Jak zwykle w państwie, zwanym Rzeczpospolitą, wszystko robi się ad hoc albo od d... strony. Wkurzają mnie obrońcy życia poczętego, gdyż w sposób wręcz obsesyjny i niezdrowy interesuje ich to, co dzieje się w macicy, będącej integralną częścią kobiety. Kobieta to człowiek, potrafiący myśleć, mający uczucia, emocje i podejmujący decyzje. I to ona, a nie prezes, biskup, czy nawiedzony aktywista (szczególnie płci męskiej), będzie ponosił konsekwencje takiej, a nie innej decyzji.
W momencie, gdy kobieta rodzi niechciane dziecko, rozlegają się brawa obrońców życia poczętego i aktywiści odwracają się dupką od matki, która nie chciała dziecka. Maluch, jeśli ma szczęście, a matka wreszcie sama podejmuje decyzję o zrzeczeniu się praw rodzicielskich, ma szansę trafić do rodziny, która go chce i potrafi mu dać poczucie bezpieczeństwa i miłość. To w przypadku, gdy na świat przychodzi zdrowe dziecko. Chory, niepełnosprawny maluch, którego nikt nie chce ma przechlapane równo.
A co się dzieje, gdy matka rodzi niepełnosprawne niemowlę, którym chce się zająć? Dostaje 4 tysiące polskich złotych i co ma za to kupić? Waciki?!!
Brakuje kompleksowego wsparcia i opieki od dnia narodzin dziecka, u którego wykryto lub podejrzewa się chorobę. Kompleksowa i pełna informacja o wadach malucha, możliwych terapiach i miejscach, gdzie ona jest wykonywana, wsparcie psychologiczne dla rodziców. Przy większości chorób pomoc i wsparcie powinno trwać przez lata, nawet przez całe życie.
Gdzie w tym momencie są obrońcy życia? Dlaczego księża nie otworzą swych plebani dla matek z dziećmi, organizując dla nich świetlice, klubiki, gdzie mogą się spotkać pogadać, otrzymać wsparcie, choćby dobre słowo? Kler odizolował się od ludzi, dryfuje na łodzi, oderwany od zwykłego życia, zwracając się do ludzi z butą, arogancją i w archaicznym języku, którego większość nie rozumie.