Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

Bajka o Basi


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
7 odpowiedzi w tym temacie

#1 basiak

basiak

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 716 postów

Napisano 17 maj 2003 - 11:35

Dziękuję Rrybko, to kolejny dział, do którego mogę wrzucić swoje "dwa grosze".
Opowiem Wam bajkę. Nie umieszczam jej w dziale bajek, bo choć jak każda bajka kończy się szczęśliwie, to nie wiem czy zainteresuje dzieci. Działo się to bardzo, bardzo dawno temu. Pewna dziewczynka o wdzięcznym imieniu Basia żyła sobie jak wszystkie przeciętne nastolatki: uczyła się, uprawiała w szkole sport, umawiała się z rówieśnikami, chodziła na tańce. Mając niespełna 16 lat zachorowała, nie przypuszczając, że ta choroba odmieni całkowicie jej życie. Było piękne lato, zapowiadały się cudowne wakacje. Któregoś dnia nasza Basia zaczęła narzekać, że drętwieje jej noga i to drętwienie nie ustępuje, ale z każdym dniem nasila się i przechodzi na drugą nogę. Nic wielkiego sobie przez kilka dni z tego nie robiła, koleżanki z klasy wykorzystywały nawet to w obronie przed odpytywaniem i wychodziły z nią, bo się źle czuła. Po tygodniu, kiedy drętwienie w nogach utrudniało bardzo chodzenie, Basia nie pojechała do szkoły i wezwano pogotowie. Pan doktor kazał się przejść naokoło stołu, zadał parę pytań i stwierdził, że niepotrzebnie była wzywana karetka, bo to tylko zaburzenia przedmiesiączkowe. Następnego dnia nie mogła już wstać o własnych siłach, ba już nie czuła wcale nóg, ani nie mogła nawet zsunąć ich z łóżka. Tym razem wezwane powtórnie pogotowie ratunkowe udzieliło pomocy. Zabrali naszą bohaterkę, pozwolili nawet zabrać się jej mamie, ale nie bardzo wiedzieli do jakiego szpitala ją zawieść, bo nie wiadomo było, co właściwie jej jest. Ból kręgosłupa uniemożliwiał leżenie na wznak na wąskich noszach, więc sanitariusz i pan kierowca zrobili z rąk sidełko, zanieśli i posadzili ją obok kierowcy. Zaczęło się wielogodzinne kolędowanie po różnych przychodniach w celu ustalenia odpowiedniej diagnozy. Jazda na sygnale obok kierowcy była nawet zabawna i ekscytująca. Ponieważ nie było łatwo postawić diagnozę na podstawie objawów, zaczęły się badania wykluczające. Haine Medina i tężec (istniała obawa zakażenia ze względu na skaleczenie w stopę podczas kąpieli w jeziorze) wykluczono, bowiem Basia popisowo i jak należy zaciskała powieki, zęby i pięści. Najgorsze wydawało się wiec być wykluczone, chociaż nadal trudno było ustalić, co jej jest i do jakiego szpitala ją skierować, zdecydowano w końcu, że na oddział neurologiczny. Był już późny wieczór, kiedy znalazła się w szpitalu, gdzie natychmiast zbiegła się spora grupka ludzi w białych fartuchach. Usłyszeć można było: "ciężki stan, bezwład od stóp do pasa i całkowity brak czucia", było to najbardziej przerażające, ale w tym było wiele dobrego (jak się póxniej okazało), bo wielokrotne kłucia (zastrzyki, punkcje) były bezbolesne. Badanie dna oka, inne badania neurologiczne i wreszcie punkcja (wszystko działo się w błyskawicznym tempie) wyjaśniły przyczynę niedowładu: poprzeczna przerwa rdzenia kręgowego, spowodowana (choć tak do końca do dziś nie wiadomo) prawdopodobnie wirusowym zapaleniem. Wielomiesięczne leczenie i oczekiwanie choćby na drobną oznakę, że coś drgnęło bardziej niepokoiło (okazało się później) lekarzy i rodzinę niż samą chorą, która w swej młodzieńczej naiwności myślała, że prędzej , czy później, to minie. Nie przejmując się swoim stanem robiła wszystkim psikusy, począwszy od pacjentów po lekarzy. Zamiast dzwonka przy łóżku, naśladowała psa i szczekała (dosłownie),a wszyscy wiedzieli od razu, że to "Azorek" wzywa pomocy. Była przez długi czas najmłodszą pacjentką, więc przez wszystkich hołubiona i rozpieszczana nie czuła się wcale pokrzywdzona przez los, wręcz przeciwnie czuła, że wszyscy się za bardzo tym przejmują. Kiedyś podczas masażu nóg, siedzącej tyłem pani masażystce wzrosło niebezpiecznie ciśnienie, bo poczuła, że pacjentka poruszyła sama nogą, a gdy odwróciła głowę, ta z figlarnym uśmieszkiem poruszała nogą, ale... pomagając sobie rękami. Przełom nastąpił po około trzech czy czterech miesiącach, Basia poruszyła dużym palcem od nogi, co wywołało ogromne poruszenie wśród personelu szpitalnego i nadzieję, że uda się chociaż zahamować dalszy rozwój choroby, była bowiem obawa nawet o życie, bezwład sięgał prawie serca. Od tego momentu, bardzo powoli widać było poprawę, wracało minimalne czucie. Żaden lekarz nie przypuszczał jednak, że "Azorek" stanie kiedyś na dwóch "łapach", co uznano za wielki sukces. Pózną jesienią, wybrała się nawet pod rękę z inną pacjentką do sadu okalającego szpital na jabłka. Żeby zerwać kilka jabłek, musiała chwilę postać sama, ale zawiał leciutki "zefirek" i powalił ja z nóg, co wywołało przerażenie opiekunki i rozbrajający śmiech "upadłej". Po dziewięciu miesiącach Basia została wypisana ze szpitala i opuściła go, trzymając tylko mamę pod rękę, odrzucając zalecone przez lekarzy kule.
Przy wypisie ze szpitala pani ordynator powiedziała Basi, dziękującej za postawienie jej na nogi , że może to zawdzięczać sama sobie, bo bez jej pomocy na pewno nie udałoby się takiego stanu osiągnąć. A morał z tej bajki nasuwa mi sie taki: "pozytywne myślenie przynosi pozytywne zdarzenia", nawet wtedy, gdy sobie tego do końca nie uświadamiamy. A może jeszcze inny morał z tej bajki wynika, czy ktoś dopisze? :)
  • 0

#2 rrybka

rrybka

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 729 postów

Napisano 17 maj 2003 - 18:31

Oj Basieńko piękna ta Twoja bajka, ale powiem szczerze, ze nie zawsze ta wiara przenosi góry, wspominałam o tym w innym poście na tym forum:
Życie byłoby chyba zbyt proste, by wszystko zależało tylko od tego pozytywnego myślenia. :lol:
Czasami trzeba się niestety pogodzić z tym co się ma i układać życie zgodne z możliwościami :-D Pozytywne myślenie jest potrzebne niemal do każdego przedsięwzięcia, ale to pozytywne myślenie trzeba dobrze zrozumieć, bo pozytywnie myśleć to nie znaczy wierzyć w coś nieosiągalnego i nie jest prawdą, ze wystarczy myśleć by osiągnąć wszystko o czym marzymy.. (E)

Osobiście wierzę, że jeszcze mam szansę na chodzenie i pozbycie się bólów, ale dopuszczam też myśli, że jeśli nic się nie zmieni to wózek nie oznacza końca świata.
Kiedyś wierzyłam, że będę zupełnie zdrowa, byłam o tym przekonana i chyba nie na 100% a na 200% wierzyłam, ze nie zostanę pozostawiona sama sobie z bardzo rzadkim schorzeniem ... myliłam się. Zostałam sama, z ciągle nadchodzącymi informacjami, odbierającymi mi nadzieję i bardzo to przeżywałam, drugi raz chyba nie zdołałabym tego przetrwać.
A zatem pozytywne myślenie to myślenie rozsądne i wprowadzające w naszą psychikę różne sposoby poradzenia sobie z problemem, łącznie z zaakceptowaniem nowej sytuacji. Ta akceptacja nie ma nic wspólnego z poddaniem się (chociaż często jest mylona i uznawana za poddanie).
Z jednej strony akceptuje ten stan i próbuje żyć w miarę aktywnie, a z drugiej ciągle szukam pomocy - obecnie uważam, ze takie myślenie jest zdrowsze dla psychiki i dla ciała. Wydaje mi się, że tak rozumiane pozytywne myślenie ma sens, jednak często pozytywne to w domyśle wiara w cuda. Cuda się zdarzają, ja to wiem, ale niezmiernie rzadko. :lol: Taka wiara w cud, który się nie spełnia latami, może doprowadzić człowieka do szaleństwa. Ta wiara w niespełniające się cuda może odebrać wiarę we wszystko co nas otacza, może być sprawczynią, iż stajemy się całkowicie innymi ludźmi, nie wierzącymi w nic i nikogo - to dopiero może być okropne.
Dlatego też to rozreklamowane ostatnio pozytywne myślenie, czasami mnie nawet drażni - może ja się mylę, ale zbyt mocno przeżyłam wiarę w cud i znam to chore pozytywne myślenie. Zdrowy pozytyw, czyli pozytyw nie łamiący człowieka bez względu na okoliczności jest (ok)
Chyba nie potrafię wyjaśnić o co mi dokładnie chodzi... ale może troszkę ktoś to zrozumie.

Basiu cieszę się ogromnie, z całego (H) że wspierasz mnie w pisaniu, w tym dziale. (cmok)
  • 0
rrybka nigdy nie tonie

#3 basiak

basiak

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 716 postów

Napisano 17 maj 2003 - 22:34

Mogłam się Rrybko spodziewać takiej reakcji, ale bajka, jak to bajka trwała krótko i nie było bajkowego zakończenia: ... "i żyła długo i szczęśliwie". O tym , co było dalej, a co każdy może sobie dopowiedzieć, chyba nie jestem jeszcze gotowa pisać. Faktem natomiast jest, że nieuświadomienie sobie do końca, co oznacza porażenie nerwów i co się z tym wiąże na przyszłość nie pozwoliło mi się załamać i pewnie tym samym wybronić się od wózka. Jeszcze po wyjściu ze szpitala wierzyłam, że to minie, że na nowo nauczę się, nie tylko normalnie chodzić, ale i biegać. Niestety rzeczywistość była inna, a na wyświechtane zdanie "musisz się nauczyć z tym żyć" reagowałam niemal agresją. No, bo jak mogłam pogodzić się z losem, kiedy moi rówieśnicy mogli bywać, gdzie tylko zechcieli i poznawać wszystko, co zapragnęli, a dla mnie większość przyjemności i uroków młodych lat była przez los odebrana. Jeszcze do niedawna temat niepełnosprawności był w mojej obecności tematem tabu, nie mogłam o tym mówić bez "kluchy w gardle", więc nikt z moich bliskich tego nie poruszał. Żyłam dalej, udając, że mnie to nie dotyczy, co musiało odbijać się stanie mojej psychiki, a co za tym idzie na kontaktach z innymi ludźmi. Faktem jest też to, że po wielu latach przełamałam się, zaczęłam dużo czytać na temat wpływu myśli i w ogóle psychiki na zdrowie człowieka, uczepiłam się tego i zaczęłam stosować, a efekty czuję nie tylko ja, ale i moje otoczenie. Potrafię mówić o swojej ułomności, a nawet śmiać się, że upadki to moja specjalność. Zaakceptowałam siebie taką, jaka jestem, dowartościowałam się i nawet siebie trochę polubiłam. Stałam się bardziej pogodna i tym samym bardziej życzliwa, dzięki czemu kontakty z ludźmi są łatwiejsze. Już się nie chowam, nie umykam chyłkiem przed znajomymi, pozwalam sobie pomóc i tak po prostu teraz wreszcie "chce mi się chcieć". Żałuję, że tak późno, ale jednocześnie cieszę się, że lepiej późno, niż wcale. To tyle, gwoli wyjaśnienia, że nie miałam na myśli cudu, pisząc tę bajkę i nie bez powodu tak zatytułowałam te historię. Zgadzam się całkowicie z Tobą, nie wystarczy tylko pozytywnie myśleć i naiwnie wierzyć, aby osiągnąć wszystko o czym marzymy, ale pewnym jest, że myśli kreują rzeczywistość, a optymizm i wiara pozwalają uporać się z wieloma problemami i bardziej zbliżyć się do celu.
Bądź mimo wszystko dobrej myśli (cmok)
  • 0

#4 rrybka

rrybka

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 729 postów

Napisano 18 maj 2003 - 08:08

Tak Basiu, teraz zgadzam się z Tobą w 200% (cmok)

"musisz się nauczyć z tym żyć"


Mnie te słowa też wprowadzają niejako we wściekłość, bo przecież o tym wiem i nie mam innego wyjścia. Ale jeszcze co innego mnie teraz drażni i troszkę wstyd mi nawet o tym pisać:
"ciesz się, że masz co ofiarować Panu Bogu. Cierpienie jest najmilszą Bogu ofiarą"
Autorka tych słów bardzo mi pomagała w czasie i po bolesnych badaniach w szpitalu, ktore w tym okresie przechodziłam. Byłam i jestem jej wdzięczna za tę pomoc, której udzielała mi bez mojego proszenia. Jednak słysząc te słowa tuż po badaniu - wykrzyczałam jej, ze niech sobie ofiaruje co chce, ja mam już dość i już nie chcę. Wiem, że nie zasłuzyła sobie na ten mój wybuch... ale o ile łatwiej dawać takie rady jak się tych cierpień nie znosi. Mam pogodne i nade wszystko optymistyczne usposobienie, chyba zawsze taką byłam i jestem. Tylko teraz znacznie trudniej pohamować mi ten języczek jeśli coś mnie drażni, mogę wybuchnąć... potem jest mi wstyd i bardzo bardzo przykro, ale słowa juz padły i wyskoczyły jak kamienie z procy. :-P
hahahaha dobrze, że otaczają mnie cierpliwi i pełni zrozumienia ludzie :lol:
  • 0
rrybka nigdy nie tonie

#5 basiak

basiak

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 716 postów

Napisano 18 maj 2003 - 09:02

Tak, wypowiadanie tego typu słów ma niby pocieszyć, a przynosi odwrotny skutek i rozdrażnienie. Ja dodam jeszcze dwa do tej kolekcji: "jestes wybrana", albo "Pan sobie ciebie upodobał". Wprawdzie nikt z moich bliskich nie mówił mi takich (nie chcę ich określać) słów, bo znają mnie i mogą dokładnie przewidzieć moją reakcję, ale gdzieś je słyszałam.
Ja nie należę do osób cierpliwych poziwiam osoby, które potrafią utrzymać język za zębami. To dla mnie jest bardzo trudne, czasami niewykonalne. Gdybym nie mogła się czasem "wykrzyczeć", zadusiłabym się wewnętrznie. Dlatego powiedz swoim (tak ja zrobiłam), że musisz czasem wyładowac złą energię, na pewno zrozumieją i Ty nie będziesz miała wyrzutów sumienia. będziesz się po tym czuła, jak po odświerzającej kąpieli. Zrób to, mówi Ci to doświadczona w tym względzie Raptusińska. :D (spin)
  • 0

#6 rrybka

rrybka

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 729 postów

Napisano 18 maj 2003 - 10:09

Dzięki Basiu za rady... (cmok) Ci moi bliscy już wiedzą, czego mogą się spodziewać i po jakich słowach.
Ale chyba prawdą jest, ze wszyscy musimy nauczyć się żyć z tym stanem choroby, zarówno chorzy i zdrowi. :D
  • 0
rrybka nigdy nie tonie

#7 anusia

anusia

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 54 postów

Napisano 15 grudzień 2003 - 22:15

Wypowiedzi na temat zachowań otoczenia bardzo mnie zainteresowały i chciałabym dowiedzeć się jak postępować z chorym, jak go rozumieć, kiedy samemu nie było się w takiej, ani podobnej sytuacji . Nikt z nas - otoczenia bliższego czy dalszego - nie jest przygotowywany do postępowania z chorym i jego nagłą chorobą. Nie nauczyła nas tego mama, ani szkoła...Nie otrzymujemy tego w spadku.Każdy chory to indywidualny przypadek. Choroba przychodzi nagle, wszystko tak szybko się dzieje...Jakich słów użyć... jak jej /jemu, to i co powiedzieć-odpowiedzieć?
Jak obiecać ,że będzie dobrze ... Jak nie wierzyć ?!
Otoczeniu też nie jest lekko mimo, iż nie odczuwają bólu fizycznego, też cierpią. Często odsuwają się od chorego na jego własne życzenie. Tylko On sam trochę za późno to zauważa. I tylko ci najwytrwalsi czytaj -najbliższa rodzina - pozostaje.

Basia napisała:
Zaakceptowałam siebie taką, jaka jestem, dowartościowałam się i nawet siebie trochę polubiłam. Stałam się bardziej pogodna i tym samym bardziej życzliwa, dzięki czemu kontakty z ludźmi są łatwiejsze. Już się nie chowam, nie umykam chyłkiem przed znajomymi, pozwalam sobie pomóc i tak po prostu teraz wreszcie "chce mi się chcieć". Żałuję, że tak późno, ale jednocześnie cieszę się, że lepiej późno, niż wcale

I to jest odpowiedź jak nie będziesz sam chciał, to nikt i nic ci nie pomoże.

Ja jestem "otoczeniem" chorego człowieka i dlatego zadaję te pytanie.
Co Panie dziś radzą innym chorym w takiej czy podobnej sytuacji? Jak mają żyć? Jak sobie poradzić?
Temat nadopiekuńczości był już poruszany na forum. To odrębny temat wiem, ale czy nadopiekuńczość nie jest najlepszym lekarstwem w nagłej ciężkiej chorobie
  • 0
Na najważniejszych skrzyżowaniach życiowych nie stoją żadne drogowskazy.
Charles Chaplin

#8 anusia

anusia

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 54 postów

Napisano 16 grudzień 2003 - 17:02

Wypowiedzi na temat zachowań otoczenia względem chorego bardzo mnie zainteresowały.Chciałabym wiedzeć jak postępować z chorym, jak go rozumieć, kiedy samemu nie było się w takiej, ani podobnej sytuacji . Nikt z nas - otoczenia bliższego czy dalszego - nie jest przygotowywany do postępowania z chorym i jego nagłą chorobą. Nie nauczyła nas tego mama, ani szkoła...Nie otrzymujemy tego w spadku.Każdy chory to indywidualny przypadek. Choroba przychodzi nagle, wszystko tak szybko się dzieje...Jakich słów użyć... jak jej /jemu, to i co powiedzieć-odpowiedzieć?
Jak obiecać ,że będzie dobrze ... Jak nie wierzyć ?!
Otoczeniu też nie jest lekko mimo, iż nie odczuwają bólu fizycznego, też cierpią. Często odsuwają się od chorego na jego własne życzenie. Tylko On sam trochę za późno to zauważa. I tylko ci najwytrwalsi czytaj -najbliższa rodzina - pozostaje.

Basia napisała:
Zaakceptowałam siebie taką, jaka jestem, dowartościowałam się i nawet siebie trochę polubiłam. Stałam się bardziej pogodna i tym samym bardziej życzliwa, dzięki czemu kontakty z ludźmi są łatwiejsze. Już się nie chowam, nie umykam chyłkiem przed znajomymi, pozwalam sobie pomóc i tak po prostu teraz wreszcie "chce mi się chcieć". Żałuję, że tak późno, ale jednocześnie cieszę się, że lepiej późno, niż wcale

I to jest odpowiedź jak nie będziesz sam chciał, to nikt i nic ci nie pomoże.

Ja jestem "otoczeniem" chorego człowieka i dlatego zadaję te pytanie.
Co Panie dziś radzą innym chorym w takiej czy podobnej sytuacji? Jak mają żyć? Jak sobie poradzić?
Temat nadopiekuńczości był już poruszany na forum. To odrębny temat wiem, ale czy nadopiekuńczość nie jest najlepszym lekarstwem w nagłej ciężkiej chorobie?


  • 0
Na najważniejszych skrzyżowaniach życiowych nie stoją żadne drogowskazy.
Charles Chaplin


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych