KRZYŚ
#1 Gość_konto_skasowane_*
Napisano 10 listopad 2003 - 20:18
KRZYŚ
Marek był zdolnym, dobrze zapowiadającym się dzieckiem. Rodzice byli z niego bardzo dumni. Zapewniali mu wszelkie warunki rozwoju, wysłali do najlepszej szkoły, na kursy językowe. Gdy miał dwanaście lat przyszedł na świat braciszek. Marek był strasznie dumny, wszystkim dookoła o tym rozpowiadał i snuł marzenia, jak to będzie go uczył kopać piłkę, jak pójdą w tylko jemu znane miejsce nad rzeką, gdzie najlepiej biorą ryby.
Gdy przyszedł do szpitala, zobaczył na korytarzu ojca. Obok stał lekarz w białym kitlu i coś do niego mówił. Gdy podszedł bliżej, usłyszał - Niech pan mi wierzy, to nie ma sensu, lepiej go oddać do specjalistycznej placówki. Nie dacie sobie państwo rady.
Gdy wracali do domu, ojciec nic nie mówił. Płakał.
Po dwóch tygodniach wróciła mama. Bez braciszka. Płakała przez cały czas. Pytał, co się stało. Rodzice powtarzali, że braciszek na razie pozostanie w szpitalu, bo są jakieś komplikacje i żeby się nie denerwował, bo najważniejsza jest jego nauka. Był dużym, mądrym chłopcem. Nie chciał zadręczać pytaniami zrozpaczonych rodziców, którzy z jakiś powodów starali się odsunąć od niego złe wiadomości. Przykryli go szklanym, ochronnym kloszem. Uważali, że tak będzie dla niego lepiej. On tak nie uważał.
Pewnego dnia nie poszedł do szkoły. W tajemnicy przed rodzicami udał się do szpitala. Odnalazł lekarza, którego widział wcześniej z ojcem. Rozmowa trwała długo. Bardzo długo. Wieczność.
Wrócił do domu późnym wieczorem. Usiadł obok milczących rodziców i powiedział
- Kocham Krzysia, jest moim bratem i chcę by tutaj z nami był. Gdy rodzice gorąco zaprotestowali, on odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.
Kilka tygodni później Marek na własnych rękach wniósł braciszka przez próg domu. Rodzice myśleli, że po jakimś czasie sam się przekona, że to nie ma sensu. Krzysiem zaopiekują się wyspecjalizowane służby, a oni Markiem, który przecież tak dobrze się zapowiada. Bo przecież, czy jest w ludzkich siłach wytrzymać z dzieckiem, które nie widzi, nie słyszy, jest na wpół sparaliżowane i prawdopodobnie nie przeżyje nawet pięciu lat? Czy warto poświęcać na to swój czas i energię?
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Rodzice wciąż wierzyli, że Marek w końcu zrezygnuje. Przecież jest taki zdolny. Musi się uczyć, pracować nad sobą, przed nim życie.
Marek pokochał Krzysia całym sercem. Każdą wolną chwilę spędzał przy nim. Przewijał, mył, karmił. Opowiadał, co w szkole, jak pobił się z kolegą z podwórka, bo nazwał go głupią siostrą miłosierdzia. Gdy mama zwracała mu uwagę, że na próżno mówi, bo Krzyś przecież nie słyszy, gwałtownie protestował - Krzyś może nie słyszy, ale pragnie słuchać, rozumiesz mamo? Nie rozumiała.
Wciąż czekał. Wiedział, że choroba braciszka jest nieuleczalna. Że nie ma żadnych szans. Łudził się, że znajdzie się jakiś cudowny lek. Potem i on stracił nadzieję. Czekał tylko na jedną, jedyną rzecz - uśmiech brata. Tak bardzo chciał zobaczyć jego radosną buzię. Czekał na próżno.
Wszyscy wokół: rodzice, nauczyciele, koleżanki i koledzy powtarzali wciąż to samo - to nie ma sensu. Zamykał się w sobie i coraz więcej czasu poświęcał Krzysiowi. Kosztem były kłopoty w szkole, coraz mniejsze grono przyjaciół, brak zrozumienia, a czasem wręcz wrogość. W tym swoim poświęceniu był przecież taki inny, taki nieracjonalny, nieżyciowy.
Mijały lata. Pięć, dziesięć, piętnaście. Wbrew zapowiedziom lekarzy, Krzyś wciąż żył. Może trzymała go przy życiu miłość brata? Rodzice odeszli wcześniej. Tragiczny wypadek samochodowy. Do końca nie mogli zrozumieć decyzji i determinacji Marka. Gdy zdarzyło się to nieszczęście był na drugim roku studiów. Brak pieniędzy zmusił go do podjęcia pracy i porzucenia nauki. Profesor, który wiązał z nim wielkie nadzieje, długo z Markiem rozmawiał. O sensie, a właściwie braku sensu, w tym jego uporze i determinacji w opiece nad kalekim bratem. Przecież jest taki zdolny, tyle może jeszcze w życiu osiągnąć. Musi tylko całkowicie poświęcić się nauce. Stypendium zagraniczne czeka już tylko na podpis dziekana. Marek zapytał - A kto zaopiekuje się Krzysiem? Mądry, stary profesor nie odpowiedział. Racjonalna nauka nie znała odpowiedzi na tak trudne problemy, przed jakimi musiał na co dzień stawać jego ulubiony student.
W wieku 18 lat Krzyś zmarł. Nie uśmiechnął się do samego końca, choć tak bardzo czekał na to brat. Gdy wrócił do pustego domu, przez krótką chwilę przeszła mu przez głowę myśl - czy to miało sens? To było pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie zadawał sobie tego pytania. Zadawali go za to nieustannie wszyscy wokół.
Jakoś ułożył sobie życie. Ożenił się. Skończył nawet wieczorowo studia. Na zrobienie kariery było już za późno. Niewielka pensja nauczycielska, małe mieszkanko i coraz częstsze kłótnie z żoną o brak pieniędzy, że zmarnował sobie życie, że jego koledzy zaszli tak daleko, a on przecież mógł tak wiele osiągnąć, taki był zdolny. Podczas kolejnej awantury żona zdjęła ze ściany zdjęcie Krzysia i rzuciła w kąt pokoju. Stłukło się szkło, połamała ramka. Następnego dnia na nowo oprawione zdjęcie powróciło na swoje miejsce na ścianie. Żona wyszła. Nie wróciła już nigdy. Odchodząc powiedziała - Twoja miłość do brata zniszczyła nie tylko nasz związek, ona zniszczyła przede wszystkim całe twoje życie. Wtedy po raz drugi przyszła ta myśl - może jest w tym racja, może nie miało to sensu? Trwało to tylko przez moment.
Ciężko zapadł na zdrowiu około pięćdziesiątki. Lekarze długo zmagali się z jego chorobą. On jednak nie walczył. W końcu usłyszał od jednego z nich - Dlaczego pan nam nie pomaga? My robimy wszystko, co możliwe. Ale pan musi nam pomóc, pan musi chcieć żyć! Odpowiedział
- A dla kogo mam żyć panie doktorze?
- Nie ma pan nikogo bliskiego? Dzieci, rodzice, żona...
- Nie, nie mam. Widzi pan to zdjęcie - wskazał ręką na fotografię postawioną na szpitalnej szafce - to jest Krzyś. Gdyby żył, moje życie miałoby sens...
Lekarz przez dłuższą chwilę przyglądał się skurczonej, schorowanej sylwetce chłopca na fotografii. Był medykiem, szybko, fachowo ocenił jego stan. Spojrzał na Marka, chciał go o coś zapytać, ale jego pacjent miał zamknięte oczy. Odwrócił się i wyszedł bardzo cicho zamykając za sobą drzwi.
Miesiąc później Marek odszedł. Podobno przed samą śmiercią promieniał radością i powtarzał - Krzysiu, ty się śmiejesz! Kochany łobuzie, ty się śmiejesz!
G O B I
#2
Napisano 10 listopad 2003 - 21:54
Dziękuję Ci za to opowiadanie.
Tak wiele w nim prawdy.
Nie potrafię wyrazić swojego wzruszenia.
Po prostu.......dziękuję.
Pozdrawiam
#3
Napisano 10 listopad 2003 - 23:20
gratuluje i pozdrawiam
Ania
A. Neveux
#4
Napisano 11 listopad 2003 - 09:12
Dziękuję Gobi i pozdrawiam.
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.
#5
Napisano 27 lipiec 2004 - 02:03
Youth's like diamonds in the sun
And diamonds are forever
#6
Napisano 27 lipiec 2004 - 07:50
#7
Napisano 27 lipiec 2004 - 08:15
Youth's like diamonds in the sun
And diamonds are forever
#8
Napisano 27 lipiec 2004 - 08:22
#9
Napisano 27 lipiec 2004 - 09:11
Youth's like diamonds in the sun
And diamonds are forever
#10
Napisano 27 lipiec 2004 - 09:24
Niom , nigdy nie miałem wrażliwości dla głupoty . A takie uprawianie altruizmu to dobrze wyglada w teorii i na papierze (ew. na jakimś serwerze hehe) w czyjes radosnej twórczosci a nie w zyciu No ale po przeczytaniu przeciez wypada wyrazic pare "ochów, achów" i innych jęków rozkoszy i zachwytu
Rozumiem, że jesteś za automatyczną eutanazją dzieci, które przy porodzie mają problemy (DPM, Down i inne). No tak, najlepiej zrzucić takiego chorego człowieka w przepaść i po kłopocie. A co - zero problemu :-D, No jasne Hitler miał rację, o naród i jego czystość i zdrowie trzeba dbać ;-). Może uruchom Oświęcim dla ludzi chorych, pomożesz Państwu i ZUS-owi, a co - trzeba kimś załatać dziurkę w budżecie.
To co ty nazywasz atriuzmem, inni nazywają miłością, i to opowiadanie jest właśnie o miłości. Ale widzę, że ty nie wierzysz w miłość, poświęcenie się drugiej osobie.
Widzę że głupotą dla Ciebie jest wszystko to, co niesie za sobą ciupinkę wyrzeczeń, poświęcenia. A człowiek powinień dbać tylko o własny tyłek, i innych mieć tam. Niech żyje konsupcja i luksus wygody.
Dla mnie to jest EOT. (Koniec tematu).
"Serce rozważne szuka mądrości, usta niemądrych sycą się głupotą."
(Prz 15:14)
#11
Napisano 27 lipiec 2004 - 09:47
Po pierwsze nie zauwazylem , żebym gdziekolwiek napisał o eutanazji
Po drugie - czy ja cos pisałem o Auschwitz dla chorych ?
Po trzecie gdziez to mówilem ,ze Hitler miał racje ?
Oskarżenia rodem z rozgłośni RM Nie chodzi do kościoła ? Pewno na wskroś satanista !!! ( na wskroś to najgorszy gatunek czciciela diabła )
... a tak w ogole jeszcze nie zostałem oskarzony o czarna magie i kult diabła hihi ale nadal na to czekam
Przede wszystkim zeby sie poswiecac trzeba widziec w tym jakikolwiek sens Tutaj juz od poczatku tego sensu nie bylo . Gorzej . Poswiecenie doprowadzilo do maniakalnej wrecz obsesji ktora w koncu zniszczyła kompletnie zycie faceta Co to za róznica czy miał brata przy sobie czy w zakładzie ? Ano taka , ze oddanie brata do zakładu byłoby "napietnowane gniewem i oburzeniem " potencjalnych czytelników a facet który to zrobił byłby uosobieniem tego złego ohydnego egoisty który poświecił rodzine dla kariery Natomiast poświecone zamienione w obsesje ktora doprowadza w koncu do śmierci jest jak najbardzie aprobowane W koncu to jest cool prawda? Oczywiscie nie mozna bylo znaleźć z sytuacji wyjscia posredniego , bo historyjka nie byłaby wtedy "wzruszajacym wyciskaczem łez"
Youth's like diamonds in the sun
And diamonds are forever
#12
Napisano 27 lipiec 2004 - 09:56
Niczego nie robię pod publiczkę a jeśli tego nie widzisz to masz problemy ze wzrokiem. Jak mam tłumaczyć Tobie coś co jest poza zakresem Twojego pojmowania?Miłość,bezinteresowność,poświęcenie..?Jesteś pewien że takie historie nie zdarzają się w życiu?A rodzice którzy rezygnują z pracy rehabilitować swoje dzieci,rodzice,obcy ludzie oddający nerki,szpik itd?Znasz historię chłopaka który stał się matką i ojcem dla swojego młodszego rodzeństwa??I czy Ty myślisz że to wszystko się nie zdarza?Ty masz najwyraźniej zupełnie inny system wartości,dlatego nie jesteś w stanie tego zrozumieć.
#13
Napisano 27 lipiec 2004 - 10:04
Youth's like diamonds in the sun
And diamonds are forever
#14
Napisano 27 lipiec 2004 - 10:16
#15
Napisano 27 lipiec 2004 - 10:43
Oczywiście ,że nie podporzadkowałbym i nie poswieciłbym swojego zycia w taki sposób Istnieje pare innych rozwiazan - rowniez w ostatecznosci zakład opieki
Youth's like diamonds in the sun
And diamonds are forever
#16
Napisano 27 lipiec 2004 - 10:54
#17
Napisano 27 lipiec 2004 - 11:07
Youth's like diamonds in the sun
And diamonds are forever
#18
Napisano 27 lipiec 2004 - 11:13
#19
Napisano 27 lipiec 2004 - 11:37
A tak na marginesie to przez cały czas chce powiedziec ,ze taka sytuacja w jakiej znalazl sie ten facet wcale nie musi prowadzic do męczennictwa w słuzbie jakies ideii
Youth's like diamonds in the sun
And diamonds are forever
#20
Napisano 27 lipiec 2004 - 11:55
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych