Ja podejdę do sprawy trochę inaczej niż Aniołek. Z góry uprzedzam – mniej sympatycznie.
Z Twoich wypowiedzi trudno mi ocenić sytuację pod pewnymi względami. Piszesz, że praca fizyczna daje Ci większą satysfakcję niż umysłowa (i w tym rzeczywiście nie ma nic złego), ale zaraz potem dodajesz, że tej pracy fizycznej nie mogłabyś wykonywać w pełnym wymiarze czasu. To już pewnego rodzaju problem. A potem jeszcze pojawiają się elementy w stylu „uważam że są rzeczy męskie i damskie i u nas przynajmniej w mniejszych miastach wiele kobiet zajmuje sie domem” oraz „w przypadku kobiet chyba nie można mówić o nic nie robieniu”. Znaczy okazuje się, że to nie jest tak, że kochasz jakąś pracę natury fizycznej i niestety nie możesz jej wykonywać pełnoetatowo, a bardziej tak że w sumie nie wiadomo czy chcesz pracować zawodowo i przesuwasz kryteria wyboru: najpierw na pracę fizyczną (którą możesz wykonywać tylko dodatkowo), a potem na zajmowanie się domem (mimo że nie masz dzieci i męża). To jednak zmienia sytuację. Czym innym jest gdybyś chciała być np. zawodowym złotnikiem albo miała męża, który popiera pozostanie w domu, a rodzice suszyli Ci głowę że nie jesteś inżynierem, a czym innym jeśli w sumie wychodzi na to, że być może wolałabyś nie pracować zarobkowo w żadnym zakresie i długoterminowy plan na życie masz taki, że sobie będziesz przy rodzicach.
Jest oczywiście prawdą, że dorosłe dziecko jest właśnie dorosłe, a więc ma prawo realizować się po swojemu. Ale to ma swoją cenę. Pierwszym elementem tej ceny jest że nie można nikomu zakazać posiadania zdania. Dlatego rodzice w zasadzie mają prawo być niezadowoleni z Twoich wyborów życiowych (jeśli są to wybory, a nie sytuacja przymusu). A Ty masz prawo się tym niezadowoleniem nie przejmować, jeśli uważasz je za niesłuszne. Z tym że w Twojej sytuacji jest ambaras: mieszkasz z nimi.
To po pierwsze problem najzwyczajniej dlatego, że napięcia wynikające z różnicy planów na życie najłatwiej rozwiązuje się mieszkając oddzielnie. Mój Ojciec może być niezadowolony z tego jak prowadzę dom, ale w sumie na co dzień ani go to grzeje ani ziębi... bo bywa u mnie na kawę, a nie ze mną mieszka. Podobnie może mieć np. zastrzeżenia do moich decyzji zawodowych, ale żyjąc na własny rachunek udowodniłam, że daje sobie radę, on się o mnie martwić nie musi, a zatem nie musi też brać odpowiedzialności za moje decyzje. Gdybyśmy żyli w jednym domu, moje wybory z konieczności dotyczyłyby też jego.
[Dygresja: dlatego też nie uważam, że każdy ma się prawo realizować jak tylko zechce. Gdybym jeszcze mieszkała z Ojcem, a on np. postanowiłby wyprowadzić się w poszukaniu sensu życia na drugi koniec Polski, zostawiając mi pod opieką zbyt drogie w utrzymaniu i za duże mieszkanie... to jego samorealizacja mocno by mi popsuła plany. I vice versa: gdybym ja np. podjęła takie decyzje finansowe, że musiałby mnie utrzymywać albo patrzeć jak przymieram głodem, to nieuczciwie byłoby powiedzieć, że mam tak po prostu prawo i do takich decyzji, i do jego bezdyskusyjnej pomocy jednocześnie.]
Piszesz, że z rodzicami żyjecie w symbiozie i sobie nawzajem pomagacie. Ciekawi mnie czy byłabyś w stanie długoterminowo funkcjonować bez udziału rodziców? Bo jeśli tak – i to nie tylko tak Ci się wydaje, a to sprawdziłaś – to okej. Ale jeśli nie, to jest problem. Bo to znaczy, że np. wystarczy żeby ktoś poważnie zachorował i będzie kłopot: utrzymasz się wtedy sama od ręki?
A co do samej pracy... Masz około 20 lat. Jeśli Twoja niepełnosprawność nie rokuje na wyleczenie, ale też nie skraca Ci mocno życia, masz przed sobą kilka dekad aktywnego dorosłego życia. Młodość to okres, kiedy zbieramy karty do gry w życie – im więcej dobrych kart, na tym lepiej jesteśmy przygotowani na niespodzianki na późniejszych etapach. Im mniej dobrych kart, tym więcej rzeczy może nas później niemile zaskoczyć.
Ty już masz słabą kartę w ręce – niepełnosprawność. Powinnaś więc starać się uzyskać jak najwięcej innych dobrych kart. Bo wprawdzie „każdy żyje po swojemu” i że jeśli ma się źródło utrzymania, to nie ma problemu, ale Twoim źródłem utrzymania jest w tej chwili obietnica, że ZUS będzie Ci nadal wypłacał świadczenie. Może przestać. Wyobraź sobie: mija np. dziesięć lat na rencie i tracisz świadczenie, tj. masz koło trzydziestki – będzie Ci łatwiej zacząć pracować?
Są oczywiście ludzie, których niepełnosprawność wyklucza pracę zawodową czy samodzielność. W pewnym sensie są więc zwolnieni z martwienia się o to. Ale to nie jest zaleta a kłopot. Bo jeśli coś im się w życiu posypie, będą jeszcze bardziej zdani na bezinteresowną życzliwość obcych.
Podsumowując konkretniej:
- Jeśli Twoja niepełnosprawność jest trwała, uważam, że ważne jest przetrenowanie całkowitej niezależności od rodziców, jeśli jest to stan osiągalny. Bo łatwo zakładać, że będziesz spokojnie żyła z nimi przez np. następne dwadzieścia lat... ale potem możesz stanąć wobec nagłej konieczności poukładania życia bez tej „symbiozy” i bez żadnego okresu treningowego. Podpowiadam z doświadczenia: wtedy będzie trudniej i będzie żal, że się nie trenowało wcześniej a do tego może nagle wyjść ile małych rzeczy w tym "równym" układzie robili jednak tylko rodzice.
- Podjęcie pracy na rencie zawsze stanowi jakieś ryzyko (są o tym wątki na forum) i ja za Ciebie nie poniosę tego ryzyka. Ale ogólnie młodym dorosłym ON zawsze sugeruję poważne rozważenie pracy zawodowej, jeśli ich niepełnosprawność to umożliwia a nie pogorszy się szybko. Bo układanie sobie życia na podstawie samej renty oznacza, że wierzysz, że ZUS będzie Ci ją bez problemu wypłacał w długim terminie (np. dwadzieścia – czterdzieści – sześćdziesiąt lat). Jeśli uważasz, że jednak może kiedyś musiałabyś wejść na rynek pracy żeby się utrzymać, to z upływem czasu nie będziesz w lepszej sytuacji. Będziesz np. nie tylko niepełnosprawna, ale także np. trzydziestolatką czy czterdziestolatką bez doświadczenia i z nagłą potrzebą zatrudnienia „od wczoraj”.