Jasio i złota stodoła
Gdzieś tam daleko
W czarnej dolinie
Gdzie strugą wartka
Rzeczka tu płynie
Budowano miasto
Całe ze szkła
By ludzi gniazdo
Mogło tu trwać
A wokół miasta
Las był zielony
W lesie zielonym
Jasio zmartwiony
Jasio był mały
Wątły i kruchy
Takie w tym mieście
Chodziły słuchy
Jasio się martwił
Swoją głupotą
Że znowu przeszedł
Pokrętny Potok
Ża znów mu z drogi
Zabrakło ścieżki
Że nie jest to wcale
Już po raz pierwszy
Zgubił się biedak
W gęstwinie lasu
I mu jedzenia
Zabrakło zapasu
Nie miał też kropli
Wody w bukłaku
Nie będzie przecież
Zjadał ślimaków
W lesie tym gęstym
Dla jego draki
Kłóciły się obok
Dwa czarne szpaki
Już wokół niego
Krakały gawrony
Nie widział, z której
Przybyły strony
Dwie czarne sroki
Na jego drodze
Wołały: “Podziej
Się Jasiu podziej”
Jasio się podziać
W ogóle nie umiał
Choć gadkę ptasią
Od zawsze rozumiał
Choć ptaki zewsząd
Gadały do niego
Żaden nie zrobił
Niczego dobrego
Żaden z tych ptaków
Choć znał drogę na zad
Nie mógł mu pomóc
Wedle swych zasad
Jasio szedł dalej
W czarną gęstwinę
I z przerażenia
Przełykał ślinę
Nie wiedział on wcale
Gdzie miasto stoi
W którą to stronę
Iść mu przystoi
Ptaki mu na to
Wespół śpiewały
“Jasio znów idzie
Lecz nie dojdzie cały”
Ptaki mu znów
Wciąż dokuczały
Choć same dobrą
Drogę poznały
Ani te szpaki
Ani gawrony
Nie powiedziały
Mu w którą stronę
Ani też wrony
W swoim szyderstwie
Nie powiedziały
Że idzie w nieszczęście
Doszedł ów Jasio
Wreszcie na pole
A na tym polu
Dom przy stodole
Stodoła złota
Dom jest z kryształu
Jaś nie miał worka
A kieszeń za mała
Podszedł do tego
Złotego zjawiska
Spojrzał przez diament
Rzecz oczywista
Choć chciałby dotknąć
Nieco się boi
Że mu cudzego
Tak nie przystoi
Ale i wreszcie
Komu to szkodzi
I uszczknąć nieco
Nikt mu nie przeszkodził
Kawał kryształu
Odrąbał spory
Schował go dobrze
Zabrakło pokory
Wyszła już z domku
Rumiana panienka
Mówi, że czeka
Na niego wanienka
Mówi, że wszystko
Czeka na pana
Co będzie pilnował
Do samego rana
Co będzie w polu
Pracował żwawo
Co sobie żyć
Będzie tu klawo
A na to Jasio
Skacze do wanny
Przymila się strasznie
Do rumianej panny
Pluska się wodzie
Pianą smaruje
Panna mu nuci
A on wtóruje
Zmoczył się cały
Po ostatni włosek
Już mu zaczyna
Brakować głosek
Pianka mu z buzi
Bąbelki puszcza
Zdania nie mówi
Do samego jutra
Myśli, że mówić
Wcale nie musi
Że się przeziębił
Lub lekko zakrztusił
Jutro zaś wstaje
Szczęśliwie z rana
A z buzi bąbel
I mydlana piana
Myśli, że domek
Ów zaraz sprzeda
Zmieni w bogacza
Ów stary biedak
Gdy domek opchnie
I sprzeda stodołę
Będzie miał życie
Jak pod aniołem
Bogactwo, wino
I szczęście ze złota
Pewno też sprawi
Sobie i kota
Będzie opychał się
Pączusiami
Winkiem, dziczyzną
I pierogami
Będzie zajadał
Zupełnie jak świnka
Już z długiego pyska
Cieknie mu ślinka
Opchał się wszystkim
Tak należycie
W tym klawym życiu
I w tym dobrobycie
Zmienił się w prosie
Zbyt często niemyte
Już go panienka
Do stodoły pędzi
Tam wśród prosiaków
Życie swe spędzi
Już mu bąbelki
I mydło z pyska
Nikt go już nigdy
Nie woła z nazwiska
Ptaki przestały
Gadać do niego
On też zapomniał
Języka swojego
I spędził życie
W świńskim swym stadzie
Tak mu znów przyszła
Kara za kradzież
Nie wrócił nigdy
Do miasta ze szkła
Znów się opycha
Jak sam tego chciał
Choć to obierki
I całkiem surowe
Teraz dla niego
Nawet to zdrowe
I spędził swe życie
W złotej stodole
Złoto mu oczu
Już nie wykole
I będzie z niego
Soczysta szynka
Kiedy podrośnie
Nieco kruszynka
Użytkownik goslaw edytował ten post 24 styczeń 2021 - 16:02