Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

KRAINA


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
27 odpowiedzi w tym temacie

#21 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 04 kwiecień 2006 - 09:04

22 UCIECZKA


Następne dwa dni minęły niepostrzeżenie. Więźniarki wiele czasu spędzały w pokojach dziecięcych towarzysząc Tumannie i Cymbalinie w zabawach, co polegało głównie na tym, że wysłuchiwały ich przechwałek, podczas gdy młode wampirzyce pokazywały im coraz to nowe zabawki. Dzieci dowiedziały się nawet dlaczego wampiry z rodziny Soleio mają taka ciemną karnację. Otóż okazało się , że na ostatnią rocznicę ślubu pan Keno sprowadził dla swojej żony spoza granic Krainy, urządzenie zwane przez nich przyciemniaczem uszlachetniającym. Przyciemniacz miał przyjemny dla wampirów kształt trumny, w której członkowie uprzywilejowanej rodziny zamykali się na długie godziny wychodząc później „ opaleni na ciemny granat „. Pani Barbina była zdania, że to bardzo wytworny, dodający uroku kolor.
Co jakiś czas, w pokoju zabaw pojawiała się Grylicja z nieodłącznym odkurzaczem, wsysając rozrzucone zabawki, a niewzruszone tym rozpieszczone wampirze dzieciaki wyjmowały z pudeł następne. Przechodząc codziennie obok drzwi gabinetów dentystycznych ( okazało się, że państwo Soleio rwą na dwa fotele ) dziewczynki zmuszone były słuchać rozpaczliwych krzyków dręczonej biedoty.
Były też i pozytywne strony tych przechadzek. Krysi udało się kiedyś podsłuchać rozmowę dwóch robotników, wyklejających korytarz nową wyjątkowo bogato zdobioną tapetą. Z rozmowy tej dowiedziała się, że niezwykłe, czarodziejskie plecaki trzymane są w zamkniętym na klucz, pilnie strzeżonym pomieszczeniu w smoczarni. To była bardzo cenna informacja.
W całym zamku panowało gigantyczne zamieszanie. Nieustannie cos poprawiano i ulepszano. Wydawało się, że wszystkie wolne miejsca zapchane są krzykliwymi bibelotami, a każdy wolny skrawek ściany zawieszony obrazami. Mimo to ciągle napływały nowe skrzynie wypełnione przeróżnymi ozdobami, które służba upychała w najdziwniejszych miejscach nadzorowana przez samą , wydającą piskliwe polecenia Barbinę dopingowaną przez skaczącego w podnieceniu wokół niej, miniaturowego smoka. Po korytarzach nieustannie kursowali dostawcy sztucznych kwiatów i żywności. Zważywszy całe to zamieszanie dzieci chętnie wracały do swojej spokojnej celi. Nie zapomniały też o gromadzeniu żywności, którą upychały pod pryczami. Na szczęście Grylicja nie zawracała sobie głowy dokładnym sprzątaniem ich pokoju, ograniczając się do przynoszenia posiłków i wsysania w odkurzacz pustych naczyń.
Wieczorem w dniu przyjęcia nasze bohaterki siedziały w swoim pokoju niecierpliwie oczekując nadejścia Grylicji. Zwykle , kiedy już posprzątała po kolacji nie pojawiała się aż do rana więc dzieci postanowiły wcielić swój plan w życie zaraz po jej wyjściu. Czekały na nią dość długo, na dworze zrobiło się całkiem ciemno. Zza drzwi dobiegał stłumiony gwar wielu głosów i spontaniczne wybuchy śmiechu; znak , że przyjęcie się rozpoczęło. W końcu drzwi się otworzyły i do pokoju weszła niecierpliwie oczekiwana służąca.
-Idziecie na przyjęcie - oznajmiła -Panienki chcą z wami siedzieć przy stole.
-To wielki zaszczyt - dodała - widząc malujące się na ich twarzach rozczarowanie.
By nie wzbudzić niczyich podejrzeń dzieci grzecznie poszły za służącą, która zaprowadziła je do wielkiej sali jadalnej u posadziła przy stojącym nieco na uboczu stoliczku, obok odświętnie wystrojonych Tumanny i Cymbaliny.
Dziewczynki z zaciekawieniem rozejrzały się po pomieszczeniu , którego wcześniej nie dane im było oglądać.
Sala jadalna była olbrzymia. Na podłodze rozścielono grube cytrynowo - czerwone dywany Wyzierające spomiędzy niezliczonej ilości oprawnych w złote, rzeźbione ramy obrazów, fragmenty ścian pokrywała tapeta w seledynowo - pomarańczową rybią łuskę. Po środku sali stał olbrzymi rzeźbiony stół przykryty błękitnym, haftowanym obrusem uginający się pod ciężarem najrozmaitszych potraw. Setki umieszczonych w kryształowych żyrandolach i kinkietach świec rzucały migotliwy blask na zgromadzone wokół głównego stołu towarzystwo. U jego szczytu królowała Barbina Soleio - dzisiejsza solenizantka. Jeśli chodzi o wygląd, przeszła dziś samą siebie. Sądząc po wyjątkowo głębokim granacie jej skóry, musiała spędzić rekordową ilość godzin poddając się działaniu przycimniacza uszlachetniajacego. Blade oczy podkreśliła różowym , błyszczącym cieniem do powiek, dokleiła sztuczne rzęsy. Uśmiechała się teraz nieszczerze, acz szeroko do gości prezentując imponujący garnitur świeżo wypolerowanych złotych zębów. Na jej głowie piętrzyła się piramida spływających aż do ziemi blond loków ( niewątpliwie zrobiła sobie dopinkę ). Na tę niezwykłą okazję przyodziała suknię z turkusowych cekinów i tyle biżuterii ile była w stanie unieść. Równie okazale prezentował się siedzący po jej prawicy mąż. Jego prawie czarna cera zlewała się z kunsztownie wymodelowanymi przez obdarzonego niezwykłą fantazją fryzjera włosami. Ubrany był w żółtą koszulę z seledynową muchą pod szyją oraz buraczkowy smoking uszyty na miarę z brokatowego materiału. Efekt wieńczyły złote łańcuchy oraz sygnety, których ilość wystarczyłaby na zaopatrzenie stoiska w hipermarkecie. Goście również prezentowali się wspaniale. Bogato odziani, obwieszeni biżuterią, niektórzy z dumą prezentowali równie ciemną jak u gospodarzy karnację.
- Spójrz na panią Brillantes - szepnęła Tumanna do swojej siostry wskazując na bladą i w porównaniu z innymi, dość skromnie odzianą wampirzycę. Wygląda okropnie. Słyszałam jak rodzice mówili, że jej mąż zaczął leczyć hołocie zęby za bezcen, a ponad to nie bierze pieniędzy za znieczulenia. Wyobrażasz to sobie?
- Żałosny kretyn - prychnęła Cymbalina - Teraz nie dziwię się , że jego żona tak nędznie się prezentuje. Myślę, że to ostatni raz kiedy rodzice zaprosili ich na przyjęcie.
- A widziałaś Krupponową i jej męża ? - zachichotała Tumanna. Przytyła niemiłosiernie. W tej sukni wygląda jak wielka , porośnięta szczeciną bulwa, a on nigdy nie potrafi się ubrać odpowiednio do okazji.
Dziewczynki również spojrzały w stronę obleśnie grubej, opychającej się dość niekulturalnie jedzeniem wampirzycy , której obcisła kreacja wyglądała tak, jakby jakiś wyjątkowo cierpliwy szaleniec uplótł ją ze sterczących na wszystkie strony wiechci rubinowej trawy. U jej boku siedział niepozorny, łysy wampir w stroju cyklisty.
- Cii.. - syknęła Cymbalina - nie tak głośno. Rodzice mówili , że musimy być dla nich miłe. Są teraz bardzo bogaci. Ponoć wykupili za jakieś marne grosze całe plantacje przygłupków w okolicach Przeklętego Źródła i są teraz monopolistami jeśli chodzi o ich hodowlę. Jutro będzie mnóstwo czasu żeby wszystkich obgadać. Mamusia też to uwielbia.
W tej chwili Anetka kątem oka dostrzegła, że jeden z gości, sztywniak w błękitnym fraku, nachyla się nad panią domu szepcząc jej coś do ucha. Barbina ze złym błyskiem w oku spojrzała w stronę ich stolika, a jej wąskie usta rozciągnęły się w okrutnym uśmiechu. Na moment spojrzenia dziewczynki i wampirzycy skrzyżowały się, po czym solenizantka wróciła do przerwanej rozmowy, jakby uspokajając gestykulującego nerwowo sąsiada i Anetka już wiedziała, że zostały zdemaskowane. Dyskretnie przekazała tę wiadomość współtowarzyszkom, które znieruchomiały na swoich miejscach w oczekiwaniu najgorszego.
Na szczęście, w tej chwili otworzyły się olbrzymie , dwuskrzydłowe drzwi, wpuszczając do jadalni zastęp wampirów - kelnerów w odświętnie wykrochmalonych spódniczkach i czystych T - shirtach roznoszących gorące dania. Towarzystwo przy dużym stole rzuciło się na jedzenie całkowicie zapominając o zasadach dobrego wychowania. To samo uczyniły Tumanna i Cymbalina. Rozległo się zbiorowe siorbanie, mlaskanie i chrumkanie. Zdegustowane dziewczynki nawet nie tknęły swoich porcji z mieszaniną fascynacji i wstrętu przypatrując się ucztującym wampirom. A te ucztowały dość długo obficie pociągając z kryształowych kielichów. Śmiechy i rozmowy stawały się coraz głośniejsze. Od czasu do czasu któryś z gości wzywał jednego ze stojących na baczność w kątach, czujnych na wszystko lokajów, a ten podstawiał biesiadnikowi złotą misę. Wtedy gość bez żenady zwracał to co zjadł przed chwilą, a opróżniwszy w ten sposób żołądek znowu zaczynał opychać się donoszonym nieustannie z zamkowej kuchni jedzeniem. Barbina i Keno triumfowali. Według nich przyjęcie rozwijało się doskonale, a goście mieli okazję docenić ich królewski gest i bogactwo.
Za to Joanna , Małgosia, Anetka i Krysia nie przełknęły nawet kęsa modląc się w duchu o sposobność wymknięcia się z ohydnego przyjęcia. Tumanna i Cymbalina, opróżniwszy kilka kielichów zasnęły z głowami w talerzach. Dorośli ucztowali w najlepsze chociaż niektórzy z nich ledwo trzymali się w pozycji pionowej po wypiciu morza alkoholu. ich twarze błyszczały od potu, makijaż spływał po policzkach, nie mówili już lecz wrzeszczeli przekrzykując się wzajemnie, a powietrze wypełniał nieznośny smród wymiocin wymieszany z zapachem perfum. Wydawało się, że gospodyni i wyfraczony wampir zapomnieli o naszych bohaterkach.
- Teraz ! - szepnęła Anetka. Zabieramy jak najwięcej jedzenia i wynosimy się stąd. Nikt się nie zorientuje. Nawet służba jest już pijana.
Dzieci nie zwlekając rozłożyły na stoliku haftowane serwetki i zaczęły w nie zgarniać jedzenie ze swoich talerzy.
- Dziewczyny, oni jedzą smoki ! - przeraziła się Małgosia natknąwszy się na jakiś ochłap, do którego przyczepiona była fioletowa smocza łuska.
- Lili ! - krzyknęła Joanna i oczy zaszły jej łzami - Ona nie żyje, a my martwiłyśmy się tylko o własne bezpieczeństwo. Pozwoliłyśmy by ją zabrano ! To potworne !
- Cicho, uspokój się. To z pewnością nie Lili. Ta łuska jest ogromna, musiała należeć do dorosłego smoka. Ocalimy naszą Lili - Anetka starała się uspokoić koleżankę nerwowo zerkając na boki by sprawdzić czy żaden z co prawda nielicznych, przytomnych jeszcze gości nie zwrócił na nie uwagi. Na szczęście nikt się nimi do tej pory nie zainteresował.
- Przecież babcia Lucjusza mówiła , że wampiry nie jedzą mięsa - płakała całkiem załamana Joanna.
- Nie zapominaj że, ci tutaj są spokrewnieni z Helmonolami - przypomniała Małgosia - A teraz pospieszmy się jeżeli chcemy uciec i uratować Lili.
Rozejrzawszy się czujnie, nisko pochylone przemknęły pod ścianami i nie zatrzymywane przez nikogo opuściły jadalnię. Babina rozpakowywała właśnie swoje urodzinowe prezenty pokazując każdy po kolei zgromadzonym wokół gościom. Jej córki nadal spały snem sprawiedliwych, a służba korzystając z zamieszania spijała resztki z kielichów.
Dzieci przebiegły przez opustoszałe korytarze mijając po drodze pijaną w sztok Grylicję, która gestykulując żywo lżyła portret jakiegoś znamienitego przodka swoich państwa i wpadły do swojego pokoju.
Ponieważ nie miały klucza, zabarykadowały drzwi pryczami i krzesłami. Sprawnie ułożyły całą, zgromadzoną w ciągu ostatnich dni żywność na stole po czym otworzyły okno. Usłyszawszy charakterystyczny szczęk i skrzypienie okiennic krążące wokół zamku ptaszyska podleciały bliżej w nadziei na ucztę. Joanna wyjęła z kaptura Zozo, pocałowała go w łebek i poprosiła : „ Zozo, zrób dla nas sieć, musimy stąd uciekać „ - to mówiąc postawiła drżące z emocji stworzonko na parapecie.
Na ten znak Małgosia, Anetka i Krysia zaczęły wyrzucać przez okno kawałki jedzenia starając się robić to tak by wpadały do fosy, wtedy bowiem ptaki zaczynały walczyć o łup z rybami i na dole robiło się straszne zamieszanie. Widząc , że sytuacja została opanowana, Zozo wysnuł pierwszą nić plotąc z niej sieć, którą w mig rozciągnął po ścianie na odcinku między oknem celi , a otaczającym zamek murem, a także zgrabną drabinkę, po której można było bezpiecznie zejść na dziedziniec.
W tym czasie dziewczynki karmiły latające i pływające potwory.
Gdy przylepek skończył swoje dzieło Joanna włożyła do kieszeni parę kawałków stęchłego ciasta i ubezpieczana przez swoją skrzydlatą siostrę wspięła się na siec..
- Nie patrz w dół , badaj teren stopami. Posuwaj się cały czas w lewo jak po drabinkach na lekcji gimnastyki - poradziła jej Małgosia, a posłuszna tym radom Joanna bezpiecznie dotarła do zamkowego muru..
Po niedługiej chwili dołączyła do niej, również asekurowana przez Małgosię Krysia.
Anetka bez przerwy wyrzucała przez okno okruchy pożywienia co na tyle zajęło ptaki, że nie zwracały uwagi na nic innego.
Małgosia zawróciła po koleżankę, a Joanna z Krysią wyjęły z kieszeni kawałki jedzenia gotowe zacząć zrzucać je na dany znak do fosy.
- Idziemy, szybko, nie ma na co czekać ! - poleciła koleżance, widząc jej niezdecydowanie, zdenerwowana jej opieszałością Małgosia.
- Nie mogę - szepnęła Anetka . - Kręci mi się w głowie i boli mnie brzuch. Mam lęk wysokości, to po tatusiu..
- Musimy uciekać. Jeśli nie zrobimy tego teraz, jutro będzie za późno. Rzucą nas strzępillom na pożarcie, a Lili zjedzą na obiad ; jeśli już tego nie zrobili. -nalegała przerażona sytuacją Małgosia.
Anetka odetchnęła głęboko, zamknęła oczy, kurczowo uczepiła się pajęczyny i przeszła parę kroków. Widząc to Krysia i Joanna zrzuciły do fosy porcję ciasta.
- Świetnie ci idzie - dopingowała koleżankę Małgosia.
Wtem gdzieś w dole rozległ się wściekły skrzek. Dwa ptaki wyrywały sobie nawzajem jakiś kęs wydając przy tym okropne dźwięki.
Anetka drgnęła , otworzyła oczy i spojrzała w dół. Ujrzawszy pod swoimi stopami głęboką przepaść, na dnie której kłębiły się ciała walczących o żer ryb i ptaków przylgnęła do ściany i znieruchomiała w tej pozycji, niezdolna do podjęcia jakiegokolwiek działania.
- Prędzej ! - krzyknęła podekscytowana Joanna, pozbywając się ostatniego kawałka ciasta.
Ale obezwładniona strachem Anetka nawet nie drgnęła. Jej żołądek kurczył się boleśnie, a nogi i ręce odmówiły jej posłuszeństwa.
W tym czasie jeden z ptaków wygrał walkę i odfrunął by skonsumować swoją zdobycz, drugi zaś, przegrany rzuciwszy okiem na atakujących ryby pobratymców spojrzał w górę gdzie obok przyklejonej do ściany Anetki bezradnie polatywała wystraszona Małgosia.. Oczy zabłysły mu drapieżnym blaskiem, zaskrzeczał przeraźliwie po czym zaatakował Małgosię, która w ostatniej chwili wykonała unik wlatując przez otwarte okno do pokoju. Joanna i Krysia przykucnęły i przez okienko strzelnicze z zapartym tchem obserwowały mrożącą krew w żyłach scenę.
Rozeźlony porażką ptak zawrócił, by zaatakować bezbronną Anetkę. Na ten widok, ryzykując własnym życiem Małgosia wystrzeliła z okna. Przelatując brawurowo, tuż przed dziobem drapieżcy chcąc za wszelką cenę zwrócić na siebie jego uwagę. Zdezorientowany ptak wykonał zwrot i rzucił się za nią w pogoń. Małgosia nie potrafiła rozwinąć zbyt dużej prędkości, niemniej jednak była zręczna i giętka, a to pozwalało jej na wykonywanie w powietrzu karkołomnych ewolucji, co z kolei zmuszało przeciwnika do skupienia na niej całej uwagi.
Widząc co się dzieje Joanna z Krysią wyskoczyły z ukrycia, wspięły się na sieć i dotarły do ciągle nieruchomej Anetki. Krysia złapała jej rękę, po jednym rozprostowując palce siostry kurczowo zaciśnięte na srebrnej lince. Joanna chwyciła jej lawą stopę i przesunęła o jedno oczko dalej. Anetka jęknęła.
- - Nic się nie bój, jesteśmy tu żeby ci pomóc - uspokajała ją siostra ciągnąc delikatnie w swoją stronę.
Joanna przemieściła prawą stopę koleżanki po czym znowu zajęła się lewą. Krysia pilnowała rąk i tak powoli, centymetr po centymetrze przesuwały się w stronę zamkowego muru obronnego.
Tym czasem w powietrzu rozgrywał się dramat. Małgosia szybko opadała z sił, a na domiar złego drugi ptak dołączył do towarzysza i teraz obydwa osaczyły biedną dziewczynkę.
- Pospieszcie się - krzyknęła zrozpaczona Małgosia cudem unikając kolejnego ataku -dłużej nie wytrzymam !
Usłyszawszy jej żałosne wołanie Joanna brutalnie szarpnęła lewą nogę Anetki.
- Jeszcze tylko dwa kroki - wysyczała -Jeśli się nie pospieszysz moja siostra zginie i to będzie twoja wina!
Zdając sobie sprawę z grozy sytuacji i spoczywającej na nie odpowiedzialności za życie koleżanki Anetka przezwyciężywszy paraliżujący ruchy strach wykonała desperacki skok, by ku własnemu zaskoczeniu bezpiecznie wylądować koło okienka strzelniczego. Tuż za nią podążały Krysia i Joanna.
- Teraz szybko, po drabince na dół i chować się we wnęce - zakomenderowała Krysia, która już wcześniej zauważyła schronienie. Jeszcze moment i znalazły się w bezpiecznym miejscu gdzie czekał na nie drżący z emocji Zozo.
Czas był najwyższy. Zebrawszy resztki sił Małgosia wykonała w powietrzu ostatnią pętlę cudem unikając dzioba jednego z napastników. Niestety drugi ptak zahaczył pazurem o jedno z jej skrzydeł rozrywając delikatną powłokę. Małgosia przekoziołkowała w powietrzu i straciwszy panowanie nad sytuacją, runęła w dół. Tylko przypadek sprawił, że nieoczekiwany podmuch powietrza popchnął ją w stronę dziedzińca co spowodowało, że spadła po właściwej stronie muru, tuż obok niszy, w której schroniły się pozostałe dziewczynki, które szybko wciągnęły ja do środka.
Przez jakiś czas odpoczywały dysząc ciężko , a podobne do pterodaktyli okropne bestie krążyły wokół zamku usiłując je wypatrzyć. Na szczęście nie trwało to długo i ptaszyska wróciły w swoje dzikie rejony poza murami cukierkowego zamku.
- Nic ci nie jest ? - zapytała Joanna pomagając siostrze podnieść się na nogi.
- Nic takiego - odparła dzielnie Małgosia. Tylko trochę się potłukłam i zdaje się, że mam zniszczone skrzydło - dodała smętnie.
- To na szczęście nic wielkiego - Krysia uklękła i dokładnie zbadała niewielkie rozdarcie na samym koniuszku lewego skrzydła .
Przez cały ten czas Anetka nie odezwała się ani słowem. Stała w kącie z nisko opuszczoną głową, a z oczu kapały jej łzy. Pierwsza zwróciła na nią uwagę Małgosia.
- Dlaczego płaczesz ? - zapytała.
-Przeze mnie o mało wszystkie nie zginęłyśmy - wyszlochała. - Jestem takim tchórzem. Bardzo mi wstyd.
i rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Nie prawda - zaprzeczyła poważnie Joanna, która czuła się trochę winna załamaniu koleżanki . - Każdy z nas ma jakieś lęki. Jedni boją się ciemności, inni zastrzyków, dentysty lub tak jak ty, mają lęk wysokości. Wszyscy wiemy, że bardzo trudno jest się przełamać i pokonać taki strach, a tobie się udało. Zdążyłyśmy uciec, więc zapomnijmy o tym.
To mówiąc Joanna wychyliła się ze schronienia czujnie rozglądając się wokół.
- Ruszamy - zarządziła nie dostrzegłszy żadnych oznak życia na jaskrawo oświetlonym dziedzińcu.
Jedna za drugą, kryjąc się w cieniu fantazyjnie uformowanych krzewów podążyły w stronę widniejącego po przeciwnej stronie dziedzińca budynku smoczarni gdzie jak miały nadzieję znajdą Lili oraz swoje drogocenne plecaki. Bez przeszkód dotarły do celu i przez złocone drzwi wśliznęły się do mrocznego wnętrza. Jakkolwiek z zewnątrz wspaniała w środku smoczarnia wyglądała obskurnie. Olbrzymie pomieszczenie zajmowały trzy potężne boksy poprzedzielane grubymi, metalowymi prętami. Jeden z nich był pusty, w drugim, na gołej ziemi spał zwinięty w kłębek liliowy smok wielkości sporego bawołu, a w trzecim, na wystającym z przeciwległej ściany haku wisiały ich plecaki. Małgosia podbiegła do środkowego boksu , by przyjrzeć się bliżej smokowi.
W tym momencie, panującą tu ciszę przerwało donośne chrapnięcie oraz szelest słomy.
Dzieci zamarły w bezruchu wytężając wzrok. Na samym końcu wąskiego korytarzyka utworzonego przez ścianę frontową i pręty boksów, na posłaniu ze słomy spał wampir - strażnik w brudnym T - shircie i wymiętej spódniczce spiętej paskiem, do którego przyczepiono kółko z pojedynczym złotym kluczem. Nad głową strażnika wisiały groźnie wygladające narzędzia niewiadomego przeznaczenia, ostre noże oraz olbrzymie poczwórne kajdany połączone grubymi łańcuchami. Wokół niego walały się puste butelki, a w powietrzu unosił się odór alkoholu.
- Znieczulony - stwierdziła Krysia pewnie podchodząc do strażnika i odpinając kółko z kluczem od jego paska.
Wampir chrapnął jeszcze głośniej i przewrócił się na brzuch wydając przy tym brzydki odgłos i zatruwając powietrze kolejną porcją smrodu tym razem nie alkoholowego.
- Fuj ! - skrzywiła się Krysia beztrosko pobrzękując swoją zdobyczą.
Śpiący do tej pory spokojnie w drugim boksie smok poruszył się niespokojnie, podniósł głowę i otworzył czujne oczy.
-Lili, moja kochana - nie wytrzymała Joanna, która na pierwszy rzut oka rozpoznała swoją pupilkę mimo iż ta bardzo w ciągu minionych dni wyrosła przytyła.
Lili skoczyła na równe łapy wymachując ogonem i tłukąc nim o pręty klatki. Z nozdrzy wydobywały jej się obłoczki pary, z pyska tryskały snopy iskier, a oczy błyszczały szczęściem.
- Daj klucz, musimy ją uwolnić bo za chwilę będziemy miały na głowie całą straż - zawołała Małgosia przekrzykując hałas czyniony przez uszczęśliwioną Lili.
Wyciągnęła rękę by odebrać klucz od Krysi gdy z rękawa wypadła jej gazeta, której siódma strona zaświeciła jadowicie - zielonym blaskiem , a litery błysnęły krwistą czerwienią. „ Klucza można użyć tylko raz dziennie. Wybierajcie „.- przeczytała.
Małgosia powoli podniosła gazetę, złożyła ją pieczołowicie i powoli schowała do rękawa.
W smoczarni zaległa głucha cisza przerywana tylko rytmicznymi pochrapywaniami pijanego strażnika. Nawet Lili przestała machać ogonem i przysiadła na tylnych łapach patrząc na dziewczynki błagalnym wzrokiem psa zamkniętego w azylu.
- Wszystkie widziałyście - odezwała się Małgosia - musimy wybierać, Lili albo plecaki.
- Nie ma czasu na dyskusje - powiedziała pobladła Anetka. Będziemy losować. Kto jest za uwolnieniem Lili podnosi w górę lewą rękę, kto za odzyskaniem plecaków - prawą. Jeżeli będzie remis wezmę jeden z magicznych kamieni i podrzucę w górę. Jeśli spadnie znakiem do góry, Lili będzie wolna, jeśli odwrotnie - bierzemy plecaki. Liczę do dziesięciu, jeśli ktoś się spóźni, jego głos nie będzie brany pod uwagę. Raz, dwa trzy....
Lili jakby rozumiejąc, że ważą się jej losy przywarowała w klatce układając śliczną głowę na przednich łapach. Oczy miała przymknięte, skrzydła złożone. Cała jej sylwetka zdradzała wielkie napięcie. Kątem oka spoglądała na pierwszy boks gdzie na podłodze widoczne były ślady walki a do prętów przylgnęło kilka fioletowych łusek. Tylko ona wiedziała co stało się z mieszkającym tu do niedawna jej towarzyszem, pięknym dorodnym smokiem.
- Dziesięć ! - zakończyła liczenie Anetka.
W górę uniosły się cztery lewe ręce. Zgrzytnął klucz w zamku i prawie nie dowierzając własnemu szczęściu Lili wyszła na wolność. Dzieci przytuliły ją i ucałowały. Po pierwszym powitaniu smoczyca wyrwała się z ich objęć, podeszła do śpiącego w kącie strażnika po czym z wyraźną satysfakcją usiadła na nim, a ten , wydawszy z siebie ostatnie pierdnięcie zakończył swój wredny żywot nadwornego mordercy smoków.
Joanna, Małgosia oraz Anetka aż podskoczyły przerażone bezwzględnością ich zwykle delikatnej i milutkiej pupilki, natomiast Krysia, która wbrew zdrowemu rozsądkowi usiłowała otworzyć trzeci boks by wydostać plecaki , tylko wzruszyła obojętnie ramionami.
- Lili wie co robi - stwierdziła spokojnie - widocznie mu się należało.
- Właściwie masz rację - zgodziła się z nią chętnie Joanna. Jeżeli to on zamordował smoka na ucztę to bardzo sprawiedliwym jest, że sam został zabity przez innego smoka.
- Tym cholernym ( dobrze, że babcia nie słyszy ) Soleio i ich gościom też się coś należy - stwierdziła wojowniczo Małgosia. - W końcu to oni zlecili to morderstwo, a goście na ty skorzystali.
- O tym pomyślimy później, teraz musimy wiać - ponagliła Anetka wypychając wszystkich ze smoczarni rzuciwszy ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę trzeciego boksu i zamkniętych w nim niedostępnych plecaków. Zatrzymały dla siebie smoka więc musiały oddać coś cennego.
Zrobiło się już jasno, jednak nie spotkały nikogo po drodze i bez przeszkód dotarły pod mur. Małgosia mimo zranionego skrzydła przefrunęła na drugą stronę bez przeszkód. Lili, która była już duża i silna przeniosła na grzbiecie Krysię, Joannę i Anetkę. Co sił pędzili w stronę lasu. Małgosia leciała pierwsza, smoczyca brała na grzbiet po jednej z nie umiejących latać dziewczynek i przenosiła ja kawałek dalej po chwili wracając po następną. W ten sposób dotarły do rozstajnych dróg, a zanim całkowicie się rozwidniło przebyły najbardziej błotnisty odcinek leśnej ścieżki i dotarły do całkiem przyjemnej polanki porośniętej niewysokimi krzaczkami obwieszonymi gronami żółtych owoców.
Po nieprzespanej, pełnej wrażeń nocy dzieci były bardzo zmęczone. Natomiast Lili, która ostatnie dni spędziła zamknięta w klatce gdzie głównie spała i jadła rozsadzała energia. Bez namysłu skoczyła między krzaki i zaczęła pożerać żółte owoce plując naokoło turkusowymi pestkami, z których gdy tylko upadły na ziemię wyrastały następne krzaki.
Jeżeli ona to je, my chyba też możemy zastanowiła się Krysia ujmując w palce żółtą kulkę i wkładając ją do ust.
- Całkiem dobre - oznajmiła - smakuje jak jajecznica ze szczypiorkiem.
Joanna, Małgosia, a nawet nieufna w takich przypadkach Anetka opadły na kolana i zaczęły zrywać owoce pakując je do ust. całymi garściami. Gdy zaspokoiły pierwszy głód poczuły, że oczy kleją im się ze zmęczenia. Niestety nie miały już swoich czarodziejskich plecaków, z których w każdej chwili znaleźć można było to co potrzebne. Nie namyślając się długo Małgosia zerwała parę garści trawy, wymościła sobie posłanie w zagłębieniu pod drzewami, po czym zwinęła się na nim w kłębek, szykując się do snu. Ledwo przyłożyła głowę do ziemi zastygła w bezruchu.
- Wygodnie ci ? - zapytała Joanna, która nakarmiwszy Zozo pilnie obserwowała poczynania siostry.
- Cii.. - słyszę jakiś dziwny odgłos - coś jakby tętent koni. Małgosia przyłożyła palec do ust. mocniej przyciskając ucho do podłoża - Ktoś nadjeżdża.
- Prędko, musimy się ukryć ! - krzyknęła Anetka domyśliwszy się, że któryś ze służących, może Grylicja odkrywszy ich nieobecność wszczął alarm i państwo Soleio wysłali za nimi pogoń.
- Lili, chodź tu prędko - krzyknęła Joanna uświadomiwszy sobie, że najtrudniej będzie ukryć smoka.
ich cudowne, dopasowujące się do otoczenia szaty sprawiały, że nie ruszając się pozostawały niewidoczne lecz liliowy smok ze srebrnymi skrzydłami w każdej sytuacji rzucał się w oczy.
Przeczuwając grożące im wszystkim niebezpieczeństwo Lili posłusznie przywarowała pod dorodnym, gęstym krzakiem, a dziewczynki przykryły ją zerwanymi nieopodal gałązkami i trawą.
Ledwie zdążyły uporać się z tym zadaniem i kucnęły nieruchomo wokół smoka zarzuciwszy uprzednio kaptury na głowy, zarośla na wprost nich rozchyliły się i na polankę wjechało pięć wampirów na dorodnych, czarnych lwiaroniach. Tym razem nie byli to poprzebierani w śmieszne spódniczki służący, lecz groźne potwory, zakute w czarne pancerze i uzbrojone w nabijane czarnymi jak onyks ostrzami , metalowe pałki. Największy z nich, chyba dowódca , wjechał na środek polanki czujnie rozglądając się wokół. Jego lwiaroń niespokojnie zastrzygł uszami i zaczął węszyć wyciągając pysk w kierunku kryjówki uciekinierów.
Dzieci stały nieporuszone mimo, że serca w ich piersiach tłukły się niespokojnie. Starały się trzymać głowy pochylone by nie zdradził ich błysk oczu. Wydawało się, że wszystko już stracone ponieważ pozostałe Lwiaronie dołączywszy do swego towarzysza również zaczęły węszyć, krok po kroku zbliżając się do ich kryjówki. Opancerzone wampiry z wysokości grzbietów swoich wierzchowców bystrym wzrokiem przeczesywały okolicę. Napięcie sięgało zenitu.
Krysia czuła, ze nie da rady stać dłużej nieruchomo i czekać aż ktoś ją dopadnie, jej nogi same rwały się do ucieczki. Anetce z nerwów zaczęło burczeć w brzuchu i to tak głośno jak jeszcze nigdy w życiu. Małgosia, która już jakiś czas temu wstrzymała oddech pomyślała, że zaraz się udusi, a Joanna czyniła rozpaczliwe wysiłki by nie kichnąć, a było to o tyle trudne, że włoski gubione przez siedzącego na jej ramieniu Zozo wpadały jej wraz z oddechem prosto do nosa i łaskotały niemiłosiernie. Nieruchoma Lili napinając wszystkie mięśnie, gotowa do ataku, spod przymrużonych powiek obserwowała rozwój sytuacji. Nagle rozległ się głośny świst, a powietrze przecięła srebrna błyskawica. W najbardziej odpowiednim momencie pojawił się birdak, który zatoczywszy nad polaną koło, poleciał w głąb lasu. Za nim, jak przyciągane magnesem pognały czarne lwiaronie nie zważając na protesty dosiadających ich jeźdźców. Jeszcze przez parę minut słychać było oddalający się trzask łamanych gałęzi po czym wszystko ucichło.
Po jakimś czasie wrócił birdak dając znak do wymarszu.
Nowe emocje dodały dzieciom sił, a poza tym nie chcąc pozostawać zbyt blisko zamku bez protestów zagłębiły się w las napchawszy uprzednio kieszenie żółtymi owocami.
Wędrowały tak kilka następnych dni. Na szczęście olbrzymi las pełen był różnych jagód wiec nawet kiedy zjadły wszystkie, żółte owoce ( Małgosia zachowała kilka turkusowych pestek w nadziei, że po powrocie do domu mama, która od czasu do czasu zajmowała się wytwarzaniem biżuterii zrobi dla niej kolczyki ) nie cierpieli głodu. ich pragnienie zaspokajała woda z rozlicznych źródełek i strumyków, a spały przytulone do siebie w norach lub dziuplach potężnych drzew wyścielonych miękką trawą. Nigdzie nie natknęły się leśne zwierzęta. Doszły więc do wniosku, że albo mieszkają w innych okolicach, albo nie zbliżają się ze względu na obecność smoka. Lili nadal rosła osiągając rozmiary sporego nosorożca. Skrzydło Małgosi zagoiło się całkowicie, a Zozo porósł nową piękną szmaragdowo - niebieską sierścią. Birdak przylatywał każdego ranka dzięki czemu nie było obaw, że zmylą drogę. Nie było też żadnych śladów pogoni. J wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt, że las wydawał się nie mieć końca, a czas dłużył im się niemiłosiernie. Ponad to Lili wkroczyła w trudny, jak się wydawało, dla smoków wiek. Stała się teraz nad wyraz drażliwa, ciągle się obrażała, co manifestowała odwracając się tyłem do reszty towarzystwa i zastygając w bezruchu na całe godziny, z głową dumnie uniesioną do góry . Trzeba było ją długo chwalić, przepraszać i prawić jej komplementy ( najbardziej lubiła te o długich rzęsach i najpiękniejszych na świecie skrzydłach, przy czym Małgosia musiała przykrywać swoje wiązkami trawy ) by zechciała łaskawie ruszyć się z miejsca.
  • 0
algaem

#22 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 05 kwiecień 2006 - 08:47

23 DRAKULINA

Po dziesięciu dniach wędrówki przez las dziewczynki i ich menażeria wyszli na otwartą przestrzeń. Przed nimi widniała się łagodnie pofalowana, różowa dolina, w oddali, wiele kilometrów dalej ,czerniało górskie pasmo, a całkiem niedaleko stał przyjemny, zielony, kryty srebrzystym gontem domeczek, otoczony gęstwą rubinowych drzew.
Ponieważ dzień miał się ku końcowi, birdak opuścił już podróżnych. Dzieci często zastanawiały się czy młody birdak wylągł się już z jajka czy też cały czas czeka na dogodne okoliczności.
- Spójrzcie, jaka milutka chatka - krzyknęła Krysia tęsknym wzrokiem spoglądając na wydobywającą się z ozdobnego komina smużkę dymu. Może mieszka tu ktoś wyjątkowo miły, kto właśnie przygotowuje kolację i nie miałby nic przeciwko poczęstowaniu nią czterech dziewczynek, pająka oraz smoka. Zajrzyjmy do środka.
- Nie jestem pewna czy to dobry pomysł - sprzeciwiła się Anetka. Boję się, że może nam tu grozić jakieś niebezpieczeństwo. Niewykluczone, że mieszka tu jakiś kolejny zwariowany król, bandyta lub nie daj Boże stomatolog.
- Chyba możemy zaryzykować - wtrąciła się do rozmowy Joanna, która również marzyła o normalnym jedzeniu i miękkiej pościeli. - Nie sądzę aby w tak miłym miejscu mógł mieszkać jakiś złoczyńca. Wydaje mi się nawet, że czuję zapach pieczonego ciasta.
Anetka pociągnęła nosem. Upojna won szarlotki sprawiła, że zakręciło jej się w głowie, a żołądek zaczął gwałtownie domagać się swoich praw.
- Niech wam będzie - skapitulowała wreszcie najrozsądniejsza z podróżniczek. -Ale niech najpierw Małgosia poleci i zajrzy przez okno.
Małgosi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podskoczyła lekko i poszybowała w stronę tajemniczego domostwa. Obleciała dom dookoła, zajrzała w każde okno i wróciła wyraźnie zadowolona-
- Zauważyłam tylko jedną, małą wampirzycę - oznajmiła . Krząta się po kuchni. Reszta pomieszczeń jest całkiem pusta.
- - W takim razie nie mamy się czego obawiać - krzyknęła Krysia i pobiegła wysypaną drobniutkim złocistym piaseczkiem ścieżką, która prowadziła wprost do niewielkiej’ obrośniętej bluszczem bramki, poprzez zadbane podwórko aż do drzwi domku, pod którego oknami rosły piękne, kolorowe kwiaty charakteryzujące się tym, że kolor łodygi odpowiadał kolorowi kwiatowej główki. Tuż za domem rozciągał się pokaźnych rozmiarów sad. Gałęzie wysokich, starych drzew aż uginały się pod ciężarem różnorakich owoców.
Krysia przystanęła pod drzwiami z palcem na przycisku staromodnego dzwonka w oczekiwaniu na siostrę, koleżanki i wlokącą się na samym końcu, obrażoną na cały świat smoczycę z nieukrywaną zazdrością popatrującą na błyszczące pięknie skrzydła Małgosi.
Dzwonię - krzyknęła gdy reszta gromadki dotarła na miejsce.
- Dzwoń - zgodziła się Anetka . - Raz kozie śmierć.
Krysia odważnie wcisnęła guzik. Domem i najbliższą okolicą wstrząsnęło straszliwe wycie. Dziewczynki odskoczyły gwałtownie, a Lili zerwała się z miejsca i pogalopowała do sadu usiłując, bez powodzenia z resztą ukryć swoje potężne cielsko za pniem jednego z drzew.
Drzwi otworzyły się szeroko i na progu stanęła niewielka postać. Była to bardzo stara, wampirzyca o drobnej, pomarszczonej twarzyczce i naiwnych, ocienionych białymi rzęsami czerwonych oczach. W siwe, sterczące po obu stronach głowy warkoczyki wplecione miała zielone wstążeczki, a ubrana była w białą, krótką sukieneczkę w groszki z bufiastymi rękawami, spod której wystawały żółte pantalony. Na nogach nosiła zrolowane pończochy i zniszczone, czarne lakierki z kokardkami.
- Jestem Drakulina Zamordyska - Ciapka - przedstawiła się, dygając grzecznie.- Fajny mam dzwonek, nie ?
Dziewczynki również dygnęły i przedstawiły się.
- Bardzo się cieszę, że przyszłyście, od dawna nie odwiedziła mnie żadna koleżanka - trajkotała prowadząc je do połączonego z kuchnią małego saloniku zapchanego przykrytymi kwiecistymi pokrowcami meblami. - Siadajcie tutaj - zapraszała - usuwając z kanapy i foteli całe stosy haftowanych poduszek. Możecie do mnie mówić Drania, wszyscy przyjaciele tak mnie nazywają. Nie mam ich co prawda zbyt wielu, właściwie nie przypominam sobie żebym miała jakichkolwiek przyjaciół ale to przecież nie ma nic do rzeczy.
- Trochę głupio mówić „ draniu „ do starej kobiety, to jest wampirzycy - odezwała się Joanna gdy Drakulina przestała paplać by wziąć głębszy oddech.
Wyglądało na to, że kiedy mówiła zapominała o oddychaniu.
- Ależ nie musisz tak mówić do żadnej staruszki tylko do mnie, a poza tym nie widzę niczego zdrożnego w pieszczotliwych skrótach - żachnęła się Drakulina trzepocząc zalotnie białymi rzęsami.
- Czy ty masz w domu jakieś lustro ? - zapytała dyplomatycznie Małgosia dochodząc do wniosku , że niezbyt uprzejmie byłoby powiedzieć gospodyni prosto w oczy, że jest stara.
- Ach niestety, kochaniutka, nie mam żadnych luster. Miałam kiedyś dwa ale się zepsuły - odparła zawstydzona brakiem jednego z podstawowych sprzętów domowych Drakulina międląc w palcach rąbek sukienki.
- Chciałaś chyba powiedzieć, że się stłukły ? - poprawiła ją Małgosia.
- Nie, chciałam powiedzieć, że się zepsuły. Potłukłam je dopiero później.
- W jaki sposób mogły się zepsuć ? - zainteresowała się Anetka poprawiając poduszkę pod plecami.
- Ach to okropna historia - Drakulina przysiadła na brzeżku fotela, popluła palec i potarła nim lakierowany bucik.
Na jego powierzchni powstała mokra smuga.
- Fajnie, co ? - ucieszyła się Drakulina podziwiając własne dzieło.
Dziewczynki spojrzały po sobie skonsternowane.
- No ale miałam mówić o lusterkach - przypomniała sobie wampirzyca widząc, że goście nie wykazują zainteresowania jej oplutym butem. A więc miałam dwa , śliczne, w srebrnych, wysadzanych drogimi kamieniami ramkach. Dostałam je w prezencie od mamusi na moje piąte urodziny. Ponieważ były takie piękne i bałam się, że mogłyby się stłuc, schowałam je do kuferka i wyjmowałam tylko raz na jakiś czas żeby się przejrzeć.No i wyobraźcie sobie, pewnego dnia wyjmuję lusterko, spoglądam w nie, a tu, zamiast ślicznej, małej wampirzyczki patrzy na mnie jakaś starucha, brzydka i pomarszczona. Wyjmuję drugie, spoglądam. To samo. Doszłam więc do wniosku, że są zepsute, potłukłam je, a ramki zasadziłam w ogrodzie.
- J co się stało ? - chciała wiedzieć Krysia.
- Jeszcze nie wyrosły nowe . Ale nie tracę nadziei - zapewniła. No tak, ja wam tu opowiadam o lusterkach , a szarlotka mi się przypala ! - Drakulina zerwała się z fotela, otworzyła piekarnik i zręcznym ruchem wyjęła z niego blachę ciasta.
Po całym pomieszczeniu rozszedł się upojny zapach szarlotki. Odżywiającym się od wielu dni leśnymi owocami dzieciom ślinka nabiegła do ust.
Wampirzyca sprawnie rozłożyła na niskim stoliku malutkie talerzyki i widelczyki, które wyglądały jak pożyczone z zastawy dla lalek, a blachę z ciastem ustawiła na drewnianej podkładce.
- Podajcie talerzyki moje kochane - zachęciła . Nie chwaląc się piekę pyszne ciasta.
Krysia z impetem zaatakowała miniaturowym widelczykiem kawałek szarlotki.
- No i jak ci smakuje ? - gospodyni patrzyła na nią wyczekująco kręcąc się niecierpliwie w fotelu.
- Dosyć sypkie i jakby piaskowe. - wykrztusiła Krysia z trudem przełykając niewielki kęs.
- Przecież to sam piasek - krzyknęła Anetka wypluwając kawałek pseudo - szarlotki z powrotem na talerzyk.
Joanna i Małgosia nie próbowały nawet oceniać jakości ciasta.
- Oczywiście, że piaskowe - przyznała Drakulina pałaszując ze smakiem trzeci kawałek. - Musi takie być skoro zrobiłam je z piasku. Ale pachnie apetycznie, musicie przyznać.
- Jasne, zapach jest świetny - przyznała rozgoryczona Krysia , ukradkiem wydłubując ziarenka piasku spomiędzy zębów. - Jak tego dokonałaś Draniu ?
- Ach, to nic wielkiego - zadowolona z pochwały Drakulina zerwała się z krzesła i szeroko otworzyła drzwi dużego kredensu, którego zawartość stanowiła niezliczona ilość małych buteleczek.
- W każdej z nich mam inny zapach. Kiedy gotuję , dodaję zapachów do potraw.
- No dobrze , ale dlaczego jesz piasek ? - dopytywała się nic z tego nie rozumiejąc Joanna.
- No bo muszę jeść to co mam.
- A masz coś jeszcze ? - zagadnęła z nadzieją w głosie Krysia.
- Mam więcej piasku. W piaskownicy za domem. Wykopałam już sporą dziurę - pochwaliła się piaskowa kucharka.- Odkąd moja mamusia poszła na zakupy muszę sobie jakoś radzić.
- A kiedy mamusia wyszła ? - drążyła temat Joanna.
- Sto osiemdziesiąt pięć lat temu we wtorek - odparła spokojnie Drakulina. Może w sklepie jest remanent.
Zapadło niezręczne milczenie. Dziewczynki nie wiedziały co mogłyby w tej sytuacji powiedzieć. Spuściwszy oczy rozdłubywały bryłki piasku na talerzykach myśląc o tym jak źle by się czuły gdyby ich mamy wyszły na chwilę do sklepu i nie wracały przez sto osiemdziesiąt pięć lat. Przez tak długi okres czasu można się postarzeć chociażby ze zmartwienia.
- A owoce ?- wpadła nagle na pomysł Małgosia. Masz przecież piękny sad. Widziałam na drzewach mnóstwo owoców, z pewnością są smaczniejsze i bardziej pożywne niż piasek.
- Nie będę ich jadła - nabzdyczyła się Drakulina dziecinnym sposobem wydymając pomarszczone wargi. - W owocach mieszkają robaki. Wiem, bo kiedy raz nadgryzłam Litwinię natknęłam się na robaka. Nie macie nawet pojęcia jak na mnie spojrzał. Nie odezwał się co prawda ale czułam, że ma do mnie wielkie pretensje. Z drugiej strony nie można mu się dziwić - ciągnęła. - Przecież on tam mieszkał. Gdyby ktoś kiedyś zjadł mój dom również nie darzyłabym go sympatią.
- Ale chyba nie wszystkie owoce są zamieszkane - starała się ją przekonać Joanna czując, że żołądek skręca jej się z głodu. Może pozwoliłabyś nam to sprawdzić ?
- Róbcie jak chcecie - zgodziła się, po chwili namysłu Drakulina. Ale ja nie biorę odpowiedzialności za zniszczone mienie.
- Oczywiście, że nie bierzesz odpowiedzialności - zapewniły ją dziewczynki wychodząc tylnymi drzwiami do sadu.
Drakulina podreptała za nimi nerwowo obgryzając paznokcie.
-Co to za szkodnik ? - krzyknęła kiedy zauważyła Lili bez skrupułów obżerającą się owocami.
- Ach , to tylko nasz smok, bardzo łagodne stworzenie - Małgosia uspokajająco poklepała Drakulinę po plecach. - Na pewno nie zje zbyt dużo - dodała niepewnie.
- Byle tylko nie zniszczył zbyt wielu robaczych domków. Miałabym okropne wyrzuty sumienia, że na to pozwoliłam. Pomijając już fakt, że pozbawione mieszkań robaki pewnie chciałyby u mnie zamieszkać, a ja dysponuję tylko kilkoma malutkimi łóżeczkami dla lalek nie mówiąc już o braku dodatkowej zmiany pościeli - westchnęła siadając na drewnianej huśtawce.
Joanna, Małgosia, Krysia, a nawet Anetka nie przejmując się zbytnio jej obawami rwały soczyste owoce układając je w stosik na błękitnej trawie. Uznawszy, że nazbierały już wystarczającą ilość siadły w kręgu i zabrały się do jedzenia dokładnie sprawdzając czy owoce nie są robaczywe. Na szczęście okazało się, że większość z nich jest zdrowa, a co najlepsze każde drzewo oferowało inne kształty, kolory i smaki. Były między innymi owoce o smaku świeżych bułeczek i pizzy, pomidorowe, ciasteczkowe i normalne, gruszkowe pomarańczowe i bananowe.Zadowolony z takiego obrotu sprawy Zozo, wyszedł z kieszeni Joanny, by wziąć aktywny udział w uczcie.
Zaspokoiwszy pierwszy głód, Małgosia przypomniała sobie o siedzącej na uboczu właścicielce cudownego sadu. Wzięła do ręki różową kulę o smaku drożdżówki z marakują i podeszła do smutnej Drakuliny.
- Spróbuj Draniu - zachęciła zdziecinniałą staruszkę - to bardzo dobre. Możesz bez wyrzutów sumienia jeść owoce, sprawdzaj tylko czy mają nienaruszoną skórkę. Jeśli oglądając owoc, nie natkniesz się na dziurkę, uzyskasz pewność, że żaden robak nie urządził w sobie w nim mieszkania.
Drakulina niepewnie wzięła kulę do ręki, obejrzała ze wszystkich stron po czym, zamknąwszy oczy zatopiła w niej zęby i przełknęła pierwszy kęs.
- Pyszne - ucieszyła się. - Od lat jadłam tylko piasek i nie pamiętałam już jak smakują.
Z zapałem dokończyła jedzenie pierwszego owocu i sięgnęła po następny i jeszcze jeden każdy przed włożeniem do ust. wnikliwie badając pod kątem zarobaczenia.
Widząc jej rozanieloną minę Małgosia postanowiła poruszyć delikatną kwestię noclegu.
- Bardzo cię polubiłyśmy , kochana Draniu i żal byłoby nam opuszczać cię już dzisiaj - zaczęła dyplomatycznie. - Mamy przed sobą długą drogę, nie wiadomo kiedy i czy w ogóle uda nam się spotkać kogoś, równie jak ty sympatycznego. Dlatego ośmielam się prosić cię o udzielenie nam gościny na dzisiejszą noc.
Drakulina wypluła na trawę pasiastą pestkę niepewnie spoglądając na swoją rozmówczynię.
- Ja też was bardzo lubię - zaczęła niezdecydowanie - ale nie wiem czy będę mogła spełnić twoją prośbę. Mamusia zawsze ostrzegała mnie przed zawieraniem przygodnych znajomości , a szczególnie przed zapraszaniem podróżnych na noc do domu.. Twierdziła, że taki podróżny może tylko udawać, że podróżuje , a w rzeczywistości może okazać się oszustem, który chce zadomowić się na stałe pod dachem naiwnego gospodarza. A wiecie jak kłopotliwi są lokatorzy. Ponad to macie ze sobą to zwierzę - ruchem głowy wskazała na odpoczywającą po obfitym posiłku Lili - a ono jest zdecydowanie za duże by mogło zmieścić się w moim salonie.
- Nie obawiaj się - uspokoiła ją Małgosia. Nawet gdybyśmy bardzo chciały, nie mogłybyśmy zostać u ciebie dłużej. Chodzi tylko o jedną noc. Lili może spać w sadzie.
- No, nie wiem, a jeśli do jutra zmienią wam się plany ? - Drakulina ciągle się wahała. - Nie bierzcie tego do siebie ale muszę liczyć się ze zdaniem mamusi.
- Nie ma takiej możliwości, jutro musimy stąd odejść i nie jesteśmy oszustkami. Nawet do głowy by nam nie przyszło zająć twój dom.
- W takim razie zgoda - zdecydowała się naglę Drakulina zeskakując z huśtawki. - Chodźcie do środka. Przygotuję dla was sypialnię mamusi. Dzisiaj już pewnie nie wróci.
Zadowolona z wyniku negocjacji Małgosia przywołała siostrę oraz koleżanki po czym cała piątka znikła wewnątrz domku, zostawiając w sadzie śpiącą pod drzewem Lili.
W domu Drakulina zakrzątnęła się, z dużą wprawą zmieniając pościel na olbrzymim łoży w sypialni mamusi. Pokazała swoim gościom łazienkę, dała czyste ręczniki i nocne koszule. Dziewczynki z rozkoszą umyły się w ciepłej wodzie i przebrały w czyste rzeczy. Suknie podróżne wyprały w wodzie z dodatkiem pachnącego mydła i rozwiesiły na sznurkach rozciągniętych nad wanną w łazience.
Kiedy skończyły toaletę, Drakulina zaproponowała im piaskową sałatkę lecz grzecznie odmówiły przyjęcia poczęstunku starając się przy tym nie urazić uczuć gościnnej gospodyni. Zgodnym chórem powiedziały jej „ dobranoc „ i wskoczyły do wielkiego łoża. Najedzone i wykąpane zasnęły szczelnie otulone miękką kołdrą.
Drakulina również się wykąpała i z nadzieją na wieczorną pogawędkę zajrzała do sypialni mamusi lecz zauważywszy, że jej goście śpią już smacznie wycofała się cichutko do swojego pokoju i zwinęła w małym dziecięcym łóżeczku ze szczebelkami, tuląc do piersi ulubioną lalkę z połamanymi skrzydłami.
Rano wypoczęte dziewczynki zeszły do jadalni, a tam czekała na nie niespodzianka. Drakulina przygotowała dla wszystkich śniadanie. Z napełnionej mokrym piaskiem wazy wydobywał się zapach mlecznej zupy. Dzieci z wiadomych względów odmówiły spróbowania tego specjału zadowoliwszy się pięknie ułożonymi na półmisku owocami, dokładnie umytymi i sprawdzonymi pod kątem zarobaczenia.
Drakulina nie umiejąc wyzbyć się tak od razu starych nawyków zjadła cały talerz piaskowej zupy okrasiwszy ją uprzednio kilkoma zielonymi graniastosłupami zerwanymi z rosnących pod płotem krzaków.
- Szkoda, że musicie już iść - odezwała się smutno kiedy dziewczynki objuczone workami pełnymi owoców stanęły w progu jej domu gotowe do drogi. - Myślałam trochę w nocy i doszłam do wniosku, że nie miałabym nic przeciwko temu abyście zajęły wolny pokój na piętrze i zostały u mnie na dłużej.
-Dziękujemy ci, Draniu - Małgosia pochyliła się i ucałowała czubek siwej głowy sympatycznej staruszki. - Nam też było u ciebie bardzo dobrze i chętnie skorzystałybyśmy z zaproszenia ale mamy do wykonania bardzo ważne zadanie, chodzi o uratowanie naszych rodziców więc sama rozumiesz, że nie możemy u ciebie zostać.
- Rozumiem, rodzice są najważniejsi - westchnęła Drakulina przypomniawszy sobie mamusię i ukradkiem otarła płynącą po policzku łzę. - Może zakwateruję jakąś robaczą rodzinę w domku dla lalek, przynajmniej do czasu kiedy mama nie wróci ze sklepu. To czekanie strasznie mi się dłuży. Potrzebuję towarzystwa.
- To znakomity pomysł - pochwaliła Joanna.- W ten sposób za jednym zamachem poczujesz się mniej samotna i spełnisz dobry uczynek.
Po tych słowach przyszła kolej na pożegnania czułe i łzawe po czym dziewczynki oraz Lili, która o dziwo nie obraziła się z powodu pozostawienia jej na noc w ogrodzie wyszły za furtkę z żalem opuszczając gościnny domeczek i jego uroczą właścicielkę.
Postępując śladem birdaka szły w stronę widniejących w oddali gór od czasu do czasu oglądając się za siebie, gdzie w drzwiach chatki stała Drakulina Zamordyska - Ciapka machając im na pożegnanie mokrą od łez, białą chusteczką.
  • 0
algaem

#23 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 06 kwiecień 2006 - 09:43

24 WROGOWIE


Wędrówka przez różową dolinę okazała się być miłą odmianą po kilkudniowej przeprawie przez las. Dziewczynki szły przez dwa dni żywiąc się owocami, którymi hojnie obdarowała je poczciwa Drakulina, a pragnienie gasiły wodą z licznych potoków tworzących połyskującą niebiesko sieć na leciutko pofałdowanym terenie. Trzeciego dnia krajobraz zaczął się nieznacznie zmieniać. Krysia jako pierwsza zauważyła, że delikatny, różowy kolor porastającej pagórki roślinności wyraźnie poszarzał, a niektóre ze strumyków straciły swą krystaliczną przejrzystość. Zaobserwowała również, że Lili nie pije z nich wody.
- Wydaje mi się, że ona wie coś więcej - stwierdziła Małgosia przypatrując się smoczycy, która, całkiem zziajana nachyliła się nad mętną rzeczką po czym z wyraźnym wstrętem potrząsnęła głową, przeskoczyła rzeczkę uważając by nie zamoczyć w niej łap i dopiero natknąwszy się na czyste źródło ugasiła pragnienie.
- Ta woda może być zatruta - doszła do wniosku Joanna, która kucnąwszy nad brzegiem podejrzanej rzeczki zerwała kilka kwiatów i skruszyła je w palcach na popiół. - Rośliny są zupełnie suche, wyglądają jak wypalone od środka - oznajmiła. Od tej pory musimy zwracać baczną uwagę na zachowania Lili. Jej przodkowie od tysiącleci zamieszkują Krainę więc z pewnością odziedziczyła po nich odpowiedni do panujących tu warunków instynkt samozachowawczy.
im bliżej gór tym okolica stawała się bardziej jałowa i szara, a ilość czystych źródełek znacznie zmalała. Coraz trudniej było o wodę i pożywienie dla Lili, która do tej pory chętnie jadła różową trawę i drobniutkie, rosnące w niewielkich kępach amarantowe kwiatuszki. Zdrową roślinność można było znaleźć tylko nad brzegami czystych źródeł i potoczków, a tych, jak już wiadomo było bardzo niewiele.
Przez ostatnie dni smoczyca znowu urosła, a z braku dostatecznej ilości pożywienia wyraźnie zeszczuplała co, biorąc pod uwagę jej poprzednie gabaryty wyszło jej na dobre.
Wieczorem, trzeciego dnia wędrówki przez dolinę dzielni wędrowcy dotarli do podnóża czarnych, niegościnnie wyglądających gór. Z bliska widać było, że wszystkie ich płaskie powierzchnie pokrywały grube warstwy szarego, przywodzącego na myśl popiół pyłu.
Sprytna Krysia wynalazła dość przestronną grotę, w której z powodzeniem zmieścili się smok, czwórka dzieci oraz jeden pająk. W grocie co prawda panowała potworna wilgoć, a po jej ścianach spływały cienkie strużki wody zbierając się w zagłębieniach gdzie tworzyły miniaturowe jeziorka obrośnięte brunatnym mchem lecz dziewczynki nie narzekały. Usadowiwszy się możliwie wygodnie na płaskich kamieniach oszczędnie rozdzieliły między siebie owoce odkładając trochę na następne, niepewne dni. Przede wszystkim nakarmiły pestkami Zozo przewidując, że jego srebrne nici, do produkcji których potrzebował mnóstwo energii i budulca, przydadzą się podczas przeprawy przez groźnie wyglądające góry. Lili sama zadbała o swoją kolację, a ogołociwszy całą grotę z mchu ułożyła się na kamieniach i zasnęła.
Tknięta jakimś dziwnym przeczuciem Krysia wyszła na chwilę na zewnątrz po czym wróciła obładowana nazbieranymi w rosnącym nieopodal rachitycznym lasku gałęziami po czym starannie zamaskowała nimi wejście. Nie mając nic lepszego do roboty dziewczynki ułożyły się jak najwygodniej, przytulone do ciepłego brzucha Lili i , ukołysane jednostajnym szumem spływających po skalnych ścianach kropli zasnęły niespokojnym, pełnym obaw o jutro snem.
W samym środku nocy obudziły Krysię dobiegające spoza maskujących wejście gałęzi odgłosy. Cichutko podczołgała się do wejścia i wyjrzała na zewnątrz. Przyzwyczajony do panujących w grocie ciemności wzrok dziewczynki pozwolił jej dojrzeć bez trudu, długi rząd ciemnych postaci znikających w wąskim przesmyku pomiędzy skałami. Powodowana ciekawością rozsunęła nieco zasłaniające wejście gałęzie i odczekawszy chwilę podążyła ich śladem. Szybko przeszła przez przesmyk i jakież było jej zdziwienie gdy okazało się, że po drugiej stronie znajduje się olbrzymi , otoczony ze wszystkich stron górami dziedziniec po środku którego wznosi się olbrzymi, ponury wykuty w skale zamek. Surowa budowla zwieńczona dwiema potężnymi wieżami wyglądała na wymarłą. W żadnym z nielicznych, małych okienek nie można było dostrzec światła, nigdzie nie było ani śladu jakiejkolwiek roślinności. Dziewczynka domyśliła się od razu, że jest to siedziba złych wampirów, Helmonolów. Tym czasem czarne postacie znikły jakby ich nigdy nie było. Wokół zapanowała upiorna cisza. Krysia zawahała się. Miała ogromną ochotę dowiedzieć się jacy są na prawdę i co knują mieszkańcy czarnego zamku , a jednocześnie bała się bardzo i chętnie wróciłaby do zapewniającej względne bezpieczeństwo groty; do siostry, przyjaciółek i przyjaznych zwierzaków. Już miała się cofnąć gdy jej wzrok padł na ukryte pod prowadzącymi do głównego wejścia schodami małe, zapraszająco uchylone drzwiczki. To przeważyło szalę. Kryjąc się w załomach skalnych Krysia bezpiecznie dotarła pod zamkowe mury i wśliznęła się do środka. Helmonole musieli czuć się bezpiecznie na swoim terenie skoro nie wystawili straży. Spocona z emocji dziewczynka oparła się o ścianę i bacznie zlustrowała otoczenie. Znajdowała się w niskim łukowato sklepionym korytarzu skąpo oświetlonym sinym blaskiem pochodni. Pusty korytarz prowadził gdzieś w głąb zamku .
Przezwyciężywszy chęć ucieczki z tego ponurego miejsca Krysia ruszyła do przodu. Nie napotkawszy na swojej drodze żywego ducha minęła kilka zakrętów gdy nagle wydało jej się, że słyszy odgłos kroków. Przestraszona nie na żarty przywarła do ściany wstrzymując oddech. Słuch jej nie mylił. Kroki zbliżały się szybko, dudniące i groźne. Na ucieczkę było już za późno. Dziewczynka w panice rozejrzała się szukając jakiegoś schronienia. Jak na złość nie było tu żadnych bocznych korytarzy czy choćby wnęki, w której, korzystając z dobrodziejstwa swojej ochronnej szaty mogłaby się ukryć. Bez większej nadziei omiotła wzrokiem ściany i sufit. Wtem po przeciwnej stronie korytarza, na wysokości około dwóch metrów nad podłogą dostrzegła niewielki, owalny otwór. To była jej jedyna szansa. Kroki i szuranie kilku par stóp rozbrzmiewały wyraźnie tuż za najbliższym zakrętem.
Krysia przebiegła na druga stronę, wykorzystując sprytnie nierówności wspięła się po murze i znikła w otworze dosłownie na sekundę wcześniej nim złożona z trzech potężnych zakutych w zbroje wampirów grupa wyłoniła się zza zakrętu. Jeden z wampirów zatrzymawszy się tuż obok jej kryjówki podniósł do góry głowę i zaczął węszyć. Zmartwiała ze strachu dziewczynka słyszała wyraźnie świst jego oddechu.
- Czuję jakiś obcy zapach - odezwał się do swoich towarzyszy.
Teraz Krysia usłyszała potrójny złowieszczy świst.
- Już po mnie - pomyślała gdy nagle rozległo się głośne dudnienie jak gdyby ktoś walił w kotły.
- Zaraz zacznie się zebranie - dobiegło do jej uszu - nie możemy się spóźnić..
1 wampiry odeszły
Dziewczynka odczekała jeszcze parę chwil, które wydały jej się wiecznością by upewnić się, że niebezpieczeństwo już minęło. Postanowiła sobie, że gdy tylko będzie to możliwe wyjdzie z ukrycia i ucieknie z zamku, nie próbując zgrywać się na doświadczonego szpiega. Podjąwszy tę decyzję policzyła do trzech, po czym wytknęła głowę z ciasnego tunelu . Wszędzie panowała cisza, korytarz był pusty. Uspokojona Krysia już szykowała się by zeskoczyć na ziemię gdy znowu usłyszała głosy. Szybko cofnęła głowę. Głosy stały się wyraźniejsze. Okazało się, że nie dobiegają, jak w pierwszej chwili pomyślała z głównego korytarza lecz płyną gdzieś z głębi jej schronienia. Zaintrygowana tym odkryciem spojrzała w tamtą stronę i na samym końcu tunelu dostrzegła jasny owal. Zapominając o swoim postanowieniu poczołgała się w jego kierunku starając się nie zwracać uwagi na łaskoczące ją po twarzy pajęczyny i przebiegające między jej palcami niezidentyfikowane drobne stworzenia, uciekające w panice przed naruszającym ich spokój intruzem. Pokonując wstręt, dotarła do końca tunelu i przylgnęła twarzą do zamykającej go kraty, , przez którą sączyło się światło. Jej oczom ukazał się niezwykły i straszny widok.
W ogromnej, otoczonej kamienną kolumnadą komnacie zgromadziły się dziesiątki zakutych w czarne zbroje wampirów. Ich twarze przykrywały stalowe maski z otworami na oczy. Na końcach skrzydeł błyszczały złote ostrza. Przyjrzawszy się dokładniej, dostrzegła między nimi zarówno potężnie zbudowanych jak i całkiem małych wojowników. Niewykluczone, że w tajnym zgromadzeniu brały udział całe wampirze rodziny; ojcowie, matki oraz dzieci. Całe to towarzystwo skupione było wokół rzeźbionej w granicie mównicy, na której stał ubrany w purpurową szatę starzec.
Mimo, iż pochylony wiekiem, budził respekt i od razu widać było , że jest tu przywódcą. Miał białą brodę i spływające do ramion siwe włosy. Postrzępione, skórzaste skrzydła zadrżały mu lekko, gdy gestem uniesionej w górę, żylastej dłoni, o palcach zakończonych zakrzywionymi, żółtawymi szponami, uciszył zgromadzonych. Kiedy zapadła cisza odezwał się głosem, od którego nieszczęsnej Krysi zjeżyły się włosy na głowie. Mówił szeleszczącym, głuchym szeptem, jak wąż wślizgującym się w uszy, świdrującym mózg i pozostającym na długo w świadomości słuchacza.
„ Drodzy krewni, wyznawcy starego porządku chcę wam powierzyć ważne zadanie. Wiecie jak niewiele czasu brakuje by Przeklęte Źródło mogło uwolnić swe wody by zatruć nimi wszystkie rzeki, potoki i jeziora w Krainie. Gdy to się stanie, wszystkie wstrętne kreatury, zdrajcy starego porządku, którzy do tej pory sprawowali władzę broniąc nam, prawdziwym wampirom opuszczania tych gór i wstępu na ziemię, zabraniając nam picia ludzkiej krwi wymrą lub będą musieli do nas przystać. Jest jednak coś, co może przeszkodzić w osiągnięciu naszego celu.
Galacjusz, mąż Lucynii, ojciec tego głupiego pokurcza Lucjusza, za pomocą swoich szpiegów dowiedział się o naszych planach, a wiedząc, że jedynie Słoneczny Promień, którego blask zabija wampiry jest w stanie unicestwić Przeklęte Źródło, polecił swojemu synowi odnaleźć i zwabić do Krainy ludzkie dzieci, obdarzone mocą zdolną sprowadzić Promień.
Lucjusz wykonał zadanie i nakłonił dzieci do podjęcia misji. Największą trudność stanowił fakt, ze dzieci , by przygotować się należycie do sprowadzenia Słonecznego Promienia musiały same , bez niczyjej pomocy przejść przez całą Krainę i dotrzeć do źródła. Byłem pewien, że nie dadzą rady toteż nie chciałem was bez potrzeby niepokoić, zwłaszcza, że nie mam możliwości działania poza Górami. Niestety okazało się, że pokonując wiele trudności, dzieci dotarły aż do zamku moich dalekich krewnych i tam zostały uwięzione by służyć jako zabawki dzieciom Keno i Barbiny Soleio. Gdy się o tym dowiedziałem natychmiast wysłałem tam swoich wojów , którzy z narażeniem życia, dotarli do zamku. Niestety, przybyli za późno. Dzieci uciekły. Moi dzielni rycerze, nie bacząc na własne bezpieczeństwo podążyli ich śladem lecz prowadzący dzieci ptak przewodnik wywiódł ich na bagna skąd wydostali się dopiero po kilku dniach. Wysłałem więc szpiegów by przeczesali las lecz i oni wrócili dziś po zmroku nie natrafiwszy na żaden ślad. Jakkolwiek wydaje się to nieprawdopodobne, mogło się zdarzyć, że dzieci są już w Górach. Dlatego rozkazuję wam podzielić się na dwie grupy. Pierwsza grupa uda się wprost do Groty Przeklętego Źródła i otoczy ją kręgiem tak ścisłym, by nawet najmniejszy przylepek się nie prześliznął. Pozostali niech rozproszą się po Górach i szukają dzieci. Nie powinno to być trudne gdyż dzieci bojąc się ciemności podróżują tylko w dzień, a co najważniejsze, wystarczy unicestwić tylko jedno z nich by misja zniszczenia Przeklętego Źródła się nie powiodła. „
Starzec zakończył swoją przemowę i zszedł z mównicy.
Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, Krysia przeczołgała się przez tunel, przebiegła korytarz i wydostała się na dziedziniec. Tam, nie zauważona przez nikogo, odszukała przejście miedzy skałami ‘ dotarła do jaskini i zamaskowała wejście gałęziami. Zanim skończyła układać ostatnie gałązki ze szczeliny w skale wyłoniły się pierwsze oddziały uzbrojonych wampirów dosiadających czarnych lwiaroni.
- Ciekawe dlaczego nie latają ? - zastanowiła się Krysia - Byłoby szybciej i skuteczniej.
Głowiła się jeszcze jakiś czas nad tym zagadnieniem aż w końcu doszła do wniosku, że zbroje, w które odziani byli wszyscy bez wyjątku zwolennicy starego porządku muszą być po prostu zbyt ciężkie i niewygodne by można było w nich latać.
- Zapytam Małgosię co o tym sądzi - postanowiła - dziewczyna ma w końcu jakieś doświadczenie w dziedzinie latania.
Czując się bardzo zmęczoną nocną wyprawą, Krysia ułożyła się obok siostry, oparła głowę na smoczej łapie i zasnęła zanim zdążyła pomyśleć, że powinna uprzedzić swoje towarzyszki by miały się na baczności i pod żadnym pozorem nie opuszczały jaskini za dnia.
Śniła, że wędruje labiryntem wąskich , kamiennych korytarzy gorączkowo szukając wyjścia. Od czasu do czasu dostrzegała jakieś drzwi lecz w momencie gdy naciskała na klamkę, drzwi znikały. Było jej coraz zimniej, a korytarze stawały się coraz ciaśniejsze aż w końcu musiała się przez nie przeciskać . Wreszcie natrafiła na drzwi, które nie znikły. Otworzyła je więc i znalazła się w szkolnej klasie. W kamiennych ławkach siedzieli zakapturzeni uczniowie, a przy tablicy stał stary, odziany w czerwoną szatę nauczyciel.
- Znowu spóźniłaś się na matematykę, pokaż zeszyt - krzyknął spoglądając ze złością na skuloną pod drzwiami dziewczynkę.
Krysia z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie odrobiła zadania domowego.
- Zapomniałam zeszytu - wydukała i wsunęła się do pierwszej ławki siadając na wolnym miejscu.
Rozwścieczony nauczyciel skoczył ku niej szponiastą dłonią łapiąc ją za ramię.
Wstawaj - wrzasnął wściekle - wstawaj !
Krysia ocknęła się ze snu.
Upiorna twarz nauczyciela znikła lecz nadal ktoś krzyczał „ wstawaj ! „ szarpiąc ją za rękę.
Krysia przetarła zaspane oczy usiłując zrozumieć dlaczego tak się dzieje.
- No, wreszcie się obudziłaś - powiedziała Anetka - Nie wiem co się stało, okropnie się niepokoimy. Już całkiem jasno, a birdak się nie pojawił. To do niego niepodobne. Zupełnie nie wiem co robić.
- Gdzie Joanna, Małgosia i Lili ? - zapytała zaniepokojona Krysia zupełnie ignorując informację o nieobecności przewodnika.
- Wyszły na chwilę poszukać czegoś do jedzenia - odparła Anetka kompletnie zaskoczona nagłą troską siostry o pozostałych członków ich małej drużyny.
- Zawołaj je, niech natychmiast wracają i trzeba zamaskować wejście do jaskini!
- A tobie co odbiło ? - zdziwiła się Anetka.
- Nie pytaj, tylko rób co mówię - Krysia zerwała się na równe nogi i zaczęła zbierać porozrzucane wokół wejścia gałęzie - Prędko !
Anetka nie wdając się w dalsze dyskusje wyskoczyła na zewnątrz i odnalazłszy myszkujące po okolicy , smoczycę i koleżanki zagoniła je do jaskini nie zważając na głośne protesty.
Kiedy tylko wszyscy znaleźli się w bezpiecznym miejscu Krysia starannie zamaskowała wejście i przysiadła na kamieniu by zrelacjonować zaintrygowanym jej tajemniczym zachowaniem uczestniczkom wydarzenia ostatniej nocy.
-„ ... i dlatego myślę, że birdak nie pojawił się dzisiejszego ranka by nie zdradzić naszej kryjówki „ - wysnuła na koniec logiczny wniosek.
Gdy Krysia skończyła mówić w jaskini zapadła pełna przygnębienia cisza, przerywana jedynie stukaniem połączonych srebrną nicią kamyczków tworzących nieskomplikowaną grzechotkę, którą Zozo zrobił kiedyś dla Lili w przypływie braterskich uczuć.
- Ty głupia smarkulo ! - wybuchła nagle Anetka. - Kto pozwolił ci się oddalać od grupy ! Mogło ci się przytrafić coś złego. Mogli cię złapać, uwięzić lub jeszcze coś gorszego ! Jesteś wyjątkowo lekkomyślna !
- Może i jestem lekkomyślna - przerwała jej Krysia - ale dzięki tej mojej lekkomyślności wiemy, że nas szukają i będą starali się nam przeszkodzić w wypełnieniu zadania. i to jest zła wiadomość. Lecz jest także i dobra.
- Ciekawe jaka ? - prychnęła Anetka spoglądając spode łba na swoją nierozsądną siostrę.
- Jak to jaka ? Nie rozumiesz ? Teraz mamy pewność , że Przeklęte Źródło jest już blisko. Musi znajdować się gdzieś w tych górach. Odnajdziemy je, sprowadzimy ten promień i będziemy mogły wrócić do domu - zniecierpliwiła się Krysia.
- Ach, jakież to proste - zadrwiła Anetka - trzeba tylko przeszukać ogromne pasmo stromych gór, odnaleźć jakieś tam źródło, przedostać się do niego przez kordon uzbrojonych po kły wampirów, sprowadzić Promień ( może któraś z was wie w jaki sposób tego dokonać ? ), a wszystko to musimy robić nocą, by zmylić krwiożercze bestie włóczące się po okolicy w celu pozbawienia nas życia. Właściwie to pestka !
- Mimo wszystko powinnyśmy być wdzięczne Krysi za to, że odważyła się wejść do siedziby wroga i zdobyła dla nas te cenne, aczkolwiek niezbyt pocieszające informacje - ujęła się za koleżanką Małgosia rozdzielając na sześć porcji resztki przywiędłych owoców z sadu Drakuliny. - Gdyby nie ona wyruszyłybyśmy w drogę jak co rano i pewnie już by nas schwytano.
- Musimy podjąć wędrówkę jak tylko się ściemni - odezwała się milcząca do tej pory Joanna. - Ciężko będzie wspinać się nocą po górach ale nie mamy innego wyjścia. Lili dość dobrze widzi w ciemnościach więc mogłaby nas prowadzić. Największy kłopot polega na tym, że birdaki latają tylko w dzień, a my nie wiemy, w którą stronę się skierować. Lecz nie wolno nam upadać na duchu. Doszłyśmy już tak daleko i pokonałyśmy tyle przeszkód, że z pewnością damy sobie radę i teraz - dodała widząc malującą się na twarzach towarzyszek rezygnację.
-Zamiast siedzieć tu bezczynnie z nosami zwieszonymi na kwintę, zajmijmy się przygotowaniami do wymarszu. Pomyślcie sobie, że już niedługo zobaczymy naszych rodziców.
- Co w takim razie mamy robić ? - zapytała Anetka niechętnie podnosząc się z kamienia i otrzepując suknię z pyłu.
Małgosia i Krysia też podniosły się na nogi wyczekująco patrząc na Joannę.
- Najpierw poprosimy Zozo by uplótł dla nas liny - zadecydowała Joanna czując na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za odbudowanie morale zniechęconej załogi. - Później zrobimy z nich uprzęże, po jednej dla każdej z nas ze smoczycą włącznie. Następnie pozbieramy porozrzucane po ziemi gałązki i zrobimy z nich miotełki. Przydadzą się do zacierania śladów, a na koniec musimy znaleźć jakiś sposób na zamaskowanie Lili. My , w naszych sukniach będziemy całkowicie niewidoczne, ale fioletowego smoka ze srebrnymi skrzydłami nie trudno będzie zauważyć nawet w ciemnościach.
- A teraz bierzmy się do pracy.
Dzieci spędziły resztę dnia pilnie realizując plan Joanny. Nim zapadł zmierzch wszystkie uprzęże były gotowe. Dodatkowo każda z dziewczynek przytroczyła sobie do pasa zwój mocnej, srebrnej liny. Cierpliwa Małgosia skrupulatnie wyzbierała wszystkie małe gałązki walające się po podłodze ich schronienia i zrobiła z nich cztery zgrabne miotełki. Nie znalazły co prawda niczego do zamaskowania smoka ale Joanna wpadła na niezły pomysł. Lili , zaraz po wyjściu z jaskini miała wytarzać się w pokrywającym wszystko wokół szarym pyle by stłumić intensywny kolor swoich łusek i zgasić blask srebrnych skrzydeł.
Po całym dniu wytężonej pracy dzieci i zwierzęta bardzo zgłodniały lecz nie zostało już nic do zjedzenia. Mimo to nikt się tym zbytnio nie przejmował, licząc, że za parę godzin źródło zostanie odnalezione, promień sprowadzony, a zaraz potem ktoś da im coś do jedzenia. Co prawda żaden z uczestników wyprawy nie wyobrażał sobie nawet kto ewentualnie mógłby dostarczyć im jedzenie, lecz podnieceni perspektywą szybkiego i szczęśliwego zakończenia misji postanowili nie zawracać sobie głowy domysłami.
Skończywszy swoją ciężką , całodzienną pracę, wyczerpany snuciem kilometrów pajęczej nici Zozo zasnął bezpiecznie ukryty w kieszeni Joanny.
Dziewczynki nałożyły srebrne uprzęże i używając całego swojego sprytu oraz dyplomacji, namówiły Lili by i ona pozwoliła włożyć sobie uprząż. Po długich namowach i milionach komplementów smoczyca uległa . Małgosia zręcznie zapięła jej uprząż mocując do niej parę metrów liny , którą z kolei przywiązała do swoich szelek oraz do szelek Joanny, Anetki i Krysi. Nauczone przykrym doświadczeniem dziewczyny postanowiły zabezpieczyć się w ten sposób na wypadek gdyby któraś z nich zboczyła ze ścieżki lub nie daj Boże osunęła się w przepaść co zdarzyło się już raz w przypadku Joanny podczas przeprawy przez ametystowe skały.
- Gotowe do drogi ? - Zapytała Krysia ustawiając się obok wyjścia, by w dogodnym momencie rozgarnąć zabezpieczające je gałęzie.
- Zaczekajcie jeszcze chwilkę ! - Małgosia schyliła się by podnieść z ziemi gazetę, która wypadła jej z rękawa podczas gdy dziewczynka dopinała uprząż Lili. - Mamy jakąś wiadomość!
Trzymając w ręce gazetę przeczytała spływającą kryształowymi kroplami po czarnej kartce informację : „ Kierujcie się węchem. Przeklęte Źródło pachnie maciejką. Musicie zdążyć przed piątym fajerwerkiem. Kiedy uda wam się dotrzeć do celu przeczytajcie ostatnią informację „
- To już wszystko ? - zapytała zawiedziona Anetka widząc, że koleżanka wpycha do rękawa złożoną na czworo gazetę.
- Niestety tak - westchnęła Małgosia - skąd u licha mam wiedzieć jak pachnie maciejka ?
- Nie pamiętasz ? - oburzyła się Krysia. - Przecież maciejka rośnie przed naszym domem w Straszynie. To te małe, fioletowe kwiatuszki. Po zachodzie słońca ich zapach roznosi się po całym ogrodzie.
- Jasne, teraz sobie przypominam - ucieszyła się Joanna, która podobnie jak siostra niezbyt dokładnie kojarzyła zapach z nazwą kwiatów. - idę przodem. Mam węch jak pies tropiący.
To mówiąc przedostała się przez maskujące wejście gałęzie i wyszła na zewnątrz. Noc , jak zwykle była bardzo ciemna ale ponieważ dzieci całe dwa dni spędziły w mrocznej jaskini, ich wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, że były w stanie dostrzec otaczające je kształty. Joanna stanęła nieruchomo i zaczęła węszyć powoli obracając się wokół własnej osi. W tym czasie Lili idąc za przykładem Małgosi, która również chciała stłumić blask swoich skrzydeł wytarzała się w pyle co nawet sprawiło jej nieoczekiwaną przyjemność.
- Tędy - zadecydowała Joanna wskazując na strome podejście ledwie majaczące w ciemnościach. - Stamtąd dochodzi najsilniejszy zapach.
Rozplątawszy zamotane wokół nóg linki całe towarzystwo ruszyło we wskazanym przez obdarzoną nadludzkim węchem przewodniczkę kierunku. Początkowo Joanna szła na czele całej grupy, później jednak , zorientowawszy się o jaki zapach chodzi , dowodzenie objęła Lili jako najsilniejsza i obdarzona równie wspaniałym jak Joanna węchem narzucając mordercze tempo marszu i nieomalże wlokąc za sobą spięte liną dziewczyny.
Z jednej strony było to bardzo męczące, z drugiej zaś dosyć wygodne ponieważ Lili całkiem dobrze widziała w ciemnościach, dzięki czemu mogła wybierać najdogodniejsza drogę i omijać skalne rozpadliny. Jednak po paru godzinach intensywnej wspinaczki dziewczynki były wykończone. Szary pył wdzierał im się do oczu i gardeł powodując okropna suchość w ustach. Nogi i ręce krwawiły im od licznych ran i otarć powstałych na skutek częstych upadków. Tylko niezmordowana Lili parła do przodu wydawało by się bez zmęczenia, podwoiwszy jeszcze tempo marszruty. Nagle zatrzymała się gwałtownie i przywarowała za skalnym występem zamierając w bezruchu. Jej pokryte pyłem cielsko upodobniło się do jednego z wielu potężnych głazów. Zaniepokojone jej zachowaniem dzieci również padły na ziemię wciągając na głowę kaptury. Joanna przełożyła śpiącego słodko Zozo do kieszeni. Spoza grupy przypominających palisadę kamiennych bloków dobiegły ich jakieś odgłosy. Rozległo się szuranie i metaliczne zgrzyty. Ciekawska Krysia podczołgawszy się pod palisadę przyłożyła oko do szczeliny między kamieniami próbując zlokalizować źródło dźwięku. Ponieważ nadchodził świt i zrobiło się trochę jaśniej, bez trudu dostrzegła trzy wampiry w zbrojach, które posługując się ostrymi biczykami poganiały swoje lwiaronie pnąc się w górę po przeciwnej stronie wąskiej przełęczy. Pazury zwierząt zgrzytały w kontakcie z twardym podłożem, z ich pysków wydobywała się para. Wyglądały jak przepracowane konie.
Krysia odwróciła się , dając towarzyszkom znak by pozostały w ukryciu cały czas czujnie śledząc poczynania wroga. Na szczęście wampiry posuwały się w przeciwnym kierunku oddalając się w szybkim tempie. Zanim nastał świt znikły jej z oczu za kolejnym szczytem.
- Możecie się ruszyć - wyszeptała obserwatorka rozsądnie opanowując siłę swojego głosu.
Pozostałe dziewczynki odetchnęły z ulgą. Lili podniosła się rozprostowując zdrętwiałe łapy.
- Udało się ! - wyskrzeczała Joanna schrypniętym głosem. Gardło miała tak wysuszone, że ledwo wydobywała z siebie głos lecz na jej umorusanej niemiłosiernie buzi zakwitł uśmiech.
- Nie ma się z czego cieszyć - Anetka wolała sapać niż chrypieć jak jej koleżanka. - Jest już prawie całkiem jasno, a my nie mamy schronienia, ani kropli wody do picia, nic do jedzenia i nie udało nam się wpaść na najmniejszy ślad Źródła nie mówiąc już o jego odnalezieniu. Co my teraz....
Przerwała gdyż gwałtowne szarpnięcie prawie zbiło ją z nóg. Lili ,zwęszywszy coś wdrapywała się po prawie pionowej, czarnej skale pociągając za sobą powiązane lina dzieci.
- Stój, wariatko, zabijesz nas ! - krzyknęła Anetka oburzona zachowaniem smoka.
Ale zwykle posłuszna i delikatna Lil,i wcale jej nie słuchała . Z uporem parła do góry z akrobatyczną zręcznością pokonując skalny nawis.
By nie pokaleczyć się o kamienie, bezwładnie dyndając na sznurku, dziewczynki podążyły jej śladem jak zawodowi alpiniści. Kiedy wspięły się na nawis, napięcie srebrnej linki zelżało i dostrzegły Lili, która wcisnąwszy się w głęboką wykutą przez naturę w skale niszę, spokojnie chłeptała wodę z maleńkiego, wypływającego spomiędzy kamieni strumyczka.
- Jesteś cudowna, najpiękniejsza i najmądrzejsza ! - Joanna objęła szyję fioletowego gada i ucałowała go prosto w mokry nos. - Ratujesz nam życie !
Zadowolona Lili załopotała uwodzicielsko rzęsami po czym z ukosa spojrzała na Anetkę.
- No dobra, jesteś najwspanialszym smokiem na świecie - przyznała Anetka czując na sobie ciężar spojrzenia urażonej Lili.
Smoczyca pisnęła radośnie, buchnęła parą, wypuściła mały płomyczek ognia i przysiadła z boku robiąc swoim przyjaciółkom miejsce przy wodopoju.
Zaspokoiwszy pragnienie dzieci rozsiadły się wygodnie na wyściełającym wnętrze niszy miękkim piaseczku. Teraz, gdy nie chciało im się już pić poczuły głód. Każda z nich nie jeden raz w swoim życiu bywała głodna. Znały mały głodek, który dopadał je podstępnie w drodze ze szkoły do domu zaraz po zjedzeniu drugiego śniadania i tuż, tuz przed obiadem. Joanna doświadczyła również większego głodu kiedy zabraniano jej jeść w szpitalu przed i po operacjach okulistycznych, których przeszła sporo w swoim, niezbyt w końcu długim życiu. Ale takiego, szarpiącego pazurami wnętrzności uczucia, żadna z nich jeszcze nigdy nie doświadczyła. Z początku dzielnie starały się ignorować natrętne burczenie domagających się swoich praw żołądków, jednak po jakimś czasie męka stała się prawie nie do zniesienia, a uczucie głodu było tak dojmujące, że mimo wielkiego zmęczenia dzieci nie potrafiły zasnąć. Najbardziej ze wszystkich niecierpliwa Krysia zerwała się ze swojego wymoszczonego w piasku legowiska nerwowo przeszukując kieszenie sukni w nadziei na znalezienie tam jakiegoś zapomnianego owocu. Za jej przykładem poszła reszta dziewczynek. Niestety siostry Piątkowskie natknęły się jedynie na trochę szarego pyłu i teraz nerwowo przegrzebywały go palcami w poszukiwaniu okruchów. Zawartość kieszeni Joanny, oprócz wszechobecnego pyłu stanowił dodatkowo równie jak ona głodny przylepek, a Małgosia znalazła kilka turkusowych pestek leśnych, jajecznicowych owoców, które wieki, jak jej się wydawało, temu zabrała ze sobą w nadziei, że mamusia zrobi z nich piękne kolczyki. Zniechęcona usiadła nad strumyczkiem bezmyślnie przesypując pestki między palcami. Nie zauważyła nawet, że jedno z turkusowych ziarenek wysunęło jej się z rąk i utkwiło w wilgotnym piasku. Zmęczona i głodna zamknęła i oczy wyobraziła sobie cudowny smak tych owoców tak wyraźnie, że nawet poczuła ich zapach przebijający przez wszechobecny, całkiem już teraz wyraźny aromat maciejki. Zaintrygowana tak niecodziennym zjawiskiem otworzyła oczy, a jej wzrok padł na dorodny niebieski krzak, który w błyskawicznym tempie rozkwitł na różowo, a kiedy , jak na przyspieszonym filmie opadły płatki jego kwiatów, pokrył się zielonkawymi kuleczkami, które w mgnieniu oka przemieniły się w kiście żółtych, okrągłych owoców.
- Mam omamy z głodu - pomyślała wystraszona Małgosia.
- Joanna, ratuj - krzyknęła -mam zwidy. Wydaje mi się, że widzę krzak owocowy.
Zaniepokojona Joanna zerwała się ze swojego piaskowego legowiska i kucnęła obok siostry wybałuszając oczy na nieświadomy wrażenia jakie wywołał, beztrosko sobie rosnący krzaczek.
- Małgosiu - wychrypiała uroczyście gdy już zdołała wydobyć z siebie głos - albo obie mamy omamy albo wyczarowałaś krzak. Przekonajmy się.
To mówiąc zerwała żółtą kulkę i wsadziła ją sobie do ust. Zamknąwszy oczy żuła owoc podczas gdy Małgosia wpatrywała się w nią w napięciu.
- No i co ?- zapytała zniecierpliwiona przedłużającym się milczeniem.
- Jesteś wielka - stwierdziła Joanna nie mniej niż poprzednio uroczyście. - Nie mam pojęcia jak ci się udało tego dokonać ale krzak jest prawdziwy, a owoce wyśmienite.
- Dziewczyny, Lili , Zozo mamy jedzenie - wrzasnęła.
Radość była wielka, a kiedy całe towarzystwo zaspokoiło pierwszy głód, wszyscy, łącznie ze zwierzętami usiedli w kręgu wokół bohaterki dnia, Małgosi.
- A teraz przyznaj się jak to zrobiłaś - zażądała Anetka karmiąc Zozo pestkami.
- Właściwie nie wiem - odparła skromnie Małgosia. -Siedziałam tutaj, nad strumykiem i bawiłam się znalezionymi w kieszeni pestkami. Później zamknęłam oczy i myślałam o tym jak pyszne były owoce, z których pochodzą. Nagle poczułam zapach, to było bardzo realne wiec otworzyłam oczy, a krzak już tu był.
-No jasne ! - ucieszyła się Joanna - Pestki ! Pamiętacie jak szybko rosły krzaki w lesie ? Kiedy wyrzucałyśmy pestki na ziemię natychmiast wyrastały z nich nowe krzaki. Anetka, dawaj jedną ! - podniecona swoim odkryciem Joanna wyrwała koleżance z ręki kilka turkusowych nasion ratując je w ostatniej chwili przed zakusami Zozo, wetknęła w mokry piasek i przysiadła w kucki czekając na efekt swoich zabiegów. Nic się jednak nie zdarzyło.
- Może trzeba pomyśleć o owocach, tak jak to zrobiła Małgosia wpadła na pomysł Krysia, po czym zachwycona niebywałą przenikliwością swojego umysłu, zamknęła oczy i zmarszczyła brwi co miało oznaczać, że myśli bardzo intensywnie.
Joanna, Małgosia, Anetka , a nawet Lili również zamknęły oczy i zmarszczyły brwi wyobrażając sobie jajecznicowe owoce.
Jednak i tym razem nic się nie wydarzyło. Dziewczynki starały się nie okazywać po sobie rozczarowania lecz nie przyszło im to łatwo.
- Masz jeszcze jakieś pestki z lasu? - zapytała po chwili Joanna. Daj mi jedną - poprosiła gdy siostra skinęła twierdząco głową.
Małgosia wysupłała z kieszeni garść pestek, wybrała najmniejszą i podała siostrze. Joanna wydłubała w piasku dziurkę i pieczołowicie umieściła w niej nasionko przysypując je leciutko. Ledwo skończyła swoje zabiegi z piachu wystrzelił piękny , niebieski krzak, zakwitł i zaowocował w mgnieniu oka.
- A więc to tak - domyśliła się Anetka. - Rośliny wyrastają tylko z nasion zebranych w lesie. Ciekawe dlaczego ?
- Nie mam pojęcia - odparła Joanna. - Wiem tylko jedno, musimy strzec pozostałych nasion jak oka w głowie. Dzięki nim nie zaznamy głodu, przynajmniej w najbliższym czasie.
Szepnęła coś do Zozo i już po chwili trzymała w ręce utkaną z pajęczyny sakiewkę, którą podała siostrze.
- Policz nasiona, schowaj je do sakiewki i pilnuj dobrze. Nie wiadomo na jak długo będą nam musiały wystarczyć, więc proponuję sadzić po jednym dziennie, oczywiście jeśli nie znajdziemy nic innego do jedzenia.
- - Siedem - przerwała jej Małgosia - mamy siedem pestek.
- Dobrze - Joanna przywołała na twarz uspokajający uśmiech. -Z pewnością nam wystarczy. A teraz zjedzmy owoce z drugiego krzaka bo obawiam się, że mogą równie szybko jak wyrosły, opaść i zgnić. Później musimy się trochę przespać. Jak tylko się ściemni idziemy dalej. Czuję, że cel jest bliski.
Po posiłku dzieci ułożyły się do snu. Spały spokojnie , przytulone do ciepłego, smoczego brzucha nie wiedząc nawet, że ich wierny przewodnik, birdak unikając zręcznie strzał uzbrojonych w łuki wampirów kołuje nad górami by zmylić wścibskie patrole .
  • 0
algaem

#24 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 07 kwiecień 2006 - 12:04

25 PRZEŁĘCZ SZCZĘKACZY KAMIENNYCH


Joanna obudziła się drżąc z zimna. Nie zwlekając wstała i wykonała parę przysiadów dla rozgrzewki po czym delikatnie potrząsnęła ramieniem śpiącej siostry.
- Wstawaj - szepnęła - już całkiem ciemno.
Małgosia otworzyła niebieskie oczy, podniosła się na nogi, z szelestem rozprostowując zdrętwiałe skrzydła i podeszła do strumyka by napić się wody i przemyć twarz.
Chlupot wody obudził siostry Piątkowskie oraz Lili.
- Ale zimno - wzdrygnęła się Anetka chowając dłonie w szerokich rękawach sukni.
- Marsz nas rozgrzeje - rzekła dziarsko Joanna rozdając uprzęże. Podobnie jak poprzedniego wieczoru dzieci przymocowały do nich linę, której koniec przyczepiły do uprzęży smoka. Prowadząca wyprawę Lili wysunęła się z niszy i przystanęła na skalnej półce węsząc w skupieniu. Gdy uznała, że jest bezpiecznie, zsunęła się w dół z łatwością odnajdując wąską ścieżkę. Dziewczynki zlazły za nią i cała piątka ruszyła stromym podejściem wspinając się na majaczący na tle ciemnego nieba szczyt. Woń maciejki wydawała się być wiele wyraźniejsza niż ubiegłej nocy.
Wtem ciszę przerwał głośny świst i wysoko nad głowami zaskoczonych wędrowców rozbłysło światło. Zielona smuga przecięła ciemności rozpadając się na tysiące migotliwych gwiazdek tworzących wizerunek źródła.
- Pierwszy fajerwerk szepnęła Joanna , a dreszcz przebiegł jej po krzyżu.
A więc zaczęło się. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że nie wiadomo było w jakich odstępach czasu pojawią się następne , zwiastujące nieszczęście sztuczne ognie. Dzieci wiedziały tylko jedno, że nie pozostało im wiele czasu, przyspieszyły więc kroku, ponaglając idącą przodem Lili. W morderczym tempie wspinały się pod górę nie zważając na poranione ręce i nogi. Gdyby musiały podjąć taki wysiłek na samym początku swojej wyprawy nie dałyby sobie rady. Jednak długotrwała wędrówka przez nieznana krainę oraz fakt, że udało im się pokonać tak wiele przeciwności zahartowały i wzmocniły dzieci. Szły więc naprzód niezmordowanie, dzielnie dotrzymując kroku Lili.
Nagle smoczyca zatrzymała się tak gwałtownie, że idąca tuż za nią Joanna wlazła na jej ogon.
- Stójcie, Lili coś wyczuła - ostrzegła podążające za nią siostrę i koleżanki.
- Co się stało, Lili ? - zapytała śledząc wzrokiem spojrzenie jej świecących w ciemności oczu.
U ich stóp ziała groźna przepaść, tak szeroka, że nie można było dostrzec przeciwległej krawędzi.
- Musimy się jakoś przedostać na drugą stronę - powiedziała zatroskana Anetka, stając za plecami koleżanki w bezpiecznej odległości od czarnej, przerażającej czeluści. - Zróbmy to, co zrobiłyśmy nad rzeką krolonów. Niech Małgosia poleci z Zozo na drugą stronę i niech Zozo zbuduje dla nas most, tylko żeby był solidny.
- Jestem do usług - Małgosia rozprostowała skrzydła. - Daj mi pająka i już lecę.
Nie zgadzam się, to zbyt niebezpieczne - zaoponowała Joanna. Nic nie widać w tych ciemnościach, jeszcze się rozbijesz o skały. Ponadto wątpię czy Zozo zdoła wyprodukować tyle nici by z nich zbudować bezpieczny most. Jest niedożywiony. Wydaje mi się, że lepiej będzie jeśli poleci Lili.
- Tylko ostrożnie - dodała klepiąc smoka po smukłej szyi - i musisz sprawdzić czy nie czeka tam na nas jakiś nocny patrol. Jeżeli okaże się, że teren jest czysty Lili przeniesie nas po kolei na grzbiecie. Małgosia może przelecieć sama trzymając się w pobliżu. Co prawda samej mi się nie podoba ten pomysł z lataniem bo z dołu, jeśli ta przepaść ma jakiś „ dół „, nietrudno będzie nas dostrzec, ale i tak myślę, że to najlepsze wyjście - zakończyła rozplątując łączącą je linę.
- Świetnie- ucieszyła się Krysia - to mi się podoba. Pamiętam, byłyśmy kiedyś z rodzicami na sportowym lotnisku i leciałyśmy takim małym samolotem przeznaczonym do lotów widokowych ale wydaje mi się, że przelot smokiem to musi być zupełny odjazd. Pamiętasz Anetka, jak wtedy wrzeszczałaś i rzygałaś? - szturchnęła starszą siostrę.
- Co ty tam wiesz - burknęła Anetka. - Właśnie, że bardzo mi się podobało, a rzygałam po miętówkach. Właściwie uwielbiam latać i wcale się nie boję, mogę być pierwsza - powiedziała i natychmiast pożałowała swojej decyzji, czując , że jej żołądek zaczyna się buntować na samo wspomnienie tamtej eskapady.
Tym czasem Lili wystartowała odbijając się od ziemi tuż nad skrajem przepaści. Dzieci popatrzyły w ślad za nią, lecz szybko znikła im z oczu.
- Przynajmniej nie rzuca się w oczy - stwierdziła Joanna, siadając na płaskim kamieniu. Anetka z Krysią przysiadły obok, a uskrzydlona Małgosia balansowała na skraju przepaści niecierpliwie oczekując powrotu smoka.
- Wraca ! - krzyknęła po chwili dostrzegłszy delikatny blask srebrnych skrzydeł pupilki.
Sekundę później smok wylądował obok grupki zniecierpliwionych podróżniczek i przysiadł na zadzie, by ułatwić ociągającej się nieco Anetce wejście na swój grzbiet, dając tym samym do zrozumienia, że po drugiej stronie nie czai się żadne niebezpieczeństwo. Kiedy dziewczynka usadowiła się w miarę wygodnie Lili odleciała. W ślad za nią poszybowała Małgosia asekurując koleżankę, która, mimo iż niewiele było widać w ciemności, na wszelki wypadek zamknęła oczy. Okazało się jednak, że lot przebiegł bez zakłóceń i po niedługim czasie , dumna z siebie Anetka , stanęła na pewnym gruncie, po drugiej stronie przepaści.
W ten sam sposób przetransportowane zostały Krysia i Joanna. Ta ostatnia miała co prawda pewne problemy gdyż musiała mocno trzymać wyrywającego się Zozo przez co o mały włos nie zsunęła się z gładkiego, liliowego grzbietu wprost w ciemną pustkę. Mimo tych drobnych przeszkód, operacja zakończyła się pomyślnie i cała grupa ruszyła w dalszą drogę. Po tej stronie przepaści, gdzie się teraz znajdowali teren był dość płaski, a zapach maciejki tak silny, że Anetka zdecydowała się iść pierwsza by narzucić rozsądne tempo, bez obawy, że zmyli drogę. Dla dobra pozostałych podróżniczek musiała trochę ostudzić zapał Lili, która, rozochocona lataniem parła naprzód jak lokomotywa. Wędrowały teraz równym krokiem, idąc gęsiego dość wygodną dróżką. Za Anetką szła Krysia, później Małgosia, Joanna, a na końcu wlokła się obrażona zwolnieniem jej z funkcji prowadzącego Lili.
- Spójrzcie, tam rosną jakieś drzewa - szepnęła Anetka wyciągając przed siebie rękę. - To świetne miejsce na wypoczynek, może nawet znajdziemy coś do jedzenia. Muszę przyznać, że mam już po wyżej uszu smaku jajecznicy.
Dzieci spojrzały w kierunku wskazanym przez przewodniczkę. Rzeczywiście, zupełnie blisko, u stóp poszarpanej skały, dostrzec można było sporą grupę przypominających palmy roślin. Wokół nich rosło coś, co wyglądało jak kuliste kępy pierzastej trawy. Ucieszona swoim odkryciem dziewczynka przyspieszyła kroku, by jak najszybciej dotrzeć do oazy, tak niespodziewanie odnalezionej wśród kamiennej pustyni.
Nagle niebo rozbłysło zielonym blaskiem. Wybuchł kolejny, drugi fajerwerk. Tak jak poprzednio, przedstawiał on źródło, lecz tym razem dostrzec można było iż z jego wnętrza sączą się cieniutkie jak babie lato, świetlne strumyczki.
Dzieci stanęły, z zadartymi głowami gapiąc się w niebo. Tylko Lili zupełnie nie zainteresowana fajerwerkiem, błyszczącymi oczyma wpatrywała się w to, co dziewczyny wzięły za oazę. Bezbłędnie wyczuwając niebezpieczeństwo napięła mięśnie i postawiła grzebień na grzbiecie. Z jej gardła wydobył się głuchy pomruk. Zaintrygowana zachowaniem smoczycy Joanna, oderwawszy wzrok od nieba, spojrzała w kierunku oazy i w niewyraźnym świetle gasnących powoli zielonych gwiazdek ujrzała przerażający widok. To , co dziewczynki wzięły za grupę pierzastych palm, w rzeczywistości okazało się być kikutami obumarłych, skamieniałych drzew, których czubki obsiadły całe masy wielkich jak dłoń dorosłego człowieka, czarnych pająków. Pełno ich było również wokół straszliwych drzew, gdzie siedziały przyczajone imitując kępy traw. Teraz, gdy wiedziały już, że ich sprytny kamuflaż na nic się nie zda i ofiary nie podejdą bliżej, zaczęły się poruszać. Te, które uprzednio siedziały na drzewach dołączyły do swoich towarzyszy na ziemi tworząc pełzający, czarny dywan. Podeszły już tak blisko, że można było usłyszeć szuranie tysięcy giętkich odnóży i rytmiczne trzaskanie połyskujących metalicznie szczęk, gdy zmartwiała z przerażenia Anetka ocknęła się z szoku wywołanego tym strasznym, odrażającym widokiem . Jak powszechnie wiadomo bardzo bała się pająków i bardzo długo trwało zanim przekonała się do sympatycznego i zupełnie nieszkodliwego Zozo, a to co teraz zobaczyła, grozą przerastało jej najgorsze senne koszmary. Wydawać by się mogło, że dziewczynka nie będzie w stanie wykonać najmniejszego ruchu, nie wspominając już o logicznym rozumowaniu. . Okazało się jednak, że strach pobudził jej rozum do działania.
- Wyjmijcie miotełki, prędko ! - krzyknęła do oniemiałych towarzyszek, wysupłując pojedyncze gałązki ze swojej, sporządzonej w celu zacierania śladów miotły. - Chodźcie tutaj i róbcie to co ja - wrzeszczała nie zwracając uwagi na to, że mogą ją usłyszeć wampirze patrole, układając wokół siebie okrąg z gałęzi.
Szelest i trzaskanie przybrały na sile . Nieopodal, w ciemnościach jarzyły się tysiące czerwonych oczek. Pająki były wszędzie. Pierwsze czarne bestie zatrzymały się na chwilę wokół szańca , wewnątrz którego stały zbite w ciasną gromadkę podróżniczki.
- Lili, ogień ! - zarządziła Anetka - A potem zabierz nas stąd, byle szybko !
Smoczyca od razu pojęła w czym rzecz i zionęła ogniem, od którego zajęły się suche gałązki, po czym wystartowała w stronę najbliższego szczytu, unosząc ze sobą zdezorientowana błyskawicznym tempem wydarzeń Krysię.
Pająki zatrzymały się wystraszone ogniem. Teren wokół płonącego kręgu, pośrodku którego stały teraz trzy dziewczynki ( Małgosia postanowiła zostać z siostrą i Anetką ), na przestrzeni setek metrów kwadratowych pokrywał falujący złowróżbnie , czarny dywan złożony z jadowitych stworzeń widocznych teraz dobrze w blasku ognia i szarości budzącego się dnia. Na szczęście niebezpieczeństwo zostało częściowo zażegnane. Pająki trzymały się z dala od ognia. Parę chwil później nadleciała smoczyca.
- Teraz twoja kolej - zadecydowała Joanna widząc, że Anetka, która do tej pory dzielnie się trzymała, pobladła na twarzy i zaczyna słaniać się na nogach. - Zabierzcie ze sobą Zozo - poprosiła , sadzając na grzbiecie Lili szybko łysiejącego przylepka - jest śmiertelnie przerażony.
Smok i jego pasażerowie odlecieli. Małgosia i Joanna, oparłszy się o siebie plecami z obawą spoglądały na dopadające się gałązki.
- Lili nie zdąży cię zabrać - krzyknęła przerażona Małgosia, widząc, że w niektórych miejscach ogień wygasł już całkowicie, a drapieżne stworzenia podchodzą coraz bliżej, ostrożnie badając teren kosmatymi odnóżami.
- Obejmij mnie w pasie, spróbuję cię stąd wynieść.
Joanna objęła siostrę wpół, Małgosia rozłożyła skrzydła i z wielkim trudem uniosła się na niewielką wysokość. Niestety, osłabiona długą wędrówką, wygłodniała dziewczynka nie miała dość sił by udźwignąć podwójny ciężar i obie dziewczynki runęły w dół.
- Ratuj się ! - Krzyknęła rozpaczliwie Joanna puszczając siostrę.
Małgosia bez obciążenia z łatwością wzbiła się w powietrze lecz nie miała zamiaru pozostawić siostry na pastwę atakujących bestii. Wyjąwszy z rękawa magiczną gazetę, zwinęła ją ciasno i tak uzyskaną bronią tłukła bezlitośnie czarne pająki, które coraz bardziej zacieśniały swoje szeregi wokół bezbronnej Joanny. Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Ciosy zadawane zrolowaną gazetą nie były zbyt dokuczliwe i tylko na moment powstrzymywały napastników nie czyniąc im większej szkody. Gdy wydawało się, że już wszystko stracone, nadleciała Lili, przednimi łapami złapała Joannę za ramiona i uniosła w górę . W ostatniej chwili jeden z pająków zdołał jednak dopaść dziewczynkę, ostrymi szczękami wczepiając się w jej łydkę po czym , trzaśnięty gazetą, spadł wprost w kłębowisko czarnych pobratymców.
Ukąszona Joanna krzyknęła z bólu i straciła przytomność. Gdy tylko wylądowały na szczycie, gdzie czekały siostry Piątkowskie, Lili złożyła zemdloną Joannę u stóp koleżanek. Po chwili zjawiła się Małgosia i teraz wszystkie dziewczynki, wszelkimi możliwymi sposobami starały się docucić ofiarę ataku jadowitych bestii. Anetka próbowała nawet zastosować sztuczne oddychanie i masaż serca, które to umiejętności posiadła podczas lekcji „ reanimacji zemdlonych na skutek szoku wywołanego otrzymaniem złego stopnia” w swojej szkole.
Niestety wszystkie ich wysiłki spełzły na niczym. Joanna leżała nieruchoma i zimna, a jej twarz przybrała odcień pokrywającego wszystko wokół, szarego pyłu. Wydawało się nawet, że przestała oddychać.
Anetka z Krysią odsunęły się na bok i widząc, że nic już nie można zrobić popłakiwały cichutko. Tylko Lili, nie tracąc nadziei uparcie stała nad biedną dziewczynką, ogrzewając ją swym oddechem, a nieszczęsny, całkiem łysy i bardzo nieciekawie z tego powodu wyglądający Zozo, przytulił się do policzka Joanny delikatnie gładząc łapkami jej buzię.
- Zróbcie coś ! - krzyknęła zrozpaczona Małgosia - Ona nie może umrzeć !
Jej żałosny, przenikliwy głos odbił się echem po całych górach, docierając do czujnych uszu dowódcy jednego z wampirzych patroli.
- Mamy je ! - wysyczał Hanson, potężny wampir blisko spokrewniony z głową rodu Helmonolów, uśmiechając się okrutnie. - Są gdzieś w pobliżu Przełęczy Szczękaczy Kamiennych. Już nam nie uciekną. Ruszamy ! - rzucił rozkaz swojej, składającej się z dziesięciu dobrze uzbrojonych wampirów drużynie.
- No już ! - ponaglił widząc wahanie swoich towarzyszy.
- Hansonie, wiesz, że to bardzo niebezpieczne - odważył się odezwać, wyrażając obawy całej grupy Johanon, jego siostrzeniec. - Jeśli natkniemy się na szczękacze nie uda nam się wyjść z tego cało. Nikt nie zna lekarstwa na ich jad. Każdy, kogo dosięgnie ich trucizna zmieni się nieuchronnie w kamienny posąg.
- Jak już skamieniejesz postawię cię w przedsionku i będę wieszał na tobie pelerynę, - zarechotał Hanson- a teraz ruszamy i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Jeśli któryś z was jeszcze raz spróbuje poddać pod dyskusję moje rozkazy, pożałuje, że jakiś litościwy pająk nie zamienił go wcześniej w kamień.
To mówiąc dźgnął ostrogami swojego lwiaronia kierując go w stronę przełęczy. Zranione zwierzę ryknęło z bólu i popędziło przed siebie.
  • 0
algaem

#25 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 10 kwiecień 2006 - 10:06

26 LEKARSTWO DLA JOANNY


Tym czasem, na szczycie służącym obecnie za schronienie dzielnym podróżniczkom zapanowała rozpacz. Zapłakane i przerażone siostry Piątkowskie bezskutecznie próbowały uspokoić szlochającą rozpaczliwie przyjaciółkę.
Może ona po prostu odpoczywa - odezwała się niepewnie Anetka głaszcząc koleżankę po ramieniu.
Małgosia z wściekłością odtrąciła współczującą dłoń.
- Nie udało mi się uratować mojej siostry - łkała - jak ja spojrzę rodzicom w oczy !?
- Jeśli chodzi o rodziców, to możesz się przestać martwić - pocieszyła ją , trzeźwo w każdej sytuacji myśląca Krysia. - Śpią jak zabici, a jeśli nie zdołamy wykonać zadania to i tak nigdy się nie obudzą, więc problem patrzenia im prosto w oczy nasz z głowy.
Wspomnienie o zaczarowanych rodzicach nie polepszyło wcale nastroju Małgosi. Wręcz przeciwnie, zapłakała jeszcze rozpaczliwiej z wściekłością ciskając o ziemię zrolowana gazetą, którą przez cały czas bezwiednie ściskała w spoconej dłoni.
Gazeta rozwinęła się i otworzyła na świecącej niezdrowym, żółtawym blaskiem stronie. Napis był szary jak pył, pojedyncze litery dygotały, jak gdyby wstrząsane drgawkami. Zaciekawiona Krysia podeszła bliżej i przetarła załzawione oczy. „ Zanim nastanie noc, posypcie Joannę popiołem z motylich skrzydeł , wtedy się obudzi „- przeczytała.
Dziewczyny, jest szansa - krzyknęła uradowana, podając Małgosi gazetę. - Możemy uratować Joannę. Z pewnością znajdziemy w okolicy jakieś niepotrzebne skrzydła motyla. Zaraz wyruszam na poszukiwania.
Małgosia i Anetka nie podzielały jej entuzjazmu.
Małgosia przestała co prawda płakać lecz nadal siedziała nieruchomo na kamieniu patrząc przed siebie niewidzącym, pustym wzrokiem. Anetka z ciężkim sercem spojrzała na koleżankę. Wiedziała doskonale, że znalezienie skrzydeł motyla w tej okolicy graniczyłoby z cudem.
- Nigdzie nie pójdziesz - łamiącym się głosem odezwała się do siostry, która obwiązawszy się w pasie srebrną liną, szykowała się do zejścia ze stromego szczytu, gdzie dzieci znalazły chwilowe schronienie. - Nawet jeśli uda ci się zejść ze szczytu nie skręciwszy karku, na dole dopadną cię pająki, a jeśli jakimś cudem udało by ci się uniknąć ich ukąszeń wpadniesz w łapy pierwszego, lepszego patrolu. Ponad to jestem pewna, że w promieniu wielu kilometrów nie mieszka żaden motyl, a zwłaszcza taki, który pozostawiłby swoje skrzydła gdzieś w pobliżu po to tylko , abyś ty mogła je znaleźć. Lepiej zostańmy na miejscu. Myślę, że poplecznicy ojca Lucjusza, zauważywszy fajerwerki domyślą się, że nie udało nam się wykonać zadania, wyślą swoje wojska do walki z bandami Helmonolów i na pewno nas uratują. Proszę cię nie idź. Nic już nie można zrobić.
Wysłuchawszy tego co miała do powiedzenia Anetka, Krysia zatrzymała się na skraju niewielkiej, płaskiej przestrzeni ściętego szczytu i spojrzała w dół oceniając swoje szanse na dotarcie do jej podnóża. U jej stóp ziało prawie czterystumetrowe urwisko, a w dole kłębiła się czarna , złowieszcza masa.
Zrezygnowana Krysia cofnęła się i usiadła obok siostry. Przez myśl przemknęła jej jeszcze myśl o przelocie smokiem ale szybko ją zarzuciła. Zdawała sobie sprawę, że natychmiast zostałyby zauważone.
- To okropne, że nie możemy pomóc Joasi i wstyd się przyznać ale jestem strasznie głodna - szepnęła jej do ucha.
Anetce również dokuczał głód, lecz żadna z sióstr Piątkowskich nie miała odwagi podejść do Małgosi pochylonej nad przypominającym strąconą z postumentu figurę, ciałem siostry, rozpaczliwie wypatrującej jakichkolwiek oznak życia na jej poszarzałej buzi.
W tym czasie oddział Hansona dotarł na skraj płaskowyżu zamieszkałego przez szczękacze i mimo wysiłków młodego birdaka, który ostrymi poświstywaniami usiłował zmusić lwiaronie do zmiany kierunku, nieuchronnie zbliżały się do podnóża góry, na której schronili się nasi podróżnicy. Poganiane dźgnięciami ostróg i smagnięciami ostro zakończonych biczyków poruszały się bardzo szybko. Nagle wierzchowce zwolniły tempa, a po chwili stanęły w miejscu. Zdenerwowane taką niesubordynacją wampiry, krzycząc i bezlitośnie kalecząc boki biednych zwierząt ostrogami próbowały, zmusić je do posłuszeństwa. Jednak tym razem wysiłki wściekłych wampirów nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Najpotężniejszy z lwiaroni zbuntował się i stanąwszy dęba zrzucił na ziemię dosiadającego go Hansona. Już po chwili towarzysze dowódcy również znaleźli się obok niego, na ziemi, a uwolnione od ciężaru jeźdźców zwierzęta znikły w oddali , głośnym rykiem ogłaszając swój triumf.
Oprzytomniawszy po upadku, obciążony zbroją Hanson niezgrabnie podniósł się na nogi. W mgnieniu oka, on i jego towarzysze zostali otoczeni przez tysiące krwiożerczych pająków, które, rozwścieczone nieudanym polowaniem na dziewczynki zaatakowały ze zdwojoną siłą. Rozgorzała zawzięta walka, lecz jej wynik był z góry przesądzony. Wampiry nie mogąc latać w swoim ciężkim rynsztunku, dzielnie broniły się na ziemi, lecz już po paru minutach znieruchomiały, dosłownie oblepione szczękaczami, które wykorzystując najmniejsze szczeliny w ich zbrojach, wbiły w ciała swoich ofiar mordercze szczęki wysysając z nich życie i wpuszczając zabójczy jad. Najdłużej bronił się silny Hanson lecz i on musiał ulec przeważającej sile wroga. Znieruchomiał z uniesionym do góry ramieniem, zaciskając w skamieniałej dłoni krótki, zakrzywiony miecz, którym, zanim zamienił się w kamień, poważnie przerzedził szeregi włochatych bestii. Usatysfakcjonowane spektakularnym zwycięstwem szczękacze wróciły na miejsce swojego stałego pobytu by, wcieliwszy się w kuszącą oazę, czatować na kolejne ofiary. Na opustoszałym placu boju pozostało tylko dziesięć szarych, zakutych w zbroje posągów i dziesiątki niewielkich kupek popiołu, w które przemieniły się poległe szczękacze. Lekki wietrzyk unosił drobinki popiołu, a ten docierając do najodleglejszych zakątków gór , miał leżeć tam całymi latami , by w odpowiedniej chwili dać początek następnym pokoleniom czarnych pająków.
  • 0
algaem

#26 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 11 kwiecień 2006 - 08:21

27 SŁONECZNY PROMIEŃ


Światło dnia przygasało, kiedy nieświadoma rozgrywających się u stóp góry wydarzeń, Małgosia puściła zimną dłoń siostry i z nikłym cieniem nadziei na wymęczonej, pobladłej buzi, podniosła się na nogi i nie zwracając uwagi na skulone między kamieniami siostry Piątkowskie, podeszła do smutnej grupy, którą tworzyli :leżąca nieruchomo, jakby uszło z niej powietrze Lili i wtulony w zagłębienie jej szyi łysy przylepek.
Małgosi właśnie zaświtał w głowie pewien pomysł, który jak miała nadzieję, mógł uratować życie Joannie więc postanowiła niezwłocznie go wypróbować.
- Spal moje skrzydła zażądała - zwracając się do smoczycy.
Lili powoli uniosła głowę i spojrzała pytająco na dziewczynkę.
Anetka i Krysia, zaintrygowane dziwnym żądaniem Małgosi powstały ze swoich miejsc gotowe w każdej chwili pocieszać koleżankę, która niewątpliwie oszalała z rozpaczy.
- Rób co mówię - powtórzyła stanowczo Małgosia. - Nie pozostało nam wiele czasu, już prawie ciemno.
Nagle Lili pojęła o co chodzi i gdy Małgosia odwróciła się do niej tyłem, zionęła fioletowym ogniem.
Małgosia skurczyła się w sobie zaciskając zęby. Mając w pamięci ten moment, gdy Krysia próbowała obciąć jej skrzydła nożyczkami, spodziewała się okropnego bólu. Przygotowała się jednak na ten ból i postanowiła znieść go dzielnie myśląc tylko o tym, że jej poświęcenie może wrócić życie Joannie.
Jednak nie poczuła bólu. Usłyszała za plecami cichy syk, zaswędziało ją między łopatkami i już było po wszystkim. Dziewczynka padła na kolana, zebrała z ziemi garść srebrnego popiołu i w ostatnich sekundach dogorywającego dnia, posypała nim ciało siostry.
Teraz wszyscy, dzieci i zwierzęta skupili się wokół Joanny. Z początku nic się nie wydarzyło i Małgosia przeżyła pełne grozy sekundy myśląc, że jej pomysł spalił na panewce. Jednak po chwili ciało Joanny zaczęło nabierać normalnego koloru. Jej policzki zaróżowiły się delikatnie, a pobladłe usta odzyskały swój śliczny, poziomkowy odcień. Pierś dziewczynki uniosła się w głębokim oddechu, westchnęła parę razy i otworzyła oczy, w sam raz by zobaczyć, rozkwitające na niebie zielone źródło, wylewające swe zatrute wody na oświetlone upiornym blaskiem chmury.
- Trzeci fajerwerk - szepnęła i dopiero teraz zwróciła uwagę na pochylone nad sobą trzy dziecięce i jedną smocza postać, a także poczuła na policzku dotyk gołego brzuszka uszczęśliwionego jej zmartwychwstaniem Zozo. Zerwała się energicznie sadzając sobie przylepka na ramieniu.
- A wy co macie takie przerażone miny ? - zapytała zdziwiona. - Mnie też zaskoczył ten fajerwerk ale nie martwię się tym bardzo bo wiem, że źródło jest gdzieś blisko. Czujecie jak wyraźny jest zapach maciejki ?
- Boże, a tobie co się stało ? - Joanna dopiero teraz zauważyła brak skrzydeł u swojej siostry.
Małgosia nie odpowiedziała, tylko padła w jej ramiona wybuchając głośnym płaczem.
- Nie przejmuj się - pocieszała ją nieświadoma grozy jaka przeżyli jej towarzysze Joanna. - Może odrosną - przekonywała. - A jeśli nawet nie, to trudno. Kiedyś nie miałaś skrzydeł i jakoś z tym żyłaś. Powiedz w końcu, jak to się stało !
- Skrzydła nieważne - wychlipała Małgosia - nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś z nami.
-Przecież nigdzie się nie wybierałam - mruknęła zaskoczona zachowaniem siostry Joanna. - Ale mam wrażenie, że coś przespałam. Może ktoś mi łaskawie wyjaśni co się tutaj dzieje - Zwróciła się do pociągających nosami koleżanek widząc, że Małgosia nie jest zdolna do udzielania logicznych informacji.
- Ugryzł cię ten wstrętny pająk i ... - zaczęła Krysia.
- Jak już zrobimy co do nas należy będzie mnóstwo czasu na opowiadanie - przerwała jej Małgosia, która zdołała wreszcie opanować wzruszenie. - Teraz musimy coś zjeść i w drogę !- nie chciała mówić swojej siostrze jak bliska była zamienienia się w kamień, by nie psuć jej radosnego nastroju, który udzielał się i podtrzymywał na duchu ich małą drużynę.
By zająć dziewczynki czym innym, sprawnie umieściła turkusowe nasionko w resztkach swoich spopielonych skrzydeł, a gdy wyrósł z niego piękny , jajecznicowy krzak, wszyscy najedli się do syta.
Gdy się posilili , smoczyca przeniosła dziewczynki i przylepka na drugą stronę góry skąd wyruszyli w kierunku, z którego dochodził słodki, duszący zapach.
Smok znowu prowadził, świetnie dając sobie radę w ciemnościach i po paru godzinach marszu nasi podróżnicy wspięli się na kolejną górę. Jej szczyt był równie płaski jak ten, na którym spędzili poprzedni dzień lecz jego powierzchnia okazała się być ogromna. Mierząca około dwóch kilometrów średnicy, prawie idealnie okrągła, pokryta szarym pyłem płaszczyzna wydawała się całkiem pusta jeśli nie liczyć, usytuowanego w jej centrum, wielkiego, onyksowego stożka otoczonego gęstwą drzew, spomiędzy których prześwitywało niewyraźne , złotawe światło. Zapach maciejki był tu tak intensywny, że niemal zatykał płuca.
- To Grota Przeklętego Źródła - szepnęła Joanna instynktownie przypadając do ziemi. - Musimy być bardzo ostrożne.
Małgosia, Krysia i Anetka przywarowały obok niej, nie śmiąc odezwać się nawet słowem, by nie obudzić czujności wampirów, które niewątpliwie czaiły się pośród drzew pilnując Źródła. Lili rozsądnie wytarzała się w pyle poprawiając kamuflaż i cała grupa zaczęła się czołgać, w stronę odcinającego się głęboką czernią na tle nocnego nieba stożka.
Dzieci i smok poruszali się bezszelestnie pełznąc po grubych pokładach pyłu. Łysy przylepek przylgnął do ramienia Joanny, czujnymi oczkami wypatrując wroga, by w razie potrzeby ostrzec przyjaciół przed niebezpieczeństwem. Nikt ich jednak nie zatrzymał i po jakimś czasie dotarli do pierwszych drzew. Zapach maciejki był tu jeszcze silniejszy, aż kręciło im się w głowach. Anetka spojrzała w górę i w nikłym świetle płonących wokół stożka ognisk, które delikatnie rozjaśniało gładkie pnie drzew, dostrzegła że ich gałęzie pokryte są gęsto pięknymi, przypominającymi orchidee, zielono - żółtymi kwiatami, które wydzielały ową,. do przesady upojną woń.
Podczołgawszy się jeszcze kilkanaście metrów dzieci, Lili i Zozo dotarli do końca wąskiego pasma drzew otaczających niewielką, kolistą przestrzeń po środku której wznosił się czarny obelisk. Wokół niego płonęły ogniska, a przy nich siedziały grupy uzbrojonych wampirów. Groźnie wyglądający strażnicy bronili szczeliny, prowadzącej najprawdopodobniej do wnętrza onyksowego obelisku. Dopiero z bliska dostrzec można było, iż jego czarne, grube ściany są w jakimś stopniu przejrzyste i przepuszczają promienie bladego, zielonkawego światła, kładącego się upiorną poświatą na krępych postaciach strażników. Ogólnie wyglądało to niewesoło.
Oceniwszy sytuację dziewczynki, razem z Lili i Zozo wycofały się w głąb lasku, by omówić strategię działania i choć na krótki czas odwlec moment decyzji o przedarciu się przez pierścień wroga.
- No, to jesteśmy w malinach - sapnęła Anetka, kuląc się pod osłoną gęstych, ciernistych krzaków, rosnących u stóp wielkich drzew, kiedy już wszyscy uczestnicy wyprawy znaleźli się we względnie bezpiecznej odległości od nieprzyjaciół. Cały nasz wysiłek pójdzie na marne, nigdy nie uda nam się dostać do Źródła. Ich jest zbyt wielu.
- A może by tak z nimi pogadać - zaproponowała niepewnie Małgosia. - Powiemy im o co nam chodzi i po co tu jesteśmy. Może nie są tacy źli. Jeśli im wszystko wytłumaczymy, z pewnością zmienią swoje nastawienie do życia. Ponoć w każdym, nawet najbardziej zatwardziałym złoczyńcy tkwią pokłady dobra, tylko trzeba umieć do nich dotrzeć.
Anetka prychnęła i spojrzała na koleżankę w taki sposób, że ta od razu umilkła i opuściwszy głowę zaczęła pilnie studiować wzór na podeszwach butów siedzącej naprzeciwko Joanny.
- Ja uważam, że należy podpalić las - krzyknęła Krysia, zupełnie zapominając o ostrożności. - Wampiry zajmą się gaszeniem pożaru, a my w tym czasie wślizgniemy się do groty !
- Cicho bądź - syknęła Anetka. -To idiotyczny pomysł. W ten sposób ujawnimy tylko nasze pozycje, a poza tym podpalenie jest przestępstwem. Powinnaś o tym wiedzieć.
- Uspokójcie się - szepnęła Joanna przykładając palec do ust. - Coś słyszałam.
Siostry zamilkły wytężając słuch. Od strony, z której przyszły dały się słyszeć charakterystyczne odgłosy szczękania broni i zgrzytania pazurów o kamienne podłoże. Joanna rozchyliła leciutko gałęzie kolczastych krzaków zerkając w stronę płaskowyżu. Z różnych stron, kierując się ku czarnemu stożkowi, nadjeżdżały na swoich niesamowitych wierzchowcach liczne grupy wampirów.
- Musimy się spieszyć, już czas - szepnęła zdenerwowana Joanna. Nie wiem jak, ale musimy się dostać do źródła. Wracają wszystkie patrole, jestem pewna, że jeszcze tej nocy źródło uwolni swoje zatrute wody, a wtedy nie będzie można już nic zrobić.
Nie zwracając uwagi na czyniony przez siebie hałas, dzieci poprzedzane przez Lili, na grzbiecie której ulokował się przylepek pobiegły przez las w stronę centrum płaskowyżu. Chroniąc się za pniami okalających go drzew przystanęły na chwilę, by zaczerpnąć oddechu przed ostateczną rozgrywką.
Strażnicy i wampiry skupione wokół ognisk wydawały się być czymś zaniepokojone. Nastawiwszy uszu i wytężywszy wzrok usiłowały dostrzec cos poza kręgiem oświetlonym blaskiem ognia. Kilka z nich, z bronią gotową do ataku , zbliżyło się do krawędzi lasu. Podeszły na taką odległość, że dzieci, które opuściła nagle cała odwaga, widziały wyraźnie ich jarzące się w ciemności, żółte oczy i połyskujące groźnie kły. Wydawało im się nawet, że czują cuchnące oddechy wrogów przebijające się natrętnie przez wszechobecny zapach maciejki.
Krysia obejrzała się za siebie , gotowa rzucić się do ucieczki lecz nie było już dokąd uciekać. Cały las zaroił się od czarnych lwiaroni noszących na swych grzbietach członków górskich patroli. Wydawało się, że już wszystko stracone, że dzieci zaraz zostaną schwytane gdy wtem rozległ się charakterystyczny świst i z czubka czarnego obelisku, prosto w nocne niebo wystrzeliła raca. Tym razem zielonkawe strumienie objęły prawie całą powierzchnię nieba. Na ten widok wszystkie wampiry zatrzymały się w miejscu i z zadartymi głowami obserwowały fajerwerki zapominając o całym świecie. Z ich gardeł wydobył się ochrypły , triumfalny okrzyk, który trwał dopóki nie zgasła ostatnia zielona gwiazdka. Dzieci stały jak sparaliżowane przytłoczone okrutną radością brzmiącą w tym krzyku.
W tej sytuacji Lili, jako jedyna zachowała przytomność umysłu i przejęła sprawę, jeśli tak rzec można , w swoje ręce.
Kiedy zgasł ostatni fajerwerk, najeżyła zdobiący jej grzbiet grzebień, rozwinęła skrzydła i plując wokół liliowym ogniem wzleciała w powietrze, by za moment zapikować wprost w zaskoczone nagłym atakiem oddziały nieprzyjaciół. W tym czasie Zozo, który już wcześniej zeskoczył na ziemię, dwoił się i troił plotąc między drzewami mocne pajęczyny i zarzucał je na spieszące swoim pobratymcom z pomocą patrole.
- Teraz ! - krzyknęła Anetka rzucając się w stronę wąskiego przejścia prowadzącego w głąb czarnego obelisku. W ślad za nią pobiegły Joanna, Małgosia i Krysia. Wykorzystując panujący wokół chaos dziewczynki wślizgnęły się do środka, przez nikogo nie zauważone.
Były teraz się w samym sercu Krainy. Wnętrze groty przypominało pusty od środka stożek o gładkich, szklistych ścianach. Pośrodku tej dziwnej, czystej w formie komnaty znajdował się przezroczysty, wydrążony w środku, kryształowy walec o grubych ściankach, wypełniony zielonym płynem. Płyn bulgotał i parował, a od czasu do czasu, cienkie, zielonkawe strumyczki przelewały się ponad brzegiem kryształu dosięgając czarnej, gładkiej jak ściany posadzki. W miejscach zetknięcia zabójczej trucizny z podłożem powstawały szare, wypalone plamy.
-Dawaj gazetę ! - krzyknęła Joanna szarpiąc Małgosię za ramię.
Małgosia błyskawicznie wydobyła czasopismo z rękawa i otworzyła na siódmej stronie. Kartka była błękitna jak letnie niebo, a litery świeciły słonecznym blaskiem.
„ Ułóżcie lumy na obrzeżu kryształowego ołtarza, stańcie wokół niego i złapcie się za ręce by połączyć wasze siły. Niech Joanna posłucha mowy kamieni „ - przeczytała przejęta powagą chwili dziewczynka.
W czasie gdy dzieci układały kamienie na ołtarzu, na zewnątrz toczyła się zawzięta walka. Lili, fioletowa jak śliwka z wysiłku i emocji, ziejąc ogniem tak intensywnie, że momentami traciła oddech, broniła wejścia do źródlanej groty, zasłaniając je własnym ciałem. Zozo, który wyczerpał już swoje zasoby srebrnych nici wspomagał ją jak mógł najlepiej, ostrymi szczękami kąsając kosmate kostki wrogów. Dwa srebrne birdaki, ojciec lub matka ( nie ma pewności, bo birdaki są obojniakami ) i syn lub córka ( z podobnych przyczyn ),krążyły w powietrzu, raz po raz raniąc twarze wampirów ostrymi dziobami. Lecz, mimo iż zwierzęta wkładały w tę walkę całe swoje serca i wszystkie siły, w końcu musiały ulec. Potężny wampir, wyglądający jak klon Hansona, zdjął z siodła zwój grubej liny i utworzywszy z niej lasso zarzucił na szyję Lili. Żołnierze z jego oddziału, podobnymi arkanami oplątali jej łapy i unieruchomili ogon, którym smoczyca unieszkodliwiła niejednego przeciwnika. Teraz i inne wampiry dołączyły do nich i ciągnąc z całych sił za sznury, zwaliły z nóg Lili, która upadając, przygniotła skutecznie kilku napastników. Zwycięskie wampiry skrępowały wijącego się wściekle smoka mocnymi powrozami obiecując sobie wrócić później by zabić go i upiec nad ogniskiem. Teraz gdy pokonały najgroźniejszego przeciwnika sprawy potoczyły się szybko. Zozo utknął w miejscu, złapany w pułapkę z czyjegoś hełmu, a birdaki, widząc, że w żaden sposób nie mogą już pomóc przyjaciołom odleciały, by żałosnym krzykiem ogłosić swą klęskę. Droga do groty stanęła otworem. Wampiry utworzyły szpaler przepuszczając odzianego w szkarłaty, siwego przywódcę, seniora rodu Helmonolów - Udona. Stary wampir nie spiesząc się , dostojnie wkroczył do groty. Za nim podążał jego nadworny alchemik i wróżbita, najlepszy z tych, którzy opracowywali plan zatrucia Krainy oraz świta złożona z sześciu strażników.
Ponieważ w zamieszaniu, którego narobiły sprzymierzone z naszymi bohaterkami zwierzęta nikt nie zauważył, że dzieci dostały się do wnętrza obelisku, wampiry stanęły zdumione na widok czterech dziewczynek stojących nad przeklętym Źródłem z zamkniętymi oczami trzymając się za ręce. Tylko Joanna, błękitnym okiem wpatrywała się w falujący wężowym ruchem szereg magicznych kamieni.
- Pomyślcie o swoich rodzicach, o małych zwierzątkach, różowych lodach ze sklepu na rogu ulicy i swoich przyjaciołach. Pomyślcie o plaży, muszlach i morzu. Myślcie o słońcu. Skupcie się i wyciągnijcie nad zatrutą wodą złączone dłonie, unieście je do góry i proście o Słoneczny Promień - mówiła Joanna monotonnym, spokojnym głosem ,powtarzając to, co powiedziały jej magiczne kamienie.
Ledwo skończyła mówić, gdy alchemik, otrząsnąwszy się ze zdumienia podbiegł do ołtarza i wrzucił do bulgoczącej wody zgniło - zielony kryształ
Woda spieniła się i zasyczała, w górę wystrzeliła zielona raca, lecz w tym samym momencie dzieci, które jak w transie , nie widząc i nie słysząc co dzieje się wokół, skupiły w jedną swoje dobre myśli i siły, uniosły złączone dłonie ponad syczącym złowieszczo Źródłem. Ściany stożka zarysowały się i rozpękły na czworo, wypuszczając piąty fajerwerk w chwili gdy z nieba spadła złota, słoneczna błyskawica oślepiającym blaskiem odbijając się od ścian kryształowego ołtarza by z niespotykaną siłą rozjaśnić wnętrze czarnej groty i cały płaskowyż. Z gardeł dziesiątków zgromadzonych tu wampirów wyrwał się okrzyk zawodu i przerażenia. Dzieci padły zemdlone kamienną posadzkę, a wszystkie wampiry, które dosięgła siła Słonecznego Promienia zamieniły się w gwiazdy i wzleciały w górę , by od tej pory rozświetlać mroki nocy nad Krainą.
  • 0
algaem

#27 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 12 kwiecień 2006 - 14:30

28 OCZEKIWANIE


Gdy zgasła słoneczna błyskawica, w innej części Krainy , z dziesiątków wampirzych gardeł również wyrwał się okrzyk. Lecz tym razem był to okrzyk triumfu, którym poplecznicy Galacjusza uczcili swoje zwycięstwo.
Od momentu, kiedy na niebie pojawił się pierwszy , zielony fajerwerk, zwolennicy dobra i wegetarianizmu nadciągali tłumnie ze wszystkich stron do zamku będącego punktem zbornym przeciwników krwiopijców.
Na szczycie najwyższej zamkowej wieży wystawiono warty, których zadaniem była nieustanna obserwacja nieba. W tym czasie ojcowie najznamienitszych rodów pod wodzą Galacjusza, zajęci byli opracowywaniem strategii działania na wypadek niepowodzenia misji ocalenia Krainy, którą, jak się teraz wydawało, zbyt pochopnie powierzono czterem słabym dziewczynkom. Dowództwo, by uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi postanowiło, w momencie gdy wybuchnie piąty fajerwerk, wysłać w stronę Czarnych Gór liczne oddziały obładowanych kamieniami wampirów. Kamienie miałyby posłużyć do budowania tam na zatrutych rzekach i potokach by jak najbardziej opóźnić rozprzestrzenianie się zabójczej substancji co z kolei pozwoliłoby na uzyskanie czasu, potrzebnego alchemikom dniami i nocami pracującym nad opracowaniem potrzebnego antidotum. Pozostali, niezależnie od wieku i pozycji społecznej pracowali ciężko gromadząc potrzebny budulec, starając się nie tracić nadziei na to, że dzieci spełnią powierzone im zadanie i budowanie tam nie będzie konieczne. Na razie jednak na dziedzińcu rosły sterty kamieni, a wyznaczone do transportu wampiry ćwiczyły loty z obciążeniem.
Mimo iż wszyscy byli bardzo zdyscyplinowani i starali się myśleć pozytywnie, w miarę upływu czasu ich zapał i nadzieja malały za każdym razem, gdy wartownicy donosili o pojawieniu się kolejnego fajerwerku.
Kiedy po raz czwarty niebo nad Krainą przecięły zielone strumienie, wartownicy opuścili swoje stanowiska dołączając do zbieraczy kamieni. Teraz nawet Galacjusz, który do tej pory swoim optymizmem i wiarą potrafił podtrzymać na duchu swoich ziomków stracił nadzieję na pomyślne zakończenie całej sprawy. Jedynie Lucjusz nie schodził z wieży, wbrew zdrowemu rozsądkowi, uparcie czekając na pojawienie się Słonecznego Promienia. Jak wszyscy, również i on miewał chwile zwątpienia ale odsuwał od siebie smutne myśli i nie poddawał się im wierząc , że uda się uratować Krainę, mimo iż nie dalej jak dwie godziny wcześniej , alchemicy, po przeprowadzeniu wszystkich możliwych doświadczeń uzyskali pewność, że nie istnieje antidotum na truciznę, którą zatruto Przeklęte Źródło. Młody wampir wyglądał teraz gorzej niż zwykle. Był wychudzony, pod jego żółtymi oczami kładły się głębokie cienie. Od wielu godzin nie jadł i nie spał. Czekał, zmęczonymi oczyma wpatrując się w niebo. Nie usłyszał nawet, kiedy podeszła do niego Lucynia i nie odwrócił głowy gdy położyła mu na ramieniu swoją piękną, smukłą dłoń.
- Daj już spokój - szepnęła ze smutkiem. - Nie udało się, musisz się z tym pogodzić. Zjedz coś i prześpij się. Czekają nas ciężkie chwile.
- Nie, mamo - krzyknął Lucjusz. - Wierzę...
Nie dokończył zaczętego zdania, głos zamarł mu w gardle. Ze zgrozą patrzył na zieloną racę, która wzbiła się w sino - czarne niebo. Z jękiem odwrócił wzrok przytulając się do matki jak małe dziecko. Nie chciał widzieć jak rozkwita zielony symbol zła.
W tej trudnej chwili Lucynia okazała więcej odwagi niż jej syn. Nie zamknęła oczu i dzięki temu mogła zobaczyć jak czerń nocy przecina złota błyskawica rozbijając w proch złowieszczy fajerwerk, a kiedy przygasła w niebo wzlatują dziesiątki kolorowych gwiazd.. Na szczęście, widziane z tak dużej odległości, rozproszone przez unoszące się gdzie niegdzie mgliste opary światło słoneczne nie mogło jej zaszkodzić, więc Lucynia, nie odniósłszy najmniejszego uszczerbku na zdrowiu, ciągnąc za sobą syna, wybiegła na dziedziniec by ogłosić wszystkim tam zgromadzonym radosna nowinę. Na dole okazało się, ze nie ona jedna dostrzegła światło słoneczne i teraz wszystkie dobre wampiry śmiały się i płakały na przemian krzycząc z radości.
- Lucjuszu, opanuj się , to nieelegancko - Lucynia skarciła z uśmiechem syna, który głośno wydmuchał nos w rękaw swojej szaty.
Kiedy na dziedzińcu trwało radosne szaleństwo, z głównej wieży zamku startował już zastęp złożony z szesnastu najsilniejszych wampirów zaopatrzonych w cztery dyndające na mocnych łańcuchach kołyski. Zadaniem tej doborowej jednostki było jak najszybsze dotarcie do Czarnych Gór , odnalezienie dzieci i przyniesienie ich do zamku Galacjusza i Lucynii. Jak widać wampiry wegetarianie były bardzo przewidujące i przygotowane na każdą ewentualność.
Lucjusz szybko wytarł załzawione oczy i dołączył do ratowników. Chciał się jak najszybciej przekonać, że dziewczynkom nie grozi już żadne niebezpieczeństwo i pierwszy podziękować im za ocalenie ukochanej Krainy.
Kiedy ratownicy wraz z Lucjuszem dotarli nad płaskowyż, oczom ich ukazał się niezwykły widok. W samym jego centrum piętrzyła się góra onyksowych odłamków, spomiędzy nich wystawał kryształowy walec, z którego tryskała czysta, mieniąca się w świetle dnia woda, rozlewająca się w strumienie spływające po stokach góry. Pod ołtarzem leżały cztery nieprzytomne dziewczynki. Wokół, potrącając kocimi łapami porozrzucane wszędzie części uzbrojenia biegały czarne lwiaronie ciesząc się odzyskaną wolnością. Nieopodal leżał związany linami fioletowy smok, a obok niego kręcił się zdenerwowany, łysy przylepek, któremu, po wielu wysiłkach udało się wydostać spod hełmu. Przylepek najwyraźniej próbował uwolnić smoka z krępujących go więzów.
Wampiry wylądowały. Ratownicy sprawnie zapakowali dzieci do kołysek. Lucjusz dal im znak by zabrali je jak najszybciej do zamku jego rodziców, a sam ostrożnie podszedł do smoka.
Na widok zbliżającego się, obcego wampira Lili uniosła głowę gotowa spalić go swoim ogniem. Z jej gardła wydobył się syk, oczy błysnęły groźnie, a z nozdrzy poleciała para. Biedaczka była tak wycieńczona walką, że nie potrafiła wyprodukować nawet jednego szczeniackiego płomyczka. Przekonana, że mały wampir zjawił tu po to, by przerobić ją na kotlety, postanowiła drogo sprzedać swoją skórę. Naprężyła więc mięśnie potężnych łap, stęknęła z wysiłku i ku własnemu zdumieniu rozerwała nadgryzioną przez przylepka linę. Kiedy poczuła, że jest wolna, nie zważając na ból w zdrętwiałych kończynach zerwała się z miejsca i ruszyła na Lusia szczerząc ostre kły.
Przerażony Lucjusz cofnął się o krok i wylądował na pupie potknąwszy się o czyjąś dzidę. Nad nim kołysał się potężny łeb zakończony potworną paszcza.
- Już po mnie - przemknęło mu przez głowę. - Zostanę pożarty przez smoka.
Nie mogąc dłużej znieść spojrzenia wściekłych, fioletowych oczu potwora zacisnął powieki czekając na śmierć.
W momencie gdy rozjuszona smoczyca, przekonana iż każdy wampir to wróg, postanowiła zmieść z powierzchni ziemi biednego Lucjusza by zaraz potem ruszyć w pogoń za pozostałymi, którzy jak jej się wydawało porwali dziewczyny, na kolana małego wampira wdrapał się Zozo i podskakując zaczął wymachiwać w jej kierunku przednimi łapkami.
Zaskoczona jego dziwnym zachowaniem Lili zamknęła paszczę i opuściła łeb by bliżej przyjrzeć się przylepkowi, który najwyraźniej chciał jej powiedzieć coś ważnego.
Na szczęście dla Lusia, zwierzaki przebywając ze sobą tak długo nauczyły się miedzy sobą porozumiewać, więc Lili bez trudu pojęła co Zozo ma jej do zakomunikowania. Zrozumiała, że ten mały wampir jest przyjacielem, w związku z czym nie należy go zjadać i uspokojona polizała go po mopsowatym pyszczku.
Lucjusz zadrżał i jęknął.
Teraz mnie pożre, - pomyślał zrezygnowany - a rodzice zapowiedzieli taki piękny bal dla uczczenia zwycięstwa.
Ale nic podobnego się nie stało i kiedy Lucjusz, nie mogąc znieść czekania otworzył oczy, okazało się, że wciąż jest żywy. Co prawda fioletowa bestia nadal nad nim stała , ale nie szczerzyła już zębów tylko uwodzicielsko mrugała długimi rzęsami, a łysy przylepek ufnie przcupnąl za jej uchem.
Zorientowawszy się, że nic mu już nie grozi, Lucjusz odetchnął z ulgą i podniósł się na nogi, usiłując zachować resztki utraconej godności.
Lili spojrzała mu w oczy, pisnęła cicho i wyciągnęła szyję w stronę gdzie zniknął oddział ratowników wraz z dziewczynkami, nieświadomie dyndającymi w kołyskach.
Lucjusz od razu domyślił się o co jej chodzi.
- Leć za mną - zawołał ze śmiechem. - Zapraszam cię do mojego zamku. Twoje przyjaciółki też tam będą. Jak tylko się obudzą urządzimy na ich cześć wielki bal. Razem będziemy świętować zwycięstwo. Jeśli się nie mylę ty też przyczyniłaś się do naszego sukcesu.
To powiedziawszy Lucjusz pochylił się nad ołtarzem by zaczerpnąć czystej wody do ametystowej buteleczki, po czym schowawszy do kieszeni przylepka wzbił się w powietrze. W ślad za nim wystartował fioletowy smok. Niedługo potem dogonili obciążoną kołyskami ekipę ratunkową i po jakimś czasie dotarli do zamku Lucjusza, gdzie licznie zgromadzeni krewni i znajomi zajęli się nimi troskliwie.
W czarnych Górach pozostało tylko kilka złych wampirów, którym udało się schronić przed słonecznym blaskiem w skalnych rozpadlinach.
  • 0
algaem

#28 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 26 kwiecień 2006 - 08:58

29 BAL


Anetka z trudem podniosła ciężkie powieki i rozejrzała się wokół. Leżała w wygodnym łóżku, w różowej sypialni, w zamku Lucjusza. Na sąsiednich łóżkach smacznie spały Joanna, Małgosia i Krysia. Brzyd leżał przed kominkiem, w którym płonął ogień. Na nocnych szafkach i w kątach pokoju ktoś poustawiał bukiety świeżych, upojnie pachnących kwiatów.
Dziewczynka przeciągnęła się leniwie i sięgnęła po kryształową szklankę z coca - colowym napojem.
Widząc, że już nie śpi, Brzyd zerwał się ze swojego miejsca i z radosnym machaniem ogona oraz przyjaznym charczeniem wskoczył na jej łóżko.
Produkowane przez potwornie brzydkiego pupilka Lucjusza charczące odgłosy sprawiły, że pozostałe dziewczynki oraz śpiący na poduszce Joanny Zozo również się obudzili. Brzyd oblizawszy wszystkich skrupulatnie, umościł się na miękkiej kołdrze obok Małgosi i zapadł w przyjemną drzemkę.
- Ale miałam sen - odezwała się Anetka - strasznie długi i męczący. Śniło mi się, że przeszłyśmy całą Krainę wampirów, po wielu perypetiach dotarłyśmy do Przeklętego Źródła i próbowałyśmy sprowadzić Słoneczny Promień. Nie wiem tylko jak to się skończyło bo się obudziłam.
- Dziwne ! - wrzasnęła Krysia. - Mnie śniło się to samo !
- Mnie też - zawtórowała jej Małgosia częstując się grającymi przyjemne dla ucha melodie sześcianami z alabastrowej miseczki, stojącej na nocnej szafce obok jej łóżka.
- Miałyśmy też smoka, prawda ? - wtrąciła niepewnie Joanna.
Dziewczyny, coś mi się wydaje, że to nie był sen - dodała patrząc na łysego przylepka rozwalonego bezczelnie na jej poduszce.
W tym momencie drzwi otworzyły się na całą szerokość i do ich sypialni wkroczył dziwny orszak. Na jego przedzie kroczył Lucjusz, popychając przed sobą srebrny wózek przykryty wysadzaną brylantami tkaniną, spod której wydobywały się smakowite zapachy. Za nim weszły Lucynia i babcia Lucjusza niosąc przewieszone przez ręce, przepiękne balowe suknie. Dalej tłoczyła się grupa nieznanych dziewczynkom wampirów rodzaju żeńskiego, których głowy zdobiły wyjątkowo wymyślne fryzury, a twarze uśmiechały się sympatycznie.
Dzieci zamilkły i usiadły sztywno na łóżkach. Anetka nerwowo poprawiła włosy. Poczuła się głupio na myśl, że siedzi rozmemłana w łóżku naprzeciw tak dostojnie prezentującego się towarzystwa.
- Witam nasze bohaterki - zagaił Lucjusz uśmiechając się szeroko acz dość niepewnie.- Czy macie ochotę na małą przekąskę przed balem ?
Tu Lucjusz zręcznym ruchem ściągnął bogato zdobioną tkaninę ze srebrnego wózeczka, odsłaniając prześliczną blado - różową zastawę malowaną w muszle sercówki. Smakowity zapach sprawił, ze dzieciom aż zakręciło się w głowach. Dopiero teraz uświadomiły sobie jak bardzo są głodne.
Krysia, nie bacząc na licznie zgromadzone towarzystwo złapała jeszcze ciepłą babeczkę z przezroczystego ciasta wypełnioną różowym kremem i ozdobioną ametystową, cichutko brzęczącą kulką i bez ceregieli wepchnęła ją sobie do ust.
Joanna, Małgosia i Zozo również skorzystali z zaproszenia częstując się przepysznymi wypiekami.
Jedynie Anetka nie ruszyła się z miejsca groźnym wzrokiem spoglądając na Lucjusza.
Ty zdrajco - wysyczała , a jej blada cera nabrała nagle odcienia przecieru z buraków. - Jak mogłeś zostawić nas same na pastwę losu i narazić na takie niebezpieczeństwa, Ledwo uszłyśmy z życiem !
Z twarzy Lucjusza spełzł przyjazny uśmiech. Młody wampir spuścił głowę i schował się za swoją matkę. Stłoczone w drzwiach dostojne damy , w popłochu wycofały się na korytarz. Ciszę, która nastała po tym jak Anetka oskarżyła Lucjusza o zdradę mąciło jedynie mlaskanie pochłaniającej sterty babeczek Krysi i pochrapywanie uśpionego Brzyda.
- Nie gniewaj się na mojego syna - poprosiła łagodnie Lucynia. - Nie mógł postąpić inaczej. By uzyskać potrzebną do sprowadzenia Słonecznego Promienia moc , konieczne było abyście same przemierzyły całą Krainę i bez niczyjej pomocy pokonały wszystkie przeszkody.
- No i jak nam poszło ? - włączyła się do rozmowy Małgosia.
- Wspaniale, znakomicie ! Jesteście cudowne, piękne i dzielne ! Uratowałyście naszą Krainę, uratowałyście nas ! - krzyknęła Lucynia obejmując dziewczynkę.
- A tu macie wodę z Przeklętego Źródła, które dzięki wam nie jest już przeklęte - odezwał się nieśmiało Lucjusz i wyjąwszy z kieszeni niewielką, ametystową buteleczkę postawił ja na brzegu srebrnego stolika.
Joanna ostrożnie wzięła buteleczkę do ręki.
- To odczaruje naszych rodziców ? - zapytała z niedowierzaniem.
- Tak, oczywiście - odparł skwapliwie Lucjusz, który poczuł się pewniej widząc, ze twarz Anetki, zainteresowanej ametystowym cudem, straciła swój surowy wyraz.
- A więc warto było - westchnęła Joanna. - Zaraz, ale co z Lili , co z naszym smokiem ? - zaniepokoiła się nagle.
- Wszystko w porządku - uspokoiła ja Lucynia. - Lili bawi się w ogrodzie, uwielbia pływać w basenie. Myślę, że jest szczęśliwa. Zaprzyjaźniła się już z Brzydem i lwiaroniami. Z resztą same zobaczycie.
- To lwiaronie wróciły !? - ucieszyła się Małgosia. - Tak się o nie bałyśmy.
-Oczywiście, że wróciły. Całe i zdrowe - Lucynia przysiadła na chwilę na stołeczku przed toaletką. - Ale dość już tych pytań. Ubierzcie się w nowe suknie i zejdźcie na dół. Za chwilę rozpocznie się bal zorganizowany specjalnie na waszą cześć. Wszyscy chcą was poznać, podziękować wam.-
Lucynia wyjęła z rąk teściowej suknie i ułożyła je na łóżku Anetki. - Później dowiecie się wszystkiego, a teraz zostawiamy was same.
To mówiąc wyszła z sypialni, przepuściwszy przed sobą syna oraz milczącą teściową, która milczała głównie dlatego, że zapodziała gdzieś swoją trąbkę co znacznie utrudniało jej śledzenie toku rozmowy.
- A więc udało się ! - krzyknęła Krysia gdy za Lucynią zamknęły się drzwi. - Do tej pory nie chce mi się wierzyć, że to prawda !
- Idę się wykapać - oznajmiła, mniej od siostry spontaniczna Anetka. - Wam radzę zrobić to samo. Jeżeli już zorganizowali na naszą cześć jakiś bal , musimy się godnie zaprezentować.
Chwilę później dzieci pławiły się w pachnącej wodzie wypełniającej wannę - muszlę w prześlicznej łazience. Po kąpieli ubrały się w piękne balowe suknie.
Joanna dostała ciemno - niebieską, jak wieczorne niebo po słonecznym dniu, wysadzaną brylancikami, Małgosia liliową zdobioną ametystami, Krysia żółtą w złote cętki, a Anetka oczywiście różową wyszywaną różyczkami z masy perłowej.
Wszystkie dziewczynki wyglądały tak cudownie, jak jeszcze nigdy żadna z nich nie wyglądała w całym swoim życiu. Joanna posadziła sobie Zozo, który w błyskawicznym tempie porósł nowym futerkiem na ramieniu, gwizdnęła na Brzyda, po czym nasze bohaterki zeszły na dół po schodach i wyszły do ogrodu gdzie już czekali licznie zgromadzeni, odświętnie ubrani goście.
Wypingwiniony Lucjusz, w swoim żałobnym ubranku skłonił się nisko przed dziewczynkami jakby były głowami bogatego państwa przybywającymi do obcego, biednego kraju w celu udzielenia jego obywatelom kredytu na zakup melasy, a on sam usłużnym Azjatą i poprzez szpaler utworzony z imprezujących wampirów poprowadził je do czterech tronów ustawionych pod srebrzystym baldachimem. Joanna zasiadła na tronie wykutym w szafirze, Małgosia na ametystowym, Anetka na tronie zrobionym z różowego agatu, a Krysia zajęła tron z cytrynu.
Dziewczynki czekały, niepewne co będzie działo się dalej. Dopiero teraz miały okazję przyjrzeć się niesamowicie udekorowanemu ogrodowi.
Na rozległych, niebieskich trawnikach gdzie porozstawiano pięknie nakryte stoły, rosły srebrne i różowe kwiaty, nad którymi krążyły całe roje świecących, kolorowych istotek. Malutkich chłopców i dziewczynek, które tak bardzo zachwyciły dziewczynki, a zwłaszcza Anetkę na samym początku ich podróży. Między gałęziami drzew porozwieszano kryształowe lampiony, fantazyjna, pięknie podświetlona fontanna w kształcie srebrnego koziorożca tryskała coca - colowym napojem, a nocne niebo rozświetlały setki migoczących gwiazd. Między tym wszystkim kręciło się chyba z tysiąc wampirów. Panie poubierane w bogate toalety i panowie, przeważnie w smokingach oraz odświętnie odziane , wampirze dzieci. By być całkiem uczciwym trzeba przyznać, że nie wszyscy goście byli piękni, można się nawet pokusić o stwierdzenie iż większość z nich miała dość szkaradne pyski ale w końcu bal wampirów to nie konkurs piękności.
Nagle ucichła łagodna , niebiańska muzyka i na ustawioną na wprost czterech tronów srebrną mównicę wszedł dostojnie wyglądający wampir o szlachetnej twarzy - ojciec Lucjusza. Wszystkie rozmowy ucichły , a on skłonił się w stronę speszonych całym tym zamieszaniem dziewczynek.
- O nie - szepnęła Krysia nachylając się dyskretnie do ucha Anetki. - On ma zamiar przemawiać. Nie znoszę przemówień.
Anetka tylko wywróciła oczami. Ona również, jak każdy normalny człowiek nienawidziła długich, nudnych przemówień.
Galacjusz spojrzał Krysi prosto w oczy. Dziewczynka zadrżała zastanawiając się czy rzeczywiście wygłosiła swoją ostatnią uwagę tak cicho jak jej się wydawało.
- Przygotowałem sobie mowę dziękczynną na waszą cześć - zaczął Galacjusz cały czas patrząc na coraz bardziej zmieszaną Krysię - lecz teraz doszedłem do wniosku, że nie ma sensu was zanudzać. Powiem więc tylko „ dziękuję „. Dziękuję wam z całego serca za uratowanie Krainy, za to, że byłyście tak dzielne, dzielniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Bawcie się dobrze, a gdy nadejdzie dzień odeślemy was do domu, mimo iż najchętniej zatrzymalibyśmy was na zawsze. Wiem jednak, jak bardzo tęsknicie za waszymi rodzicami. Za parę godzin zobaczycie ich całych i zdrowych. Jeszcze raz wielkie dzięki.
Zakończywszy przemówienie ojciec Lucjusza zszedł z mównicy i uścisnąwszy po kolei ręce każdej z dziewczynek wzniósł toast za ich zdrowie. Pozostałe wampiry również spełniły toast i znowu rozbrzmiała się muzyka. Krysia odetchnęła z ulgą gdy Galacjusz wmieszał się w tłum gości, by pełnić obowiązki gospodarza. Ledwo zdążył się oddalić, gdzieś w głębi ogrodu rozległ się rumor i dziewczynki dostrzegły ogromne , fioletowe cielsko przeciskające się pomiędzy stolikami. To Lili beztrosko wymachując potężnym ogonem sunęła w ich stronę, nie bacząc na przeszkody w postaci sprzętów i gości. Na jej grzbiecie siedział Lucjusz, za nimi w podskokach biegł uradowany Brzyd..
- To niemożliwe żeby ona tak urosła przez jedną noc - wrzasnęła Krysia kiedy Lili oblizała na powitanie twarze swoich przyjaciółek. - Jest chyba pięć razy większa niż słoń !
Lucjusz zeskoczył ze smoczego grzbietu.
- Idźcie popływać w jeziorze zanim zdemolujecie wszystkie dekoracje - polecił rozbawionym zwierzakom.
Lili i Brzydowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Uradowane pogalopowały w stronę niewielkiego, szmaragdowego jeziorka, ukrytego za kępą granatowych drzew w głębi rozległego ogrodu. Najwyraźniej świetnie się razem bawili.
- Mylicie się myśląc, że Lili urosła tak w ciągu jednej nocy - zwrócił się Lucjusz do zachwyconych widokiem ulubienicy dzieci. - Sprowadzenie Słonecznego promienia wymagało wielkiej mocy i zaangażowania z waszej strony, a także oddania znacznej części waszej energii, więc kiedy niebo nad Krainą rozbłysło złotym światłem, straciłyście przytomność i trwałyście w tym stanie przez całe dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie - powtórzyła z niedowierzaniem Joanna. - Kolejne dwa tygodnie. Aż się boję pomyśleć w jakim stanie znajdują się nasi rodzice. Jeśli nie zjadły ich komary to z pewnością wykończyły ich mrówki albo inne drapieżniki.
- Nie martwcie się - roześmiał się Lucjusz. - Ja i mój kumpel Anioł , potrafimy robić różne śmieszne rzeczy z czasem.
- Z waszymi staruszkami wszystko w porządku - dodał prowadząc honorowych gości w kierunku coca - colowej fontanny.
Uspokojone jego zapewnieniami, a zwłaszcza wspomnieniem o Aniele dzieci usiadły przy niewielkim stoliczku, ustawionym pod oświetlonym lampionami drzewem.
- Częstujcie się - zaprosił Lucjusz podając im wysokie szklaneczki napełnione boskim, musującym napojem z fontanny.
Małgosia sięgnęła po nóż, by z bólem serca i świadomością, że niszczy dzieło sztuki odkroić kawałek tortu będącego dokładną repliką zamku Lucjusza.
- Opowiedz nam co się działo po tym jak już straciłyśmy przytomność - poprosiła Joanna częstując się ulepioną z kolorowych, cukrowych kryształków obrączką.
Lucjusz przysiadł na krześle, ruchem ręki dając znak tłoczącym się wokół gościom, z których każdy chciał osobiście uścisnąć dłoń i złożyć wyrazy szacunku bohaterkom wieczoru, by na razie zostawili ich samych, po czym opowiedział o tym jak wszyscy w napięciu obserwowali znaki na niebie i jak w końcu, kiedy wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei na uratowanie Krainy pojawiła się złota błyskawica.
Dziewczynki śmiały się gdy opowiedział jak został zaatakowany przez Lili i ocalony przez przylepka. Mówił o dwóch długich tygodniach kiedy to wszyscy mieszkańcy Krainy z niecierpliwością oczekiwali, aż Joanna , Małgosia, Krysia i Anetka obudzą się z długiego , regenerującego snu.
Zaspokoiwszy własną ciekawość , dzieci odwdzięczyły się Lucjuszowi opowieścią o wszystkich szczegółach podróży. Słuchając ich relacji, Lucjusz śmiał się lub zastygał z wrażenia, w zależności od rozwoju sytuacji. Okazał się, być bardzo wdzięcznym słuchaczem.
Zatopione w rozmowie dziewczynki nie zauważyły nawet kiedy ktoś postawił przed nimi wielkie porcje bajecznych lodów. W srebrnych, gładkich pucharkach, wampiry- specjaliści od lodów poukładały warstwami przezroczyste, lodowe kule. Wewnątrz każdej z nich znajdował się mały czekoladowy lub marcepanowy domek. Z malutkich kominków tych miniaturowych domostw strzelały snopy kolorowych iskier, po czym opadały rozświetlając wnętrza lodowych kul. To był najpiękniejszy deser jaki dzieci kiedykolwiek miały okazję jeść, a smakował wprost niebiańsko.
- Powiedz mi - wrzasnęła Krysia wyskrobując resztki lodów z pucharka - co się stało ze złymi wampirami ?
- Spójrzcie w górę - zachichotał Lucjusz - nareszcie się na coś przydadzą.
Dzieci uniosły głowy , z zachwytem patrząc w rozświetlone gwiazdami niebo.
- To na prawdę oni ? - nie dowierzała Anetka.
- Tak - Lucjusz rozparł się na krzesełku dyskretnie popuszczając pasek na wydętym brzuchu. - Nieźle się prezentują, prawda ?
- Mam dla was jeszcze kilka nowinek, które powinny was zainteresować - sapnął z ulgą.
- Mów wreszcie ! - krzyknęła Krysia gdy Lucjusz zawiesiwszy głos, po krótkim namyśle poczęstował się musującym, kryształowym paluszkiem.
- Po pierwsze Papilloni - zaczął Luś chrupiąc zbyt głośno jak na gust wytresowanej przez mamę, babcię i ciocię Zosię, Joanny. - Został pozbawiony swojej mocy , lecz nadal mieszka na łące. Jest teraz ogrodnikiem , musi pielęgnować kwiaty by motyle ( te prawdziwe, a nie zaczarowane ) mogły spijać z nich nektar.
Anetka zachichotała złośliwie.
- Po drugie rodzina i goście tych wstrętnych , sadystycznych pożeraczy smoków, państwa Soleio. Keno, Barbina, ich dzieci i goście , rzecz jasna tylko ci którzy byli zwolennikami starego porządku, pracują na plantacji jako zwykli robotnicy. Chociaż, z tego co wiem nie są zbyt nieszczęśliwi, ponieważ nauczyli się robić skręty z omaminy i od tej pory mają rzadki kontakt z rzeczywistością. Natomiast miniaturowy smok Barbiny uciekł i zamieszkał z sorseriami. Ponoć świetnie się czuje na bagnach. Za to Grylicja, służąca państwa Soleio sprawia pewne kłopoty. Uzbrojona w swój złoty odkurzacz, pustoszy domostwa okolicznych mieszkańców, po czym znika w lesie i nikt nie może jej odnaleźć. -Aha, jeszcze Drakulina.
- Co z nią ? Była taka miła - zainteresowała się Małgosia.
- Wyobraźcie sobie - ciągnął Lucjusz zadowolony z tego , że najważniejsi goście na balu poświęcają mu całą swoją uwagę - wyobraźcie sobie, że jej matka wróciła z zakupami do domu i nawet zaakceptowała fakt iż jej córka zakwaterowała w nim kilka robaczych rodzin.
- No dobrze, ale gdzie była, kiedy jej nie było ? - chciała wiedzieć Joanna.
- Ach, to długa historia - machnął ręką Lucjusz. - Powiem wam tylko, że kiedy po wyjściu z domu nie natrafiła na żaden sklep spożywczy, bardzo się zmartwiła i za pieniądze przeznaczone na zakupy postanowiła sama otworzyć sklep, po to by móc w nim kupić coś do jedzenia. - Lucjusz przegryzł skrzydlaty pierniczek, ponieważ nagle zgłodniał na samą myśl o dobrze zaopatrzonym sklepie spożywczym, przełknął i mówił dalej. - Niestety matka Drakuliny splajtowala i straciła wszystko. Udała się więc na poszukiwanie skarbów. Po wielu latach bezowocnego rycia ziemi, natknęła się wreszcie na szkatułkę pełną zielonych kamieni. Sprzedała je sosreriom i za uzyskane w ten sposób pieniądze znowu otworzyła sklep, a kiedy interes się rozkręcił i uzbierała już dość pieniędzy, sama zrobiła w nim zakupy i wróciła do domu z pełną siatką.
- To chyba niezbyt racjonalne podejście do życia - zauważyła Małgosia.
- Może i masz rację - zgodził się Lucjusz - ale wszystko dobrze się skończyło i Drakulina jest teraz bardzo szczęśliwa. Myślą nawet z matką o otwarciu hotelu i restauracji dla piaskożerców.
- Jeszcze jedno pytanie - Joannę najwyraźniej coś dręczyło. - Wytłumacz w jaki sposób jajo, z którego wylęgła się Lili, znalazło się na dnie jeziorka.
- Lucjusz spojrzał na nią spode łba i ciężko westchnął.
- To bardzo delikatna sprawa. Powiem wam ale nie zdradźcie się przed Lili, mogłoby to jej sprawić przykrość.
Zaintrygowane dziewczynki nachyliły się w stronę Lucjusza, który zniżył glos do szeptu.
- Dowiedziałem się, że matka Lili pochodzi z królewskiego rodu. Rodzice zawsze byli z niej dumni i marzyli, że kiedyś wyjdzie za mąż za kogoś równego sobie. Niestety matka Lili, bardzo młoda smoczyca , na drodze swojego życia spotkała smoka podlejszego pochodzenia i zakochała się w nim. Kiedy zorientowała się, że będzie miała jajko, powiedziała o tym swojemu ukochanemu, który okazał się jeszcze bardziej podły niż jego pochodzenie i zwiał. Zrozpaczona smoczyca ze wstydu i strachu przed swoimi rodzicami , zniosła jajko daleko od swojego domu, w małym jeziorku na pustyni w nadziei, że nikt go nigdy nie znajdzie.
- Co za potwór ! - krzyknęła oburzona Joanna. - Jak ona mogła to zrobić !
- Nie wiń jej za to - Lucjusz starał się uspokoić wzburzoną dziewczynkę. - Była na prawdę bardzo młoda i zagubiona, a dzięki tobie wszystko dobrze się skończyło. Lili zamieszka z nami. Sama widzisz jak jej tu dobrze.
Joanna spojrzała na trawnik, po którym szalała Lili w towarzystwie Brzyda oraz czterech zaprzyjaźnionych lwiaroni, siejąc popłoch wśród gości i uśmiechnęła się zadowolona. Może po prostu tak miało być.
Do ich stolika podeszła piękna Lucynia wsparta na ramieniu swojego męża.
- Już czas na pożegnalny korowód - powiedziała wskazując na gasnące w świetle poranka gwiazdy.
Lucjusz posłusznie zeskoczył z krzesełka, beknął, przeprosił, złapał Małgosie za rękę i pociągnął za sobą.
- Chodźcie za mną - krzyknął do pozostałych dziewczynek.
Anetka i Krysia pobiegły za Lucjuszem i Małgosią.
Joanna pogłaskała Zozo śpiącego obok talerza złotych, wycinanych na kształt słoneczek ciastek i pobiegła za nimi.
Na największym trawniku wszystkie wampiry utworzyły ogromny, kolorowy krąg wpuszczając do środka oszołomione dziewczynki. Muzyka zabrzmiała głośniej. Krąg wampirów zaczął wirować. Najpierw powoli, potem coraz szybciej i szybciej, aż kolory zlały się w jedno. Ni stąd ni zowąd zerwał się wiatr, wszystko poszarzało, dzieciom zakręciło się w głowach, poczuły, że one również wirują w szaleńczym tempie, a jakaś siła unosi je w górę. Dźwięki muzyki ucichły, a z oddali dobiegł ich niewyraźny, jakby przytłumiony grubym kocem głos Lucjusza „ Nawet gdyby nie udało wam się wykonać zadania, wasi rodzice zostaliby odczarowani. Do zobaczenia „.



































30 ODCZAROWANI


Kiedy Joanna się ocknęła, dostrzegła, że siedzi z głową opartą o stary , kamienny ołtarz na straszyńskim cmentarzu. Obok, równie jak ona oszołomione siedziały Małgosia, Anetka i Krysia w swoich normalnych, „ ziemskich „ ciuchach. Na ołtarzu , w równym rządku leżały cztery woreczki z lumami, pognieciona, magiczna gazeta, mała ametystowa buteleczka i kilka turkusowych pestek. Było bardzo ciemno, gwiazdy i księżyc schowały się za chmurami, a nad głowami dziewczynek jarzył się niewielki, czerwony punkcik.
No, wstawajcie wreszcie - zniecierpliwił się Anioł wydmuchując kłęby dymu - Drętwa rodzinka czeka.
Dzieci zerwały się na równe nogi.
- A ty ciągle palisz - zganiła go Anetka - wiesz przecież czym to grozi.
- Moje płuca to moja sprawa, ty bezczelna smarkulo - mruknął Anioł zapalając kolejnego papierosa głównie po to, by dmuchnąć Anetce dymem prosto w oczy.
Najwyraźniej był nie w humorze.
- Idźcie już. Komary i mrówki szykują się do natarcia.
Nie wdając się w dalsze dyskusje z gburowatym wysłannikiem niebios, dziewczyny zgarnęły z ołtarza swoje rzeczy i pobiegły alejką ku cmentarnej bramie.
- Hej ty, Joanna - krzyknął Anioł.
Joanna zatrzymała się w pól kroku.
- Pamiętaj, nawet jeśli nie widzisz tak dobrze jak inni, i tak zawsze będziesz widziała więcej. Wszystko jest w twojej głowie i nigdy stamtąd nie zniknie, - - Możesz mi wierzyć, - dodał celując papierosem w zachmurzone niebo - wiem to od szefa. Aha, jak tu jeszcze kiedyś przyjedziesz, podrzuć mi z łaski swojej paczkę fajek. Ci miejscowi frajerzy tak się boją chodzić na cmentarz, że mogę liczyć tylko na turystów. A teraz biegnij.
Joanna, pomachawszy ręką boskiemu nałogowcowi, dołączyła do czekających przed bramą siostry i koleżanek.
- Co ci powiedział ? - zapytała zaciekawiona Małgosia.
- Ee, nic takiego. Prosił żebym mu przyniosła papierosy.- Joanna nie miała ochoty wdawać się w dłuższe dyskusje. Chciała jak najszybciej zobaczyć rodziców, Cukierka, ciocie, wujków, a nawet Rysia - juniora.
Już po chwili dziewczynki znalazły się przed domem. Otworzyły furtkę i weszły do ogrodu, niepewne co tam zastaną.
Okazało się, że nie było powodu do obaw. Ogród i cała , skupiona wokół ogniska grupa wyglądali tak, że dziewczynkom ,przez jeden, krótki moment wydawało się, że opuściły dom tylko na minutę, by wyjrzeć co się dzieje na ulicy i zaraz wróciły z powrotem.. Tak jakby czas zatrzymał się w miejscu. Kiełbaski, które spadły z patyków trzymanych przez Marka i Zbyszka skwierczały w dopalającym się ognisku. Ciocia Nina spała zwinięta w kłębek na materacu, Olga i Rysio - senior kucali w niewygodnych pozycjach przy magnetofonie, a Cukierek stał pod drzewem, czyhając na pantofel siedzącej na konarze Marysi.
Joanna wyjęła z kieszeni ametystową buteleczkę z zamiarem użycia jej zawartości.
- Zaczekaj - powstrzymała ją Anetka.
- Oddajcie mi woreczki z lumami i gazetę - zażądała.
Pozbierawszy wszystkie magiczne przedmioty wcisnęła je do foliowego worka po kiełbasie, który poniewierał się na kwiatowych grządkach, zawiązała go szczelnie i zakopała pod pochyloną gruszą w kącie ogrodu.
- Tu będą bezpieczne , a jednocześnie nie będą stanowiły niebezpieczeństwa - sapnęła zadowolona ze swojego dzieła.
- Nawet nie próbujcie ich wykopywać - zagroziła. Dość już miałyśmy kłopotów przez te głupie czary.
- No dobrze, niech ci będzie - zgodziła się po chwili namysłu Małgosia. A wy co o tym sadzicie?
Joanna i Krysia skinieniem głowy dały znać, że zgadzają się na takie rozwiązanie.
- A teraz do dzieła - powiedziała Joanna odkręcając buteleczkę z życiodajna wodą.
Do tej pory zarówno ona sama jak i pozostałe dziewczynki nie zdawały sobie sprawy z tego, jak bardzo są spięte i zdenerwowane i jak bardzo boją się, że woda nie zdejmie czaru z ich bliskich.
- Zrób to wreszcie - krzyknęła Krysia widząc wahanie starszej koleżanki.
Rzeczywiście Joanna, w obawie , że coś może się nie udać zastygła w bezruchu z buteleczką nad głową swojej mamy.
- No już, tylko uważaj żeby dla wszystkich starczyło - Krysia nie podzielała obaw Joanny.
Joanna odetchnęła głęboko, przechyliła buteleczkę, po czym skropiła wodą głowę Olgi, a potem głowy Marka, Cukierka, głowy cioć i wujków oraz głowę Rysia - juniora, chociaż przy tym ostatnim zawahała się na moment, myśląc, że dla jego własnego bezpieczeństwa lepiej byłoby, gdyby pozostał nieruchomy.
Przez straszną, długą chwilę nikt się nie poruszył, gdy nagle Olga otworzyła oczy i wrzasnęła tak głośno, że dziewczynki aż podskoczyły, wystraszone nagłym dźwiękiem .
- Odczep się wreszcie od magnetofonu. Zamęczysz nas tym głupim łomotem !
- Zobaczcie co narobiliście, fajtłapy - krzyknęła w tym samym momencie Marysia wypuszczając z ręki szarego słonika, którym natychmiast zajął się Cukierek, podczas gdy Marek i Zbyszek wygrzebywali z ogniska zwęglone kiełbaski.
- Spadaj ! - mruknęła przez sen ciocia Nina przewracając się na drugi bok.
Najwyraźniej przyśniło się biedaczce, że ktoś ją budzi , a tego bardzo nie lubiła.
Rysio - junior zerwał się na równe nogi rozcinając sobie łuk brwiowy o gałąź rosnącego obok studni drzewa. Lekko zdezorientowany ale zawsze czujny, przycisnął do rany zmiętą chusteczkę do nosa i starając się nie rzucać ojcu w oczy, ruszył chyłkiem w stronę domu skąd po chwili rozległ się łomot spadającej ze ściany stacjonarnej apteczki Marysi.
- O , jesteście nareszcie - ucieszyła się Olga na widok stojących w półmroku dziewczynek, które siłą powstrzymywały się, by nie tańczyć z radości. - Macie ochotę na pieczony chlebek ? Co tak stoicie jak skamieniałe ?
- Nie, dzięki mamo - odparła Małgosia wzdrygając się na dźwięk słowa „ skamieniałe „. - Chciałyśmy tylko powiedzieć wam dobranoc.
To mówiąc złapała za rękę siostrę i pociągnęła ja za sobą, prowadząc alejką w stronę domu. Za nimi pobiegły siostry Piątkowskie. Dopiero teraz dzieci poczuły jak straszliwie są zmęczone.
Kiedy znalazły się w przytulnej sypialni, zamknęły za sobą drzwi, przebrały się szybko w piżamy i odpuszczając sobie mycie, zakopały się w miękkiej pościeli.
Małgosia, zasypiając pomyślała, że dobrze by było zamknąć okno ponieważ dochodzący z ogrodu zapach maciejki wywoływał u niej nieprzyjemne skojarzenia.










31 BOHATERSKI CZYN PIĄTEJ DZIEWCZYNKI

Joannę obudziły znajome odgłosy i swojskie zapachy. W kuchni jej mama i ciocia kłóciły się zawzięcie przygotowując jajecznicę z trzydziestu jaj. Z ogrodu dobiegało szczekanie Cukierka drażniącego niezwykłe kury sąsiada.
Coś połaskotało ją w policzek. Joanna odwróciła głowę i szafirowym okiem spojrzała prosto w przyjazne oczy kudłatego przylepka.
Zozo - szepnęła jak się tu dostałeś ?
Zozo podskoczył dwa razy, w ten sposób wyrażając swoje uczucia, mrugnąwszy zawadiacko lewym okiem znieruchomiał, przytulony do jej policzka.
Tak pokochał swoją przyjaciółkę, że postanowił zostać z nią na zawsze udając pluszową zabawkę.
Joanna , wzruszona zachowaniem przylepka , przygarnęła przyjaciela i szepnęła cichutko - Zawsze będę cię kochała i nigdy cię nie zgubię.
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do sypialni wkroczył wujek Zbyszek odziany w strój pożegnalny zakupiony rzecz jasna, w sklepie firmowym „ Aktywnego Włóczykija „.
Sprytni projektanci owej znamienitej firmy, doszli do wniosku, że jeśli ktoś wędruje, uprawia sporty ekstremalne i odwiedza najdziksze zakątki naszego globu, zmuszony jest rozstawać się ze swoimi bliskimi stosunkowo często. Wyciągając z tego logiczne wnioski, stworzyli pomysłowy strój, bardzo odpowiedni na tego typu okazje. Strój pożegnalny składał się z czarnego T - shirta podszytego gąbką świetnie wchłaniającą łzy, czarnych , wielofunkcyjnych spodni ( można w nich było również ćwiczyć aerobik ) i przytroczonej do nadgarstka białej, haftowanej chusteczki. Najważniejszą częścią tego szczególnego stroju były jednak buty, czarne, nabijane od środka metalowymi, ostrymi ćwiekami, które sprawiały, że noszący je delikwent wyglądał na bardzo nieszczęśliwego, a czasem nawet popłakiwał.
- Pobudka wstać, koniom wody dać - krzyknął Zbyszek, mniej dziarsko niż zwykle.
- Zbudźcie się śpiące królewny, śniadanie na stole - chlipnął. - Jaka szkoda, że wszyscy nas dzisiaj opuszczają - załkał wycierając głośno nos w przeznaczoną do tego celu chusteczkę po czym wyszedł z pokoju starając się stąpać jak najostrożniej.
- Na prawdę musicie wyjechać już dzisiaj ? - zasmuciła się Anetka.
- Też o tym zapomniałam zmarkotniała nagle Małgosia wciskając sobie pod pachę czyste ubranie, by udać się do łazienki.
Po porannej toalecie dziewczynki zasiadły przy kuchennym stole. Z wiadomych względów zrezygnowały z jajecznicy i wędlin , zadowalając się grzankami.
- Łokcie ze stołu, nie mlaskać, co to za paskudztwo !? - krzyknęła Olga, która była zwykle bardzo nerwowa przed pakowaniem rzeczy.
- Nic takiego, mamusiu - pisnęła potulnie Joanna chowając do kieszeni Zozo, którego wcześniej posadziła przy swoim talerzu w nadziei, ze skusi się na okruchy.
Po śniadaniu, kiedy po obowiązkowej awanturze wszystkie bagaże spoczęły bezpiecznie w bagażnikach samochodów, a Marysia opatrzyła poparzone gorącą herbatą udo Rysia - juniora nastąpiło pożegnanie. Wujek Zbyszek ryczał jak bawół, Cukierek szalał z radości, że pojedzie samochodem ( uwielbiał przejażdżki ), a dziewczynki obiecały sobie solennie spotkanie zaraz po wakacjach, kiedy już wszystkie wrócą do miasta, w celu szczegółowego omówienia niezwykłych przygód, po czym Joanna z Małgosią, poganiane przez rodziców, zajęły swoje miejsca na tylnym siedzeniu ich combi.
Jako pierwszy, podwórko gościnnego domu państwa Piątkowskich opuścił samochód wujka Ryśka, uwożąc w dal śpiącą na fotelu pasażera ciocię Ninę i okaleczonego Rysia - juniora, który zwijał się z bólu, po wypadku z tylnymi drzwiczkami auta, które złośliwie i boleśnie przytrzasnęły mu palce.
W ślad za nimi wyjechało combi państwa Mall, którzy jechali na wieś by dziewczynki mogły spędzić ostatnie dni letnich wakacji w drewnianym domku z babcią i ciocią Zosią.
Na ganku domu w Straszynie pozostali : opuchnięty od płaczu wujek Zbyszek, ciocia Marysia uzbrojona w szare słonie oraz smutne Anetka i Krysia.
Joanna z Małgosią machały koleżankom na pożegnanie dopóki nie straciły ich z oczu.
Podróż powrotna minęła im bardzo przyjemnie. Marek zatrzymał się nawet w przydrożnym sklepiku, by kupić dzieciom lody, które Małgosia zwróciła, pół godziny później, ponieważ Olga zapomniała o zaaplikowaniu młodszej córce tabletki przeciwwymiotnej.
Na ganku drewnianego domku czekały już babcia i ciocia Zosia, które wiedzione nieomylnym przeczuciem, ustawiły na stole świeżo upieczony placek ze śliwkami i sześć talerzyków.
Cukierek wyskoczył z bagażnika, przykrywszy uprzednio starannie, kraciastym kocykiem swój skarb - wykopaną spod gruszy plastikową torbę mocno zalatującą kiełbasą, po czym już na spokojnie, zajął się obsikiwaniem znajomych krzaczków w ogrodzie.
- No i co słychać ? - zapytała babcia po powitalnych uściskach i pocałunkach.
- Nuda - odparł Marek, który ściskając pod pachą nowy egzemplarz „ Wielbiciela zużytych trampek „, przemykał się chyłkiem w kierunku ustronnego miejsca, by tam w ciszy i spokoju, zagłębiwszy się w lekturze prasy sportowej, oddać naturze spalone kiełbaski.
- Siadajcie, siadajcie - zachęcała ciocia Zosia, krojąc apetycznie pachnące ciasto. - Pimpuś nie kręć się pod nogami ! - krzyknęła potknąwszy się o sznaucerka.- Co tam robiłyście, dziewczynki ?
Małgosia otworzyła buzię by odpowiedzieć na pytanie, lecz ciocia nie dała jej dojść do słowa.
- Nie wyobrażacie sobie nawet jaką przygodę przeżyła Lalusia Chlipkowska - Monstro - szczebiotała zachwycona ciocia.
Joanna z Małgosią wymieniły znaczące spojrzenia.
Lalusia była niekwestionowaną ulubienicą cioci Zosi. Dwunastoletnia arystokratka, inteligentna, piękna, wspaniała, osiągająca znakomite wyniki w szkole. Dziewczynka, która dodatkowo uczyła się czterech języków obcych jednocześnie, jeździła konno i na nartach, uczęszczała na kursy dziergania i haftowania, lekcje rysunku śpiewu i gry na pianinie, a w każdej z tych dziedzin nie miała sobie równych. Ponad to była świetnie wychowana, ale to rozumie się samo przez się.
Kiedy ciocia Zosia opowiadała o Lalusi, Joanna z Małgosią zaczynały się czuć jak brzydkie i głupie kaczątka, z których na dodatek nigdy nie wyrosną piękne łabędzie.
- Nie dalej jak wczoraj dzwoniła do mnie Dziunia, mama Lalusi - ciągnęła rozanielona ciocia - i opowiedziała mi ,( nie żeby lubiła się chwalić własnym dzieckiem, wiecie jaka Dziunia jest skromna ) , jak to Lalusia uratowała małe dziecko .
Joanna z Małgosią, mimo iż zwykle niezbyt chętnie słuchały peanów pianych przez ciocię na cześć jej idolki, nadstawiły uszu. Uratowanie dziecka, to było coś, o czym warto posłuchać.
- A więc - rozkręciła się ciocia, zapominając, ze sama często strofowała dziewczynki kiedy te zaczynały zdanie od „ a więc „ - w czwartek po południu, nasza bohaterka, bo tak muszę ją nazwać, wracając z lekcji gry na harfie połączonej z nauką pieczenia kruchych ciasteczek z wisienką, natknęła się na dwóch chłopaków w zaawansowanym wieku przedszkolnym. Jeden z nich, większy wyrywał drugiemu, mniejszemu lizaka z ręki. Działo się to w biały dzień, na pełnej ludzi ulicy lecz nikt nie zareagował na brutalne zachowanie napastnika. A co zrobiła Lalusia ?! - tu ciocia Zosia zawiesiła głos by zwiększyć napięcie. - Nasza bohaterka bez wahania podeszła do dużego chłopaka, wyrwała mu z ręki lizaka i ze słowami „ ty brzydki chłopcze, jak ci nie wstyd zabierać słodycze młodszemu dziecku „, oddała lizaka poszkodowanemu malcowi. I co wy na to ? !Musicie przyznać, że zrobiła to w wielkim stylu !- Oczywiście ciociu - potwierdziła grzecznie Małgosia, krztusząc się kawałkiem ciasta - myślę, że żadna z nas nigdy nie zdobyła by się na podobne bohaterstwo.
W czasie kiedy biedna Małgosia za wszelką cenę starała się zachować powagę, by nie urazić uczuć cioci, Joanna spokojnie tarzała się po podłodze, trzymając się za obolały ze śmiechu brzuch.
- A tobie co się stało ? - spytała ciocia Zosia, z niesmakiem obserwując dziewczynkę. - To nieelegancko wić się po ziemi, rechocząc bez powodu, zwłaszcza, gdy nie powiedziało się „ dziękuję „, wstając od stołu, czy też raczej spadając ze stołka, jak to miało miejsce w twoim przypadku.
Joanna znalazła się w nie lada kłopocie. Nie bardzo wiedziała jak wytłumaczyć cioci, nie raniąc jej jednocześnie, co sprowokowało ja do spontanicznego polerowania podłogi własnym ciałem.
Na szczęście w tej chwili zadzwonił telefon komórkowy mamy. Olga, po dłuższych poszukiwaniach, wygrzebała go z torby.
- Słuchajcie, dostałam SMS- a od Zbyszka - krzyknęła by wszyscy usłyszeli. - Pisze, że zawaliła się ta stara grusza w ogrodzie i spadła prosto na kurnik sąsiada. Pan Zniesławicki jest zrozpaczony, gdyż jego niezwykłe kury tak się zdenerwowały, że zaczęły gdakać non - stop, nie zważając na porę dnia - zachichotała, puszczając oko do swoich córek. - A turkusowe kolczyki macie u mnie jak w banku.

KONIEC
  • 0
algaem


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych