Dzień Matki...Najsmutniejszy dzień w roku...O siedemnastej włączyłam "Teleexpress" i mój syn słuchając wiadomości ze zdziwieniem wykrzyknął: " A to dzisiaj?! Wszystkiego najlepszego!". Koniec cytatu. Zadnego "kocham cię, mamo, dziękuję za to, że jesteś przy mnie". To samo z córką. A jeszcze dwa dni przedtem, w piątek coś się zgadało na temat Dnia Matki, ze bedzie w niedzielę, ale cóż, przez dwa dni mozna zapomniec...Przecież zwykłej kucharce i służącej nie będzie nikt składał życzeń w takie święto! Bo może jeszcze wypadadałoby tę służącą przytulić, powiedzieć coś miłego, zaproponować zrobienie kawy czy herbaty...
Idąc spać zajrzałam do kuchni, a tam prezent dla mnie - niepozmywane (jak zwykle) gary po obiedzie i kolacji... Mruknęłam coś pod nosem na ten temat, a syn z pokoju zawołał ze złością: " przeciez masz córkę, mogłaby pozmywać!". Zadne tam takie w tym Dniu : " może ja pozmywam, a ty w tym czasie poodkurzaj", albo "dzisiaj my zrobimy obiad, a mama niech sobie spokojnie poczyta"...Nie...raczej, jak zwykle:"a dlaczego ja mam to robić, przeciez on ma dzisiaj wolne to może on to zrobić!" albo " a ona tylko by grała, niech ona posprząta!"... Więc już nawet nie proszę o nic, żeby mi bardziej przykro nie było, robię to, co mogę, a czego nie mogę, to jest nie zrobione.
Leżąc już w łóżku, popłakałam sobie cichutko, syn zajrzał do mnie do pokoju i ze zdziwieniem a jednoczesnie z pretensja w głosie zapytał; "no i czego płaczesz? Że nie pozmywałem?!"
"Nie, synku, nie", powiedziałam, a już w myślach dodałam sobie " o miłóść mi chodzi, nie o brudne gary..."
I tak od rana łzy mi lecą ciurkiem po twarzy i tak mi smutno i nie ma kto przytulić...
Sama, sama, samotna...