Zdanko a la Mistrz Wincenty...Zdanko a la Mistrz Wincenty...Zacni starzy ludzie mówią, że choć nieprawdą jest jakoby rzecz miała miejsce dawno, dawno temu, w rowie pod lasem, tam gdzie wyrzucony mały szmaciany pajacyk z kokardą leżał na śmietniku płacząc żałośnie nad losem kundelka malutkiego, który dzielił sklecone z trudem wyrko ze starym, wyliniałym kocem z elanobawełny w czerwono -szarawy-popielatą krateczkę i nagle, aczkolwiek nie całkiem niespodziewanie, nadleciał albatros trzymający w dziobie coś co przypominało kształtem butelkę pełną ciemnej cieczy o dziwnej konsystencji i pewnie też dziwnym nieznośnym, świdrującym zapachu, albatros wydał skrzek i wypuścił z dzioba butelkę soku z dziewięćsiła bezłodygowego, która poszybowała niezgodnie z grawitacją w górę po czym zadygotała i wpadła do małej , wąskiej, kałuży.....pełnej mętnej, jednolitej mazi cuchnącej niespotykanie przedziwnym zapachem przypominającym spalone żabie wnętrzności, które zostały wchłonięte przez obrzydliwe jednookie bestie będące zmutowanymi potomkami legendarnego przodka - jednorożca, który łudząco przypominał antyczny marmurowy obraz, skradziony kiedyś z wyspy, na której rosły wysokie liściaste drzewa, o nazwie, którą znali jedynie najstarsi członkowie mieszkającego nieopodal grodu, gdzie rządził, słynący ze swoich dziwnych obyczajów, okrutny czterogłowy, wyglądający jak stary, obślizgły i brzydko pachnący, o czerwonych włosach, zaplecionych w wiele różnokolorowych, przewiązanych glonami warkoczy, ułożonych profesjonalnie w jeden wielki odstraszający a zarazem śmieszny kok z maleńkimi kolorowymi i błyszczącymi drobinkami które w ciemnościach jakby delikatnie unosiły się niczym zwiewny, subtelny motyl z gatunku łuskoskrzydłych a zarazem wydawały się rozpraszać leciutko skrzydłami , wydając cichutki kwęk, przypominający koci wrzask a niekiedy cichy pomruk, posiadały także duże wręcz ogromne a zarazem sprawiające wielkie wrażenie niczym olbrzymie głowonogi - odstające od tylnej części tułowia szpiczaste i kolczaste igły zakończone jakby kulkami, do których przyklejone były maluteńkie, cukrzane, lepkie czasem przeżroczyste diamenciki, kształtem i barwą przypominające noworoczne fajerwerki rozświetlające niebo i cały obszar od wschodu aż do krańca aczkolwiek obserwowane przez seryjnego mordercę, rozzuchwalonego przez brata o imieniu znanym z filmu katastroficznego,w którym bohaterowie chcieli zdobyć plany dotyczące tajemnic i receptur pewnych eliksirów, mających cudotwórcze,ale niekiedy stwarzające poważne zagrożenia dla zdrowia i życia całej ówczesnej społeczności zamieszkującej kamienne obszary, wiecznie zaśnieżone i mroczne z niewielkimi krainami w których często dochodziło do drastycznych i krwawych sytuacji oraz tajemniczych odwiedzin podczas których odbywały się rytualne obrzędy, podczas których zabijano tych,którzy mieli zupełnie niewyraźne spojrzenie na pewną sprawę, a mianowicie chodziło o nieporozumienia dotyczące odległych poglądów na temat przechowywania tajemnic przyrządzania mikstury utrzymującej sprawność zarówno fizyczną jak i umysłową, oraz dostatecznie, a nawet bardzo odpowiednią pozycję w kręgach powszechnie uznawanych za wróżbitów oraz innych dziwnych obszarach nizinnych gdzie hodowano rzadki rodzaj roślinki a mianowicie pomagającej w różnych dolegliwościach na przykład w odczuwaniu
ulgi