Hmmm ale infantylność to nie jest fakt, że ktoś nie umie gotować.
Ja użyłam tego przykładu, bo dla mnie dorosły człowiek, który nie umie ugotować sobie niczego (a fizycznie jest do tego zdolny) jest infantylny, bo stale deleguje pewien podstawowy element swojego dobrostanu na kogoś innego. I mówię to jako osoba, która gotować nauczyła się późno, a do dziś tego nie lubi. Z kolei mniej mnie na przykład obchodzi, czy ktoś się ubiera modnie, byle było w miarę stosownie do sytuacji. Różne priorytety co do „dorosłości” = różne rozumienie „infantylności”.
Co do przykładów, które podałaś:
Po pierwsze części niepełnosprawnych łatwo wpaść w rolę ofiary losu: „Taka biedna jesteś, tak dzielnie znosisz życie – nic więcej już nie musisz (bo zresztą i tak nic ci się nie uda)”. Pamiętam, jak pewna krewna twierdziła, że jestem „bardzo dzielna, że się wyprowadzam”, bo mogłabym powiedzieć bliskim, że „mają obowiązek się mną opiekować” i już. To było po śmierci jednego z moich rodziców i kontekst był taki, że wprawdzie jedno z nich nie żyje, ale mogłabym się uwiesić na tym drugim, skoro jestem ON. Zapytałam co będzie, jak drugi rodzic też umrze. „No to wtedy masz rodzeństwo”. A co gdyby rodzeństwu się coś stało albo nie mogło się mną opiekować? Cisza. Pamiętam też rozmowę, w której ktoś mi powiedział, że zazdrości mi MPD, bo mam „dobry powód, żeby nie pracować”.
Dla mnie jest oczywiste, że to ja odpowiadam za swoje życie – na innych ludziach mogę się oprzeć wedle potrzeby i możliwości, ale uwieszanie się na cudzej opiece dlatego, że mi „wolno” byłoby głupie, bo ta opieka może się kiedyś skończyć (a wtedy „moralne prawo” guzik mi da). Poza tym nicnierobienie jest nudne. Ale po takich komentarzach łatwo mi sobie wyobrazić, że gdybym miała inny charakter, niepełnosprawność dałaby mi niezłe alibi, żeby być cierpiętnicą. Zresztą może wystarczyłoby, żebym się urodziła w rodzinie, w której ktoś bardzo wierzyłby w takie pomysły i mi je od małego wmawiał, nawet z moim obecnym charakterem. Albo żebym miała wielkiego życiowego pecha i każdy wysiłek kończył się porażką. A wtedy może praca albo studia to byłaby „strata czasu”, bo „mam dobry powód”, żeby leżeć i cierpieć (a o poprawę losu nie ma co walczyć, bo „biednemu zawsze wiatr w oczy wieje”).
Są też ludzie sprawni, którym pasuje rola skrzywdzonej przez świat ofiary z „moralnym prawem” do czegośtam albo się do tej roli przyzwyczaili, nawet jeśli ich uwiera. Różnica jest taka, że oni muszą znaleźć inne alibi. Ale o to też nie tak trudno.
Po drugie niewykształcenie własnego gustu, czy przesadne przywiązanie do rodziców bywa konsekwencją właśnie tego, że się od nich nie oddzieliło, bo się weszło w rolę bezradnej ofiary. „Bez rodzica sobie przecież nie poradzę” i buch w płacz. Mówię to, jako ktoś, kto kiedyś ryczał w supermarkecie przed regałem z czajnikami, trochę na takiej zasadzie. Tyle, że u jednych ludzi to będzie jakiś epizod rozwojowy (bo chcą i mają jak z tego wyjść), a u innych utrwalona postawa. A u jeszcze innych może nie wystąpi nigdy.
Ale znów, to nie jest cecha wyłącznie niepełnosprawnych. U osób sprawnych rzadziej dochodzi do trwałego „uczepienia się” rodzica (chociaż to też możliwe), ale to nie jest jedyna osoba, której można się w życiu uczepić. Przypominają mi się na przykład kobiety pozostające w koszmarnych związkach (bo „bez mężczyzny sobie nie poradzę; niech nawet pije i bije, ale żeby jakiś był”). Albo ludzie, którzy nie potrafią powiedzieć nawet, który sok wolą, bo zawsze, wszystko wybiera za nich ktoś inny (na przykład żona).
I jeszcze a’propos motywacji takich pytań – ogólnie większość ludzi instynktownie woli, jak im inni potwierdzają światopogląd, a nie go kontestują. Ludzie ze skłonnością do narzekania wolą do rozmów towarzyskich innych narzekających, a optymiści optymistów. Jeśli zmusisz do takiej rozmowy intensywnego optymistę i pesymistę, prawdopodobnie skończy się to nienajlepiej. Jeśli ktoś reaguje tak, jak opisujesz, to mnie to wygląda po prostu na konflikt światopoglądowy. Twoje zachowanie kwestionuje światopogląd tej osoby, więc ona kwestionuje Twoje zachowanie. To bardzo ludzkie.
Może mówi tak dlatego, że naprawdę jej się w głowie nie mieści, że jeżdżąc na wózku można pofarbować sobie włosy (różne ludzie mają zahamowania: ja kiedyś byłam podskórnie przekonana, że nie wypada mi normalnie pójść do restauracji, a z kolei ktoś mi dziękował, jak mnie zobaczył jako prelegentkę na konferencji naukowej). Może dlatego, że Ci zazdrości. Może dlatego, że ją wkurza Twoje „naiwne” staranie się o rzeczy, które w Twojej sytuacji „nie mają sensu”, a może chce Ci oszczędzić zmarnowanego wysiłku, bo „i tak nic z tego nie będzie”. Są różne opcje.
Tak sobie długo-myślę.