może powinniśmy podyskutować o tym, co zrobić żeby nie zdechnąć z głodu na starość?
Myślę o tym trochę tak, jak o pytaniu jak osoba istotnie niepełnosprawna ma się usamodzielnić („wyfrunąć z gniazda”), jeśli jest obecnie niesamodzielna – nie ma na to prostej recepty, bo jest za dużo istotnych czynników. Można robić to, co się uda. I może to kiedyś zaprocentuje. A może nie, bo nie ma gwarancji efektu. Natomiast jest gwarancja negatywna: że od nicnierobienia życia się nie poprawi.
Podobnie nie widzę możliwości jasnego przygotowania się na upadek systemu zabezpieczeń społecznych, bo tak samo jest za dużo czynników:
1) Jeśli ten upadek będzie kompletny, to obejmie także krewnych osób żyjących z emerytur czy rent o tyle, że własnym rodzicom czy starszemu rodzeństwu raczej należy pomóc przeżyć. Jeśli zaś upadek nie będzie kompletny, to oczywiście powstaje pytanie kto uprawnienia zachowa, a kto straci i ten „szczegół” będzie miał istotne znaczenie dla przyszłej kondycji finansowej.
2) Problem demograficzny nie ogranicza się do ZUS. Przy braku zastępowalności pokoleń może się rozchwiać rynek pracy (bo nie będzie „kim” pewnych rzeczy robić). Tu kwestią otwartą jest polityka migracyjna, na przykład. Bez wiedzy, jak to się będzie kształtowało, trudno sensownie przewidzieć np. koszt różnych rzeczy, a więc i sumę realnie potrzebną na przeżycie.
3) Teoretycznie wystarczająco duże tąpnięcie w systemie zabezpieczeń może prowadzić do znacznego pogorszenia warunków życia w kraju w ogóle. Może bowiem nastąpić powrót do plemienno-klanowego modelu zaufania społecznego, w którym każdy klan zbiera zasoby dla swoich. Krótkoterminowy zysk (np. z tego, że oszukam kogoś w interesach) staje się wtedy atrakcyjniejszy, a zysk długoterminowy mniej atrakcyjny, bo może jak ja nie oszukam Ciebie, Ty i tak oszukasz mnie. Z drugiej strony zaś kryzys może wyzwolić większą solidarność i wsparcie pozainstytucjonalne... jeśli ludzie tak zechcą.
4) Każdy własny system oszczędności może się zawsze rozsypać. Jaskrawy przykład: nowotwór złośliwy złapany przed wiekiem emerytalnym – prawie każdy sięgnie po pieniądze „odłożone na emeryturę”, żeby się ratować, o ile będzie mieć możliwości, a o to, z czego będzie żył, będzie się martwił jak przeżyje. Z drugiej strony awans w pracy, hossa gospodarcza czy nawet spadek po rodzicach mogą nagle, nieprzewidywalnie pomóc w zbudowaniu sobie zabezpieczenia, nawet jeśli się tej okazji wcześniej nie widziało – o ile się ją wykorzysta.
To, że nie ma się jak naprawdę przygotować, bo nie znamy ani dokładnego rozmiaru, ani skutków problemu, nie oznacza, że nie można robić nic. Zawsze można robić cokolwiek (usamodzielniać się, żeby wymagać chociaż trochę mniej pomocy; starać się mieć zatrudnienie czy odkładać na przyszłość).
Bo lepiej robić coś sensownego niż nic. Ale co z tego wyniknie, to się dowiemy, jak przyjdzie.