Rodzice w życiu ON
#21
Napisano 21 luty 2006 - 11:48
#22
Napisano 21 luty 2006 - 12:10
Oj, Daga! Ostro, ostro!!! Jeśli naprawdę jesteś przekonana o tym, co piszesz, to... wiele tracisz... Ja znam więcej takich "poprawnych" rodzin!
Ten cudzysłów jest celowy, bo one (te rodziny) są zdrowe, normalne i kochające, nie tylko poprawne...
Popatrzcie, jak własne przeżycia wpływają na stosowanie daleko idących uogólnień... :cry:
Ewo, a przeczytaj dokładnie, co napisałam. I wszystko będzie jasne. :-)
Poza tym poprawne rodziny to właśnie takie "zdrowe, normalne, kochające" - jeśli tego nie ma, to jest patologia. Powtórzę jeszcze raz: gdybym tej jednej rodziny nie znała, to NIGDY bym nie uwierzyła, że takie mogą istnieć. Ale nawet gdybym nie wierzyła, to nic bym nie traciła - od mojej wiary czy niewiary moja nie stanie stanie się poprawną. Nie stanie się też taką żadna inna. Po prostu jedni mają szczęście, inni nie. Tych drugich jest druzgocząco więcej.
Z mojej strony EOT. O wszystkim mogę dyskutować, o tym nie - o tym nie chcę nawet pamiętać. Nie po to uciekałam z piekła, żeby teraz do niego wracać, choćby myślą.
#23
Napisano 21 luty 2006 - 15:03
Ewo, a przeczytaj dokładnie, co napisałam. I wszystko będzie jasne.
Myślę, że problem polega na tym, że jeśli ktoś czegoś nie doświadczył, to nigdy nie będzie rozumiał o co chodzi.
Ja nie mogę powiedzieć, że moja rodzina jest patologią - a jednak uciekłam.
Nie mówię tu o emocjonalnej ucieczce, choć niewątpliwie, kiedy widujemy się raz na miesiąc układa nam się lepiej.
I nie mówię też, że rodzice mi nie pomagają. Robią to - na sobie znany sposób. Wiem też, że w pewnym sensie bez ich pomocy znacznie trudniej byłoby mi uciec.
Ale udało się - uciekłam. Teraz jestem wolną, niezależną osobą i wiem, że to była jedyna droga.
Pozdrawiam.
[you] bardzo mi miło Cię poznać
#24
Napisano 21 luty 2006 - 15:08
Teraz, kiedy jestem poza piekłem, mam lepsze relacje z ojcem i on po kryjomu pomaga mi czasami, na ile może. Teraz to on ma piekło w domu.
#25
Napisano 21 luty 2006 - 16:07
#26
Napisano 21 luty 2006 - 16:14
Mi został pewien uraz ... odczułam to w swoim życiu.
Mama ... generalnie we mnie wierzyła... nie chroniła pod kloszem, nieraz wytykano ją za to palcami....A ja jej wtórowałam bo rwałam się do wszystkiego... Zawsze byłam uparta i taka zostałam Było nam ciężko. Pomagali obcy ludzie... Może dlatego nie zamknęłam się w sobie. Musiałyśmy sobie jakoś radzić. Za to mogę powiedzieć - dziękuję tato ponieważ szybko dojrzałam, wydoroślałam, i musiałam być samodzielna poprostu. Nie było miejsca na użalanie nad sobą, choć chwile zwątpienia też były. Mama bała się o mnie ale nie zabraniała mi realizacji moich planów. Nieraz tylko łapała się za głowę, każda z nas miała inne zapatrywania i swoje problemy, ale gdy było którejś ciężko- łączyłyśmy siły psychicznie się wspierając... Tak zostało do dziś...Teraz mam wrażenie że jest ze mnie dumna bo mówi:...Ty jesteś uparta i silna zawsze dasz sobie radę bo wiesz czego chcesz jesteś silniejsza ode mnie...Dziękuję Mamo...
#27
Napisano 21 luty 2006 - 16:21
no dobra a co z osobami ktore sa sparalizowane cale np leza na lozku i nie moga uciec ?
Jacku, kiedyś z moim przyjacielem (miał dystrofię, piekło w domu i nie mógł uciec fizycznie sam, ale mógł tak jak ja, z pomocą innych) próbowaliśmy założyć dom samodzielnego życia. Właśnie dla takich jak my - dla tych, którzy wymagają pomocy. Każdy miał utrzymywać się sam, jak w normalnym życiu - po prostu SAMODZIELNIE żyć. A niesprawnym ciałem i tylko ciałem miał się zajmować wolontariusz mieszkający z każdym podopiecznym i opiekujący się nim 24h na dobę. Wolontariuszy udało nam się znaleźć. Statut już był napisany. Wniosek w sądzie. Po wielkich bojach nawet fundatora udało nam się znaleźć. I co? Sprawa upadła. Dlaczego? NIE BYŁO CHĘTNYCH ON.
Niektórzy po prostu wolą piekło niż samodzielność...
Daleko nam do Holandii i do USA, gdzie takie ośrodki samodzielnego życia są normalnością. A my już mieliśmy kontakt z jednym takim w Holandii, korzystaliśmy z ich doświadczenia, rozwiązań... WSZYSTKO już było, tylko chętnych brak.
#28
Napisano 21 luty 2006 - 16:46
#29
Napisano 21 luty 2006 - 16:55
Przyjaciel, o którym wspominałam, miał firmę, był prekursorem telepracy w Polsce i sam się utrzymywał. Tak, był sparaliżowany. Całkowicie. Tylko oddychał samodzielnie. I nie był wyjątkiem wśród moich przyjaciół. Tetrusy też kończą studia, zdobywają zawody i żyją normalnie. To, że się jest sparaliżowanym, nie znaczy, że życie za nas przeżyć ma ktoś inny. Przyjedź na jakiś zlot i popatrz, jak sobie iponki radzą. Z naprawdę rozmitymi niepełnosprawnościami. Czasami wbrew wyobrażeniom lekarzy i innych ludzi - robię rzeczy teoretycznie niemożliwe. Bo nie wszyscy mają ten komfort, że renta do nich przyjdzie pocztą, a rodziny pomogą. Ogromna część ON JEST ZMUSZONA troszczyć się o siebie samodzielnie, samodzielnie zdobywać pomoc i na siebie zarabiać. I jak na to patrzę, to mi się wydaje, że ON zmuszone do samodzielności dużo wygrywają, wbrew pozorom.
Pozdrawiam samodzielnych i tych, co do samodzielności dążą :-)
#30
Napisano 21 luty 2006 - 19:53
Nie wyobrażam sobie by rodzice układali mi życie z resztą oni by nawet tego nie zrobili bo wiedzą ,że ja sama wiem co jest dla mnie najlepsze, a jeśli się sparzę to na własne życzenie (człowiek uczy sie na błędach).
Na studia- dojeżdżałam co dzień przez piec lat - kawał drogi, słyszałam nie raz od babci :ojj dziecko, a nie lepiej było by zamieszkać blisko szkoły, jej usilne namawianie mamy, by wpłynęła na moją decyzje , mama się nie wtrąciła i chwała jej, bo te dojazdy bardzo miło wspominam Juz na ostatnim roku zaczęłam pracować – wolontaryjnie w wolnym czasie oczywiście,a po obronie pracy dostałam tam etat:). Po ponad roku tzw”dorosłego życia”(czyt. skończenie uczelni) mogę powiedzieć, iż jestem niezależna od rodziców i finansowo i emocjonalnie, pępowinę dawno temu odcięłam.
Reasumując, myślę, ze to co osiągnęłam, jaką jestem osobą zawdzięczam zarówno rodzinie jak i sobie, swojej osobowości.
Bo trzeba chcieć walczyć i chcieć wygrywać, a ja wygrałam własne życie, tym oto optymistycznym akcentem kocze ))
#31
Napisano 22 luty 2006 - 01:40
Sama jestem matką i mam taka cicha nadzieje.......że dobra.
To prosze wziasc siostrzyczke do siebie.
Pozdrawiam katrina :?:
#32
Napisano 22 luty 2006 - 16:40
Matka nigdy nie chce zrobic krzywdy...
To prawda - ja się z tym w pełni zgadzam... Tylko z drugiej strony... dobrymi chęciami podobno piekło jest wybrukowane...
Dlatego czasem oprócz nich przydałoby się jeszcze trochę wiary we własne dziecko... no i zwykłego zdrowego rozsądku. A to, niestety, nie zawsze tak jest ...
[you] bardzo mi miło Cię poznać
#33
Napisano 22 luty 2006 - 16:56
W najcięższych chwilach mojego życia nie mogłam liczyć na wsparcie rodziców. Najgorzej odczuwałam brak lojalności. No ale przecież każdy z nas jest przewrażliwiony na innym punkcie...
Jestem już matką dorosłych mężczyzn. Mam z nimi bardzo dobre kontakty. Ale mam także świadomość jak wiele błędów popełniłam w procesie wychowania. Szczególnie wobec 1. syna. Rozmawiałam z nim o tym, przeprosiłam. Nie wszyscy to potrafią. Niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy, niektórzy uważają się za nieomylnych, inni myślą, że w ten sposób stracą autorytet. Można możyć powody. Bywają też rodzice głupi (też nie uważam się za gejzer mądrości). Ale czy głupota jest zawsze aktem naszej woli?
Każdy z nas pochodzi z jakiegoś domu. Każdy przeżył coś innego, różne wartości nam wpajano, stosowano inne metody wychowawcze. Dotyczy to też naszych rodziców. Oni też coś przeszli. Niektórzy powielają zachowania swoich rodziców, inni wręcz przeciwnie. Jednak każdy z nas wychowuje kolejne pokolenie wg własnego wzorca, niekoniecznie oczekiwanego przez dziecko. Kiedy to zrozumiałam, wybaczyłam rodzicom ich błędy, chociaż nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
Z pewnością moje dzieciństwo do tej pory odbija mi się czkawką. Nieufność, niska samoocena, bardziej obserwowanie niż bycie z ludźmi. Ale wiem, że cokolwiek rodzice mi nie zrobili, nie chcieli mnie skrzywdzić. Bo żaden normalny człowiek nie krzywdzi z premedytacją własnego dziecka. A że nie umieli inaczej...?
Wiem, że kiedyś będę musiała zająć się swoją mamą. I zrobię to najlepiej jak potrafię. Ona pewnie też się starała...
#34
Napisano 22 luty 2006 - 17:14
ja nie wiem co zrobię kiedy bedzie taka sytuacja, ze ona bedzie mnie potrzebowac, mojej pomocy ...
najprawdopodobniej bede zaduszac wyrzuty sumienia zapewniając jej możliwie spokojną starość ale bez mojego udziału ... bo to jest moja tragedia: wieczna walka miedzy tym co powinnam, co chcę, co czuję, czego potrzebuję ... zazwyczaj każda z tych ... sfer (?) woła o coś innego (E)
byćmoże potrzebuję jeszcze czasu ... może potrzeba dojrzec jeszcze trochę ... może z czasem jak ty - kiedy masz już dorosłe dzieci - bede w stanie z dystansu i obiektywnie ocenic sytuacje ...
mam nadzieje że tak bedzie (E)
Added after 5 minutes:
elola - powiedz mi ... czy udalo sie tobie nie skrzywdzic swoich dzieci?
ja wciaz sie boje że coś przegapie ... mój syn ma 6 lat ... wciaz mam wrazenie że czegos nie dostrzegam ... że przez moją opsesję wychowywania inaczej niż ja byłam - wychowuję inaczej ale może nie do końca lepiej ... (E)
powiem wam że brakuje mi jakiegoś wzoru ... autorytetu ...
kogoś kogo mogłabym zapytać
nie mam autorytetów
to smutne :cry:
#35
Napisano 22 luty 2006 - 19:59
Wydaje mi się, że najważniejsza w procesie wychowania jest autentyczność. Myślę, że nie należy tłumić emocji, także tych złych. Ważna jest tylko forma, w jakiej je przekazujemy. Starałam się nie krytykować swoich chłopców, co najwyżej mogły mi się nie podobać ich czyny.
Dla mnie istotna była rozmowa - szczera, nastawiona na dojście do porozumienia, a nie postawienia na swoim.
Zawsze też byłam wobec synów lojalna. W domu mogłam opierniczyć ale na zewnątrz (także w szkole) stałam za nimi murem. Zdarzało się, że nie komentowałam niezręcznej sytuacji albo jeśli trzeba było - obracałam ją w żart.
I jeszcze jedno - nigdy nie poszliśmy spać pogniewani. Dzieciaki przed nocą zawsze miały tę pewność, że je kocham.
Aniu, każdy z nas wychowuje swoje dzieci inaczej. I nie ma na to gotowej recepty. Naprawdę popełniłam wiele błędów wychowując swoje dzieci. Jednak poczucie, że byli dla mnie najważniejsi zatarło chyba w ich pamięci to co złe. Czego Tobie i Twojemu synkowi także życzę.
#36
Napisano 22 luty 2006 - 21:18
i tego brakowalo w mojej rodzinieZawsze też byłam wobec synów lojalna. W domu mogłam opierniczyć ale na zewnątrz (także w szkole) stałam za nimi murem.
:cry:
to jeden z głównych powodów wojny ... brak lajalności
dzieki za zyczenia :-P
mój syn już śpi ... kurczak mały
#37
Napisano 23 luty 2006 - 11:37
Moja mama też jest nadopiekuńcza w stosunku do mnie.Ale walczę z nią.Klocimy sie czasem ostro,ale ja wiem że muszę walczyć o siebie samą.
Teraz zlozylam wniosek o samodzielne mieszkanie.I zrobie wszystko żeby się usamodzielnić.
Moja mama wie że przesadza....wie,ale wciąż robi to samo.I to jest najgorsze....
#38 Gość_konto_skasowane_*
Napisano 23 luty 2006 - 22:59
Czytałam wasze wypowiedzi wcześniej i myślałam sobie wówczas, że to nie temat dla mnie, bo trudno jest wypowiadać się na ten temat, jeśli się ma najnormalniejszą w świecie rodzinę, jeśli nie ma się takich doświadczeń jakie opisywaliście.
Jednak dziś coś napisze, choć może nie do końca na temat, nie o rodzicach czy rodzicach ON ale o rodzinie.
Ja pochodzę z bardzo dużej rodziny. Ta najbliższa to rodzice i nas 5 (ja, dwie siostry i dwóch braci). Ta trochę dalsza to 5 rodzeństwa mojej mamy i 2 rodzeństwa mojego ojca. Mam 30 sióstr i braci ciotecznych ze strony mamy (brat mojej mamy ma 8 dzieci) i 3 ze strony ojca. Jeszcze dalszej rodziny nie będę już wymieniać. Tak się złożyło, że nasza rodzina rozrzucona jest po całym kraju, a nawet poza. Nie wiem do końca z czego to wynika, ale mimo dzielących nas od siebie kilometrów, my (w sensie rodzeństwo cioteczne) mieliśmy ze sobą fajny kontakt. Pamiętam spędzane razem u babci i dziadka wakacje (chmara dzieciaków, zabawa, pogaduchy do białego rana itp.) Mam masę fantastycznych wspomnień z tamtych lat, jak chociażby wakacje u wujka w Katowicach w ich mieszkaniu w bloku – nas 5 i ich 8 . (Spaliśmy w jednym pokoju na podłodze z powodu braku miejsca, a wujek wpadał do pokoju wychodząc rano do pracy do kopalni.)
Zwykle zapamiętuje się te miłe wspomnienia, ale często jest też i ta druga strona. Kłotnia 2 braci mojej mamy. Byłam jeszcze dzieciakiem gdy to się wydarzyło. Dwóch braci mojej mamy pokłóciło się. Każdy z nich miał swoje powody, w pewien sposób może słuszne, swoje argumenty. W rezultacie jeden z braci mamy „zniknął” Był wówczas młodym człowiekiem, miał ok. 19-20 lat i przez kilkanaście lat nie szukał kontaktu z rodzina. Nie było wiadomo gdzie mieszka, co robi, jak mu się żyje. Docierały do nas zaledwie jakieś szczątkowe informacje. Raz widział go ktoś na jakimś targu innym razem ktoś słyszał od kogoś, że mieszkał gdzieś ale się wyprowadził itp. Nie wiem jak było w innych rodzinach, ale w mojej rodzinie, ta sytuacja chyba dręczyła moją mamę. Jakieś dwa lata temu mój brat opowiadał o tym swojej koleżance, nie pamiętam czy wymienił nazwisko wujka czy coś innego zrobił, ale w jakiś wręcz nierealny sposób ta dziewczyna skojarzyła to nazwisko z osobą, która do niedawna była sąsiadem jej babci lub kogoś z rodziny. Tak zaczęły się poszukiwania wujka. Ta dziewczyna podała mojemu bratu miejscowość, do której prawdopodobnie wyprowadził się człowiek o nazwisku brata mojej mamy. Którejs niedzieli moja mama pojechała z moim bratem do tej miejscowości, żeby go odszukać. Nie była pewna, że to ta osoba, nie znała numeru domu, ale pierwszy dom, do którego zupełnie przypadkowo weszła, żeby się zapytać okazał się domem który od kilku miesięcy wynajmował brat mojej mamy. Moja mama odnalazła swojego brata. Gdy widziała go ostatnio miał 20 lat, teraz miał dwa razy tyle lat, żonę i dzieci.
Nie wiem, czemu mój wujek nie szukał kontaktu z rodziną wcześniej, nie znam jego powodów, ale myślę, że również był szczęśliwy, że znalazł swoją rodzinę. Jakiś tydzień po tym, gdy się odnalazł, zmarł starszy brat mojej mamy, właśnie ten przez kłótnię którego mój wujek znikł na kilkanaście lat. Nie zdążyli ze sobą porozmawiać, ale obaj dowiedzieli się o sobie. Nie wiem, czy to miało dla nich znaczenie. Potem były odwiedziny rodziny. Moi 3 bracia cioteczni dowiedzieli się, że mają dalszą rodzinę. Byli zaskoczeni, bo nie znali nas, u nich w domu podobno niewiele się rozmawiało na temat przeszłości. Ponieważ jest sporo osób do odwiedzenia, ostatnie spotkanie braci miało miejsce w te Boże narodzenie. Piszę o tym, bo dzisiaj mój tak niedawno odnaleziony wujek zmarł. Miał 38 lat. Sama nie wiem co o tym myśleć. Zastanawiam się, czy tak miało być, na ile boska mogła to być wola, żebyśmy mogli się jeszcze spotkać, zobaczyć, poznać. Myslę sobie jak ważna jest dla mnie rodzina, jak ważna i potrzebna jest ona dla wszystkich wszystkich jak potrafimy czasami to jakoś tak przegapić. Nie chcę przez to powiedzieć, że tylko to się liczy, że inne rzeczy są mniej ważne, ale myślę, że trzeba zrobić wszystko, żeby ułożyć sobie życie ze swoją rodziną na tyle na ile to jest możliwe. Żeby kiedyś nie żałować, że czegos się nie zrobiło, cos zaniedbało.
Nie wiem czy w każdym przypadku jest to możliwe i na ile, nie chcę oceniać, bo ja nie mam za sobą takich przeżyć i nie umiem tego ocenić. Dzisiaj rodzeństwo mojego wujka planuje pogrzeb i nie mogą się dogadać, gdzie najlepiej go pochować. Nie wiem, czy to nie stanie się przyczyna kolejnej kłotni i rozłamu w rodzinie.
troche nie w temacie byłam - przepraszam
#39
Napisano 24 luty 2006 - 00:09
Ja też próbowałam. Przez blisko 15 lat. Przestałam, bo może czasami mam tendencje, żeby się umartwiać, ale na pewno nie jestem masochistką i nie będę już sama siebie krzywdzić. Życie kopie wystarczająco, nie muszę sobie jeszcze dokładać.
I myślę, że wszyscy próbowali. Nie wierzę, że wypowiadający się w tym wątku po prostu cicho siedzieli przez te lata, nic nie robiąc i nie próbując ułożyć sobie relacji z rodzicami. Tak się nie da, choćby dlatego, że przez długi czas z rodzicami się mieszka, więc siłą rzeczy robi się wszystko, żeby jakoś przeżyć, a więc i ułożyć sobie relacje. Jestem przekonana, że rezygnacja przychodzi dopiero po wszystkich próbach, a nie ot tak sobie, z niczego.
Nie warto się zadręczać, trzeba ŻYĆ. Nie zmusi się nikogo do miłości, czułości i wsparcia, jeśli ten ktoś akurat ma ochotę gnoić i krzywdzić.
Ja nie mam dużej rodziny. Właściwie z takich bliskich mi osób w rodzinie, mam tylko brata ciotecznego. Fizycznie nie może mi pomóc, ale każdy inny rodzaj wsparcia od niego dostaję. Mamy tak mocną więź bratersko-siostrzaną, że jedno za drugim poszłoby w ogień. Ani on, ani ja nie mieliśmy takich wzorców w rodzinie, ale to nam nie przeszkadzało. Każdemu życzę takiego brata i tak mocnej więzi.
#40 Gość_konto_skasowane_*
Napisano 24 luty 2006 - 10:12
zastanawiając sie zupełnie hipotetycznie co ja bym zrobła będąc w złych stosunkach z moimi rodzicami, myśle dzis, że podobnie jak Ania może uciekła bym gdzieś daleko, ale chyba staralabym sie mieć jednak jakiś kontakt z rodzicami, chociażby taki minimalny, chociażby to mial być telefon raz w roku w boże narodzenie, aby złożyć życzenia.
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych