Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

W pogoni za ....


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
64 odpowiedzi w tym temacie

#41 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 27 lipiec 2003 - 19:12

Siedziałam na tapczaniku zwinięta w kłębek, ta pozycja wydawała mi się najbardziej odpowiednia. Andrzej z Jerzym od pół godziny wymieniali informacje na temat porwania i handlu skradzionymi dziełami sztuki. Byłam przybita, przerażona i zmęczona, nie mogłam zrozumieć, co się tu dzieje wokoło. W co ja wdepnęłam? I jeszcze wciągnęłam w to dziewczyny. To był mój pomysł. Jeśli teraz coś się komuś stanie, nigdy sobie tego nie wybaczę. Skąd ten facet wie aż tyle? Wygląda na to, że rzeczywiście jest dobry. Jurek chyba jest zdziwiony, choć stara się tego nie okazywać, ma kamienną twarz i skupiony wzrok. Czasami tylko ręką sięga do szklanki, w której już ze 20 min temu skończyła mu się kawa. Przez chwilę zastanawiałam się nawet czy nie zrobić mu nowej, ale zrezygnowałam. Na stole stoi Nałęczowianka, jeśli chce mu się pić, niech sobie naleje, a jeśli to tylko nerwowy gest, to niech się poumartwia. Przeniosłam wzrok na Andrzeja. W końcu miałam okazję mu się przyjrzeć. Może i był przystojny, Anka się nim zachwycała, a ona zawsze była ekspertem w tej dziedzinie. W tej chwili w oczy rzucały mi się przede wszystkim jego włosy. Gęste i wyglądające tak jakby już z pół roku nie widziały fryzjera. Grzebienia raczej też nie. Ten przyrząd zastępowała mu ręka, która co kilka chwil wędrowała do głowy i nerwowym ruchem przeczesywała od czoła do karku te kędziory. Prawdopodobnie gdyby nie sytuacja gest ten rozbawiłby mnie. Teraz jednak uzmysłowiłam sobie, że mężczyzna wcale nie jest taki opanowany i pewny siebie, za jakiego chce uchodzić. Nagle obaj panowie wstali i zaczęli zbierać się do wyjścia. Zerwałam się na równe nogi. Tak bardzo skupiłam się na tej obserwacji, że umknął mi koniec rozmowy.
- Stać! Gdzie idziecie? - Przystanęli. Andrzej skierował wzrok w moją stronę, Jurek tymczasem wyjął telefon i zaczął z kimś rozmawiać. Skoncentrowałam się na dziennikarzu, wszak wydawało mi się, że to on tu ma więcej informacji. - Nie trzymajcie mnie w niepewności? Jakie macie plany? -Zawahał się. - Ja muszę to wiedzieć! Tu chodzi o moją przyjaciółkę! A na dodatek może to przeze mnie znalazła się w tej sytuacji. Musisz mi powiedzieć, co planujecie!!! -Błagalnie patrzył na Jerzego, jakby u niego szukał wsparcia i pomysłu, jak mnie spławić, ale ten cały czas wydawał rozkazy przez telefon. W pewnej chwili poczułam, że mam szanse na zwycięstwo.
- Chyba musimy jechać do Zakopanego...
- Do Zakopanego?... Po co Jadę z wami!....
- Nie! To może być niebezpieczne!
- Nic mnie to nie obchodzi! Muszę wiedzieć, co się dzieje.... - Znów byłam denerwowana. Starałam się za wszelką cenę ukryć łzy cisnące mi się do powiek. Gardło też miałam coraz bardziej ściśnięte. Co oni sobie myślą, że będę tak bezczynnie siedzieć tutaj i czekać aż któryś łaskawie mnie poinformuje, co się dzieje. Za nic!!! Muszę tam być. Nie wysiedzę tutaj sama ani minuty!!!
- Będę dzwonił do pani i na bieżąco informował o postępach w poszukiwaniach...
- Tak??? Nawet nie ma pan numeru!!! To kłamstwo! - Teraz już krzyczałam na niego. - Chce mnie pan tylko zostawić tutaj!!! I jak pan sobie to wyobraża? Ze będę tu siedzieć i spokojnie popijać kawę, gdy gdzieś może ktoś morduję moją przyjaciółkę. Nie wierzę, że w takich chwilach ktokolwiek przypomni sobie, aby mnie zawiadomić o całej sprawie! Na Jerzego też nie zamierzam liczyć!!! Nieraz już widziałam, jak Gosia zdenerwowana czekała na niego całe noce, bo on był na jakiejś akcji. Dzwoniła pytała jego współpracowników, prosiła, aby oddzwonił. Ale telefon milczał. Nie wierzę w takie obietnice!!! Jadę z panem!!! - Andrzej znów chciał wezwać na pomoc Jerzego, ale ten już dawno wybiegł z pokoju. - Obiecuję we wszystkim pana słuchać i nie zrobić niczego samowolnie. Ale muszę tam być!!!
- Nie!... Kobiet nie zabiera się na takie akcje.... - W ostatnim momencie przypomniałam sobie jego poranną zagrywkę.
- Niech pan jedzie. Ale uprzedzam. Nie będę tu czekać. Wezwę taksówkę i pojadę za panem! - tym razem rozbawiłam go.
- Dobrze! Ale od tej chwili bezwzględnie będzie mi pani posłuszna... - zgodziłam się bez sprzeciwu. Chwyciłam torebkę i zeszłam za nim do samochodu. Wolałam się nie odzywać, aby przypadkiem nie zmienił zdania.
Pędził niczym wicher. Resztkami swej silnej woli powstrzymywałam się, aby nie patrzeć na prędkościomierz. Wydawało mi się, że tym razem nieświadomość działa na moją korzyść. Wystarczał mi już sam widok mijanych drzew, aby mieć serce w gardle. Na zakrętach zakopianki siłą powstrzymywałam się, aby nie krzyczeć. Bałam się, że moja najdrobniejsza nawet uwaga może rozproszyć go na tyle, że wylądujemy na kolejnej skarpie lub co gorsza spadniemy w przepaść. Gdyby nie cel tej podróży już dawno wysiadłabym z tego samochodu. Aż dziw, że po drodze nie zatrzymał nas żaden patrol policyjny. Do małej wioski na podgórzu dotarliśmy w ciągu godziny. Dość łatwo znaleźliśmy zjazd do lasku obstawiony radiowozami. Dalej nie dało się przedrzeć. Mój kierowca wysiadł z samochodu i wdał się w pogawędkę z policjantami pilnującymi drogi. Po kilku minutach wrócił oznajmiając, że on postara się trochę powęszyć w lesie, a mi nie wolno opuszczać samochodu. Nawet nie dyskutowałam z nim, aż tak odważna nie byłam, aby narażać się na kontakty z policją lub diabli wiedzą kim. Cały ten wyjazd coraz bardziej uzmysławiał mi, że dzieje się tu cos dziwnego. Ale teraz nie chciałam tego sprawdzać. Teraz liczyła się tylko Gosia i Anka. Anka!!! Ona o niczym nie wie. Wyciągnęła telefon i poinformowałam ją o porwaniu i kazałam natychmiast wracać do Krakowa i czekać w schronisku na wiadomości od nas.
Potem wszystko potoczyło się, jak w amerykańskim filmie sensacyjnym, usłyszałam strzały, potem widziałam karetki na sygnale wjeżdżające w las. Nie mogłam już usiedzieć w samochodzie, otworzyłam drzwi, wysiadłam i nerwowo zaczęłam chodzić tam i z powrotem. Kilka minut potem wrócił Andrzej. Równocześnie z góry zjechała karetka na sygnale.
- Wsiadaj! Jedziemy do szpitala! - krzyknął tylko.
- Co się stało? Czy znaleźli Gosię? Jest ranna? - nie mogłam powstrzymać się od zadawania pytań.
- Kobieto zamilcz! Wiem tylko, że ten Amerykanin jest ranny. Twojej przyjaciółce chyba nic nie jest. Ale wszystko wyjaśni się w szpitalu. - Dojechaliśmy tam równocześnie z pogotowiem. Kontakty z policją ułatwiły nam wejście na oddział, ale tu przez jakiś czas nie można był uzyskać informacji o stanie zdrowia poszkodowanych. Miałam ochotę wyć.... Jedynie krzątanina lekarzy, pielęgniarek i policji powstrzymywała mnie przed tym. W końcu z jednej z sal wyszedł Jerzy. Opowiedział, że Marka przewieziono na salę operacyjną, Gosi na szczęście nic się nie stało, jest cała i zdrowa i za jakąś godzinę będzie można zabrać ją do domu. On jednak nie może tego zrobić, musi tu zostać i spisać protokół. Obiecałam wrócić z nią do schroniska i już teraz nie odstępować na krok. Przydzielił nam jeszcze ochronę i radiowozem wróciłyśmy do schroniska. Z tego wszystkiego na śmierć zapomniałam, że nie poinformowałam Andrzeja o powrocie o Krakowa.
Wieczór spędziłyśmy w pokoju czekając na Anie, która już dawno powinna tu być. Znów zaczynałam się denerwować, czy teraz tej nic się nie stało. W końcu zadzwoniła.
- Wiem już, że jesteście całe i zdrowe. Chciałam wam tylko powiedzieć, że nie wrócę do was tak szybko, jeszcze przez jakiś czas zostanę w agencji As. Andrzej też już wrócił i właśnie nam tu wszystko opowiada.
- Ale wrócisz na noc? - zapytałam. -My chyba jutro chciałybyśmy pojechać jeszcze raz do tego szpitala. Gosia upiera się, aby osobiście podziękować Pawłowi za ratunek. On narażał dla niej życie.
- Wrócę, ale nie wiem, o której więc nie czekajcie na mnie. Spokojnie idźcie spać. Pogadamy jutro. - Samotnie ale w spokoju spędziłyśmy cały wieczór, na przemian drzemiąc i opowiadając sobie przeżycia dnia.
Bladym świtem obudziły mnie promienia słońca wpadające przez okno do pokoju. Rozbudzona rozejrzałam się. Jedno z łóżek było puste. Gosi nie było, gdzie ona znowu się podziała. Za to jakimś cudem na drugim pała Anka. Ciekawe o której wróciła, zastanowiłam się, ale krótko. Chwilę później byłam już na nogach, poszłam na poszukiwanie zguby. Siedziała w kuchni i piła herbatę.
- Boże, nie znikaj tak! Myślałam, że znowu Cię porwali. Jak się czujesz? -naskoczyłam na nią.
- Dobrze, nie mogłam jednak spać, postanowiłam się czegoś napić. Chcesz kawę? A może też herbatę. Zaraz musimy obudzić Ankę i jedziemy do Zakopanego. Ja muszę...
- Wiem Gosiu i rozumiem. Dziś to sama chętnie go uściskam. Nawet go mogę przeprosić za to, że jakoś ostatnio wcale mu nie wierzyłam....

Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#42 malenstwo

malenstwo

    Podpowiadacz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPip
  • 232 postów

Napisano 28 lipiec 2003 - 00:06

Ze szpitala wróciłam z Ewą w asyście policjantów, bo Jerzy musiał spisać jeszcze jakieś zeznania. Że też w takiej chwili praca dla niego była ważniejsza :( Przed schroniskiem zrobiłyśmy sensację, kiedy wysiadałyśmy z policyjnego radiowozu. Wszyscy się nam przyglądali z zaciekawieniem, jednak nikt nie miał odwagi o nic pytać, bo jeden z policjantów szedł za nami. Ewa pilnowała mnie teraz i nie odstępowała na krok. Aż mi jej było żal, bo też bardzo to wszystko przeżywała. Ania też wiedziała już o całym zajściu i jak mogła najszybciej wróciła do Krakowa.
Przeżycia z ostatnich dni przygnębiły mnie bardzo. Chodziłam smutna i zamyślona. Jurek, kiedy wrócił, z niepokojem patrzył na to wszystko. W pewnym sensie chyba czuł się winny, bo gdyby nie włączył się do śledztwa w sprawie kradzieży z Biblioteki Jagiellońskiej, może nic by się nie stało. Prawdopodobnie śledzili go całą drogę do Krakowa, a on przecież pierwsze kroki skierował właśnie do schroniska , gdzie mieszkałyśmy. Porywacze mieli więc ułatwione zadanie. Przez to porwanie chcieli opóźnić poszukiwania skradzionych dzieł, ale akcja poszukiwawcza była sprawnie zorganizowana i wszyscy wiedzieli co mają robić.
Pawłowi zawdzięczam to, że odnalazł mnie tak szybko. To on dostał namiary, gdzie mnie przetrzymują, on dał znać Jurkowi i dzięki temu policja mogła szybko zorganizować pościg. Paweł nie czekał na nich, tylko sam udał się w paszczę lwa i sam ryzykował swoje życie osłaniając mnie swoim ciałem.
- Jak ja się mu odwdzięczę? - pytałam Jerzego - Dużo rozmawialiśmy o tym wszystkim. Okazało się, że Jurek zna Pawła z czasów szkolnych jeszcze. Nigdy mi o tym nie mówił, bo wiedział, że to sprawi mi ból. Wtedy wszystkie wspomnienia młodzieńczej miłości sprawiały mi ból. A Jerzy wiedział o nim wszystko, nawet to, że musiał nagle "wyjechać" i nie miał prawa do powrotu. Teraz dopiero, po tych wydarzeniach inaczej już patrzyłam na to wszystko. Tamto już minęło, teraz najważniejsza była moja rodzina i dzieci, za którymi bardzo tęskniłam.
W noc poprzedzającą odwiedziny w szpitalu spałam niewiele, cały czas przed oczami przesuwały mi się obrazy z minionych dni. Nad ranem wstałam i cichutko poszłam napić się herbaty. Tam zastała mnie Ewa i nakrzyczała na mnie, bo myślała, ze znowu zniknęłam. A ja cały czas myślałam, jak mam podziękować Pawłowi.
- Musimy mu pomóc - mówiłam - Przecież Marek po tym wszystkim musi wydobrzeć.
Od kiedy odnalazł się Paweł, jego brat bliźniak, zaczęłam mówić do niego Marek, tak jak wszyscy, choć niełatwo przyszło mi się przestawić i kiedy mówiłam do niego Paweł to odwracał się do mnie jego brat. W ogóle byli tak podobni do siebie, jak dwie krople wody, gdybym nie wiedziała, że to Marek leży w gipsie, pewnie byłby dobry ubaw, bo wszyscy by ich mylili. Ale pewnie jeszcze nieraz nam się zdarzy niejedna śmieszna pomyłka z tego powodu. Bracia prawie się nie rozstawali. Musieli nadrobić ten stracony czas i gdyby nie córka Pawła, która leżała w tym samym szpitalu, rozmawialiby ze sobą dzień i noc. Mieliśmy jeszcze raz wrócić do Zakopanego, by odebrać Pawła, nie, Marka :) . Musiał teraz dużo wypoczywać i postanowiliśmy wszyscy mu pomóc, by przestrzegał zaleceń lekarza. Piotr, właściciel Agencji As, znajomy Pawła, nie Marka -kiedy ja się przyzwyczaję - zaproponował pokoje u siebie w Agencji. Jerzy też miał z nim do pogadania.
Dopiero po tych wszystkich przeżyciach mogliśmy się wszyscy dobrze poznać. Okazało się, że Andrzej, tajemniczy mężczyzna, na którego natknęłyśmy się kilkakrotnie jest najlepszym redaktorem w wydawnictwie Piotra i dalekim kuzynem Ani, z którym nie widziała się od czasów dzieciństwa. Jak los potrafi poplątać nasze losy, aby potem znów wrócić, jak koło fortuny, które toczy się i wciąż wraca w jeden punkt, jak bumerang, który rzucony daleko potrafi wrócić z powrotem. Czasami trzeba wyjechać daleko, żeby zrozumieć niektóre rzeczy. I tak jak Ania spotkała dawno niewidzianego kuzyna, ja spotkałam Marka, po to by zrozumieć, dlaczego wtedy było tak a nie inaczej. Hmm, ciekawe co jeszcze nas spotka, zanim powrócimy do swoich domów...
  • 0

Nigdy nie zapominaj najpiękniejszych dni swego życia! Wracaj do nich ilekroć w twym życiu wszystko zaczyna sie walić.


#43 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 29 lipiec 2003 - 21:07

- Przepraszam - powiedziałam pospiesznie - muszę na chwilę wyjść.
- Stało się coś? - spytała Ewa.
- Nie, nie, muszę odetchnąć świeżym powietrzem, zaraz będę z powrotem.
- Na pewno? Wyjdę z Tobą... - spojrzała na mnie z niepokojem. :?
- Zaraz wrócę, zostań - powiedziałam zdecydowanie siląc się na uśmiech.
Wyszłam z pokoju, słaniając się i podpierając ścian niekończącego się korytarza. Z uchylonego pokoju Moniki (córki Pawła) dobiegł mnie prawdopodobnie jej głos:
- Proszę pani...?, ale nie zareagowałam na to i parłam resztką sił naprzód.
Przed budynkiem szpitalnym przysiadłam na pobliskiej ławeczce, zaczęłam instynktownie głęboko oddychać. Przypomniały mi się też słowa Ewy, skierowane do Pawła podczas wczorajszego przymusowego postoju na Zakopiance.
Nagle, jak z ziemi wyrósł przede mną Andrzej. :shock:
- Co się stało Aniu, źle się czujesz? - spytał z zatroskaną miną.
- A ty, skąd się tu wziąłeś? - spytałam zaskoczona i znów poczułam, że słabnę.
- Wszystko ci opowiem, ale teraz musi cię zobaczyć chyba lekarz, wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha. Wejdźmy do szpitala, pomogę ci - mówiąc to podał mi rękę.
- Zabierz mnie stąd natychmiast do Krakowa. Chcę wracać do domu - mówiłam coraz bardziej roztrzęsiona - nic mi nie jest i nigdzie nie idę :!:
Skierowałam się do jego samochodu, otworzyłam drzwi i usiadłam.
- No dobrze, zaraz pojedziemy tylko chwilę poczekaj - i ruszył do budynku nie czekając na moją odpowiedź.
Siedziałam w samochodzie ledwo żywa, w głowie mi się kręciło, (spin) a natłok myśli powodował coraz większy strach. Nie wiedziałam - siedzieć i czekać, czy wyjść i uciekać, ale gdzie...
Czułam się coraz gorzej i zaczęłam zapadać w coraz większą ciemność...

.....

W pewnym momencie się ocknęłam. Jechaliśmy z ogromną prędkością. Drzewa migały mi przed oczami, samochody mijały nas ze świstem. Z piskiem opon samochód wjechał w bardzo ostry zakręt. Spojrzałam w lusterko i miałam wrażenie, że gonią nas jakieś samochody. Mój wzrok przeniósł się na Andrzeja, który patrzył prosto przed siebie z kamienną i skupioną twarzą, tylko mięsień na policzku drgał mu nerwowo. :x
- Boże, co się dzieje - pomyślałam, ale nie miałam nawet siły spytać.

Nieee :!: - krzyknęłam, gdy niemal przed maską zobaczyłam ogromnego TIR-a, poczułam szarpnięcie i znowu zapadłam w ciemność...

.....

Obudziłam się i zobaczyłam nad sobą postać w białym fartuchu, obok drugą. Otworzyłam szerzej oczy, przy łóżku stał też Andrzej.
- Spokojnie, spokojnie - powiedział facet w bieli - widząc jak niespokojnie się rozglądam. (E)
Jestem w mieszkaniu Andrzeja - wzrok mój zatrzymał się na jego regale z książkami - co ja tu robię? Z jeszcze większym zdziwieniem zauważyłam, że leżę w samej bieliźnie na łóżku Andrzeja.
- Czy pani choruje na serce? - spytał lekarz - jak się domyśliłam.
- Nie, nigdy nie chorowałam na serce... To znaczy - przypomniałam sobie - w wieku 15 lat stwierdzono u mnie migotanie przedsionków, czy coś takiego. Ale to było wiele lat temu i od tamtego czasu nic się nie działo.
- Powinniśmy zabrać panią do szpitala... Myślę jednak, że nie jest to bezwzględnie konieczne.
- Do szpitala? Nie, ja przecież nie jestem chora, czuję się już dobrze. Ja muszę jechać do pracy. W poniedziałek mamy ważny test eksploatacyjny systemu, muszę tam być.
- To niemożliwe w pani sytuacji. Jest pani z Olsztyna - tu lekarz spojrzał na Andrzeja dając mi do zrozumienia od kogo wie, gdzie mieszkam - to zbyt ryzykowne wybierać się w taka podróż. A po zastrzyku musi pani się czuć lepiej - zaznaczył.
- Nie denerwuj się Aniu, dzwoniłem już do Olsztyna - ciocia zawiadomi twój zakład pracy, jeśli nie zdążysz wrócić.
- W poniedziałek musi się pani zgłosić w przychodni kardiologicznej - kontynuował lekarz - na badanie ekg i echo serca - proszę tu jest skierowanie - położył na stoliku przed chwilą wypisaną kartkę.
- Do widzenia i życzę powrotu do zdrowia - powiedział lekarz w moją stronę - a pan niech się kuzynką dobrze opiekuje - skierował następną uwagę w stronę Andrzeja.
Andrzej odprowadził lekarza i sanitariusza do drzwi i wrócił, mówiąc z lekkim uśmiechem: :)
- Napędziłaś mi niezłego stracha, już myślałem, że cię nie dowiozę. Naprawdę czujesz się lepiej? - spytał.
- Naprawdę - odpowiedziałam - chce mi się tylko pić.
- Zaraz zrobię ci herbatę. Mam chińską, zieloną - powiedział kierując się w stronę kuchni.
- Aniu, możesz na jakiś czas zostać sama? Powinienem być teraz w Agencji, ale wrócę tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
- Jedź, jedź, trochę mi głupio, że sprawiłam ci kłopot. Mogę wziąć kąpiel? - spytałam.
- Jasne, rób na co masz ochotę, reczniki sa w tej szafce - powiedział szybko na odchodne i zatrzasnął za sobą drzwi.

Czułam się już całkiem dobrze. Chciało mi się jeść, więc zrobiłam sobie jajecznicę na maśle, bo w lodówce niestety nic nie przybyło. Pokręciłam się po mieszkaniu, puściłam wodę do wanny i zaczęłam szukać we wskazanej przez niego szafce ręcznika. Wzięłam też jego piżamę w jakieś śmieszne pajacyki. Wykąpałam się i poczułam się już zupełnie dobrze.
Ta chińska herbata trochę mdła, zrobiłam więc sobie zwykłą czarną. Z regału sięgnęłam po pierwszą lepszą książkę, usiadłam po turecku na łóżku i zajęłam się lekturą. Umberto Eco "Imię róży" - ten tytuł nie był mi obcy. Czytałam popijając aromatyczną herbatę, (BB) usilnie starając się nie myśleć o minionych zdarzeniach. Mijały kolejne godziny.
- Gdzie ten Andrzej się tak długo podziewa - przebiegało mi co pewien czas przez myśl...
  • 0

#44 Andrea

Andrea

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 118 postów

Napisano 11 sierpień 2003 - 20:47

Wyszedłem z mieszkania z mieszanymi uczuciami. Co to ja kurcze, niańka jestem? Obecność Anki dość mi komplikowała życie. Chociaż mocno mnie przestraszył jej stan, to fakt. Nie umiem sobie za dobrze radzić w takich sytuacjach, kiedy mi kobieta słabnie z innej przyczyny niż z rozkoszy. Co teraz powinienem zrobić? Zatrzymać ją w domu i opiekować się dopóki całkiem nie wydobrzeje? Odwieźć ja do domu, do Olsztyna? Przyznaję, że żadne z tych rozwiązań nie było dla mnie najlepsze. Kuzynka! Kilka dni temu nawet jej nie znałem. Wczoraj co prawda miałem na nią wielką ochotę, pewnie zauważyła, że rozbieram ją wzrokiem i kombinuję jak zaciągnąć do łóżka. Przyznaję się bez bicia. Usprawiedliwiałem się fałszywie, sam przed sobą, że jakby co, to i tak wszystko zostanie w rodzinie. He, he... Dokonałem wręcz cudów jeśli chodzi o stworzenie naprędce romantycznej atmosfery: szampan, muzyka, taniec przy świecach. I nic... Widocznie się starzeję, bo to wszystko na nia zupełnie nie podziałało. Wypiła co miała wypić, nawet się poprzytulała w tańcu i... kazała sobie zamówić taksówkę. W rezultacie nawet jej nie pocałowałem jak należy. Co za porażka. A może to wszystko przez te durne wspominki o dzieciństwie u dziadków? Tak, to pewnie o to chodziło. Jak miała się skusić na faceta, którego pamiętała jako zasmarkanego malucha? Była wtedy ode mnie silniejsza, większa i starsza. Patrzyła z góry i rozstawiała po kątach. A jak tak strasznie chciałem jej dorównać! Kiedy chciała mnie rozzłościć, mówiła, że nie bawi się z dziećmi (to znaczy ze mną, bo według niej, to właśnie ja byłem dzieckiem). Biegłem wtedy do babci i wypłakiwałem się w jej ramionach. A babcia dawała mi na pocieszenie mordosklejki, o które znowu była awantura. Faktycznie wcale się nimi nie chciałem dzielić z Anulka. W końcu cukierki były nie lada jakimi skarbami, nie dostawaliśmy ich w zbyt dużych ilościach. Inne czasy były.
Potem chyba nasi rodzice o coś się mocno pokłócili, bo kontakty się urwały a ja szybko zapomniałem, że mam jakąś, w końcu bliską, rodzinkę w Olsztynie. Aż tu taki przypadek! Odnalazła się w połączeniu z kłopotami. Ciekawe co to wróży? Mam przeczucie, że to jeszcze nie koniec tej historii. Pewnie, że nie koniec, bo zachorowała a ja jestem bezradny i nie wiem, co mam z nią robić. Przecież nie zostawię jej bez pomocy. Ale przynajmniej ochota na seks chwilowo mi przeszła.
Co zrobić? Myślałem o tym całą drogę do Agencji. Kiedy już wysiadałem przyszło mi wreszcie coś zupełnie sensownego do głowy. Oczywiście! Jak mogłem o tym wcześniej nie pomyśleć? Przecież Anka nie przyjechała tu sama. Są jej koleżanki, może już się nawet niepokoja co się z nią stało. Małgorzata, ofiara porwania pewnie jeszcze sama jest w szoku, ale ta druga, Ewa, wydaje się być babką całkiem do rzeczy. Wystarczy tylko pojechać do schroniska, gdzie mieszkają (swoją drogą nie mają za wiele forsy, skoro załatwiły sobie nocleg w takim miejscu) i sprawa załatwiona. Niech się opiekują Anulką. Odetchnąłem. Potem jednak pokręciłem głową. Ona nie czuje się dobrze. Podróż pociągiem do Olsztyna chyba na razie nie wchodzi w rachubę. Powinna tu zostać jeszcze kilka dni. Może Ewa będzie mogła.... Muszę z nią porozmawiać, coś razem wymyślimy. Tak, czy tak, trzeba prosić szefa o parę dni wolnego. W końcu mi się należy za pracę w święta. Tyle, że artykuł o porwaniu Małgosi i jej odbiciu muszę skończyć. Prawdę powiedziawszy wychodzi z tego niezłe cacuszko. Niemała w tym zasługa Marka, który opowiedział mi szczegóły swego udziału w akcji. Piotr powinien być zadowolony i może w zamian nie zezłości się na moją prośbę o urlop. Tym bardziej, że Anna jest tez jego znajomą.

Przyszedłszy do Agencji chciałem się pokazać sekretarce, żeby odnotowała moja obecność w firmie, ale ze zdziwieniem musiałem stwierdzić nieobecność naszej Marylki - Cerberki na swoim zwykłym miejscu. Idąc do swojego pokoju o mało nie wywaliłem się na rowerze, który ktoś zostawił w korytarzu. Po kiego grzyba ktoś tu przyniósł rower? Wszedłszy do swego miejsca pracy od razu zauważyłem, że dzieje się coś interesującego. Oto bowiem Grześ Borzejuk, nasz wice, siedział i hipnotycznym wzrokiem, bez jednego mrugnięcia wgapiał się w Bogdana, który coś z wielkim wysiłkiem umysłowym, widocznym na jego twarzy, skrobał na kartce papieru. Kryśka trzęsła się ze śmiechu, zakrywając usta rękami.
- Co się stało? - zapytałem Grzegorza.
- A, - machnął ręką, odrywając na chwilę wzrok od Bogusia - lepiej nie pytaj!
- Może jednak się cos dowiem? - naskoczyłem na niego, bo moja ciekawość mocno wzrosła w tym momencie.
Grześ skrzywił się i machnął ręką po raz drugi, wyraźnie się ode mnie oganiając, jak od jakiejś muchy. Na szczęście jednak pracuję w jednym pomieszczeniu z kobietą, która zawsze jest chętna do udzielania informacji, pytana czy też nie. .
- Widziałeś na korytarzu rower, którym nasz ochroniarz do roboty przyjeżdża? - zapytała. Skinąłem głową. Jak miałem nie zauważyć, skoro się o mało na nim nie wypierniczyłem.
- Wyobraź sobie, że nasz Bogunio... - zaczęła swoją opowieść Krystyna, co chwilę przerywając wybuchami śmiechu - trenował na nim swoje umiejętności w jeździe.
- Po korytarzu? - zdziwiłem się.
- Właśnie. Jakby nie mógł na placu! - spojrzała zgorszona na obiekt swej opowieści. - Rowerzysta się znalazł! Ruszył sobie pełnym gazem a tymczasem nasza Marylcia szefowi taszczyła z bufetu kawę i sok pomarańczowy na tacce. I sam Piotr Gromowładny wylazł nie wiadomo po jaką cholerę z gabinetu na jej spotkanie. Widać taki był spragniony. No i w tym miejscu, gdzie dwa nasze korytarze przecinają się ze sobą cała ta trójka się spotkała. Możesz sobie wyobrazić jakie było bum! Bodzio wprawdzie nacisnął na hamulce, ale nie zadziałały, wpadł na Marylkę, a ona nie utrzymała tacki i w następnej kolejności oparzyła szefa kawą a potem schłodziła soczkiem. To co było potem i opisać trudno. Szef ryczał tak, że cała Agencja drżała, tupał nogami, machał rękami i wrzeszczał, że to zorganizowana akcja przeciw niemu, która od dawna przygotowywali. Teraz Bogdan i Maryla piszą wyjaśnienia a Beata szefowi pierze spodnie. Onże sam zaś siedzi w swoim gabinecie w samych bokserkach.
- Świetnie - mruknąłem. - Tylko nie rozumiem, czemu i Marylka wyjaśnienia pisze. Przecież była w tej akcji osoba poszkodowaną.
- - Nie znasz naszego szefa? Umyślił sobie, że to spisek, a jeśli jemu coś się w głowę wbije to w żaden sposób tego nie wybijesz, - wyjaśnił Grzegorz pochmurnie. W końcu miał z szefem najczęstszy kontakt, jako jego zastępca i dobrze wiedział, że jeśli Piotr z samego rana ma zły humor to winni będą wszyscy.
Wszystko to wcale nie wydało mi się tak bardzo zabawne. Lubiłem Bogdana, a on co raz w taki głupi sposób podpadał naszemu Gromowładnemu. W końcu się doigra! Swoja drogą... pewien jestem, że hamulce w rowerze były dobre do momentu w którym usiadł na nim Bodzio, i teraz także pracują normalnie. Zbuntowały się tylko wtedy, gdy Bogdan na nim jechał. Bo Bodzio i technika to antypody! O kurcze! Niedawno zaczął kurs prawa jazdy! I może przez pomyłkę dostanie prawko. Chyba przyjdzie zmienić miejsce zamieszkania na jak najbardziej odległe. Ja chcę żyć!
Grzegorz wziął zapisaną przez Bogdana kartkę papieru i zaczął czytać.
- Ty Szurkowski! A coś ty tu powypisywał? Co to znaczy - "w niesankcjonowany sposób pojawiła się na niebezpiecznym zakręcie korytarza"? Pisz jeszcze raz!
Ciężko westchnąwszy Bogdan zaczął pisać wyjaśnienie na nowo. Ja zaś postanowiłem sprawdzić możliwość dostania się do szefa w sprawie mojego urlopu. Ciekawe czy uda mi się wyjść ze spotkania żywcem? Marylka była już na swoim miejscu w sekretariacie. Zobaczywszy mnie szybko wytarła zapłakane oczy. Wskazałem na gabinet Gromowładnego. Wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że wchodzę na własną odpowiedzialność.
- Kogo tam cholera niesie? - w odpowiedzi na moje pukanie odezwał się za drzwiami głos szefa. Zaryzykowałem i wszedłem.
- Andrzej! - prawie się ucieszył - co dobrze wróżyło. Widocznie nie zaklasyfikował mnie do uczestników spisku. Chwała Bogu, że się dzisiaj spóźniłem. - Siadaj, co tam słychać? Ponoć niezła rozruba była pod Zakopcem?
- Była... - zacząłem mu opowiadać o szczegółach wczorajszych zajść. Widziałem jak był coraz bardziej zainteresowany. - Mam już prawie gotowy materiał na artykuł - zakończyłem.
- Świetnie. Przynajmniej jedna sprawiedliwa dusza w tej Sodomie. Chcieli mnie dziś zabić.
- He he - zaśmiałem się.
- Żadne he he - zmarszczył brwi. - Z kim ja musze pracować? No idź idź, chociaż ty coś pisz, bo niedługo będziemy musieli ogłosić upadłość
- Ale ja tu właściwie... no mam prośbę... i... - zająknąłem się. - Ja oczywiście napiszę artykuł jak najprędzej i oddam - usprawiedliwiłem się nim jeszcze podałem powód usprawiedliwienia, - ale potrzebuję kilka dni wolnego.
- Co? Czyś ty oszalał? Teraz chcesz brać urlop? Noc z tego! - podniósł się z fotela, zapomniawszy że jest w samych gatkach. Parsknąłem śmiechem, zupełnie niestosownym w danej chwili, ale zupełnie przestał przypominać groźnego Zeusa. Opadł z powrotem na siedzenie patrząc na mnie wściekle.
- Ja bym nie brał... Ale muszę. Ania zachorowała. Też ja znasz przecież. Musze ją odwieźć do domu i zaopiekować się.
- Ty? Już nie ma kto?
- To moja kuzynka.
- Kuzynka uchmmm...
- Naprawdę! Przypadkiem się okazało, że mój ojciec i jej matka...
- Ty mi tu nie pieprz o kuzynkach! - warknął, chyba sobie jednak przypomniał, że Ania jest koleżanką jego żony, bo zapytał co jej jest.
- Coś z sercem - mruknąłem spuściwszy oczy.
- Z sercem! No, przy tobie wszystkie baby mają coś z sercem.
- Kiedy naprawdę... - czułem, że pogrążam się coraz bardziej.
I naraz szef zaśmiach się dudniącym cha cha cha:
- Dobra, spływaj na ten urlop, ale jak nie będę miał artykułu w ciągu dwóch dni to mnie popamiętasz!
- Dziękuję! - skłoniłem się nisko, d'Artagnanowskim gestem.
Zajrzałem jeszcze do swojego pokoju, by zabrać potrzebne mi notatki.
- Andrzej, ktoś do ciebie dzwonił! - zakomunikowała mi Kryśka.
- Kobieta czy mężczyzna?
- Ty byś pewnie wolał kobietę, ale to był facet. Powiedział, że jeszcze zadzwoni, za dziesięć minut.
Chcąc nie chcąc musiałem czekać. Może to coś ważnego. Telefon odezwał się punktualnie.
- Słucham.
- To ja. Poznajesz?
- Prawdę mówiąc, nie.
- A ja bym cię ścierwo i po ciemku rozpoznał. Przez ciebie kiblowałem trzy latka. Teraz ci podziękuję.
Nie zdołałem odpowiedzieć, bo mój rozmówca się wyłączył. Przegarnąłem włosy. Kto to mógł być? W swojej karierze miałem kilka udanych przypadków wykrycia przestępstw z którymi policja nie umiała sobie poradzić. I faktycznie przeze mnie kilku bandytów wsadzono do więzienia. Widocznie mam do czynienia z jednym z nich. Tylko z którym? Poczułem gęsią skórkę. No, strachliwy to ja nie jestem, ale... No nic, nie damy się!

Teraz najważniejsze dojechać do schroniska i pogadać z Ewą. Załatwić jakoś sprawę Ani. Może i faktycznie dobrze byłoby wyjechać na kilka dni z Krakowa? Bezpieczniej... Chyba jestem przewrażliwiony, ale wydało mi się, że ktoś za mną jedzie. Skręciłem gwałtownie we Wrocławską, usiłując go zgubić. Wreszcie wydało mi się, że przestałem go widzieć. Schronisko było na samym końcu ulicy. I wchodziło się do niego jakoś tak od tyłu. Nie chciałem jeździć samochodem po chaszczach. Zostawiłem go przy ulicy a sam poszedłem do budynku w którym mieszkały dziewczyny. Nie wszedłem jeszcze za bramę, gdy zaczepiło mnie kilku wyrostków w skórach i z ogolonymi głowami. Jeden z nich plunął mi pod nogi. Strasznie nie lubię tego rodzaju chamstwa. Nie wiem co mnie naszło, że zachciało mi się wychowywać drani.
- Młodzieńcze, jesteś niewychowany i plujesz jak wielbłąd. Radzę ci natychmiast przeprosić!
Cała grupka zarechotała jak na komendę.
- Zaraz, zaraz - rzucił ten plujący - tylko krawatke poprawię. Spier... ty ch... pieprzony!
I kopnął mnie w kostkę. Tego było już za wiele! Nie chwaląc się trochę znam różne sztuki walki. Przyłożyłem mu noga w brzuch, aż się skręcił i usiadł na ścieżce. Natychmiast rzuciło się na mnie dwu kolejnych. Rozwaliłem ich bez większego problemu. Obejrzałem się na czwartego, który stał trochę z boku. Nie zauważyłem, że napastników jakby nagle przybyło. Chciałem uderzyć i wtedy... nagle jakby ktoś wyłączył światło a w tyle głowy zabolało tak, jakby mi tam wybuchł granat. Więcej nie pamiętam... Chyba straciłem przytomność.
  • 0
W każdym geniuszu jest odrobina szaleństwa

#45 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 14 sierpień 2003 - 13:11

"Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo..." - zagłębiłam się w lekturze, przyjemnie zrelaksowana i spokojna :) , chociaż treść książki wcale nie jest taka relaksująca - pewnie to wskutek zaaplikowanego mi zastrzyku. Z radia leciała cicha muzyczka, a lekki wiaterek poruszał firanką i muskał lekko moją twarz.
Nawet nie zauważyłam, jak zaczął zapadać zmrok. Na dworze zaczęło się robić coraz ciemniej, litery zaczęły mi się zamazywać. Odłożyłam książkę, włączyłam stojącą obok lampkę nocną. Na ścianie i suficie zamajaczyły dziwaczne cienie, zaczęłam je obserwować i bawić się odnajdywaniem różnych kształtów.
- Ojej, :!: nie poprosiłam Andrzeja, żeby zawiadomił Ewę i Gosię , gdzie jestem i co się ze mną dzieje - ta myśl wyrwała mnie z półsnu w jaki zapadłam. Sama zadzwonię - sięgnęłam po torebkę, by odszukać numer telefonu do Ewy.
- Kurcze, gdzie ten mój notatnik?! - pytałam głośno sama siebie, wytrząsając całą zawartość torebki. Nie ma! No nie ma! - to zastanawiające - przerzuciłam wszystko i z powrotem poukładałam w torebce.
Powrócił znów ten nieprzyjemny niepokój i podejrzenia, serce zaczęło mi walić coraz mocniej. :shock: Próbowałam odgonić jednak złe myśli i uspokoić się.
- Spokojnie, przypomnij sobie, kiedy ostatni raz go miałaś w ręce. Dziś nie wyjmowałam go z torebki, ze schroniska nie dzwoniłam nigdzie. Wczoraj ..., co to było wczoraj? Aaaa..., wczoraj zapisywałam w nim numer telefonu Pawła na Zakopiance. No tak, zapisałam i schowałam do torebki, jakże by inaczej. Od tamtej pory nie był mi potrzebny, nie wyjmowałam go z torebki. Wypadł mi pewnie - próbowałam się tym uspokoić, chociaż nie do końca mi się to udawało. :(
Żeby odgonić te negatywne myśli, zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak i czym skończyło się spotkanie braci bliźniaków. To niesamowite, szokujące wręcz, dowiedzieć się po wielu latach, że masz brata i na dodatek brata bliźniaka. Ciekawe, czy są teraz razem i nadrabiają stracone lata, czy zbliżą się do siebie po tylu latach, czy jest jakieś sensowne wytłumaczenie, dlaczego zostali rozdzieleni...? Skoro mi się narzuca tyle pytań, to wyobrażam sobie, jaki oni mają teraz mętlik w głowach. :? Dużo się mówi i pisze o ogromnej więzi łączącej bliźniaków, zwłaszcza jednojajowych, a takimi oni myszą być, sądząc po ich fizycznym podobieństwie. Ciekawe, czy nie wiedząc o sobie, czuli w jakiś sposób swoją obecność, czy Marek zza oceanu wyczuwał myśli szukającego go Pawła, czy zdarzało im się robić te same rzeczy w jednym czasie, czy w tym samym momencie...
Zrobiło się już całkiem ciemno - wstałam i włączyłam górne światło w pokoju.
Co się dzieje z Andrzejem, dlaczego nie wraca z Agencji, nie dzwoni, chyba nie zapomniał, że zostawił kuzynkę w swoim mieszkaniu. :cry: Tak długo pracuje? (he2) Miał zamiar pisać artykuł..., ale dlaczego nie dzwoni, chyba nic się nie stało? Pomyślałam, żeby zdobyć numer Agencji pod 913, ale po chwili zrezygnowałam. Co on sobie może pomyśleć...,że pilnuję go jak co najmniej żona. Spojrzałam przez okno na pobliski plac przed blokiem. Co pewien czas podjeżdżał lub odjeżdżał jakiś samochód, ale żaden z nich nie przypominał kształtem golfa Andrzeja.
- A może jest z dziewczyną - zrobiło mi się trochę przykro w tym momencie - ja tu biedna sama, a on sobie używa z jakąś laską. Nie mówił, że jest z kimś na stałe - próbowałam tłumaczyć przed sobą mojego przystojnego kuzyna, który (nie ukrywam) i na mnie zrobił spore wrażenie. No, no, nawet nie przypuszczałam, że wyrośnie z niego taki man - pomyślałam i wzięłam głębszy wdech. Co też mogłoby się wydarzyć, gdybym wczoraj zgodziła się zostać tu na noc? :oops: :lol: Uśmiechnęłam się do swoich myśli, które zaczęły niebezpiecznie zbaczać na zbyt frywolne tory, jak na kuzynkę. ;) Przypomniał mi się walc i jak czułam jego szerokie ramiona coraz mocniej zaciskające się w pasie, gdy tak razem tańczyliśmy. Zaczęłam coraz bardziej wtulać się w niego, ręce same okręciły się wokół jego szyi - było mi coraz przyjemniej, czułam podniecający zapach jego skóry. Skarciłam siebie za te myśl. (non) Jak to dobrze, że wczoraj powstrzymałam się, mimo sporej jak na mnie ilości wina. Dziś pewnie byłoby trudniej, muszę na siebie bardziej uważać - postanowiłam - i.... na nowo zatopiłam się w przyjemnych i dość odważnych myślach i wyobrażeniach, co by było gdyby...
Z moich myśli, (love) w których zatopiłam się bez opamiętania, wyrwał nie dzwonek do drzwi.
- To on! Krew uderzyła do głowy, serce podskoczyło mi niemal do gardła. Poczułam niesamowite podniecenie tym, co może się jeszcze tej nocy wydarzyć i jednocześnie lęk, że mogę później tego żałować.
- Ale dlaczego dzwoni, przecież ma klucze. (he1) Może to nie on, ale kto to może być o tej porze. Na palcach skierowałam się do przedpokoju, wyłączając przedtem światło w pokoju. Ostry dźwięk dzwonka powtórzył się, gdy byłam przy samych drzwiach.
(wlos) Skurczyłam się cała ze strachu i w tym momencie usłyszałam...
  • 0

#46 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 18 sierpień 2003 - 04:17

- Uf.... kolejny dzień za nami. Chyba pierwszy raz w życiu cieszę się, że mój pobyt w Krakowie dobiega już końca - westchnęłam. Siedziałyśmy w jakiejś knajpce na rynku. Gosia milczała. Jerzy co chwilę odbierał telefon, wstawał od stolika, odchodził i wracał po kilku minutach. Niby był tu z nami, ale wyglądało na to, że najchętniej urwałby się do pracy. Chyba powinnam coś wymyślić i zaproponować, aby poszedł sobie w diabły. I tak marny z niego dziś pożytek. Damy sobie same radę. Może już nic nie narozrabiamy. Chyba że Anka... Ciekawe, gdzie ją tym razem poniosło. W takiej sytuacji i po tylu przejściach mogłaby się jakoś pilnować. Co prawda Andrzej podczas wizyty u Marka zawiadomił nas, że zabierze ją ze sobą do Krakowa, ale.... Siedem godzin na spotkanie z dalekim kuzynem to już lekka przesada. - Gosiu.... - Jurkowi znów zabrzęczała komórka. - ... mam propozycję....
- Tak? Jaką?
- Nie miałabyś ochoty na spacerek?
- Daleko?
- Nie... Kawałeczek za Planty... Za teatrem Bagatela jest taki kościółek, do którego wpadam zawsze, ilekroć narozrabiam coś w Krakowie. Mogłybyśmy się tam przejść, a Jurek mógłby jeszcze w spokoju popracować. Wygląda na to, że ci jego podwładni tak łatwo nie przestaną go napastować swoimi telefonami.
- Może i masz rację... A co to za kościół? Czemu akurat tam chcesz iść?
- Bo... tam jest tak cicho i spokojnie. W takiej atmosferze łatwo się skupić i pozbierać rozbiegane myśli. A dziś chyba obie tego potrzebujemy. I.... tam jest taki cudowny obraz Matki Boskiej, która ma rysy królowej Jadwigi....
- No tak!!! Mogłam się tego spodziewać. A jutro jak zwykle zaciągniesz nas na Wawel i każesz kontemplować sarkofagi Jagiellonów.
- Jeśli już to nie Jagiellonów, tylko Jadwigi. Ona nie jest z tej dynastii - zobaczyłam panikę w oczach Gosi, więc powstrzymałam się przed wykładem. - Ale bez obaw. Jutro już nigdzie nie pójdziemy. Z samego rana odprowadzimy Ankę na pociąg do Olsztyna, a potem pomyślimy jak wrócić do domu. Im wcześniej, tym lepiej. Chyba będę potrzebowała trochę wytchnienia po tym odpoczynku. Może.... - Jurek wrócił do stolika z niewyraźną miną. - Co się stało?
- Dziewczyny.... bardzo was przepraszam. Wiem, obiecałem, że ten wieczór spędzę z wami, ale muszę... Wzywają mnie. Poczekajcie tu... Wrócę najdalej za godzinę.
- Nie spiesz się - jak zwykle w podobnych sytuacjach, to Gosia przejęła inicjatywę i ułatwiła mu podjęcie decyzji. - Dokończ, co masz do zrobienia. My tymczasem pójdziemy...
- Na Piasek - dodałam pospiesznie.
- Tak, na Piasek. A potem wrócimy do schroniska. Tam poczekamy na Ciebie i Anię....
Jurek niemalże uradowany pobiegł w stronę Grodzkiej, gdzie zostawił samochód. Kilka minut później my też wyszłyśmy z ogródka i w ciszy, spacerkiem, ruszyłyśmy w stronę ul. Karmelickiej. Dopiero po jakimś czasie Gosia zaczęła mówić.
- Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale tu jest jakaś galeria obrazów? Tak?
- No niby tak... To tutaj. W tym budynku mieści się Pałac Sztuki - odpowiedziałam zdziwiona.
- Wiem, byłam tu z Markiem... Nie, nie teraz. Wiele lat temu... To dawne dzieje. - Znów zamilkła. Jakoś nie miałam odwagi o nic pytać. Nauczyłam się przez lata nie zadawać Gosi pytań. Jeśli zechce, to sama opowie, a jeśli nie będzie miała ochoty, to choćbym stawała na głowie, to i tak niczego z niej nie wyciągnę. Niech ma swoje tajemnice. Tylko dlaczego znowu zaczynam się denerwować? Gdzie jest ta Anka? Mam nadzieję, że teraz ona nie wpakowała się w jakieś bagienko. Powinna zadzwonić, przecież wie, że możemy się niepokoić. Ubiję ją, jeśli wróci cała i zdrowa.... - Wiesz, przez te wszystkie lata od jego zniknięcia, miałam tyko jedno marzenie - raptownie zaczęła Gosia, przerywając moje rozważania. - Chciałam jeszcze raz w życiu spotkać się z nim, porozmawiać.... Ale nigdy nie sądziłam, że będzie to kiedykolwiek możliwe. A tu proszę, nasze losy znów tak się poplątały. Tyle się wydarzyło przez te 3 dni. Pierwsze spotkanie... Wasze podejrzenia. To porwanie. To on uratował mi życie....
- Wiem Gosiu.... - znów zapadła cisza. Powoli dochodziłyśmy do celu naszego spaceru a moja towarzyszka znów zatopiła się w myślach. Nagle tuż przed wejściem do kościoła gwałtownie zatrzymała się.
- Dziękuję.... - szepnęła.
- Za co?
- Za to, że mnie tu wyciągnęłaś. Że mogłam poznać historię sprzed lat. Że udało mi się namówić Jurka na wspólny urlop - patrzyłam na nią zdziwiona coraz bardziej.
- A to już z całą pewnością nie moja zasługa - za wszelką cenę starałam się powiedzieć coś, co wytrąci ją z tego podniosłego nastroju.
- Wiem... I za to, że dziś w szpitalu byłaś miła dla niego, że nie wyszłaś z sali. Jak Ania. Dlaczego ona to zrobiła? Nawet nie chciała z nim porozmawiać. Dlaczego?...
- Andrzej który wpadł do sali, gdy Ty poszłaś na badania, mówił, że ona źle się poczuła i dlatego zabierze ją do Krakowa swoim samochodem. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Ona powinna się do nas odezwać.
- Może czeka na Wrocławskiej - uspokajająco skomentowała sytuację Gosia i weszłyśmy do kościoła. Cicho, gdyż w głównej nawie odprawiała się msza przemknęłyśmy do bocznej kaplicy. Panowała tu przyjemna cisza, spokój i romantyczny półmrok. Pomyślałam, że mogłabym tu spędzić dziś nawet kilka godzin. Pomyśleć. Odpocząć od tej awantury, od upału, od huśtawki nastrojów... Ale powrót do domu też nie zapowiadał się różowo. Miałam tu zebrać siły do walki z proza życia, jak mawiał jeden z moich znajomych. I co? Prozy to tu nie ma. Ale taki poziom szaleństwa też mi nie odpowiada. I wcale nie czuję się silniejsza ani psychicznie ani fizycznie. Popatrzyłam na obraz na ścianie i ... poczułam, że ktoś dotyka mej ręki. Tylko siłą woli powstrzymałam się, aby nie wrzasnąć na cały głos. Popatrzyłam na moje dłonie, potem na kobietkę, która przysiadła obok mnie.
- Agnieszka? Co ty tu robisz?
- Jestem tu ze znajomymi siostry, nie mogę teraz rozmawiać. Ale zadzwoń do mnie, gdy wrócisz do domu. Mam kilka ważnych informacji - położyła przed mną wizytówkę i znikła równie gwałtownie jak się pojawiła. Znów wróciłam do swoich niezbyt optymistycznych myśli. Ale tajemnicza mina mojej znajomej zaintrygowała mnie na tyle, że gdy stałyśmy na przystanku, czekając na autobus, zorientowałam się, że kurczowo trzymam jej wizytówkę zamiast schować ją do torebki.
- Ta kobieta miała takie męskie rysy twarzy - w pewnej chwili zauważyła Gosia.
- Kto? Agnieszka? To bardzo miła dziewczyna - zaprzeczyłam.
- Nie, ta z obrazu.... - popatrzyłyśmy na siebie zdziwione i obie jak na komendę wybuchnęłyśmy śmiechem. To nieporozumienie rozładowało atmosferę i na miejsce noclegu wracałyśmy niemal w szampańskich nastrojach. Zrobiłam dwie herbaty i postanowiłyśmy poczekać na Anie i Jerzego. Wieczór upływał nam w całkiem miłej atmosferze. Ale po 21.00 zaczęłam się denerwować. Wczoraj niby też nie wiem, której ona wróciła, ale przynajmniej zadzwoniła. A dziś głucha cisza. Może coś im się stało? Musze to sprawdzić, postanowiłam zadzwonić do Andrzeja w drodze do Zakopanego niby dal mi on swój numer, ale nie sądziłam, że kiedykolwiek z niego skorzystam. Wybrałam połączenia... poczta głosowa. Kurde, gdzie oni są? I czemu nie odbierają tego telefonu. Teraz już dochodziła 22.00. Telefonu do Agencji nie mam. A nawet gdyby, o tej porze tam pewnie nikogo nie ma. Jerzy może będzie miał jakiś pomysł. A może on wie, gdzie znaleźć tego faceta. Wyszłam na korytarz, aby nie denerwować przysypiającej już Gosi ona jak na 4 dni miała wystarczająco stresów. Pół godziny później Jurek zdawał relację ze swojego śledztwa. Owszem dość łatwo udało mi się namierzyć prywatny adres Andrzeja, ale w mieszkaniu znajdowała się sama Anna. Właściciel wyszedł z domu ok, 13 i do tej pory nie wrócił. W Agencji też go nie ma, tu postarał się o kilka dni urlopu na opiekę nad chorą siostrą.
- Chorą? To on ma jeszcze jakąś siostrę? Gdzie ona mieszka? I czemu Andrzej zostawił kogoś we własnym mieszkaniu przed wyjazdem do niej. – Na więcej pytań Jurek mi nie pozwolił, mówiąc, że za jakiś czas będzie u nas i wszystko wyjaśni. Ale niczego nie wyjaśnił. Anka się znalazła, ale cała w histerii, bo jej nowo odnaleziony kuzyn przepadł niczym kamień w wodę. A ona miała jakiś atak serca i nie powinna nie denerwować. W wyniku narady roboczej ustaliliśmy, że ja pojadę do niej, a Jerzy zostanie tutaj z żoną. Jeśli do rana nic się nie wyjaśni zastanowimy się, co dalej....
I niestety nie wyjaśniło się... Nasz dziennikarz najwyraźniej zdematerializował się. Do południa udało się ustalić, że z redakcji wyszedł koło 16.00 a potem nikt go nie widział. Jego samochód znaleziono w Nowej Hucie. Znów zaczynało się robić gorąco. A do tego Ania nie mogła i nie chciała wyjechać z Krakowa. Ale się porobiło....

Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#47 Andrea

Andrea

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 118 postów

Napisano 18 sierpień 2003 - 07:18

Otworzyłem oczy i natychmiast zamknąłem je z powrotem. Prosto w moją twarz walił potok jaskrawego światła, jak na przesłuchaniu. W głowie coś mi rytmicznie pulsowało i chciało mi się rzygać. Moje odczucia przypominały ogromnego kaca.
- Ocknął się chyba, - powiedział ktoś obok mnie.
Odwróciłem głowę, żeby światło nie przeniknęło w głębiny mojego mózgu i otworzyłem oczy. Zobaczyłem przy moim łóżku dwoje ludzi w białych kitlach, kobietę i mężczyznę, którzy nie wiadomo czemu uśmiechali się.
- Zaczynaliśmy się już niepokoić, - powiedział on. - Prawie przez dobę był pan nieprzytomny. Widocznie zdrowo pana stuknęli. Aż dziwne, że głowa się panu nie rozleciała. Takie uderzenie, a kości nienaruszone. Ma pan mdłości? To normalne przy wstrząsie mózgu. I tak jest pan szczęściarzem.
- Gdzie jestem? - z wysiłkiem przerwałem ten potok słów.
- W szpitalu, na neurochirurgii.
- W szpitalu? W jakim szpitalu? - przestraszyłem się.
- Klinika na Jaczewskiego - pośpieszył z wyjaśnieniem, ale jakoś nic mi to nie przypominało. - Przywieźli pana nieprzytomnego i bez dokumentów. Jestem lekarzem, chciałbym się teraz dowiedzieć, jakie jest pańskie nazwisko, bo do tej pory figuruje pan u nas jako NN.
- Ja... - cholera... zapomniałem jak się nazywam. Co to jest?
Lekarz przypatrywał mi się z uwagą, czekając na odpowiedź.
- Proszę się nie bać! - odezwała się milcząca do tej pory pielęgniarka, uspokajającym tonem. - Rozumiemy, że ktoś na pana napadł i pan ma wątpliwości czy powinien ujawniać swoje dane. Ale tu jest szpital, wszędzie ludzie. Nic panu nie grozi. Może się pan spokojnie przedstawić. Zadzwonimy do pana do domu, przekażemy pańskiej rodzinie co się stało. Przecież na pewno się martwią. Nie nocował pan w domu.
Nie zrozumiała mnie. Wcale się niczego nie bałem, tylko naprawdę nie mogłem sobie przypomnieć swojego nazwiska, widocznie nieźle oberwałem w łeb. Swoją drogą ciekawe od kogo i gdzie... Do diabła! Tego też nie pamiętałem. No dobrze, powiem temu duszołapowi numer telefonu mamy i... kurcze, a jeśli nie ma jej w domu? To do kogo zadzwonić? Może do tego... jak on się nazywa? Stop! Co to jest? O kim teraz myślę? Pewnie o jakimś kumplu. Jak się nazywa mój kumpel? Niech to jasny gwint! Może trzeba zadzwonić do kobiety? Mam chyba jakąś kobietę? Żonę? Kochankę? Tylko... Kogo? Nie mogę sobie żadnej przypomnieć, jakby ich w ogóle w moim życiu nie było. Nie ma rady, trzeba jednak zadzwonić do mamy, chociaż nie bardzo mi się chce ją niepokoić i pokazywać się w takim stanie.
- Jeśli można, chciałbym zadzwonić do mamy, - powiedziałem po dłuższym namyśle.
- Świetnie! - uśmiechnął się lekarz - Proszę dać numer telefonu.
- Zaraz... Numer... - podniosłem bezradnie oczy. Co to za zabawa? Tego numeru też nie mogłem sobie przypomnieć.
- Nie pamięta pan numeru? - zauważył uprzejmie lekarz z głupim uśmieszkiem.
- Ja w ogóle niczego nie pamiętam! - przyznałem się.
- Dobrze, może jakiś inny numer pan sobie przypomni, jakichś znajomych... - najwyraźniej mnie nie zrozumiał.
- Nie pamiętam! Nie pamiętam! - jęknąłem i oblał mnie zimny pot. To na pewno zwiastuje problemy.
- Może chociaż powie nam pan swoje nazwisko i adres? - zapytała siostra.
- Być może mam na imię Jakub, - powiedziałem po dłuższym namyśle, tylko dlatego, żeby coś powiedzieć, - albo... Mikołaj.
- Co to znaczy? - popatrzyli na mnie jak na jakieś dziwo.
- A skąd ja mam to wiedzieć? Jest pan lekarzem, to pan powinien wiedzieć! Może da mi pan jakiś zastrzyk, żeby łatwiej było przypomnieć sobie....
Lekarz dotknął mojego czoła, zbadał puls, kazał pokazać język i obwieścił:
- Niczego nie pojmuję, wydaje się, że u pana wszystko w normie. Proszę zaczekać, teraz zadam panu kilka pytań, proszę spróbować na nie odpowiedzieć. Jest pan gotowy?
Kiwnąłem głową.
- W jakim kraju pan mieszka?
- W Polsce.
- Jest pan Polakiem?
- Chyba tak.
- A w jakim mieście?
- Nie pamiętam...
- Gdzie pan pracuje?
Zamyśliłem się. Z jednej strony wydawało mi się, że jestem policjantem, a z drugiej, że kierowcą taksówki. Lekarz patrzył na mnie uważnie. Już otworzyłem usta, żeby powiedzieć, że jestem taksówkarzem, kiedy przemyślawszy sprawę doszedłem do wniosku, że jestem naukowcem.
- Pracuje naukowo.
- Na jakiej uczelni?
- Nie pamiętam.
- Jaką dziedziną się pan zajmuje?
- Nie pamiętam.
- Jaki ma pan samochód?
- Nie wiem czy w ogóle mam samochód.
- Czy w dzieciństwie przechodził pan jakieś ciężkie choroby?
- Nie pamiętam.
- Jak nazywają się pana rodzice?
- Nie pamiętam.
- Jaki mamy teraz rok?
- Wydaje mi się... że 2000.
Lekarz i siostra popatrzyli po sobie i mężczyzna popatrzył wymownie na ścianę, gdzie wisiał kalendarz. Najdziwniejsze było to, że był to kalendarz na 2003 rok. Co to znaczy?
- Jeszcze ostatnie pytanie. Jest pan żonaty? Ma pan dzieci?
- Nie wiem! Nie wiem! - krzyknąłem w rozpaczy.
- A kto powinien wiedzieć? - zdziwiła się pielęgniarka.
W pomieszczeniu nastała dłuższa cisza. Oboje patrzyli na mnie, a ja przerażony i cały mokry od potu, pocierałem rękami oczy. Była to zupełnie idiotyczna sytuacja. Zupełny absurd. Jak mogę pamiętać kraj, w którym mieszkam a nie być pewnym swojej narodowości? Nie pamiętać telefonu, żadnego nazwiska, adresu i zupełnie nic o sobie nie wiedzieć? I jak trafię do domu? Przyjdzie mi chyba włóczyć się po mieście (którego nazwy też nie pamiętam) do tego czasu aż pozna mnie ktoś znajomy i zaprowadzi do domu. Co za historia.
- Jeszcze raz pytam, jak się pan nazywa? - przerwał milczenie lekarz.
- Wiktor.
- Przedtem pan mówił, że Jakub albo Mikołaj.
- Przemyślałem to, - burknąłem i ułożyłem się na łóżku zamykając oczy. Byłem już tym zmęczony.
- Proszę na chwilę, - powiedział lekarz do siostry. Oboje odeszli na bok i zaczęli coś tam szeptać.
- Myślę, że to amnezja. Tak, zdecydowanie amnezja. Zrobię na nim doktorat, to świetny materiał! Okazja sama wchodzi w ręce.
No tak! straciłem pamięć, ale za to zacząłem słyszeć, jak człowiek pierwotny. Dawniej nie usłyszałbym ich szeptu, a teraz... Stop! A skąd niby wiem, że dawniej bym nie usłyszał? Skąd mi się biorą takie myśli w głowie?
- Ja myślę, że to jakiś bandzior - szeptała siostra do lekarza. - Inni bandyci walnęli go po głowie i postanowił u nas się ukryć. Dlatego udaje amnezję. Trzeba zaraz policję zawiadomić, póki nas tu wszystkich nie wymordował. Proszę popatrzeć na jego twarz. Nie wygląda na klasycznego przestępcę?
- Pani Marto! Co też pani... Chłopak śliczny jak marzenie a pani mówi, że przestępca. Ale co do policji... Ona i tak się tu pojawi. W końcu napad był.
I wtedy zrozumiałem nagle o co w tym wszystkim chodzi. Ja po prostu śpię!!! Mnie się to śni - i lekarz, i szpital, i to, że niczego nie pamiętam. Swoją drogą to dość rzadki przypadek, że człowiek śpi, śni mu się coś interesującego i dochodzi do tego, że mu się śni. Cudnie! Jak potem w pracy opowiem nikt mi nie uwierzy! I jeszcze napiszę o tym! Stop! Komu napiszę? Gdzie napiszę? Teraz najważniejsze, żeby się nie obudzić i nie zapomnieć snu. Skoro to sen, więc wszystko, co widzę nie istnieje. A to znaczy, że można mówić i robić, co się chce. Całe życie o tym marzyłem. Stop! Skąd wiem, że marzyłem, skoro nie pamiętam niczego? Jak to skąd? Dlatego, że śpię! I widzę sen.
- Jak się pan czuje? - zapytał lekarz.
- Świetnie!
- Przypomniał pan sobie swoje nazwisko?
- Przypomniałem sobie.
- I co?
- Nazywam się Mikołaj Kopernik.
- Zaczyna się, - mruknął lekarz ze zdegustowaną miną, - jednak siostra Marta miała rację.
W tym momencie drzwi się otworzyły i pojawił się w nich policjant.
- Dzień dobry, - powiedział. - Gdzie chory?
- Umarł , - odpowiedziałem.
- Jak to? Już? - zdziwił się.
- To jest chory, - pokazał na mnie lekarz. - Mówi, że niczego nie pamięta.
- Przy mnie sobie przypomni, - z ironicznym uśmieszkiem odpowiedział policjant. - Nie tacy sobie przypominali wszystko.
Owo cudo w mundurze nie spodobało mi się nawet we śnie. Teraz najważniejsze, żeby budzik nie zadzwonił, bo to zepsuje całą bajkę. No, teraz to ja jemu nawymyślam! Policjant usiadł na krześle przy moim łóżku, otworzył teczkę, wydostał stamtąd kartkę papieru i przygotował się do wywiadu.
- Nazwisko - groźnie zapytał.
- Wyspiański.
- Imię?
- Stanisław.
- Rok urodzenia?
- Sześćdziesiąty dziewiąty.
- Zawód?
- Dramaturg i malarz.
- O! - zdziwił się gliniarz, - a dlaczego pan, panie Wyspiański od razu nie chciał podać swoich danych? Czemu mówił pan lekarzowi, że niczego nie pamięta?
W tym momencie lekarz pochylił się do policjanta i coś zaszeptał mu w ucho z niewyraźną miną. Gliniarz słuchając coraz bardziej marszczył brwi, w końcu zerwał się z krzesła i wrzasnął:
- Obywatelu dlaczego podajecie się za kogoś innego? Skąd znacie dane tego pisarza? Gdzie się poznaliście? Macie jego dokumenty?
Zawyłem w duchu, trafił mi się rzadkiej jakości inteligent. Chciałem się powygłupiać, a on nawet żartu nie zrozumiał, taki tępol. Trzeba wymyślić coś innego. W końcu drugi raz może mi się nie przytrafić taki świetny sen, taki realny. Można robić wszystko, co dusza zapragnie. Tylko z jednym jest niezupełnie dobrze, strasznie mnie mdli.
- Panie salowy, potrzebuję jakieś naczynie, jest mi niedobrze...
- Jaki salowy? Gdzie tu jest salowy? - zgłupiał policjant.
- A jest tu jeszcze ktoś oprócz ciebie?
- Ach ty!!!! Gadzina! - wydało mi się, że gdyby w pomieszczeniu nie było lekarza i siostry mógłby mnie uderzyć.
Jaki ten sen realistyczny, gliniarz jest taki sam jak w życiu, tępy i porywczy. Co prawda znam jednego takiego, który jest zupełnie inny. Tylko w tym moim śnie nie mogę sobie przypomnieć jak się nazywa. Mdliło mnie coraz bardziej.
- Siostro... - jęknąłem.
Zareagowała natychmiast, musiała zobaczyć co się ze mną dzieje. Odsunęła policjanta i zajęła się mną, a właściwie moją reakcja na tępotę rozmówcy.
- To normalne przy wstrząsie mózgu, - pocieszyła mnie. - Proszę już nie męczyć pacjenta - zwróciła się do gliny.
Ten nic nie odpowiedział, tylko gapił się na mnie zdegustowany. Kiedy się obudzę, obowiązkowo muszę o nim napisać. To ciekawe gdzie pracuję, kiedy nie śpię? Czemu tak ciągle chce mi się coś pisać?
- Ciężka robota - potarł brodę policjant. - Widzi mi się, że będziemy musieli pojechać na komendę.
O nie, takiej umowy nie było. Jechać na komendę nie chciało mi się nawet we śnie. Tym bardziej, że ta publiczność w ogóle nie rozumie żartów. Trzeba zrobić coś takiego, żeby znikł z mojego snu. To w końcu mój sen, i sam będę ustalać, kto ma w nim brać udział. Co by tu zrobić?
Wstałem na nogi, z początku mocno zakręciło mi się w głowie i aż się zatoczyłem. Utrzymałem jednak równowagę i wysunąwszy do przodu dolną wargę, zrobiłem zeza. Z taka miną zacząłem się przybliżać do gliniarza.
- Eee, a ty co? Co to za wygłupy? - krzyknął i zaczął się cofać ku drzwiom. A ja zacząłem ryczeć i pokazywać zęby. Otworzył drzwi i wysunął się na korytarz a ja za nim. By uzupełnić obraz zacząłem jeszcze wyć jak wilk. Cudne! Gdyby mnie teraz widzieli moi znajomi, dla których nie było miejsca w moim śnie, bo nie mogłem ich sobie przypomnieć...
W korytarzu było sporo ludzi. Zobaczywszy chorego w samych gatkach, który z dzikiem grymasem na twarzy i wyciem gonił za policjantem, wbili się w ściany. Idę o zakład, że czegoś podobnego jeszcze nie widzieli. I pewnie więcej nie zobaczą, bo ja się obudzę i oni przestaną istnieć. W tym momencie w oczach mi pociemniało, nogi stały się jak z waty, w głowie się zakręciło. - Budzę się-- domyśliłem się i upadłem na ziemię.

Otworzyłem oczy i znów je zamknąłem, bo zaczęło mnie mdlić. Ktoś obok mnie powiedział:
- Władek, ten psychol się ocknął. Zawołaj lekarza, bo jak przyjdzie do siebie, znów zamieni się w psa. Jeszcze nas pogryzie, schizofrenik niedoleczony.
Kurka, kto to o mnie tak nieuprzejmie? Już miałem zamiar wstać i pokazać mu jego miejsce, ale siły mi brakło. Poza tym usłyszałem, że wyszedł w poszukiwaniu lekarza. Stop! Jakiego lekarza? Czy ja nadal śpię? Przewróciłem się na drugi bok, żeby słońce nie świeciło mi w oczy, rozejrzałem się wokoło. Leżałem na ośmioosobowej sali, ale w tej chwili było w niej tylko trzech mężczyzn. Dwóch z nich spało, a jeden patrzył na mnie ze strachem. Po pewnym czasie jednak odważył się przemówić.
- Może się poznamy? Mam na imię Feliks.
- Gdzie jestem? - zadałem pytanie, które interesowało mnie bardziej od wszystkich.
- W psychiatryku, - odpowiedział z uśmiechem Feliks. - I dla ścisłości, my tu wszyscy jesteśmy wariaci. Jak ci się to podoba?
Nie odpowiedziałem, zwaliłem się z powrotem na łóżko, bo znów zaczęło mnie mdlić. Tyle czasu i wcale nie czuję się lepiej. Co za idiotyczny sen: przez cały czas chce mi się rzygać. Pora się już obudzić.... Musze się obudzić!!!! Tylko jak to zrobić?
  • 0
W każdym geniuszu jest odrobina szaleństwa

#48 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 18 sierpień 2003 - 23:06

Cześć!- Powiedziała dziewczyna, do rówieśnika siedzącego na balkonie.
-Jestem Małgorzata.
- A Ty jak masz na imię?
- Marek, albo Paweł, jak wolisz - odpowiedział, przypatrując się jej z zaciekawieniem.
- Miło mi, tylko powiedz, czemu siedzisz na balkonie i czemu jesteś taki smutny?
-, Bo nie mam nastroju na wyjście, odpowiedział z ponurą miną.
- A może dałbyś się namówić na mały spacerek ze mną?- Mam czas i trochę się nudzę. Przyjechałam na wakacje do cioci i nie znam tu prawie nikogo. No, poza dwiema dziewczynami. One jednak wolą chodzić tylko na dyskoteki. Ja wolę spacery.
- Chcesz? - Ponowiła zaproszenie, uśmiechając się przy tym zachęcająco.
- No tak, chętnie bym poszedł, ale ja......Zawahał się, nie mogę oddalać się zbytnio od domu, bo mnie chodzenie męczy.
- Chodź!- Pójdziemy tu nie daleko na skwer tylko i opowiesz mi, czemu cię chodzenie męczy.
- Wiesz, mam ochotę na męskie towarzystwo dzisiaj, a ty wydajesz się być miłym chłopakiem.
-, Ale będziesz się wstydziła ze mną iść, bo ja utykam na jedną nogę.
- No i co z tego?- Przeszkadza ci to? - Bo mnie nie.
- Skąd się wzięłaś, z księżyca? - Będziesz miała przechlapane na tym osiedlu, że szłaś z kulawym.
- Nie marudź, tylko chodź. Ja czekam na ławce. No już!.
Jej słowa, wprawiły go w osłupienie i niedowierzanie.
Po dłuższej chwili, uchyliły się drzwi klatki schodowej i ukazał się w nich chłopiec. Stał w nich jeszcze przez chwilę, taksując odwróconą tyłem do niego dziewczynę. Chyba wariatka jakaś, no, ale to jej sprawa i ryzyko. Mnie jest to obojętne. Już przyzwyczaiłem się do wyzwisk na ulicy i różnego rodzaju epitetów wypowiadanych pod swoim adresem.
Zamyślona, nie usłyszała jak podszedł do niej. Mimo, że stukot buta ortopedycznego słychać było chyba na kilometr. Stał tak chwilę przypatrując się jej.
- Nie masz czasami ochoty wycofać się z tego i pozostać jednak sama?- Spytał podając jej czterolistną koniczynkę, którą zerwał z trawnika. Trawnik przed blokiem, był zaniedbany i rosło na nim, co chciało. Ocknęła się z zamyślenia. Spojrzała na wyciągniętą rękę. Potem na Marka już bardziej uważniej i prosto w oczy. Nie spuścił wzroku, uśmiechając się zachęcał gestem do wzięcia kwiatka.
- Wiesz, nikt mi jak dotąd nie ofiarował tak cennego prezentu. Ujęła kwiatek delikatnie w dwa palce.
- Mnie natomiast, jeszcze żadna dziewczyna nie zaprosiła na spacer.
- No to jestem pierwsza.
Szli teraz w stronę skweru w milczeniu. Każde, z nich zastanawiało się nad zaistniałą sytuacją. Mimo wszystko, to był miły gest. Jednak intuicja mnie nie zawodzi. Musi być fajnym facetem - pomyślała.
Podziwiam jej odwagę, albo jest desperatką. A może tak jak ja, jest samotna wśród tłumu?
Usiedli na ławce znajdującej się w alejce, przylegającej do stawu, po którym pływała rodzina łabędzi.
***
Pamiętasz jak się poznaliśmy Mareczku? - Spytała Małgorzata siadając Markowi na kolanach.
- Tak, wszystko pamiętam. I to, że na tej pierwszej randce poraziłaś mnie swoją osobowością. Już w tedy prawie się w tobie zakochałem. To było niesamowite doznanie. Czułem się strasznie onieśmielony, a jednocześnie chciałem tak bardzo cię poznać. Widziałem jak idziesz w moim kierunku - Pod mój balkon, ale nie przypuszczałem, że odezwiesz się do mnie.
- Pamiętam też, jak bardzo mnie przekonywałaś później, bym poszedł na tą operację biodra i wymienił sobie je na endoprotezę. To były początki jej stosowania, a jednak się zgodziłem. Dzięki tobie kochanie, chodzę dzisiaj o wiele lepiej niż jako chłopiec. A już do końca życia będę pamiętał, kiedy powiedziałaś mi pierwszy raz, że mnie pokochałaś. To był najwspanialsza chwila mojego życia jak dotąd.
- A wiesz, co ja pamiętam ze swojej strony? - Jak pierwszy raz się kochaliśmy - To było u ciebie Mareczku Pawełku. -Mówiąc to, pocałowała go w usta namiętnie cała rozgorączkowana. Zawsze go tak całowała. Doprowadzając go tym do natychmiastowego pożądania.
- Byłeś taki delikatny i nie śmiały przy tym, aż musiałam cię zachęcać, bo strasznie miałam w tedy ochotę na ciebie. Ty zresztą na mnie też. To biło od nas z daleka. Wręcz pachniało od nas sexem. I wiesz, było cudownie.-Pragnę kochać cię całe życie i być z tobą do końca naszych dni, jakie nam los podaruje - Powiedziała Małgorzata, zasępiając się przy tym jakoś tak smutnie. Jakby przeczuwając, ze coś się stanie, że coś ich rozdzieli i nie pozwoli być im razem.
***
Leżałem, pogrążony w tych wspomnieniach u Piotra w pokoju, który mi użyczył na czas rekonwalescencji. To wspaniały chłopak z tego Piotra. Niby gbur w obejściu, ale o gołębim sercu. Może ukrywał swoje dobre serce pod maską niedostępności i szorstkości? - Skierowałem teraz myśli na Piotra przez chwilę, odchodząc od wspomnień, jakie mnie naszły tego wieczora. Ale po chwili znowu byłem przy niej. Jak bardzo zapragnąłem, by Gosiątko było teraz tu i teraz przy mnie. Choćby móc ująć jej rękę jak dawniej bywało. Pocałować i trzymać w milczeniu. Pamiętam, że tak potrafiliśmy siedzieć godzinami nic nie mówiąc, a tylko trzymać się za rękę. Przeplataliśmy to delikatnymi pocałunkami, muśnięciami, czy otarciem się policzka o policzek. Szczeniacka miłość, ale jakże piękna i prawdziwa była ona w tedy. Byliśmy szczęśliwi mogąc tylko przebywać ze sobą. Resztę, to nawet boję się przywoływać z pamięci, gdyż rozkosz, jaką potrafiła mi dać, jest niewypowiedzianie piękna. Aż boli. Smutno mi się zrobiło jakoś tak nagle i wielki żal poczułem do całego świata, że nie pozwolił mi starzeć się razem z nią. Jeszcze ten nastrój potęgował półmrok, jaki zapadał za oknem. Ocknąłem się z zamyślenia, gdyż dobiegły mnie jakieś głosy z holu. Po chwili usłyszałem delikatne pukanie i w drzwiach stanęła postać, jakże dobrze mi znana.

Skangur
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#49 Andrea

Andrea

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 118 postów

Napisano 14 wrzesień 2003 - 11:41

Do sali wszedł starszy mężczyzna w białym kitlu, nie ten, którego widziałem poprzednio, tylko jakiś inny. Z wyrazem tępoty na twarzy.
- Jak się pan czuje? - zwrócił się do mnie.
- Normalnie - odpowiedziałem, chociaż prawdę powiedziawszy nie czułem się normalnie. W końcu nie jest normalnym stanem ciągła ochota na puszczanie pawia.
- Przypomniał pan sobie swoje nazwisko?
W tym momencie nie wytrzymałem. W końcu to mój sen i ja będę decydować, kto i jakie pytania będzie mi zadawać! Wydarłem się, że oni nie mają prawa pytać mnie o nic - w końcu jeśli człowiek nie chcę się nazywać, to nie można go do tego zmuszać. Krzyczałem jeszcze, że żądam wydania mojej odzieży i wypuszczenia mnie do domu. I to, że ich nie powinno interesować, kim jestem i gdzie pójdę. Krzyczałem dłuższą chwilę a on stał z nieodgadnionym wyrazem twarzy i słuchał. Pozostali pacjenci pochowali się z głową pod koce, a jeden, taki łysy, wszedł nawet pod łóżko. Natychmiast jednak do sali wpadło dwu sanitariuszy o wyglądzie goryli, mężczyzna w kitlu wskazał na mnie głową. Walka była krótka, w końcu byłem jeszcze bardzo słaby. Związali mnie, podciągnęli rękaw piżamy, w którą byłem ubrany i zrobili zastrzyk w żyłę. Skąd się wzięła w ich rękach strzykawka nie zauważyłem. Pojawiła się chyba jakimś czarodziejskim sposobem. W chwilę później znowu zapadłem w ciemność.

Następnego dnia obudzili nas o siódmej. Z pół godziny zeszło na procedury higieny osobistej, co było dość obrzydliwe, zważywszy na stan łazienek. Potem wszystkich zaprosili na śniadanie. Dawali jakąś rzadką kaszkę i bułkę z margaryną. W menu to się nazywało "bułka z masłem". Oszukują biednych psycholi! Garnuszek lury, smętnie przypominającej herbatę dopełniał posiłek. Od stołu wstałem z lekkim uczuciem głodu.
Zaraz potem nawiedziła nas grupa lekarzy. Najdłużej debatowali nade mną, nazywając mnie rzadkim przypadkiem. Najważniejszy z nich, lat około sześćdziesięciu dawał dwóm młodym polecenia dotyczące mojej osoby. Jak zrozumiałem, aby wrócić do zdrowia potrzebowałem zjeść górę tabletek i dostać masę zastrzyków. Boże, do czego będzie podobny mój tyłek, jeśli te eskulapy poleczą mnie choćby tylko tydzień? Toż ja z całą pewnością męczennikiem zostanę, i nad moją głową zajaśnieje aureola świętości!
Towarzysze mojej niedoli rozmawiali między sobą, ale nie bardzo mogłem cos wyrozumieć z tej gadki. Szybko pojąłem, że mówią o przysłowiowej "dupie Marynie", temat dla mnie mało ciekawy. Niezauważalnie dla siebie znów zasnąłem. Spałem cały dzień, i tylko od czasu do czasu budzili mnie dla wypełnienia medycznych procedur, to znaczy skłócia mi tyłka.
Przeszedł tydzień. Mdłości i ból głowy powoli minęły i mogłem już nawet chodzić po korytarzu. Wcześniej sił starczało mi jedynie na to by dowlec się do toalety. Stamtąd zazwyczaj przynosili mnie już sanitariusze - w głowie mi się kręciło, nogi odmawiały posłuszeństwa i wrócić sam już nie mogłem.
Za stołem w końcu korytarza siedział nieznajomy sanitariusz i dyżurna siostra. Rozmawiali o czymś bardzo żarliwie i nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi. Podszedłem do drzwi wyjściowych i natychmiast się przekonałem, że są zamknięte. Jak się okazało klucze do nich ma personel. Z drugiej strony było wyjście na taras, ale w drzwiach nie było klamek! Ale się wrąbałem! Tutaj mnie nie wyleczą, tego jestem pewien. Tylko wstrzykiwać będą jakieś paskudztwo, które mnie osłabia. Krótko mówiąc... trzeba myśleć co robić...
Poszedłem z powrotem. Dyżurnych już przy stoliku nie było. Znajdowali się w sąsiednim pokoju tak mocno sobą zajęci, że nie zauważyli mojego wejścia. Na stoliku przy drzwiach leżały klucze. KLUCZE!! Ostrożnie, starając się nie robić hałasu przesunąłem się w tymże kierunku. A potem już znajdowałem się przy końcu korytarza, przy owych zamkniętych drzwiach. Pora była popołudniowa. Do pacjentów przychodzili goście, niektórzy mieli pozwolenie wyjścia na zewnątrz. Może nikt nie zwróci na mnie uwagi? Cichutko otworzyłem drzwi, wysunąłem się na korytarz, klucze położyłem na ławeczce pod ścianą. Wyszedłem. W oczy uderzyło mnie słońce. Jak ciepło!! Dobrze, przynajmniej nie zmarznę w tej nędznej piżamce. Tylko co robić dalej? Nie mogę tak wyjść na miasto, bo zaraz mnie tu sprowadzą z powrotem. Wiem już, ukryję się w ogrodzie. Dobrze, że tu jest tyle drzew i ten obszar taki duży. W życiu mnie nie znajdą. A potem w nocy pójdę sobie do domu. Do domu? A gdzie jest mój dom? Cholera! Zapomniałem, że ta głupia pamięć wcale mi nie wróciła. Przeklęci doktorzy! Specjaliści! Tyle mnie męczyli a efektu żadnego.
Usiadłem na ławeczce i ciężko westchnąłem. Chyba jednak głupio zrobiłem. Ale jakie było wyjście z tej sytuacji? Zostać tam? Zamęczyliby mnie tym swoim leczeniem. Uciec? Dokąd?
Mamo, mamusiu!!!! Poczułem się jak biedne zagubione dziecko. Strasznie chciało mi się płakać.
W tym momencie na ścieżce obok mnie pojawiło się dwóch gości w cywilu, którzy dziwnie mi się przyglądali. Podniosłem oczy spłoszony. Zaraz mnie zadenuncjują i wrócę na oddział. Usłyszałem strzęp ich rozmowy:
- To chyba on...
- Tez mi się tak wydaje...
- Nie trzeba będzie żadnych formalności.
- Tym lepiej.
Podeszli do mnie. Nie miałem żadnej szansy ucieczki.
- Cześć stary! Co tu robisz? - zapytał jeden z nich, o zarośniętej twarzy bandziora.
Pokręciłem głową.
- Nie poznajesz nas?
Znów pokręciłem głową. Popatrzyli na siebie.
- Może to jednak nie on? - zwrócił się do kumpla ten bardziej zarośnięty.
- On...
- Stary, nie poznajesz najlepszych kumpli?
- Ja... straciłem pamięć... - jęknąłem. - jeśli naprawdę mnie znacie... powiedzcie mi jak się nazywam! - szepnąłem błagalnie, bo zaświtała mi iskierka nadziei.
- Zbieraj się, tam przed bramą stoi nasz samochód. Wiejemy stąd.
- Będą mnie szukać... - spłoszyłem się.
- A wiedzą kogo? - zarechotał niższy.
Podjąłem jego śmiech. W kartotekach funkcjonowałem nadal jako NN.
  • 0
W każdym geniuszu jest odrobina szaleństwa

#50 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 17 wrzesień 2003 - 12:44

Lublin

Zdenerwowana czwarty raz tego dnia włączałam komputer. Gdzie jest ta Maria. Prosiłam ją, aby przyszła trochę wcześniej, bo ja mam dziś sporo zajęć. A ona proszę, jak słucha. Jest 13.15 a jej nie ma. A nawet bez mojej prośby powinna być o 13.00. Chyba kiedyś się zdenerwuję i powiem jej coś miłego. A do tego dziś nie mogę minąć się z nią w drzwiach, muszę jej opowiedzieć o nowej decyzji szefa. Ten kretyn wymyślił sobie spis książek i to do końca czerwca, a dziś 20. Spis książek!!!... To jest 10 tysięcy... do tego jest księga inwentarzowa!!! O... list od Anki. Czyżby wpadła na jakiś ślad Andrzeja. Droga Ewo... Hm... Chyba jednak nie. Taki wstęp u niej zwykle zwiastuje kłopoty. W normalnych warunkach zawsze pisze tylko Ewo lub Ewka. Ciort z Marią, zobaczymy, co się znów wydarzyło w Olsztynie. Mam tylko nadzieję, że teraz to ta nie przylizie. Muszę przeczytać tą epistołę. Podsunęłam sobie krzesełko pod biurko z komputerem...
Droga Ewo. Nie odzywałam się przez kilka dni, bo znów przez kilka dni byłam w Krakowie. Kolejny raz od początków maja postawiłam policję na baczność. Tym razem byłam tan z Piotrem, więc musieli nam nawet pokazać materiały dowodowe ze śledztwa, jakie przeprowadzili w pierwszych tygodniach maja. Niestety oni dalej nic nie wiedzą. Mój kuzyn jakby zapadł się po ziemie. Ja już tracę głowę i sama nie wiem, co powinnam o tym myśleć. Początkowo obawiałam się nawet że on tak ukrył się gdzieś przede mną i jak wyjedziemy z Krakowa to się odnajdzie. Dokładnie ta myśl przyświecała mi, gdy pozwoliłam Ci się odwieźć wtedy do domu. Ale teraz zaczynam myśleć, że to był zły pomysł. Trzeba było tam zostać i szukać dalej. Może ktoś go porwał i wywiózł poza miasto. Inaczej chyba ktoś wpadłby na jego ślad. Przecież jego zdjęcia pojawiały się z prasie regionalnej przez cały miesiąc. Reportaż o zniknięciu pokazywali w TV regionalnej. Koleżanka z pracy podsunęła mi pomysł, aby jego podobiznę rozdać też taksówkarzom i ponaklejać w autobusach i tramwajach. Agata osobiście dopilnowała rozklejania tych plakatów. Piotr zgłosił ten wypadek też do Itaki. Wiesz to takie stowarzyszenie w Warszawie, które zajmuje się poszukiwaniem zagubionych osób. I wszędzie głucho... Dalej nikt nic nie wie... W najbliższy poniedziałek ma być jeszcze informacja o tym w programie Zaginieni. To moja ostatnia deska ratunku. Jeśli to nic nie da... aż boję się myśleć, jak to zniosę... Już teraz jestem cała w nerwach. Dziwi mnie tylko, że moje serce to jeszcze wytrzymuje...
I znów gadam tylko o sobie, ale rozumiesz to. Tak bardzo się o niego martwię. Może nie spotkało go nic złego. To nie przez nas, prawda? To nie miało nic wspólnego z tymi starodrukami? Ani porwaniem Gosi? A propos starodruków i Marka. Widziałam go w Krakowie. Ma się on już całkiem dobrze po tym wypadku. Ponoć wybiera się nawet do was z wizytą. Opowiadał, że Gosia go zaprosiła. Może i tak, może on jest i niewinny, ale ta cała sprawa z nim i jego bratem niepokoi mnie. A może ja już jestem podejrzliwa za bardzo... Ale miej na niego oko... Tak na wszelki wypadek. Ostatnie dwa miesiące bardzo mocno rozregulowały moje nerwy i wszędzie widzę podejrzane sprawy. Ale uważajcie... I trzymajcie się wszyscy i nie dawajcie kłopotom Anka.

Hm... Jeśli ten Andrzej się nie odnajdzie, z Anka będzie rzeczywiście krucho. Ona nie powinna tyle czasu żyć w takim napięciu. Tylko jak jej pomóc? Przecież już chyba wyczerpała wszystkie możliwości poszukiwania. Miejmy tylko nadzieję, że nie stało się to najgorsze. Bo ona nam i sobie tego nigdy nie wybaczy...
- Cześć Ewa, przepraszam za spóźnienie, ale musiałam iść z Grzesiem do lekarza. Rano dostał gorączki...
- Hi hi... zamiast iść po świadectwo, poszedł do przychodni? Wygląda na to, że tym razem rzeczywiście może być chory. Co się stało?
- Chyba grypa... - Maria już postawiła torebkę po biurkiem, usiadła wygodnie na obrotowym krześle i zaczynała się coraz bardziej wciągać w opowieść o swoich kłopotach, ale szybko jej przerwałam.
- Ja znikam na dziś, już za 15 minut 14, a ja muszę dobiec na Chopina przez zamknięciem Starych Druków. Pogadamy jutro. Powiem tylko na koniec, że szef wymyślił spis książek do końca roku. I to nawet nie skontrum, tylko spis. Bo on musi wiedzieć, jakie pozycje tu mamy. Wszystkim wystarcza katalog. A ten chce spis. Geniusz!!! I że teraz tacy mają władzę... Znikam. Resztę opowiem jutro... powinnam być po 12. - Wybiegłam najszybciej, jak potrafiłam z budynku i pędem goniłam przez całe centrum. Do biblioteki wpadłam trzy minuty przez 14.00. Gdy zostawiałam w szatni torebkę, w oko wpadł mi facet. Kurcze, chyba mam jakieś omamy. Już teraz patrzyłam wprost. Niemożliwe!!! To niewiarygodne, skąd on wziąłby się tutaj... Ale muszę to sprawdzić. Zrobiłam krok do przodu.
- Andrzej... Jak się tu znalazłeś?!!! I czemu nie zawiadamiasz nikogo, gdzie jesteś?!!!... cała polska Cię szuka!!! Anka... – nie dokończyłam bo mężczyzna zrobił krok do tyłu. Spojrzał na mnie z góry i poważnym, flegmatycznym głosem wszedł mi w słowo. Wyglądał na autentycznie zdziwionego.
- Przepraszam, czy my się znamy?
- Jak to? Czy my się znamy? Znamy się...
- Chyba nie... Nie mam na imię Andrzej tylko Zdzisław. Zdzisław Kołodziej... Pani mnie z kimś pomyliła.
- Naprawdę... - zaczynałam czuć się rzeczywiście głupio. Napadłam na zupełnie obcego faceta. -Bardzo pana przepraszam... - Poczułam, że zaczynam się rumienić. - Jest pan bardzo podobny do kogoś... Przepraszam... - Jeszcze raz zerknęłam na faceta i pędem pobiegłam do czytelni, do Krysi. Życie jest jednak dziwne i pełne zbiegów okoliczności. Najpierw list a teraz ten gość. Nie, żadnych nowych awantur. Ja chce już tylko zakończyć tamte i wrócić do szarego, monotonnego życia.
- Krysiu... jesteś tutaj...

Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#51 Viviane

Viviane

    Statysta

  • Użytkownik
  • PipPip
  • 19 postów

Napisano 18 wrzesień 2003 - 23:57

- Jestem, jestem -odpowiedziałam, jednocześnie próbując nie zrzucić sobie na głowę wielkiego tomiszcza z metalowymi okuciami i ozdobnymi guzami. -Boże! Ma to swoją wagę. Nic dziwnego, że kupowali za to wsie. Spóźniłaś się. - Ostatnią kwestię wygłosiłam do Ewy, która wpadła za dwie 14 - ta. W końcu uporałam się z księgą i odwróciłam w stronę przyjaciółki. Aż mnie wmurowało! - Co się stało?!?!?! Wyglądasz... no... jakbyś zobaczyła ducha.
Ewa była blada i chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że miętosi skraj sukienki.
- Czekaj! - zipnęła. - Skąd ty bierzesz tyle powietrza? Żeby tak na jednym wydechu tyle na raz...
- Flet - rzuciłam od niechcenia. - Zresztą nieważne skąd!!! - Nie wiedzieć czemu nagle wpadłam w irytację. Przecież Ewka to chodząca forteca cierpliwości i spokoju? Coś złego musiało się stać! - Mówże wreszcie! - ryknęłam.
- Kiedy nie dajesz mi dojść do słowa - poskarżyła się. - Już, już... Bez nerwów. Bo... wydawało mi się, że ... - W tym momencie zerwała się z krzesła i podbiegła do okna. - Widzisz tego faceta?!?
- No widzę. Był tu przed chwilą - powiedziałam.
- Co? Tutaj? W starodrukach? Co chciał? A w ogóle to skąd miał pozwolenie?
Założyłam ręce i patrzyłam na Ewę z coraz większym zainteresowaniem. No, no...
- Dobra. Koniec tego rozklekotania cielesnego. Siadaj mi tu zaraz. - Podsunęłam jej krzesło i wyjęłam ciastka. Z krzesła skorzystała, a na ciastka machnęła niecierpliwie ręką. Oczy miała wielkie i pochylała się w moją stronę.
- Hm... Afera jest - jakaś - z całą pewnością - podsumowałam ten dramatyczny występ. - Po pierwsze, spóźniasz się, ale to niewiele znaczy. Po drugie, cała jesteś roztrzęsiona, a to już coś. Po trzecie - najważniejsze - o mało nie wyskoczysz z okna za jakimś przystojniakiem i chcesz wiedzieć wszystko, co tutaj robił. (Aż się dziwię, że nie zapytałaś o godzinę).
- O właśnie! - ożywiła się Ewa. - Ile tu siedział?
- A po czwarte - ciągnęłam swoje - nawet nie spojrzałaś na ciacha. A to twoje ulubione! Jak mogłaś! - udałam załamaną tym ostatnim. Ewa roześmiała się. Wyraźnie poprawił się jej stan.
- To fakt. Afera jest. I to okazuje się, że większa niż przypuszczałam. Wiem, wiem. Zaraz powiesz, że ...
- Afery to twoja specjalność!!! - wyskandowałyśmy unisono.
- Tak! Ale nie aż taka! - wykrzyknęła Ewka z rozpaczą. - Ta przerosła moje najśmielsze pomysły kryminalne!! Pamiętasz, jak byłyśmy z dziewczynami w Krakowie? Oj! Opowiadałam ci.
- No tak.
- Ale to jeszcze nie koniec.
- Hę? Jak to? Ty z Gosią jesteście w Lublinie. Anka w Olsztynie. Wróciłyście pełne wrażeń - co prawda - ale życie wróciło do normy. Hello! Ziemia do Ewy!
- Otóż okazuje się, że nie!
- A co? Kraków przenieśli do Lublina? - Jak zwykle, kiedy niewiele z czegoś rozumiałam, wpadałam w złośliwie prześmiewczy ton.
- Żebyś wiedziała!!! To ten facet! Bo... on... namieszał... bardzo... Cholera! - Ewa oklapła znowu i chwilę przygryzła wargi. _ Nie wiem, od czego zacząć - podjęła. - Od początku się nie bardzo da - uprzedziła moją wypowiedź. Chodzi o tego Andrzeja.
- Tego dziennikarza? - upewniłam się.
- Tak. Widzisz, on zniknął.
- Wiem.
- Ja jestem pewna... No - prawie pewna -że ten przystojniak - jak zechciałaś zauważyć...
- To ON!??! - aż podskoczyłam na krześle, co nie było mądrym posunięciem, bo biblioteczne krzesła swoje przeszły i ze względu na wiek nie lubią gwałtownych ruchów.
- Dedukcja jak zwykle bezbłędna, ale nieco na wyrost - zgasiła mnie Ewa. Po czym opowiedziała mi szczegóły "krakowskiej wycieczki".
- Jezu! - westchnęłam, gdy skończyła. - A mnie jak zwykle najfajniejsze ominęło! To nie jest fair!
- Fajne, to może się wydawać teraz - pouczyła mnie Ewa, która w trakcie opowieści dostała wypieków i mimochodem pożarła połowę ciastek. - I to osobie stojącej obok. Wtedy takie fajne nie było. A teraz gadaj, co on chciał! - rozkazała.
- A nic takiego... - machnęłam ręką. - Przychodzi tu codziennie od kilku dni... Czekaj, w księdze wpisów będzie ile... No właśnie, od pięciu.
- A jakie nazwisko? - rzuciła się Ewa, wyrwała mi księgę z rąk, co zaowocowało naderwaniem kartki.
- No co robisz?! - zbulwersowałam się.
- Kołodziej... Zdzisław - nie zwróciła na mnie żadnej uwagi. - Tak też mi się przedstawił. Hm...
- No to najwyraźniej się pomyliłaś - stwierdziłam.
- No nie wiem... - Ewa była pełna wątpliwości. - Kurcze! Wygląda tak samo! Tyle że troszkę zmizerowany. No ale czego on chce tutaj? - Przypomniała sobie.
- Nie dałaś dokończyć - wytknęłam. - Przegląda katalogi.
- I to wszystko? - Ewa była najwyraźniej rozczarowana. - A ta wielka księga?
- To nie on. To profesor Dębski.
- Aha. To co chciał ten Zdzisław? Tylko katalogi?
- Tylko. Na to nie trzeba pozwolenia dyrektora. Czasami zadaje pytania dotyczące starych druków. Wiesz, to wygląda tak, jakby szkolił się w tej dziedzinie. Nawet obiecałam mu jutro wynaleźć pomoce naukowe. No co? - cofnęłam się przed bazyliszkowatym spojrzeniem Ewki. - Miły był i ładnie poprosił.
- I do tego przystojny - złośliwy syk wydobywający się z ust Ewy też był iście gadzi.
- Eche - zgodziłam się.
- To mam dla Ciebie agentko zadanie specjalne. - Ewa wycelowała we mnie wskazujący palec. - Będziesz pilnie notować w tej swojej szalonej główce, czego facet potrzebuje i o co pyta. Ja tymczasem lecę, bo już po trzeciej a fryzjer czeka. Pa!
- A do łazienki mam też za nim chodzić? - spytałam, ale Ewa tego już nie słyszała.

Może być? :-D :-D :-D Viviane
  • 0
Pozdrawiam
Viviane

#52 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 19 wrzesień 2003 - 00:20

Viviane, miło Cie widzieć w tym dziale. To, co napisałaś, jest dowcipne i błyskotliwe. Twoje dialogi są bardzo dobre. a wyczucie postaci wręcz rewelacyjne. Mam nadzieję, żę popiszesz z nami jeszcze. :oops: :oops: :oops:

Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#53 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 21 wrzesień 2003 - 23:20

- Policja, proszę otworzyć!
Andrzej miał wypadek, to pierwsza myśl, jaka mi przebiegła przez głowę. Odruchowo spojrzałam przez wizjer i zobaczyłam twarz Jerzego. Z ulgą więc otworzyłam drzwi myśląc, że przysłały go dziewczyny zaniepokojone moim nagłym zniknięciem. Zanim zdążył otworzyć usta, zaczęłam chaotycznie tłumaczyć mój dziwaczny strój w pajacyki i opowiadać co mi się dziś przytrafiło. On jednak słuchał mojego potoku słów bez większego zainteresowania, omiatając jednocześnie wzrokiem całe mieszkanie. Kiedy się w tym zorientowałam, spojrzałam na niego pytająco...
- Twojego kuzyna nie ma w domu? - spytał nie przerywając lustrowania mieszkania.
- Nie, wyszedł do pracy, czekam na niego i prawdę mówiąc zaczęłam się już niepokoić zważywszy późną porę - odpowiedziałam odwracając głowę za jego wzrokiem i czekając na wyjaśnienie celu jego faktycznej wizyty.
- Byłem pod budynkiem Agencji, nie ma tam już nikogo prócz portiera. Rozmawiałem telefonicznie z jego szefem, od którego dowiedziałem się jedynie, że wziął kilkudniowy urlop i wyszedł z Agencji kilka godzin temu. Widząc narastający niepokój w moich oczach powiedział, jakby chciał mnie tylko uspokoić, wręczając mi jednocześnie wizytówkę ze swoim numerem telefonu: - Miałem z nim pogadać o tych zaginionych starodrukach, ale skoro go nie ma... zadzwoń jak wróci, ja wracam do ośrodka.
- Ewa i Gosia są w ośrodku? - spytałam, na co odpowiedział mi, że zawiózł je tam i dodał, że Pawła też przywieźli ze szpitala do domu Piotra, po czym skierował się do drzwi i zanim zdążyłam zadać kolejne pytanie, które by mi cokolwiek wyjaśniło, pożegnał się i wyszedł.

Zostałam znów sama w mieszkaniu Andrzeja z kłębiącymi się po głowie myślami i tak stałam pod drzwiami przez kilka minut nie wiedząc co począć. Żałowałam przez chwilę nawet, że nie zatrzymałam go, nie przebrałam się i nie wróciłam z nim do ośrodka, gdzie mogłabym przynajmniej porozmawiać z dziewczynami. Z drugiej strony nie mogłam zniknąć z mieszkania tak sobie, nie czekając na powrót Andrzeja.
Co robić? Co robić? Pytałam sama siebie, nie znajdując żadnej odpowiedzi. Kurcze, pierwszy raz w życiu mam tyle dylematów na raz, co się dzieje i czy to się dzieje naprawdę? Andrzej wziął urlop i zniknął bez śladu... hmm...Moja wyobraźnia zaczęła tworzyć różne, bardziej i mniej prawdopodobne scenariusze, włącznie z takim, że moja tu obecność, moja sercowa niedyspozycja, mogą być odczytane przez niego jako narzucanie mu się i nie wiedząc jak wybrnąć z tej niewygodnej sytuacji postanowił zniknąć na jakiś czas - pewnie do jakiejś swojej przyjaciółki.
Zrobiło mi się głupio, nieswojo,... ubrałam się, aby gotowa na wszelkie ewentualności, jak tylko się pojawi, wynieść się z jego mieszkania jak najprędzej. Siedziałam w napięciu nasłuchując kroków za drzwiami mieszkania i w końcu zdecydowałam się zadzwonić na numer podany przez Jerzego. Poinformowałam go tylko, że niestety Andrzej jeszcze nie wrócił i poprosiłam Ewę do telefonu.
- Ewa, powiedz proszę, co mam robić? - spytałam po krótkiej wymianie zdań na temat zaistniałej sytuacji, wtajemniczając ją oględnie w moje przypuszczenia - przecież ja jutro muszę wracać do Olsztyna.
- Nie denerwuj się Anka, poczekajmy do rana, może wszystko się wyjaśni - przyjdzie dzień, będzie rada, trzeba to przespać - poradziła mi tak, jak to ja zwykłam mówić w zawiłych okolicznościach.
No i czekałam do rana - przysypiając w fotelu i budząc się na każdy nawet najmniejszy szmer dochodzący z korytarza. Śniło mi się, że Andrzej wrócił w towarzystwie pięknej dziewczyny. Weszli do mieszkania roześmiani, a mój Jędruś z radosną miną niewiniątka, jakby się nic nie stało przedstawił mi ją jako narzeczoną. Obudziłam się niemal szczęśliwa, że koszmar niepewności się skończył. Rzeczywistość, która sobie uświadomiłam była inna. Nic jednak się nie wyjaśniło, Andrzej nie wrócił, a ja z głową jak dynia - z niewyspania i od natłoku myśli zamknęłam mieszkanie, zostawiłam klucze zaprzyjaźnionemu sąsiadowi z naprzeciwka, pożegnałam moich przyjaciół i tylko dzięki Ewie wróciłam do Olsztyna w jednym kawałku przynajmniej fizycznie, bo psychicznie - całkowita rozwałka. Była to najdłuższa, najbardziej męcząca, koszmarna wręcz podróż w moim życiu. Po powrocie do swojego domu byłam tak zmęczona, że nie byłam stanie zebrać myśli. Wypiłam herbatę, wzięłam tabletkę i zasnęłam.


Olsztyn.
Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania mojego kuzyna nie przynosiły żadnych rezultatów. Mijały kolejne dni i tygodnie bez najmniejszego choćby śladu. Poza telefonami, że jakoby go gdzieś widziano, a które się niestety nie sprawdziły - kompletnie nic, czego można byłoby się uczepić. Byłam całkowicie zrezygnowana, nie potrafiłam skupić się w pracy, byłam już u kresu wytrzymałości, kiedy zadzwoniła Ewa.
- Słuchaj Anka, tylko proszę usiądź, ja widziałam chyba Andrzeja, ale...
- Co? Gdzie? Na pewno? - krew uderzyła mi do głowy. Myślałam, że eksploduje na tę wiadomość.
- Wyobraź sobie - mówiła podekscytowana - widziałam go w naszej bibliotece.
- Gdzie, w Lublinie?
- Tak w Lublinie, to musiał być on, ale....
- Co ale? Rozmawiałaś z nim, co on tam robi, gdzie był przez cały czas...
- Spokojnie Anka, po kolei. Słuchaj, to nie mógł być nikt inny. To na pewno był Andrzej. Przychodzi do biblioteki już od pewnego czasu, wypytuje moją koleżankę, która tu pracuje o starodruki, ale...
- Co, ale?
- Zaczepiłam go i on mówi, że nazywa się Zdzisław Kołodziej...
- Co? Jak? Daj spokój, jeszcze Ty mi z taka niesprawdzona rewelacją...
- Anka, to musiał być on, przecież on nie ma chyba brata bliźniaka, jak...
- No, nie, nic mi o tym nie wiadomo, ale aż się boję, że to kolejna porażka. Powiedz, często tam przychodzi?
- Ma kilka wpisów.
- Ale, Zdzisław Kołodziej? W mojej rodzinie, nie dość, że nie ma nikogo o tym nazwisku, to nawet żadnego Zdzicha.
- Słuchaj, Krystyna będzie go miała na oku...
- Ewa, jutro będę w Lublinie, zaraz dzwonię do szefa o kilka dni wolnego i tak nie mają ze mnie w pracy pożytku - mogę się u ciebie zahaczyć?
- Jasne, przyjeżdżaj, ale nie będziesz się na mnie wściekać, jeśli okaże się, że to kolejny niewypał? - powiedziała Ewa zabezpieczając się na taką ewentualność.
- Nie, nie będę, ale ja muszę teraz -hihi- uważać, żeby nie zwiał, kiedy mnie zoczy. Ty też miej go na oku, ale nie rzucaj się jemu w oczy - tak na wszelki wypadek.

Boże, żeby to był Andrzej :!: Nawet jeśli przechrzcił się z sobie znanych tylko powodów na Zdzicha - uśmiechnęłam się do własnych myśli - niech ten koszmar się skończy, niech to tylko będzie on.... myślałam na nowo z nadzieją... :) :) :)
  • 0

#54 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 22 wrzesień 2003 - 10:16

Jak tak dalej pójdzie, to całą czerwcową wypłatę wydam na taksówki i telefony. No, za wyjątkiem tego fryzjera. I do tego jeszcze tyle godzin zmarnowanych!!! Czy kobiety zawsze marnują tyle czasu na takie głupoty??? I jeszcze te katusze... myślałam, że mózg mi wypali ta suszarka. I za te męki trzeba jeszcze zapłacić całe 100 zł. Karygodne... same straty... za własne pieniądze i na własne żądanie. Nie wiem, czy wyglądam lepiej ale na pewno inaczej. Teraz już nie będzie sobie Jurek kpił, że moje zdjęcia sprzed 10 lat niczym się nie różnią od tych z Krakowa. Że jestem niezmienna... niczym kościół katolicki. A jednak się zmienię!!! Hi hi... No i wygrałam zakład. Ciekawe, gdzie on teraz wytrzaśnie tą angielską Cherry. W lubelskich sklepach tego nie widziałam.
- Proszę się zatrzymać jeszcze przed tym sklepem. Muszę zrobić zakupy. Tak, tutaj, w tej zatoczce. Ile płacę?
- 15 zł.
- Proszę bardzo. A jeszcze karta do podbicia. Dziękuję panu i do widzenia. - wyskoczyłam z samochodu, jak oparzona. Znów byłam spóźniona. Co za pech, że też ja zawsze mam kłopoty z wyrobieniem się na czas, gdy idę z wizytą do Gosi. Energicznym krokiem weszłam do sklepu ze słodyczami, kupiłam lizaka oraz gumę o smaku malinowym dla Piotrusia i Rafaello dla Kingi. Chciałam jeszcze kupić jakąś czekoladę ale tuż przy mnie wyrósł mój szef, więc zapłaciłam rachunek i ulotniłam się iście po angielsku, aby przypadkiem nie dostrzegł mnie. Udało się, huraaa. Może jednak fryzura zmienia kobietę, skoro ta namolna gaduła ominęła mnie bez słowa. Zwolniłam kroku dopiero przed wejściem na klatkę. Musze chyba opracować jakąś strategie. Jak się zachować i czy mówić im coś o Andrzeju. A jeśli to nie on? A Gosia opowie o tym Ance? O matko, a jeśli Jurek podejmie jakieś oficjalne kroki? On przecież jest policjantem.... Nic im nie mówię!!! Profilaktycznie nawet o mailu, przecież nie musiałam go przeczytać. Wyjaśnię to we wtorek, po programie w TV. Jeśli to on, a my zaczniemy się dziwnie zachowywać.... i jeszcze Anka w histerii tu wpadnie? Facet zwieje nim będziemy miały pewność. Milczę... może się nie wyda, że coś ukrywam.
Z takim mocnym postanowieniem zadzwoniłam do drzwi. Chwilę nic się nie działo a potem... rozpętała się prawie rewolucja.
- Ewa? - Gosia nie mogła ukryć zdziwienia. - Wyglądasz...
- Inaczej? Lepiej? Brzydko? Koszmarnie? - zadawałam pytanie obserwując jej coraz bardziej rosnące zdziwienie. - Powiesz coś, czy czekasz aż wrosnę a u was pod drzwiami. Ale na owoce nie licz. Ten cement nie ma zbyt wielu wartości odżywczych i mogę nawet nie zakwitnąć.... Gosia... - ręką pomachałam jej przed oczami. - Małgorzato, mówi się!!!!
- Przepraszam... nie sądziłam....
- Nic nie mów. To nie zejdzie przy po umyciu głowy... to trwała. Nie patrz tak na mnie. Już wiem, że to był głupi pomysł.
- Nie, czekaj... wyglądasz dobrze i ciekawie... Tylko jestem zdziwiona, że jednak poszłaś się uczesać.
- Poszłam... Wiesz, że nigdy nie pozwalam sobie na przegranie zakładu z facetem. Albo się nie zakładam albo muszę wygrać. Choćby to był Twój mąż. I dzięki za słowa uznania, hi hi hi... Ciekawie... To rzeczywiście niezwykle pozytywne określenia. Wiedziałam, że na Ciebie zawsze mogę liczyć - czułam, że chyba przesadzam z tą złośliwością. Ten zachwyt nad moja fryzurą nie zasługiwał aż na taka zjadliwość, ale nie mogłam się powstrzymać. Sprawa z Andrzejem znów wzięła nade mną górę. Gosia w lekkim szoku cały czas stała w drzwiach i e zdziwieniem obserwowała mnie. W końcu odsunęła się z przejścia i zaproponowała.
- Wejdź. I chodź ze mną do kuchni, musze wyjąć ciasto z piekarnika.
- Ślicznie pachnie. Co to będzie i z jakiej okazji? I czemu w tym domu tak cicho? Gdzie są dzieci z Jurkiem.
- Na basenie. Dlatego siadaj i opowiadaj w spokoju, co Cię dziś ugryzło, bo z całą pewnością nie chodzi o fryzjera. Kłopoty w pracy? W domu? Zakochałaś się?
- Nie, nic się nie stało. Tak jakoś mnie coś naszło....
- Ewa, ile lat się znamy?
- Hm.... nie wiem.
- Właśnie, sporo. Widzę, kiedy coś kręcisz, albo ukrywasz. Mów, o co chodzi.... - Gośka postawiła przede mną herbatę, usiadła sobie wygodnie i postanowiła przeprowadzić dochodzenie wyjaśniające. Prawdopodobnie taka samą minę przybierał jej mąż, gdy był na służbie. Kurcze.... ratunku - pomyślałam. Nie mam szans, jeśli nic się nie wydarzy, będę musiała jej wszystko wyjaśnić.
- Gosiu, miałam dziś nie najlepszy dzień... - zaczęłam i w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Byłam uratowana. Gospodyni poszła otworzyć, w tym samym czasie, ja porwałam swoja herbatę i ukryłam się w salonie.
- - Mamusiu... mamusiu... Tatuś dziś uczył nas nurkować w basenie. Mówił, że musimy to umieć, gdy już będziemy nad morzem. Sam też nurkował...
- Jak to nurkować? - usłyszałam zdziwienie w głosie przyjaciółki. - I kto pozwolił mu wejść do wody? Miał was tylko pilnować - dochodzenie przeniosło się z mojej osoby na przewinienia dzieci. Usiadłam wygodnie na fotelu. Łyknęłam gorącego napoju. Przymknęłam oczy...
- Ewa...? - usłyszałam nad sobą głos Jurka.
- Nie, Elżbieta, królowa brytyjska - odburknęłam już gotowa do obrony. Mój rozmówca jednak pozostał niewzruszony.
- Tak? Bardzo przepraszam Waszą Wysokość, jest pani bardzo podobna do przyjaciółki mojej żony - uśmiechnął się przy tym rozbrajająco. - Od dawna tu jesteś?
- Nie, z pół godziny. Nawet nie miałyśmy okazji poplotkować. Wróciliście tak szybko.
- Owszem, Kinga chciała szybko iść spać, bo jutro od samego rana ma czekać na nowego wujka.
- A fakt, Ania pisała, że widziała Marka w Krakowie i że ma was odwiedzić. Już jutro?
- Pisała do Ciebie? Ma jakieś wiadomości o Andrzeju? Jak ona to znosi?
- Wygląda na to, że ledwie się trzyma. Cały czas jest na skraju histerii i prawie co weekend jeździ do Krakowa, chyba nie dowierza Piotrowi, że sumiennie się wszystkim zajmuje.... - Zawiesiłam na chwilę głos, przyszło i bowiem do głowy, że to może być dobry moment, aby wyciągnąć od niego informacje. - Jurek.... - zaczęłam lekko proszącym głosem. - Czy po takim czasie te poszukiwania cały czas prowadzi tylko policja w Krakowie czy już w całej Polsce? I jak to wygląda? Czy Wy macie jakieś zdjęcia i informacje, że ktoś taki zaginął i że trzeba go jakoś zatrzymać, gdyby pojawił się w okolicy?
- Po 2 tygodniach od zaginięcia zdjęcia i dane osoby poszukiwanej rozsyłane są po całej Polsce. Ale wiesz, mamy tyle spraw, że o ile taki ktoś nie trafi na policje z powodu innych rzeczy, raczej nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy np. jest w Lublinie.
- Czyli nawet gdyby poszukiwany np. przestępca był w Lublinie, ale tu siedział cicho i grzecznie to wy go nie namierzycie, dopóki nikogo nie okradnie albo nie zabije.
- Przestępcy zazwyczaj maja kontakty z kimś z miejscowego półświadka i wtedy można ich namierzyć. Ale taki statystyczny zaginiony raczej jest nie do wykrycia. Ewa, o co chodzi? Skąd tyle pytań?
- Tak się zastanawiam. Czyli Andrzej może się nie znaleźć przez kilka lat. Gdyby choćby stracił pamięć i zamieszkał z jakimś Zaklikowie Górnym, to nikt nie wpadnie na jego trop. Może sobie przyjść jakieś nowe nazwisko i zacząć nowe życie.
- Nie może. Zapominasz, że żyjemy w XXI wieku. A nie XIX. Teraz każdy mam jakieś dokumenty i figuruje z bazach danych Urzędu Stanu Cywilnego, skarbówki, PZU. Wcześniej czy później ktoś go zacznie ścigać i wtedy trafi do nas.
- Ale to może potrwać i ze dwa lata. Nie jest dobrze. Hm... A co ma zrobić statystyczny obywatel, gdyby mu ktoś nowy w okolicy, dziwnie zachowujący się, wpadł w oko? Czy może sam go jakoś sprawdzić? Czy musi zwrócić się z tym do Was?
- Wpadł mu w oko? Ewa, każdy mężczyzna, który zwróci na siebie Twoją uwagę, będzie musiał dziwnie zachowywać się. Hi hi hi - Jurek gwałtownie zaczął dusić się ze śmiechu. - I to wcale nie będzie znaczyło, że jest jakimś typem spod ciemnej gwiazdy.
- Co wam tak wesoło? Ciszej, dzieci już położyły się spać - obwieściła Gosia, która nagle pojawiła się w drzwiach. - Jurek i jak Ci się podoba nowa fryzura Ewy? - zapytała w chwili, gdy ja zaczęłam się użalać:
- I nawet nie przyszły się ze mną przywitać? A ja nawet kupiłam im gumy i Rafaello.
- Będą miały na jutro - podsumowała. W tym czasie Jurek bacznie mi się przyglądał.
- I to jest Twoja nowa fryzura? A ja myślałem, że rano zaspałaś i nie zdążyłaś pospinać włosów. A przy tym wiatr ci je rozwiał i dlatego przypomniały sobie, że pewnie z dzieciństwie były lekko kręcone.
- Krwi!!! - zawyłam. - Spędziłam tyle czasu u fryzjera, a ty mówisz, że to wiatr. I pewnie teraz zaczniesz mi wmawiać, że to żadna zmiana i że zakład i tak przegrałam? - Jurek zgodnie kiwnął mi głową. - Nic z tego! Zmiana jest? Jest! Cherry mi się należy? Należy!!! I nie wykręcaj się.
- Dobrze, dostaniesz to Cherry. Tylko teraz powiedz, dzięki komu ta zmiana? To kto wpadł co w oko? I kogo chcesz sprawdzać w archiwach Interpolu?
- Co? Ewa? W końcu jakiś mężczyzna wpadł ci w oko? I stąd to zdenerwowanie? Kim on jest? Gdzie go poznałaś? - dołączyła się o dochodzenia męża Gosia.
- Chwileczkę!!!... Nikt nie wpadł mi w oko! Nie zakochałam się! - próbowałam protestować.
- Nie? Tylko winni się tłumaczą. Zapomniałaś o tej podstawowej zasadzie -kpili sobie. - Kiedy go poznamy? Jak ma na imię?
- Aleksander Battenberg...
- Kto? -
- Aleksander Battenberg, car Bułgarii - teraz oboje małżonkowie patrzyli na mnie z niedowierzaniem w oczach. - No tak. Ostatnio tylko on mnie fascynuje. Niestety ma jedna podstawową wadę, nie żyje już od ponad 100 lat.
- Ty zawsze swoje. A ja myślałam, że zanosi się na coś ciekawego -rozczarowanie malowało się na twarzy Gosi.
- Ale nie martw się. Na awanturę może się i zanosi. Ale z innego powodu. Zdecydowałam, że jednak wam powiem. Dziś w bibliotece, w czytelni u Krysi, poznałam Zdzisława Kołodzieja.
- A kto to jest? - drążyła gospodyni, Jurek, jakby lekko zrezygnowany wyszedł do kuchni. Wrócił po chwili z puszka piwa w ręce. - Nie wiem, kto to jest. A le jedno wiem. Wygląda jak skóra zdjęta z Andrzeja. Aż mną to nieźle szoknęło. Tylko twierdzi, że nazywa się właśnie tak i nie zna Andrzeja Wiślińskiego.
- A co on robi w tej bibliotece? - zainteresował się pan policjant.
- Pytałam Krystynę. Niby nic specjalnego. Przychodzi do biblioteki i grzecznie przegląda katalogi.
- Tylko tyle?
- Tak. On wydawał się autentycznie zdziwiony moim atakiem. Ale to podobieństwo. Choć z drugiej strony, ten jakieś dokumenty ma, bo przecież musi coś zostawiać, aby dostać numerek do czytelni. Już sama nie wiem. Może mam obsesje? Może mi się tylko wydawało?
- Zadzwoń do Ani, niech tu przyjedzie, pomoże ci go zidentyfikować - zaproponowała
- Ale ja nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie chciałabym jej denerwować. I jeśli to JEST Andrzej, a ukrywa się przed kimś, to prawdopodobnie już więcej nie pojawi się tam. Może poczekam do poniedziałku. I wtedy zadzwonię. A w poniedziałek ma być informacja o tym zaginięciu w programie ogólnopolskim. Może wtedy będzie więcej poszlak i Anka się tak nie zdenerwuje.
- Kobiety koniec gdybania - kategorycznie stwierdził Jurek. - Ja postaram się w poniedziałek z samego rana poszukać gdzieś informacji na temat pana... Jak on się nazywał?
- Zdzisław Kołodziej - dodałam pospiesznie.
- Zdzisława Kołodzieja. A Ewa niech sprawdzi, czy on będzie jeszcze w przyszłym tygodniu w bibliotece. I jeśli dalej będą jakieś poszlaki, że może to ta sama osoba, wtedy zawiadomicie Ankę. Teraz to bez sensu. Która z pań ma ochotę na piwo?
- Ja dziękuję, zrobiło się dość późnawo, a jutro niestety pracuję. Może innym razem. Pozdrówcie ode mnie Marka. O której on przyjedzie?
- Koło południa. To nie wpadniesz do nas jutro na obiad? - dopytywali się oboje.
- Chyba nie. To wasz gość. Może zechcecie sobie porozmawiać. Może spotkamy się w niedzielę. miłej wizyty i wyśpijcie się dziś, bo pewnie czeka was kilka bezsennych nocy - stwierdziłam na pożegnanie.

Z samego rana obudził mnie telefon.
- Ewa, spałaś jeszcze?
- Ależ skąd. Zwykle wstaję o 6.15. Co się stało.
- Wczoraj po Twoim wyjściu zadzwoniłem do Krakowa. Do Marka. On ma ci przywieźć, skopiowane materiały z dochodzenia jakie przeprowadzono. Tam będą wszystkie dane na temat Andrzeja. Dokładny rysopis. Znaki szczególne. Dane o rodzinie. Może powinnaś to zobaczyć przed poniedziałkiem. Wpadnij do nas koło 17. tylko nie pytaj o nic prze Gosi, nie chciałbym, aby się zdenerwowała. Ona już i tak z powodu tej afery sporo przeszła.
- Dobrze, będę prosto p pracy. Dzięki za telefon. I dobrej zabawy na spotkaniu. Cześć - odłożyłam słuchawkę lekko zdziwiona.

Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#55 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 22 wrzesień 2003 - 22:22

Taksówkarz pomagał mi wyładować pakunki, jakimi zapakowałem jego auto pod drzwi Jerzego i Małgorzaty. Widocznie dostrzegli to gospodarze, bo drzwi otwarły się jak szeroko, a w nich ujrzałem Aniołka z prześlicznym uśmiechem. Stałem tak przez chwilę z rozdziawioną buzią, by wydukać wreszcie coś sensownego. Tak ślicznego dziecka nie widziałem już dawno. Blond włoski, kręcone loczki, niebieskie oczęta jak guziczki i prześliczny uśmiech. I wiem, czemu był taki zniewalający. To był uśmiech Małgorzaty z przed lat, kiedy to zaczepiła mnie pod balkonem.
-Cześć! -Jestem Marek i pewnie na mnie czekałaś księżniczko?
-Wujek przyjechał, hurrrraaaaaa! Zadźwięczał mi w uszach anielski głosik na oko siedmioletniej dziewczynki.
-czy tu mieszka księżniczka Kinga i czy mogę ją poprosić do drzwi? -Spytałem udając, że nie rozpoznaję tej prześlicznej buzi. Dostałem jeszcze w Krakowie odbitki całej rodzinki i dowiedziałem się od Gosi wszystkiego o jej rodzinie od czasów naszego nagłego rozstania. Przeprowadziliśmy długą rozmowę u Piotra podczas mojej rekonwalescencji.
-To jest Kinga!- Usłyszałem, a w drzwiach ukazał się wysoki chłopak.
-Jeśli masz na imię Piotr, to znalazłem się we właściwym miejscu.
-Tak jestem Piotr i zapraszamy do środka. Wszedłem obładowany paczkami, choć nie powinienem jeszcze niczego nosić. Zanim przestąpiłem próg, do komitetu powitalnego dołączyli oboje rodzice tych uroczych dzieciaczków. Co ja mówię? Piotr to mężczyzna już. Postawny wysoki jak na swój wiek i bardzo podobny do.......
-Witaj w domu! Usłyszałem ciepły jak zawsze głos Małgorzaty. Podchodząc musnęła mnie w policzek. Jej zapach, zawsze zwalał mnie z nóg. Musiałem szybko się opanować, gdyż Jerzy już wyciągał rękę poklepując mnie po plecach.
-Dzieci, pozwólcie wreszcie wujkowi wejść do salonu, oponowała Gosia.
Mała szczebiotka usadowiła się na moich kolanach i nadawała zadając mnóstwo pytań, na które musiałem odpowiadać, śmiejąc się przy tym do łez. Piotruś bardziej poważny, przypatrywał mi się ukradkiem. Jerzy, postawił przede mną koniak, który sączyliśmy przy kawie po pysznym obiedzie. Nie rozpoczynaliśmy rozmowy przy dzieciach o istotnych sprawach, dotyczących śledztwa.
-Cześć kochani! - W drzwiach salonu zobaczyłem Ewę. Parsknąłem śmiechem tak potężnie, że Kinga przestraszona w ostatniej chwili uchwyciła się mojej szyi, by nie spaść z kolan. Ewa, wybałuszyła oczy i z miną pełną błyskawic skierowała się w moją stronę.
-Czego rechoczesz zbirze, co!?!?
-Bo wyglądasz jakby piorun pierdutnął w szczypiorek. Musiałem mocno się hamować by nie ryczeć wręcz ze śmiechu. Może to koniak mnie tak rozgrzał i nastroił?
-No, tak. Teraz już wiem, czemu mnie wczoraj szef nie poznał w sklepie. A myślałam, że udało mi się go zwieść. Tu okazuje się, że to on wolał mnie nie rozpoznać specjalnie, cholercia.
-Jerzy a ty wczoraj też widziałeś,że wyglądam okropnie i nic nie mówiłeś. Taki z ciebie przyjaciel? O Gosi nie wspomnę, bo fryz mi dopiero się rozpieprza. Jeszcze ten cholerny deszcz dokonał reszty. Wrrrr.....Daj się napić tego świństwa, co sączycie, bo szlak mnie trafi.
Wszyscy ryknęli jednym gromkim śmiechem. Całe szczęście, że Ewa miała naprawdę niesamowite poczucie humoru i reagowała wspaniale. A może też stwierdziła, że tylko wydała many na fryzjera.
-Czekaj, chodź ze mną do drugiego pokoju. Postaram się przyprowadzić cię do stanu oglądalności przez ten gorszy gatunek homo, powiedziała Małgorzata.
Kiedy wyszły, zabierając Kingę ze sobą, mogliśmy przystąpić do omawiania istotnych dla śledztwa spraw. Ustaliliśmy, co możemy mówić w obecności pań, gdy się pojawią. Jerzy nie chciał denerwować Gosi po tych przejściach. Ja też tak uważałem. Piotruś już dawno wymknął się z laptopem, jaki mu sprezentowałem.
Kiedy panie wróciły położywszy Kingę do łóżeczka z jej rolkami i innymi prezentami, obstawiając ją w koło tymi drobnostkami, a Piotrusiowi nakazując odłożenie mojego prezentu na szafkę, mogliśmy zacząć rozmowę. Udało mi się szepnąć do Ewy i umówić się z nią w bibliotece na jutro.
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#56 Viviane

Viviane

    Statysta

  • Użytkownik
  • PipPip
  • 19 postów

Napisano 23 wrzesień 2003 - 09:47

Dochodzi dwunasta. Zaraz powinien tu być. Spojrzałam w lustro wiszące między regałami. Nieźle. Makijaż też mi wyszedł super. Naturalny, bez przesady. Przeszłam się po czytelni dla rozluźnienia. Rzut oka na hall przez oszklone drzwi. Idzie! Chorobcia, gdzie tu stanąć, żeby prezentować się najlepiej?! Przy komputerze będzie dobrze. Poudaję, że coś tam szukam. Noga na nogę. Jest!
- Dzień dobry.
- Och! Dzień dobry panu, jak zwykle punkt dwunasta - uśmiechnęłam i podniosłam z krzesła. Z zadowoleniem odnotowałam jego pełne aprobaty spojrzenie. Prześlizgnął się wzrokiem po tym i owym. Jasne! Typowe! Ale nie mogę mieć pretensji. Głównie o to chodziło.
- Ekchm - odkaszlnął. - Co to ja....?
- Proszę. Oto obiecane książki - odwróciłam się i sięgnęłam po książki leżące na półce. Oczywiście mogłam położyć jej na biurku, ale celowo umieściłam nieco wyżej. Żeby jedna czy dwie mogły spaść na podłogę.
- Proszę pozwolić! - rzucił się w moją stronę, a ja równocześnie pochyliłam się. " Dobrze, że jest lato - pomyślałam. - I dobrze, że jestem kobietą. Strój tak wiele załatwia."
- Dziękuję - ponownie obdarzyłam go uśmiechem. - Mam nadzieję, że przydadzą się panu.
- O! Z pewnością - również się uśmiechnął wciąż usiłując zajrzeć mi w dekolt.
Cholera! - przeraziłam się - za głęboki? Rano starannie dobrałam strój. Wiedziałam, że akurat ta kiecka dobrze na mnie leży, a ja dobrze w niej wyglądam. Długość w kolano, całość przyzwoita, ale nie pozostawiająca domysłów, jakiej płci jest właścicielka. Podążyłam wzrokiem za celem jego spojrzenia. Nie, głębokość dekoltu jest O. K.
- Ma pani bardzo ciekawy ... wisiorek - zauważył gdzie patrzę. I wcale się nie speszył!
- Dzięki - celowo przeszłam do mniej oficjalnych form.- Pamiątka rodzinna. Wracając do książek...
- Otóż to. Nie wiem, jak się pani odwdzięczę, pani... Krysiu.
A jednak! Łapie się. Brawo! - pogratulowałam sobie w duchu. Ale zaraz się zganiłam za przedwczesną radość. - Spokojnie maleńka. To jeszcze nic nie znaczy.
- Nie ma sprawy - zaprezentowałam kolejny uśmiech.
- Jest - upierał się. - Dla mnie to bardzo ważne. Cóż, tymczasem wracam do pracy. A później... - zrobił jakiś nieokreślony ruch i poszedł do stolika. Rozłożył podarowane książki i zabrał się za wertowanie kolejnej szufladki katalogu.
Dwie godziny minęły szybciutko. Pojawili się inni czytelnicy, ale pan Zdzisław vel Domniemany - Zaginiony- Andrzej wciąż zerkał w moją stronę.
- Zaraz zamykamy, więc proszę powoli kończyć - rzuciłam w przestrzeń. Doktorantka spojrzała zdziwiona na zegarek, a student z westchnieniem zbierał notatki. Zdzichu, jak go w myślach nazwałam, też zaczął się podnosić. Specjalnie wolno, żeby tamci mogli wyjść pierwsi.
- Chciałbym panią prosić o jeszcze jedną przysługę - zaczął bez wstępów.
"Chłopie wszystko. Tylko umów się ze mną!" - pomyślałam, ale zamiast tego znów uśmiechnęłam się. Tym razem zachęcająco. Jak tak dalej pójdzie, asortyment moich uśmiechów będzie niezliczony.
- Widzi pani, to miasto jest takie...magiczne, a ja go zupełnie nie znam. Czy wybrałaby się pani ze mną na spacer w charakterze przewodnika. Dodam pięknego...
Ha! Nareszcie! Wrzasnęłam w myślach.
- Byłbym wdzięczny - dokończył.
- To już drugi... - wpadłam mu w słowo.
- Co!? Jaki drugi!? - biedak był kompletnie zbity z tropu.
- Powód do wdzięczności - wyjaśniłam - Pierwszy to książki. - uśmiech zmieniłam z zachęcającego na czarujący.
- Ach! Oczywiście! I właśnie w ramach rewanżu za uprzejmość, po spacerze chciałbym panią zaprosić na kawę.
- Ależ ja jeszcze pracuję - droczyłam się choć miałam ochotę złapać torebkę, zamknąć interes i pobiec z nim póki się nie rozmyślił.
- Wiem. Do trzeciej - tu mnie zaskoczył. To jeszcze 40 minut. Poczekam. Chyba że ma pani inne plany na popołudnie. - Planów nie miałam, bo odwołałam wszystko na ten dzień. Na wszelki wypadek.
- Hm... W zasadzie... Czemu nie - przeciągać struny też nie można.
- To czekam - i wyszedł na hall.
"Boże - myślałam gorączkowo - Ewka mnie zabije! Ależ ja jestem wredna! Ale sprawa tego wymaga! I warto. Może uda mi się wyciągnąć z niego jakieś informacje. A nóż - widelec to ten cały Andrzej?"
Ostatnie minuty pracy siedziałam jak na szpilkach. Byłam pełna wątpliwości, czy dobrze robię. Niech on tylko nie wyobraża sobie za wiele. No i oczywiście Ewa... Trudno. Zmierzę się z nią później.
Kiedy wyszłam przed bibliotekę, czekał na mnie z bukiecikiem jaśminu.
Myślałam, że umiem panować nad swoją twarzą w wymagających tego sytuacjach... Cóż, człowiek uczy się przez całe życie... - Delikatne kwiatki dla delikatnej kobiety - powiedział nonszalancko. Tym razem zaczerwieniłam się na serio.
- Trafił pan w setkę. Kocham zapach jaśminu - odparłam. Ma wprawę, pomyślałam.
- To od czego zaczniemy? Od zwiedzania, czy od jakiejś przekąski? Bo zapewne jesteś... przepraszam... jest pani głodna.
"Nie ze mną te numery Bruner" - pomyślałam, a głośno rzekłam:
- Może być po imieniu. Krystyna - wyciągnęłam rękę.
- Zdzi... Zdzisław - zająknął się, zmarszczył lekko brwi i zaraz uśmiechnął. - Ale i tak to wiesz.
- Tak, wiem. - Ale zaczynam mieć wątpliwości, dodałam sobie w myślach.
Muszę przyznać, że był uroczym towarzyszem. Żadnych dwuznacznych gestów. Zainteresowany tak bardzo miastem i tym, co mówię, że z każdą chwilą i ulicą dziwiłam się coraz mocniej. W końcu zasiedliśmy na ukwieconym tarasie kawiarenki. W doskonałych humorach, czując zadzierzgniętą więź złożyliśmy zamówienie.
- Jak to jest... - zaczęłam z grubej rury. - Mieszkasz tutaj, w tym mieście, a nie znasz go zupełnie. - Prawdę powiedziawszy, szwendając się po ulicach starówki, sprawiał wrażenie kompletnie zagubionego. Jakby tu był po raz pierwszy.
Uśmiech zamarł mu na ustach...

;) Pozdrawiam - Viviane
  • 0
Pozdrawiam
Viviane

#57 malenstwo

malenstwo

    Podpowiadacz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPip
  • 232 postów

Napisano 24 wrzesień 2003 - 10:19

- Mamo, mamusiu popatrz, cyrk przyjechał! - głos Piotrusia wyrwał mnie z zamyślenia.
Myślami byłam już nad morzem, na ciepłej, zalanej słońcem plaży i słuchałam jego szumu. Oczami wyobraźni widziałam piękny zachód słońca...
Jurek obiecał mi te wczasy zaraz po powrocie z Krakowa.
- Musisz odpocząć po tym wszystkim Gosiu - mówił. A morze na pewno dobrze ci zrobi - popatrzył na mnie z troską. Cieszyłam się tym wyjazdem, zwłaszcza, że dawno nie byliśmy nigdzie razem. Jurek jak zwykle był zapracowany i nie mogliśmy ustalić wspólnego wyjazdu, bo ciągle miał jakieś sprawy w Komendzie. Nawet podczas urlopu nie dawali mu spokoju.
Przed nami stał wielki namiot otoczony barierkami, wokół kręcili się jacyś ludzie, pracownicy zapewne. W oddali było widać człowieka z małpką, jakiś śmiesznie ubrany klaun ćwiczył rzuty piłeczką, pewnie do swojego numeru.
- Pójdziemy tam? - synek pociągnął mnie za rękę. Zobaczymy tresowane zwierzątka. Proszę - popatrzył na mnie błagalnie, będę grzeczny, obiecuję, Kinga też zawtórowała bratu.
- No dobrze, pójdziemy tam w niedzielę - uśmiechnęłam się do dzieci - razem z tatą, tak?
- Tak, tak - wykrzyknęły chórem ucieszone - lubiły, kiedy chodziliśmy gdzieś całą rodziną, ale ostatnio zdarzało się to rzadko.
- Ale teraz musimy iść szybko do domu i ugotować obiadek dla taty. Co powiecie na naleśniki? - powiedziałam, żeby odwrócić ich uwagę od namiotu cyrkowego i ruszyłam w stronę domu. Uwielbiali naleśniki , więc w podskokach ruszyły za mną.
Kiedy skończyłam smażenie, zadzwonił telefon, to był Marek ( w myślach nadal nazywałam go Pawłem), zapowiadał swój przyjazd do Lublina na jutro. Ucieszyłam się, że już wyzdrowiał i że zostanie u nas parę dni.
Po obiedzie wysłałam dzieci z mężem na basen, a sama zajęłam się przygotowaniami na przyjęcie Marka. Umówione byłyśmy też z Ewą, która przyszła tak odmieniona nową fryzurą, że na początku zastanawiałam się, czy ją wpuścić do mieszkania. Trafiła chyba na nienajlepszą fryzjerkę, ale jakoś głupio było mi ją krytykować, więc dałam sobie spokój. Zresztą widziałam, że sama nie ma najlepszego humoru z tego powodu.
Wyjęłam ciasto z piekarnika, zrobiłam Ewie herbatkę i sama usiadłam przy niej.
Ewa dopytywała się z jakiej okazji to ciasto, bo był to jej ulubiony sernik z brzoskwiniami.
- To na cześć Marka - uśmiechnęłam się
Próbowała mnie czymś zagadać, ale widziałam, że coś ją bardzo dręczyło, lecz nie chciała powiedzieć co się stało. Sama musiałam się domyślać, ale i tak nie zgadłam. Uratowało ją przyjście dzieci i Jurka. Piotruś opowiadał jak było na pływalni. Okazało się, że Jurek uczył ich nurkowania! Dobrze, że tego nie widziałam, bo chyba bym go zamordowała za to.
Pora była już trochę późna, dzieci zmęczone popołudniowymi zajęciami poszły szybciej spać. Mogłam więc zająć się Ewą. Rozmawiali z Jurkiem, kiedy weszłam do pokoju. W końcu wyjaśniło się zdenerwowanie Ewy. Widziała człowieka łudząco podobnego do Andrzeja, który wcale jej nie poznawał, a na dodatek przedstawiał się innym nazwiskiem. Jurek obiecał się tym zająć. Martwiliśmy się też o Anię, bo bardzo przeżywała zniknięcie Andrzeja.
Ewa szybko pożegnała się, wymawiając się brakiem czasu. Nawet nie przyjęła naszego zaproszenia na obiad na jutro. Znałam ją za dobrze, żeby nie wiedzieć, że dzieje się coś niedobrego.
Po kolacji usiadłam obok Jerzego.
- Dziwne to wszystko, powiedziałam do męża. Skąd Andrzej wziąłby się w Lublinie. O ile wiem, nie ma tu chyba żadnej rodziny, czemu nie odzywał się przez tyle czasu i dlaczego nie poznał Ewy. Coś mi tu nie pasuje. Może to jakiś sobowtór, albo nie daj Boże następny brat bliźniak.
- Postaram się to dokładnie sprawdzić, nie myśl już o tym, przytulił mnie. Popatrz jaki dobry film w telewizji. Przytaknęłam mu, ale wcale mnie nie interesowała telewizja. Zamyśliłam się - jak bumerang wróciły niedawne wydarzenia. Obrazy przesuwały się w mojej głowie jak w kadrze filmowym.
- Czy to się kiedyś skończy - pomyślałam, ale chyba głośno, bo Jurek zaczął przyglądać mi się badawczo
- Dobrze się czujesz? - zapytał
- Tak, jestem tylko trochę zmęczona. Pójdę zajrzeć do dzieci powiedziałam i wstałam z fotela.
Otworzyłam drzwi dziecinnego pokoju. Piotruś poruszył się we śnie, Kinga spała słodko z rączkami rozrzuconymi na kołdrze. Księżyc oświetlał jej jasne włosy. Pochyliłam się nad nią i przytuliłam do siebie. Tak zastał mnie Jerzy, zaniepokojony tym, że długo nie wracam.
- Chodź Gosiu, miałaś dziś ciężki dzień, odpocznij sobie. Jutro przyjeżdża Marek. Dzieci tak cieszą się, że poznają nowego wujka. Poprawił kołderkę córeczce, zajrzał do Piotrka. Patrzyłam z jaką czułością to robi. Dobry z niego ojciec - pomyślałam
Tej nocy źle spałam, budziłam się co chwilę, śniły mi się sceny z niedawnych wydarzeń w Krakowie. W ogóle ostatnio źle sypiałam. Dobrze, że Jurek ma mocny sen, więc nie zauważył moich nagłych przebudzeń, kiedy zrywałam się wystraszona. Serce też mi ostatnio szwankowało, ale pomyślałam, że morze wyleczy wszystko. Tak bardzo lubiłam patrzeć na morze... To mnie zawsze uspokajało.

Kiedy nazajutrz przyjechał Marek, radości dzieci nie było końca, zwłaszcza, że przywiózł tyle cennych prezentów. Trochę mi było głupio, bo to przecież ja miałam u niego dług wdzięczności. No i w końcu poznały nowego wujka, o którym ostatnio dużo słyszały. Kinga władowała mu się na kolana, jakby znała go od zawsze. Jednak dzieci mają w sobie intuicję, wiedzą, kogo obdarzyć zaufaniem. Piotruś aż podskoczył z radości jak zobaczył nowego laptopa.
Kiedy przyszła Ewa, znów było trochę żartów na temat jej nowej fryzury. Postanowiłam coś z tym zrobić, żeby panowie przestali jej dokuczać. Chciała dziewczyna zmienić trochę swój image, to pomogłam jej ułożyć włosy tak, że w pierwszej chwili, kiedy znów pojawiłyśmy się w pokoju, nasi panowie aż zaniemówili z wrażenia
- No, no Ewa, wyglądasz teraz jakbyś wyszła z salonu piękności - popatrzyli na nią z uznaniem. Uśmiechnęła się z lekkim zakłopotaniem
- Nad czym teraz rozprawiacie? - zapytała Ewa, żeby przestali się w końcu gapić na nią.
- Naradzamy się od czego zaczniemy poszukiwania Andrzeja - odpowiedział Jurek. Poszperam w papierach i zobaczę, czego dowiedzieli się nasi ludzie. Musimy mieć jakiś punkt zaczepienia. A Twoja koleżanka niech wyciągnie coś od tego Zdzicha, czy jak mu tam, gdzie mieszka, co robi, a my go jakoś namierzymy - powiedział do Ewy.
Reszta wieczoru przebiegła w bardzo miłej i wesołej atmosferze. Miło się wspominało dawne czasy. Śmialiśmy z naszych młodzieńczych pomysłów. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zrobiło się późno. Jurek chciał odwieźć Ewę autem.
- Ani mi się waż! - powiedziałam - wypiłeś trochę. Policjant nie daje złego przykładu. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Ewa wróciła do domu taksówką

Spaliśmy jeszcze, kiedy zadzwonił telefon. Znów wzywali Jurka do komendy. Nawet w nocy nie miał spokoju. Ta praca w końcu go wykończy - pomyślałam
- Musisz iść? - zapytałam, choć było to oczywiste
- Tak, ale postaram się jak najszybciej wrócić - odpowiedział
Rano przy śniadaniu Marek żartował z dziećmi. Polubiły go bardzo. Przyglądałam się im z uśmiechem.
Ciekawe czy, gdyby nie musiał wyjechać mielibyśmy dzieci i czy byłyby takie udane jak Piotruś i Kinga - przeleciało mi przez głowę, ale już za moment przywołałam się do porządku. - Nie ma co gdybać - strofowałam sama siebie. Marek, jakby wyczuł o czym myślę, bo uśmiechnął się do mnie tym jakże znanym mi uśmiechem, a ja uciekłam szybko do kuchni. Poszedł tam za mną
- Masz udane dzieci Gosiu - powiedział. Jerzy dba o Ciebie - masz chyba wszystko o czym marzyłaś kiedyś.
- Nie - szepnęłam cicho- nie mogłam spełnić jednego marzenia, ale to już minęło. Teraz muszę myśleć o dzieciach, o rodzinie..
- Tata wrócił! - dzieci zaanonsowały przybycie Jerzego. Stanął w drzwiach kuchni i przyglądał się nam badawczo.
- Jadłeś coś? - zapytałam, żeby rozładować napiętą sytuację - pewnie nie dali ci tam nic do jedzenia, chodź zrobię ci śniadanko - uśmiechnęłam się, a on usiadł przy stole. Widać było po nim zmęczenie. Marek niepostrzeżenie wycofał się z kuchni. Po chwili z pokoju dobiegł śmiech dzieci bawiących się z wujkiem.
  • 0

Nigdy nie zapominaj najpiękniejszych dni swego życia! Wracaj do nich ilekroć w twym życiu wszystko zaczyna sie walić.


#58 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 24 wrzesień 2003 - 17:21

Z załatwieniem wolnego szef nie robił mi problemu. Wszyscy w firmie przeżywali zaginięcie mojego kuzyna i okazywali mi nie tylko współczucie, ale wspierali mnie i pomagali jak potrafili, łącznie z wyręczaniem mnie z pracy. Wydawało się, że uruchomiłam wszystkich ludzi oraz wszystkie środki, mogące pomóc w jego szukaniu. Kupiłam nawet telefon komórkowy, przed którym tak się do tego czasu broniłam. Na nic się to wszystko zdało, nikt go nie widział, nikt o nim nie słyszał od tamtego feralnego dnia. Nie bardzo więc chciało mi się wierzyć w to, że Andrzej pojawił się nagle - ni stąd ni zowąd - w Lublinie. Dlatego nie zawiadomiłam o tej niewiarygodnej rewelacji rodziców Andrzeja, nie chcąc im robić płonnych nadziei na odnalezienie syna i pogłębiać ich rozpaczy, jeśli okaże się, że to nie on. A swoją drogą, przecież Ewa nie mogła go pomylić z nikim innym, w końcu widziała go kilka razy. Sama nie wiem.... Jedyne co wiem, to muszę sama sprawdzić na własne oczy i potwierdzić, że to Andrzej, albo nie on. No tak, a jeśli on rzeczywiście ma swojego sobowtóra... podobno każdy ma... A może Andrzej celowo się ukrywa z nieznanych nam powodów? Może ma to związek z tą aferą ze starodrukami? To byłoby jakieś wytłumaczenie, tym bardziej, że według relacji koleżanki Ewy, tej z biblioteki - facet się tym interesuje. Hmm... jak tu mieć pewność, że to Andrzej? Z Ewą, ani nikt ze znajomych, nie możemy się mu pokazać na oczy, jeśli się ukrywa...możemy mu zaszkodzić...przeszkodzić... Kurcze, ale w czym? Jak to rozegrać, jak upewnić się przynajmniej, że żyje?

Rozmyślałam tak siedząc sama, w deszczowy ranek w przedziale pociągu relacji Olsztyn - Warszawa, bawiąc się jednocześnie swoją nową komórką. Wysłałam sms-a do Ewy, że będę w Lublinie ok. 13.30. Kiedy rozległa się melodia z "kankana" z mojej komórki - to ja taki dzwonek ustawiłam? - aż podskoczyłam i nerwowo naciskając po omacku przyciski, próbowałam szybko odebrać rozmowę.
- Cześć, gdzie jesteś? - odezwała się Ewa i nie czekając na odpowiedź, ciągnęła dalej - już się nie mogę doczekać twojej reakcji na widok... Andrzeja - zawahała się.
- Jestem już pod Warszawą, o 11.11 mam pociąg do Lublina, więc godzinę mam na spacer po okolicach dworca wschodniego.
- Będę czekać o 13.30 na dworcu w Lublinie. A wiesz - ciągnęła - wczoraj właśnie przyjechał Marek i zatrzymał się ... u Małgosi.
- Na długo? Może wspólnie coś ustalimy... A jak się czuje?
- Musi się oszczędzać, poza tym wszystko ok. Wiesz on po tym postrzeleniu zrobił się jakby milszy, mniej butny.
- Też to zauważyłam już w Krakowie.. wyszło mu to na dobre - palnęłam nie zastanawiając się, co mówię i zachichotałam jednocześnie...ups. Słuchaj, a może on i Andrzej coś razem knują... dlaczego przyjechał akurat teraz, kiedy Andrzej się odnalazł. Wiesz, czuję że to on... od momentu, jak mi o tym powiedziałaś...
- Spokojnie Anka, nie podniecaj się tak, chociaż ja też mam taką nadzieję...inaczej nie zawracałabym Ci głowy...myślę, że uda się nam i tę zagadkę rozwikłać...
- Dobra, to do zobaczenia, będę ci siedziała na głowie póki się nie upewnię kim jest ten tajemniczy Zdzisław Kołodziej - a przez myśl mi przebiegło: już mógł wybrać sobie jakieś lepsze imię, chyba że...eeee...
- Cześć, powiem tylko, że wczoraj Krysia była z nim na długim spacerze. Mam nadzieję, że coś z niego wyciągnęła, a jeśli nie puścił pary z ust, to przynajmniej się umówiła na kolejne spotkanie... pa,pa kończę, bo podjechał mój autobus - i wyłączyła się.

Właściwie dobrze, bo pociąg wjeżdżał już na dworzec. Przez godzinę zdążyłam wejść do pobliskiego baru, bo nic dziś nie miałam jeszcze w ustach. W okolicznych sklepach kupiłam jakieś drobiazgi dla Kini i Piotrusia a na babski wieczór, bez którego nie wyobrażam sobie wizyty u dziewczyn w Lublinie: likier kawowo-mleczny "Sheridan's" w śmiesznej butelce, podzielonej na dwie części różnej szerokości, z czarną zawartością w jednej i białą w drugiej.
Gdy spojrzałam na zegarek, było kilka minut do odjazdu pociągu. Przyspieszyłam, pociąg już stał na peronie. W tym pociągu już nie znalazłam wolnego przedziału, a na dodatek cały wagon okupowany był przez szkolną wycieczkę. Czas szybko minął, było wesoło i śpiewnie.
Dochodziła 13.15, gdy zaczęłam zbierać swój bagaż, dziwiąc się trochę, że panie nauczycielki nie wydają dzieciakom dyspozycji do pakowania się.
- Mamy opóźnienie? - spytałam sąsiada obok.
- Nie, jedziemy planowo, na pewno o 14.30 będziemy w Poznaniu.
- Coooo... w Poznaniu? - rzuciłam się nerwowo do okna, jakby widok rozpościerający się za oknem miał cokolwiek wyjaśnić.
- Dojeżdżamy do Konina... - powiedział podnosząc brwi mój towarzysz podróży.
-To tylko mi się może coś takiego przytrafić... - usiadłam zrezygnowana -... wsiadłam nie do tego pociągu.
Zaczęłam bezwiednie wybierać numer Ewy, żeby jej o tym powiedzieć, może jeszcze (znając jej punktualność) nie czeka na dworcu. Trudno było się nam zrozumieć ze względu na panujący w pociągu hałas i do końca nie wiem, czy i co zrozumiała, mimo że starałam się mówić głośno i wyraźnie.
Za godzinę będziemy w Poznaniu - poinformował mnie mój uprzejmy sąsiad z podręcznego rozkładu jazdy, kolejarz jak się okazało - a stamtąd do Lublina ma pani pociąg o godzinie....15.15, na miejscu będzie o 20.11.
Ponad sześć godzin do tyłu...ponad 12 godzin jazdy...nie mogłam sobie tego wybaczyć i te myśli mnie zupełnie dobijały.
- To znaczy, że jadę na gapę - głośno pomyślałam - i pewnie zaraz się tu zjawi konduktor...
- Proszę się nie martwić, wybronię panią - uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Czy nie powinnam go poszukać? - spytałam zachowując pozory uczciwości wobec PKP, ale w nadziei, że mnie facet od tego odwiedzie.
- W tym tłoku...pewnie zrezygnował widząc tę wycieczkę... proszę się nie obawiać, w razie czego jest pani ze mną.
- No, no - uważaj człowieku - ze mną ci tak łatwo nie pójdzie - pomyślałam nastawiając się bojowo, widząc jego coraz bardziej poufały i pewny siebie uśmiech.
Jeszcze teraz powinnam zostać okradziona, odruchowo więc przysunęłam bliżej siebie mój niewielki bagaż. Nic takiego się jednak nie stało i wysiadłam w Poznaniu, czekając aż wyleje się z wagonu lawina dzieciaków. Wprawdzie nie mogłam się niczym wykpić i czekając na kolejny mój pociąg, wypiłam kawę z moim kolejarzem Winicjuszem Bobkiem - jak mi się przedstawił. Zabawny facet, śmiałam się serdecznie z jego dowcipów o pijakach. Zapamiętałam tylko jeden:
W pociągu jedzie kompletnie pijany facet. Nagle z półki bagażowej spadło mu coś na głowę. Ocknął się i rzuca hasło do gościa obok:
- Przepraszam, gdzie jesteśmy.
- W Łodzi - odpowiada facet.
- To wiem, ale dokąd płyniemy?
Odstawiona do odpowiedniego pociągu przez fachowca, zmierzałam dalej bez przygód do celu mojej podróży. W przedziale nie miałam zbyt rozmownych towarzyszy, wiec przysypiałam i czytałam kupiony w kiosku nowy tomik poezji Wisławy Szymborskiej. Oczywiście Andrzej, jego zaginiecie i pojawienie się w Lublinie (wierzę, że to on) pod przybranym nazwiskiem nie opuszczało mnie ani na chwilę, tak jak wymyślanie strategii działania, aby się upewnić, że to nikt inny jak mój kuzyn Andrzej Wiśliński.
- Mam! Przecież Andrzej mam znak szczególny - bliznę na nodze powyżej kolana, po tym można go bez trudu rozpoznać. Musi mieć sporą bliznę po tym, jak rozcharatał sobie nogę w dzieciństwie, przewracając się na wystającą z ziemi blachę. Ha, tylko jak i kto ma to zrobić?
Wpadłam na genialny pomysł, aby ta sprytna Krystynka, która się zakręciła koło niego wzięła go gdzieś na basen, ja wiem... nad jezioro, a nawet... - w tym momencie poczułam lekkie uczucie zazdrości i zaraz zganiłam się za to. Nie mogłam wytrzymać, aby się nie podzielić tym rewelacyjnym pomysłaem z Ewą. Wyszłam na korytarz, uruchomiłam komórę, dzwonię:
- Ewka, niedługo będę, jadę na pewno do Lublina, podjadę do Ciebie taksówką, nie wychodź po mnie. Ale najważniejsze jest to, że wiem jak rozpoznać, czy ten Zdzichu to Andrzej.
- Halo, Ania? Prawie wcale ciebie nie słyszę. Potwierdź, jeśli ty mnie słyszysz, czy będziesz w Lublinie tym o 20.11.
-Tak, ale... No masz, rozłączyła się.
Kiedy dotarłam wreszcie do celu mojej podróży, na dworcu spotkała na mnie miła niespodzianka, czekała na mnie cała ferajna... nie posiadałam się z radości...

:-D :-D :-D
  • 0

#59 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 26 wrzesień 2003 - 10:39

Zgodnie z obietnicą w niedzielne popołudnie wybrałam się do Gosi i Jurka na obiad. W sumie to trochę nawet żałowałam, że odrzuciłam zaproszenie na sobotę. Po pracy czułam się jako nieswojo, spacerkiem przeszłam przez całe miasto, weszłam nawet do kościoła w nadziei, że uda mi się uspokoić. Ale nic nie pomagało. W domu też nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Pierwszy raz od bardzo dawna nie miałam ochoty na czytanie. W końcu zdesperowana już grubo po 20 - tej włączyłam video i jak zwykle w podobnych stanach puściłam sobie Dźwięki muzyki. Zwykle po takim wieczorze budzę się rześka i pogodna, tym razem uczucie zdenerwowania nie ustąpiło. Zaczęłam podejrzewać, że moje przeczucie wyraźnie stara się mi zapowiedzieć kolejną rozróbę w moim życiu. Na to nie miałam ochoty. Jeszcze wszyscy nie doszliśmy do siebie po aferach majowych... Ech... Czy ja sobie nie mogę pożyć spokojnie, jak inni ludzie, tylko zawsze coś musi się dziać.... I to zawsze nie wtedy, kiedy trzeba. Stoję już od godziny na tym przystanku i nic nie jedzie. Gdybym szła na spacer, autobusy jechałyby jeden za drugim...
W tym momencie zza chmur wyszło słońce, a we mnie obudził się jakiś złośliwy chochlik. Oj, Ewka, Ewka... coś dziś źle z tobą skoro drażnią cię rzeczy tak oczywiste jak lubelskie MPK. Uśmiechnęłam się i ruszyłam spacerkiem. Mam tego dość. Niby Gosia mieszka na drugim końcu miasta... ale dzień tak wypiękniał... rozkoszowałam się słońcem i wiatrem. Na starym mieście minęłam kobietkę sprzedającą kwiaty... minęłam, ale za chwilę wróciłam się. Kupiłam Gosi pęczek bardzo wczesnych chabrów i rozkoszując się ich zapachem szłam dalej. Na Placu Czechowicza kupiłam następny. Tym razem były żółte. Tak zaopatrzona i uspokojona przeszłam na drugą stronę ulicy w poszukiwaniu jakiegoś środka lokomocji...
Do mieszkania weszłam niezauważona, tylko i wyłącznie za sprawą Piotrusia, który wracał od kolegi taszcząc jakiś pakunek. Profilaktycznie postanowiłam nie zadawać mu żadnych pytań. On może dzięki temu nie obwieścił całej rodzinie, że dotarłam w końcu. Byłam mu za to wdzięczna, miałam czas, aby dostroić się do nastroju towarzystwa. Trzeba przyznać, że spotkanie okazało się nad wyraz udane, choć ja skupiłam się bardziej na zabawach z dziećmi, jak rozmowami dorosłych. Dopiero leniwie włączyłam się do dyskusji, gdy zaczęłam ona dotyczyć Andrzeja. Nie chciałam jednak pozbawiać nikogo animuszu uprzedzając, że to wszystko nie będzie takie proste. Dałam się nawet Markowi namówić na spotkanie w bibliotece następnego dnia w południe.

Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#60 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 26 wrzesień 2003 - 11:05

I miałam rację. W poniedziałek okazało się, że nici ze spotkania. Maria zadzwoniła i oznajmiła, że ma w domu gości i wołałaby wziąć sobie poniedziałek i wtorek wolny. Nadrobi to, kiedy ja będę potrzebowała kilu dni. Zadzwoniłam do Gosi i zaproponowałam Markowi spacer po deptaku o 16.30. Z pracy także wysmarowałam list do Anki. Punktualnie o 16-tej wyszłam z budynku. Przeszłam się ulicą Jezuicka i gdy miałam już skręcać w stronę Bramy Krakowskiej, poczułam na sobie czyjś wzrok. Obejrzałam się... Na huśtawce w ogródku u "Ducha" siedziała Krysia z ... ze Zdzisławem, który intensywnie mi się przyglądał. Stanęłam jak wryta i wtedy on, zerwał się z ławki i ruszył w moim kierunku.
- Przepraszam, ale potrzebuję pani pomocy...
- Słucham... - teraz to już moje zdziwienie sięgnęło zenitu i nie zamierzałam tego ukrywać. Co on robił tu z Krystyną? I czego oboje chcą ode mnie? Przecież chyba nie powiedziała mu, że się znamy? Zerknęłam na nią. Ale ona też wydawała się zszokowana. Mężczyzna kontynuował dalej...
- Wiem, że to trochę dziwne, nie znamy się... Ale jestem tu z pewną miłą bibliotekarką, która ostatnio sporo mi pomogła, tylko.... - tu jakby się trochę zawahał. Ale na krótko. Uśmiechnął się i kontynuował dalej. - Zobaczyłem panią i postanowiłem zatrzymać. Chciałem wiedzieć, dlaczego nazwała mnie pani Andrzejem.
- Hm... - patrzyłam na niego, nie bardzo wiedząc, co powinnam teraz powiedzieć. - To dość długa historia, a pana towarzyszka czeka samotnie przy stoliku. A przy tym to nic takiego. Zwykły zbieg okoliczności i podobieństwo. - Chciałam jak najszybciej zakończyć to spotkanie. Nie wiedziałam, co kombinuje Krysia. Czy nam pomaga w ustaleniu tożsamości gościa? Czy najnormalniej w świecie znalazła sobie kolejny obiekt do flirtu? A może jedno i drugie? Jednak postanowiłam jej nie przeszkadzać i dopiero wieczorem strzelić jej kazanie. - Przepraszam za ten piątkowy atak. Naprawdę nic się nie stało.
- Ja jednak bardzo bym prosił, aby choć na sekundę dosiadła się pani do naszego stolika - nie ustępował.
- Przepraszam, ale to trochę dziwne. Nie znam ani pana ani pańskiej towarzyszki - zaprotestowałam. Postanowiłam nie zdradzać Krystyny.
- Będzie okazja, aby się poznać - uśmiechnął się czarująco. - Bardzo panią proszę...
- No dobrze - zgodziłam się. - Ale będzie mnie pan bronił, gdyby pańska przyjaciółka postanowiła zamordować mnie nożem do sałatek za zepsucie jej spotkania z mężczyzną - uśmiechnęłam się też niepewnie, w duszy modląc się, aby jakoś przeżyć to spotkanie. Mężczyzna gestem ręki poprosił, abym ruszyła przed nim. Szłam patrząc w oczy Krysi i cały czas powtarzając bezgłośnie ustami: Nie znamy się... Nie znamy się... Nie znamy... Nie znamy... Ona jednak tylko przecząco pokręciła głową. W końcu dotarłam na miejsce.
- Krysiu, pragnę ci przedstawić, moją znajomą... Krystyna... - zawahał się, jakby celowo starając się przemilczeć nazwisko. I potem dodał. -Krysia jest bibliotekarką, prawdopodobnie widywały się już panie wcześniej. A to pani .... - i tu urwał jakby zaskoczony. Fakt on mi się przedstawił, ja jemu nie.
- Ewa... - litościwie podpowiedziałam. Dyplomatycznie wczuwając się w konwencje opuściłam nazwisko. Teraz obie nieśmiało uśmiechnęłyśmy się do siebie czekając, co on dalej wymyśli.
- My już złożyliśmy zamówienie, więc prawdopodobnie będę musiał wejść do środka i poprosić o kartę dla pani...
- Nie, ja poproszę tylko herbatę - przerwałam mu.
- Nie, to niemożliwe. Nie może pani siedzieć i patrzeć, jak my będziemy jeść pizzę. Przyniosę kartę już wstawał od stolika.
- Ależ proszę sobie nie robić kłopotu. Przysiadłam się tylko na chwilę. Jeśli już jest pan tak miły, to może i pan zamówić szarlotkę w malinowym sosie. - Widząc jego zdziwienie dodałam - Jestem łasuchem i zazwyczaj o tej porze zjadam coś słodkiego... - Gdy on odszedł, zalałam Krystynę gradem pytań: - Co ty u diabła wyrabiasz? Skąd się tu z nim wzięłaś?... Wiesz już coś? Jak on się naprawdę nazywa? A właśnie, widziałaś jego dowód? On ma jakiś dokument?
- Nie wszystko na raz. Zadzwonię wieczorem to pogadamy. Dokumenty ma i nawet lubelski stały adres. Ulica Śliwkowa. Wiesz gdzie to jest...? Wygląda, że mieszka tu od dziecka... Dziwne... Bo wydaje się, jakby wcale nie znal miasta. Idzie... Reszta wieczorem... Jak to milo - ze słodkim uśmiechem i niewinnością w oczach zmieniła temat - że też jest pani bibliotekarką. nie wolałaby pani pracować... O już pan jest.. - Popatrzyła na podchodzącego do stolika Zdzisława. - A my właśnie znalazłyśmy z panią Ewą wspólny temat. Czy wiesz, że ona też pracuję w bibliotece.
- To prawie nie biblioteka - uśmiechnęłam się. Trzeba przyznać, że Krysia świetnie grała swą rolę. - Tylko taki maleńki zbiór książek. Drobiazg w porównaniu ze zbiorami pani instytucji. Mamy... - w tej chwili poczułam wibracje mojej komórki. Kurde!!! Marek! Zapomniałam o nim. Zerwałam się z ławeczki. - Przepraszam, muszę państwa na chwilę opuścić. - Chwyciłam torebkę i pobiegłam niby do toalety. Na korytarzyku wyjęłam komórkę. Okazało się, że dzwonił mój braciszek. Problem jednak pozostawał. Jak zawiadomić Marka, gdzie jestem. Wybrałam numer Gosi.
- Cześć, wiem, że powinnam być teraz z Markiem, ale wplątałam się w drobną awanturkę. Nie wiesz przypadkiem, czy mogę się z nim jakoś skontaktować. A może gdyby zadzwonił powiedz mu, aby czekał na mnie w ogródku w Old Pubie. To jest na grodzkiej. Łatwo znajdzie.
- Czekaj Ewka... Co się stało? Powoli!!!
- Nie mam czasu... Przekaż mu to proszę. Sama do niego zadzwoń podam Ci numer.
- Nie mogę.... Zadzwoń Ty, proszę.... Gosiu... Wieczorem wszystko wyjaśnię.... Cześć!!! - schowałam tel. do torebki i z uczuciem dumy ze swej przebiegłości wracałam do stolika. Z daleka dostrzegłam, jak Andrzej tłumacząc coś Krysi, bierze ją za rękę. No ślicznie!!! Ciekawe, co ta kombinuje. Oboje gdy tylko mnie dostrzegli, cofnęli ręce. A kobieta z gracją wstała od stolika.
- Teraz ja udam się pani śladem - uśmiechnęła się figlarnie.
- Przepraszam, że wciągnąłem panią w moje sprawy. Wiem, że się pani spieszy. I dlatego zaproponuję coś pani. Czy moglibyśmy się jakoś umówić na przykład na jutro? - patrzyłam na niego zdziwiona. Ten facet ma tupet. Hm.. w tym też podobny jest do Andrzeja. - Ja bardzo chciałbym się czegoś dowiedzieć o tym pani znajomym. - Przecząco pokręciłam głową. - Proszę się zgodzić - kontynuował. - Musi się pani zgodzić!!!
- Muszę? - parsknęłam śmiechem. - Panie Zdzisławie, ja niczego nie muszę.
- Ale może pani - nie miał mi zamiaru ustępować. - Bardzo proszę...
- Ale ja jutro cały dzień pracuję, a potem już jestem umówiona z przyjaciółmi - skłamałam. Nie chciałam mu niczego obiecywać przed rozmową z Krysią.
- To może odwiedzę panią w pracy? - w tej chwili patrzył niemal błagalnie.
- Dobrze. Ale powinien pan być.... - zawahałam się. Potem sięgnęłam po serwetkę. - Ma pan może długopis? - zapytałam. Gdy podał mi go, zapisałam adres na serwetce. - Powinien pan być pod tym adresem około 10.00. właśnie wraca pańska przyjaciółka. Posiedzę jeszcze ze trzy minuty i będę się zbierać. Też szłam na spotkanie ze znajomym.
- Nie może pani!!! Spojrzał na Krysię, która właśnie zajmowała swoje miejsce. - Krysiu, może Tobie uda się jakoś przekonać Ewę, aby z nami została jeszcze trochę. - spojrzałam w tym momencie na nią. Uśmiechała się słodko, ale mord miała w oczach. Hi hi... Facet, ty chyba nie znasz kobiet, ona najchętniej już w tej chwili wywaliłaby mnie z tej ławeczki.
- Pani Krysiu... - uśmiechnęłam się słodziutko. - Nie będę państwu przeszkadzać, jak jeszcze tu posiedzę z Wami kilka minut?
- Ależ skąd!!! Proszę z nami zostać! - odpowiedziała kopiąc mnie pod stołem. Jej oczy jednak mówiły raczej: Spadaj stąd Ewka, bo nic Ci więcej nie powiem. Dobra, dobra, odpowiedziałam je w myślach. Już sobie idę. Nie denerwuj się.
- Przykro mi bardzo. Ale właśnie dostrzegłam na zegarku Zdzisława, która jest godzina. Nie sadziłam, że aż tak bardzo się zasiedziałam. - wstałam od stolika. - Pani Krysiu, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. An... - urwałam zdziwiona. Ten człowiek nawet barwę głosu na podobna do Andrzeja. - Zdzisławie - do zobaczenia... - wyszłam z ogródka i prawie pobiegłam na Grodzką. Marek już czeka na mnie wewnątrz. - Przepraszam. Miałam dziwną... - urwałam. Chyba nie powinnam mu opowiadać o spotkaniu z Kryśka i Andrzejem - Zdzichem. Zwłaszcza, że byłam coraz bardziej pewna, że to jest ten sam mężczyzna. A nie chciałam, aby włączył się już dziś do tego Jurek. No i ten! Muszę w miarę możliwości sama to sprawdzić. - Miałam trochę dziwaczną sprawę do załatwienia i musiałam zostać dłużej w pracy.
- Trudno, sam przespacerowałem się po ulicach miasta. Trzeba przyznać, że Lublin wypiękniał ostatnimi czasy.
- Tak, wypiękniał - uśmiechnęłam się. - Ale tylko dla tych, którzy poruszają się tu piechotą. Kierowcy klną siarczyście. Całe centrum jest rozkopane. Nigdzie nie można dojechać samochodem. Autobusy też tutaj nie jeżdżą. Sama radość.
- Ale jak romantycznie się tu spaceruje. Od kiedy nie ma ronda przed Bramą Krakowską?
- Ronda? - zdziwiłam się. - A wiesz, że zapomniałam już, że tu było ono kiedykolwiek. - zatopiliśmy się we wspomnieniach o mieście, o ludziach z czasów mlodości... o wszystkim. Czas mijał nam dość szybko. Nawet nie sądziłam, że ten facet może być tak ciekawym rozmówcą. Kiedyś drażnił mnie jego sposób bycia. A potem ta historia z Gosią...
- Ewa, gdzie jesteś? - machał mi ręka przed oczami. - Gdzie odpłynęłaś? - ocknęłam się z zadumy.
- Zamyśliłam się. Kurcze, robi się już dość późno. Chyba musimy wracać. - pokręcił przecząco głową. - Ja musze wracać - poprawiłam się. Chyba powinnam jeszcze zadzwonić do Anki, a ona nie odbiera telefonów po 22.00. z Krzysia też chyba musze porozmawiać. A właśnie... Chyba umówiliśmy się, aby porozmawiać o tej sprawie. Jurek mówił, że masz jakieś materiały na temat Andrzeja, które mogą nam pomóc go zidentyfikować. A właśnie, czy on sprawdził tego pana Kołodzieja?
- Wygląda na to, że z Kołodziejem wszystko gra. A o identyfikacji porozmawiamy innym razem. Jeśli rzeczywiście chcesz już iść to odwiozę Cię do domu.
- Marek!!! Nie wykręcaj się od odpowiedzi. Po pierwsze, umiem wrócić sama do domu, jestem już dużą dziewczynką. A po drugie, gadaj w tej chwili, co wiesz o Andrzeju. Jego rodzinie? Kontaktach? Sprawach, którymi się zajmował?
- Jutro - przerwał mi stanowczo. Kiwnął na kelnerkę, zapłacił rachunek i zaczął zbierać się do wyjścia. Nie miałam jednak zamiaru mu ulec. Nic z tego, facet. Nie dam się tak łatwo zbyć. Siedziałam niewzruszenie, gdy on podnosił się z siedzenia. W tym czasie do pomieszczenia weszła mała dziewczynka z kwiatami. Marek podszedł do niej i kupił spory bukiet. Wrócił zadowolony z siebie. - Kwiaty dla pani!!! O ile dobrze pamiętam, zawsze lubiłaś pachnący groszek.
- I myślisz, że teraz sta wyjdę, nie uzyskując od Ciebie żadnej wiadomości? - zapytałam wściekła, choć równocześnie było mi miło, że pamiętał takie drobiazgi.
- Nie myślę, ale mam nadzieję... - ryknęłam śmiechem i wstałam z krzesła.
- Trzeba przyznać, że ten pobyt w Stanach bardzo Cię zmienił - skomentowałam to tylko.
- Pozytywnie, czy negatywnie? - zapytał.
- Znacznie.... - wykręciłam się od odpowiedzi.
Do domu wracaliśmy pieszo. Rozmawialiśmy i nawet udało mi się wyciągnął z niego trochę informacji na temat rodziny Andrzeja, agencji, gdzie pracował i kilku ostatnich spraw, którymi się zajmował. Jedna historia zaniepokoiła mnie nie na żarty. Ale postanowiłam porozmawiać o tym innym razem. Pożegnaliśmy się pod blokiem.
Pierwsza rzecz, jaką zrobiłam był telefon do Anki. Nawet się nie zdziwiłam, że uparła się przyjechać już następnego dnia. Choć w skrytości ducha miałam nadzieję, że może nie uda jej się tak szybko dostać wolnego.
Ale niestety udało jej się. We wtorek wieczorem czekaliśmy na peronie na przyjazd pociągu z Warszawy. Radościom powitania nie było końca. Nawet Marek, który nie przepadał za Anką wydawał się być zadowolony. Jedynie ja jakoś nie mogłam się skupić na byciu myślami w tym miejscu i czasie. Cały czas widziałam wzrok Zdzisława, gdy opowiedziałam mu o Andrzeju i jego zniknięciu. Wydawał się być zdziwiony... Niepewny... Zagubiony... Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że mu opowiedziałam o tym wszystkim. Ale stało się. Teraz to już nie ma co medytować. Trzeba tylko jak najszybciej sprawdzić, kim naprawdę jest ten facet. Nie można pozwolić, aby znów zwiał. Jutro muszę porozmawiać o wszystkim z Jurkiem.
- Ewa... Co jest? Nie cieszysz się, że przyjechałam? - usłyszałam głos Anki.
- Cieszę się... Bardzo się cieszę... - zapewniłam ją.
- To co taka milcząca jesteś? - kontynuowała.
- Przepraszam, trochę boli mnie głowa - skłamałam. - Ale za chwilę minie. Wzięłam już ibuprom. Nie mogę sobie teraz pozwolić na ból głowy, przecież wszyscy idziecie do mnie na kolację. Wszystko już przygotowane czeka.

Pozdrawiam
Liwia
  • 0


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych