Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

W pogoni za ....


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
64 odpowiedzi w tym temacie

#21 malenstwo

malenstwo

    Podpowiadacz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPip
  • 232 postów

Napisano 21 lipiec 2003 - 02:54

Podczas obiadu powstało małe zamieszanie, które spowodował Paweł. Potrącił człowieka siedzącego przy stoliku obok i wylał na niego zawartość swojej szklanki. Facet poderwał się wściekły. Wyglądał śmiesznie z mokrymi spodniami. Sięgnął do kieszeni i stwierdził, że Paweł zakosił mu portfel.
- To niemożliwe, stwierdziłam. On nie jest złodziejem, ma dość swoich pieniędzy- stanęłam w obronie dawnego przyjaciela.
Ewa próbowała załagodzić sytuację, ale mężczyzna wzburzony wybiegł z restauracji.
Kiedy wyszliśmy stamtąd, Anka nagle stwierdziła, że musi się spotkać z dawną koleżanką. Zostawiłyśmy ją więc na przystanku a same poszłyśmy nad Wisłę. Po spacerze Ewa odprowadziła mnie na Skałkę.
Paweł poprosił mnie o spotkanie. Chciał wyjaśnić mi wszystko. Z początku nie chciałam, choć bardzo byłam ciekawa, co ma mi do powiedzenia. Nalegał tak długo, aż się zgodziłam. Spotkaliśmy się w hotelowej restauracji. Kiedy przyszłam , czekał już na mnie. Kelner z miejsca podał kawę i lody. Nie zdziwiłam się, zawsze wiedział, na co będę miała ochotę. Czasami zastanawiałam się, skąd np. wie, że jednego dnia mam ochotę na lody, a kiedy indziej na torta z bitą śmietaną.
Kiedy opowiadał jak go zmusili do natychmiastowego wyjazdu, by mnie chronić, jak nie pozwolili mu nawet pożegnać się ze mną, jak chciał prosić mnie o rękę tego dnia, kiedy czekałam na niego bez skutku, poczułam jak po moich policzkach płyną łzy. Już nie miałam wątpliwości, że wtedy zostawił mnie dla innej, że jednak naprawdę mnie kochał. Był bardzo wzruszony, prosił mnie o wybaczenie. Przez moment był taki jakim go znałam kiedyś, serdeczny i ciepły, ale tylko przez chwilę... potem znów przybrał swoja maskę człowieka interesu. Dzisiejszego wieczoru miał jeszcze jakieś spotkania, ale bardzo nalegał na kilkugodzinny wyjazd do Zakopanego.
Na pożegnanie pocałowałam go po dawnemu w czoło i szepnęłam, że rozumiem, że mu wybaczam...
Odwiózł mnie do Ariela, gdzie umówiłam się z dziewczynami na koncert.
Znajomy już kelner zaprowadził nas do stolika.
Czekałyśmy na występy zespołu kozaków, ale zamiast nich pojawiło się 4 innych muzyków. Ewa z Anią zaczęły się denerwować
- Co się tu dzieje, pytały same siebie, ale mnie nie interesowało to.
Mój wzrok błądził po sali. Myślałam nad dzisiejszym spotkaniem z Pawłem. Dużo przeszedł. Oboje przeszliśmy. Nie miałam pojęcia, że wyjechał po to, żeby mnie ratować. Ale przecież mógł odezwać się jak komuna upadła, albo mógł przynajmniej dać znać, ze żyje, pomyślałam, ale jednak tego nie zrobił. Ciekawe czemu? Zapytam jutro, może mi wytłumaczy. Jeszcze wiele spraw jest do wyjaśnienia.
Nagle mój wzrok padł na tych 4 grajków. Jeden z nich kogoś mi przypominał. Był łudząco podobny do...Jerzego, tylko jakby trochę młodszy. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Dziewczyny to chyba zauważyły, bo Ewa pochylając się nade mną pytała, czy dobrze się czuję, chciała mnie wyprowadzić na świeże powietrze. Przydałoby się, ale kompletnie opadłam z sił. Pokręciłam głową i powiedziałam, że zostanę. Cały czas wpatrywałam się w tego chłopaka. To chyba jakiś znak- przemknęło mi w myśli
- O Boże! - pomyślałam, ja tu sobie odnawiam stare znajomości, a co z moją rodziną? Przecież mamy małe dzieci, to dla nich muszę teraz żyć. Teraz jestem im potrzebna, no i Jerzy, przecież nie mogę mu tego zrobić. Kocha mnie i nasze maluchy i wiem, ze zrobiłby wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi. Gdybym teraz wyjechała z Pawłem, nie wiem, co mogłoby się wydarzyć. Nie mogę zdradzić męża, przecież to on najbardziej mi pomógł. Był zawsze przy mnie, kiedy go potrzebowałam. Na niego zawsze mogę liczyć. A tamto? Tamto już przeminęło i pewnie się nie wróci, choć z drugiej strony ciekawa byłam, co ma mi jeszcze do powiedzenia Paweł.
- Jak mogłam! - strofowałam sama siebie- przecież i Paweł ma rodzinę. Co teraz pomogą te wyjaśnienia, nic już nie zmienią. Muszę mu o tym jak najszybciej powiedzieć-pomyślałam, choć z drugiej strony nie chciałam go skrzywdzić.
- Jak mam to zrobić?- pytałam siebie, nie chcę, żeby żaden z nich cierpiał przeze mnie.
Ania odciągnęła gdzieś Ewę, która raz po raz z niepokojem patrzyła na mnie. Po chwili wróciły zbulwersowane. Mówiły coś, ale nic nie docierało do mnie. Pociągnęły mnie za sobą do wyjścia.
Świeże powietrze orzeźwiło mnie trochę.
- Musze się napić- powiedziałam nagle. Ania stwierdziła, że zrobimy sobie babski wieczór.
Kiedy szłyśmy w stronę przystanku, napotkałyśmy zawianego faceta, próbował utrzymać się na nogach, ale mu to nie wychodziło. Przysiadając na koszu na śmieci i wpadł do środka, nie mogąc wygramolić się z powrotem. Wybuchnęłyśmy śmiechem. Wyglądało to tak przezabawnie, że na moment zapomniałam o moich problemach.
Babski wieczór przeciągnął się do późnej nocy. Wypiłyśmy chyba sporo, bo mi nagle rozwiązał się język. Gadałam jak najęta, dziewczyny nie przerywały mi tylko kiwały głowami. Opowiadałam im o dzieciach, tak jakbym sama przed sobą chciała się usprawiedliwić, że wcale o nich nie zapomniałam. Ewa próbowała wyciągnąć ze mnie, o czym rozmawialiśmy z Pawłem.
- Wiecie, cały ten czas myślałam, że on zostawił mnie dla innej, ale on uratował mi życie- powiedziałam i rozbeczałam się na całego. Ewa z Anią próbowały mnie jakoś pocieszyć, ale nie udało im się.
- Czemu to wszystko tak na mnie spadło?- Ja już nie mam siły, powiedziałam - na dodatek zepsułam wam cały wyjazd.
- Muszę porozmawiać Z Jurkiem- powiedziałam i wzięłam telefon do ręki. Po chwili usłyszałam jego zaspany głos. Wystraszył się, kiedy wychlipałam do słuchawki, że tęsknie za nimi, pytał, czy coś się stało, ale Ewa już odebrała mi telefon z ręki i powiedziała, że mam zły dzień, ale ona panuje nad sytuacją.

Następnego ranka obudziła nas Ania z informacją, że znajoma zaprosiła ją na wypad do Zakopanego.
-Zakopane? Na śmierć zapomniałam, przecież byłam umówiona z Pawłem!- krzyknęłam, Muszę do niego jak najszybciej zadzwonić- poderwałam się z łóżka, ale rozsadzający ból głowy nie pozwolił mi na więcej ruchów.
Dziewczyny nie wyglądały lepiej.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.- Kogo tam niesie, pomyślałam i w tym momencie w drzwiach stanął... Jerzy.
Otworzyłam oczy ze zdumienia
-Co ty tutaj robisz? - zapytałam- gdzie dzieci?
-Zostawiłem je u mamy. Martwiłem się o ciebie- odpowiedział i już siedział obok mnie. W jednej chwili wszystko uspokoiło się we mnie.
-Jak dobrze, że jesteś, szepnęłam i wtuliłam się w niego.
Dziewczyny przypatrywały się nam w milczeniu.
  • 0

Nigdy nie zapominaj najpiękniejszych dni swego życia! Wracaj do nich ilekroć w twym życiu wszystko zaczyna sie walić.


#22 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 21 lipiec 2003 - 11:48

Wreszcie następny dzień . Co za ulga. Miałem zamiar teraz położyć się spać, choć był już prawie świt. Rozmyślałem jeszcze o Gosiątku i ostatniej rozmowie. Nie, nie mogę burzyć jej domu. Chciałem być z nią kilka chwil sam na sam, ale to mogło by się źle skończyć. Po co rozbudzać nadzieje, na coś ,co nie ma prawa powrotu. Ja wprawdzie byłem sam i po rozwodzie z żoną i nie miałem zobowiązań. Ona, miała jednak rodzinę.
Błyskawiczna decyzja i już wybierałem nr komórki do niej.
Gosiątko, to ja.... ? - Nie, nic się nie stało. A właściwie to stało się. Muszę odwołać Zakopane. Wyjaśnię po powrocie wszystko....- Tak, zdzwonimy się jeszcze. Muszę niestety wyjechać pilnie do Warszawy, a przed wyjazdem mam spotkanie z tym redaktorem, co ci mówiłem. Znowu muszę prosić cię o wybaczenie. ....Aha, rozumiem. To pozdrów Jerzego i dziewczyny. Zjawię się w Krakowie , za kilka dni. Najdalej za trzy. Nie,...... Wszystko jest ok i też tak uważam. Pamiętaj , że przyjaciółmi zawsze będziemy i jesteśmy nimi ciągle i bez podtekstów to mówię. OK.... To śpij spokojnie i nic się nie martw. Odłożyłem słuchawkę z ulgą i poczułem się lekko. Nie bedzie powrotu do przeszłości i chyba oboje to wyczuliśmy doskonale. W końcu byliśmy kiedyś ze sobą.
Uspokojony, wypiłem lekkiego drinka i położyłem się spać. Za kilka godzin miałem spotkanie z tym młodym dziennikarzem.

Redaktorek czekał na mnie w hotelowej restauracji, tak jak się umówiliśmy o wyznaczonej godzinie. Wszedłem do sali, kierując kroki prosto do stolika. Wstając, popatrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Biła od niego ciekawość, odrobina złości i zainteresowanie z domieszką obawy. Rozbawił mnie trochę też rzucający się brak nieufności. No , ale miał prawo. W koncu wywinąłem mu numer z tym portfelem. Jak się okazało, to dobrze zrobiłem bo wiedziałem , że to on. Człowiek, którego wyznaczył Piotr.Teraz przyszedł czas na wyjaśnienia, choć nie wszystkie.
Po przywitaniu się z nim i kilku zdawkowych zdaniach , przeszedłem do sedna sprawy.
Jestem ci winien kilka wyjaśnień - zagadnąłem już poważnie. Otóż, zbiegiem okoliczności znam twojego szefa i wszystko, lub prawie wszystko wiem o tobie. Piotr jest moim starym przyjacielem z młodości, kiedy byłem obywatelem tego kraju. Choć nigdy nie wyzbyłem się obywatelstwa, to moją drugą ojczyzną są Stany. Przyleciałem tu, by wyjaśnić zagatkowe pojawienie się u mnie w galerii i antykwariacie w Stanach, pewnych dzieł sztuki. One w moim przekonaniu i wiedzy winny znajdować się w tu w Krakowie w Jagiellonce. Teraz na dodatek po rozmowie z Pitrem dowiedziałem się o nastepnym włamaniu. Zostałeś wyznaczony do tropienia tego tematu przez Piotra. Uznał cię za najzdolniejszego i mającego nosa faceta w swoim zespole. Wiem , że Piotr sprawia wrażenie gbura, ale wierz mi - to wspaniały gość. - Powiedziałem przechodząc per ty bez ceregieli . Nie obraził się. Błysk w oku, kazał mi sądzić, że trafiłem w jego czuły punkt. On był wręcz naładowany chęcią działania i stworzony do działania. To mi się podobało. Jeśli tylko przekonam go do siebie, to będę miał tu z niego pożytek. A potrzebny mi był ktoś taki. Piotra nie liczę, bo to normalne. To z nim, skontaktowałem się jeszcze w Stanach i oboje ustaliliśmy mój przyjazd. Piotr nawet ucieszył się ,gdy mu powiedziałem o Andrzeju jak sprytnie działał już. Trop wiódł teraz do Warszawy więc musiałem nim podążyć. Andrzejowi podałem jeszcze kilka faktów i pożegnałem się z nim już bardziej serdecznie. Jeszce się buntował, jeszcze nie dowierzał, ale nieufność wydatnie już stopniała. A ten błysk oczu , tak bardzo przypominał mi siebie z młodości, że uśmiechnąłem się do swoich myśli.. Błysk napaleńca rzucającego się w wir niebezpiecznych zadań. Czym bardziej niebezpieczne, tym bardziej podnosiło mi adrenalinę hihihi....... :)
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#23 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 21 lipiec 2003 - 15:36

- Dziewczyny - zaczęłam wchodząc do pokoju - pobudka! Jest już dawno po ósmej. Wiecie co? Mam ochotę jechać do Zakopanego, wyrwać się chociaż na dzień z tego dusznego Krakowa.
- Co? - z wyraźnym zaskoczeniem i niepokojem jednocześnie, wycedziła zaspana jeszcze Ewka. Kiedy podniosła głowę wyglądała, (hihi) jakby piorun w "mietłę" strzelił. (wlos)

Gosia natomiast przypomniała, że jest umówiona na wypad do Zakopanego z Markiem (dla niej on jest cały czas Pawełkiem), co mnie z kolei wprawiło w zdumienie.
- Nic nie mówiłaś nam o tym - powiedziałam zaskoczona - myślałam, że wszystkie pojedziemy z Agatą do Zakopanego.
Zaskoczenie moje było tym większe, kiedy w drzwiach pojawił się Jerzy - mąż Gośki. Zresztą nie tylko moje, bo wszystkie miałyśmy w tym momencie wytrzeszcz oczu.
No, no - pomyślałam - w niezłe tarapaty się wplątała Gosieńka i w duchu zaczęłam prosić Boga, żeby się teraz nie napatoczył ten cholerny Mareczek.
- Jedziesz ze mną - spytałam Ewę - bo muszę zadzwonić do Agaty?
- Jedź, ja zostaję na straży - stanowczo i cicho odparła Ewa, patrząc z melancholią w oczach na przytulającą się parę.
- Weź moją komórkę, leży na stoliku - powiedziała widząc mnie kierującą się do drzwi.

Po pól godzinie byłam już przed budynkiem, gdzie czekali już na mnie Piotr z Agatą.
- Wow, niezłe cacko - wpadłam w zachwyt na widok ich nowego samochodu w kolorze złotego beżu.
- Nissan Primera Top Sport - rzucił od niechcenia, mile połechtany Piotr, strzepując jednocześnie pyłek z maski.
- Siadaj koło kierowcy, ja już w tę stronę narażałem życie - powiedział otwierając mi drzwi.
- Jedziesz z nami? - spytałam udając zadowoloną. :)
- Nie, mam roboty potąd - odrzekł z miną męczennika, pokazując znany gest ręką - odwieziecie mnie tylko do Agencji.
- Ooo! Z klimatyzacją...nie mogłam przestać się zachwycać, gładząc ręką beżowe obicia wnętrza samochodu.
- Bez klimy to już się nie da jeździć, ani latem, ani zimą - powiedział wrzucając, posapując przy tym, swoje ogromne cielsko na siedzeniu za mną. Musieliśmy nawet przesunąć siedzenie do przodu.
- Ech, ta ciąża spożywcza - żartował z siebie - Agusia za dobrze gotuje.
- Teraz nie zwalaj na mnie, te mięśnie piwne, czy też opony, to wynik piwska i golonki, której nigdy jeszcze nie było w naszym domowym jadłospisie - odgryzła się Aga.

- Aga :!: Zdążyłam tylko wydobyć z siebie, gdy nasz samochód skręcił raptownie na plac przed Agencją As i omal nie walnął w tył parkującego Golfa, w kolorze granatowym.
Piotr nic nie powiedział, ale miał minę dziecka, któremu ktoś próbuje zepsuć zabawkę i dłuższą chwilę trwało zanim doszedł do siebie i wysiadł z samochodu.
- Ooo, problem wizytówki sam się rozwiązał - pomyślałam szczerze uradowana wysiadając. Kierowcą sportowego golfa okazał się być nie kto inny jak Andrzej W, z którym Aga witała się jak z dobrym znajomym. Uff.. jak dobrze - nie lubię przypadkowych znajomości, tak samo nie wyobrażałam sobie rozmowy telefonicznej z nieznajomym.
Aga przedstawiła mi owego pana, chociaż prawdę mówiąc nie musiała. Oboje z Andrzejem mieliśmy tego świadomość, daliśmy temu wyraz porozumiewawczym uśmiechem. ;)
Aga droczyła się z nim przez chwilę, a ja miałam czas, aby przypatrzeć się mu z bliska. Gdy śmiał się, odpierając kokieteryjne ataki Agi, ukazywał rząd śnieżnobiałych, równych zębów. Sylwetką przypominał Garu , wysoki, dobrze zbudowany - nie zauważyłam tego przy pierwszym spotkaniu. Przystojny gość - pomyślałam - wcale mnie nie dziwi, że uganiają się za nim piękne kobiety. Spokój, opanowanie - te cechy widać w nim nadal.
- Jedziemy z Anką do Zakopanego, może zobaczymy się wieczorem, a teraz życzcie nam gumowych drzew i zanurzcie się w tych swoich starociach - zwróciła się już w końcówce zdania do obu panów.
- Hm, ten facet gra na zmysłach kobiet, jak wybitny wirtuoz. :oops: Widzę, że Aga też nie może oprzeć się jego urokowi. Trudno się dziwić, w zestawieniu z Piotrem, Andrzej jest jak Zagłoba i Skrzetuski - kontynuowałam dalej swoje spostrzeżenia - okropnie się ten Piotr zaniedbał, a był taki szczupły, nawet chudy.

Zakopianka nie była nawet zakorkowana, czego się bardzo Aga obawiała. Jechałyśmy równo 80-tką, a buzie nawet na moment się nam nie zamykały. Aga często (miałam wrażenie, że zbyt często) wracała w rozmowie do Andrzeja.
- Aga, Ciebie coś z nim łączy - moja bezpośredniość nawet jej nie zdeprymowała.
- Nie bój się - nic, choć już wielokrotnie zdradziłam z nim Piotra, ale tylko w myślach - z rozbrajającą szczerością, niby to żartując, z uśmiechem odpowiedziała.
- A skąd Ty go znasz? - spytała zaciekawiona.
- Z Ariela - odpowiedziałam uśmiechając się do widoku bezradnego Andrzeja ociekającego sokiem. A jak on się właściwie nazywa? - spytałam .
- Wiśliński...., Andrzej Wiśliński - nie czytałaś jego artykułów, to najlepszy dziennikarz w Asie?
- Przyznaję, że nie, jeśli tak, to nie zwróciłam uwagi na autora
- Wiśliński,... tak nazywał się... mąż siostry mojego ojca - chwilę musiałam zastanowić się nad rodzinnymi koligacjami. I pamiętam na zdjęciu ze złotych godów dziadków, jednym z kuzynów był - Jędruś - jak go nazywała babcia. Byłam od niego wyższa o głowę, choć on był tylko rok młodszy, i taki słabeusz, nawet przez płot nie potrafił przeleźć - przypomniało mi się dzieciństwo i wakacje u dziadków. Nie, to nie może być on...

- Ku... mać, chyba złapałam panę - zaklęła Aga w pewnym momencie.
- Aga!? :? To do Ciebie niepodobne - spojrzałam zdumiona.
- Przepraszam, ale to mi się zdarza tylko w trakcie jazdy - rzekła i zaczęła wolniej jechać do najbliższego zjazdu.
- Kurcze, zaledwie 20 km do Zakopanego, muszę zadzwonić chyba po pomoc drogową, nie umiem wymienić koła - powiedziała rozglądając się i wyjmując jednocześnie z torebki komórkę. Stałyśmy tak chwilę bezradnie na autostradzie...
- Zlitował się ktoś - z błyskiem w oku powiedziała Aga kierując wzrok w stronę samochodu zjeżdżającego z autostrady.
- Marek!? - nie do wiary - wyrwało mi się, gdy spojrzałam na twarz kierowcy, siedzącego jeszcze za szybą samochodu...
  • 0

#24 malenstwo

malenstwo

    Podpowiadacz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPip
  • 232 postów

Napisano 22 lipiec 2003 - 00:26

Paweł odwołał wyjazd do Zakopanego. Tłumaczył się jakimiś ważnymi sprawami, musiał nagle wyjechać do Warszawy. - No i dobrze, pomyślałam, przynajmniej nie będę musiała mu tłumaczyć swojej decyzji.
Jurek spojrzał na mnie z i troską w głosie spytał:
- Dobrze się czujesz Gosiu?
-Głowa mi pęka- poskarżyłam się - to przez ten babski wieczór, nie przyzwyczajona jestem do picia. Spojrzałam na dziewczyny i wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem. :lol:
-Odpocznij sobie- powiedział Jerzy, ja teraz pójdę na komendę policji, ale jak wrócę, zabiorę was wszystkie na spacer i dobrą kawę.
-Ja wyjeżdżam z Agatą do Zakopanego- stwierdziła Ania,
Ewa wolała zostać w Krakowie. Dała nawet Ani swoja komórkę, żeby być z nią w kontakcie.
-Jak to na policję, po co? - zapytałam zdziwiona
-Policjanci krakowscy poprosili mnie o pomoc w odnalezieniu cennych zbiorów z okradzionej Biblioteki Jagiellońskiej.
- Cooo? Popatrzyłyśmy na siebie zdumione. (he2)
-W poszukiwania złodziei z Jagiellonki włączyli się policjanci z całego kraju, a ja zostałem oddelegowany z naszej komendy jako pierwszy do pomocy - odpowiedział Jurek
- To przyjechałeś tu do pracy?- stwierdziłam raczej niż spytałam
- Tak i pomyślałem, że przy okazji zobaczę się z wami.
- To ja już lecę, będę za jakąś godzinkę- powiedział i tyle go widziałyśmy
- Co tu jest grane? - powiedziała Ewa
- Jurka często przecież biorą do pomocy przy różnych trudnych sprawach, bo przełożeni cenią jego zaangażowanie w pracy i jest naprawdę w tym dobry - powiedziałam z dumą w głosie.
- Czasami złoszczę się, kiedy musi jechać gdzieś w środku nocy, potem nie śpię i czekam z niepokojem na niego, ale cóż, taka jest rola żony policjanta - uśmiechnęłam się do niej.
Głowa bolała mnie tak bardzo, że nie miałam nawet ochoty na śniadanie.
Ewa poszła odprowadzić Anię, a ja położyłam się jeszcze na chwilkę.
Kiedy drzwi się uchyliły ponownie nawet nie otwierałam oczu. Myślałam, że to przyjaciółka wróciła i stara się mnie nie obudzić.
Nagle poczułam jakiś dziwny zapach, to chyba eter, zdążyłam pomyśleć i zapadłam w jakiś głęboki sen, ale w podświadomości czułam, jak ktoś, czy coś zawija mnie w koc i przenosi gdzieś. Nie miałam siły z tym walczyć, choć bardzo chciałam otworzyć oczy i zobaczyć, co sie dzieje, powoli zapadałam się coraz głebiej w ciemność, nie czułam nic
- To nic, to mi się teraz tylko śni, zaraz się obudzę...



P.S.
Czy któryś z panów chciałby sie wcielić w postać "mojego" męża Jerzego? :oops:
  • 0

Nigdy nie zapominaj najpiękniejszych dni swego życia! Wracaj do nich ilekroć w twym życiu wszystko zaczyna sie walić.


#25 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 22 lipiec 2003 - 10:31

Do schroniska wróciłyśmy dość późno, po drodze wstąpiłyśmy do spożywczego, zrobiłyśmy zakupy na śniadanie i kupiłyśmy butelkę wina. Dziewczyny chciały nawet dwie, ale uznałam, że po dniu tak pełnym wrażeń jedna będzie w sam raz. Nie zamierzałam pić, a Gosia zawsze miała słabą głowę. Ance też wystarczy. I nie pomyliłam się, Gosia już przy pierwszej lampce uspokoiła się znacznie, druga rozwiązała jej język. Opowiadała o Pawle, który, jak jej się wtedy wydawało, zostawił ją dla innej, o swojej depresji, o Jerzym i dzieciach. Potem znów wróciła myślą do Jerzego, do ich życia, mówiła, że on bardzo dużo pracuję, że wszystko na jej głowie, ze czuje się zmęczona, że chciałaby odpocząć, może wyjechać gdzieś z mężem, ale on nie ma nigdy dla niej czasu. I znów Marek... Trochę mnie zaskoczyła, on jej opowiedział, że wyjechał za granicę, aby ją chronić, ale chciał się z nią ożenić... Ot, babska logika. I nie mógł nawet się pożegnać? Potem też miał mnóstwo czasu, aby dać znać, że żyję, pracuje i ma się dobrze. Ale gdzież wpadłoby mu do głowy takie skomplikowane rozwiązanie... Wielki amant!!! Byłam pewna, że, gdybyśmy na niego nie weszły w tym teatrze, to nawet nikomu nie zdradziłby, że jest w kraju... Chyba powiem mu przy najbliższym spotkaniu, aby odwalił się od nas i nie mącił Gośce w głowie... Ona potrzebuje wsparcia i odrobiny rozrywki, ale nie byłej miłości, która wywróci jej życie kolejny raz. Moje rozważanie przerwał jej szloch. Przerażona patrzyłam na Ankę wzywając pomocy, obie miałyśmy zatroskane miny i usilnie zastanawiałyśmy, co tu można powiedzieć, gdy nasza mężatka chwyciła za telefon i wybrała numer do domu. Nawet ucieszyłam się, gdy zaczęła rozmowę z Jurkiem. Na moment zabrałam jej telefon i w 2 słowach wyjaśniłam, co się wydarzyło, a oddając telefon właścicielce wyciągnęłam Ankę z pokoju. Gdy wróciłyśmy po 15 min. Gosie drzemała, miała jeszcze łzy w oczach, ale wydawała się już uspokojona. Postanowiłyśmy udać się jej śladem.
Rano ciut przed 9 Anka postawiła nas na nogi informacją, że wybiera się z przyjaciółmi do Zakopanego. Chwilę później zadzwonił tel., to Marek odwoływał romantyczny wyjazd z Gosią. Ledwie skończyła rozmowę, rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju wszedł Jerzy. Tego nawet jak na mnie zaczynało być zbyt wiele. Od dawna wiem, że Kraków to magiczne miasto, ale takie nagromadzenie dziwnych zbiegów okoliczności to już przesada. Ja chcę odrobiny spokoju, pomyślałam. Potem jednak pomyślałam, że dziś sobie odpocznę. Jedna wyjeżdża na cały dzień, druga ma męża, więc może dostanie swój romantyczny weekend. A ja... w końcu mogę sobie trochę poszaleć i nikt mi nie powie, że nie lubi chodzić do muzeum, a kościoły to omija z daleka. Hulaj dusza bez kontusza!!! Najpierw Wawel i królowa Jadwiga. Potem Wyspieński i dom Matejki, zobaczę w końcu o co chodzi z tym zębem Stańczyka. Hm. Jeszcze przydałby mi się Mehoffer, ale czasu wystarczy mi najwyżej na to, aby powzdychać do Grottgera. Też dobrze, dawno do niego nie zaglądałam. Snucie tak sympatycznych planów przerwała mi utarczka słowna Jurka z Gosią, nie mogłam uwierzyć własnym uszom, on tu przyjechał do pracy. Iście p męsku!!! Nie musiał jej tego mówić wprost. On tak ucieszyła się na jego widok, a tu teraz takie rozczarowanie. Faceci to jednak... Kolejny szok!
- Co? Kiedy? Przecież byłyśmy tam dwa dni temu. Co ukradli? – zasypałam Jurka pytaniami na wieść o kradzieży w bibliotece. Oczywiście zignorował nasze zainteresowanie, oznajmił jedynie, że musi już wyjść, ale wróci za godzinę. Anka też spojrzała na zegarek i zaczeła zbierać się do wyjścia. Dałam jej swój telefon. Po takich rewelacjach uznałam, że lepiej, aby był z nią jakiś, kontakt na wypadek, gdybyśmy znowu potrzebowały jej wsparcia.
- Poczekaj, odprowadzę Cię do samochodu – powiedziałam,. Postanowiłam znaleźć jakiś kiosk z gazetami i dowiedzieć się dokładnie, co się wydarzyło. Pomachałam jej jeszcze na pożegnanie i pobiegłam w kierunku sklepów. Przed spożywczym z daleka już zobaczyłam reklamę Czasu i rzucający się w oczy tytuł: Kradzież w Jagiellonce i zdjęcie...

Kupiłam gazetę i zaraz pod sklepem siadłam na ławeczce. Musiałam to przeczytać nim jeszcze wrócę do Gośki, ona niech się przygotuje do wyjścia. Pierwsze akapity prawie przeleciałam. Żadnych rewelacji o starodrukach i ich kradzieżach to facet nie napisałeś, pomyślałam. Szybko jednak mój wzrok odszukał informacje o tej ostatniej. Psałterz... wystawa... zwiedzający... wszyscy podejrzani... dziwne zachowanie... kobieta w czerwieni, która oglądała zabezpieczenia gabloty, w której znajdował się eksponat. Co??? Ten kretyn podejrzewa mnie o maczanie w tym palców... Zamarłam z wrażenia. Tego to jeszcze nie graliśmy. Najpierw zaczęłam się śmiać z tej niedorzeczności. Stponiowo jednak docierało do mnie znaczenie tego, co przeczytałam. Nie możliwe, musze to wyjaśnić, nim policja trafi do tego redaktora. Andrzej Wiśliński. Jak go zlokalizować? Znalazłam stopkę redakcyjną gazety, może tam podadzą mi jakiś kontakt do tego faceta... Sięgnęłam do torebki... O kurcze, telefon oddałam Ance... No tak, ta sobie wyjechała, a ja muszę się sama z tym borykać. Choć może i dobrze, ale kto zajmie się Gośką, gdyby Jurek cały dzień pracował... ruszyłam szybko w stronę schroniska, może stamtąd uda mi się zadzwonić. Udało się, dość sprawnie dowiedziałam się, że redaktor Wiśliński zatrudniony jest przez agencję AS i tam powinnam skierować swoje kroki. Wpadłam do pokoju, aby o wszystkim poinformować Gośkę, ale nie było jej tu. Znikła też jej torebka. Gdzie ona tak szybko wyszła? Czyżby Jurek wrócił po nią? Może już wie, że jesteśmy na liście podejrzanych i postanowił ja oddzielić od nas? Ale się porobiło? Tylko czemu ona nie zdążyła pościelić i nie zjadła śniadania? Nie zostawiła też wiadomości. O!!! Jej komórka leży na stole. Dobre i to... Zabrałam telefon i szybkim krokiem udałam się na poszukiwanie pana redaktora. A niech go....

Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#26 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 22 lipiec 2003 - 18:05

Gnałem jak wariat wypożyczonym samochodem, w stronę stolicy, kiedy to, dogonił mnie, pilny sygnał z komórki. Zwrot, w stronę Krakowa i już gnałem z powrotem. To był sygnał alarmu mojego kontaktu. Miałem nie całe pół godziny, by stawić się w umówionym miejscu. Musiało to być coś super pilnego. Nie wysyła się czerwonego alarmu z byle powodu. Stał już i czekał w bramie na mnie. Poszedłem w jego kierunki i mijając go odebrałem zwitek papieru.

Mało, kiedy jestem nieopanowany. Ta wiadomość jednak wytrąciła mnie z równowagi i to mocno. Porwali Gosiątko. Miałem nikły ślad, człowieka mocno zakonspirowanego, od którego dowiedziałem się o tym. Jak to mogło dojść do tego? Niemal ryczałem w pędzącym samochodzie w stronę, Zakopca. No tak. Jednak pierwsza myśl jest najlepsza. Miałem porwać Gosiątko i wyjechać z nią do tego Zakopanego i strzec jej. Przecież wiedziałem, co się święci. Nie brałem jednak mimo wszystko tego wariantu pod uwagę. Nikt nie wiedział, że spotkam ją tu w Krakowie. Nawet ja sam. Ba, nikt nie wiedział o naszej miłości. Czy aby na pewno nikt? - Zastanawiałem się, ledwo zwracając uwagę na drogę, by nie spowodować kolizji przy wyprzedzaniu tych rodzimych samochodzików zwanych "Maluszkami". - Q...Wa i te fatalne drogi.! - Wszystko mnie wkurzało od tej pory. Wróciłem do rozważań. Kto mógł stać za tym? - Myślałem. Nie, to nie możliwe, by to był on. Sq...Iel, wyjechał z kraju na wschód w latach 90-tych, by dalej pełnić swoją funkcję. A obiecałem mu, że gdyby zrobił jakąś krzywdę Małgorzacie, to go własnymi rączkami uduszę, potem zacementuję i wystawię jako pomnik łotra wszech czasów. Na samą myśl o nim, ciarki mi przechodzą i ręka sięga za pasek, by strzelić łotrowi prosto w czachę. W sam środeczek. Ziemia miałaby dobry nawóz z niego. Zobaczyłem obraz z przed lat, kiedy to byłem ścigany a potem torturowany przez niego i jego kolesiów. W imię i dla ideologii - mordował rodaków. Właściwie, to czerpał z tego przyjemność. To był typowy sadysta. Nie na darmo nazywano ich SS- manami. Przyczaili się, po obaleniu ustroju, a teraz, wyłażą z nor. No, ale ja go dorwę. Już teraz nie popuszczę, choćbym miał siedzieć tu cały rok w kraju. Dobrze, że mogłem pozostawić prowadzenie interesu przyjacielowi. Johny, był idealnym wspólnikiem i przyjacielem. Mówi się, ze nie ma idealnych ludzi. On takim jednak był.
Od wieków był moją prawą ręką.
Ja te pizdenki pozabijam. Gdzie, one były w tym czasie, jak porywano Gosiątko?
Pyskata Ewa, która potrafiła godzinami mielić ozorem, poszła sobie go naostrzyć pewnie. A ta druga pudernica, z wyzywającym makijażem, w kusej spódnicy i z niemal gołym tyłkiem i cyckami na wierzchu - gdzie się szlajała? Jak sobie wspomnę jej błędny wzrok za tym kelnerem, to pusty śmiech mnie ogarnia? Stara przegrzana rura. Q..wa! q...wa! q....wa!
Jak nie rozwalę coś po drodze, lub siebie to będzie cud. Nie siebie nie mogę. Muszę odszukać moją jedyną miłość i wyciągnąć ją z łap tego łotra. Bo jak nic, to jego sprawka. Tylko on mógł pamiętać o nas. Tylko on, wiedział jak trafić na mój ślad. Tylko on ugodził mnie w najczulsze miejsce, kiedy to nie zezwolił na widzenie się z moim Gosiątkiem tuż przed wyjazdem.
W latach konspirki, to on mnie wytropił. Miał ułatwione zadanie, gdyż znał mnie z podstawówki. Siedziałem z draniem w jednej ławce. Potem po zawodówce, wstąpił do ubecji i robił to, co robił.
Uważaj, Pawełku, bo wyrżniesz w tą balustradę na tym zakręcie - upomniałem sam siebie, starając się oprzytomnieć i nie myśleć o czasie przeszłym. Teraz należało działać. Informator, dał mi namiary ewentualnego miejsca porwania Gosiątka. Skoncentrowałem się na jeździe i obmyślaniu ewentualnego działania. Stawałem się w tedy zimnym i bardzo niedostępnym człowiekiem. Tego nauczyło mnie życie i lata doświadczeń. Ale i wyszkolenie, jakiego nabyłem z racji swojej profesji. Gnałem już nie tak na oślep w stronę Zakopanego. Po drodze minąłem jakieś babki gmerające przy samochodzie, ale nie pomyślałem nawet by przystanąć. Miałem pilniejsze zadanie niż przygodne panienki.
- O kurcze! Czy to nie była żona Piotra w tym samochodzie? - Znałem j ą tylko przelotnie.
- A ta druga, to chyba ta Anna, czy jak jej tam. Jakoś nie cierpiałem jej widoku. Teraz tym bardziej jak pomyślałem o Gosi. Pewnie, gdybym się zatrzymał, to nawciskałbym jej do wiwatu i przykre by to było dla niej bardzo. Potrafię być straszny jak się rozłoszczę. Sam się tego nieraz boję. Na szczęście, rzadko mi się to zdarza i tylko w sporadycznych wypadkach. Tu jednak chyba takie są, więc lepiej jedź dalej - pomyślałem i wyciągnąłem jedną ręką komórkę, by zadzwonić do Piotra. Musiał je teraz ściągać.


pozdrawiam
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#27 Andrea

Andrea

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 118 postów

Napisano 22 lipiec 2003 - 21:13

Nie, wcale mnie nie przekonał do siebie. Było w nim cos takiego, co nakazywało mi zachować dystans. Poza tym... jak szef mógł zrobić taki numer? Po prostu zrobił ze mnie idiotę. Wszystko jedno, nie bedę chłopcem na posyłki. Najwyżej stracę pracę. Najwyżej... Wróciłem do Agencji i zameldowałem zdumionej sekretarce, że chcę dobrowolnie i z nieprzymuszonej woli wejść do jaskini lwa.
- Poczekaj, zapytam, czy możesz wejść.
- Ostrzegam, jeśli powie, że nie mogę i tak wejdę! -wpakowałem się do Piotra tuz za nią.
- Szefie myślę, że to już przechodzi wszelkie granice przyzwoitości -rzuciłem od progu i chyba tym, że ośmielam się tak zwracać do jego wysokości, wprawiłem go w takie zdumienie, że mnie nie zabił wzrokiem na wejście.
- O co chodzi?
- Kto to jest ten Amerykaniec od siedmiu boleści? Nie wydaje ci się, że powinienem wiedzieć? No i ... ja się do niego na służbę nie piszę. Stawiam kategoryczne veto.
- Widzę, że już poznałeś Marka - parsknął.
- Bardzo nie lubię jak się robi ze mnie durnia - warknąłem. - A on to zrobił. Publicznie. Teraz na dodatek wmawia mi, że zostałem mu przydzielony jako współpracownik. Co to do diabła znaczy, przydzielony?
- Nie denerwuj się, poleciłem mu tylko ciebie jako fachowca.
- Chciałem przypomnieć, że jestem dziennikarzem, nie widzę zakresu współpracy. Poza tym... wolę działać solo a nie z jakimiś podejrzanymi typami.
- Sądziłem, że możesz się od niego dowiedzieć czegoś ciekawego w interesującej nas sprawie. to wszystko.
- Ufasz mu? Jesteś go pewien?
- Chyba tak - wzniósł do góry brwi. - Kiedyś, jeszcze w stanie wojennym razem działaliśmy.
- To jeszcze nie jest gwarancja uczciwości - bąknąłem. Zwykle drażni mnie to rozpamiętywanie tamtego okresu, wielkiej konspiracji itd. No i patrzenie z góry na ludzi, którzy nie mieli okazji wtedy walczyć. A nie mieli, bo na przykład urodzili się trochę za późno. Ja byłem wtedy nastolatkiem i jedyna tajna robota, jaką wtedy prowadziłem to przewiezienie bibuły do Krakowa. Za co zresztą dostałem niezłe lanie od ojca, który panicznie obawiał się takich rzeczy. - Wielu z dzisiejszych polityków też działało i zdążyli się już w międzyczasie nieźle utaplać w gównie.
Piotr wzruszył ramionami.
- Marek był moim przyjacielem. Obiecałem mu pomóc.
- To pomagaj, ale bardzo proszę, nie moimi rękami.
- Zrobisz jak zechcesz.
- Znaczy mam wolną rękę? - chciałem się upewnić. Skinął głową. Był dzisiaj jakiś przygaszony, aż mi się nie chciało wierzyć, że to ten sam nasz Zeus gromowładny. - dziękuję - dodałem wychodząc. Pomyślałem, że muszę jeszcze sprawdzić parę rzeczy w internecie. W moim pokoju siedział Bogdan i opedzał sie od Krystyny, która właśnie zamierzała dostarczyć nam wrażeń estetycznych wieszając na ścianie jakąś koszmarną reprodukcję w antyramie.
- A co to niby ma być? - spojrzałem na bohomaz z obrzydzeniem. - chcesz żebym miał koszmary w pracy? A potem jeszcze mi sie to przyśni w nocy.
- Ty Andrzejku w ogóle nie znasz się na sztuce.
- Aaa, to ma być sztuka znaczy się? - zaśmiałem się, nie miałem jednak ochoty na dłuższą pogawędkę. Odwróciłem się od nich plecami i zatopiłem wzrok w monitorze. Jednym uchem słyszałem jedynie jak Kryśka instruuje biednego Bogusia, gdzie ma wbić gwóźdź.
W tym momencie rozległo się pukanie. Nie odwróciłem głowy, ale po chwili usłyszałem:
- Gdzie mogłabym znaleźć redaktora Wiślińskiego? - w głosie kobietki przyjaznych tonów nie było.
Wstałem i skłoniwszy się lekko powiedziałem:
- Mogę w czymś pani pomóc?
I... oboje zamarliśmy w tej samej chwili. Miałem przed sobą Ewę, moją kobietę w czerwieni. Jej oczy robiły się coraz większe i większe. I o ile na początku widać było w nich wściekłość, teraz zmieniła się ona w przerażenie. Było to tak rozbrajające, że się usmiechnąłem.
- Tak... nie... - wyjąkała nieporadnie i rzuciła się do drzwi. W tym samym momencie rozległ się dźwięk rozbitego szkła i ryk Bogdana. Krystyna wypuściła swoja antyramę, a Boguś walnął się młotkiem w palec.
- Całe życie z wariatami - mruknąłem. - Krysiu, pozbieraj te nędzne resztki swojej abstrakcji i zostawcie mnie na chwilę samego. Muszę porozmawiać - zrobiłem charakterystyczny gest, wskazujący im wyjście.
- Z kim chcesz rozmawiać? Ze sobą? - zdziwił się Boguś.
- Ta pani jeszcze wróci - zaśmiałem się. I przeczucie mnie nie omyliło.
- Jednak mogę w czymś pomóc - skłoniłem się z ironicznym uśmiechem, kiedy ponownie stanęła w progu.
- Pański artykuł to... to jest... - trzymała w ręku gazetę.
- Chce pani autograf?
Zobaczyłem, ze jej zmieszanie ustępuje wściekłości.
- Jest pan najobrzydliwszym samcem na świecie! Ja pan śmiał! Jak w ogóle można napisać cos takiego?!
- Nie podoba się pani mój styl?
- Nic mi się nie podoba! Ani styl, ani treść! Przede wszystkim treść! Rzuca pan oskarżenia wyssane z palca! To szukanie taniej sensacyjki! Oskarżę pana o zniesławienie!
- Już się boję... - prychnąłem.
- Cyniczny, zadufany w sobie palant!
- Nazywano mnie już gorszymi słowami. Może coś podpowiedzieć?
Skrzywiła się i pociągnęła za drzwi, chcąc najwyraźniej wybiec z gabinetu. Drzwi nie otworzyły się od razu, jawnie natknąwszy się na jakąś powstrzymującą je przeszkodę. Krótki, znajomy i lekko zduszony okrzyk świadczył o tym że Krysiunia stała pod nimi i podsłuchiwała. Ot uroki pracy biurowej. Potem drzwi z trzaskiem się zamknęły za Ewą. Potarłem czoło. Wariatka czy co? Powoli jednak dotarło do mnie o co chodzi tej biedaczce. O ten akapit, gdzie opisywałem zainteresowanie zwiedzających wystawą. Motyw kobiety w czerwieni był taką stylistyczną perełką. Tak mi się przynajmniej do tej pory wydawało. Ona jednak widocznie miała inne zdanie. Zachichotałem. I wybiegłem za nią. Niech już będzie maleńka utrata mojej dumy. Nie musiałem jej daleko gonić, siedziała na pobliskiej ławce i szlochała. Poczułem się idiotycznie. Nie lubię jak kobiety płaczą przeze mnie. Usiadłem obok i dopiero wtedy mnie rozpoznała. Odsunęła się jakbym był zadżumiony.
- Może porozmawiamy spokojnie - zaproponowałem. Przetarła szybko oczy.
- Jest pan wstrętnym prowokatorem!
- Taki już mój zawód - uśmiechnąłem się. - Uraziłem czymś panią? Bo jeśli chodzi o ten artykuł...
- No właśnie... artykuł! - warknęła - zrobił pan ze mnie złodziejkę! A ja jestem bibliotekarką. Po prostu interesują mnie takie rzeczy.
Zarechotałem ubawiony.
- Jest pani jak sądzę przewrażliwiona. Proszę dokładnie przeczytać to, co napisałem. Tam nie ma ani słowa o tym, że to pani jest winna! Jedynie opis zachowania na wystawie. Napisałem nieprawdę?
Zmieszała się i trochę bezradnie pokręciła głową.
- Może zawrzemy układ... Zajmuję się sprawą starodruków, ale niewiele o nich wiem. Chętnie skorzystam z fachowej pomocy....
- Niech pan idzie do diabła! - jej słowa ociekały złością. Zerwała się z ławki i zapewne zamierzała oddalić się spiesznie, by nie musieć patrzeć w moje oblicze, gdy zadzwoniła jej komórka. Wyszarpnęła ja z torby niecierpliwie.
- Słucham! ... a nie, ... nie ... to ja Ewa.... nie wiem gdzie jest Gosia... myślałam, że z tobą? czemu jesteś taki zdenerwowany? Co się... co się stało?
W tym momencie okno gabinetu szefa otwarło się i pojawiła się w nim głowa naszego gromowładnego:
- Andrzej!!!! Przychodź do mnie natychmiast! Stało się coś ważnego!
  • 0
W każdym geniuszu jest odrobina szaleństwa

#28 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 23 lipiec 2003 - 09:31

- Marek! - przywitałam z entuzjazmem i nieukrywaną radością, wysiadającego kierowcę. :-D
- Dzień dobry,... pani mnie z kimś jednak pomyliła - powiedział.
Żartowniś to on jest, ale jaki ma w tym cel? - przebiegło mi przez głowę.
- Mam na imię Paweł, w czym mogę pomóc? - powiedział uśmiechając się.
- Dobra, dobra, jak wolisz mogę się tak do Ciebie zwracać ;) - powiedziałam ugodowo - potrzebujemy kogoś silnego do zmiany koła, popatrz jaki flak, spadłeś nam jak z nieba.

- Cześć Piotrek... no taaak, złapałam gumę - relacjonowała Aga - ale zatrzymał się dobry duszek i wymieni mi koło... ale skąd wiesz o tym?....halo, jesteś tam? ...No tak, bateria zawsze mi wysiada w nieodpowiednim miejscu i chwili.

- Chętnie pomogę - po to się zatrzymałem, ale pani mnie naprawdę z kimś myli - zwrócił się do mnie, nieco już zakłopotany - nazywam się Paweł Nowacki - przedstawił się z nazwiska, wyjmując podnośnik z bagażnika.
Tym mnie bił z pantałyku, zapanowała konsternacja, pewne zażenowanie... nie wiedziałam co powiedzieć.
- Hm, ta sama twarz, sylwetka :? - Aga powiedziała jakby do siebie spoglądając na mnie niepewnie.
- To nieprawdopodobne :shock1: - mogłam jedynie wyartykułować, patrząc: to na Agę, to na faceta.
- Przepraszam, intrygujecie mnie panie, znacie mojego sobowtóra, a ja nic o tym nie wiem? - spytał odkręcając koło.
- Nawet imię to samo - ciągnęłam. Nie dalej jak przedwczoraj poznałam człowieka, który mógłby być pana... bliźniakiem - mówiłam coraz bardziej poruszona - no może trochę rzeczywiście starszy, trochę może jaśniejsze włosy. Używa dwóch imion: Marek i...Paweł.
- Marek? - podniósł głowę, a jego twarz zrobiła się biała jak papier. Odłożył klucz francuski, niemal usiadł na asfalcie, spuścił głowę, wyciągnął obie ręce i bezwładnie oparł je na kolanach. Trwał w tej pozycji długą chwilę, aż zaczęłyśmy się niepokoić.
- Nic panu nie jest? - obie pochyliłyśmy się nad nim, w obawie, że osunie się na asfalt.
- Nic, nic...chwileczkę, muszę trochę ochłonąć - zdołał tylko powiedzieć.
Agata ruszyła do samochodu i przyniosła termos z kawą.
- Proszę, to panu dobrze zrobi...i proszę głęboko oddychać - dodała podając mu kubek. (BB)
Serce waliło mi jak oszalałe, sama wzięłam głęboki wdech za radą Agi, podtrzymując go za ramię, bo prawie przestał panować nad ciałem.
Po dłuższej chwili wstał i zaczął chodzić w tę i z powrotem wzdłuż samochodu. Nie śmiałyśmy mu przeszkadzać i stałyśmy, jak wrośnięte w ziemię, z oczami wlepionymi w tego człowieka.
- Gdzie go widziałyście, tu w Polsce? - zmarszczył brwi i wpatrywał się raz we mnie, raz w Agę, jakby chciał z nas wszystko wyczytać.
- Taaak w Krakowie, ale o ile wiem, przyjechał niedawno ze Stanów - próbowała szybko wyjaśnić Aga.
- Boże, to może być naprawdę mój brat - brat bliźniak! Prawie 30 lat byłem jedynakiem, a od ponad dziesięciu go szukam i prawdę mówiąc straciłem już nadzieję... :(
Zabrał się z widocznym wysiłkiem do wymiany koła, mimo iż chciałyśmy mu to wyperswadować. Aga już wykręcała numer pomocy drogowej - podałam jej komórkę Ewy - ale powstrzymał ją słowami: - Nie, nie - dam radę.
W trakcie wymiany koła, opowiedział nam w telegraficznym skrócie... historię, jak z filmu: o wyznaniu umierającej matki, o tym, że był adoptowany, o poszukiwaniach bliźniaczego brata, o bezduszności urzędników...
- Przed dwoma laty dowiedziałem się tylko tyle - mówił z grymasem bólu na twarzy :cry: - że w latach 80-tych mój brat został deportowany z kraju. Nie podali mi, ani nazwiska, ani dokąd go wysłano, nie mówiąc nawet za co go wyrzucono z Polski. Po tej informacji nie miałem już nadziei, że się kiedykolwiek z nim zobaczę, ba nawet podejrzewałem, że nie żyje.
- Pański brat żyje i ma się dobrze - zapewniłam go - jest w Krakowie, albo w drodze do Warszawy i niebawem będziecie mogli nadrabiać utracone lata - starałam się go pocieszać, choć czułam, że robię to nieudolnie.
- Trudno mi w to uwierzyć, muszę się z ta myślą oswoić, nie jest to proste. To naprawdę nie sen? - powiedział już z bardziej pogodną miną. Musicie mi powiedzieć wszystko o nim: jaki on jest, kim jest, jak mu się ułożyło na obczyźnie.
- Prawdę mówiąc, to ja prawie nic o nim nie wiem, znam go zbyt krótko, (he2) ale ty Aga - przecież przyjaźnili się kiedyś z Piotrem.
- Tak, ale to dawne dzieje - zaczęła Aga. Ja przecież jeszcze wtedy nie znałam nawet Piotra - mojego męża - dodała gwoli wyjaśnienia - byłam w liceum. Wiem tyle, że poznali się, gdy Piotr studiował. Obaj byli członkami podziemnej organizacji. Nie znam szczegółów - zmarszczyła czoło - mąż nie lubi tych czasów wspominać...Mówił, że Marek pracował w drukarni. Jedyne, co powtarza, a nawet chwali się czasem przy zakrapianych kolacjach, że był dla niego jak starszy brat, że nauczył go życia w dżungli, jak określał ówczesną rzeczywistość, był dla niego niemal wzorem do naśladowania. Kiedyś nawet powiedział, że gdyby nie Marka szkoła, to byłby nadal gryzipiórkiem, a nie szefem szanowanej Agencji Dziennikarskiej.
- Ja widziałam go też kilka dni temu pierwszy raz i to przelotnie - Aga dalej próbowała przypomniec sobie wszystko, co wie o Marku. Przyszedł do Piotra, ale zaraz razem wyszli, nawet kawy nie wypił do końca. To tyle... Obiecuję jednak panu, że postaram się, abyście mogli się z bratem jak najszybciej skontaktować i zobaczyć.
- Proszę, to moja wizytówka, jutro będę wiedziała dużo więcej - uśmiechnęła się lekko Aga i zapisała numer telefonu, który jej podał.

Stanęło na tym, że my będziemy jechały za nim do samego szpitala w Zakopanem, skąd miał odebrać córkę z nogą w gipsie, po niefortunnej zejściu z Giewontu z grupą przyjaciół. Potem będziemy miały kilka godzin na odwiedzenie naszych zakątków.
Jechałyśmy tak za nim w zupełnym milczeniu, patrząc przed siebie. Obie pochłonięte byłyśmy myślami o wzruszającej historii obu braci i ich rychłym spotkaniu po latach. Głowa mi pękała z emocji.
- Co mogło spowodować tak bolesną rozłąkę - pomyślałam - czy Marek wie, że ma brata, czy rodzice Marka - ich rodzice żyją. Tyle pytań chodziło mi po głowie - czy będą w stanie sobie na nie odpowiedzieć...

No nie, co tam się dzieje? - odezwała się Aga, wyrywając mnie z tych myśli - chyba coś się stało ...wypadek? Zablokowany cały lewy pas, zbiegowisko, policja, karetka...
Proszę się nie zatrzymywać, jechać, jechać - kierował ruchem na prawym pasie policjant.
- O kurcze, paskudnie to wygląda, zderzyli się czołowo, zjechał na lewy pas, zasnął czy co? - rzucała hasłowo relacjonując Aga. Ja odruchowo odwróciłam głowę w prawo, bałam się patrzeć...
Byliśmy już na ulicy przy której mieści się szpital, kiedy minęła nas erka na sygnale i podjechała pod samo wejście szpitalnego budynku ...
  • 0

#29 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 24 lipiec 2003 - 13:47

Po dwu godzinach biegania po mieście w końcu udało mi się zlokalizować siedzibę agencji. Dotarłam tam wkurzona, jak rzadko kiedy. O dziwo ty razem nawet nie musiałam się użerać ani z portierem ani z niczyją sekretarką. Wręcz przeciwnie, tutejsza zapytana o pana Wiślińskiego popatrzyła na mnie z zainteresowaniem, potem uśmiechnęła się i powiedziała:
- Ma pani szczęście, jest w swoim gabinecie. Właśnie wrócił od szefa. - Nawet nie wysiliłam się, aby podziękować jej za informację. Ja furia ruszyłam w kierunku wskazanych mi drzwi. Zapukałam i nie czekając na zaproszenie, weszłam. Miałam ochotę zamordować tego typa.... W pokoju zobaczyłam całkiem efektowną kobitkę i mężczyznę. Ruszyłam w jego kierunku, ale tak w ostatnim tchnieniu zdrowego rozsądku zapytałam:
- Gdzie mogłabym znaleźć redaktora Wiślińskiego? - poczym kątem oka zobaczyłam ruch pod oknem. Wcześniej nie dostrzegłam tego człowieka. W tej chwili on odwrócił się w stronę pokoju, podniósł się z siedzenie i kłaniając się zapytał, czy może mi w czymś pomóc. Jeszcze z rozpędu przytaknęłam, ale.... Chwilę później dotarło do mnie, z kim rozmawiam. Nasz znajmy z Ariela... Facet, którego podejrzewałam, że nas śledzi.... Teraz wszystko jasne... Złość ustąpiła miejsca panice. Czego ten typ od nas chce? Uwziął się kretyn. Jak potrzebuje podejrzanego, niech napisze, że sam ukradł ten Psałterz. Detektyw od siedmiu boleści.... I co teraz? Takiemu zadufanemu samcowi niczego nie da się wyjaśnić... I jeszcze go to bawi... Musiałam stąd wyjść i jakoś zebrać myśli. Znowu spojrzałam na faceta, pokręciłam przecząco głową i ruszyłam w kierunku drzwi. Niemal pędem przebiegłam sekretariat, zatrzymałam się za drzwiami. I co dalej? Nie chcę rozmawiać sama z tym dziennikarzyną, nie wiadomo, co teraz przyjdzie mu do głowy. Ale Anka pojechała i nie będzie jej cały dzień, a Gosia, pewnie gdzieś romansuje ze swoim mężem. Ratunku ... Zrobiłam trzy głębokie wdechy i postanowiłam tam wrócić. Raz kozie śmierć... Najwyżej poleje się krew. Nie puszczę mu tego płazem!!! Zawróciłam. Tym razem sekretarka już nie mogła ukryć zainteresowania moją osobą... ale co mi tam. Niech ma rozrywkę. A może on często wypisuje takie brednie i naloty poszkodowanych są tu na porządku dziennym. Gryzipiórek czekał na mnie, prawie otworzył drzwi przede mną. I z pewną siebie miną najpierw znów zaproponował mi pomoc, a potem potraktował niczym namolną fankę, której marzy się jego autograf. Tego było już za wiele. Wpadłam we wściekłość. Obrzuciłam faceta obelgami. Potem zrobiło mi się głupio, że zachowuję się jak histeryczka, chciałam go przeprosić i zaproponować konstruktywną rozmowę. Ale, gdy zaproponował mi korepetycje z wulgaryzmów języka polskiego, nie wytrzymałam. Kretyn... musiałam jak najszybciej opuścić jego gabinet... Uspokoję się, a później załatwię to z jego szefem. Niech nie myśli, że będzie górą!!!!
Koło parkingu znalazłam ławeczkę i przysiadłam na niej. Nie miałam już nawet siły, aby się wściec. Łzy popłynęły mi z oczu. A niech tych facetów drzwi ścisną. Od 3 dni same kłopoty przez nich. Marek.. Andrzej... już samo imię zwiastuje kłopoty... A dziś Jurek.... Chociaż ten mógłby zostać niezłomnym facetem. Ale gdzież tam, też postanowił zawieść Gośkę... Rozżaliłam się na dobre. Dopiero po chwili zorientowałam się, ze ktoś przysiadł na tej samej ławeczce. Spojrzałam z bok... Znowu ten... Tym razem jednak wydawał się poważniejszy i bardziej opanowany, usiłował nawet rozmawiać spokojnie i bez złośliwości. Ale jakoś ni bardzo miałam ochotę i odwagę mu zaufać. Za to uspokoiłam się dość szybko i wróciliśmy na przeciwległe barykady. On tłumaczył się i przepraszał ja atakowałam. Do chwili gdy taką rozmowę przerwał nam mój telefon. Odebrałam. Dzwonił Jurek, szukał Gosi, która wcale do niego nie dotarła. Na szczęście szanowny pan redaktor zotał wezwany d szefa, więc nie musiałam mu wszystkiego tłumaczyć. Ale zdenerwowałam się nie na żarty. Gdzie ona mogła pójść. Umówiłam się w schronisku za pół godziny. Teraz musiałam tam jakoś dojechać. Tramwajem nie dałabym rady, więc szybkim krokiem wróciłam do budynku poszukać kogoś, kto wezwie mi taksówkę. Oczywiście portiera nie było na miejscu. Ale facet z ochrony podał mi numer, pod który mogłam zadzwonić z komórki. Potem udałam się na parking. Stałam tak już dobrych kilka minut, gdy tuż przede mną zatrzymało się z piskiem opon granatowe auto. Odskoczyłam już teraz mocno przewrażliwiona, gdy drzwi od strony pasażera zaczęły się otwierać, zerwałam się do ucieczki. I wtedy usłyszałam.
- Pani Ewo.... - stanęłam zaskoczona. A ten czego?
- Czego pan jeszcze chce?
- Może panią gdzieś podwieźć? - zapytał bezczelnie...
- Nie, dziękuję. Czekam na taksówkę.
- Chciałbym jakoś pomóc. Jeśli pani pozwoli... - namolny typ, przecież już mu powiedziałam, aby poszedł do diabła. - Może uda mi się poprawić swój wizerunek w pani oczach.
- Dziękuję, już pan wystarczająco dużo napomagał. - Też potrafię być uparta, a tym razem wcale nie zamierzałam się poddać.
- Ale nalegam, aby pani pojechała ze mną.
- Z panem? W jednym samochodzie?
- Boi się pani, że panią zgwałcę? - Teraz to podły dziad drwił ze mnie w oczy. Miałam już dość i postanowiłam zakończyć tą zabawę.
- Nie, raczej tego, że za 3 dni cała Polaka przeczyta artykuł, jak to ja pana zgwałciłam. - Te słowa zaskoczyły mnie samą. Czegoś takiego, nie odważyłam się powiedzieć żadnemu mężczyźnie, ale ten już dawno przekroczył granice przyzwoitości. Teraz też nic sobie nie robił z moich słów tylko bezczelnie zaczął się śmiać...
- Bez obaw. Czegoś takiego nie napisałbym nigdy. Byłaby to ujma na moim honorze. No i opinia podrywacza, któremu nikt się nie oprze, ległaby w gruzach...
- Proszę mi dać spokój - byłam wściekła, ale równocześnie ta sytuacja zaczynała być żenująco zabawna. - Już jedzie moja taksówka.
- Jest pani pewna, że nie zmieni zdania? Zaznaczam, że jeśli nawet nie wsiądzie pani do mojego samochodu i tak za panią pojadę. - Już miałam mu zrobić karczemną awanturę, gdy przypomniałam sobie, że wczoraj wieczorem wydałyśmy moje ostatnie pieniądze, a dziś jeszcze nie doszłam do bankomatu. O, ch... a. Andrzej dalej stał i czekał, jak gdyby był pewien, że jego urok osobisty jednak czyni cuda i ja też dam się zgłuszyć... A niech sobie myśli.
- No dobrze, tą rozgrywkę pan wygrał... - a niech się popławi w chwale, może ta męska duma kiedyś go rozsadzi. I tu znowu zaskoczenia. Facet zamiast drwić i natrząsać się z mojej porażki, odetchnął z ulgą. Ciekawe, co mu tak raptem na tym zależało. - Ale nie mogłam sobie odmówić przyjemności podogryzania mu jeszcze. - Zawsze robi pan za kierowcę swoich podejrzanych?
- Nie zawsze - odpowiedział z dwuznacznym uśmiechem. - Jeśli mam do czynienia z kobietą, czasami stosuję inne metody.
Uznałam, e takich insynuacji nie warto nawet komentować. Jechaliśmy chwilę w milczeniu i dopiero po jakimś czasie zapytałam:
- A tak w ogóle, to gdzie pan jedzie?
- A jak pani myśli? - znowu jakaś podła insynuacja. Ja go kiedyś ubiję.... - Wrocławska? Czy tak?
- A skąd pan wie, gdzie mieszkamy?
- Zdziwi się pani, ale ja wiem wszystko.
- Jest pan Duchem Świętym? - on robi się bezczelniejszy każdą chwilą...
- Nie, ale jestem profesjonalistą - i w tym momencie spoważniał. - Czy pani wie, co się dzieje w tej chwili z pani przyjaciółką?
- Którą?
- Chodzi o Małgorzatę Czarknowską.
- Byłam pewna, że jest z mężem, ale przed chwilą z nim rozmawiałam i wiem, że do niego nie dotarła. Zaraz się z nim spotkam i zastanowimy się, gdzie mogła się zapodziać.
- Ona została porwana...
- Co?? Przez kogo? Dlaczego? Kiedy? Skąd pan to wie?
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania na raz.
- Niech pan natychmiast mówi, co pan wie.
- Spokojnie, już jesteśmy prawie na miejscu. Opowiem wszystko przy jej mężu. Nie lubię się dwa razy powtarzać.

Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#30 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 25 lipiec 2003 - 09:00

Do małej wioski pnącej się w górę ku niebu, dotarłem po godzinie jazdy. Zostawiając auto w głębi przylegającego do drogi lasku. Teraz, czekało mnie około pięciu kilometrów marszu piechotą. To pryszcz - pomyślałem i zacząłem piąć się ścieżką ku górze. Kiedy dochodziłem do polany, wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje z ukrycia. Zwolniłem i już bardzo ostrożnie posuwałem się do przodu. Polana, leżała na płaskim terenie. Tylko z jednej strony była oparta o stromiznę góry. Z obserwacji moich wynikało, że muszę obejść ją i z tamtej strony się dostać do zabudowań. Zajęło mi to następne pół godziny. Już nie czułem na sobie wzroku. Obserwowałem jeszcze jakiś czas teren i ruchy na zewnątrz. Jest, jeden wyszedł z góralskiej chaty. To wartownik pewnie bo rozgląda się udając rąbanie pniaków. Zsunąłem się najciszej jak mogłem i przyczaiłem się przy komórce z porąbanym już drewnem. Musiał tam zawitać, prędzej czy później. No i miałem rację. Szedł z naręczem drewna w moją stronę. Na to czekałem. Nie namyślałem się długo. Rąbnąłem go sękatym kołkiem w łepetynkę i zaciagnąłem do komórki. tam go związałem. Przeszukując kieszenie, natrafiłem na beretę z tłumikiem. O kurcze!-jestem w domu. Informacja była prawdziwa. Wsadziłem ją sobie za pasek. Teraz musiałem rozeznać się ilu ich jeszcze jest i gdzie umieścili Gosiątko.Ten, w komórce, wydawał mi się znajomy, lecz nie wiedziałem gdzie go umieścić. No trudno, potem będę się nad tym zastanawiał. Wszedłem przez okno pomieszczenia wskazującego na piwnicę. Trafiłem w dziesiątkę niemal. Tuż obok, usłyszalem ciche pojękiwanie. To był jej głos. Nie namyślałem się dłużej i podążyłem w tym kierunku. Dziwne, że nikogo przy niej nie było. Kiedy wszedłem cicho, zobaczyłem leżącą i skrępowaną, z zakneblowaną buzią, na jakimś starym łóżku. Brudna, zapłakana, budziła się pojękując cicho. Odwiązałem ją nakazując jej gestem milczenie. Zrobiła wielkie oczy widząc mnie. Wyrwał jej się jednak okrzyk, gdyż nie zdążyłem zamknąć jej ust ręką. No trudno. Najwyżej się tu pojawią. Szła ze mną opierając się na moim ramieniu. Ja dla bezpieczeństwa chwyciłem gnata mocno w rękę. Odbezpieczając go, wycelowałem przed siebie. Przeszliśmy do pomieszczenia, z którego zaczałem tą wędrówkę. Podsadziłem ją do okna, bo było nieco wyżej. Gdy znaleźliśmy się już na zewnątrz zobaczyłem skierowany w naszą stronę pistolet. Właścicielem jego bym mój, jakże dobrze mi znany gość. Obok z kałasznikowem stał drugi. Jak oni mnie naszli ?- zastanawiałem się. No i kurcze gdzie ten Jerzy ze swoimi chłopcami?
Nie zastanawiałem się wycelowałem w tego z kałasznikowem i strzeliłem jednocześnie zasłaniając Gosię swoim ciałem. W tym momencie poczułem okropny ból w prawej nodze, poniżej kolana. To strzelał pistoleciak. Człowiek, którego postanowiłem odszukać kiedyś i wtrącić do więzienia. Mialem go na celowniku, ale on był szybszy. Dziwne, ale i on upadł na ziemię odrzucając pistolet. Z góry schodzili chłopcy.
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#31 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 25 lipiec 2003 - 14:22

;)
  • 0

#32 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 25 lipiec 2003 - 14:27

Emocje dzisiejszego przedpołudnia nieco opadły i poczułam ogromne pragnienie i głód zarazem, niewiele dziś jadłam. Zjadłyśmy więc szybki obiad w pobliskim barze i ruszyłyśmy nie zwlekając na Ciągłówkę.
- "Czy widzisz te gmachy pod szczytem, to właśnie jest Ciągłówkoglob..." - zanuciłyśmy nostalgicznie początek naszego hymnu na znaną melodię "Czerwone maki ..." - jadąc wybrukowaną drogą pod górę, na szczycie której stał budynek naszego sanatorium z ogromnymi balkonami.
Ciekawe, czy nadal króluje tam zabawa w państwa, którą zapoczątkował Dziadek Waldorf: Cesarstwo na Purchawkach, Wielkie Księstwo Wenus, Potężna Liga Dżentelmenów, Królestwo Bahusa ... :-D
- Tak Agato vel Gracjo - byłaś moja druhną, a ja ...wszechpotężna Anna vel Wielka Księżna Wenus - Azalia I Kalamburzystka nie Szaradzistka, ale do czasu - spojrzałam na Agę z książęcą wyniosłością - to były niezapomniane miesiące.
- A te nasze juwenalia na ulicach Zakopanego, pamiętasz te tłumy ludzi, to była atrakcja nie tylko dla nas - kontynuowała wspomnienia moja Gracja - w czasach, kiedy nic się ciekawego w kraju się nie działo. :-D
- Cha, cha, cha, a pamiętasz "świętojanki" i to hasło na transparencie "Dziś Purchawki i Wenusjanki tracą wianki"? - włączyłam się do wspomnień.
- A pamiętasz, jak po ognisku umazaliśmy się wszyscy sadzą i wracając późnym wieczorem śpiewaliśmy na całe gardło "Pozory mylą, pozory mylą..."? - ciągnęłam. ;)

Nasze wesołe wspomnienia przerwał dźwięk mojej komórki, to jest - Ewy komórki. Jej roztrzęsiony głos sprowadził nas na ziemię :( :
- Anka wracaj, proszę - krzyczała Ewa niemal w słuchawkę.
- Wszystko się wali, Gosię ktoś porwał, mnie obsmarował jakiś bezczelny typ w gazecie... :?
- Jak to porwał..., jaki typ...- nie mogłam się połapać w tym, co usiłuje mi przekazać.
- Wracaj, bo oszaleję... postawiła mnie zupełnie pod ścianą.
- Dobrze Ewuniu, tylko się uspokój - próbowałam zapanować nad jej płaczliwym i przerażonym głosem, zaraz wracam, będziemy na miejscu za jakieś dwie godziny.
- Trudno, kończymy na wspomnieniach droga Gracjo, wzywają nas sprawy wagi państwowej, szkoda tylko, że nie dotyczą Księstwa Wenus - pomyślałam
- Musimy chyba wracać do Krakowa - spojrzałam na zawiedzioną i wpatrującą się we mnie z przejęciem Agę.
- Kurcze, na pewno porwał ją ten odrażający drab, uknuł to wszystko... co za palant jeden - mówiłam, czując jak krew uderza mi coraz bardziej do głowy.
- Anka, tylko spokojnie, bo teraz ty jesteś bliska zawału. Powiedz spokojnie, o co chodzi.
- Ktoś porwał Gośkę! A kto, jak nie ten popieprzony Marek mógł to zrobić!? On na pewno maczał w tym palce. Ten jego nagły wyjazd do Warszawy..., co za skubaniec. :evil:
Już po kilku jego zdaniach, jego sztucznej przymilności, jego bufonadzie wiedziałam, że temu typkowi nie można ufać.
- Przestań Anka, już nie wymyślaj. Przecież Piotr zna go dłużej niż ty, nigdy aż tak się o nim nie wyrażał. Nie jest tak źle. A może to - z błyskiem w oku wyszeptała - romantyczne porwanie?
- Nie żartuj sobie. Gośka ma rodzinę: męża, dzieci. Zaraz, zaraz, ale przecież Jerzy, jej mąż jest w Krakowie - powiedziałam uspakajając tym siebie. On z pewnością już działa.
- Jedźmy już, bo poza tym Ewa jest tam sama biedna. Ponoć jeszcze ją opisali w gazecie...
Zapinając pasy kątem oka zobaczyłam na tylnim siedzeniu ostatnie wydanie gazety Asa, którym Aga rano wymachiwała przed nosem Andrzejowi. Pełna najgorszych przeczuć sięgnęłam po nią...
Boże, to Andrzej tak obsmarował moją Ewkę? Już nie wiedziałam co myśleć. A jeśli się okaże zwykłym chamidłem i do tego jeszcze moim kuzynem? Bezczelny typ - to jego miała na myśli, mówiąc przez telefon? No, nie....próbowałam nieskutecznie odpędzić natrętne myśli. (non)
Powrotna droga, poza urywanymi zdaniami, wyrywającymi się od czasu do czasu, jak pies z uwięzi, większa część drogi do Krakowa upłynęła w całkowitym milczeniu. Nawet nie umiałam się poddać nastrojowi muzyki płynącej z płyt, które automatycznie zmieniałam, nie patrząc nawet, jaki i czyj repertuar zawierają. Właśnie leciały po kolei piosenki z Kabaretu Starszych Panów, które Piotr uwielbiał, podobnie zresztą jak cenił sobie utwory Piwnicy pod Baranami, których tu było sporo.
Moje uszy przykuł tekst śpiewany przez Wiesława Gołasa. On jest nie do podrobienia pomyślałam:

Rankami zrywam się śliczny - liryczny i apetyczny
To musnę coś jak jaskółka, to usnę w słonku jak pszczółka
Aż chmurki zbudzi mnie cień, bym brzęczał cały dzień.

Lecz, gdy spłynie mrok wieczorny - typem staję się upiornym
Twarz mi blednie, włos mi rzednie, psują mi się zęby przednie.
Przez upiorność tę niestety, zniechęcają siękobiety.
Dniem kochają mnie po wierzchu, a rzucają mnie o zmierzchu
Iluż klęsk ja doznam, zanim, nie napotkam takiej pani,
Co prócz wymienionych cech, wytrzymałaby ten śmiech:
Cha, cha cha!... Cha, cha, cha


Przy śpiewaniu drugiej zwrotki, obie z Agą spojrzałyśmy na siebie i parsknęłyśmy jednocześnie (hihi) ..., ale zaraz spoważniałam i myślałam, co też może się dziać teraz z Gosią i zupełnie odebrało mi ochotę do śmiechu. Jadąc milczałyśmy, aż do momentu, gdy podjechałyśmy na parking Piotrowej Agencji, aby się dowiedzieć czegoś więcej z pierwszej ręki.
- Kto, jak kto, ale Agencja wie wszystko, w końcu pracują tam same asy - z dumą w głosie powiedziała Aga.
Mimo sobotniego wieczoru, ludzi leniwie spacerujących uliczkami Krakowa, w budynku agencji było wielkie poruszenie...
  • 0

#33 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 25 lipiec 2003 - 19:08

Obudziłem się w szpitalu już po operacji. Wyjęli mi kulę z nogi, a właściwie to dwie. Jedna utkwiła w udzie, druga wbiła się w prawe ramię. Załadowali mnie w gips i czułem się jak motyl w kokonie. Kurcze, a co z Gosiątkiem? - Nie wiem, bo straciłem przytomność z bólu. Co teraz się stanie z akcją? Kto ją poprowadzi? Pewnie Jerzy, bo najbardziej jest wtajemniczony we wszystko, no i najwyższy rangą w tej akcji. Powoli wracała pamięć z ostatnich wydarzeń. Widziałem jak przez mgłę, chłopaków opuszczających się z kierunku, z którego przyszedłem. Czyli to oni szli już moim tropem, gdy powiadomiłem komendę o wkroczeniu do akcji. Zabiłem tego typa z kałachem, czy nie? -Zastanawiałem się. W ostatniej sekundzie przed oddaniem strzału w kierunku karabiniera z kałachem, widziałem błysk powyżej jego głowy. Jakby ktoś puszczał zajączka lusterkiem. Teraz uświadomiłem sobie, ze to snajper uratował mi życie. Był o ułamek szybszy i mój obiekt poszukiwań nie miał czasu przymierzyć dobrze, więc tylko ranił mnie w nogę i rękę. Musiał mieć szybkostrzelny gnat, skoro i tak zdążył wystrzelić dwa razy. Chyba, że to rykoszet snajpera, kiedy trafił w jego pistolet rozwalił mi ramię. Dowiem się tego, bo pewnie dostanę kulki na pamiątkę, jak wyjdę ze szpitala. Poczułem się zmęczony. Chyba się zdrzemnę troszeczkę. Swoją drogą, jak dostanę te lalunie w swoje łapki to będą miały się z pyszna. O już się pojawiły chyba. Same wchodzą mi w ręce - pomyślałem, gdy w drzwiach ujrzałem Ewę, Gosiątko z Jerzym i Piotra z żoną i jeszcze ktoś wchodził.
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#34 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 26 lipiec 2003 - 08:53

:-D :-D :-D

Dziś są moje IMIENINY... usilnie domagam się życzeń :!: ;)

:lol: :lol: :lol:
  • 0

#35 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 26 lipiec 2003 - 09:55

Wszelkiej pomyślności
i tylko radości,
z przybycia miłych gości,
z okazji Twojego święta
życzy ten co o nich też pamięta


podpisano: Mareczek :-D (cmok) (H)

mam nadzieję, że zaprzyjaźniona siostra ze szpitala doręczy je jeszcze dzisiaj ;)

by nikogo to nie zwiodło to jesteśmy akcją w maju ;)
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#36 malenstwo

malenstwo

    Podpowiadacz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPip
  • 232 postów

Napisano 26 lipiec 2003 - 12:50

Powoli wychodziłam ze świata snów... Zanim otworzyłam oczy spróbowałam się poruszyć. Miałam ścierpnięte ręce i nogi, a potworny ból głowy nie pozwalał mi na żaden ruch w bok - co się dzieje? - pomyślałam. Powoli otworzyłam oczy, aby po chwili znów je szybko zamknąć, bo oślepiło mnie światło sączące się przez niewielkie okienko
- Gdzie ja jestem? - pomyślałam i po chwili znów otworzyłam oczy, powoli przyzwyczajały się do światła.
Znajdowałam się w obcym pomieszczeniu. Była to jakaś komórka lub piwniczka z niewielkim okienkiem. Stało tu tylko obskurne łóżko, na którym leżałam i jakiś mały zdezelowany taboret. Na ścianach i pod sufitem wisiało pełno pajęczyn, brrr....
Próbowałam się poruszyć, ale nie mogłam. Powoli dotarło do mnie, że mam związane ręce i nogi a na dodatek z trudnością oddychałam, bo miałam zakneblowane usta.
-Co się tu dzieje? - pomyślałam - gdzie jest Ewa i Jurek i co ja tu do cholery robię?
- Porwali mnie? Nie, to niemożliwe! Przecież ja nikomu nic nie zrobiłam. Nikt nawet nie wie gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Sama nie wiedziałam jak długo tu leżę, nic nie pamiętałam. Byłam bezradna jak dziecko, nie mogłam nic zrobić. Rozpłakałam się.
W pewnym momencie usłyszałam jakiś szmer, dojrzałam jakąś postać skradającą się w moja stronę. Przeraziłam się okropnie.
- Teraz pewnie mnie zabiją i nigdy już nie zobaczę swoich dzieci ani Jurka - przemknęło mi przez myśl. Nie będę widziała jak rosną. :cry: Jak te moje dzieciaczki poradzą sobie beze mnie. Są przecież jeszcze małe, kto się nimi zaopiekuje, kiedy Jurek będzie w pracy - martwiłam się. Za co to wszystko mnie spotyka. Teraz, kiedy mam dom i upragnioną rodzinę przychodzi mi umierać. - Ale ja nie chcę - krzyknęło cos we mnie- jeszcze nie teraz.
Postać zbliżyła się do mnie, ze strachu drżałam jak osika. Ale ten drab zamiast zrobić mi coś złego pochylił się i zdjął mi knebel z ust. Wtedy dopiero go poznałam.
- Paweł! - krzyknęłam z radości, że przyszedł mnie uwolnić, a on zasłonił mi usta swoja dłonią i gestem przykazał mi, żebym nic nie mówiła. Sprawnie rozwiązał wszystkie supły i pomógł mi podnieść się z łóżka. Ruszyliśmy powoli w stronę drzwi prowadzących na jakiś korytarzyk. Przesuwaliśmy się ostrożnie do przodu. Paweł cały czas trzymał nie za rękę, żeby dodać mi odwagi, bo dalej trzęsłam się z wrażenia. Pod małym okienkiem podsadził mnie, żebym mogła wyjść na zewnątrz, po czy sam się wydostał. Porywacze już stali z karabinami gotowymi do strzału, skierowanymi prosto na nas. Wtedy padł pierwszy strzał. Paweł zasłonił mnie sobą, zachwiał się i upadł. Byłam tak przerażona, że nie wiedziałam, co mam robić. W tej samej chwili padł następny strzał, tym razem upadł jeden z napastników, drugi rzucił się do ucieczki.
- Stać, policja! - usłyszałam.
- Paweł, co ci jest - zapytałam klękając przy nim, ale on leżał nieprzytomny, a jego noga i ramię były czerwone od krwi.
- Ratunku! - krzyknęłam. Cała się trzęsłam ze zdenerwowania. Poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu i spojrzałam w górę.
- Gosia, nic ci nie jest? - zapytał Jurek pomagając mi wstać
- Tak bardzo się o ciebie bałem - powiedział przytulając mnie mocno.
- Jureczku - szepnęłam, odnalazłeś mnie i poczułam jak wszystkie siły mnie opuszczają i osunęłam się w jego ramionach. Kiedy po chwili się ocknęłam, przypomniałam sobie, że mój wybawca dalej tam leży bez przytomności.
- Ratujcie Pawła, to on mnie znalazł i uwolnił ! - zawołałam
- Spokojnie, już się nim zajęli lekarze, będzie żył - powiedział mój mąż, wziął mnie na ręce i zaniósł do karetki, która zdążyła w międzyczasie podjechać na miejsce strzelaniny.

Do szpitala pojechaliśmy wszyscy. Mi na szczęście nic nie było, lekarze stwierdzili tylko otarcia naskórka po sznurach, ale zatrzymali mnie na obserwacji. Pawła, który miał dwie rany postrzałowe, szybko zawieźli na sale operacyjną.
Następnego dnia całą grupą wybieraliśmy się do Pawła. Był z nami jeszcze ktoś. Ktoś bardzo podobny do naszego wczorajszego bohatera. Widziałam go, jak na korytarzu rozmawiał z Anią.
Weszliśmy cicho na salę. Biedaczek leżał cały zagipsowany. Na nasz widok uśmiechnął się.
  • 0

Nigdy nie zapominaj najpiękniejszych dni swego życia! Wracaj do nich ilekroć w twym życiu wszystko zaczyna sie walić.


#37 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 26 lipiec 2003 - 18:35

Cholercia, nawet złość mi przeszła jak ich wszystkich zobaczyłem w drzwiach. Wiedziałem, że nie darzą mnie zbytnią sympatią. Nawet kaczka nie pomogła ich nastroić życzliwie do mnie. No, ale ja nie przyjechałem tu na występy. Sympatie, czy antypatie niewiele mnie obchodziły. Ważny był cel. A celem było wytropienie i zapuszkowanie drani, oraz odzysk skradzionych dzieł sztuki. O kurcze, chyba mam jeszcze omamy po tych środkach znieczulających czy co? - Widzę siebie obok Anny. Ooo.... -Nawet ona tu jest. No ta osoba, to chyba najbardziej mnie nie cierpi razem z tym młokosem Andrzejem. Czy ja śnię, czy umieram i widzę swoje ciało obok łóżka stojące?
To jest Paweł, Paweł Nowacki - przedstawiła mi gościa Anna.
-Przepraszam, ale kręci mi się jeszcze w głowie i nie kontaktuję.
-To gość, który nam pomógł, kiedy ty gnałeś jak wariat nie zatrzymując się pół godziny prędzej.
-Ok., Tylko, czemu jest on tak łudząco podobny do mnie?- Spytałem.
-Bo to twój brat...Chyba powiedziała niepewnie Gosia. W jednej chwili zrozumiałem, czemu mama zawsze wołała na mnie Paweł.
-Jak to brat, ja nie mam i nie miałem nigdy brata. Jeszcze nie dowierzałem broniąc się przed tym co zobaczyłem.Coś się wam pokiełbasiło. No dobra po kolei proszę, może zrozumiem. Teraz dopiero odezwał się Paweł.
-Widzisz szukam cię odkąd wyszedłem z domu dziecka. To długa historia i będzie czas na opowiadanie o tym. Naprawdę jestem twoim bratem - powiedział uśmiechając się tym samym grymasem, jaki widziałem u siebie w lusterku.
Teraz zabieramy cię do Piotra i wszystko sobie opowiemy. Piotr zaoferował swoje pokoje nam do dyspozycji, więc nie musimy mieszkać w Hotelu.
-Zrobisz sobie kilka dni urlopu, a sprawę przejmie już wysłany twój kolega po fachu - odezwał się z kolei teraz Jerzy. Ja też muszę mieć spokojne miejsce by porozmawiać jeszcze z tobą - dodał, mrugając okiem znacząco.
-No to, co?- Zabieramy go z tego miejsca, powiedziała Ewa i nachylając się nade mną pocałowała mnie w czoło. -To na zgodę i przeprosiny, ty cwaniaku, powiedziała i też mrugając znacząco. Co oni tacy mili od razu do mnie? Oj nie podoba mi się to. W życiu nie jest tak słodko. Przekonałem się o tym nie raz. No, ale zobaczymy, co knuje mi los jeszcze.

;)
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#38 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 26 lipiec 2003 - 21:10

Na szczęście w Agencji czekały na nas dobre wieści. Gośka już wraca z Jerzym do Krakowa, może już nawet są w schronisku. Odetchnęłam z ulgą, nawet nie wypytywałam o szczegóły, ważne że jest cała i zdrowa.
Marek znalazł się w szpitalu z ranami postrzałowymi. (strzal) Ratował Gosię? Skąd on się znalazł w Zakopanem, skoro jechał do Warszawy? O co w tym wszystkim chodzi? To wszystko brzydko mi pachnie... :?
Zadzwoniłam do Ewy, żeby ją uspokoić, ale ona już wiedziała - Jerzy informował ją na bieżąco. Powiedziała tylko, że leży z zimnym okładem na głowie i czeka na nich.

Mnie zaczęły pochłaniać zupełnie inne myśli. Czy ten przystojniaczek jest moim kuzynem, czy to tylko kolejny zbieg okolicznosci. :?:
- Andrzej - zagadnęłam pierwszego Asa w Asie (jak wyraziła się o nim Aga) - czy możesz mi podać imiona swoich rodziców?
- Co to, przesłuchanie? - spojrzał na mnie zaczepnie, ale przemogła widać ciekawość, bo niemal natychmiast powiedział: Krystyna, Henryk i zaczął się we mnie intensywnie wpatrywać.
- A pamiętasz wakacje u dziadków w Gąsawie?
Z jego miny wywnioskowałam, że... "jest w domu". Przez chwilę jeszcze się mi przypatrywał, a potem uśmiechnął się szeroko, wyciągnął szeroko ramiona i po prostu przytulił mnie.
- Aniu, to naprawdę ty? Musimy się koniecznie spotkać i pogadać. Słuchaj, a może dziś jeszcze wpadniesz do mnie, serdecznie zapraszam,... tylko mam taki bałagan w domu :oops: - dodał usprawiedliwiając się.

Nawet chętnie na to przystałam, byłam ciekawa, nie tylko tego jak mieszka, ale przede wszystkim miałam dość emocji, które skumulowały się w tak krótkim czasie. Czułam się zmęczona - pragnęłam ciszy, spokoju i wytchnienia. Marzyłam o tym, żeby usiąść w głębokim fotelu z podwiniętymi nogami i zwyczajnie pogawędzić sobie o czymkolwiek.
- Tylko proszę, nie rozmawiajmy o ostatnich wydarzeniach, przyrzeknij mi to - spojrzałam na Andrzeja błagalnym wzrokiem.
- W żadnym razie - zastrzegł się - nawet o tym nie pomyślałem, nota bene :lol: .

Pośpiesznie wykręciłam jeszcze numer Ewy i zdałam jej krótką relację z mojego odkrycia i o mojej zmianie planów na dzisiejszy wieczór.
Podchodząc do jego mieszkania, drzwi z naprzeciwka uchyliły się - wychylił głowę starszy pan, uśmiechnął się, skłonił nisko głowę i powiedział: dobry wieczór. Odpowiedzieliśmy mu równocześnie.
- To mój anioł stróż - powiedział żartobliwie Andrzej - zawsze wie, kiedy wracam, a gdy zdarzy mi się nie wrócić na noc, domaga się niemalże wyjaśnień.
Wspólnie przygotowaliśmy sobie kolację... przy świecach, a jakże. Kanapki z serem i pomidorem, bo tylko to było w lodówce do jedzenia, oprócz jajek.
Za to piwa i innych alkoholi była spora ilość. (B)

Wspomnieniom z dzieciństwa i wakacji u dziadków na wsi nie było końca. Prześcigaliśmy się oboje w przypominaniu sobie naszych przygód i dziecięcych wrażeń z tamtych lat. Dziadek czytywał nam wieczorami bajki, opowiadał przedziwne historie, które zapierały nam dech w piersiach, a babcia krzątała się po domu, w swoim zawsze w świeżo wykrochmalonym fartuszku, a przepastnej kieszeni były zawsze jakieś łakocie.
- Pamiętasz nasze zabawy w "Czterech pancernych". Ja byłam Marusią, a ty Jankiem.
- Pewnie, pamiętam ciebie - z karabinem przewieszonym przez ramię, pchającą stary rozwalający się wózek, w którym zamiast lalki, pod kocykiem leżał....kot, a wszyscy zachodzili w głowę jak ty to robisz, że on nie ucieka. Nota bene :lol: , to ja sam do tej pory nie wiem ja ty to robiłaś.
- Nic nie robiłam, pewnie to lubił - uśmiechnęłam się.
- A kiedyś pamiętam - spytałeś babcię, czy umie strzelać i zanim babcia zdążyła otworzyć usta, sam sobie odpowiedziałeś: na pewno babciu umiesz, dziadek cię nauczył - przecież "przewalcował" dwie wojny.
- A jak szukała nas cała wieś, bo zawiruszyliśmy się w zalesionych i grząskich parowach.
- Tak, wtedy jedyny raz dostaliśmy porządne lanie, a dziadek nota bene :lol: , długo miał wyrzuty sumienia i nie mógł nas przebłagać, nawet bajek nie chcieliśmy słuchać.
- Zrywaliśmy też codziennie dla babci polne kwiaty, a babcia tak się z tego cieszyła - rozmarzyłam się.
- Dziadek chodził z nami do lasu na grzyby. Towarzyszył nam w tych wędrówkach Murzyn - pamiętasz - ogromny czarny pies i szczekał, gdy tylko któreś z nas próbowało się oddalić.
- Byłeś babci pupilkiem. Zawsze zazdrościłam, gdy mówiła do ciebie: Jędruś nie jesteś zmęczony..., Jedruś, może ci utrzeć jabłuszko..., Jedruś, a może zjesz kogel-mogel..., Jędruś..., Jędruś...
- Byłam wtedy taka zazdrosna. Dziadek mi to jednak rekompensował. Mówił do mnie, jak nigdy nikt - Anulka, a kiedy czytał bajki, ja wskrabywałam się na jego kolana tak, abyś ty się na nich nie zmieścił. :P
- Tak, mamy piękne wspomnienia, chciałbym być jeszcze małym beztroskim chłopcem i powiem ci szczerze, że ja nota bene :lol: w głębi duszy cały czas czuję się dzieckiem.
- Z takiego małego, biednego żuczka wyrósł taki...
- Wielki żuk - nie dał mi dokończyć.
- A tobie, biedronko ubyło kropek - powiedział wypatrując piegów na moim nosie.
- Jak to się stało, że nie widzieliśmy się, ile to, niemal 30 lat? No tak, dzielą nas przecież setki kilometrów, każdy ma swoje sprawy - tym razem ja sama sobie odpowiedziałam.

Uśmiechnął się półgębkiem, :) wstał i podszedł do komódki, na której stała wieża stereofoniczna.
- Lubisz muzykę klasyczną? - spytałam, gdy zdejmował płytę z popularnymi nastrojowymi kawałkami Bethovena.
- Czytać też lubisz - spojrzałam na jego pokaźną biblioteczkę.
Wstałam i zaczęłam oglądać jego zbiory.
- Sporo historycznych książek czytujesz, widzę. A kryminałów jest tyle, że więcej to widziałam jedynie na półkach bibliotecznych - powiedziałam śmiejąc się. :-D
- Ładnie urządziłeś sobie to małe mieszkanko, jednak do pełnej przytulności brakuje tu kobiecej ręki - wypaliłam. No, ale nasi dziadkowie i rodzice też nie spieszyli się, pewnie to dziedziczne - szybko się zreflektowałam.

Buzia mi się nie zamykała. Trajkotałam, co mi ślina na język przyniesie, aby wypełnić ciszę, bo Andrzej od dłuższego czasu milczał, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Pomyślałam nawet, że jest już zmęczony, chce się wyspać po ciężkim dniu i powinnam się zbierać, choć zupełnie mi się nie chciało wracać do schroniska. :?

Andrzej właczył walce Straussa i milcząc cały czas, napełnił lampki musującym winem. Podszedł i trzymając obie, podał mi jedną z nich. Jakie przyjemne zimne szkło - pomyślałam - umoczyłam usta i czułam rozpływające się rozkosznie zimne bąbelki. Za chwilę Andrzej dotknął lekko mojego ramienia. Gdy się odwróciłam, wyjął mi z ręki i odstawił moją szampankę na półkę, podał mi rękę, objął mnie i zaczęliśmy wirować w takt walca "Nad pięknym, modrym Dunajem"...

:-D :?: ;)
  • 0

#39 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 26 lipiec 2003 - 22:04

Za życzenia imieninowe serdecznie dziękuję. (cmok)

Imprezka była udana. Wprawdzie pierwszą gwiazdą była Grażyna, ale ja nie byłam ...znowu taką ostatnią. :P ;)

Podpisano: Anna. :-D
  • 0

#40 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 27 lipiec 2003 - 09:18

;)
- Już późno, zostań u mnie, tym bardziej, że trochę wypiłem i nie mogę cię odwieźć - powiedział Andrzej gdy ucichły ostatnie tony walca.
- Będę spał na kanapie - szybko dodał, widząc moją zakłopotaną minę.
Rzeczywiście - spojrzałam na zegarek - było już po pierwszej w nocy.
- Nie, nie chcę ci robić kłopotu i narażać na niewygody. Tym bardziej, że jutro dziewczyny z Jerzym wybierają się do Zakopanego, odwiedzić Marka w szpitalu. Chcę się z nimi zabrać - może zastanę tam Pawła Nowackiego.
- Nie mówiłam Ci, - przypomniało mi się - że spotkałyśmy z Agą bliźniaczego brata Marka. Obiecałam temu Pawłowi, że spróbuję doprowadzić do spotkania z jego bratem.
- Co, nic nie rozumiem, kogo spotkałyście? O czym ty mówisz?... (he2) - ożywił się nagle mój milczący do tej pory kuzyn, ale nie kumał chyba za wiele, pewnie z powodu późnej pory.
- Proszę, zamów mi taksówkę - przerwałam jego dociekliwe pytania, bo nie miałam ochoty opowiadać wszystkiego od początku - jutro się wszystkiego dowiesz, musimy się wyspać.
Niechętnie, ale wziął słuchawkę do ręki i wykręcił numer korporacji. Ja też, prawdę mówiąc, nie miałam ochoty juz nigdzie wychodzić. Byłam porządnie zmęczona i senna. Chętnie wzięłabym kąpiel i położyła się już spać - myślałam - może zbyt pochopnie zrezygnowałam z jego propozycji. Jednak nie wypadało się już wycofać, a poza tym nie chciałam narażać dziewczyn na dodatkowy, zupełnie niepotrzebny stres, kiedy rano zorientują się, że mnie nie ma. :?

Wychodząc z budynku spytałam: - Jaki to właściwie dziś dzień?
- Od ponad godziny sobota - odparł - dlaczego pytasz?
- Och, co za szczęście. Myślałam, że to już niedziela - tyle wydarzyło się w tak krótkim czasie , a ja w poniedziałek muszę koniecznie być w pracy. Jutro, a właściwie dziś, dowiem się o której mam pociąg do Olsztyna, bo to - bagatela - kilkanaście godzin jazdy.
Andrzej pocałował mnie w policzek. Wydawał mi się jakiś smutny :( - pewnie też jest senny - pomyślałam, wsiadając do taksówki.

(sen) Spałam o wiele za krótko, kiedy do pokoju wszedł Jerzy i zrobił nam pobudkę.
- Dziewczyny zbierajcie się, jedziemy do Marka - usłyszałam zupełnie jeszcze zaspana.
Ledwo się zwlokłam z pościeli, kiedy Ewa z Gośką wróciły z łazienki i zaczęły mnie ponaglać. Cóż było robić. Wzięłam prysznic, który postawił mnie na nogi, szybko ubrałam się i byłam gotowa do drogi.

W szpitalu pierwsze kroki skierowałam do izby przyjęć, aby się dowiedzieć, czy panna Nowacka jeszcze jest w szpitalu, podczas gdy moi przyjaciele poszli szukać pokoju, w którym leży Marek. Skierowałam się następnie pod wskazany przez pielęgniarkę numer pokoju.
- Dzień dobry - uradowana powitałam Pawła siedzącego przy łóżku córki.
- To właśnie Monika, moja córka - przedstawił mi uśmiechniętą dziewczynę :) - dziś mają jej jeszcze raz prześwietlić nogę, dlatego nie mogliśmy wyjechać wczoraj.
- Czy coś już wiadomo? - spojrzał na mnie z nadzieją, że przynoszę mu dobre wieści.
- Przypadki chodzą po ludziach, a świat jest taki mały - uśmiechnęłam się - pański brat jest tak blisko, że nawet za minutkę może się pan z nim zobaczyć.
- Naprawdę? Przyjechał z panią? - spytał z niedowierzaniem.
- Nie, to nie tak - jest tu pacjentem. Wczoraj został tu przywieziony. Tylko proszę się nie denerwować, jest już dobrze, wczoraj był operowany.
- Chcę go natychmiast zobaczyć, jeśli to możliwe - zaczął się niecierpliwić.
Nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć z facetem i przedstawić go bratu. Jak oni na siebie zareagują? - zadawałam sobie w myśli, zaglądając do kilku pokoi, zanim trafiliśmy na właściwy.

Marek spojrzał na mnie, jakby chciał mnie zabić wzrokiem, ale jego mina (na szczęście dla mnie ) uległa nagłej zmianie, gdy zobaczył Pawła. Albo nie docierało do jego świadomości, że ma przed sobą brata - w co szczerze wątpiłam - albo, psubrat jeden, dalej coś kombinował i próbuje wciskać, że to nam, a nie jemu się coś pokiełbasiło. (spin)
Oj, czarno to widzę - pomyślałam - gdy powiedział, że mama mówiła na niego Paweł. Łże w żywe oczy - co za tupet, co za pewność siebie, co za przebiegłość. Mam dobrą pamięć, mnie tak łatwo nie nabierzesz cwaniaku. Przypomniałam sobie dokładnie jego wyjaśnienia z Ariela - długie i namiętne - o swoich dwóch imionach:

-wiesz Anno, wracając do mojego podwójnego imienia, to opowiem tobie jak to się stało, że używam ich obu. Oba są prawdziwe - zapewniam. Mareczkiem byłem zawsze w szkole i pod takim zna mnie Ewa. Gdy poznałem Małgorzatę, przedstawiłem się jej z drugiego mojego imienia jakie posiadam , a mianowicie Paweł. Pawła używałem w latach ciężkich, w latach konspirki dla zmyłki ubecji. Choć oni i tak wiedzieli o obu, mimo, że miałem w dowodzie wpisane tylko jedno. W domu też mnie nazywano różnie. Ojciec mawiał do mnie: Pawle....nie odrobiłeś jeszcze lekcji. Matka natomiast pieszczotliwie do mnie się zwracała: Mareczku.....posprzątaj ten bałagan w pokoju. No i tak już musiałem reagować na oba imiona.


Dobiła mnie już zupełnie wypowiedź jego brata Pawła:

-Widzisz szukam cię odkąd wyszedłem z domu dziecka. To długa historia i będzie czas na opowiadanie o tym. Naprawdę jestem twoim bratem - powiedział uśmiechając się tym samym grymasem, jaki widziałem u siebie w lusterku.

Ta historyjka o adopcji, o wyznaniach przybranej matki w zestawieniu z tym, co powiedział Markowi, była łgarstwem, którego się zupełnie nie spodziewałam po tym, z pozoru porządnie wyglądającym człowieku, dobrym ojcu rodziny, jak siebie nam przedstawiał. Widać, że to ta sama krew... , ot co!

Wiej ty Anka do swojego Olsztyna jak najprędzej, bo tu się rozgrywa jakaś niezła afera kryminalna - pomyślałam mając coraz większego stracha - w co ty się dałaś wplątać. (wlos)
Po co Ewa nas tutaj ściągnęła, czy ona w tym też ma swój udział :?:
A Gosia i to jej tajemnicze porwanie, nagłe pojawienie się Jerzego - co oni mają z tym wspólnego :?:
I na dodatek Piotr - wielki przyjaciel tego postrzelonego zbira z czasów upadającej komuny.
Wpadłam w macki mafii, czy co :?: ...
A mój Jędruś - co było przyczyną jego milczenia, gdy od kilku dni poczułam się wreszcie bezpiecznie będąc u niego - nad czym tak intensywnie się zastanawiał :?:
Poczułam jak krew odpływa mi z głowy, robi mi się coraz słabiej. Myślałam resztką świadomości, aby wyjść jak najszybciej na świeże powietrze... Boże ratuj...
  • 0


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych