Pluton Głuchoniemych w Powstaniu Warszawskim
#1
Napisano 10 październik 2010 - 21:45
Wśród powstańców był pluton nieustraszonych żołnierzy, na których te dźwięki nie robiły najmniejszego wrażenia.
Po prostu ich nie słyszeli. A kiedy zostali ranni - nie krzyczeli, bo nie potrafili.
Byli głuchoniemi.
Pluton Głuchoniemych powstał na długo przed tragicznym zrywem. Już w 1941 roku w Instytucie Głuchoniemych i Ociemniałych przy Placu Trzech Krzyży nauczyciel wychowania fizycznego Wiesław Jabłoński ps."Łuszczyc" zorganizował konspiracyjną grupę złożoną ze swoich wychowanków. Grupa ta liczyła około 20 osób i weszła w skład Związku Walki Zbrojnej, a potem stała się częścią zgrupowania Armii Krajowej "Siekiera". Głuchoniemi konspiratorzy po złożeniu przysięgi w języku migowym zajmowali się kolportażem ulotek, podziemnych pism oraz przenoszeniem broni. Wywiązywali się z tych zadań lepiej niż słyszący - mieli legitymacje poświadczające niepełnosprawność oraz opaski z napisem "Taubstumme" ("Głuchoniemy"), dzięki którym mogli się swobodnie przemieszczać. Niemcy nigdy ich nie rewidowali - nie mieściło im się w głowach, że osoba głuchoniema może być żołnierzem Podziemia.
Pluton Głuchoniemych przed Instytutem na Placu Trzech Krzyży. Sierpień 1944 roku.
1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17:00 wszyscy żołnierze Plutonu (wcielonego z chwilą wybuchu Powstania do batalionu AK "Miłosz") stawili się w Instytucie. Podobnie jak innym oddziałom powstańczym doskwierał im brak broni - Pluton posiadał zaledwie kilka granatów. Początkowo pełnili więc funkcje pomocnicze - budowali barykady, usuwali gruz, przygotowywali jedzenie i pełnili warty. Z czasem dołączyli do oddziałów liniowych. Brali udział w zdobyciu budynku Gimnazjum im. Królowej Jadwigi oraz gmachu YMCA. Wkrótce zasłynęli z niezwykłej odwagi.
8 sierpnia dwóch głuchoniemych żołnierzy - strzelec Stanisław Gajda ps."Gaj" oraz Henryk Nasiłowski ps."Czerwony" zauważyło kilku obwieszonych bronią Niemców wyskakujących przez okno z gmachu YMCA. Dopadli ich od tyłu i zabili gołymi rękami zdobywając kilka pistoletów maszynowych.
Uczestniczyli w akcjach w Śródmieściu, na Starówce i Czerniakowie. Walczyli na barykadach nie słysząc huku własnych pistoletów maszynowych, ani wybuchów rzucanych granatów. Paradoksalnie - często radzili sobie lepiej niż ich słyszący koledzy.
Nie ogłuszały ich i nie dezorientowały wybuchy pocisków artyleryjskich, ani świst kul przelatujących koło głowy. Widzieli strach w oczach innych, ale sami go nie odczuwali. Często zgłaszali się na ochotnika do najbardziej karkołomnych zadań.
Mieli doskonały wzrok, dzięki któremu błyskawicznie namierzali "gołębiarzy" - hitlerowskich snajperów strzelających z dachów.
Posiadali też jakiś niesamowity szósty zmysł, który ratował im życie w ekstremalnych sytuacjach.
Powstańcy wspominali sytuację, w której podczas nalotu Stukasów głuchoniemi żołnierze pobiegli w przeciwną stronę, niż słyszący. I tylko oni przeżyli.
To zakrawa na cud, ale mimo udziału w najbardziej zaciętych walkach Powstanie przeżyli niemal wszyscy żołnierze Plutonu Głuchoniemych. Po kapitulacji część z nich wyszła z miasta razem z ludnością cywilną, a reszta trafiła do niewoli.
Niemcy długo nie mogli uwierzyć, że walczyli z nimi głuchoniemi żołnierze.
Ten Pluton był ewenementem na skalę światową. Niesamowitym przykładem przekraczania własnych słabości w niewyobrażalnie trudnej sytuacji.
Do dzisiaj żyje kilku głuchoniemych bohaterów Powstania Warszawskiego.
Im oraz ich zmarłym koleżankom i kolegom, którzy walczyli w Powstaniu raper Karol Pjus poświęcił utwór "Głośniej od bomb". On też jest osobą niesłyszącą.
Skopiowałem z http://blogbiszopa.blog.onet.pl
Więc od czupryny do rozporka, niejeden diabeł we mnie siedzi.
#2 Gość_Majonez_lodz_*
Napisano 11 październik 2010 - 12:16
#3
Napisano 11 październik 2010 - 22:30
Wracając do tematu... taka mnie naszła rozkminka:
Ostatnio dużo czytam, oglądam wydań dokumentalnych z czasów wojny. Nasi dziadkowie walczyli, oddawali życie, tracili bliskich, cierpieli za Polskę. Tylko czy było warto? Wchłonęła nas Unia, młodzi ludzie wolą podniecać się Filem czy Dodą miast interesować się historią, pielęgnować pamięć o bohaterach.. wydaje mi się, że za kilka pokoleń tylko "dziwacy" będą znali trochę faktów z tamtych czasów a Polska rozpłynie się po świecie, nasiąknie inną kulturą ... Smutne to.
#4
Napisano 12 październik 2010 - 20:40
Więc od czupryny do rozporka, niejeden diabeł we mnie siedzi.
#5
Napisano 14 październik 2010 - 15:48
Piotr Bukartyk.
#6
Napisano 15 październik 2010 - 22:41
#7
Napisano 24 październik 2010 - 17:12
Nie popadajmy w aż taki pesymizm. Kilka rzeczy się udało. Chociażby bitwa pod Cedynią w 972, stłumienie rewolty Semena Naliwajki, czy też pod Chocimiem Sobieski dał w d... Turkom.To jedyne co nam sie udało od 966 roku
Świadomie pomijam tu tu dwa "zwycięstwa", czyli Grunwald w 1410 i Kahlenberg w 1683 (dla słabiej znających historię, bitwa jest znana jako bitwa pod Wiedniem), które można określić mianem wspaniałych, zmarnowanych okazji. Były to zwycięstwa militarne, będące jednocześnie klęską polityczną...
Wracając jednak do tematu, śmieszy mnie narodowy masochizm Polaków. Proszę zauważyć, że czczone są przede wszystkim klęski, nie zwycięstwa.
Nierozwiązywalność jest zawsze stanem przejściowym.
Ziewanie, to cichy krzyk o kawę.
#8
Napisano 27 październik 2010 - 09:51
[...] Polacy to chyba jedyny naród który z rozkoszą świętuje swoje klęski i niepowodzenia Taplamy sie w martyrologii niczym Shrek w swoim bagnie
[...]
Wracając jednak do tematu, śmieszy mnie narodowy masochizm Polaków. Proszę zauważyć, że czczone są przede wszystkim klęski, nie zwycięstwa.
Ja również nie jestem za czczeniem porażek. Jednak to nasze polskie upodobanie do eksponowania przegranych momentów w historii to NIE objaw masochizmu, ale bardzo typowy dla naszej kultury kult zmarłych. Bardziej niż inni lubimy zapach cmentarnych zniczy. W ten sposób sobie robimy dobrze - i co w tym złego?
KNP
#9
Napisano 27 październik 2010 - 16:07
#10
Napisano 27 październik 2010 - 18:08
Masochista zadając sobie ból, też sobie robi dobrze.W ten sposób sobie robimy dobrze - i co w tym złego?
I też nic w tym złego...
Nierozwiązywalność jest zawsze stanem przejściowym.
Ziewanie, to cichy krzyk o kawę.
Użytkownicy przeglądający ten temat: 1
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych