@kuba,
w miarę przejrzysta sytuacja społeczno-gospodarcza, [...] preferencje dla osób chcących mieć dzieci, itd.
Tylko, że dane dotyczące dzietności wskazują, że z tego nie ma (wystarczającej liczby) dzieci. Gdyby ludzie na skutek stabilizacji państwa mieli dzieci, zaś na skutek jego złego działania nie, to nie ma żadnego sensu fakt, że np. Wenezuela ma wskaźnik dzietności koło 2,3, a kraje skandynawskie najwyżej koło 1,8. Powinno być odwrotnie.
To także możliwość zdobycia atrakcyjnego zawodu i możliwość samorealizacji i robienia tzw. kariery.
Zakładam, że to doskonale wiesz, ale jednak zwrócę na to uwagę – możliwość robienia „kariery” wynika głównie z rozwoju technologicznego, który zwalnia nas z zajmowania się podstawowymi czynnościami życiowymi. Ale i wtedy wcale nie jest oczywiste, że w pracy osiągnie się „samorealizację” – możesz być np. doradcą finansowym w banku, który ma łatwiejszą pracę niż rolnik, ale część ludzi na tego typu pracę narzeka, że to tylko siedzenie za biurkiem, klepanie w komputer i przesuwanie papierów.
Praca jest źródłem samorealizacji dla bardzo wąskiej grupy osób w społeczeństwie, chyba że przyjmie się dokładnie odwrotny sposób myślenia, tj. że pracę mam jaką mam, a osiągam psychiczną satysfakcję z wykonywania jej dobrze (nawet, jeśli to siedzenie za biurkiem albo sadzenie ziemniaków). Co więcej, jeśli możliwość samorealizacji jest konieczna do odchowania takiej liczby dzieci, żeby była zastępowalność pokoleń... to ja nie wiem, jak oni to kiedyś osiągali, bo w czasach mojej babci jeszcze rzadziej robiło się „kariery”.
Po pierwsze, kwestia odpowiedniego partnera/rki.
Taki element istniał zawsze i zresztą dlatego wskaźnik dzietności powinien wynosić 2,1 a nie 2 – bo zakładamy, że 5% ludzi z różnych powodów nie będzie mieć dzieci (a ponadto w społeczeństwach poligamicznych odsetek bezdzietnych mężczyzn może być wyższy niż 5%).
Co do pozostałych czynników, oczywiście zgadzam się, że one występują. Natomiast dla mnie to jest nadal związane z antykoncepcją w tym sensie, że kiedyś też się małżeństwo mogło albo rozpaść, albo trwać w niechęci.. ino miało dzieci (patrząc po mojej szerokiej rodzinie kilka pokoleń wstecz). Niektórzy nawet dokładnie dla tych dzieci się nie rozwodzili. Podobnie moi rodzicie oboje zmuszeni byli wyjechać setki kilometrów od domu za pracą (i to oddzielnie), bo tak im ją przydzielono, ale mieli wtedy pierwsze dziecko (po czym przez całe lata kolejnego już nie...). Moje babcie po obu stronach były biedne jak myszy kościelne, a miały po kilkoro żywych dzieci. Dokładnie dlatego, że dzieci się przydarzały niezależnie od planów i potem „trzeba było sobie jakoś radzić”.
Żeby było jasne – nie twierdzę, że to było dobre dla dzieci. Natomiast mam dosyć głębokie przekonanie, że zmiana związana z przejściem od „dzieci jako zjawisko losowe” do „dzieci jako decyzja” jest czymś, z czym sobie żadne państwo z definicji nie poradzi, dokładnie dlatego, że nie jest w stanie ogarnąć wszystkich tych czynników (przynajmniej jeśli nie jest dyktaturą)... którymi dwa pokolenia wstecz można się było nie martwić, bo nie miały zasadniczego znaczenia (jak był seks, a nie było wojny, to były dzieci).
@__ANIOLEK__,
nasze ciężko zarobione składki emerytalne
Z góry przepraszam, ale mam na tym punkcie małego hopla – zakładam, że Twoje składki są rzeczywiście ciężko zarobione. Natomiast „nasze” już niekoniecznie.
„Ciężko zarobione składki” dotyczą wyłącznie osób, które pracują w sektorze prywatnym. Podejrzewam, że trochę osób na tym forum nie ma w ogóle składek emerytalnych, inni jakieś składki do systemu wpłacili, ale mniej niż z niego otrzymali (np. długoletni renciści socjalni, którzy zaczęli pracować po studiach, a są jeszcze dosyć młodzi) – są więc biorcami netto. Jeszcze inni pracowali lub pracują w budżetówce, więc wszystko co dostają tak naprawdę pochodzi z podatków.
W kwestii zaś tego, że wydawano je „na co innego”, to żadna nowość. Ten system tak działał od dawna: wysokość Twojej składki teoretycznie określa przyszłe zobowiązania państwa wobec Ciebie, ale te pieniądze są zużywane na bieżąco przez Fundusz Ubezpieczeń Społecznych (FUS). Teoretycznie do „odkładania” miały służyć OFE - aż państwo przyszło i kasę z OFE zabrało.
Bo też w relacji między państwem a obywatelem w ogóle nie ma czegoś takiego, jak odkładanie z podatków na później – państwo zawsze sięgnie po te pieniądze w sytuacji, którą uzna za kryzysową, niezależnie od woli pojedynczego obywatela. Żadna nowość – natomiast można, jak widać, na tej podstawie napisać kryptoreklamę odwróconej hipoteki (autor teksu na SB zachwala odwróconą hipotekę i przy okazji jest... Prezesem Funduszu Hipotecznego DOM ).
Użytkownik Boginka edytował ten post 20 czerwiec 2018 - 16:02