Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

W pogoni za ....


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
64 odpowiedzi w tym temacie

#1 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 14 lipiec 2003 - 19:42

Kraków

- Dziewczyny pójdziecie tą ulicą, którą tu przyszłyśmy. Cały czas prosto, miniecie Planty, a za kościołem św. Anny skręcicie w prawo. Tam tuż za rogiem jest taka secesyjna cukierenka. Nie pamiętam nazwy. Ma jasno zielone ściany, na których gdzie nie tu znajdują się jasne różowe kwiatuszki. Poczekacie tam na mnie.
- A ty co będziesz robić?
- Na chwilę muszę tam wrócić. Jeszcze tylko raz sobie zerknę. A potem was dogonię. Wy tymczasem wypijecie tam kawę i zjecie jakieś ciastko.... Lody też tam kiedyś dobre mieli – dodałam w pośpiechu widząc mordercza minę Anki.
- Po co? Sterczałaś nad tą gablotą dobre pół godziny. Jeszcze ci mało?
- A skąd wiesz, że tam jest taka knajpa?
- Była jeszcze godzinę temu... Gdy szłyśmy w tą stronę, sprawdziłam. Chciałam was tam zostawić, gdy urwę się do muzeum Wyspiańskiego. Ale chyba już dziś nie damy rady... Za pięć minut jestem z Wami... – Zostawiłam je przed wejściem do Biblioteki Jagiellońskiej, a sama wbiegłam po schodach do sali, gdzie znajdowała się ekspozycja. Mam nadzieję, że nie zabłądzą, jeszcze przemknęło mi przez głowę i oddałam się kontemplacji pierwszego wydania Psałterza Kochanowskiego. Z radością skupiłam się na ładnym kroju czcionki, podziwiałam wspaniale zrobiony inicjał i zaczęłam czytać tekst. Miałam ochotę poczuć pod palcami fakturę papieru czerpanego. Niestety szkło uniemożliwiło mi to. Później obeszłam gablotkę naokoło zachwycając się czerwienią na obrzeżach kart. Przez chwilę przykucnęłam i starałam się zobaczyć okładkę księgi, ale moja siła woli nie była aż tak wielka, aby wzrokiem zamknąć ją. Zrezygnowana podeszłam jeszcze do kobietki pilnującej eksponatów. Chciałam wiedzieć, czy jutro przy 1 maja będzie można jeszcze raz wejść na wystawę. Porozmawiałyśmy chwilę, gdy usłyszałam bicie zegara w jednaj z sal. Matko i córko... Dziewczyny... One mnie zabiją. Już trzecia, a my jeszcze musimy jechać do schroniska a potem na 6 wrócić do teatru... Choć z drugiej strony, pewnie miałyby rację, gdyby kiedyś to zrobiły. Obiecałam im odpoczynek w Krakowie, bez zwiedzania muzeów i kościołów... A ledwie wysiadłyśmy z pociągu przyciągnęłam je tutaj. Ruszyłam biegiem do wyjścia. Jak zwykle w takich chwilach patrzyłam bardziej pod nogi jak przed siebie i wpadłam na jakiegoś faceta. Mruknęłam tylko przepraszam i pobiegłam na umówione spotkanie. Gdy zasapana dopadłam cukierni przy stoliku zastałam tylko Gośkę. O dziwo nawet nie była zła. Zrezygnowana zapytała tylko:
- Przewidujesz na dziś jeszcze jakieś „rozrywki” w tym stylu, czy już możemy jechać, przygotować się na wieczór – zapytała z przekąsem. Zaprzeczyłam. Gdy była w takim nastroju wolałam jej nie informować, że jeszcze jutro będzie musiała przeżyć jeszcze jedno.

Tydzień temu dość gwałtownie i drastycznie zakończyło się opowiadanie pisane w tym dziale. W związku z głosami sprzeciwu czytelników, którzy wciągnęli się w śledzenie losów bohaterów, postanowiliśmy spróbować napisać kolejną opowieść. Tym razem mamy nadzieję, że uda nam się stworzyć coś humorystyczno – sensacyjnego z domieszką komedii pomyłek. Ufamy, że może teraz więcej osób odważy się na udział w zabawie. :-D :-D :-D
Życzymy miłej lektury i weny twórczej przy pisaniu. :oops: :oops: :oops: :oops: :oops:
Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#2 Andrea

Andrea

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 118 postów

Napisano 14 lipiec 2003 - 21:17

Mój szef najwyraźniej zwariował. Ten człowiek jest groźny dla otoczenia! A przynajmniej jest groźny dla mnie. Żeby mi kazać się zajmować jakimiś starociami, to już przechodzi ludzkie pojęcie. Co ja mol książkowy jestem? Swoją drogą ciekawe czy mole żreją też coś o przedawnionym terminie przydatności do spożycia. Stare druki, jak sama nazwa mówi, nie są najpierwszej świeżości. A JA mam się nimi zajmować! Szef ostatnio ma rzeczywiście coraz bardziej durackie pomysły. Na dodatek wszedł w taki wiek, że nie cierpi jak mu się ktoś sprzeciwia.
Siedziałem sobie dziś spokojnie przy swoim biurku i szukałem w komputerze danych, gdy mnie wezwano do szefa. Bardzo się zdziwiłem, nie była to bowiem moja kolej na bycie tak zwanym wrogiem ludu;. Rzecz w tym, że nasz wielki; regularnie wybierał sobie z kolektywu kogoś winnego i czepiał się go za to, co uczynił i czego nie uczynił. Tymże sposobem na pewien czas uatrakcyjniał życie takiemu nieszczęśnikowi, oskarżając go nawet o kiepską pogodę na dworze. Potem na jakiś czas był spokój, bo szef zabierał się do kogoś innego. Doszedłszy do tego, że rady na to żadnej nie ma, po pewnym czasie wszyscy zaczęli się do jego wybryków odnosić spokojnie i że tak powiem filozoficznie, podobnie jak się reaguje na warunki klimatyczne: grad, śnieg czy deszcz. Nie ma rady trzeba przywyknąć i jedynie się zabezpieczyć, by za bardzo nie ucierpieć przy niekorzystnej aurze. Co więcej, podobnie jak przy przepowiadaniu pogody, zaczęliśmy i my prognozować humory szefa i obstawiać jego następną ofiarę. Tak się składa, że dwa tygodnie temu odrobiłem swoją rolę winnego i dziś jawnie nie wypadała moja kolejka. Ostrożnie wszedłem do gabinetu, przyzwyczajając się wewnętrznie do myśli, że zaraz zaczną się nagany i pretensje. Jego wysokość siedział na tronie za swoim biurkiem i stukał piórem w blat. Po co mu było to pióro w dobie komputerów, nikt nie wiedział (nota bene ów wymysł techniki najnowszej generacji dumnie stał obok). Stukanie miało znamionować, że się spóźniłem. Powinienem bowiem przyjść w momencie, gdy szef zaledwie pomyślał, by mnie wezwać. Odpowiedział na moje dzień dobry, po czym objaśnił SPOKOJNYM głosem, że mam się zająć sprawą starodruków.
- Szefie, za co? - jęknąłem.
Do tej pory byłem specjalistą od prawdziwego KRYMINAŁU, były trupy a przynajmniej wielkie pieniądze. Swoją drogą ciekawe czy na takich starociach da się przyzwoicie zarobić? Może się da, skoro podlegają kradzieży i zainteresowaniu całych szajek. Tylko jak rozpoznać te najcenniejsze? Jest chyba na to jakiś sposób.
- Nie znam się na starodrukach, może lepiej byłoby wysłać Rutkowską, ona chyba kiedyś pracowała w jakiejś bibliotece....
Szef popatrzył na mnie z obrzydzeniem, tak jak się patrzy na jakiegoś robala.
- I ja cię zatrudniłem... - mruknął z nutką niedowierzania, po czym rozdarł gębę. - Mój pracownik nie może mówić, że czegoś nie potrafi! Jak nie umiesz to się naucz! Zatrudnienie w mojej Agencji wymaga podwyższania kwalifikacji. Masz na to dzień czasu... W końcu Kraków to miejsce, w którym nie trudno dowiedzieć się wszystkiego o starodrukach.
- Ale...
- Jutro zdasz mi sprawozdanie o swoich postępach - szef zakończył machnięciem ręki i spojrzał na drzwi, co oznaczało, że audiencja skończona a ja mam się wynosić w diabły. Próba przeciwstawienia jego poleceniu mogłaby się skończyć morderstwem na miejscu. I pewnie nawet by go nie skazali, bo byłby w stanie udowodnić, że działał w afekcie.
No dobra... W końcu głupi nie jestem, pomyślałem. Trzeba się wziąć za naukę. Przeczytałem sobie najpierw w encyklopedii definicję starodruku i już wiedziałem, że to coś musi być wydane do 1800 roku. A najstarsze starodruki to inkunabuły, czyli coś w kolebce i wydawano je do 1500 roku, acha - te wyglądają jak rękopisy. Teraz trzeba spróbować zobaczyć przedstawicieli gatunku. Starodruki, jak sama nazwa wskazuje, muszą się znajdować w starej bibliotece a w Grodzie Kraka takich nie brakuje. Skierowałem swoje kroki do Jagiellonki. Miałem szczęście, bo otwarto tam akurat wystawę, na której leżały autentyczne starodruki. Mogłem sobie je obejrzeć, aczkolwiek jedynie przez szybkę. Przy czym minąłem jakąś damulkę, która wgapiała się w gablotę z pożądaniem w oczach. Dziwna jakaś, pomyślałem. Przeszedłem w miarę szybko salę wystawową, nie skupiając się na szczegółach. Potem jednak wróciłem, bo w końcu chyba owe szczegóły są najistotniejsze. I poprosiłem jakąś życzliwą bibliotekarkę, by mi opowiedziała o zbiorach. Zrobiła to bardzo chętnie. Kiedy skończyła, sam jeszcze raz obejrzałem wystawę. I wtedy... znów zobaczyłem ową pożądliwą panią. Przyszła po raz drugi i wpiła się oczami w gablotę, gdzie był jakiś pierwodruk Kochanowskiego (jak mi wyjaśniła moja nauczycielka). Co ona nie wyprawiała! Chyba jedynie cudem nie wślizgnęła się za szybę owej gabloty! Potem spojrzała na zegarek, podskoczyła jak oparzona i wybiegła na zewnątrz o mało mnie nie tratując po drodze, chociaż jestem mężczyzną raczej dość dobrze zbudowanym. Zachowywała się PODEJRZANIE. Zaintrygowało mnie to. W końcu w moim fachu przede wszystkim liczy się czujność. Już zacząłem węszyć jakąś AFERĘ...
  • 0
W każdym geniuszu jest odrobina szaleństwa

#3 Andrea

Andrea

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 118 postów

Napisano 14 lipiec 2003 - 21:22

Dzięki Liwio, że rozpoczęłaś nowe opowiadanko. Chętnie się włączę. Mam nadzieję, że nie zepsułem Twego pomysłu i że intryga miała leżeć właśnie w owych starodrukach!! Przesyłam Ci (gorące) ucałowania (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H) (H)
Wszystkie serduszka dla Ciebie!!! Trzymaj się i pisz!
  • 0
W każdym geniuszu jest odrobina szaleństwa

#4 malenstwo

malenstwo

    Podpowiadacz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPip
  • 232 postów

Napisano 15 lipiec 2003 - 09:27

Cieszyłam się na ten wyjazd do Krakowa z dziewczynami. Dawno już nie byłyśmy nigdzie razem. To pędzące życie nie pozwalało nam już na tak częste spotkania jak w czasach szkolnych, kiedy byłyśmy prawie nierozłączne. Każda z nas miała jakieś obowiązki, pracę, dom.
Chciałyśmy pozwiedzać tą dawną stolicę Polski i poczuć się jak za dawnych lat.
W planach na dzisiejszy wieczór miałyśmy jeszcze teatr, ale oczywiście nasza koleżanka nie byłaby sobą, gdyby ominęła Bibliotekę Jagiellońską. Książki zawsze były jej pasją. Kiedy stamtąd wyszłyśmy, nagle coś się jej przypomniało. Wysłała nas na kawę i lody a sama popędziła z powrotem. No tak, pokiwałyśmy głowami. Obyśmy tylko zdążyły przebrać się do teatru. Wystawiali właśnie "Damy i Huzary". Zawsze lubiłyśmy chodzić na sztuki. Za czasów szkolnych nie było miesiąca, żebyśmy nie były w teatrze, lub w kinie, teraz miałyśmy to nadrobić.
Podreptałyśmy z Anką do tej cukierni. Kawę i ciastka mieli tam rzeczywiście wyśmienite. Zagadałyśmy się i nawet nie zauważyłyśmy jak minęła godzina.
Nasza przewodniczka po mieście długo nie wracała.
- Pewnie nici z naszego przedstawienia, powiedziałam zawiedziona. Jak na razie nasza wycieczka nie obfitowała w żadne ciekawe zdarzenia, a tak się dobrze zapowiadało.
Z nudów zaczęłam obserwować ludzi przewijających się przez cukiernię. Kupowali słodkości, by po chwili zniknąć w szarości dnia, inni tak jak my przysiadali na kawę. Wśród nich było pewnie wiele turystów, słychać było mowę w różnych językach.
W pewnej chwili wydawało mi się, że mignęła mi przed oczami znajoma sylwetka.- Nie, to niemożliwe, pomyślałam, przecież on wyjechał dawno temu do Ameryki, słyszałam, że nawet założył tam rodzinę, skąd wziąłby się tutaj w Krakowie. Ludzie czasami są do siebie łudząco podobni- uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtych czasów. To było tak dawno temu...
Anka poszła poprawić sobie makijaż, kiedy nasza przyjaciółka w końcu wróciła. Ocknęłam się z zamyślenia.
- Możemy już iść? Zapytałam tylko.
Kiedy wychodziłyśmy z cukierenki znów mignęła mi ta twarz
Do schroniska leciałyśmy prawie biegiem, żeby zdążyć na czas, no i udało się, dosłownie na ostatnią chwilę znalazłyśmy się w teatrze, byłyśmy podekscytowane jak pensjonarki. Ledwie zajęłyśmy miejsca, przygasły światła.
  • 0

Nigdy nie zapominaj najpiękniejszych dni swego życia! Wracaj do nich ilekroć w twym życiu wszystko zaczyna sie walić.


#5 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 15 lipiec 2003 - 13:11

Wspólny długi weekend w Krakowie? Zdziwiłam się, gdy Ewa zaproponowała ten wyjazd. Miałyśmy z Gośką zupełnie inne plany. Zapowiadają słoneczne dni, więc niekoniecznie nad morze, ale miałyśmy zamiar pojechać w góry, a raczej w górskie doliny - może Chochołowska, bo Kościelisko będzie pewnie bardziej zaludnione. Tęsknię już za dostojnym i wyniosłym widokiem naszych Tatr, nie byłam tam już od kilku lat. Może chociaż na dzień wybierzemy się do Zakopanego, może kilka pierwszych w tym roku promieni słonecznych złapiemy na Gubałówce.
Wspólny weekend w Krakowie? Poza tym, że zamówiła 3-osobowy pokój w jakimś schronisku i dziś mamy pójść do teatru na "Idiotę" Dostojewskiego, Ewa nie chciała zdradzić nam swojego planu, a widać było po jej minie, że zanosi się na coś interesującego, może nawet intrygującego. To mnie przekonało, lubię niespodziewane sytuacje, a Gośce było właściwie wszystko jedno - chciała się po prostu wyrwać na kilka dni z domu.
Po drodze do schroniska Ewa zaciągnęła nas jeszcze na wystawę starodruków. Nie cierpię starodruków, nie umiem z takim sentymentem i entuzjazmem patrzeć na nie, jak Ewa. Ona uwielbia starodruki, mówi nawet, że dotykając ich przenosi się jakby w czasy im współczesne...brrrr. Przypominają mi wczesne lata 80-te, kiedy nie było porządnych książek, tylko pożółkłe skrypty, albo książki z najgorszego chyba papieru na świecie, a samo wspomnienie dotyku tego chropowatego, szorstkiego papieru do tej pory przyprawia mnie o nieprzyjemne dreszcze. Dlaczego Ewa tak dokładnie przypatruje się ... tak to "Psałterz Dawidów" Kochanowskiego , podobno pierwsze jego wydanie. Nawet mnie to zainteresowało, może dlatego że ja mam jego wydanie z 85 roku - piękna skórzana oprawa, a kartki, pożal się Boże, kolor prawie taki jak na tym starodruku, a w dotyku na pewno wiele gorszy. Wreszcie udało nam się ja oderwać od gabloty. Udało się? - Nie za bardzo, bo zaraz po wyjściu z budynku Ewa nagle stwierdziła, że musi wrócić na tę wystawę, a my mamy na nią zaczekać w pobliskiej secesyjnej kafejce, czy też cukierence.
Zachowanie Ewy coraz bardziej wydawało mi się dziwne, zaczynało mnie to nawet drażnić. Ona robi wszystko - nie co pomyśli, ale zanim pomyśli. Co ona knuje, dlaczego jest taka tajemnicza, w co nas pakuje. Mogłyśmy się umówić na plantach, tam można by trochę nacieszyć oko soczystą wiosenną zielenią, kolorami wiosennych kwiatów, powciągać trochę przyjemnych zapachów natury. No, ale jakaś kawa też się przyda, lody też. Przyjemna nawet ta kafejka, gadałyśmy o tym i owym popijając kawę i moje ulubione lody z bakaliami. Od Gośki dowiedziałam się, że nie "Idiotę" będziemy oglądać, ale dziś wystawiają "Damy i Huzary" - ciekawe ile i jakie to jeszcze nas czekają niespodzianki.
Gośka trajkotała jak najęta, głównie o dzieciach, a tak chciała od nich odpocząć - jak ona bez nich wytrzyma prawie pięć dni. Inna sprawa, że ma naprawdę udane dzieciaki, świetnie się uczą i takie dobrze ułożone, jakby nie z naszych czasów - miło przebywać w ich towarzystwie.
Na chwilę wyszłam do toalety, a po powrocie zastałam zamyśloną, jakby nieobecną, a jednocześnie podekscytowaną Gośkę. Wróciła też w międzyczasie Ewa, obie wymieniłyśmy pytające spojrzenie - "co z nią?". Nie było czasu, aby się zastanawiać, ani wypytywać o powód jej nastroju - zrobiło się bardzo późno, żeby się odświeżyć po podróży, przebrać i zdążyć do teatru - zdążyłyśmy naprawdę w ostatniej chwili. Lubię te pierwsze chwile w teatrze, gdy rozsiadam się w fotelu i odprężam czekając na spektakl, kiedy wokół słychać jeszcze gwar, by po chwili wszystko ucichło, przygasły światła i rozsunęła się kurtyna.

8) :shock: :-D
  • 0

#6 Andrea

Andrea

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 118 postów

Napisano 15 lipiec 2003 - 21:09

Humor mam do bani. Ogólnie rzecz biorąc cały ten tydzień jest wstrętny. Szef mnie wrobił w jakąś beznadziejną robotę, cały dzień uganiam się po mieście oglądając starocie, a jeszcze teraz Beata postanowiła mnie ukulturalnić i umówiła się ze mną pod teatrem. Dobrze, ze nie w środku. Nie mam nic przeciw teatrowi, czasem nawet lubię. Ale tylko CZASAM, jak grają coś wyjątkowego. Korzystam nawet z darmowych biletów na premiery, jakie dostajemy w Agencji. A właściwie korzystałem. Spochmurniałem na samo wspomnienie. Moja była partnerka życiowa uwielbiała teatr, kino, koncerty i w ogóle była strasznie rozwinięta kulturalnie. Ciągała mnie wszędzie, wykorzystując moje i swoje znajomości, jeśli trzeba było załatwić wejściówki. Ciekawe co teraz robi? DINUSIA... Pamiętam, że kiedyś po upojnej nocy tak ją nazwałem. A właściwie inaczej. Powiedziałem:
- Jesteś jak Dinozaurzyca...
- Taka stara? Czy taka gruba? -parsknęła, prężąc zalotnie szczupłe biodra. Uśmiechnąłem się i przyciągnąłem ją do siebie.
- Taka wyjątkowa, wymarły gatunek.
- No wiesz? Ale to brzmi jakoś brzydko... - skrzywiła się.
- No to Dinusia - wtuliłem twarz w jej włosy. Uwielbiałem ich zapach.
Straciłem ją, przez własną głupotę nota bene. Sam bym ze sobą nie wytrzymał!!! Nie wiem czemu byłem dla niej taki wredny, przecież ją kochałem. Może mam zadatki na sadystę. Stare dzieje... Życie biegnie swoim torem, nie ma co wracać do przeszłości.
Na spotkanie z Beatką wcale nie miałem ochoty, ale powiedziała mi, że ma jakieś podręczniki dotyczące historii książki i obiecała je pożyczyć. Akurat chwilka czasu na naukę. Jutro święto robotniczo - chłopskie, na pochód nie ma już obowiązku chodzić, więc dzisiejszej nocy zamiast z piękną dziewczyną, spędzę noc z książką. Książka na szczęście też jest rodzaju żeńskiego. Alternatywą jest skuszenie się na wdzięki Beaty, naszej agencyjnej seksbomby. Nie sądzę, by mi odmówiła, gdyż jestem jedynym przedstawicielem męskiego gatunku, który jeszcze z jej usług nie skorzystał. Flirtuje w każdym razie z każdym facetem w naszym biurze. Zapewne flirtowałaby nawet z kijem od szczotki. Jest to jednak ten typ, którego osobiście nie toleruję, dlatego jej zaloty względem mnie do tej pory spełzły na niczym. Mój telefon z prośbą o pomoc uznała chyba za poddanie się. Broniłem się jednak mocno przed odwiedzeniem jej w domu. Na szczęście przyjechali do niej goście na długi weekend, więc zbytnio nie nalegała. Stwierdziła, że idzie z nimi do teatru i po przedstawieniu możemy się zobaczyć.
Stoję więc jak głupi przed wejściem i wypatruję mojej koleżanki. Zamiast niej jednak zobaczyłem ową podejrzaną damulkę z Jagiellonki, która w południe mało mnie nie stratowała. Tym razem nie była sama. Towarzyszyły jej dwie kobietki, z których jedna mogłaby być nawet w moim typie, i facet. Na moment grupka ta przykuła moją uwagę. Facet rozmawiał głównie z moją znajomą z Jagiellonki, która była ubrana w czerwony kostium, rzucający się mocno w oczy. Wyglądała jak flaga na jutrzejsze święto. On mocno gestykulował i dość głośno mówił, po chwili więc mogłem nawet rozróżnić słowa. Mówił po polsku, ale było coś dziwnego w jego mowie. Akcent... Momentami był mocno amerykański, lecz nie jak u obcokrajowca, który nauczył się polskiego. Raczej jak u Polaka, który dawno nie był w ojczyźnie. Doleciały do mnie strzępki słów:
- Galeria... Manhattanie... pieniądze... obrazy... sztuka... książki...
Na ostatnie słowo od razu podskoczyłem jak oparzony a uszy mi się wydłużyły na podobieństwo słoniowych, ale niestety wiele usłyszeć nie mogłem, bo ludzi z teatru wychodziło sporo i wszyscy mieli cos do powiedzenia. Czy ci ludzie muszą tak ględzić przez cały czas?
- Andrzej!!! Stoję obok ciebie od pięciu minut i nawet mnie nie zauważyłeś! - złapała mnie za rękaw Beata - Kogo tak wypatrujesz? Bo przecież nie mnie....
- Pięknych kobiet oczywiście - zaśmiałem się.
- Czyżbym nie była piękna? - zapytała kokieteryjnie.
- Jesteś... jesteś... - rzekłem pojednawczo- Ale ciebie widzę codziennie i już mi się opatrzyło.
- Wiesz co? Jesteś obrzydliwy! - obraziła się. Ale mimo to książki dostałem. Tyle, że z ostrzeżeniem, iż będę musiał za ową przysługę drogo zapłacić.
W czasie, gdy się przekomarzaliśmy moja tajemnicza czwórka znikła mi z pola widzenia, co odnotowałem z pewnym żalem.
  • 0
W każdym geniuszu jest odrobina szaleństwa

#7 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 15 lipiec 2003 - 22:43

Co za dzień ! Ledwo przyleciałem do Krakowa i już musiałem się napatolić na kogoś znajomego. I to nie jednego jak się okazało. Jak ja dawno nie byłem w kraju. A wyemigrowałem z dwóch powodów. Jeden , to właśnie Gosiątko, a drugi to pewien urząd dał mi bilet w jedną stronę i powiedział, że jestem nie mile widziany w tym kraju, z racji swych poglądów politycznych. Było to zaraz po tak zwanym stanie wojennym. Miałem szczęście i trafiłem na wspaniałe środowisko Polonii Amerykańskiej , która pomogła mi otrząsnąć się z tego wszystkiego. Teraz po latach wróciłem , by otworzyć tu interes. Chciałem otworzyć tu coś w rodzaju galerii jaką prowadziłem na Manhattanie. Tam szło mi to doskonale , gdyż wprowadził mnie w to wszystko pewien......no powiedzmy gość od robienia dobrych interesów. Wpadłem niemal na moją szkolną koleżankę Ewę, o której wiedziałem że lubiła książki i jakby była teraz moją koleżanką po fachu. Wspaniale pomyślałem i gdy zobaczyłem ją w gronie dwóch pań przed teatrem , uradowałem się wielce. Podszedłem i przedstawiłem się w pośpiechu. Nie zważając prawie uwagi na towarzyszki Ewy, poprosiłem ją o chwilę rozmowy na osobności. Jeszcze mieliśmy czas do wejścia do tertru. Okazało się bowiem że i one tam szły. Ja miałem się spotkać tam z kimś, by omówić pewien interes bez gumowego ucha, czyli podsłuchu. Bo piernik wie czy mnie nie śledzą jeszcze ? W tym kraju wszystko jest możliwe. Ewa odpowiedziała mi , ze owszem miło jej widzieć mnie ale nie ma teraz czasu i możemy się umówić na rozmowę. Teraz idzie z przyjaciółkami do teatru.
Paweł ? - usłyszałem tuż za sobą. Yes....a kto pyta ? Dopiero w tej samej chwili zrobiło mi się gorąco. Toż to głos mojego Gosiątka. Za mną stała Gosia i choć uśmiechnięta, to widać było na twarzy zaskoczenie. Oboje staliśmy jak przysłowiowe słupy soli, nie mogąc słowa wydukać. Toż to moje Gosiątko, o którym musiałem zapomnieć by jej nie narażać no więzienie jakie groziło mnie i jej gdyby była dalej ze mną. Działałem w strukturach podziemia i mogłem być poproszony o zajęcie jednoosobowego pokoju gdzieś w górach z okratowanym oknem. A tego nie chciałem. Zbyt mocno ją kochałem. Ewa widząc to dała mi kuksańca pod żebro jak to zwykle robiła w szkole i pchnęła mnie w stronę schodów. Przypominając mi o umówionym spotkaniu, dodała, że będziemy mieli wiele czasu na rozmowy. A właściwie to jak masz na imię ? - spytała Ania ? Bo Ewa mówi do Ciebie Marek , a Gisia Paweł. Oba są prawdziwe - odpowiedziałem i skłoniwszy głowę , odpowiedziałem i oddaliłem się niepewnym krokiem.
Coś mnie tknęło i kazało się odwrócić. W nie wielkiej odległości od dziewczyn stał gość i przypatrywał się nam....
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#8 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 15 lipiec 2003 - 23:38

Siedząc tak sobie wygodnie w fotelu teatralnym przypomniała mi się dziwna, co najmniej, sytuacja majaca miejsce przed teatrem. Przed samym wejściem do budynku napatoczył się jakiś facet i tak się wgapił w Gośkę, a i ona w niego, że Ewa (jak zwykle zresztą) musiała ratować sytuację. Po dłuższej chwili rozpoznałam w nim Marka ze zdjęcia, które Gośka mi kiedyś pokazywała i o którym jak widzę nie zapomniała. Dziwne jest jednak to, że Ewa zwracała się do niego Paweł - nic z tego nie rozumiem. Ale przestało mnie to zajmować, bo za moment zaczynał się spektakl.

"Damy i Huzary" poczciwego Fredry - nudna lektura szkolna, infantylna historyjka o dawnych, dobrych staropolskich czasach - z takim nastawieniem szłam do Teatru Starego. Pamiętam przerabialiśmy tę komedię w pierwszej, czy drugiej klasie ogólniaka. Nasz Zeus (jak nazywaliśmy nauczyciela od polaka) puszczał niemalże gromy, widząc jak my z chichotem (hihi) zwracaliśmy w tej komedii wyłącznie uwagę na miłosne rozterki facetów, a nie bralismy pod uwagę dramatu trudnych wyborów, misji, posłannictwa - tego, co "chciał nam przekazać autor" i gromowładny Zeus.
Z programu, który nabyłyśmy przy wejściu wynikało, że w tej 3-aktówce w reżyserii Kutza gra cała plejada gwiazd, a dla Anny Dymnej i Jerzego Treli warto było przyjść nawet na nudną sztukę. Okazało się jednak, że nie była wcale taka nudna, a i ja chyba inaczej odbieram po latach niegdysiejsze lektury. Kurtyna poszła w górę. Pierwsze co zwróciło moją uwagę w całkiem ładnej scenerii... to rozwieszone na wszystkich ścianach jelenie rogi, a pod nimi śpiący i pochrapujący huzarzy. Wyglądało to tak groteskowo, że musiałam zapanować bardzo nad sobą, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem :D, tym bardziej, że Ewa i Gośka zmierzyły mnie piorunującym spojrzeniem. Trelę w komedii widziałam po raz pierwszy. Rolę starego ułana, który oszalał na punkcie młodziutkiej dziewczyny odegrał znakomicie. Jego komiczny sposób poruszania się robił wrażenie jakby dużego, starego pajaca. A szczególnie groteskową była scenka, w której rozterki związane z ożenkiem w jego wieku komentuje ruchem nóg. Siedząc na kanapie, podnosi je lekko rozstawione nieco nad ziemię, przygląda im się bezradnie i składa niczym zużyte rekwizyty z teatru lalek. Kapitalną postać innego starego wiarusa kreował Jerzy Nowak. Każde jego wejście wywoływało salwy śmiechu. Kobiety w tej sztuce to okrutne intrygantki i łowczynie posagów - takie słodkie jędze w owczej skórze. Mają one tyle energii, że faceci - biedactwa - są przy nich aż wzruszający. Anna Dymna zaskoczyła mnie nie po raz pierwszy, ale w roli Dyndalskiej - wyszczekanej (pain) , wrednej zołzie - była niesamowita.
Wyszłam z teatru w doskonałym nastroju, nie spodziewałam się tak dobrej zabawy. Dziewczyny też były rozbawione. Wieczór zaczął się pomyślnie - pomyślałam. Ale długo to nie trwało...
:?: 8)
  • 0

#9 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 16 lipiec 2003 - 09:55

Nie wyłączyłam komórki... I czego ona tak wyje?... Wczorajszy wieczór stanowczo trwał zbyt długo. Kolacja, awantura w knajpie i nocny spacer... I ten gość, który nas wyprowadził z tego bez szwanku. Ciekawe, czy jeszcze go spotkamy? Dobrze, że chociaż Marek miał jeszcze jakieś spotkanie i zostawił nas same. Jakoś nie mogłam się przestawić na to jego nowe wcielenie. Leniwie sięgnęłam po telefon. Odczytałam wiadomość brata, że dziś potrzebują mnie do opieki nad córką, bo wyjeżdżają na działkę. A znajdźcie sobie kogoś innego, ja jestem ... w Krakowie. Spojrzałam na zegarek. Koniec marzeń...
- Dziewczyny wstawajcie!! - krzyknęłam - Zaspałyśmy. Już 9.20. Miałyśmy jechać do Wieliczki a na 15 wrócić na obiad z Marko - Pawłem. I teraz się nie wyrobimy
- Ciszej - przerwała mi Anka. - Miałam śliczny sen. Teraz w świetle dnia jeśli nie zamilkniesz, bezpowrotnie rozpłyną się... Muszę je zachować w pamięci... - Po chwili już zupełnie przytomnie dodała: - Czuję że dziś wydarzy się coś wspaniałego. Przeżyjemy przygodę naszego życia i wyjdziemy na wprost własnemu przeznaczeniu. Jaki mamy plan? - Patrzyłam na nią ze zdziwieniem, ona w takim nastroju raczej nie bywała. To była raczej domena Gośki zanim wyszła za mąż.
- Wstawajcie, zjemy śniadanie i pomyślimy, Wieliczka już raczej odpada. -Anka zerwała się na równe nogi. Chwilę później wszystkie przygotowywałyśmy się do wyjścia. Już prawie zapomniałam, ile czadu potrzebują 3 kobiety, aby wyjść z domu. Ania dwa razy zmieniała kreację, bo przecież idziemy też na obiad z mężczyzną, a Gosia wpatrzona w lusterko przez godzinę robiła makijaż, jęcząc przy tym, że ma zmarszczki, których żadna z nas nie mogła dostrzec. Przez chwilę nawet zaczęłam się zastanawiać, czy ze mną wszystko w porządku, zamiast tak szaleć zrobiłam śniadanie i skupiłam się jedzeniu. Po z górą 2 godzinach byłyśmy gotowe. Postanowiłyśmy przejść się wzdłuż Plant w kierunku Wawelu, a później wzdłuż Wisły przespacerować się w kierunku Kazimierza. To na Szerokiej byłyśmy umówione na ten obiad, więc uznałyśmy, że warto powoli zmierzać w tamtym kierunku i chciałam sprawdzić, czy festiwale kultury żydowskiej tchnęły choć trochę życia w tą dzielnicę. Delikatnie ale stanowczo udało mi się nawet zmobilizować przyjaciółki do wejścia do starej synagogi Remuh. Tam niestety, ku oburzeniu Ani, wdałam się w pogawędkę merytoryczną z niby zwykłym bileterem, który zaczął objaśniać historię, oraz szczegóły architektoniczne i religijne owego miejsca. Gość wkurzył mnie z miejsca, gdy próbował nam streścić historię Abrahama. Z miejsca zgasiłam go informacją, że czytamy Biblię. Potem jakoś odruchowo, zboczenie zawodowe, wzięłam w ręce leżącą na ławeczce książkę, która okazała się hebrajskim modlitewnikiem i tak zamąciłam panu w głowie, że już sam nie wiedział, od której strony należy go czytać. Wreszcie zapytałam:
- Czy można panu zadać niedyskretne pytanie?
Pan się uśmiechnął z wyższością.
- Zapewne chcą panie wiedzieć czy jestem Żydem. Wszyscy o to pytają.
- Łeeeee... - wyrwało mi się zupełnie bezwiednie. - Przecież to wiadomo... - Gość zdębiał. A ja z niewinną minką kontynuowałam: - Skąd się wzięły figuralne przestawienia na nagrobkach żydowskich, wszak religia żydowska zakazuje wykorzystywania rzeczywistych motywów w sztuce. -Na to pytanie mężczyzna nie koniecznie udzielił mi wyczerpującej odpowiedzi, ale ta wizyta rozruszała nawet Gosię i pozwoliła jej choć na chwilę zapomnieć, że mąż, który został sam w domu, już od godziny napastował ją SMSami, czy nie mogłaby skrócić tego wyjazdu, bo on ma kłopoty z dziećmi, nie wie w co ubrać Kingę na spacer, a Piotruś rozbił sobie kolano. Miałam ochotę zamordować tego faceta, udało nam się wyciągnąć ją z domu na krótki urlop pierwszy raz od 5 lat, a on tu z czymś takim. Faceci to egoiści....
Rozmowa z Jankielem, bo okazało się, że nasz przewodnik tak ma na imię, wciągnęła nas na jakąś godzinę. Gdy wyszłyśmy od niego, po drugiej stronie ulicy zobaczyłyśmy Marka, który już czekał na nas. Gdy my witałyśmy się z nim, z tylu dotarł do nas krzyk Ani:
- Dziewczyny popatrzcie, tropię ten zespół już od roku, a oni tu dają koncerty i nawet dziś o 20.00 jest jeden z nich. Musimy sprawdzić, czy są jeszcze miejsca. Podeszłyśmy do gablotki ze zdjęciami jakichś wystrojonych po kozacku facetów. - Niby nie ma dziwnych, pomyślałam, muzyka etniczna zawsze ją interesowała, niech będą kozacy. Zawsze to lepiej niż Persowie, których musiałam u niej słuchać w niedzielę.
- Dobrze, sprawdźmy, czy są bilety -zadecydowałam. Nasz towarzysz wpatrywał się zdziwiony. Zaproponował nawet, że poprosi właściciela, aby nas potraktował jako swoich gości, ale nie zgodziłam się na to. Coś mi się nie podobało w sposobie bycia tego Marka i nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Na szczęście udało nam się załatwić miejsca bez jego protekcji, więc obyło się bez zgrzytów. A wewnątrz czekały nas też same niespodzianki. W drzwiach przywitał nas sam właściciel restauracji, przyjaciel naszego gospodarza. Z tak przystojnym kelnerem, że nawet Ania zbladła, zaprowadzili nas do uroczego odosobnionego stolika. Zapowiadało się na wystawny obiad. Nawet ja przez chwilę poczułam się tym zauroczona, ale moje radosne podniecenie zburzył widok faceta z Jagiellonki i spod teatru. Ale uznałam, że chyba mam omamy, bo co on robiłby w takim miejscu.

Ps. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy włączyli się do zabawy. :D :D :D :) :) Zwłaszcza miło mi powitać Azalisz. Miło, że zaczełaś z nami pisywać
(H) (H) (H) (H) (H). Wysłałabym wam po kwiatuszku wszystkim, ale nie ma takiej ikonki...
Zapraszam też innych chętnych do popisania :oops: :oops: :oops: :oops:
Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#10 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 16 lipiec 2003 - 19:25

Nieeee! Nie budźcie mnie. Śni mi się tak ciekawie... :lol:
Po wczorajszej awanturze nie miałam zupełnie ochoty się budzić. Nikt jednak tego nie uszanował. Wyrwana ze snu i przywrócona do szarej rzeczywistości, usilnie starałam się zapamiętać mój sen. Miałam uczucie, że byłam w pięknym miejscu.
- Dziewczyny, proszę posłuchajcie i pomóżcie mi zinterpretować mój sen. Czuję, że wydarzy się coś niezwykłego, że przeżyjemy przygodę naszego życia. Śniło mi się, że znalazłam się w pustym pokoju, które oglądałam z kimś z zamiarem kupna (chyba kupna) mieszkania. Pokój był pusty ze świeżo pomalowanymi ścianami koloru bardzo jasnego groszku. Przy oknie na małym stoliku stał wazon z kwiatami. Były to herbaciane róże, pięknie harmonizujące się z kolorem ścian. Słuchajcie, w wazonie były trzy róże! Hm, czy to jakiś znak? Jedyne, co mi nie pasowało do świeżości i delikatności, jaką się czuło w tym pomieszczeniu, był wmontowany w ścianę pomiędzy oknami...sejf, brązowy, mógł być miedziany. Rozumiecie coś z tego? - spytałam. Gosia, ty jesteś ekspertem od snów.
Gośka, jak prawdziwy ekspert zrobiła poważną minę, co w zestawieniu z sińcem pod jednym okiem po niedokładnym demakijażu było bardzo zabawne (hihi) , wyrecytowała jednym tchem, jakby miała przed oczami sennik:
- Oglądać mieszkanie - zapowiada to zmiany w życiu. Jeśli jest ładne... spojrzała na mnie, jakby się upewniając... zapowiada ci powodzenie. Jeśli natkniesz się na ścianę oznacza, ze znajdziesz ochronę. Róże wiastują radość, jeśli nie miały kolców...
- Co to za róża bez kolców - skomentowała Ewa, trochę podenerwowana naszym ociąganiem się, tym bardziej, że nawet się nie kwapiłyśmy, aby pomóc jej w przygotowywaniu śniadania.
Spojrzałam na Gośkę. Jej skupiona buźka, z łobuzersko-filuternym siniakiem pod jednym okiem zdawała się być dalej w senniku, ale przerwałam jej zamyślenie, uświadamiając z kim się dziś umówiłyśmy na obiad. To poskutkowało. Bałam się, aby nie zaczęła się dopatrywać w moim śnie czegoś złowróżbnego, tym bardziej, że czułam nutkę niepokoju z powodu tego sejfu, który był jedynym elementem nie pasującym do tej harmonii kształtów i kolorów. Rzuciłyśmy się w wir przygotowań do wyjścia, który to wir trwał trochę - nie powiem.
W drodze na obiad z Markiem, czy też z Pawłem - sama nie wiem i prawdę mówiąc boję się spytać - spacerowałyśmy uliczkami Krakowa.
Oczywiście Ewa nie byłaby sobą, gdyby nie zaciągnęła nas do żydowskiej synagogi i jeszcze przez godzinę nie kazała nam słuchać dysputy z jakimś Jankielem o sztuce żydowskiej i o...nagrobkach. Cieszyłam się, mimo pozornego zainteresowania przez grzeczność, kiedy znalazłyśmy się na ulicy. Z żydowskiej kultury, pociąga mnie jedynie muzyka, w ogóle lubię muzykę etniczną. Muszę powiedzieć, że nawet nie drażnią mnie popowe przeróbki, jeśli mają swój ludowy klimat, bez zbędnej stylizacji.
Gdy znalazłyśmy się na ulicy, czekał na nas ten tajemniczy (przynajmniej dla mnie) gość z Ameryki. Moją uwagę przykuł jednak plakat zespołu "Dzikie Pola". Nigdy nie widziałam ich na żywo, a tu taka gratka -o 20-tej dają koncert. Rzuciłam tylko, że jest to wspaniały zespół, stworzony przez czwórkę muzyków z byłego ZSRR, że ich repertuar oparty jest nie tylko o folklor ukraiński, ale i rosyjski, cygański, węgierski, polski, a także folklor żydowski, że ich niektóre utwory były wykorzystane w filmie "Ogniem i mieczem" i spojrzałam błagalnym wzrokiem na Ewę, która lubiła mieć decydujący i ostateczny wpływ na bieg wydarzeń. Ufff...Ewa zarządziła, że idziemy kupić bilety, co za ulga.
Z pozdrowieniami ;) ...Anna
  • 0

#11 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 16 lipiec 2003 - 21:04

Pomyślałem sobie, że te dziewczyny mogą się przydać. Będę je mógł wykorzystać w przyszłości. Muszę wybadać to na umówionej kolacji. Powinienem je jednak wpierw oczarować. Tylko boję się o Gosiątko i siebie jak sobie poradzimy ze wspomnieniami i czy ona będzie jeszcze mnie wstanie zrozumieć i wybaczyć ? - To muszę załatwić w pierwszej kolejności. Zacząłem więc rozmowę zwracając się do Anny, w czasie gdy wszystkie panie miały nos zanurzony w menu.
-wiesz Anno, wracając do mojego podwójnego imienia, to opowiem tobie jak to się stało, że używam ich obu. Oba są prawdziwe - zapewniam. Mareczkiem byłem zawsze w szkole i pod takim zna mnie Ewa. Gdy poznałem Małgorzatę, przedstawiłem się jej z drugiego mojego imienia jakie posiadam , a mianowicie Paweł. Pawła używałem w latach ciężkich, w latach konspirki dla zmyłki ubecji. Choć oni i tak wiedzieli o obu, mimo, że miałem w dowodzie wpisane tylko jedno. W domu też mnie nazywano różnie. Ojciec mawiał do mnie: Pawle....nie odrobiłeś jeszcze lekcji. Matka natomiast pieszczotliwie do mnie się zwracała: Mareczku.....posprzątaj ten bałagan w pokoju. No i tak już musiałem reagować na oba imiona.
W tym czasie, gdy opowiadałem Annie o sobie, panie wybrały już pyszności. Przystojniak , na którego zauważyłem Anna zerkała ukradkiem, udając że mnie słucha , przyniósł w asyście długonogiej dziewczyny w krótkiej spódnicy patery z zakąską i zimne napoje. Jak się dowiedziałem to zamówiły nadziewaną kaczkę truflami . Nie wiedziały biedaczki, ze wszystko zaplanowałem . Łącznie z menu. Tylko na tą kaczkę im pozwoliłem, skoro Gosiątko miało na nią ochotę. Na deser podano włoskie lody w pękatych kielichach, które jak pamiętam uwielbiała Gosia. Delektując się nimi i brzmieniem instrumentów, na których cuda wyczyniali czterej młodzi muzycy, odpoczywaliśmy po tym sutym obiedzie. Jakże inna była to muzyka od obecnej, tak hałaśliwej i bez dusznej. Tu wyczuwało się każde drgnienie powietrza pod naporem wibrującej struny. Tony rozchodziły się w otaczającej nas przestrzeni, w wwiercając się niemal w mózg wyciszając jednocześnie. Zawsze odpływałem przy tego rodzaju dźwiękach. Najbardziej przy harfie. Volenwajder, potrafił unieść mnie bardzo wysoko w kosmos. Zadumę moją przerwał natrętny jak mi się wydawało wzrok gościa z sąsiedniego stolika. To znowu on. Czemu nam się tak przygląda ? - pomyślałem . Siedział przy pustym prawie stoliku popijając coś w wysokiej szklance. No to się przekonamy coś za jeden, pomyślałem i wstając udałem się w jego kierunku. Będąc już niemal przy nim potknąłem się specjalnie i wywróciłem mu tą szklankę na jego spodnie. Przepraszając krótko, wyszedłem spokojnie do toalety, zabierając gościowi portfel. Ależ musiał mieć minę ?
Gdy wróciłem , gościa już nie było przy stoliku. Ewa , bystra dziewczyna tylko uśmiechając się, mrugnęła okiem w moim kierunku . Ja udałem , że nie widzę tego i odwracając głowę w drugą stronę zagadnąłem Małgorzatę .
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#12 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 17 lipiec 2003 - 13:18

Prozaiczne tłumaczenie tego "amerykańskiego Polaka" o korzystaniu z obu swoich imion nie przekonało mnie, ani do niego, ani do jego prawdomówności. Nie dałam tego poznać po sobie, udawałam zainteresowanie jego opowiadaniem... tak na wszelki wypadek. Facet jest delikatnie mówiąc - dziwny, jakby miał podwójną osobowość i w zależności od tego, kim wygodnie mu być, takiego imienia używa. Marek - to imię bardziej mi się podoba i odnoszę wrażenie, że jest to imię jego lepszej strony,. Nie należę do ludzi podejrzliwych, wręcz przeciwnie, niektórzy poczytują moją wiarę w ludzi jako naiwność, ale on nie wydaje mi się być człowiekiem, któremu można zaufać. Widać, że próbuje nas zbajerować - ten jego przesadny gest, miłe słówka, nadmiar komplementów, a przy tym za dużo się tłumaczy, a jeszcze do tego jego rozbiegane, okrągłe oczka - taki fircyk na cenzurowanym. Nie czuję się bezpiecznie w jego towarzystwie, intuicyjnie wyczuwam jakieś napięcie, niepokój... , ale może się mylę - przecież jest to stary znajomy Ewy i Gośki - jeszcze z lat szkolnych.
Lubię niespodziewane zwroty wydarzeń, ale lubię też jasne sytuacje, a wokół nas coraz więcej jest niejasności, wyczuwalnych niedomówień. Zawsze, kiedy obawiałam się czegoś (zwykle byłam w takich sytuacjach sama w domu), wymyślałam różne wersje na wypadek "co by było gdyby...". W tej restauracji, pełnej ludzi, poczułam się nagle... sama i udając, że słucham Marka, moja wyobraźnia tworzyła różne niebezpieczne sytuacje, które mogą się wydarzyć i metody wyjścia z nich bez szwanku. Niektóre były na tyle drastyczne, co i niedorzeczne i tak napędzałam się w coraz to większym strachu.
Moje oczy instynktownie zaczęły szukać silnego, pewnego siebie, godnego zaufania - oparcia. W tym momencie na naszym stole pojawiła się pachnąca kaczka, warto było czekać. Lubię być obsługiwana przez przystojnych facetów - przebiegło mi przez głowę, gdy spojrzałam na rosłego, opanowanego, sympatycznego kelnera i uśmiechnęłam się do swojej myśli. O tak, ten mógłby być nawet moim bodyguard-em, gdybym była wściekle sławna i bogata. Jego szeroki tors mógłby być, nie tylko ścianą, ale murem obronnym - przez pewien czas bawiłam się tą myślą i poczułam się jakby spokojniej.
Opanowanie i jakaś wewnętrzna siła biły szczególnie od mężczyzny, który siedział samotnie przy stoliku, sącząc jakiegoś drinka. Zauważyłam go tak siedzącego, już w momencie, kiedy wchodziliśmy, siedział pochłonięty własnymi myślami, jakby nic go wokół nie obchodziło, z rzadka tylko podnosił wzrok, by omieść nim sąsiednie stoliki. Czułam jednak, że pod tą maską kryje się twarz wrażliwego człowieka.
Kaczka z truflami była wyborna, chłodne wino reńskie znakomite, w tle miłe dźwięki muzyki, ale rozmowa przy obiedzie nie kleiła się. Ewa próbowała nawiązać do przeszłości im tylko znanej, do wspólnych eskapad rowerowych, jednak Gosia i Marek byli myślami daleko. Widać było jak on patrzy na Gosię, jakby chciał nagle wynagrodzić jej wszystkie lata rozłąki, a ona rumieniąc się spuszcza jedynie wzrok na zawartość talerza. Łączyło ich jednak coś szczególnego, choć Gośka opowiadając mi kiedyś o nim często podkreślała, że byli dobrymi kumplami. Hm... co więc ich właściwie łączyło? Nieważne, bo ja byłam już myślami na koncercie muzyki etnicznej, ciekawe co mają w repertuarze?
W pewnym momencie Marek wstał i skierował się w stronę toalety, a po drodze niezgraba potknął się i wylał całego drinka na faceta siedzącego samotnie przy stoliku i jakby nigdy nic poszedł dalej. Ewa skwitowała ten incydent: - Ale numer! Gosia zachichotała. Facet natomiast bez szczególnego pośpiechu, wytarł spodnie i skierował się w stronę wyjścia mijając nasz stolik i niepostrzeżenie zatknął mi pod pasek torebki - malutką karteczkę....
:lol: :shock: :?
  • 0

#13 malenstwo

malenstwo

    Podpowiadacz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPip
  • 232 postów

Napisano 17 lipiec 2003 - 13:29

Bardzo ubawiłyśmy się w teatrze. Aktorzy dali popis swoich możliwości. Byli wspaniali.
Przed wejściem do teatru Ewę zaczepił jakiś mężczyzna. Rozmawiał z nią przez chwilę, nie zwracając uwagi na to, że nie jest sama. Jego sylwetka wydawała mi się znajoma..., już gdzieś go widziałam... o Boże, to on! W pierwszej chwili nie wiedziałam co robić. Uciekać- pomyślałam, ale zamiast tego powoli podeszłam w ich stronę
- Paweł? - zapytałam. Kiedy się odwrócił, już wiedziałam na pewno. Wspomnienia, które starałam się wymazać z pamięci powróciły... A teraz stałam tak uśmiechając się niepewnie i żadne słowa nie przychodziły mi do głowy. On też nic nie mówił. Patrzyliśmy tak na siebie w milczeniu. W pewnym momencie odwrócił się i odszedł, po kilku krokach obejrzał się jeszcze raz. Ewa powiedziała, że zaprosił nas na obiad.
Po spektaklu wpadłyśmy na kolację do sympatycznej knajpki. Po awanturze, jaka tam wybuchła, postanowiłyśmy zaczerpnąć świeżego powietrza i przespacerowałyśmy się po śpiącym Krakowie. Było ciepło, niebo gwiaździste.
W nocy nie spałam dobrze. Myślałam o swoim życiu, jak mogłoby się potoczyć, gdyby Paweł nie wyjechał bez pożegnania. Wtedy, kiedy tak nagle zniknął z mojego życia, przez długi czas nie mogłam się pozbierać. Gdyby nie dziewczyny, nie wiem, co mogłoby się stać. Pilnowały mnie na każdym kroku. Potem spotkałam Jerzego. Wiedział o wszystkim i starał się , żebym zapomniała. Potem przyszły na świat dzieci.. Uśmiechnęłam się na ich wspomnienie. Moje słodkie malenstwa. Kiedy w końcu udało mi się nad ranem zasnąć, Ewa obudziła nas wołając, że zaspałyśmy.
Anka opowiadała o swoim śnie, musiałam jej tłumaczyć co oznaczał. Od kiedy poznałam znaczenie snów, często proszono mnie o przetłumaczenie ich. Ania zdaje się była zadowolona z mojej interpretacji.
Zmieniłyśmy trochę nasze plany na dzisiejszy dzień. Przed spotkaniem z Pawłem
przeszłyśmy się po Plantach. Od jakiegoś czasu Jerzy wysyłał mi co parę minut sms-y próbując nakłonić mnie do natychmiastowego powrotu. A przecież sam gorąco namawiał mnie do tego wyjazdu, twierdząc, że bez problemu poradzi sobie z dziećmi. Mówił, że potrzebny mi odpoczynek od pracy. A teraz nagle nie potrafił ubrać Kingi - przecież robił to tysiące razy, a Piotruś zdążył już rozbić sobie kolano. No tak, nawet na dzień nie można ich zostawić samych. Korciło mnie, żeby wyłączyć telefon, ale powstrzymałam się. Teraz nie mogłam wyjechać, musiałam rozmówić się z Pawłem. Chciałam usłyszeć dlaczego? Dlaczego nigdy się nie odezwał, po co przyjechał teraz. Tyle myśli kotłowało mi się w głowie.
Po drodze wstąpiłyśmy do synagogi. Ewa rozmawiała z mężczyzną tam pracującym. Z rozbawieniem słuchałam, jak prowadzi z nim dyskusję, jak zapędza go w kozi róg, jak facet zaczyna gubić się w tym co mówi.
Wychodząc z synagogi, Ania zauważyła plakat ulubionego zespołu. Bardzo chciała iść na ten koncert. Postanowiłysmy, że wybierzemy się tam dzis wieczorem. Paweł czekał już na nas. Weszłyśmy do restauracji, przepięknie urządzonej, atmosfera była bardzo miła. Okazało się, że właściciel lokalu to jakis znajomy Pawła, więc traktowano nas jak specjalnych gości. Ani od razu wpadł w oko przystojny kelner i obserwowała go przez cały czas.
Obiad był wysmienity, szczególnie te lody na deser. A jednak pamiętał jakie lubię najbardziej.
Paweł był jakiś niespokojny, cały czas wiercił się na krześle i rozglądał na wszystkie strony. Obok przy stoliku siedział jakiś mężczyzna i przygladał się nam z ciekawością.
Zadzwonił telefon - to Jerzy. Z dziećmi już wszystko w porządku, tylko tęsknią. Teraz byłam już spokojniejsza, mogłam spokojnie odpoczywać dalej.
  • 0

Nigdy nie zapominaj najpiękniejszych dni swego życia! Wracaj do nich ilekroć w twym życiu wszystko zaczyna sie walić.


#14 Andrea

Andrea

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 118 postów

Napisano 17 lipiec 2003 - 23:16

Od dziś każdy może mi mówić kretyn, nie będę się obrażał. Tak, obrobili mnie jak najgorszego kretyna! Mnie! Właściwie powinienem powiedzieć szefowi jeszcze podczas dzisiejszego spotkania, że nie jestem godzien pracować w jego Agencji, a już na pewno nie mogę być kierownikiem oddziału kryminalnego. Przecież znam te wszystkie sztuczki! No, teraz z pewnością śmieją się z mojej głupoty. Wszystko jedno, Jędruś, jesteś KRETYNEM i tyle!
Obudziłem się rano (o ile godzinę 14 można nazwać porankiem) w dzień święta robotniczo - chłopskiego, z paskudnym samopoczuciem. CIELESNYM. Wczoraj, gdy przekartkowałem książki pożyczone mi przez Beatę, doszedłem do jednego zasadniczego wniosku, że biez wodki ich nie razbierjosz. Rozłożyłem je więc przed sobą, razem z butelką pocieszycielki. Dla wyjaśnienia, zwykle nie upijam się, a już zdecydowanie nie lubię picia w samotności, ale ostatnie dni zupełnie mnie rozstroiły i stwierdziłem, że potrzeba mi czegoś mocno antydepresyjnego. Tyle, że środek ten ma jedną ujemną cechę. Rano... tupot białych mew... Cholera, czuję w głowie walenie młota pneumatycznego. Piwo! Zwlokłem się z łóżka w poszukiwaniu owego nektaru. Przy okazji poślizgnąłem się na własnym kapciu i przywaliłem głową w futrynę. Walenie młota przybrało na sile i przypominało już teraz wybuch wulkanu. Przy okazji przypomniałem sobie, że moja lodówka świeci pustkami. Nie ma w niej nie tylko piwa, ale ani jednego kawałka ochłapu zdatnego do spożycia. Gdyby tu była Dinusia... nigdy nie znalazłbym się w takiej dramatycznej sytuacji. Jęknąłem głucho, usiadłszy na podłodze. Chciałem umrzeć! Gdybym miał broń odstrzeliłbym sobie łeb, załatwiwszy za jednym zamachem dwa problemy, ten paskudny ból głowy i brak piwa. Nieboszczycy już go chyba nie piją? W tym momencie zadzwonił telefon. W głowie poczułem trzęsienie ziemi.
- Słucham? - jęknąłem do słuchawki.
- Gdzie ty jesteś, do cholery? Gdzie sprawozdanie dotyczące starodruków? - usłyszałem głos, którego najmniej się spodziewałem.
- Ja... jakie sprawozdanie? Jest święto.... Myślałem...
- Myślałeś? Chyba to zanotuję jako rzadki przypadek. Jakie k.... święto? Wy byście tylko świętowali, a ja muszę całą robotę sam odwalać, tak? Ty tam pewnie jeszcze w wyrku z jakąś lolą się łajdaczysz a tymczasem, k... Jagiellonke obrobili!
- Jak to obrobili?
- No tak, zabrali Psałterz Kochanowskiego. Pierwsze wydanie z 1578 roku. Ale to przecież ty się miałeś tym zająć! Z kim ja do diabła muszę pracować! Sami debile! Masz się natychmiast stawić u mnie! Nie przyjmuję słowa sprzeciwu!
- Tak jest! - odpowiedziałem służbiście, ale już tego nie usłyszał, bo rzucił słuchawką.
Telefon szefa otrzeźwił mnie nieco, popsute trybiki w mózgu zaczęły powoli pracować. Jagiellonka... Kochanowski... Psałterz... Drukarnia Łazarzowa... 1578... zamajaczyło mi w przed oczami. Kobieta w czerwieni! Od razu wydała mi się podejrzana! Z wrażenia aż łeb mnie trochę mniej bolał. Zimny prysznic postawił mnie na nogi, wsiadłem do samochodu, nie bardzo będąc pewnym czy powinienem to zrobić. W połowie drogi poczułem, że jeżeli natychmiast nie napiję się czegoś mokrego po prostu umrę. W polu mego widzenia zamajaczyła żydowska restauracja Ariel. Droga knajpa, ale trudno. Pora była obiadowa, może być dzisiaj tłoczno, pomyślałem wysiadłszy już z samochodu. Ale zaryzykowałem. I miałem chyba trochę szczęścia, bo znalazło się dla mnie miejsce. Zamówiłem kawę i sok pomarańczowy. Wszyscy jedli obiad, widok jedzenia przyprawiał mnie jednak o mdłości. Kawa nieco wyostrzyła mój błędny do tej pory wzrok i po chwili z niejakim zdziwieniem odnotowałem przy stoliku obok moją podejrzaną czwórkę sprzed teatru. Kobieta w czerwieni miała dziś ubarwienie mniej rzucające się w oczy. Przez chwilę się na nich gapiłem zdezorientowany, aż zderzyłem się wzrokiem z Amerykaninem. Patrzył na mnie wyzywająco. Po chwili wstał, potknął się tuż obok mojego stolika, i ... wywalił cała zawartość drogocennego napoju na moje jasne spodnie. Bąknął niewyraźnie przepraszam, chociaż w tonie jego głosu nic przepraszającego nie było i oddalił się do kibla.
- Cholera jasna! - zakląłem wstając. Kobieta w czerwieni zaczęła się krztusić ze śmiechu.
- Widzi pani w tym coś śmiesznego? - rzuciłem zaczepnie, chociaż zdałem sobie natychmiast sprawę, że muszę wyglądać tragikomicznie ze spodniami zalanymi sokiem niemal w strategicznym miejscu. Nieporadnie zacząłem próbowałem zetrzeć ślady owego niefortunnego zdarzenia.
- Ewka, przestań rżeć! - koleżanka próbowała uspokoić amatorkę starodruków, jednocześnie podając mi chusteczkę. Przyjąłem ją z wahaniem, ale musiałem jakoś ratować mój honor.
Muszę wrócić do domu, przebrać się. Szef mnie zabije. Trzeba się pospieszyć. Sięgnąłem do kieszeni po portfel, aby uregulować rachunek i... portfela tam nie było. Ulotnił się jak kamfora. A na pewno go miałem przy sobie. Nie, to chyba jakiś koszmarny sen! Wezwane na pomoc anioły nie zjawiły się, by udzielić mi kredytu, widać w niebie też świętują. Wyglądałem chyba dość bezradnie, bo damulka nazwana przez koleżankę Ewą, zapytała niewinnie:
- Coś się panu stało?
- Ależ skąd, nic mi się nie stało - nasączyłem moje słowa maksymalną dawką jadu. - Bo przecież cóż to takiego, że mam zaplamione spodnie, że spóźnię się do pracy, i że na dodatek pański przyjaciel zakosił mi portfel.
- To niemożliwe! Pan żartuje! - jedna z kobiet prawie się na mnie rzuciła w obronie swego przyjaciela. - To obcokrajowiec, i do tego bogaty. Po cóż miałby kraść?
- Może ma takie hobby - wzruszyłem ramionami.
- To wcale nie jest śmieszne! - zawyrokowała Ewa. - Postawię panu tę kawę i zapomnijmy o sprawie.
- Pięknym kobietom pozwalam sobie stawiać tylko jedną rzecz! - warknąłem. Na szczęście miałem kartę, nie mam zwyczaju wkładania jej do portfela. Mogłem wyjść z honorem z całej tej sytuacji. Wiedziałem jednak jedno, ta czwórka jest na czele listy moich podejrzanych. Nie mogę stracić ich z oczu. Potrzebuję jakiegoś kontraktu. Może by tak...? Owszem jedna z tych kobietek, ta od chusteczki, wygląda na taką, którą można podejść. Wyciągnąłem wizytówkę i niby mimochodem wsunąłem jej za pasek torebki. Mam nadzieję, że się odezwie.
Na zewnątrz głęboko odetchnąłem, powoli uspokajając skołatane nerwy. I zacząłem podliczać poniesione straty. Po pierwsze portfel, rzecz stara i raczej niedroga, nie żal. Po drugie, pieniądze. Nie było ich za wiele, bo nigdy nie nosze przy sobie wielkich sum, mając kartę, ale dla dziennikarza nie zarabiającego kokosów każdy stracony grosz był jakąś tam dziurą w budżecie. Po trzecie... K... mać! Legitymacja służbowa! To koniec, szef mnie teraz po prostu udusi gołymi rękami! Co jeszcze? Aha breloczek od mojego starego mercedesa, którego już dawno rozebrano na części po wypadku. Nosiłem go jako swoisty talizman, wspomnienie o starych czasach. Żal oczywiście, ale mówi się trudno. I to by było wszystko... Chociaż... Tam były fotografie, dotarło do mnie bolesnym wspomnieniem. Fotografie Dinusi, pięć zdjęć przedstawiających maleńki, szczęśliwy kawałek mojego życia. Były to dość frywolne fotki, zrobione mojej byłej przeze mnie i tylko dla mnie przeznaczone.
  • 0
W każdym geniuszu jest odrobina szaleństwa

#15 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 18 lipiec 2003 - 08:22

W hotelu, przewertowałem dokumenty i uspokojony poprosiłem do siebie obsługę. Wręczając odpowiedni załącznik zleciłem odesłać paczkę pod wskazany i wypisany adres. Wkładając w nią dokumenty, koniak i zgrzewkę piwa w ramach przeprosin, poprosiłem o dostarczenie jej pod wskazany adres domowy, lub redakcji i to za pokwitowaniem odbioru. Widziałem, że faceta dosięgły galopujące suchoty. Pewnie mocno zabalował. Tak mi się przynajmniej wydawało. A znałem ten ból, oj znałem z młodzieńczych lat jeszcze. Teraz na szczęście jestem abstynentem. Przynajmniej mocnego alkoholu. W liściku wyjaśniłem oględnie motyw mojego postępowania , dodając przeprosiny i propozycję spotkania w hotelowej restauracji. Następnie zadzwonilem w klika miejsc i opuściłem hotel. Miałem spotkać się z Gosiątkiem. Musiałem jej za wszelką cenę wyjaśnić wszystko z tamtego okresu.
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#16 Skangur

Skangur

    Gawędziarz

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 849 postów

Napisano 19 lipiec 2003 - 09:11

Spotkałem się z nią w hotelowej restauracji o umówionej godzinie. Była jak zawsze punktualna, promienna i elegancka. Zawsze wprawiała mnie w zachwyt, gdy szła tak jak to robią modelki . Z miejsca miałem ochotę na szaleństwa. Usiedliśmy przy stoliku oddalonego od niewielu zresztą o tej porze gości. Kelner uprzedzony, z miejsca zrealizował moje zamówienie . Znając jej gust, wiedziałem co zamówić. Nie oponowała. Była przyzwyczajona do moich zachowań.
Po krótkim milczeniu i wpatrywaniu się w siebie, przerywanym konsumpcją oczywiście wielkich lodów z kawą, przeszedłem do celu spotkania. Opowiedziałem jej pokrótce, w jakiej znalazłem się sytuacji. By ją chronić , musiałem podpisać zgodę na wyjazd do wybranego przeze mnie kraju, bez możliwości powrotu. I to zaraz na wstępie, kiedy to musiałem jak co tydzień stawiać się na komendzie, celem udokumentowania swojej obecności w mieście. To były czasy szalejącego z wściekłości PZPR-u. A walił się ten gigant na glinianych nogach. Nie pomógł im nawet stan wojenny. Myśleli, że jak wyrzucą opozycję z kraju, to reszta znowu zgarbi się pod pręgierzem, nigdy nie mylącej się partii i jej obłudnych doktryn.
Widzisz, Gosiątko. Szedłem już w tedy na nasze spotkanie, z przeświadczeniem , że coś się wydarzy. Intuicja mi to podpowiadała. Po drodze, miałem tylko wstąpić na ubecję. Podpisać listę obecności i biec do ciebie z kwiatami i pierścionkiem zaręczynowym, gdyż chciałem cię poprosić o rękę. Byłem już na 100% przekonany że mnie kochasz. A ja nie mogłem już żyć bez ciebie. Budziłem się tylko z myślą o tobie . Otwierając oczy, czułem zapach jaki pozostawiałaś po każdej wizycie u mnie. Przypominałem sobie każdą sekundę bycia z tobą. Przeżywałem od nowa niemal wszystko. Dlatego tak ciężko mi się wstawało czasem z łóżka. Wolałem być w tym świecie jak najdłużej. Gdy, mnie jak zawsze przesłuchiwano, zadając głupawe pytania, wszedł największy sk....wiel w mieście i bez ogródek powiedział, że mam dwa wyjścia. Albo wyjazd w trybie natychmiastowym..... albo, tobie wydarzy się wypadek. Nakreślili mi jasny obraz tego co się stanie w przypadku odmowy. Miałem się z tobą już nie kontaktować i dwa tygodnie później odlot do Stanów. Musiałałem wyjechać do wskazanego miasta i zadekować się w hotelu. Wszystko mieli zaplanowane . Łącznie z biletami i wizą. Nie pozwolono mi się pożegnać z tobą. To był tez warunek ,ze nic się tobie nie stanie. Co miałem zrobić. Wolałem wiedzieć ze żyjesz i choć masz o mnie kiepskie zdanie, ale będziesz żyć. Przykro tylko , że nie ze mną. Bałem się i tak, ze nie dotrzymają umowy. Ale w tedy to odnalazłbym tego sk...la i zabił. Bez względu na konsekwencje. Proszę cię teraz o wybaczenie i zrozumienie zaistniałej sytuacji i mojego postępku - powiedziałem, biorąc jej rękę. Przycisnąłem ją mocno do swoich ust, chcąc ukryć tym swoje wzruszenie. Ja ! - twardziel a niemal łzy mam w oczach. Musiałem choć przez chwilę się odkryć i być sobą. Nie tym człowiekiem, jakiego musiałem teraz odgrywać. Teraz miałem w kraju konkretne zadanie do wykonania i to było najważniejsze - pomyślałem, przybierając poprzednią maskę. Dalej przeszliśmy na luźniejsze tematy , by w końcu zaproponować jej wypad do Zakopanego jutro na kilka godzin. W ramach wybaczenia. Po krótkim wahaniu zgodziła się. Chciałem zrekompensować jej i sobie to co los nam tak dokładnie pogmatwał. To miały być chwile wspólnego przebywania ze sobą i radości jaka temu zawsze towarzyszyła. Brrrr...jak nie cierpię tego słowa "towarzysz", "towarzyszy". "Towarzysze" ! - mawiał sekretarz ( na libiacji jakie sobie urządzali) po dysze, towarzyszki po dwie dyszki, bez partyjni po secie. Tego typa też nigdy nie zapomnę.
- Gosiątko, jestem dzisiaj jeszcze umówiony z dwiema osobami. Jedną z nich jest ten gość, któremu zakosiłem portfel. Oddałem mu go przez posłańca i oczekuję, ze zgodzi się ze mną spotkać. Chciałem wiedzieć kto on jest. To stary nawyk z konspiracji.
- Jutro jednak już od rana startujemy autkiem do Zakopca.
- Ja to rozumiem, odpowiedziała i wstając od stolika pocałowała mnie w czoło nachylając się nade mną. Zrobiła to tak szybko , że osłupiałem w pierwszej chwili. Teraz wiedziałem już jednak , że mi wybaczyła i zrozumiała sytuację jaka zaistniała.
  • 0
Skangur
Dla świata jesteś nikim,
ale dla kogoś możesz być całym światem.

#17 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 19 lipiec 2003 - 12:47

W zamieszaniu, jakie wywołał Marek w czasie obiadu, karteczkę wsunęłam niepostrzeżenie do torebki i próbowałam ratować sytuację. Opanowany i spokojny jeszcze przed chwilą facet, stał i bezradnie, jakby z niedowierzaniem patrzył na swoje zalane spodnie. Na dodatek nie mógł odszukać portfela - "buchnął", czy "zakosił' (jak się wyraził) mu go Marek , w co nie mogłam uwierzyć. W tej niezręcznej dla niego sytuacji zapłacił kartą i zmył się błyskawicznie. Szczerze mu współczułam i nie podobało mi się zachowanie moich przyjaciółek, które były wyraźnie tym rozbawione. Miałam im to za złe i nie miałam ochoty dalej przebywać w tym towarzystwie, tym bardziej że Marek po wyjściu z toalety - wprawdzie nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył, jakoby gwizdnął mu ten portfel. :?

Postanowiłam przynajmniej do wieczora (do koncertu) spędzić czas inaczej niż reszta towarzystwa. Już wcześniej myślałam, aby odwiedzić dawno nie widzianych znajomych. Z Agatą studiowałyśmy razem ekonomię, z tym że ja kierunek informatyczny, a ona marketing. Wyszła za mąż za Piotra, świeżo upieczonego absolwenta Wydziału Dziennikarskiego na Uniwerku w W-wie. Od ich ślubu nie widziałam się z nimi. Zrobię im zatem niespodziankę. Agata świetnie sobie radzi w firmie reklamowej o wdzięcznej nazwie "Atma" , a Piotr jest szefem Dziennikarskiej Agencji "As". Zastałam ich oboje przy kawie i pysznej szarlotce, specjalności pani domu. :)

Anka, prędzej ducha bym się spodziewała, niż Ciebie - powiedziała ucieszona wyraźnie Aga.
Spędziliśmy we trójkę czas na wspominaniu starych, dobrych i beztroskich lat studenckich. Było miło i sympatycznie, tylko Piotr był niespokojny, co chwila wychodził do swojego gabinetu i ostro z kimś rozmawiał, przeklinając przy tym niemiłosiernie.
Wiesz, okradli wystawę w Jagiellonce - poinformowała mnie Aga usprawiedliwiając jego siarczysty język - jest bardzo tym poruszony od samego rana. :evil:
Atmosfera zrobiła się nieco napięta, wiec postanowiłam wrócić do naszej noclegowni i przygotować się na koncert. Zdzwonimy się jeszcze przed moim powrotem - rzuciłam tylko Agacie.

O wizytówce, którą schowałam do torebki przypomniałam sobie na koncercie. Wyjęłam ją w półmroku odczytałam imię: Andrzej. Nazwisko (zaczynające się na W) i cała reszta była w słabym świetle niewidoczna, tym bardziej, że była zamazana - przypuszczalnie rozlanym napojem. Nie mogłam się też zbyt długo wczytywać, żeby Ewa tego nie zauważyła. Póki co, nie chciałam ujawniać tego przed dziewczynami. Jutro pomyślę, co z tym dalej zrobić.
Czekając na moich kozaków uświadomiłam sobie dopiero całą śmieszność sytuacji sprzed paru godzin. Przywołany w pamięci widok faceta, który wyglądał, jakby się posikał w portki wywołał u mnie atak śmiechu. (hihi) Nie mogłam go opanować, a był widocznie tak zaraźliwy, że Ewa też zaczęła się głośno rechotać, chociaż nie bardzo wiedziała z czego, co powodowało moje kolejne wybuchy śmiechu. Z czego tak rżysz - spytała. Próbowałam wykrztusić z siebie powód mojego rozbawienia, ale każda sylaba była przerywana już prawie spazmatycznym śmiechem. Trwało to jakiś czas i dziękowałam Bogu, że nie jesteśmy w tej chwili np. w teatrze. Kiedy się uspokoiłam nieco, Ewa powiedziała coś, co wywołało u mnie kolejny atak śmiechu:
- Wiesz co, ale ten facet był tak wkurzony, że gdyby go ugryzł pies, to u biednego zwierzaka wścieklizna murowana! :D :D :D
  • 0

#18 Liwia

Liwia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 540 postów

Napisano 19 lipiec 2003 - 13:34

No.. no Mareczku... Trzeba przyznać, że postawiłeś się. Obiad był.... Super to zbyt delikatnie powiedziane. Czułyśmy się jak trzy żony maharadży z oficjalną wizytą w Krakowie. Kelnerzy dwoili siei troili spełniając nasze życzenia. A menu... palce lizać. Zimne przekąski. Zupy. I ta kaczka. O deserze nie wspomnę. Jak nie przepadam za lodami, tak te wyglądały zbyt apetycznie, abym mogła ich sobie odmówić. Tak ostatni raz najadłam się chyba na weselu Gośki. Miałam wtedy skręconą nogę i to była jedyna rozrywka dostępna mi. Hi hi stare dzieje... Hm, Marek to też stare dzieje. Przystojny, inteligentny, dowcipny i lekko szalony, ale przy tym dobry i uczciwy. Był idealnym kumplem. Tylko gdzie on się podział? Bo ten gość jakoś w niczym go nie przypomina. Zimny, wyrachowany, zbyt pewny siebie. Tylko na Gośkę, jak dawniej, spogląda z zainteresowaniem i troską. Teraz to już mógłby sobie darować i nie mieszać dziewczynie w głowie. Wrrr... Marek jakby czując, że robię się na niego zła, wstał i po drodze do toalety zdążył nawet obrobić z dokumentów mojego znajomego z Jagiellonki, stosując klasyczny manewr w stylu gangsterskich filmów lat 40-tych. Poszkodowany miał zalaną koszulę i spodnie. Był zły, ale z godnością wstał od stolika, a wtedy ja nieświadomie parsknęłam śmiechem. Zrobiło mi się mniej zabawnie, gdy wkrótce odkrył brak portfela. Poczułam się w obowiązku ratować sytuację i zaproponowałam, że ureguluję jego rachunek. Odrzuł moją propozycję dość brutalnie, ale nie chciałam wdawać się z nim w sprzeczkę. Nie miałam też zamiaru wplątywać nas w jakąś awanturę... A może my już się w coś wplątałyśmy. Zbyt wiele tu tych zbiegów okoliczności. Kraków to duże miasto, a my cały czas spotykamy tego samego faceta. On śledzi nas czy Marka? Po co Markowi jego dokumenty? Kim są ci dwaj faceci? Postanowiłam to rozwikłać. Później... Teraz do jednego z nich uśmiechnęłam się nawet porozumiewawczo. Czekaj ty, już ja się dowiem, w co grasz, tylko nie przy dziewczynach, pomyślałam. I na razie pozwolę Ci pogadać z Gośką, należą jej się jakieś wyjaśnienia...
Kilka minut później wyszłyśmy z restauracji, Marek spieszył się na umówione spotkanie. Anka obwieściła, że umówiła sie ze znajomą ze studiów, odprowadziłyśmy ją na przystanek, a same udałyśmy się na spacer nad Wisłę, aby spalić zbędne kalorie. Ok. 18 Gosia oznajmiła, że idzie na Skałkę. Zaprowadziłam ją, choć nie podobał mi sie ten pomysł. Czyżby umówiła się z Markiem? Nie pytałam o nic, chóc bardzo mnie korciło. Humor mnie opuścił, więc w przypływie desperacji poszłam do Wiśniowego Sadu na herbatę. Do Ariela wróciłam prawie spóźniona. Dziewczyny już czekały na mnie. Obok nich stał tn przystojny kelner, który wskazał nam salę i stolik. Oprócz nas znajdowała się tam tylko jakaś wygłodniała wycieczka. Zajęłyśmy strategiczne miejsca na wprost drzwi, ale miny miałyśmy niepewne.
- Gdzie oni będą śpiewać? Tu wcale nie ma sceny - denerwowała się Anka.
- Może na barze? Albo przed... - rzuciłam od niechcenie patrząc na bladą i zamyśloną przyjaciółkę. Co ten typ jej nagadał....
- Hi... zbyt mało miejsca. To jest taki pseudoteatrzyk, oni śpiewając odgrywają swoje piosenki - kontynuowała, gdy do sali zaczęto wnosić skrzypce, akordeon i stojaki na nuty.
- To są Twoi kozacy? - zapytałam, cały czas myśląc o Gośce.
- Może Ci będą tylko na początek, przecież tamci też przygotowują się do koncertu. O, jeden poszedł - wskazała ręką otwarte drzwi. Rzeczywiście, pomyślałam, Kozacy też tu są. Może tu już są takie światowe zwyczaje, że przed gwiazdą wieczoru, występują początkujący artyści.
Gdy my tak rozmawiałyśmy, przed barem ustawiło się 4 młodzieńców. Specjalnie nawet nie zwróciłam na nich uwagi, obserwowałam przygotowujących się do występu Kozaków. Podziwiałam ich stroje i instrumenty. W tym czasie Ania rozglądała się po sali. W pewnej chwili chwyciła mnie za ramię.
- Gosia chyba źle się czuje, zbladła bardzo, szepnęła. Podążyłam na jej wzrokiem:
- Nic Ci nie jest? - spytałam. - Może powinnyśmy wyjść?
- Nie, zostańmy... odpowiedziała wpatrując się w muzyków. W tej chwili do moich uszu dotarł dźwięk skrzypiec. Kurcze, dobry jest ten dzieciak, ale gra już trzeci kawałek. Nie za długo jak na wstęp? Ja chcę tych Anki Ukraińców, pomyślałam. Stopniowo jednak zaczęłam interesować się sceną. Najpierw oglądałam skrzypce, a potem skupiłam się na ręce muzyka biegającej po strunach. To dziwne, ale wydała mi się znajoma. Potem mój wzrok powędrował ku twarzy faceta. Poczułam ciarki w krzyżu.... Albo mam omamy, albo.... Tak... na pewno... Błysk w oku, uśmiech gdy zapowiadał kolejny uśmiech... Gesty... Ba, budowa ciała. Ten facet wyglądał, jak skóra zdjęta z Jerzego, tylko tak z 8 lat temu.... Jeszcze raz popatrzyłam na Gośkę i już wiedziałam. Marek może i owszem trochę wyprowadził ją z równowagi, ale ten ją po prostu powalił i dobił. Ona nie odrywała od niego oczu, a na twarzy widać było wszystkie targające nią emocję. Była w jednej chwili blada, niemal zielona, za chwilę oblewała się rumieńcem. Szturchnęłam lekko Ankę i wskazałam jej wzrokiem obiekt mojej obserwacji. Teraz ona patrzyła się z coraz większym niedowierzaniem. W tej chwili instrumenty ucichły, a muzycy zapowiedzieli przerwę. Wstałyśmy od stolika. Gosia dalej siedziała na swoim miejscu coraz bardziej zamyślona.
- Kurde... co się tu dzieje. Gdzie Ci Ukraińcy? Kto wpuścił na scenę, tych klezmerów? - jęczała Anka.
- Nie marudź. Lepiej powiedz, co dalej. Chyba powinnyśmy stąd wyjść, bo ona rozłoży się całkowicie. Co mnie podkusiło, aby jechać na weekend do Krakowa. I w co my wdepnęłyśmy, że tyle dziwnych rzeczy naraz? Czy my musiałyśmy tu wleźć na tego Marka? A teraz ten... - powoli sama wpadałam w histerię.
- Teraz ty nie panikuj. Idę zapytać, kto będzie w drugiej części i gdzie te Dzikie Pola. A ty pilnuj jej...
- Gosiu... wracamy do schroniska? - zapytałam szeptem. - Jakoś niewyraźnie wyglądasz....
- Nie, zostajemy. Muszę jeszcze raz zobaczyć tego kierownika zespołu... On jest jak Jurek, gdy się poznaliśmy.... - Patrzyłam na nią zatroskana. Ładne buty. Ona tu miała odpocząć, odzyskać siły i energię. A jak do tej pory tylko je traci. Ładne z nas koleżanki, tak ją narażać. Gdyby została w domu, byłaby zmęczona, ale nie miałaby tych stresów....
- Dziewczyny, ten kelner to wpuścił nas w maliny. Moi Kozacy to grają w sali obok. A tu jest koncert dla tej wycieczki żydowskiej z Wiednia. I to impreza zamknięta. Ten kolega Marka dziwi się, że się tu w ogóle znalazłyśmy. Zaproponował zwrot pieniędzy za bilety i bardzo przeprasza za zaistniałą pomyłkę. Powiedział jednak, że możemy już tu zostać do końca. A na tamten koncert zaprasza nas jutro.... - obwieściła Anka.
- O nie!!!! Ja już mam dość tej knajpy!!! Więcej tu nie przyjdę...
- To dobrze. - Anka wyciągnęła mnie z sali. - Chodź, w tej drugiej sali są przeszklone drzwi, chciałam Ci coś pokazać. Gosiu, zostaniesz tutaj? - zapytała, ale nawet nie zaczekała na odpowiedź. Pociągnęła mnie za rękę na korytarz. To, co zobaczyłam, odjęło mi mowę. Blada wróciłam na salę, gdzie już zaczynała się druga cześć koncertu. Nie mogłam się jednak skupić na muzyce... Co tam robił Marek? Co się tu dzieje? A może to też tylko jego sobowtór? Ale obrodziło dziś w dziwne przypadki.... I jak się z tego wyplątać?

Pozdrawiam
Liwia
  • 0

#19 Gość_konto_skasowane_*

Gość_konto_skasowane_*
  • Gość

Napisano 20 lipiec 2003 - 12:46

Z "Ariela" wyszłyśmy zupełnie oszołomione. Już najmniej mnie obchodziły "Dzikie Pola" i ich jutrzejszy występ. Jak najszybciej wyrwać się z tego miejsca. Jakieś fatum zawisło nad naszymi głowami? Co jest? Tyle zaskakujących i niejasnych zdarzeń - nie, to nie dla mnie. Gosia nie odzywała się, tylko robiła się, raz blada, raz czerwona, aż strach pomyśleć, co kłębiło się po jej maleńkiej główce. Nie zazdroszczę jej - pomyślałam - nie dość, że pojawił się po wielu latach Marek, nagle i niespodziewanie, to jeszcze ten skrzypek łudząco podobny do Jerzego - swat czy brat :?: :?
Muszę się napić (BB) - wypaliła nagle, jak obudzona Gosia - to wszystko nie mieści mi się w głowie. (he2)
Ok., zrobimy sobie babski wieczór - powiedziałam i porozumiewawczo spojrzałam na Ewę. Zajdziemy do sklepu nocnego w pobliżu schroniska.
Zanim doszłyśmy do przystanku, przez pewien czas snuło się za nami dwóch podchmielonych i namolnych facetów. Przyspieszyłyśmy kroku nie reagując na zaczepki typu: "Lalunie, a może pójdziecie z nami".
Na przystanku kolejny pijaczyna - trzymając się słupka kiwał się wokół niego. Stanęłyśmy więc w bezpiecznej odległości. A ten zmęczony pewnie tym kiwaniem przysiadł na brzegu kosza na śmieci... i wpadł całym siedzeniem do kosza. Ten widok nas nieco rozchmurzył, a najlepsze dopiero się zaczynało. Tak go wessało, ze biedaczyna nie mógł się z tego kosza wydostać. Całym ciężarem ciała rozbujał się z tym koszem, aż w pewnym momencie... wysypał się z całą jego zawartością. (hihi) (hihi) (hihi) Dusiłyśmy w sobie śmiech, który nas ogarnął, w obawie przed agresywną reakcją faceta, ale na szczęście nadjechał autobus i już w środku dałyśmy sobie upust. Autobus był pusty, tylko kierowca zerkał co jakiś czas i uśmiechał się, bo widział całe zdarzenie dojeżdżając do przystanku.

...

Rano obudziłam się z potwornym kacem, bardziej papierosowym, bo wypaliłam w krótkim czasie ogromną ilość faja ... i upiornym bólem głowy. Dziewczyny jeszcze spały, spojrzałam na zegarek - dochodziła ósma. Zupełnie zakręcona (spin) wymknęłam się po cichu do łazienki i puściłam wodę z prysznica ... och, jaka ulga - stałam tak dłuższą chwilę polewając się chłodną wodą, spłukując przykre wczorajsze wrażenia.
Zadzwonię do Agaty - przebiegło mi przez myśl w drodze do pokoju - w szlafroku i turbanie na głowie skierowałam się do recepcji, gdzie prawdopodobnie jest telefon.
Do tej pory broniłam się przed kupnem komórki. Nawet Stach (ciekawe co on porabia - obraził się na mnie i od dłuższego czasu się nie odzywa) próbował mi kupić komórkę w promocji. Nie zgodziłam się. Uważam to za zbędny wydatek, skoro zarówno w pracy, jak i w domu mam telefon stacjonarny. Teraz przydałby się - pomyślałam... i przypomniałam sobie o wizytówce Andrzeja W., na której był numer telefonu. Co ten facet chce ode mnie :?: :?: :?:
Proszę bardzo - z zamyślenia wyrwała mnie recepcjonistka podsuwając mi pod nos telefon.
Wykręciłam numer - słucham - odezwał się Piotr zniecierpliwionym głosem, :evil: jakby spodziewał się usłyszeć kogos innego. Po chwili odezwała się Aga:
Jak to dobrze, że dzwonisz. Nie dałaś mi swoich namiarów, a mam dla Ciebie propozycję. Słuchaj, mam ochotę wyrwać się z Tobą do Zakopanego. Na Piotra nie mogę liczyć, jest zajęty tą cholerną pracą w agencji, nie chcę siedzieć sama w domu. Wprawdzie moje autko - ciągnęła dalej - ma jakiś feler, ale Piotr obiecał pożyczyć mi swoje, bo korzysta ze służbowego.
No co, jedziemy? No, nie wiem...
Zgódź się, proszę - pojedziemy do muzeum Kasprowicza, zobaczymy stare kąty, stare ścieżki - trajkotała nie dopuszczając mnie do głosu. Zajrzymy na naszą ukochaną Ciągłówkę, pamiętasz "Ciągłówkoglob"? - zagrała ostatecznie na moich uczuciach sprzed lat. :oops:
Wiesz - przebiłam się jakoś przez lawinę jej słów - wczoraj miałyśmy brzemienny w skutki wieczór. Mam głowę jak dynię, nie mogę zebrać myśli. Prawdę mówiąc mam wielką ochotę wyrwać się stąd, ale muszę pogadać z dziewczynami. Nie wiem jakie mają plany na dziś. Oddzwonię za jakieś pół godziny...
  • 0

#20 Andrea

Andrea

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 118 postów

Napisano 20 lipiec 2003 - 21:47

Ot i wszystko. Czy ten dzień się nigdy nie skończy? Muszę zapalić. Inaczej mogę nie wytrzymać i popełnić jakieś głupstwo. Na przykład kogoś uderzyć. Och, z największą radością walnąłbym na przykład szefa naszego ukochanego w jakieś miejsce poniżej pasa. A potem złożywszy ręce przyłożyłbym mu jeszcze w kark... A potem złapałbym jeszcze tego gościa z Ariela i rąbnąłbym go także. Spokojnie Jędruś, tylko spokojnie. Odkąd to u ciebie takie sadystyczne zamysły?
W korytarzu Agencji zwykle pełnym dymu, z którego wyłaniały się jak z mgły sylwetki palaczy, było dziś pusto. Nie było nawet od kogo poprosić papierosa. Sam w zasadzie nie palę. Rzuciłem. I tylko wtedy, gdy mnie nerwy poniosą mam na to ochotę. Zakląłem. Trzeba lecieć do kiosku na rogu, jeśli mam spełnić chwilową zachciankę, pomyślałem. Ale na szczęście pojawił się Bogdan.
- O, Andrew, cześć! - jego twarz rozjaśniła się w radosnym, chociaż nieco zdziwionym uśmiechu (no, chociaż jeden człowiek w Agencji cieszy się z mojego widoku i nie drze mordy bez przyczyny).
- Daj papierosa! - poprosiłem.
- Wydawało mi się, że rzuciłeś? - jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy. Była w nim niemal radość, że nadal jestem w szponach nałogu. Ale zaraz wyciągnął w moim kierunku pomiętą paczkę. Wzruszyłem ramionami.
- A coś ty taki mroczny? - zainteresował się. - U szefa byłeś?
- Byłem. Nasz wielki i straszny dzisiaj był szczególnie wielki i straszny, a ja jak na złość zapomniałem zabrać z domu różowe okulary.
- Rzeczywiście, on dzisiaj od rana latał jak wściekły i o ciebie pytał. Nawet naszej sekretarce - Cerberce się oberwało. Latała potem po wszystkich i pytała, czy cię nie widzieli. A tak w ogóle, gdzie cię nosiło?
- A nigdzie... myślałem, święto, pośpię. Miałem wczoraj ciężki dzień a i dziś nie lepszy. Problemy, stary... - westchnąłem.
W jego oczach zamigotały wesołe iskierki.
- A jak na imię temu problemowi?
- Co? - nie zrozumiałem.
- Jak cię zatrzymała w łóżku do popołudnia, musi być niezła - zaśmiał się.
- Stary, co ty....
Nie wiem czemu wszyscy w Agencji umyślili sobie widzieć we mnie jakiegoś Casanowę i pogromcę niewieścich serc. Może dlatego, że ciągle byłem kawalerem i kobiety się mną istotnie interesowały. Może dlatego, że lubię ich towarzystwo, bawią mnie bardziej niż koledzy, którzy są zazwyczaj nudni. Nie znaczy to wcale, że z każdą zaraz muszę się przespać. Tak naprawdę z sercowymi problemami nie radzę sobie najlepiej.
- Dobra, dobra Andrew, - śmiał się Bogdan, kiedy temat schodził na kobiety odczepić się od niego nie było tak prosto. – Swoją drogą Rutkowskiej jak raz dzisiaj też nie było w pracy. Mój analityczny zmysł podpowiada mi...
- Co? Jaki zmysł? Analityczny? Boguś, toż z ciebie taki analityk jak ... no nie wiem... z naszego Piotrusia miłosierny Samarytanin.
- Uważaj, - Bogdan rozejrzał się wokoło - nie wypowiadaj imienia szefa swego nadaremno.
- A coś ty taki strachliwy się zrobił? - parsknąłem.
- Ja już tam wiem co robię. Staram się nie rzucać mu w oczy. Czas teraz taki, że połowy ludzi w agencji nie ma, wolne pobrali. Pracować nie ma komu. Wiesz co się dzieje? Jakieś paskudztwo można dostać do rozpracowania. Trzeba uważać.
- Już nic gorszego niż dostałem, raczej nie dostanę - mruknąłem ponuro.
- Może skoczymy na piwo? Na poprawę humoru... Trzeba jakoś zapełnić popołudnie.
- Raczej nie, mnie już nasz wielki zapełnił najbliższe godziny. Nie tylko popołudnie, ale i nockę. Muszę napisać artykuł.
Była to prawda. Musiałem się szybko zabrać za robotę. Artykuł o kradzieży w Jagiellonce powinien się pojawić w prasie jutro. Byłem jeszcze umówiony na mały wywiad z dyrektorem Biblioteki. Jadąc na to spotkanie, przypomniałem sobie, że ukradziono mi legitymację służbową. Ciekawe czy uwierzy mi na piękne oczy, że jestem tym, za kogo się podaję?
Uwierzył... Okazało się, że czytał moje wcześniejsze artykuły i przywitał mnie jak starego znajomego. Nagrałem wywiad na dyktafon. Wyszedłem z jego mieszkania w pełni zadowolony. Materiał był ciekawy. Razem z tym, co już miałem o kradzieżach w innych bibliotekach i w samej Jagiellonce sprzed paru lat wyjdzie niezła sensacyjka. Tyle, że złodzieje ciągle są na wolności i nawet nie ma podejrzanego. Sprawa dopiero się zaczęła, nie zakończyła. I szef wcale nie zamierza na tym poprzestać. Najwyraźniej umyślił sobie, że wykryjemy przestępców lepiej niż organy ścigania. Tak to już się porobiło w naszym państwie, że właśnie dziennikarze działają sprawniej niż policja i sądy. Co za ironia losu.
Do domu wróciłem już w zupełnie niezłym nastroju. Jak dobrze pójdzie za dwie, trzy godzinki mój tekst powinien być gotowy. Gdy wkładałem klucz do zamka, drzwi sąsiedniego mieszkania otworzyły się i wyszedł mój sąsiad - emeryt.
- Dzień dobry panie Wiśliński - rzekł pogodnie. - Czekam i czekam aż pan wróci. Zostawili tu u mnie przesyłkę dla pana.
- Przesyłkę? - zdziwiłem się. Paczka była ciężka. Już zacząłem mieć wizję jakiejś bomby, która zaraz zmiecie moje skromne mieszkanko i mnie samego z powierzchni ziemi, ale ciekawość była silniejsza, niż obawy o nędzny żywot. To, co zobaczyłem wbiło mnie w ziemię jeszcze bardziej niż prawdziwa bomba. Paczuszkę wypełniał koniak, zgrzewka piwa (nota bene mojego ulubionego) i... mój portfel. Była też krótka notka z przeprosinami i prośbą o spotkanie. Moje złe myśli o nieznajomym Amerykaninie natychmiast pierzchły a zastąpiła je błoga wdzięczność za uzupełnienie mojej lodówki najwspanialszym nektarem na świecie. Po chwili pomyślałem jednak, że dopiero teraz powinienem zacząć go podejrzewać! Spotkać się z nim dziś nie mogę, bo w żaden sposób się nie wyrobię, ale ... spotkam się z całą pewnością. Wybrałem numer hotelowego telefonu, który był podany na jego liściku, nadawcy jednak nie zastałem. Poprosiłem o przekazanie wiadomości, że ewentualnie mogę się z nim zobaczyć jutro i podałem numer mojej komórki.
I to by było na tyle... Włączyłem komputer i zacząłem pisać, a piwo wydatnie wzmagało mój talent. Artykuł ukazał się w porannej prasie. Tyle, że pół nocy nie spałem. Byłem jednak zadowolony z wyniku. Patrząc na wydrukowany materiał uśmiechnąłem się. Nie zapomniałem w nim wspomnieć o podejrzanym zachowaniu niektórych zwiedzających, a właściwie jednej pani. Kobiety w czerwieni. Ewy...
Parkując następnego ranka samochód przed Agencją, omal nie zderzyłem się z samochodem szefa. Prawie zbladłem, chociaż sam nie popełniłem błędu. No, ale jak wiadomo – szef ma zawsze rację. Zamiast Piotra zobaczyłem jednak jego uroczą żonę Agatę, która na mój widok wybuchnęła chichotem, jakby w tym było coś zabawnego, że omal nie skasowała samochodu i mojej kariery.
- Witaj Andrzeju, przepraszam, ale nie jestem przyzwyczajona do tego samochodu.
Pocałowałem ją w rękę na przywitanie.
- Świetny artykuł - rzekła, machając mi przed nosem gazetą.
I wtedy z jej samochodu wysiadła pasażerka.
- Może mnie przedstawisz? - zwróciła się do Agaty, puszczając do mnie oko. Była to ... kobieta od chusteczki, ta której dałem wizytówkę.
- Oczywiście - parsknęła śmiechem żona szefa, dokonując prezentacji. Po czym dodała. - Nie wiem czy przedstawianie was sobie to dobry pomysł.
- Dlaczego? - zapytaliśmy jednocześnie.
- Bo to flirciarz, żadnej babie nie przepuści. A jak już wpadniesz w jego łapy...
- Agato! Ładne masz o mnie zdanie! Anna pomyśli teraz, że to prawda...
- A nie jest to prawda? - zachichotała.
- Proszę jej nie wierzyć - zwróciłem się do nowopoznanej kobiety. - Zresztą pani już i tak ma pewnie o mnie złe zdanie. Spotkaliśmy się wczoraj... hmmm... w dość nieprzyjemnych dla mnie okolicznościach.
- Nieprzyjemnych? To było jedynie zabawne.... I proszę nie mówić do mnie pani, mam na imię Ania.
- Jak sobie życzysz Aniu - uśmiechnąłem się.
  • 0
W każdym geniuszu jest odrobina szaleństwa


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych