Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

Moja historia (bardzo długie, ale sądzę, że warto przeczytać)


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
7 odpowiedzi w tym temacie

#1 __ANIOLEK__

__ANIOLEK__

    Orator

  • Super Moderator
  • 6295 postów
  • Skąd:home

Napisano 07 styczeń 2007 - 13:52

Niesamowite, porażające, przeszywające do głębi.... i jakże prawdziwe....jak dla mnie ....czytałam bardzo powoli, dokładnie...., i do samiutkiego końca.
Jestem pod wielkim wrażeniem...Gratuluję odwagi i siły! Niech Ci jej nie zabraknie, bo jeszcze będzie Ci potrzeba... Wierzę w to, że Ci się uda i życzę Ci tego bardzo!
Wszystkiego dobrego :)
Pozdrawiam serdecznie
  • 0

"Stań twarzą zwróconą do słońca, a cień pozostanie za tobą". /Teresa Lipowska/

 

"Śmiech jest masażem dla brzucha! Uśmiech jest masażem dla serca!".

 

 


#2 Anawa

Anawa

    Milczek

  • Użytkownik
  • PipPipPip
  • 35 postów

Napisano 07 styczeń 2007 - 20:51

Wzruszające.Wierze ,że prawdziwe Tija
  • 0
Dobro czyń najlepiej natychmiast, gdyż możesz potem się rozmyślić. Zła najlepiej nie czyń natychmiast, bo możesz się potem rozmyślić.

#3 kaska_zaborze

kaska_zaborze

    Narrator

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPipPip
  • 1418 postów
  • Skąd:z wnętrza.

Napisano 09 styczeń 2007 - 18:21

Piekne ale mam wrazenie ze to fikcja literacka Gdybys naprawde to przezyła nie chciała bys opowiadac obcym tak traumatycznych przezyc
  • 0
Wciąż ma się mało lat a już się tyle przeżyło.Powoli dogasa blask tych co już nie wrócą dni.
Piotr Bukartyk.

#4 Madlen__18

Madlen__18

    Milczek

  • Użytkownik
  • PipPipPip
  • 38 postów

Napisano 18 styczeń 2007 - 15:03

Witam!
Dawno mnie tutaj nie było, początkowo zaglądałam, ale przyzwyczaiłam się do ")" w komentarzach, sądziłam, że po prostu opisane zbyt obszernie.

Najpierw ostatecznie zdementuję pogląd wg. którego jest to fikcja literacka.
Nie. OPOWIADANIE JEST AUTENTYCZNE. Wszystkie wydarzenia, daty, a nawet inicjały są nasze. Na dowód odsyłam go http://slodko-gorzka.eblog.pl ,oprawa graficzna wykonana przeze mnie,z naszymi zdjęciami (chociaż teraz już obcięłam włosy:) ) jest tam troszkę z naszych codziennych perypetii.
"Gdybyś naprawdę to przeżyła , nie chciałabyś opowiadać tak traumatycznych przeżyć"
Otóż niezupełnie. To ma dwie strony medalu : Ad. osób niepełnosprawnych : chciałam "naświetlić" problem, odczucia większości z nas typu " nie zasługuję na nic/nikogo, nie można mnie kochać", nie macie pojęcia jak głęboko to we mnie siedziało.
- kolejna kwestia : zaburzenia/choroby psychiczne. Ludzie, którzy na nie cierpią często uznawani są za "czubków", i ciężko tu o akceptację. Z drugiej strony termin "depresja" jest teraz tak powszechny..że eh. " Ale Miałem depresję" - mówi ktoś, kogo dopadł lekki dołek. A depresja to jest istny kanion. I chciałam pokazać to ludziom. Pokazać piekło. A potem, że można z niego wyjść. Małymi krokami. Można uwierzyć. I być kochanym POMIMO WSZYSTKO.
PS. Śmiejemy się z M. czasem, że musimy wymyślić jakąś oficjalną wersję odpowiedzi na pytanie "jak się poznaliście", żeby ludzie nie musieli tak długo zbierać szczenek z podłogi:)

Za kilka dni umieszczę tutaj drugą część opowiadania.
A całośc, to jest początki mojej choroby, jej trwanie, i walkę a także miłośc którą tam znalazłam mam zamiar opisac kiedyś w formie książki. Będzie to jakby jeden wielki pamiętnik ponieważ przez ten czas systematycznie pisałam, nawet w szpitalu trzymałam zeszyt pod poduszką.
Podnoszę się. Wolno bo wolno ale się podnoszę. I przymierzam do matury, a potem chciałabym startować na psychologię. I pomóc, takim jak ja.
Uwiarygodiłam się nieco?:)
  • 0
"Zobaczyć świat w ziarenku, I niebo w dzikiej lilii, pomieścić nieskończoność w ręku, i wieczność w jednej chwili."

#5 SALSA

SALSA

    Milczek

  • Użytkownik
  • PipPipPip
  • 47 postów

Napisano 20 styczeń 2007 - 18:18

:) WITAJCIE :)

Przeczytałam do końca.

Również mam MPD, ale czterokończynowe, najbardziej porażone są ręce. Poruszam się na wózku.
Odkąd pamiętam, miałam bardzo dużą spastykę i mimowolne odruchy rąk i głowy, poza tym bardzo niewyraźnie mówię. A jak [chyba] wiadomo, spastyka = ból. Raz mniejszy, raz większy, ale BÓL. :(

Chcę powiedzieć, że…

MOIM ZDANIEM, nie ma czegoś takiego, jak depresja. DEPRESJA NIE ISTNIEJE!!!
Słowo depresja bardziej kojarzy mi się z OP, niż ON. :/

No, bo tak… Kobieta. Mąż ją zostawił dla młodszej i ładniejszej – popadła w depresję, zamyka się w sobie, nie wychodzi z domu, głównym jej zajęciem teraz, jest płakanie w poduszkę i chodzenie po mieszkaniu w szlafroku z zapuchniętymi oczami. W końcu łyka prochy, ląduje u psychologa. Bo, co? Bo depresja. :evil1:
Albo… Facet. Ma na utrzymaniu rodzinę, dzieci. Pewnego dnia traci pracę, dochodzą problemy z żoną, szuka nowej pracy, żona się wścieka, on zamiast skupić się bardziej na szukaniu pracy, zaczyna się nad sobą użalać, bo mu nic nie wychodzi, wyładowuje swoje frustracje na rodzinie Rozwód. Facet staje się alkoholikiem. Teraz krzywdzi już tylko siebie samego i sprawia mu to przyjemność. Alkohol to zapomnienie, zapomnienie to ulga… Bo, co? Bo depresja. :evil1:

Depresja? Akurat! To pojęcie – stan depresji – wymyślili psychologowie, żeby wytłumaczyć ludzi, którzy są słabi i którym… się nudzi! :evil:

Dla mnie to stan, kiedy człowiek PRZESTAJE CHCIEĆ, bo nie chcieć jest łatwiej! Po co się wysilać, skoro z góry się założyło, że nic się nie uda, i że jest się na przegranej pozycji? :images2:

Nie wiem, jak inne ON odczuwają tak samo spastykę, jak ja, ale u mnie powoduje ona taki ból w rękach, [szczególnie w dłoniach i palcach] jak by ktoś wkręcał do nich w kilku miejscach na raz śruby, a innym razem czuję, jak by dłonie były miażdżone przez jakiś ogromny walec. Trwa to całymi godzinami, do odrętwienia rąk.
Wkurzam się, gdy chcę coś zrobić, a nie mogę, bo właśnie chwyciła mnie spastyka, ale wiem, że MUSZĘ z tym ŻYĆ. :|

Z jednej strony jestem bardzo wrażliwa, [nadwrażliwa] a z drugiej strony wydaje mi się, że jestem na wiele spraw odporna.

Również mam za sobą kilka dramatycznych przeżyć, które miały miejsce w dzieciństwie i całkiem niedawno…

Tak, miewam zły humor. Tak, mam czasami wątpliwości, że z czymś sobie nie poradzę. Tak, czasami jest ciężko, mam dosyć choroby i jestem załamana. Ale te stany nie trwają długo, bo… Bo po prostu, mam, co robić.

Gdy byłam dzieckiem i nie miałam częstego kontaktu z rówieśnikami, zaczęłam rysować. Były to najpierw ulubione postacie kreskówek, z czasem coś bardziej poważnego. Rysować tak bardzo spastycznymi rękami? Męczyć się? Po co? Po nic. Dla siebie. Żeby się czymś zająć. Bo to lubiłam i z czasem okazało się, że mam talent plastyczny.
Po latach dostałam maszynę do pisania. Zaczęłam pisać opowiadania, później wiersze. Po co? Przecież ten jeden palec w ogóle nie trafia w odpowiedni klawisz, a pierwsze słowo wystukałam po kilku godzinach prób? Po co się wysilałam? Dla siebie. Chciałam koniecznie móc pisać samodzielnie. W kwietniu 2005 [dzięki staraniom mojej Mamy] wydano mój debiutancki tomik poezji. :)

Potem był taniec towarzyski. Turnieje, zawody, nagrody, porażki i zwycięstwa. Po co? Też dla siebie. Ok, ok niech Wam będzie, nie dla siebie. Tańczyłam, bo lubię rywalizować z innymi. ;) :P

Kiedy powoli odchodziłam od tańca, już miałam nową pasję, aczkolwiek bardzo odmienną – wspinaczkę skalną.
Pierwszy obóz wspinaczkowy był dla niego… Dla mojego prawdziwego przyjaciela. Planowaliśmy jechać razem na ten obóz, ale on nie zdążył. Zmarł na raka na kilka miesięcy przed wyjazdem. Bardzo to przeżyłam. Nie pamiętam, żebym kiedyś miała większą spastykę, niż przez tamte kilka tygodni po jego śmierci. Musiałam zacząć brać tabletki na spastykę. Tak mnie chwytała, że nie mogłam dosłownie nic zrobić. Nie byłam w stanie nawet jeść, bo po prostu nie mogłam nawet trochę rozsunąć szczęk. Płakałam z bólu. Myślałam wtedy, że podobnie musi się czuć narkoman na głodzie, kiedy łamie i wykręca całe ciało. :angry:

Nie przypuszczałam, jak bardzo wspinaczka mnie wciągnie. Jeżdżę na obozy wspinaczkowe już od 6 lat i pokonuję coraz trudniejsze drogi skalne. I znów, po co? Dla siebie. Żeby poznawać nowe rzeczy, żeby się rozwijać.
Z jednej strony, może to egoistyczne podejście, robić to wszystko dla siebie, ale spotykam ludzi, którzy mówią: „cieszę się, że cię poznałem/łam. Nauczyłem/łam się od ciebie kilku rzeczy.” Albo: „Dzięki tobie zmieniłem się na lepsze”. Więc, czy robię to wszystko tylko dla siebie? :)

Więc z pełną odpowiedzialnością mówię Wam, że DLA MNIE DEPRESJA NIE ISTNIEJE, być może dlatego, że ja jej nie pozwalam istnieć. :)

POZDRAWIAM.

WASZA SALSA :)
  • 0
...A TYLKO PRAGNĄC NIEMOŻLIWEGO MOŻNA BYĆ NAJPEŁNIEJ.
A. Skoczylas

#6 niunia125

niunia125

    Podpowiadacz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPip
  • 173 postów

Napisano 21 styczeń 2007 - 18:13

wzuszylam sie naprawde ale ja juz niem takiej sily kiedys bylam niepoprawna optymistka smieszka a teraz jestem raczej filozoka ja ... ja tez mam silna spastyke ale objawia sie to u mnie w inny sposub kiedy spastyka osiaga swuj zenit zaczyna nna rzucac ...
zadrszcze ci takiej wiary optymizmu do zycia
  • 0
tak mnir skrusz tak mnie złam tak mnie wypal Jezu byś został tylko ty

#7 Madlen__18

Madlen__18

    Milczek

  • Użytkownik
  • PipPipPip
  • 38 postów

Napisano 21 styczeń 2007 - 18:38

SALSA

Piękne jest to co piszesz, świadectwo uporu walki, i tego jak mimo choroby można dawać sobie radę. Spastyczności w sumie nie mam więc nie mogę powiedzieć, że znam to z autopsji. Ale nie zgadzam się z poglądem, że "depresja nie istnieje".
TY droga salso opisujesz stany depresyjne :"mąż mnie rzucił, stracił(a)/em pracę i bla bla"
Idąc tym tropem mogłabym nawet przyznać Ci rację. Bo każdy z nas przeżywa stany, w których widzi wszystko w czarnych barwach i ewidentnie nie chce się żyć. To jest nawet stosunkowo "zdrowe" , raz na jakiś czas.
W moim poście jednak pisałam właśnie o tym istotnym problemie, który widzę też u Ciebie. Nie odróżnianie stanów depresyjnych, epizodów nawet od choroby (!) stanu klinicznego, który już naprawdę wymaga leczenia. Może przedstawię ci to na sobie, wypisując troszkę objawów.
Dodam, że zanim trafiłam na dni ciągnęło się to bite 2,5 roku w czasie których starałam się funkcjonować i rodzina praktycznie nic nie wiedziała do czasu, wstydziłam się i nie rozumiałam mojego "lenistwa". A potem było istne piekło:
Nie sądzę, żeby zdrowy był ciągly, nieustanny wręcz smutek, przygnębienie, demobilizacja. Ale to tak jak mówię każdy miewa. W stanie o którym mówię nie masz siły wstać z łożka, nie masz siły się umyć, zjeść śniadania (ważyłam w chwili przyjęcia do szpitala 36,5 kg..). Nie jesteś w stanie wyjść z domu, bo miewasz ataki histerii, nie możesz oddychać, ręce ci się trzęsą, mdlejesz, wybuchasz płaczem, nie możesz patrzeć na ludzi. Ze strachu nigdy nie wychodzisz sama. I nie dlatego, że ci się nie chce. Autentycznie nie masz na to siły i czujesz się dokładnie jak w wypadku agorafobii. Stałym widokiem dla rodziny jest widywanie ciebie zwiniętą w kłębek pod kołdrą, w drgawkach, ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt. Potem już nawet nie możesz płakać. Jesteś jak roślina. Możesz siedzieć w bezruchu 2 godziny, pięć, cały dzień, czy tydzień. Nie ważne czy w tym czasie wyrzucą cię ze szkoły.pracy, umrzesz z głodu czy pragnienia. Tak samo jak to czy rodzina się martwi. Bo wg Ciebie przesadzają, nic ci nie jest, jesteś tylko trochę.. zmęczona (Czym?! skoro leżysz cały dzień?)
Nie śpisz w nocy. Nie jeden dzień czy dwa.
Możesz nie spać 4. I więcej. Masz wtedy czas na planowanie własnej śmierci. Bo właściwie wtedy to jedyne o czym myślisz.
Na początku próbujesz sobie radzić, jasne. (Zwłaszcza ja - osoba Niepełnosprawna, musze im pokazać na co mnie stać, zawsze byłam silna, nie wolno się załamać. )
A teraz nagle wybuchasz płaczem na środku ulicy. Nie jesteś w stanie wejśc do sklepu.
A potem tak bardzo zamykasz się w sobie, że właściwie nie otwierasz już ust. Wcale. Tylko leżysz. W tych samych ciuchach któryś dzień z rzędu. Bez jedzenia, picia, niczego. Bo po co. Wiedziałam, że mam ludzi którzy mnie kochają. Wiedziałam, że muszę się starać. Ale potem się po prostu już NIE DAłO. To tak bolało. Że zawodzę, że nie mogę sobie poradzić, że nie wiem co się nagle ze mną stało. I tak bardzo tego nienawidziłam. Tego stanu, tej bezsilności. Miałam 4 psychologów, 2 psychiatrów. A potem po prostu przestałam tam bywać, przestałam bywać gdziekolwiek. Potem zaczęłam czekać na śmierć. Po prostu. Normalnie, zwyczajnie. Zaczęłam słyszeć szepty, które mi kazały robić sobie krzywdę. Nikomu nie powiedziałam, (nawet później w szpitalu, bo słysząc to , co byście pomyśleli?!). Poczucie winy (bo sobie nie radzę,a wiecie jak ważna u ON jest tzw 'duma", owe szepty i tak straszna nienawiśc do siebie doprowadziły do autoagresji. O tym też nikt nie wiedział. Bo czasu kiedy lekarz z pogotowia nie wyciągnął mnie z pokoju po prawie tygodniowej wegetacji w pościeli z plamami krwi. Tydzień wcześniej przestałam całkowicie (!) wstawać z łożka, mówić, reagować. Nie było ze mną praktycznie kontaktu. Zdobyłam się jedynie na połknięcie kilka dni potem 40 tabletek. Miało być więcej, ale nie byłam w stanie dowlec się do kuchni.
W wielkim skrócie, chaotycznie,wybiórczo. Ale za dużo tego by opisać chronologicznie i dokładnie.
Powiem tylko tyle - nikomu nie życzę podobnej sytuacji. Zwłaszcza, że zawsze byłam dość.."dumna" i poniżej mojej godności było proszenie o pomoc. A potem już nawet na to nie miałam siły.
  • 0
"Zobaczyć świat w ziarenku, I niebo w dzikiej lilii, pomieścić nieskończoność w ręku, i wieczność w jednej chwili."

#8 SALSA

SALSA

    Milczek

  • Użytkownik
  • PipPipPip
  • 47 postów

Napisano 22 styczeń 2007 - 13:09

Po pierwsze, o tej porzuconej kobiecie i o facecie, który stracił pracę, pisałam teoretycznie. Poza tym wydawało mi się, że tą część swojej wypowiedzi utrzymałam w wystarczająco sarkastycznym tonie i sądziłam, że tak właśnie zostanie odebrany. Niestety myliłam się…

Po drugie [co wynika z pierwszego], NIE opisywałam na tych dwóch „przykładach” stanu depresji.

Chodziło mi o to, że gdy człowiek traci coś/kogoś, co/kto był dla niego najważniejszym – CAŁYM ŚWIATEM, człowiek nie potrafi dojść do siebie i tłumaczy to sobie depresją.
Prawda jest jednak taka, że przedtem człowiek za bardzo się koncentrował na tej bliskiej osobie, lub pracy nie mając oprócz tego ŻADNYCH zainteresowań i hobby, bo i po co, skoro cały swój wolny czas poświęca pracy, albo ukochanej osobie.
Dlatego w momencie odejścia bliskiej osoby, lub utraty pracy, zawala się cały świat.

Kiedy ma się nie jedno, a kilka zainteresowań, to się przetrwa nawet słowa: „nie kocham cię”.

Więc powtórzę jeszcze raz. Pojęcie – DEPRESJA – wymyślili psychologowie dla tych, którzy nie chcą, a NIE nie mogą żyć. DLA TYCH, KTÓRYM NIE CHCE SIĘ ŻYĆ PEŁNIĄ ŻYCIA!!!
  • 0
...A TYLKO PRAGNĄC NIEMOŻLIWEGO MOŻNA BYĆ NAJPEŁNIEJ.
A. Skoczylas


Użytkownicy przeglądający ten temat: 2

0 użytkowników, 2 gości, 0 anonimowych