Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

KRAINA (bajka dla moich dzieci)


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
46 odpowiedzi w tym temacie

#21 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 21 marzec 2006 - 08:58

No i co? Moja ulubiona autorka zastrajkowała???
Czy już nigdy się nie dowiem, co było dalej? :cry:
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#22 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 21 marzec 2006 - 09:32

:)
to nie strajk tylko jakiś głęboki dół, w który wpadłam.
Ale mnie podbudowałaś swoim zainteresowaniem :) - promyczek słońca, za którym chyba wszyscy bardzo tęsknimy.

17 JAJO


Dziewczynki obudził znajomy świst. Wrócił birdak. Radosny i jeszcze bardziej niż zwykle błyszczący.
- Chyba udało mu się znieść jajo -domyśliła się Krysia, kiedy gotowe do drogi wyjadały z malachitowych miseczek resztki brokatowych płatków śniadaniowych o smaku malin i marakui.
- Niestety musimy iść pieszo - Joanna tęsknie zerknęła na drugi, pusty brzeg rzeki zarzucając plecak na ramię.
- Ty przynajmniej możesz sobie polatać - Krysia zazdrośnie spojrzała na piękne skrzydła koleżanki.
- Na razie dam sobie spokój z lataniem - mruknęła Małgosia biorąc swój bagaż do ręki. Nie mogła go nosić jak wszyscy na plecach ,bo przeszkadzały jej skrzydła, a w dodatku bolały ją mięśnie, których istnienia do tej pory nie podejrzewała.
Zniecierpliwiony birdak polatywał nad wąską prowadząca poprzez granatowe zarośla ścieżka. Pozbawione swoich wierzchowców podróżniczki poruszały się o wiele wolniej niż dotychczas. Miało to również swoje dobre strony ponieważ mogły teraz dokładniej przyglądać się otoczeniu. Minąwszy pas zarośli wydostały się na rozległą otwartą przestrzeń, która wyglądała jak pustynia, tyle ze pokrywający ja piasek migotał wszystkimi kolorami tęczy. Na horyzoncie rysowało się pasmo strzelistych gór, których szczyty ginęły w różowych chmurach.
Birdak bez namysłu skierował się w ich stronę, a dziewczynki poszły za nim. Przemierzając kolorową pustynię nie napotkały żadnej roślinności i ani jednego żywego stworzenia. Po paru godzinach marszu dotarły do podnóża gór. Góry były wysokie, strzeliste o bardzo gładkiej fioletowej powierzchni, gdzie niegdzie porośnięte kępkami szmaragdowej roślinności. Spomiędzy szczelin wypływały strumyczki kryształowo czystej wody.
Birdak wzbił się w górę i zniknął w chmurach.
- Pewnie poleciał odwiedzić swoje jajo - krzyknęła Krysia.
- Ajo, ajo - odpowiedziało jej echo.
- W takim razie czas na odpoczynek -ucieszyła się Anetka wyjmując z plecaka pogniecione kulki , które natychmiast rozwinęły się w znajomy namiot oraz jego wyposażenie.
Małgosia rogiem szaty, która z powodu bliskości ametystowych skal przybrała piękny liliowy odcień, polerowała swoje skrzydła przyprószone tęczowym, pustynnym piaskiem.
Sądząc po natężeniu światła musiało być jeszcze dosyć wcześnie.
Joanna posadziwszy Zozo na szmaragdowej obwieszonej srebrnymi jagodami kępce roślin postanowiła przespacerować się po przepięknej okolicy. Nie czuła się wcale zmęczona. Buty, które dostały od Lucjusza i jego rodziny okazały się tak wygodne, że nawet po przejściu wielu kilometrów nie odczuwało się zmęczenia.W tym momencie Joanna pomyślała o wujku Zbyszku i jego sprzęcie z firmy Aktywny Włóczykij. Ciekawe czy firmowe obuwie było równie wygodne. Tak rozmyślając doszła do miejsca gdzie spływające ze skał strumyczki łączyły się w sympatyczny potoczek. Śledząc jego bieg dotarła do niewielkiego jeziorka pod samotna skałą. Na jej szczycie rosło jedno drzewo. Widok aż zapierał dech w piersiach. Tęczowe piaski, wyrastająca z nich ametystowa skala, na jej szczycie szmaragdowe drzewo, a u podnóża kryształowe jeziorko, a w na jego środku beztrosko pluskająca się w wodzie zwykła, pospolita kaczka. Niestety, zauważywszy intruza, ptak rozwinął skrzydła i odleciał szybko znikając za fioletowymi górami.
Joanna podeszła bliżej. Zauroczona malowniczym krajobrazem oparła się plecami o skałę napawając się niesłychanie pięknym widokiem. Nagle zapragnęła popływać. Rozejrzawszy się wokół szybko zdjęła suknie i zanurzyła się w przeźroczystej wodzie.
Jeziorko było niewielkie, więc bez trudu przepłynęła je wzdłuż parę razy po czym, bardziej dla przyjemności niż odpoczynku, przewróciła się na plecy, by obserwować delikatne, różowe obłoczki leniwie sunące po niebie.
Kołysząc się lekko na powierzchni wody myślała o swoich rodzicach, Cukierku, rodzicach Krysi i Anetki oraz o Bogu ducha winnych wujku Ryśku, cioci Ninie i Rysiu - juniorze. Czy uda się ich odczarować ? Czy nie pożarły ich komary ? A może ktoś, znalazłszy ich nieruchomych jak posągi zabrał wszystkich i ustawił w swoim ogródku zamiast gipsowych krasnoludków ? To była przykra ewentualność. Joanna doskonale wiedziała, że jej rodzice nie darzą tych tandetnych figurek nadmierną sympatią. Chyba głupio by się czuli zdobiąc zamiast nich czyjś trawnik. Poza tym, ponoć takie figurki rozbija się raz w roku, chyba jesienią by na wiosnę ustawić nowe . Niektórzy wierzą, że to przynosi szczęście. Wyobraziwszy sobie własnych rodziców zmienionych w kupę skorup z powodu kaprysu jakiegoś pozbawionego gustu prostaka, Joanna drgnęła tak gwałtownie, że aż zachłysnęła się wodą. Wróciwszy do rzeczywistości spostrzegła, że światło dzienne przygasło. Nadciągała noc.
Dziewczynka przewróciła się z powrotem na brzuch z zamiarem powrotu na brzeg gdy nagle dostrzegła na dnie jeziorka niewyraźny, owalny kształt. Zaciekawiona swoim odkryciem zanurkowała by obejrzeć znalezisko. Na piaszczystym, tęczowym dnie leżało wielkie, ametystowe jajo.
Nie namyślając się długo, Joanna pochwyciła je, wypłynęła na powierzchnię, wyszła na brzeg, na mokre ciało założyła tęczową teraz szatę i ściskając jajo pod pachą pędem wróciła do obozu. Podniecona wpadła do namiotu gdzie pozostałe dziewczynki siedziały już przy suto zastawionym stole.
- Patrzcie co znalazłam - krzyknęła podniecona kładąc swoją zdobycz miedzy talerzami i półmiskami.
- Gdzie ty się podziewałaś ? - Małgosia kompletnie ignorując ametystowe cudo z wyrzutem spojrzała na siostrę. - Mogło cię spotkać coś złego. Przylepek tak się zdenerwował, że zaczął gubić włoski.
- Moje kochane maleństwo - rozczuliła się Joanna przytulając przeżuwającego coś Zozo. Najwyraźniej nerwy nie odebrały mu apetytu.
- Coś ty znowu ze sobą przywlokła ? - zapytała Anetka nie odrywając oczu od leżącego na stole jaja.
Teraz wszystkie przyglądały mu się uważnie. Jajo było mniej więcej wielkości strusiego jajka. Jego porowata skorupka pożyłkowana była różnymi odcieniami fioletu, od tak bladego, ze niewiele różnił się od bieli do ciemnego jak skórka śliwki.
- Znalazłam je w jeziorku, tu niedaleko. Chyba zniosła je kaczka ale odleciała więc pomyślałam, że go nie chce i zabrałam ze sobą. Jest takie śliczne.
- Czyś ty oszalała ! ? -krzyknęła wyprowadzona z równowagi Anetka. Słyszałaś kiedyś żeby kaczki znosiły takie wielkie jaja i jeszcze na dodatek przechowywały je w jeziorach ?
- Na prawdę, widziałam kaczkę, później odleciała i już nie wróciła - broniła swoich racji Joasia. - Może jej mąż był wyjątkowo duży, jajko mogło wdać się w tatusia.
- Ta kąpiel musiała ci zaszkodzić, wypłukało ci resztki rozumu - zawyrokowała Anetka. - Lepiej siadaj i zjedz kolację.
Joanna z obrażoną miną odebrała jajko Małgosi, która bawiła się z Krysią przetaczając je po stole i delikatnie ułożyła w zagłębieniu materaca. Upewniwszy się, że jej drogocenne znalezisko jest bezpieczne, nałożyła sobie na talerz jakąś kolorową potrawę, zjadła prawie nie odczuwając jej smaku po czym wskoczyła w piżamę i położyła się do łóżka. Tuląc jajo i Zozo szybko zasnęła zmęczona całodzienną wędrówką i długim pływaniem.
- Twoja siostra jest nienormalna - zachichotała Krysia. - Jeszcze nie widziałam żeby ktoś spał z jajkiem.
Małgosia, która w duchu zgadzała się z tym stwierdzeniem, zachowała jednak dyplomatyczne milczenie nie chcąc narażać na szwank honoru rodziny w skupieniu polerując swoje skrzydła. Już się do nich przyzwyczaiła, a co więcej zaczynała je nawet lubić i podobało jej się gdy pięknie błyszczały.
- Może jutro zrobimy jajecznicę - zaproponowała Krysia, tym razem zwracając się do siostry.
Anetka właśnie skończyła manicure i teraz prasowała włosy. Wydawało się ,że dzięki tym zabiegom ich intensywny kolor zbladł, a loczki trochę się rozprostowały. Zajęcie to pochłonęło ją bez reszty nie zwracała więc uwagi na swoją siostrę.
Znudzona Krysia od niechcenia sięgnęła po leżącą na posłaniu Małgosi magiczną gazetę. Ta otworzyła się natychmiast, oczywiście na siódmej , tym razem fioletowej stronie. Krysia na głos odczytała liliowe, jakby łuską pokryte zdania : „ Jeśli zatrzymasz dla siebie smoka, stracisz coś bardzo cennego. P.S. Ukryjcie przy sobie woreczki z lumami i magiczną gazetę, to bardzo ważne „.
- Gazeta też zwariowała - mruknęła Anetka dmuchając na zbyt mocno rozgrzane żelazko. - Lepiej już śpijmy, wygląda na to, że jutro czeka nas wspinaczka.
Świeczki pogasły i zaległa cisza. Anetka z Krysią zasnęły prawie natychmiast, Małgosia kręciła się przez jakiś czas usiłując znaleźć najdogodniejszą pozycje dla swoich skrzydeł, Joanna uśmiechała się błogo śniąc o hodowli olbrzymich , fioletowych kaczek,które wylęgały się z ametystowych jajek, a Joanna sprzedawała je za bajońskie sumy bogatym miłośnikom ptactwa domowego, którzy wypuszczali niezwykłe ptaki do swoich ogrodów gdzie spełniały funkcje ozdobne z powodzeniem zastępując gipsowe krasnale. i od tej pory jej rodzice nigdy już nie narzekali na brak pieniędzy, a cała rodzina żyła długo i szczęśliwie.
  • 0
algaem

#23 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 21 marzec 2006 - 10:13

Hej! Nie tylko ja interesuję się Twoją powieścią! Zobacz sobie, ile osób już ją czytało! :lol:
Różnica polega jedynie na tym, że wszyscy grzecznie czekają na ciąg dalszy - ja natomiast jestem niecierpliwa :lol: :lol:
A co do dołków... takich specjalistek jest u nas na Iponie więcej ;) A niektórzy prześmiewcy sobie z nas dworują, hi,hi...
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#24 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 22 marzec 2006 - 11:39

:):)

18 SKRZYDŁA MAŁGOSI


Z pięknych marzeń sennych wyrwały Joannę jakieś krzyki. Ktoś nią szarpał, usiłował jej coś wyrwać więc mocniej objęła to coś ramionami instynktownie chroniąc swoja własność.
- Oddaj jajko - krzyczała Anetka. - Gazeta nie zwariowała. Sprowadzisz na nas nieszczęście!
Oszołomiona Joanna otworzyła zaspane oczy i ujrzała nad sobą wykrzywioną wściekłością twarz okolona gąszczem sterczących różowych sprężynek.
- O co ci chodzi ? - wymamrotała nieprzytomnie. - Daj mi się wyspać.
- Oddaj mi jajko - warczała Anetka. Musimy je z powrotem utopić w jeziorku.
Joanna natychmiast otrzeźwiała.
- Nie ma takiej możliwości, już się do niego przyzwyczaiłam. Topienie jajek uważam za niehumanitarne, a poza tym mam zamiar założyć hodowlę fioletowych kaczek i zarabiać dużo pieniędzy.
- Nici z jajecznicy - westchnęła żałośnie Krysia, która przysłuchiwała się kłótni.
- Nie będzie żadnej jajecznicy, a tym bardziej hodowli. Pozbędziemy się jajka i zapomnimy o całej sprawie - w głosie Anetki słychać było determinację. - Mam powody by podejrzewać, że to smocze jajo, a w gazecie wyraźnie było napisane, ze jeżeli zatrzymamy smoka dla siebie to drogo za to zapłacimy.
- Na prawdę myślisz, ze w środku jest smok ?- zainteresowała się Małgosia wstając z posłania i rozprostowując zdrętwiałe skrzydła.
Teraz wszystkie dziewczynki skupiły się wokół jajka.
- Jestem tego prawie pewna i błagam was abyście nie lekceważyły ostrzeżenia.
- Co dokładnie było napisane w tej gazecie ? - zapytała Joanna, która zasnęła na długo przedtem, zanim Krysia przeczytała złowieszczą informację.
- „ Jeśli zatrzymasz dla siebie smoka, stracisz coś bardzo cennego „ - poinformowała ją Anetka nerwowo podrygując w miejscu. - i jeszcze cos, że mamy ukryć woreczki z lumami i gazetę przy sobie.
- Jeżeli chodzi o woreczki i gazetę nie widzę problemu - odparła Joanna pieszczotliwie gładząc porowatą skorupkę prawą, a przylepka lewą ręką. - Zozo już parę dni temu uplótł ze swoich nici sznurki, znalazłam je na poduszce tego dnia kiedy Anetka obudziła się z nową fryzura. Każda zawiesi swój woreczek na szyi , a gazetę Małgosia może schować w rękawie.
To mówiąc Joanna wyjęła cztery kawałki mocnego, srebrnego sznurka i rozdała je siostrze oraz koleżankom.
Dziewczynki wydobyły z plecaków woreczki z magicznymi kamieniami, owiązały je dokładnie sznurkami i powiesiły sobie na szyjach. Małgosia nie zapomniała też o gazecie, którą położyła na złożonej w kostkę sukni z zamiarem schowania jej do rękawa gdy tylko się ubierze.
- Natomiast jeżeli chodzi o jajo , kategorycznie odmawiam - kontynuowała Joanna. - Po pierwsze nie mamy żadnej pewności , ze jest to smocze jajo; ja osobiście szczerze w to wątpię, po drugie nie mogłabym utopić jajka wiedząc, ze w środku znajduje się jakieś małe stworzenie. To byłoby morderstwo, a po trzecie, najważniejsze, gazeta wyraźnie mówi o tym, ze nie wolno nam zatrzymać smoka ani słowem nie wspominając o czyimkolwiek jajku.
Skończywszy swoja kwestię Joanna upchnęła jajo w plecaku i zaczęła się ubierać.
- Ona właściwie ma rację - ujęła się za siostra Małgosia zajęta rozkładaniem na stoliku, pełnych ametystowych ostrosłupów talerzy. Ze szczytu każdego ostrosłupa wydobywało się pasemko pachnącego apetycznie świeżym pieczywem dymu.
- Ja też uważam, że histeryzujesz - poparła koleżanki Krysia. - i nie wmawiaj mi, że taka duża dziewczyna jak ty wierzy w smoki. Jesteś moją starszą siostrą, więc powinnaś zachować zdrowy rozsądek aby dawać mi dobry przykład. Rodzice zawsze ci to powtarzali.
Anetka westchnąwszy ciężko przykryła różowe włosy srebrną chusteczką. Może rzeczywiście dała się ponieść fantazji ? Przecież już dawno nie wierzyła w bajki o smokach, chociaż z drugiej strony przeczucie mówiło jej, że nie powinny ignorować informacji przeczytanych w magicznej gazecie. Zamyślona usiadła przy stole z roztargnieniem pogryzając dymiące ostrosłupy. Smakowały jak świeżutkie chrupiące bułeczki bez polepszaczy, na prawdę pyszne.
Ledwo skończyły jeść pojawił się birdak. Dzieci, jak co dzień poskładały zwinięty w niewielkie kulki sprzęt i ruszyły w drogę. Tak jak przypuszczały, droga wiodła przez góry. Początkowo było nawet przyjemnie. Natrafiwszy bez trudu na wygodną ścieżkę, dziewczynki posuwały się dość szybko, a kiedy dotarły do pierwszego szczytu odwróciły się by spojrzeć za siebie, zobaczyły całe hektary migoczącego w świetle tęczowego piasku. Po krótkim odpoczynku ruszyły w dalszą drogę pokonując coraz to nowe wzniesienia. im wyżej się pięły tym surowsze i bardziej strome stawały się skały, a ścieżka raz po raz znikała pomiędzy ostro sterczącymi kamieniami. W takich przypadkach Małgosia wzbijała się w powietrze by odnaleźć zagubioną drogę. Na domiar złego nagle zaczęło się ściemniać.
Zaniepokojona Krysia spojrzała w górę. Na niebie gromadziły się czarne chmury. Z każdą chwilą było ich coraz więcej.
- Chyba zanosi się na burzę - poinformowała swoje towarzyszki bardziej tym faktem zdziwiona niż przestraszona.
Od czasu kiedy zaczęła się ich niesamowita podróż po nieznanej krainie pogoda pozostawała niezmienna, nabrały więc przekonania, że tak będzie zawsze.
- Musimy znaleźć jakieś miejsce na nocleg - Joanna z wysiłkiem podniosła rękę by otarzeć pot z czoła. Była zmęczona bardziej niż inne dziewczynki ponieważ jej wypchany fioletowym jajem plecak stał się nagle bardzo ciężki.
- To nie będzie takie proste - oznajmiła Małgosia wzlatując parę metrów ponad najbliższy szczyt i rozglądając się uważnie.
Ze wszystkich stron otaczały je, podobne, skaliste szczyty, a niewielkie, płaskie półki skalne, na których od biedy można by rozbić namiot pokrywały grube warstwy ostrych odłamków.
Tym czasem zrobiło się chłodno i zerwał się wiatr. Małgosia wylądowała w obawie, że nieoczekiwany podmuch rzuci nią o skały. Birdak zakwilił i zniknął w czarnych chmurach. Pociemniało tak bardzo, że cztery podróżniczki poruszały się prawie po omacku. Z nieba spadły pierwsze krople deszczu, a one ciągle nie miały schronienia. Deszcz przeszedł w ulewę, a wiatr zmienił się w wichurę. Ziemię ogarnęły całkowite ciemności. Zmarznięte, przemoczone i wyczerpane dziewczynki szły jedna gęsiego trzymając się za ręce. Teraz nie było już najmniejszych szans na znalezienie dogodnego miejsca na obozowisko.
Nagle Joanna krzyknęła głośno. Zboczywszy trochę z niewidocznej ścieżki potknęła się o jakiś kamień i zaczęła zsuwać się gdzieś w dół. Trzymające ją za ręce Krysia i Małgosia również zaczęły krzyczeć ponieważ poczuły, że stoją na krawędzi przepaści, a Joanna wyślizguje im się ze spoconych dłoni. Zorientowawszy się co się dzieje Anetka puściła rękę Krysi i chwyciła za kaptur szaty Joanny usiłując wciągnąć ją z powrotem na bezpieczny grunt. Niestety, spanikowana Joanna wyślizgiwała się z ich uchwytu. Jeszcze walczyły by ją utrzymać ale były zbyt słabe i Joanna runęła w przepaść pociągając za sobą siostrę, która wolała zginąć razem z nią niż ratować własne życie.
Jak kamienie spadały w dół. Przez głowy przelatywały im straszne myśli o tym, że rozbiją się o skały, ich ciała na wieki pozostaną na dnie przepaści w obcej, nie znanej innym ludziom krainie, a ich rodzice na zawsze pozostaną nieruchomymi postaciami w ogrodzie cioci Marysi.
W tej strasznej chwili kiedy wydawało się, że nie ma już dla nich ratunku, Małgosia poczuła szarpnięcie między łopatkami i .. .rozwinęła skrzydła. W panice zupełnie o nich zapomniała. Teraz machała nimi zawzięcie by utrzymać podwójny ciężar. Nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że mogłaby puścić siostrę i z łatwością się uratować.
Dzięki tym wysiłkom przestały spadać. Małgosia uspokoiła oddech, wyrównała ruchy skrzydeł. Teraz powoli, prawie niezauważalnie wznosiły się w górę, chociaż Joanna wydawała się być bardzo ciężka. O wiele cięższa niż zwykle. Wypchany jajem plecak ciągnął w dół. Jego paski wrzynały się w ramiona Joanny powodując niesamowity ból. Dziewczynka wiedziała, że gdyby pozbyła się tego balastu bardzo ulżyłaby siostrze ale nie zdecydowała się na to. Nie mogła rzucić jaja w przepaść.
Tym czasem nieświadoma jej myśli Małgosia uparcie młóciła skrzydłami gęste ciemności skupiając się tylko na tym by nie rozluźnić uchwytu i nie wypuścić ręki siostry. Było jej bardzo ciężko, już myślała , że nie da rady dłużej jej utrzymać, gdy nagle tuż przed sobą zobaczyła ciemne sylwetki sióstr Piątkowskich, które, zmartwiałe z przerażenia stały nieruchomo na skraju przepaści usiłując przebić wzrokiem czerń nocy.
- Tutaj ! - krzyknęła Anetka dostrzegłszy Małgosię i Joannę.
Małgosia zdobywszy się na ostatni wysiłek wylądowała bezpiecznie tuż obok niej. Zadyszana nie mogła wydobyć z siebie ani słowa wiec tylko przytuliła cudem uratowaną siostrę. Anetka z Krysią dopadły do nich i wszystkie dziewczynki wybuchnęły płaczem. Siedziały tak przez jakiś czas obejmując się na wzajem po czym na czworakach cofnęły się pod skalną ścianę. Postanowiły przeczekać tu noc ponieważ po tak strasznych przeżyciach nie były w stanie ruszyć się z miejsca.
Anetka z westchnieniem ulgi oparła się plecami o skałę. Obok niej usadowiła się Krysia.
- Mało brakowało - krzyknęła jak na swoje możliwości dość cicho, macając wokół rękami w poszukiwaniu wygodniejszego miejsca, ponieważ ostry występ skalny wrzynał jej się w plecy. Przesunęła się trochę w lewo i ku swemu zaskoczeniu w miejscu gdzie spodziewała się skalnej ściany, natrafiła na pustkę.
Zaciekawiona wyjęła z plecaka świecznik i zanim liche płomienie świec zostały zduszone przez deszcz i szalejącą wichurę zdołała dostrzec wejście do jaskini. Ostrożnie wczołgała się do środka. Świece rozbłysły na nowo oświetlając połyskujące ametystowo wnętrze skały.
- Chodźcie do mnie ! - wrzasnęła wychylając głowę na zewnątrz ucieszona swoim odkryciem.
Anetka, Joanna i Małgosia, które dysząc ciężko odpoczywały oparte o skałę i nie zwracały uwagi na poczynania najmłodszej uczestniczki wyprawy, niechętnie odwróciły głowy w stronę, z której dobiegał jej glos.
- No chodźcie - ponagliła - znalazłam jaskinię. Możemy się tu przespać, jest dosyć miejsca dla nas wszystkich.
Ożywione nieoczekiwaną perspektywą bezpiecznego schronienia na czworakach wczołgały się do środka i skupiły wokół dającego złudzenie ciepła świecznika. Joanna z ulgą pozbyła się ciężkiego plecaka, ostrożnie stawiając go na ziemi. Z jego wnętrza wychylił się Zozo gubiąc po drodze spore ilości delikatnych włosków.
- Zanim to wszystko się skończy będziesz całkiem łysy, biedaku - Joanna przytuliła przerażone zwierzątko.
Małgosia poruszyła obolałymi skrzydłami troskliwie sprawdzając ich stan. Wydawało jej się, że spadając rozerwała powłokę lewego skrzydła. Na szczęście wszystko było w porządku. Odetchnęła więc z ulgą. Coraz bardziej ceniła sobie ten przypadkowy dar Papilloniego.
- Uratowałaś mi życie, jeszcze ci za to nie podziękowałam - Joanna z miłością spojrzała na siostrę. - Wszystkim wam dziękuję. Gdyby nie wy leżałabym w tej chwili na dnie przepaści i nikt, nigdy by mnie tam nie odnalazł - powiedziała , a oczy zaszkliły jej się od łez.
Małgosia z Krysia tez miał mokre oczy i podejrzanie pociągały nosami.
- Skończmy już z tymi podziękowaniami - przerwała ckliwą scenę Anetka. - Musimy się przebrać, wysuszyć suknie i cos zjeść bo zachorujemy na zapalenie płuc i nic nam już nie pomoże.
Joanna, Małgosia i Krysia dopiero teraz uświadomiły sobie, że są głodne, przemoczone i dygoczą z zimna. Nie zwlekając zakrzątnęły się wokół plecaków wyjmując materace, śpiwory, ręczniki, suto zastawiony stół oraz dodatkowe świeczniki. Joanna wyjęła również fioletowe jajo i osuszywszy je ręcznikiem troskliwie ułożyła w śpiworze.
Zozo umieściła na stole gdzie przechadzał się swobodnie między talerzami z zadowoleniem próbując każdej potrawy.
Po kolacji, syte i rozgrzane, dziewczynki wyciągnęły się wygodnie na posłaniach.
Małgosia pieczołowicie ułożyła swoje skrzydła, Joanna przytuliła jajo i Zozo, a Anetka z roztargnieniem rozczesywała włosy.
- Prawie wszystko z ciebie zeszło - wrzasnęła Krysia przyglądając się badawczo siostrze.
Anetka drgnęła wyrwana z zadumy.
- Co ze mnie zeszło ? - zapytała zaniepokojona.
- Nie zauważyłaś ? - zniecierpliwiła się Krysia - kolory z ciebie zeszły i nie masz już loków.
Zaintrygowane Małgosia i Joanna przyjrzały się dokładnie koleżance. Krysia się nie myliła. Cera Anetki odzyskała swój normalny odcień, a jej włosy rozprostowały się i wyblakły.
- Super, to chyba od tego deszczu - ucieszyła się Anetka, oglądając uważnie trzymane w palcach pasmo włosów. Było to prawie całkiem proste blond pasmo z leciutkim odcieniem różu.
- 1 paznokcie też przestały mi rosnąć jak oszalałe - dokonała nowego odkrycia coraz bardziej zachwycona Anetka, kontrolując swoje dłonie.
- Można wiec powiedzieć, że deszcz bardzo się przydał - ziewnęła Joanna przeciągając się z rozkoszą.
Teraz, kiedy znalazły bezpieczne schronienie, świat wydawał im się o wiele weselszy, a dobiegający z zewnątrz szum deszczu sprawiał, ze jaskinia sprawiała wrażenie jeszcze przytulniejszej. Świece pogasły. Dzieci powoli ogarniała senność.
- Jutro musimy się pozbyć tego jajka, przynosi nam pecha - mruknęła jeszcze Anetka.
Joanna mocniej przytuliła swój skarb. Chciała coś powiedzieć, zaprotestować ale nie miała już na to siły. Zmęczona wrażeniami zapadła w głęboki, ożywczy sen.
  • 0
algaem

#25 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 23 marzec 2006 - 10:58

19 PROROCZY SEN JOANNY


Dziewczynki spały długo. Birdak parę razy wlatywał do jaskini poświstując cicho, a nie doczekawszy się żadnej reakcji wylatywał z powrotem na zewnątrz jakby rozumiejąc, że poprzedni dzień i ciężka noc poważnie nadwerężyły wątłe siły dzieci.
Tym czasem rozjaśniło się już na dobre. Promienie dziennego światła wpadły do środka rozpalając fioletowe ognie na skalistych ścianach groty. Podróżniczki obudziwszy się prawie jednocześnie, leżały w milczeniu z zachwytem przyglądając się swojemu schronieniu. Czuły się jak gdyby mieszkały we wnętrzu klejnotu.
- Nie macie pojęcia co mi się dzisiaj śniło - przerwała milczenie Joanna.
- Mnie się śniło, że wszystkim nam wyrosły skrzydła i wróciłyśmy do domu i poszłyśmy do szkoły, a gdy znudziły nas lekcje wylatywałyśmy przez otwarte okna i nikt nie mógł nas zatrzymać - nie dała jej dokończyć Małgosia. - A pani od matematyki, wiecie ta z twarzą strzępiela ( strzępiel to taka ryba ), faktycznie zmieniła się w rybę i trzymaliśmy ja w akwarium na parapecie.
- Mnie cała noc męczyły koszmary - weszła jej w słowo Krysia. - Śniło mi się, że nas porwano i uwięziono w jakimś zamku gdzie na śniadanie podawali nam przypalona zupę mleczną, a jeśli nie chciałyśmy jej jeść nasi gospodarze wołali służbę, która na siłę, przy pomocy jakichś rur wlewała nam to paskudztwo do gardeł . Poza tym musiałyśmy być cały czas grzeczne i ładnie uczesane.
- A ja śniłam, że odzyskałam swój poradnik dla rozsądnych dziewczynek - rozmarzyła się Anetka.
- Może pozwolicie mi dokończyć ! - oburzyła się Joanna, która koniecznie chciała zreferować swój sen.
- Mów, przecież nikt ci nie broni - wzruszyła ramionami Małgosia.
- No wiec śniło mi się, że dostałam od rodziców piłkę ; chyba mieli jakiś przypływ gotówki. Piłka była tak śliczna, że nie potrafiłam się z nią rozstać nawet na moment. Nosiłam ja wszędzie ze sobą, miałam nawet specjalne nosidełko na piłkę i nieustannie przytulałam ją lub głaskałam. Pewnego dnia poczułam, że piłka się porusza. Jej miękka powierzchnia wybrzuszyła się i zaczęła falować, a ze środka dochodziło jakieś chrobotanie. Wystraszyłam się, że pęknie - mówiła Joanna bezwiednie gładząc skorupkę fioletowego jaja. - Ten sen był tak realny, że na prawdę czułam ruch i chrobotanie.
- 1 co dalej ? - zapytała lekko znudzona Krysia wciągając przez głowę suchą już, aktualnie fioletową sukienkę.
- Nic, obudziłam się. Ale wiecie co jest najdziwniejsze ? Nadal czuję ruch i chrobotanie - zakończyła Joanna ze zdziwieniem spoglądając na swoją, obejmującą jajo rękę. Zorientowawszy się , że coś jest nie w porządku w popłochu cofnęła dłoń.
- Ono się rusza - krzyknęła spanikowana.
Pozostałe dziewczynki skupiły się wokół jajka, po kolei dotykając kolorowej skorupki.
- Ja nic nie czuję - odezwała się Małgosia kulając jajko po posłaniu siostry.
- Ja też nie - wrzasnęła Krysia - musiałaś się pomylić.
Anetka podniosła podejrzane jajo, potrząsnęła nim lekko i przyłożyła do ucha. Chwile stała bez ruchu.
- Nic nie słyszę - oznajmiła odkładając jajko. Ale musimy się go pozbyć. Najlepiej zostawmy je tutaj, pasuje do wnętrza - dodała.
- Nie ma mowy - Joanna stanowczym ruchem schowała jajko do plecaka. - Jeżeli je tu zostawimy z pewnością spotka je coś złego.
- Przynosi nam pecha - upierała się Anetka. - Wczoraj o mało nie zginęłaś. Jestem przekonana, że to jego sprawka.
- Dajcie już spokój i przestańcie się kłócić o byle co. Przecież to tylko głupie jajko - starała się załagodzić sytuacje Małgosia.
- Jeżeli Joanna chce, nich je sobie dźwiga. Zjedzmy śniadanie i ruszajmy w drogę. Birdak się niepokoi- wrzasnęła Krysia, która wyjrzawszy przez otwór w ametystowej skale dostrzegła srebrnego ptaka kołującego nad przepaścią.
Na śniadanie były liliowe jajka - niespodzianki, kiedy rozbijało się ich skorupki ze środka wypadały malutkie rogaliki z nadzieniem orzechowym.
Zaraz po posiłku dziewczyny wyszły z jaskini i podążyły za przewodnikiem. Jakiś czas szły niebezpiecznie blisko skraju przepaści. Uskrzydlona Małgosia podeszła na sam skraj i spojrzała w dół. Nie dostrzegła dna. Dreszcz przebiegł jej po plecach, cofnęła się szybko na ścieżkę.
- Miałyśmy wczoraj sporo szczęścia - poinformowała Joannę.
Cały dzień szły przez góry. W trudniejszych miejscach bardzo przydały się nowo nabyte umiejętności Małgosi, która latała tam i z powrotem przenosząc bagaże oraz mocując linki asekuracyjne plecione na poczekaniu przez Zozo. Przed zmrokiem natknęły się na małą, płaską polankę porośnięta szmaragdową trawą i tam, chronione od góry potężnym skalnym nawisem, spędziły spokojną noc.
Następnego dnia podjęły wędrówkę. Zmęczone pięły się po coraz bardziej stromych skałach. Najgorzej czuła się Joanna, której plecak stawał się coraz cięższy. Doskonale wiedziała, że ciąży jej tak ametystowe jajo lecz nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, że mogłaby je wyrzucić.
Po paru godzinach intensywnej wspinaczki dotarły na najwyższy, dotykający różowych chmur szczyt. Wyczerpane przysiadły na niewielkiej przestrzeni i rozejrzały się wokół. Tam, skąd przyszły rozciągały się cale połacie tęczowego piasku, a w oddali majaczyła wstęga zamieszkałej przez krwiożercze krolony rzeki. Po przeciwnej stronie gór, dostrzegły pola uprawne, sady oraz strzelające ku niebu wieże jakiegoś zamku.
- Za dwa dni tam dojdziemy - Anetkę wyraźnie ucieszył tan widok.- Jak myślicie, udzielą nam chyba schronienia ? - zastanawiała się podniecona z lubością wspominając piękną sypialnie i różową łazienkę w zamku Lucjusza.
Tym czasem światło dnia przygasło. Nauczone przykrymi doświadczeniami dzieci szybko opuściły szczyt i znalazły odpowiednie na obóz miejsce.
Ta noc również minęła spokojnie i wczesnym rankiem dzieci podjęły wędrówkę. Początkowo wydawało im się, że łatwiej będzie schodzić w dół niż piąć się pod górę lecz życie szybko skorygowało te wyobrażenia. Kiedy po trzech dniach mozolnej wędrówki dotarły do podnóża gór i rozbiły obóz w ślicznym błękitnym gaju Joanna była u kresu wytrzymałości. Jajo zrobiło się tak ciężkie, że ledwo potrafiła je unieść, nocami czuła jak cos się w nim porusza i chrobocze. Nie mówiła o tym nikomu w obawie, że Anetka znowu zacznie nalegać by pozbyć się jajka, a tego Joanna za nic w świecie nie mogłaby zrobić. Przeczuwała rodzące się nowe życie i czuła się za nie odpowiedzialna.
Birdak odleciał, a dziewczynki zjadły kolację i przebrane w piżamy usiadły na materacach. Anetka znalazła w plecaku tubkę fosforyzującej, żółtej maści podpisanej „ cudowna maść lecząca wszystkie skaleczenia, otarcia i rany kłute w okamgnieniu „. Zapobiegliwa dziewczynka wycisnęła po sporej porcji specyfiku na wyciągnięte dłonie Joanny Krysi i Małgosi. Sama również nasmarowała bolące miejsca, a było ich sporo. Na kolanach i łokciach dziewczynki miały mnóstwo drobnych ranek powstałych w wyniku upadków na ostre skalne odłamki. Szyje poobcierały im srebrne sznurki Zozo na których dyndały woreczki z lumami. Resztkę maści Małgosia zużyła do podratowania nadwerężonych skrzydeł. Na szczęście maść działała na prawdę błyskawicznie i już po chwili rany się zagoiły , a dziewczyny poczuły jak wracają im siły.
Zrobiło się późno, pogasły świece. Joanna zasnęła pierwsza tuląc do siebie jajo i przylepka ukołysana łagodnym szumem drzew i delikatnym szemraniem płynącego gdzieś w pobliżu strumienia. Małgosia Krysia i Anetka zasnęły niedługo potem.
  • 0
algaem

#26 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 24 marzec 2006 - 11:06

20 NARODZINY


Było jeszcze ciemno gdy Joanna się obudziła. Coś popiskiwało i poruszało się w jej śpiworze. Przez moment myślała, że to Zozo ale po pierwsze zorientowała się , że przylepek śpi jak zwykle na poduszce przytulony do jej policzka ( czuła jego miękkie futerko ), a po drugie uświadomiła sobie , że Zozo nigdy nie popiskiwał. Zesztywniała ze strachu ostrożnie uchyliła brzeg śpiwora i zajrzała do środka. W ciemnościach patrzyło na nią dwoje jarzących się fioletowo oczu. Wystraszona, błyskawicznie wyskoczyła ze śpiwora i na drżących nogach stanęła obok materaca. Jej serce tłukło się w piersiach jak zamknięty w klatce ptak.
Coś znowu pisnęło, materiał na łóżku poruszył się i jakiś niewielki kształt zaczął pełznąć w stronę wyjścia. Po chwili ze śpiwora wyjrzała liliowa, pokryta drobną łuską główka jakiegoś stworzenia. Już na pierwszy rzut oka widać było, ze nie jest łebek kaczki.
Stworzenie rozejrzało się bacznie wokół siebie, a kiedy jego wzrok padł na drżącą ze strachu i podniecenia Joannę, pisnęło po raz wtóry i wygramoliło się na zewnątrz. Teraz Joanna mogła przyjrzeć mu się dokładnie. Stworek wielkości królika miał ozdobiona krótkimi wyrostkami główkę, a jego pyszczek przypominał trochę wydłużoną mordkę młodego charta. Źrenice jego fioletowych oczu były podłużne jak u kota, a z malutkiej, pełnej ostrych ząbków paszczy wystawał cienki , ruchliwy języczek. Zwierzątko miało dość gruby tułów, krzywe, jaszczurcze łapki , biały brzuszek i ostro zakończony ogonek. Wzdłuż kręgosłupa, do końca poruszającego się na boki ogona, biegł rząd trójkątnych , skórnych wyrostków, a z pleców wyrastały niewielkie , srebrne skrzydełka. Całe jego ciało pokrywała łuska.
Joanna nie wątpiła, że ma przed sobą smoczego oseska. Maleństwo było tak słodkie, ze omal nie rozpłakała się ze wzruszenia patrząc na delikatne, doskonale uformowane ciałko.
- Cześć słoneczko - wyszeptała wyciągając rękę.
Smoczek spojrzał na nią nieufnie, zamrugał długimi rzęsami i wypuścił z nozdrzy niewielkie obłoczki białej pary.
- Nie zrobię ci krzywdy - szeptała dalej Joanna widząc jego wahanie. Powolutku dotknęła małej główki, przesunęła palce na podgardle smoka i połaskotała go delikatnie.
Smoczek pisnął i przewrócił się na plecki odsłaniając wydęty brzuszek. Joanna pogłaskała go, a smok wyciągnął szyję i polizał jej rękę. Widząc, że nabrał zaufania Joanna usiadła na materacu i wzięła smoka na kolana. Ten, wyraźnie zachwycony zaczął podskakiwać, piszczeć od czasu do czasu poruszając skrzydełkami i bez przerwy machając ogonkiem zupełnie jak rozbawiony szczeniak.
W tym momencie obudził się Zozo. Ujrzawszy smoka na kolanach swojej ukochanej pani w oka mgnieniu wyprodukował niewielką pajęczynę i zarzucił ja na wroga krępując jego ruchy.
Złapany w pułapkę smok zaczął się szarpać i piszczeć jeszcze głośniej, a z jego nozdrzy jeden za drugim wydobywały się obłoczki pary.
- Zozo, tak nie wolno - powiedziała Joanna, jedna ręką głaszcząc przylepka, druga wyplątując smoka z pajęczyny. - To jeszcze dziecko - tłumaczyła - musimy się nim zaopiekować. Ciebie i tak kocham najbardziej - dodała widząc, ze Zozo zaczyna gubić włoski. Przywitajcie się ze sobą grzecznie.
Zozo posłusznie podszedł do smoka i stanął przed nim nieruchomo. Maluch powąchał go, trącił nosem, a później polizał fioletowym językiem. Przyjaźń została zawarta.
Małgosia, Krysia i Anetka spały jeszcze w najlepsze kiedy Joanna pozbierała skorupki jaja, wyrzuciła je przed namiot, wyjęła stół rozkładając na nim półmiski z płaskimi różowymi plackami, słoiczki z kolorowymi konfiturami, pełną owocow paterę oraz kryształowe szklanki z ich ulubionym, przypominającym coca - colę napojem. Oprócz czterech alabastrowych, malowanych w smoki talerzy i srebrnych sztućców znalazły się tez dwie miseczki z cienkiej porcelany ozdobione motywami disneyowskich zameczków. Joanna domyśliła się, że są to nakrycia dla smoka, który wspinał się na tylne łapy by dostać się do jedzenia oraz dla cierpliwie czekającego na śniadanie Zozo.
Smakowity zapach ciepłych placków rozszedł się po namiocie drażniąc nozdrza śpiących słodko dziewczynek.
- Ale jestem głodna - wrzasnęła obudzona miłym aromatem Krysia. Zerwawszy się z posłania kucnęła przy suto zastawionym stole. Nagle zamarła w bezruchu. Dopiero teraz zauważyła dwie porcelanowe miseczki . Z jednej jadł Zozo, drugą mlaszcząc i siorbiąc z zapałem opróżniał prawdziwy , mały smok. Nad zwierzętami z niepewną mina stała Joanna.
-Skąd go masz ? - zapytała Krysia łapiąc za jedno ze srebrnych skrzydełek malca.
Smoczek spojrzał na nią groźnie i ani na chwile nie przestając przeżuwać, z głośnym fuknięciem wypuścił obłoczek pary.
- Po prostu wyszedł z jajka - wyjaśniła Joanna
-Dziewczyny, Joanna wysiedziała smoka ! - krzyknęła Krysia szybko cofając rękę. Jest strasznie fajny !
Obudzone wrzaskiem, Małgosia z Anetką usiadły gwałtownie na swoich posłaniach i teraz ze zdziwieniem przyglądały się dziwnemu stworzeniu.
- Jaki słodziutki - zagruchała Malgosia.
Smok machnął ogonkiem, zamrugał uwodzicielsko długimi rzęsami i wspiął się na tylne łapki próbując wgramolić się na kolana Małgosi. Zachwycona dziewczynka podniosła go z ziemi. Smoczek natychmiast zaczął obgryzać końce jej skrzydeł.
- Cudowny - zachwycała się Małgosia wcale nie przejmując się faktem, że jej zadbane, wypielęgnowane skrzydła wyglądają jak przeżute i wyplute chusteczki higieniczne.
- A jednak to nie jest kaczka - Anetka starała się zachować powagę co nie było łatwe gdy patrzyło się na rozkosznego malucha. - Będą jeszcze z nim kłopoty.
Joanna odetchnęła z ulgą. Spodziewała się, że Anetka uprze się by wyrzucić smoka i pozostawić go na pastwę losu. Na szczęści stworzonko było tak śliczne i milutkie, że nie sposób było oprzeć się jego urokowi i wszystkie dziewczynki zakochały się w nim od pierwszego wejrzenia.
Joanna posadziwszy sobie Zozo na ramieniu, pogłaskała go czule. Biedak wyglądał na trochę urażonego faktem, ze całą uwagę skupił na sobie jakiś fioletowy jaszczur.
Musimy go jakoś nazwać - odezwała się Krysia z ustami pełnymi placuszków.
- To chyba dziewczynka - zastanawiała się Joanna patrząc na subtelny pyszczek i długie rzęsy malucha.
- Nazwijmy ją Balbina - zaproponowała Krysia.
Małgosia skrzywiła się z odrazą.
- No , to może Liliana, pasuje do jej koloru - podsunęła Anetka
- To zbyt poważne, ona jest teka maleńka - zaoponowała Joanna.
- Teraz jest maleńka ale kiedyś urośnie i będzie jak znalazł - uparła się Anetka - na razie możemy nazywać ja Lili.
Joanna chciała jeszcze protestować ale po namyśle ugryzła się w język. Wykombinowała sobie sprytnie, że jeżeli Anetka zostanie chrzestną matką smoka to nigdy nie będzie mogła nalegać by się go pozbyć, nawet jeśli zwierzątko cos przeskrobie.
- Niech będzie Lili - zgodziła się podnosząc wierzgającego malucha i całując fioletowa mordkę. Niezbyt zadowolona z takiego obrotu sprawy Lili zaczęła wić się w jej rękach wiec Joanna postawiła ja na ziemi. Mały smok kucnął na środku namiotu i zrobił siusiu.
- Nieźle się zaczyna - westchnęła Anetka biorąc ze stołu serwetkę, by wytrzeć kałużę - Trzeba go wyprowadzić na spacer.
Joanna szepnęła cos do Zozo i już po chwili zakładała na szyję Lili srebrną obrożę z przymocowaną do niej długą smyczą. Mały smok przysiadł na pupie tylną łapą próbując pozbyć się obroży, a kiedy stwierdził, ze mu się to nie uda złapał zębami za smycz szarpiąc nią i powarkując groźnie.
- Zupełnie jak szczeniak - ucieszyła się Joanna.
Otworzyła wejście do namiotu i razem z Małgosią, kusząc okruchami placków i miłymi słówkami wyprowadziły zwierzątko na pierwszy w jego życiu spacer.
Ujrzawszy nowy, nie znany świat Lili straciła zainteresowanie smyczą. Skubała niebieską trawę, próbowała ogryzać korę z drzewa, popychała nosem kamyczki, a kiedy nadleciał birdak zaczęła podskakiwać próbując go złapać. Po długim spacerze cała trójka wróciła do namiotu. Lili przykucnęła i zrobiła fioletową kupkę. Anetka złapała się za głowę.
- To nieprawdopodobne - krzyknęła - ona jest po prostu złośliwa !
Lili, jak gdyby wiedząc , że o niej mowa oparła się przednimi łapkami o kolana Anetki i mrugając rzęsami polizała jej rękę.
- Ty paskudo - Anetka pogroziła jej palcem, podrapała za uszkiem i sprzątnęła kupkę.
Lili była tak urocza, że grzechem byłoby gniewać się na nią.
W jakiś czas później ruszyli w drogę. Tym razem ścieżka prowadziła przez las. Był to zupełnie inny las niż ten należący do sorserii. Błękitne, strzeliste drzewa nie rosły zbyt gęsto, a przez ich liście sączyło się niebieskawe światło. Poszycie lasu tworzyła miękka, niebieska trawa, a w niej rosły dziesiątki gatunków różowych , srebrnych i fioletowych kwiatów, nad którymi unosiły się różnobarwne motyle. Pobocza wygodnej, wysypanej kryształowym piaseczkiem ścieżki porastały niewysokie krzaczki obsypane drobnymi, srebrnymi owockami. Lili zjadła kilka owoców i oblizała się ze smakiem. Widząc to , Małgosia również wsunęła do ust. srebrzystą kulkę, a kiedy ją rozgryzła poczuła cudowny smak malin i poziomek.
Dzień mijał szybko i przyjemnie. W porównaniu z przeprawą przez góry był to sympatyczny spacerek.
Joanna co jakiś czas brała Lili na ręce widząc, że mała szybko się męczy. Smoczyca zasypiała na parę minut w jej ramionach, a kiedy się budziła była rześka i gotowa do dalszych szaleństw. Najbardziej lubiła gonić motyle i mimo iż smycz znacznie ograniczała jej swobodę, upatrzywszy sobie jakąś ofiarę ciągnęła w jej kierunku machając skrzydełkami i buchając parą.
Wieczorem znalazły mała polankę, wymarzone miejsce na obóz ; błękitna, puszysta trawa, wokół krzaki uginające się pod ciężarem pysznych owoców, a po środku niewielkie, szmaragdowe oczko wodne, wypełnione ciepłą, czystą wodą. Płytkie i bezpieczne.
Joanna postawiła na trawie Lili, która natychmiast pociągnęła ją w stronę wody gdzie z wyraźną lubością zaczęła taplać się przy brzegu.
Małgosia , Anetka i Krysia jak co wieczór dopilnowały rozłożenia namiotu i też przyszły popatrzeć na szalejącą z radości Lili.
- Nie wydaje wam się, że ona trochę urosła ? - zauważyła Małgosia zdejmując buty i brodząc w ciepłej wodzie.
Faktycznie, smok, który zaraz po wykluciu się z jaja był wielkości królika, teraz osiągnął rozmiary sporego foksteriera.
- Jeżeli będzie rosła w takim tempie to za parę dni będzie wielka jak koń - zmartwiła się Anetka - a jeśli stanie się agresywna będzie średnio zabawnie.
- Ty zawsze musisz martwic się na zapas, nie myśl o tym i zobacz jaka jest kochana - krzyknęła Krysia, która zrzuciwszy ubranie taplała się w wodzie razem z uszczęśliwionym smokiem. - Woda jest świetna, chodźcie się kąpać.
Joanna, Małgosia , a nawet Anetka nie dały się długo namawiać i nie zwlekając poszły za przykładem najmłodszych uczestniczek wyprawy. Nawet Zozo, zamoczywszy najpierw łapki odważnie wszedł do wody i opłynął dwa razy całe jeziorko przezornie nie oddalając się od brzegu.
Po kąpieli przyszła kolej na kolację. Lili zjadła tak dużo chrupiących jak chipsy płatków kwiatowych z różnokolorowymi dipami oraz popiła taką ilością różanego soku, że Joanna poważnie zaczęła obawiać się o jej zdrowie, lecz smoczyca zaraz po posiłku wsunęła się do śpiwora i natychmiast zasnęła syta i zadowolona. Ponieważ zrobiło się późno dzieci oraz Zozo poszli za jej przykładem.
Następnego dnia dzieci oraz towarzysząca im menażeria podjęli wędrówkę. W ciągu nocy Lili osiągnęła rozmiary wyżła, pokrywająca jej skrzydła przejrzysta błonka wyraźnie pogrubiała, a kiedy fuknęła na Zozo, który chciał podkraść jej z miseczki jakiś okruch, z jej pyszczka na moment wydobył się malutki ale wyraźny błękitny płomyczek ; taki jak ten w piecyku gazowym. Nadal jednak była posłuszna i bardzo przyjacielska.
Przez całe dwa dni wędrowali przez las. Lili stawała się z dnia na dzień coraz większa chociaż nie rosła już tak gwałtownie jak przez pierwsze dwie doby po narodzeniu.
Okazało się, że jest dosyć inteligentnym stworzeniem ponieważ obserwując podlatującą od czasu do czasu Małgosię, sama, bez niczyjej zachęty, zaczęła naśladować latającą dziewczynkę i po paru godzinach ćwiczeń potrafiła już przelecieć parę metrów, niewysoko nad ziemią. Joanna zrezygnowała z trzymania jej na smyczy dochodząc do wniosku, ze Lili nie ma zamiaru uciekać, a jako, że osiągnęła już gabaryty owczarka niemieckiego nie istniała obawa, że mogłaby zawieruszyć się w trawie.
Kolejnego dnia, po paru godzinach marszu dotarli na rozstajne drogi. Jedna z nich ,szeroka , wysypana białym żwirkiem prowadziła przez rzednące drzewa na otwartą przestrzeń, druga, błotnista, ponura i odrażająca skręcała ostro w lewo przy czym wydawało się, że zawraca z powrotem do lasu.
Oczywiście, birdak bez wahania poleciał w lewo.
- Chyba nie wpakujemy się w to błoto - mruknęła niezadowolona Krysia - poza tym nie po to wyszłam wreszcie z lasu żeby do niego wracać.
- Ale przewodnik wyraźnie pokazuje nam dokąd mamy się udać - westchnęła Joanna.
- Ten ptak może się mylić - stwierdziła autorytatywnie Anetka otrząsając się na samą myśl o przeprawie przez cuchnące błoto. Ja też mam dość łażenia po lesie. Małgosia, poleć kawałek za birdakiem i zbadaj teren - poprosiła.
Małgosia podskoczyła, zamachała skrzydłami i znikła między drzewami. Po około pól godzinie wróciła ze zwiadów zmęczona i strasznie brudna.
- Beznadziejnie - oznajmiła bezskutecznie starając się doprowadzić do porządku ubranie.
- Wszędzie wykroty, dziury, a las jest tak gęsty, że zaczepiłam skrzydłem o drzewo i wpadłam w jakieś ohydne bagno. O mały włos mnie nie wciągnęło - wzdrygnęła się na samo wspomnienie.
- No cóz, chyba jednak nie mamy wyboru, musimy iść w lewo. W gazecie wyraźnie było napisane, że birdak nigdy się nie myli, uważam , że możemy napytać sobie biedy idąc inną niż wskazaną przez niego drogą - Joanna stanowczo postawiła stopę na błotnistej ścieżce. Lili wyprzedziła ją i teraz z wyraźnym upodobaniem miesiła łapami brunatną maź zapadając się w błoto aż po brzuch. Małgosia, Anetka i Krysia niezdecydowanie stały na rozstajach.
- Nie ma na co czekać ! - krzyknęła Joanna przeskakując z kamienia na kamień by ominąć najgłębsze kałuże.
W tej chwili rozległ się głos trąbki i zza zakrętu żwirowej ścieżki wyłonił się zastęp jeźdźców. Pięć wampirów rodzaju męskiego ubranych w hawajskie koszule oraz blado - różowe falbaniaste spódniczki siedzących na grzbietach białych, przykrytych w kapiącymi złotem czaprakami lwiaroni, otoczyło zaskoczone Małgosię, Krysię i Anetkę. Widząc co się dzieje Joanna zawróciła z drogi i gwizdnąwszy na ubłoconą niemiłosiernie Lili dołączyła do towarzyszek.
Wampir z trąbką zeskoczywszy ze swojego wierzchowca, pokłonił się nisko i szczerząc w usmiechu ostre zęby odezwał się głosem chłopca przechodzącego właśnie najgorszą formę mutacji w te słowa : „Nasi państwo, pani Barbina wraz z mężem, panem Keno Soleio, właściciela najpiękniejszego w tej krainie zamku pragną zaprosić szanowne panie w gościnę na co nalegają zarówno oni sami jak i ich nadobne córki.
Szczęśliwie acz z niejakim trudem wygłosiwszy swoją kwestię, wampir wytwornym ruchem dłoni odgarnął z czoła złoty lok i zastygł w półukłonie w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Bardzo nam przykro ale nie możemy skorzystać z uprzejmego i jakże nam miłego zaproszenia szanownych państwa Soleio - odkłoniła się Małgosia. - Niestety w tej chwili nie mamy czasu na takie przyjemności. Może innym razem.
- Obawiam się, że moi państwo nie przyjmą odmowy - zapiszczał cienko wampir.
Z jego twarzy nie schodził uprzejmy uśmiech lecz oczy błysnęły zimnym, złym blaskiem,
- Mamy tu dla szanownych pań wygodny środek transportu - klasnął w dłonie i zza zakrętu wyjechała zaprzężona w dwa białe lwiaronie złota wysadzana kolorowymi kamieniami kareta. Bogato rzeźbione drzwi pojazdu otworzyły się bezszelestnie. Wampir z mutacją nie znoszącym sprzeciwu gestem zaprosił dziewczynki do środka.
Właściwie wcale nie miały zamiaru nigdzie jechać lecz widząc stanowczą postawę i nieprzyjazne spojrzenia świty państwa Soleio bez protestów wspięły się po schodkach i znikły wewnątrz pojazdu. Lili wskoczyła za nimi i cała ubłocona rozciągnęła się na obitej drogocennym , wzorzystym materiałem kanapce. Dzieci usadowiły się na drugiej. Drzwiczki zamknęły się z cichym kliknięciem i kareta potoczyła się żwirowaną leśną ścieżką, która kiedy już wyjechali z lasu przerodziła się w szeroką, wygodną drogę. Za nimi rozlegały się rozpaczliwe nawoływania kołującego nad rozstajami birdaka.
  • 0
algaem

#27 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 27 marzec 2006 - 09:36

21 RODZINA SOLEIO


Kareta z godnością toczyła się prostą drogą, dziewczynki przez przysłonięte koronkowymi firaneczkami okienka z zaciekawieniem obserwowały krajobraz. Przemierzali teraz płaskie przestrzenie podzielone na równe kwadraty pól uprawnych. Po raz pierwszy miały okazję zobaczyć pracujące wampiry. Stwory te wyglądały na niedożywione i wszystkie, niezależnie od wieku oraz płci, poubierane były w znoszone kolorowe T - shirty i falbaniaste spódniczki. Niewzruszona Lili spała z pyszczkiem między przednimi łapami, a błoto , w którym się wcześniej wytarzała wyschło i odpadało z niej płatami brudząc złota podłogę pojazdu.
- Chyba napadli na sklep z chińskim chłamem - odezwała się Małgosia kiedy mijali kolejną grupę pracujących w pocie czoła, dziwacznie przyodzianych wampirów. -Skąd oni wzięli takie ciuchy ?
- Ty się lepiej zastanów jak stąd uciec - przerwała jej dociekania Anetka -mam wrażenie, że zostałyśmy porwane tylko jeszcze nie wiem w jakim celu.
- Nie żartuj - prychnęła rozzłoszczona Joanna. - Nie trzeba było oskarżać birdaka o zmylenie drogi i ruszać w to błoto.
Joanna i Anetka patrzyły na siebie z nieukrywaną złością.
- Nie kłóćmy się teraz tylko pomyślmy jak się stąd ewakuować - usiłowała załagodzić sytuację Małgosia.
- Nie uda nam się uciec - wrzasnęła Krysia z nosem przyklejonym do szyby - właśnie wjeżdżamy na jakiś dziedziniec, wszędzie pełno straży.
Kareta stanęła, drzwiczki się otworzyły. Obudzona lekkim wstrząsem Lili, ziewnawszy szeroko wyskoczyła na brukowany różowymi, ozdobionymi złotym ornamentem płytami podjazd. Chcąc nie chcąc dziewczynki poszły za jej przykładem.
- Fuj, - otrząsnęła się Joanna rozejrzawszy się wokół - niedobrze się robi.
Stały na otoczonym fikuśnym biało - złotym murem podworcu, na którym wznosił się zbudowany jakby z różowej i pomarańczowej pianki zamek ozdobiony nieprawdopodobną ilością niejednorodnych stylowo wieżyczek. Złote okna, drzwi i malowidła raziły w oczy. Aleja w równym rzędzie rosnących, powycinanych w dziwaczne formy, sztucznych, fioletowych i seledynowych drzewek prowadziła do okolonych rzeźbioną w złocie balustradą schodów, na szczycie których stała para wyglądających jak plastikowe postacie dorosłych wampirów w towarzystwie podobnych mniejszych; chyba dzieci.
- Oto państwo Barbina i Keno Soleio wraz z córkami Tumanną i Cymbaliną - zabuczał wampir z trąbką i mutacją - przywitajcie ich godnie.
Dziewczynki weszły na schody i stanęły oko w oko z wampirzą rodziną, zaś Lili zajęła się obgryzaniem krzaka, któremu ktoś w przypływie fantazji nadał kształt krasnala z tubą pasty do zębów pod pachą.
- Witamy w naszych skromnych progach - odezwała się pani Barbina z krzywym uśmiechem na wąskich wargach.
Była średniego wzrostu wampirzycą o płaskiej pokrytej grubą warstwą makijażu, spod którego wyzierała granatowa skóra twarzy o skośnych, prawie przezroczystych oczach. Z głowy spływały jej złote sztywne loki. Ubrana była w bogatą suknię z amarantowej smoczej łuski i pantofle na niebotycznych obcasach. Palce jej stóp i dłoni zakończone długimi czerwonymi pazurami, podobnie jak naciągnięte płatki uszu, szyję i nadgarstki zdobiła ciężka, złota biżuteria. Pod pachą trzymała malutkiego smoka w brylantowej obróżce, ze złotą kokardką na uchu. Smoczek wyrywał się z jej rak i piszczał tak przeraźliwie, że aż świdrowało w uszach,
- Miniaturka - wyjaśniła widząc , że dziewczynki gapią się z otwartymi buziami na jej wrzaskliwego pupilka - śliczny, prawda ?
- Rzeczywiście czarujący - Małgosia uprzejmie pochwaliła potworka.
Smoczek wyrwał się wreszcie swojej pani, zbiegł po schodach i piszcząc wniebogłosy zaczął obskakiwać zdziwioną tak nieuprzejmym powitaniem Lili próbując, na szczęście bezskutecznie, odgryźć jej ogon.
- Duży smok pójdzie do zwierzętarni - odezwał się pan Keno gestem ozdobionej sporych rozmiarów sygnetem dłoni przyzywając jakiegoś wyjątkowo wrednie wyglądającego wampira odzianego w T - shirt w żółte kotki.
Wampir podszedł do niczego nie podejrzewającej Lili i zręcznym ruchem zarzucił jej na szyję gruby sznur. Lili pisnęła przerażona usiłując się uwolnić. Joanna chciała przyjść jej z pomocą lecz gospodarz złapał ja za rękaw zatrzymując w miejscu.
- Nic jej nie będzie - powiedział wyniosłym tonem. - Mamy wspaniałe pomieszczenia dla zwierząt, zostanie napojona i nakarmiona. Później pójdziecie ją odwiedzić.
Dziewczynki z rozpaczą patrzyły jak służący ciągnie szalejącą na uwięzi Lili w stronę białego budynku przypominającego olbrzymią stajnię. Po chwili obydwoje zniknęli za złotymi drzwiami.
- Natychmiast oddaj nam naszego smoka - wrzasnęła rozwścieczona Krysia.
- Przestań krzyczeć bo zostaniecie ukarane, wy i wasz smok - zasyczał Keno obnażając ostre kły.
Dzieci skuliły się i z obawą spojrzały na pana domu.
Keno, podobnie jak żona miał bardzo granatową cerę. idealnie zaczesane, czarne włosy tworzyły na jego głowie coś w rodzaju hełmu. Był dość wysoki, gruby brzuch wylewał mu się znad złoconego paska przytrzymującego garniturowe spodnie z ostrym kantem. Całości dopełniała biała , radioaktywna koszula z dużym kołnierzem rozpięta na piersiach. Na szyi i nadgarstkach połyskiwały złote łańcuchy.
- Teraz Grylicja zaprowadzi was do waszego pokoju, a potem dotrzymacie towarzystwa naszym córkom. Po to tu jesteście.
Stojące u boku ojca Tumanna i Cymbalina zachichotały złośliwie. Obie miały płaskie twarze i blade oczy swojej matki. Tumanna - blondynka - ubrana była w seledynową, a Cymbalina -brunetka - w jaskrawo - pomarańczową falbaniastą suknię. Wzorem rodziców dźwigały na sobie niesamowite ilości złotej biżuterii w bardzo złym guście.
Proszę za mną panienki - zwróciła się do dziewczynek Grylicja - korpulentna ubrana jak reszta służby we wzorzysty, tandetny T - shirt oraz falbaniastą spódniczkę wampirzyca i poprowadziła nie je, nie mające odwagi się sprzeciwić dziewczynki, wykładanymi kosmatymi chodnikami korytarzami w głąb zamku. Po drodze mijały mnóstwo pomieszczeń, a wszystkie były jarmarcznie kolorowe i kapały złotem. Na ścianach wisiały kiczowate obrazy w bogato zdobionych ramach, a w kątach i na podestach poustawiano mnóstwo gipsowych, malowanych błyszczącymi farbami postaci wampirów.
- Jadalnia, pokój wypoczynkowy, apartamenty panienek, łaźnie, gabinety państwa Soleio - objaśniała Grylicja.
- Jakie gabinety ? - zainteresowała się Małgosia.
- Państwo Soleio są najsłynniejszymi w naszej Krainie stomatologami - Grylicja wyglądała na szczerze oburzoną faktem iż ktoś może tego nie wiedzieć.
- To wampiry też mają kłopoty z zębami - zdziwiła się Anetka.
- Jeśli ktoś ma zęby, ma również kłopoty z zębami - ucięła dyskusję służąca. - Tu będziecie spały - dodała otwierając niewielkie, ukryte za grubą kotarą drzwiczki i puszczając dziewczynki przodem. Kiedy tylko przekroczyły próg, drzwi natychmiast się za nimi zatrzasnęły, a w zamku zazgrzytał klucz. Małgosia rzuciła się do klamki ale było już za późno. Zostały uwięzione.
- Nigdy się stąd nie wydostaniemy - krzyknęła z wściekłością Joanna przytulając bardzo zestresowanego Zozo, który cały czas siedział schowany w jej plecaku i dopiero teraz odważył się wyjść z ukrycia.
- Rozejrzyjmy się dokładnie, może znajdziemy jakieś inne wyjście - zaproponowała rozsądnie Anetka.
Pomieszczenie było niewielkie i dość zaniedbane. Skromne umeblowanie stanowiły ustawione pod odrapanymi ścianami wąskie prycze przykryte dziurawymi kocami, pokrzywiony, chybotliwy stolik pod oknem i cztery twarde stołeczki. Krysia otworzyła okno i wyjrzała na zewnątrz.
- Tędy nie uciekniemy - westchnęła zawiedziona.
Joanna , Małgosia i Anetka również wyjrzały przez okno. Mimo, że ich więzienie znajdowało się na najniższym poziomie zamku za oknem ziała skalista przepaść, na dnie której płynęła woda. W wodzie coś się kłębiło. Z tej odległości nie można było dostrzec co za stworzenia zamieszkują otaczającą zamek fosę ale należało założyć , że nie są to łagodne, złote rybki spełniające chętnie trzy życzenia. Jakby tego było mało wokół krążyły ogromne, podobne do pterodaktyli ptaszyska, a jeden z nich, dostrzegłszy wychylające się z okna dziecięce główki zapikował w dół i gdyby nie refleks Krysi, która w ostatnim momencie zatrzasnęła okiennice, dopadłby którąś z nich bez wątpienia.
- Paskudne ptaszysko - wydyszała łapiąc się za serce Anetka - Jest wielki jak awionetka.
- Będziemy musiały uważać z wietrzeniem - ze stoickim spokojem podsumowała wydarzenie Krysia myszkując po pokoju.
- Tu jest jakieś wyjście - krzyknęła kiedy odsuwając brudną zasłonkę natknęła się na niewielkie, zbite byle jak z paru desek drzwiczki.
Niestety, okazało się, że drzwiczki prowadzą do równie małej i zaniedbanej jak pokój łazienki, wyposażonej w pęknięty sedes i zardzewiały prysznic.
- Sama nie wiem co gorsze - zastanawiała się Joanna siadając na twardej pryczy - ten brud tutaj czy lukier na zewnątrz. Właściciele tego zamku muszą być do cna wyzuci z jakiegokolwiek poczucia dobrego smaku. Ale z drugiej strony co mnie to obchodzi - dodała smutno - najbardziej martwię się o Lili.
Kiedy tylko wspomniała jej imię Krysia, Anetka i Małgosia również posmutniały. Zdążyły już pokochać psotnego, smoczego dzieciaka i bardzo niepokoił je los pupilki. Jakiś czas siedziały w milczeniu obserwując krążące za oknem olbrzymie ptaszyska.
Nagle rozległ się odgłos przekręcanego w zamku klucza i do pokoju weszła Grylicja.
- Panienki wzywają was do siebie - oznajmiła sucho.
Joanna ukrywszy Zozo w kapturze wyszła za Grylicją na korytarz. Za nią podążyły Krysia, Anetka oraz Małgosia. Szły tą samą co poprzednio drogą. Kiedy mijały gabinety państwa Soleio, zza zamkniętych drzwi dobiegły ich tak potworne wrzaski, że przystanęły na moment bojąc ruszyć się z miejsca.
- To tylko pacjent - wyjaśniła niewzruszona Grylicja. - Moi państwo uwielbiają wyrywać zęby, a że zastrzyk z omaminy jest bardzo drogi, tylko nieliczni mogą sobie pozwolić na znieczulenie.
Dzieci przyspieszyły kroku chcąc jak najszybciej uciec przed bolesnym wyciem dręczonego na fotelu dentystycznym nieszczęśnika. Grylicja zatrzymała się przed jakimiś drzwiami, zapukała, a kiedy ze środka dobiegło opryskliwe „ wejść „, otworzyła je wpuszczając więźniarki do błyszczącego wszystkimi jaskrawymi kolorami świata oraz jak wszystko w zamku, kapiącego złotem, dużego pokoju. Kiedy ich wzrok przyzwyczaił się do zwariowanej kolorystyki wnętrza dostrzegły siedzące na wzorzystym rzecz jasna dywanie Tumannę i Cymbalinę zajęte składaniem z drobnych elementów miniatury zamku, wiernej kopii zamku państwa Soleio. Obok leżeli porozrzucani prawdopodobnie jego przyszli mieszkańcy; złotowłosa, długonoga plastikowa wampirzyca oraz jej szczupły, czarnowłosy partner.
- Musicie nam pomóc dokończyć ten zamek - rozkazała Cymbalina nie racząc nawet spojrzeć na stłoczone przy drzwiach dziewczynki.
- Ruszcie się - ponagliła Tumanna poprawiając tlenioną grzywkę.
Dzieci przysiadły na dywanie obok małych wampirzyc.
- Mama nam kupiła - pochwaliła się Cymbalina podsuwając im stosik drobnych elementów. -Nasi rodzice są strasznie bogaci i kupują nam wszystko czego sobie zażyczymy.
- Tyle zarabiają na wyrywaniu zębów ? - zdziwiła się Małgosia.
- Ach nie - roześmiała się z wyższością Tumanna. - wyrywają dla rozrywki. Są właścicielami jedynych w krainie plantacji wykorzystywanej do znieczuleń omaminy, a także importują z zewnątrz ubrania, które później sprzedają w swoich sklepach wszystkim okolicznym mieszkańcom, a musicie wiedzieć , że naszej służbie i poddanym nie wolno ubierać się w nic innego.
- Teraz rozumiem - mruknęła Joanna - byłam pewna, że skądś znam ten rodzaj ciuchów. U nas sprzedają je na targach.
- Nasi rodzice są monopolistami w tej dziedzinie - ciągnęła wyraźnie dumna z przedsiębiorczości rodziców Tumanna - ponad to raz do roku odbywa się w naszym regionie obowiązkowe wyrywanie zębów. Każdemu z poddanych wyrywa się po jednym zębie na miejsce, którego rodzice wstawiają nowy. To świetny interes bo rwanie i proteza bardzo dużo kosztują.
- A co się dzieje w przypadku gdy wampir nie ma już własnych tylko sztuczne zęby ? - spytała zaciekawiona Krysia montując ostatnią wieżyczkę na szczycie cukierkowego zamku.
- Wtedy nasi rodzice wyrywają te sztuczne i wstawiają następne - wyjaśniła Cymbalina. - Ale nie bawi ich to zbytnio ponieważ wyrywanie sztucznych zębów prawie nie boli i pacjenci zwykle nie krzyczą ograniczając się do nudnych jęków.
- A co robią ci, którzy nie mają pieniędzy by zapłacić za obowiązkowe usługi stomatologiczne ? - indagowała dalej Krysia.
- Muszą to odpracować - odparła zniecierpliwiona opowiadaniem oczywistych według niej historii Cymbalina, wciskając plastikową wampirzycę w balową suknię. - Całe to pospólstwo, które pracuje dla nas w zamku i na plantacjach odpracowuje swoje długi.
- Ohyda - oburzyła się Małgosia - wykorzystujecie, okaleczacie i oszukujecie tych biedaków. To wstrętne !
- Głupia jesteś - prychnęła Tumanna wygładzając szeleszczące fałdy seledynowej sukni. - to tylko służba, niższa klasa , niech się cieszą, że mogą dla nas pracować , i że pozwalamy im na siebie patrzeć. A teraz dość już dyskusji. Jesteście tutaj bo zapragnęłyśmy nowej rozrywki. Uważajcie, bo kiedy nas znudzicie lub będziecie nieposłuszne każemy was wrzucić do fosy ze strzępillami. To też będzie niezła zabawa.
Anetka głośno przełknęła ślinę.
- Co to są strzępille ? - zapytała ze ściśniętym gardłem.
- To takie ryby - zachichotała obrzydliwie Tumanna - rozrywają wszystko na strzępy.
ich rozmowę przerwało wtargnięcie Grylicji uzbrojonej w złoty, wysadzany rubinami ryczący odkurzacz. Nie zwracając na nikogo uwagi zaczęła odkurzać puszysty dywan z zapałem wsysając wszystkie drobne nie zmontowane jeszcze elementy zameczku, ubrania wampirzych lalek, ich plastikowe dzieci oraz psy, a także miniaturową zastawę stołową i mebelki.
Joanna, Małgosia i Anetka odruchowo rzuciły się do zbierania kolorowych drobiazgów chcąc uchronić jak najwięcej zabawek przed zapalczywością służącej.
- Zostawcie to ! - wrzasnęła Tumanna przekrzykując ryk odkurzacza - Mama kupi nam nowe.
Obydwie z Cymbaliną siedziały z podwiniętymi nogami na ozdobnej wyściełanej kanapce ze stoickim spokojem obserwując poczynania Grylicji, która skończywszy swoja pracę schowała odkurzacz do kieszeni ( zmniejszył się najpierw do rozmiarów pudełka zapałek ) i wyciągnąwszy zza paska duży grzebień wyczesała starannie frędzle kolorowego dywanu.
Gotowe - sapnęła zadowolona. Wy , panienki - skłoniła się do znudzonym, młodym wampirzycom - przebierzcie się przed kolacją, a wy - skinęła na stłoczone pośrodku pokoju dziewczynki pójdziecie teraz do swojego pokoju i zostaniecie tam dopóki po was nie przyjdę.
To mówiąc wyszła na korytarz, a za nią w milczeniu podążyły więźniarki. Kiedy dotarły do swojego nędznego pokoiku, Grylicja znowu zamknęła za nimi drzwi na klucz. Dzieci już na wstępie z przerażeniem dostrzegły, że znikły gdzieś ich cenne plecaki.
- Jakie to szczęście, że zabrałam ze sobą Zozo - odezwała się Joanna kiedy minął pierwszy szok wywołany bezczelna kradzieżą.
- Musimy bardzo pilnować tego co nam jeszcze zostało - Małgosia poklepała ukryty pod suknią woreczek z lumami i zaszeleściła magiczną gazetą, którą z przyzwyczajenia nosiła w rękawie.
Usłyszawszy charakterystyczny odgłos miętego papieru Anetka nieco się ożywiła.
- Pokaż gazetę, może znajdziemy w niej jakąś radę - powiedziała z nadzieją siadając na pryczy koleżanki.
Małgosia wykonała polecenie, a uwolniona z rękawa gazeta otworzyła się na siódmej pomarańczowe stronie. Na jaskrawym tle wykwitły złote litery układając się w następującej treści napis ; „ Uciekajcie, grozi wam wielkie niebezpieczeństwo. Na razie jesteście tylko zabawkami panien Soleio lecz kiedy ich rodzice zorientują się kim na prawdę jesteście i jaką powierzono wam misję, marny wasz los. Pani Soleio pochodzi w prostej linii z rodu Helmonolów, a chociaż z rodziną pozostaje w dość oziębłych stosunkach i oboje z mężem kompletnie nie interesują się tym co się dzieje w Krainie, zajęci tylko i wyłącznie zarabianiem pieniędzy oraz pielęgnacją własnej urody, po urodzinowym balu , na który zaprosili mnóstwo gości z pewnością zostaniecie zdemaskowane. To już za dwa dni. „
- To wszystko ? - zapytała z niedowierzaniem Joanna. - Żadnych planów ucieczki, żadnej mapy terenu, czy chociażby prostej rady jak bezpiecznie wydostać się z pilnie strzeżonego zamku ? - zakpiła, choć wcale nie było jej do śmiechu.
- Niestety, nie ma tu nic więcej - westchnęła Małgosia uporczywie gapiąc się w blednące powoli litery.
- No to musimy same coś wymyślić - stwierdziła Krysia wiercąc się na niewygodnej pryczy.
Od drzwi rozległo się charakterystyczne chrobotanie klucza i do pokoju weszła Grylicja pchając przed sobą wózeczek przykryty haftowanym złotem prześcieradłem.
- Kolacja - oznajmiła stawiając na blacie chybotliwego stolika tacę z jedzeniem, po czym wyszła nie spojrzawszy nawet na dziewczynki, które już szykowały się by zapytać o zaginione plecaki.
Małgosia podeszła do stolika, podniosła pokrywę olbrzymiej, ozdobnej wazy i zajrzała do środka. Buchnęła para i w powietrzu rozniósł się duszący, mdły zapach.
- Wygląda jak rozgotowany, zielony makaron polany zakrzepłą krwią - poinformowała - otrząsnęła się Małgosia cofając się z obrzydzeniem.
- Przestań mówić takie rzeczy bo robi mi się niedobrze - Anetka odsunęła koleżankę, zerkając w głąb naczynia. - No cóż, nie wygląda to apetycznie i pachnie też nie najlepiej ale przecież musimy coś jeść.
Zachowując zdrowy rozsądek i zimną krew nałożyła na talerze po porcji krwawo - zielonej bryi i by dać pozostałym, zbyt jak na jej gust wybrednym dziewczynkom dobry przykład, pierwsza usiadła na niewygodnym stołku sięgając po łyżkę. Starając się nie oddychać zbyt głęboko i nie patrzeć w talerze dziewczynki, które od śniadania nie miały nic w ustach zabrały się do jedzenia. Danie miało mdły smak budyniu waniliowego okraszonego kaszanką. Ze zrozumiałych względów, po skończonym posiłku w wazie pozostała spora ilość tego paskudztwa..
Nawet nie chcę wiedzieć co lub kogo przed chwilą zjadłam - krzyknęła Krysia podnosząc do ust szklankę mętnego napoju. Pociągnęła spory łyk płynu by pozbyć się ohydnego smaku budyniu i kaszanki, zakrztusiła się i wypluła go na podłogę.
- To jest jeszcze wstrętniejsze niż jedzenie - prychnęła ocierając usta serwetką - pływają w tym kożuchy !
- Ja sobie tak myślę, - odezwała się Joanna odsuwając od siebie szklankę, z której właśnie miała zamiar się napić - że pomijając wszystkie inne względy musimy szybko stąd spływać bo jeśli każdy następny posiłek będzie tak smaczny jak ta kolacja, niedługo pomrzemy z głodu.
Nawet Zozo, zwykle bardzo żarłoczny skubnął zaledwie parę kęsów, po czym zdegustowany schował się pod poduszkę.
- A jeżeli oni nas ukarzą za to , że nie chcemy jeść tego co nam dają ? - zastanowiła się Małgosia. To bardzo prawdopodobne, czytałam, że podróżnicy chcąc zaprzyjaźnić się z nowo odkrytymi plemionami musieli zjadać różne świństwa, którymi tamci ich częstowali, a gdyby tego nie zrobili mogliby sami zostać zjedzeni.
- Nie przejmowałabym się tym aż tak bardzo, ale jeśli tek cię ten problem niepokoi jest na to rada - Krysia stanowczym ruchem otworzyła okno, złapała ciężką wazę i wylała jej zawartość na zewnątrz.
W powietrzu aż się zakotłowało. Potworne ptaszyska rzuciły się na lecące z góry ochłapy chwytając je w locie i połykając łapczywie. Dzieci przez chwile przyglądały się niezwykłemu zjawisku zafascynowane, po czym Krysia, idąc za ciosem wylała za okno zawartość szklanek. Zauważywszy to ptaki próbowały pochwycić krople i kożuchy lecz większość spadła do fosy.
Tym razem zakotłowała się woda. Żyjące w niej strzępille wypłynęły na powierzchnię łykając drobinki pokarmu. Widząc to ptaki przypuściły atak na ryby.
- Ohyda - skrzywiła się Joanna zatrzaskując okno.
- Ohyda czy nie, może to dla nas jakaś szansa ratunku - Małgosia zlazła ze stołka i stanęła na ziemi rozprostowując skrzydła. - Jeżeli uda nam się zgromadzić większą ilość jedzenia i zająć nim na dłuższy czas uwagę drapieżników Zozo mógłby zbudować sieć, po której dostałybyśmy się na dziedziniec, a kiedy już tam będziemy na pewno uda nam się jakoś wydostać poza mury zamku.
- Niegłupi pomysł .- Anetka spojrzała z podziwem na koleżankę. Myślę, że powinnyśmy zaplanować ucieczkę na dzień wielkiego przyjęcia. Będzie wtedy trochę zamieszania co może okazać się dla nas korzystne.
W tym momencie musiały przerwać rozmowę gdyż do pokoju weszła Grylicja, wyjęła z kieszeni odkurzacz, a kiedy urósł wessała wen wazę, talerze oraz szklanki, po czym wyszła bez słowa
Ponieważ zapadł już zmrok dzieci umyły się w obskurnej łazience i ułożyły na pryczach.
- Musimy dowiedzieć się gdzie schowali nasze plecaki - odezwała się Anetka kontynuując przerwana wcześniej rozmowę.
i nie możemy zapomnieć o Lili - dodała Joanna.
  • 0
algaem

#28 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 27 marzec 2006 - 11:56

No, tak...
Najpierw duża przerwa, a potem porcja horroru... Nie masz litości!
Mam nadzieję, że nie każesz mi czekać kolejnych 3 dni na ciąg dalszy???
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#29 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 28 marzec 2006 - 09:30

:) Ewita,
ja nie jestem taka podła;) , tylko nie zawsze mam dostęp do internetu.

22 UCIECZKA


Następne dwa dni minęły niepostrzeżenie. Więźniarki wiele czasu spędzały w pokojach dziecięcych towarzysząc Tumannie i Cymbalinie w zabawach, co polegało głównie na tym, że wysłuchiwały ich przechwałek, podczas gdy młode wampirzyce pokazywały im coraz to nowe zabawki. Dzieci dowiedziały się nawet dlaczego wampiry z rodziny Soleio mają taka ciemną karnację. Otóż okazało się , że na ostatnią rocznicę ślubu pan Keno sprowadził dla swojej żony spoza granic Krainy, urządzenie zwane przez nich przyciemniaczem uszlachetniającym. Przyciemniacz miał przyjemny dla wampirów kształt trumny, w której członkowie uprzywilejowanej rodziny zamykali się na długie godziny wychodząc później „ opaleni na ciemny granat „. Pani Barbina była zdania, że to bardzo wytworny, dodający uroku kolor.
Co jakiś czas, w pokoju zabaw pojawiała się Grylicja z nieodłącznym odkurzaczem, wsysając rozrzucone zabawki, a niewzruszone tym rozpieszczone wampirze dzieciaki wyjmowały z pudeł następne. Przechodząc codziennie obok drzwi gabinetów dentystycznych ( okazało się, że państwo Soleio rwą na dwa fotele ) dziewczynki zmuszone były słuchać rozpaczliwych krzyków dręczonej biedoty.
Były też i pozytywne strony tych przechadzek. Krysi udało się kiedyś podsłuchać rozmowę dwóch robotników, wyklejających korytarz nową wyjątkowo bogato zdobioną tapetą. Z rozmowy tej dowiedziała się, że niezwykłe, czarodziejskie plecaki trzymane są w zamkniętym na klucz, pilnie strzeżonym pomieszczeniu w smoczarni. To była bardzo cenna informacja.
W całym zamku panowało gigantyczne zamieszanie. Nieustannie cos poprawiano i ulepszano. Wydawało się, że wszystkie wolne miejsca zapchane są krzykliwymi bibelotami, a każdy wolny skrawek ściany zawieszony obrazami. Mimo to ciągle napływały nowe skrzynie wypełnione przeróżnymi ozdobami, które służba upychała w najdziwniejszych miejscach nadzorowana przez samą , wydającą piskliwe polecenia Barbinę dopingowaną przez skaczącego w podnieceniu wokół niej, miniaturowego smoka. Po korytarzach nieustannie kursowali dostawcy sztucznych kwiatów i żywności. Zważywszy całe to zamieszanie dzieci chętnie wracały do swojej spokojnej celi. Nie zapomniały też o gromadzeniu żywności, którą upychały pod pryczami. Na szczęście Grylicja nie zawracała sobie głowy dokładnym sprzątaniem ich pokoju, ograniczając się do przynoszenia posiłków i wsysania w odkurzacz pustych naczyń.
Wieczorem w dniu przyjęcia nasze bohaterki siedziały w swoim pokoju niecierpliwie oczekując nadejścia Grylicji. Zwykle , kiedy już posprzątała po kolacji nie pojawiała się aż do rana więc dzieci postanowiły wcielić swój plan w życie zaraz po jej wyjściu. Czekały na nią dość długo, na dworze zrobiło się całkiem ciemno. Zza drzwi dobiegał stłumiony gwar wielu głosów i spontaniczne wybuchy śmiechu; znak , że przyjęcie się rozpoczęło. W końcu drzwi się otworzyły i do pokoju weszła niecierpliwie oczekiwana służąca.
-Idziecie na przyjęcie - oznajmiła -Panienki chcą z wami siedzieć przy stole.
-To wielki zaszczyt - dodała - widząc malujące się na ich twarzach rozczarowanie.
By nie wzbudzić niczyich podejrzeń dzieci grzecznie poszły za służącą, która zaprowadziła je do wielkiej sali jadalnej u posadziła przy stojącym nieco na uboczu stoliczku, obok odświętnie wystrojonych Tumanny i Cymbaliny.
Dziewczynki z zaciekawieniem rozejrzały się po pomieszczeniu , którego wcześniej nie dane im było oglądać.
Sala jadalna była olbrzymia. Na podłodze rozścielono grube cytrynowo - czerwone dywany Wyzierające spomiędzy niezliczonej ilości oprawnych w złote, rzeźbione ramy obrazów, fragmenty ścian pokrywała tapeta w seledynowo - pomarańczową rybią łuskę. Po środku sali stał olbrzymi rzeźbiony stół przykryty błękitnym, haftowanym obrusem uginający się pod ciężarem najrozmaitszych potraw. Setki umieszczonych w kryształowych żyrandolach i kinkietach świec rzucały migotliwy blask na zgromadzone wokół głównego stołu towarzystwo. U jego szczytu królowała Barbina Soleio - dzisiejsza solenizantka. Jeśli chodzi o wygląd, przeszła dziś samą siebie. Sądząc po wyjątkowo głębokim granacie jej skóry, musiała spędzić rekordową ilość godzin poddając się działaniu przycimniacza uszlachetniajacego. Blade oczy podkreśliła różowym , błyszczącym cieniem do powiek, dokleiła sztuczne rzęsy. Uśmiechała się teraz nieszczerze, acz szeroko do gości prezentując imponujący garnitur świeżo wypolerowanych złotych zębów. Na jej głowie piętrzyła się piramida spływających aż do ziemi blond loków ( niewątpliwie zrobiła sobie dopinkę ). Na tę niezwykłą okazję przyodziała suknię z turkusowych cekinów i tyle biżuterii ile była w stanie unieść. Równie okazale prezentował się siedzący po jej prawicy mąż. Jego prawie czarna cera zlewała się z kunsztownie wymodelowanymi przez obdarzonego niezwykłą fantazją fryzjera włosami. Ubrany był w żółtą koszulę z seledynową muchą pod szyją oraz buraczkowy smoking uszyty na miarę z brokatowego materiału. Efekt wieńczyły złote łańcuchy oraz sygnety, których ilość wystarczyłaby na zaopatrzenie stoiska w hipermarkecie. Goście również prezentowali się wspaniale. Bogato odziani, obwieszeni biżuterią, niektórzy z dumą prezentowali równie ciemną jak u gospodarzy karnację.
- Spójrz na panią Brillantes - szepnęła Tumanna do swojej siostry wskazując na bladą i w porównaniu z innymi, dość skromnie odzianą wampirzycę. Wygląda okropnie. Słyszałam jak rodzice mówili, że jej mąż zaczął leczyć hołocie zęby za bezcen, a ponad to nie bierze pieniędzy za znieczulenia. Wyobrażasz to sobie?
- Żałosny kretyn - prychnęła Cymbalina - Teraz nie dziwię się , że jego żona tak nędznie się prezentuje. Myślę, że to ostatni raz kiedy rodzice zaprosili ich na przyjęcie.
- A widziałaś Krupponową i jej męża ? - zachichotała Tumanna. Przytyła niemiłosiernie. W tej sukni wygląda jak wielka , porośnięta szczeciną bulwa, a on nigdy nie potrafi się ubrać odpowiednio do okazji.
Dziewczynki również spojrzały w stronę obleśnie grubej, opychającej się dość niekulturalnie jedzeniem wampirzycy , której obcisła kreacja wyglądała tak, jakby jakiś wyjątkowo cierpliwy szaleniec uplótł ją ze sterczących na wszystkie strony wiechci rubinowej trawy. U jej boku siedział niepozorny, łysy wampir w stroju cyklisty.
- Cii.. - syknęła Cymbalina - nie tak głośno. Rodzice mówili , że musimy być dla nich miłe. Są teraz bardzo bogaci. Ponoć wykupili za jakieś marne grosze całe plantacje przygłupków w okolicach Przeklętego Źródła i są teraz monopolistami jeśli chodzi o ich hodowlę. Jutro będzie mnóstwo czasu żeby wszystkich obgadać. Mamusia też to uwielbia.
W tej chwili Anetka kątem oka dostrzegła, że jeden z gości, sztywniak w błękitnym fraku, nachyla się nad panią domu szepcząc jej coś do ucha. Barbina ze złym błyskiem w oku spojrzała w stronę ich stolika, a jej wąskie usta rozciągnęły się w okrutnym uśmiechu. Na moment spojrzenia dziewczynki i wampirzycy skrzyżowały się, po czym solenizantka wróciła do przerwanej rozmowy, jakby uspokajając gestykulującego nerwowo sąsiada i Anetka już wiedziała, że zostały zdemaskowane. Dyskretnie przekazała tę wiadomość współtowarzyszkom, które znieruchomiały na swoich miejscach w oczekiwaniu najgorszego.
Na szczęście, w tej chwili otworzyły się olbrzymie , dwuskrzydłowe drzwi, wpuszczając do jadalni zastęp wampirów - kelnerów w odświętnie wykrochmalonych spódniczkach i czystych T - shirtach roznoszących gorące dania. Towarzystwo przy dużym stole rzuciło się na jedzenie całkowicie zapominając o zasadach dobrego wychowania. To samo uczyniły Tumanna i Cymbalina. Rozległo się zbiorowe siorbanie, mlaskanie i chrumkanie. Zdegustowane dziewczynki nawet nie tknęły swoich porcji z mieszaniną fascynacji i wstrętu przypatrując się ucztującym wampirom. A te ucztowały dość długo obficie pociągając z kryształowych kielichów. Śmiechy i rozmowy stawały się coraz głośniejsze. Od czasu do czasu któryś z gości wzywał jednego ze stojących na baczność w kątach, czujnych na wszystko lokajów, a ten podstawiał biesiadnikowi złotą misę. Wtedy gość bez żenady zwracał to co zjadł przed chwilą, a opróżniwszy w ten sposób żołądek znowu zaczynał opychać się donoszonym nieustannie z zamkowej kuchni jedzeniem. Barbina i Keno triumfowali. Według nich przyjęcie rozwijało się doskonale, a goście mieli okazję docenić ich królewski gest i bogactwo.
Za to Joanna , Małgosia, Anetka i Krysia nie przełknęły nawet kęsa modląc się w duchu o sposobność wymknięcia się z ohydnego przyjęcia. Tumanna i Cymbalina, opróżniwszy kilka kielichów zasnęły z głowami w talerzach. Dorośli ucztowali w najlepsze chociaż niektórzy z nich ledwo trzymali się w pozycji pionowej po wypiciu morza alkoholu. ich twarze błyszczały od potu, makijaż spływał po policzkach, nie mówili już lecz wrzeszczeli przekrzykując się wzajemnie, a powietrze wypełniał nieznośny smród wymiocin wymieszany z zapachem perfum. Wydawało się, że gospodyni i wyfraczony wampir zapomnieli o naszych bohaterkach.
- Teraz ! - szepnęła Anetka. Zabieramy jak najwięcej jedzenia i wynosimy się stąd. Nikt się nie zorientuje. Nawet służba jest już pijana.
Dzieci nie zwlekając rozłożyły na stoliku haftowane serwetki i zaczęły w nie zgarniać jedzenie ze swoich talerzy.
- Dziewczyny, oni jedzą smoki ! - przeraziła się Małgosia natknąwszy się na jakiś ochłap, do którego przyczepiona była fioletowa smocza łuska.
- Lili ! - krzyknęła Joanna i oczy zaszły jej łzami - Ona nie żyje, a my martwiłyśmy się tylko o własne bezpieczeństwo. Pozwoliłyśmy by ją zabrano ! To potworne !
- Cicho, uspokój się. To z pewnością nie Lili. Ta łuska jest ogromna, musiała należeć do dorosłego smoka. Ocalimy naszą Lili - Anetka starała się uspokoić koleżankę nerwowo zerkając na boki by sprawdzić czy żaden z co prawda nielicznych, przytomnych jeszcze gości nie zwrócił na nie uwagi. Na szczęście nikt się nimi do tej pory nie zainteresował.
- Przecież babcia Lucjusza mówiła , że wampiry nie jedzą mięsa - płakała całkiem załamana Joanna.
- Nie zapominaj że, ci tutaj są spokrewnieni z Helmonolami - przypomniała Małgosia - A teraz pospieszmy się jeżeli chcemy uciec i uratować Lili.
Rozejrzawszy się czujnie, nisko pochylone przemknęły pod ścianami i nie zatrzymywane przez nikogo opuściły jadalnię. Babina rozpakowywała właśnie swoje urodzinowe prezenty pokazując każdy po kolei zgromadzonym wokół gościom. Jej córki nadal spały snem sprawiedliwych, a służba korzystając z zamieszania spijała resztki z kielichów.
Dzieci przebiegły przez opustoszałe korytarze mijając po drodze pijaną w sztok Grylicję, która gestykulując żywo lżyła portret jakiegoś znamienitego przodka swoich państwa i wpadły do swojego pokoju.
Ponieważ nie miały klucza, zabarykadowały drzwi pryczami i krzesłami. Sprawnie ułożyły całą, zgromadzoną w ciągu ostatnich dni żywność na stole po czym otworzyły okno. Usłyszawszy charakterystyczny szczęk i skrzypienie okiennic krążące wokół zamku ptaszyska podleciały bliżej w nadziei na ucztę. Joanna wyjęła z kaptura Zozo, pocałowała go w łebek i poprosiła : „ Zozo, zrób dla nas sieć, musimy stąd uciekać „ - to mówiąc postawiła drżące z emocji stworzonko na parapecie.
Na ten znak Małgosia, Anetka i Krysia zaczęły wyrzucać przez okno kawałki jedzenia starając się robić to tak by wpadały do fosy, wtedy bowiem ptaki zaczynały walczyć o łup z rybami i na dole robiło się straszne zamieszanie. Widząc , że sytuacja została opanowana, Zozo wysnuł pierwszą nić plotąc z niej sieć, którą w mig rozciągnął po ścianie na odcinku między oknem celi , a otaczającym zamek murem, a także zgrabną drabinkę, po której można było bezpiecznie zejść na dziedziniec.
W tym czasie dziewczynki karmiły latające i pływające potwory.
Gdy przylepek skończył swoje dzieło Joanna włożyła do kieszeni parę kawałków stęchłego ciasta i ubezpieczana przez swoją skrzydlatą siostrę wspięła się na siec..
- Nie patrz w dół , badaj teren stopami. Posuwaj się cały czas w lewo jak po drabinkach na lekcji gimnastyki - poradziła jej Małgosia, a posłuszna tym radom Joanna bezpiecznie dotarła do zamkowego muru..
Po niedługiej chwili dołączyła do niej, również asekurowana przez Małgosię Krysia.
Anetka bez przerwy wyrzucała przez okno okruchy pożywienia co na tyle zajęło ptaki, że nie zwracały uwagi na nic innego.
Małgosia zawróciła po koleżankę, a Joanna z Krysią wyjęły z kieszeni kawałki jedzenia gotowe zacząć zrzucać je na dany znak do fosy.
- Idziemy, szybko, nie ma na co czekać ! - poleciła koleżance, widząc jej niezdecydowanie, zdenerwowana jej opieszałością Małgosia.
- Nie mogę - szepnęła Anetka . - Kręci mi się w głowie i boli mnie brzuch. Mam lęk wysokości, to po tatusiu..
- Musimy uciekać. Jeśli nie zrobimy tego teraz, jutro będzie za późno. Rzucą nas strzępillom na pożarcie, a Lili zjedzą na obiad ; jeśli już tego nie zrobili. -nalegała przerażona sytuacją Małgosia.
Anetka odetchnęła głęboko, zamknęła oczy, kurczowo uczepiła się pajęczyny i przeszła parę kroków. Widząc to Krysia i Joanna zrzuciły do fosy porcję ciasta.
- Świetnie ci idzie - dopingowała koleżankę Małgosia.
Wtem gdzieś w dole rozległ się wściekły skrzek. Dwa ptaki wyrywały sobie nawzajem jakiś kęs wydając przy tym okropne dźwięki.
Anetka drgnęła , otworzyła oczy i spojrzała w dół. Ujrzawszy pod swoimi stopami głęboką przepaść, na dnie której kłębiły się ciała walczących o żer ryb i ptaków przylgnęła do ściany i znieruchomiała w tej pozycji, niezdolna do podjęcia jakiegokolwiek działania.
- Prędzej ! - krzyknęła podekscytowana Joanna, pozbywając się ostatniego kawałka ciasta.
Ale obezwładniona strachem Anetka nawet nie drgnęła. Jej żołądek kurczył się boleśnie, a nogi i ręce odmówiły jej posłuszeństwa.
W tym czasie jeden z ptaków wygrał walkę i odfrunął by skonsumować swoją zdobycz, drugi zaś, przegrany rzuciwszy okiem na atakujących ryby pobratymców spojrzał w górę gdzie obok przyklejonej do ściany Anetki bezradnie polatywała wystraszona Małgosia.. Oczy zabłysły mu drapieżnym blaskiem, zaskrzeczał przeraźliwie po czym zaatakował Małgosię, która w ostatniej chwili wykonała unik wlatując przez otwarte okno do pokoju. Joanna i Krysia przykucnęły i przez okienko strzelnicze z zapartym tchem obserwowały mrożącą krew w żyłach scenę.
Rozeźlony porażką ptak zawrócił, by zaatakować bezbronną Anetkę. Na ten widok, ryzykując własnym życiem Małgosia wystrzeliła z okna. Przelatując brawurowo, tuż przed dziobem drapieżcy chcąc za wszelką cenę zwrócić na siebie jego uwagę. Zdezorientowany ptak wykonał zwrot i rzucił się za nią w pogoń. Małgosia nie potrafiła rozwinąć zbyt dużej prędkości, niemniej jednak była zręczna i giętka, a to pozwalało jej na wykonywanie w powietrzu karkołomnych ewolucji, co z kolei zmuszało przeciwnika do skupienia na niej całej uwagi.
Widząc co się dzieje Joanna z Krysią wyskoczyły z ukrycia, wspięły się na sieć i dotarły do ciągle nieruchomej Anetki. Krysia złapała jej rękę, po jednym rozprostowując palce siostry kurczowo zaciśnięte na srebrnej lince. Joanna chwyciła jej lawą stopę i przesunęła o jedno oczko dalej. Anetka jęknęła.
- - Nic się nie bój, jesteśmy tu żeby ci pomóc - uspokajała ją siostra ciągnąc delikatnie w swoją stronę.
Joanna przemieściła prawą stopę koleżanki po czym znowu zajęła się lewą. Krysia pilnowała rąk i tak powoli, centymetr po centymetrze przesuwały się w stronę zamkowego muru obronnego.
Tym czasem w powietrzu rozgrywał się dramat. Małgosia szybko opadała z sił, a na domiar złego drugi ptak dołączył do towarzysza i teraz obydwa osaczyły biedną dziewczynkę.
- Pospieszcie się - krzyknęła zrozpaczona Małgosia cudem unikając kolejnego ataku -dłużej nie wytrzymam !
Usłyszawszy jej żałosne wołanie Joanna brutalnie szarpnęła lewą nogę Anetki.
- Jeszcze tylko dwa kroki - wysyczała -Jeśli się nie pospieszysz moja siostra zginie i to będzie twoja wina!
Zdając sobie sprawę z grozy sytuacji i spoczywającej na nie odpowiedzialności za życie koleżanki Anetka przezwyciężywszy paraliżujący ruchy strach wykonała desperacki skok, by ku własnemu zaskoczeniu bezpiecznie wylądować koło okienka strzelniczego. Tuż za nią podążały Krysia i Joanna.
- Teraz szybko, po drabince na dół i chować się we wnęce - zakomenderowała Krysia, która już wcześniej zauważyła schronienie. Jeszcze moment i znalazły się w bezpiecznym miejscu gdzie czekał na nie drżący z emocji Zozo.
Czas był najwyższy. Zebrawszy resztki sił Małgosia wykonała w powietrzu ostatnią pętlę cudem unikając dzioba jednego z napastników. Niestety drugi ptak zahaczył pazurem o jedno z jej skrzydeł rozrywając delikatną powłokę. Małgosia przekoziołkowała w powietrzu i straciwszy panowanie nad sytuacją, runęła w dół. Tylko przypadek sprawił, że nieoczekiwany podmuch powietrza popchnął ją w stronę dziedzińca co spowodowało, że spadła po właściwej stronie muru, tuż obok niszy, w której schroniły się pozostałe dziewczynki, które szybko wciągnęły ja do środka.
Przez jakiś czas odpoczywały dysząc ciężko , a podobne do pterodaktyli okropne bestie krążyły wokół zamku usiłując je wypatrzyć. Na szczęście nie trwało to długo i ptaszyska wróciły w swoje dzikie rejony poza murami cukierkowego zamku.
- Nic ci nie jest ? - zapytała Joanna pomagając siostrze podnieść się na nogi.
- Nic takiego - odparła dzielnie Małgosia. Tylko trochę się potłukłam i zdaje się, że mam zniszczone skrzydło - dodała smętnie.
- To na szczęście nic wielkiego - Krysia uklękła i dokładnie zbadała niewielkie rozdarcie na samym koniuszku lewego skrzydła .
Przez cały ten czas Anetka nie odezwała się ani słowem. Stała w kącie z nisko opuszczoną głową, a z oczu kapały jej łzy. Pierwsza zwróciła na nią uwagę Małgosia.
- Dlaczego płaczesz ? - zapytała.
-Przeze mnie o mało wszystkie nie zginęłyśmy - wyszlochała. - Jestem takim tchórzem. Bardzo mi wstyd.
i rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Nie prawda - zaprzeczyła poważnie Joanna, która czuła się trochę winna załamaniu koleżanki . - Każdy z nas ma jakieś lęki. Jedni boją się ciemności, inni zastrzyków, dentysty lub tak jak ty, mają lęk wysokości. Wszyscy wiemy, że bardzo trudno jest się przełamać i pokonać taki strach, a tobie się udało. Zdążyłyśmy uciec, więc zapomnijmy o tym.
To mówiąc Joanna wychyliła się ze schronienia czujnie rozglądając się wokół.
- Ruszamy - zarządziła nie dostrzegłszy żadnych oznak życia na jaskrawo oświetlonym dziedzińcu.
Jedna za drugą, kryjąc się w cieniu fantazyjnie uformowanych krzewów podążyły w stronę widniejącego po przeciwnej stronie dziedzińca budynku smoczarni gdzie jak miały nadzieję znajdą Lili oraz swoje drogocenne plecaki. Bez przeszkód dotarły do celu i przez złocone drzwi wśliznęły się do mrocznego wnętrza. Jakkolwiek z zewnątrz wspaniała w środku smoczarnia wyglądała obskurnie. Olbrzymie pomieszczenie zajmowały trzy potężne boksy poprzedzielane grubymi, metalowymi prętami. Jeden z nich był pusty, w drugim, na gołej ziemi spał zwinięty w kłębek liliowy smok wielkości sporego bawołu, a w trzecim, na wystającym z przeciwległej ściany haku wisiały ich plecaki. Małgosia podbiegła do środkowego boksu , by przyjrzeć się bliżej smokowi.
W tym momencie, panującą tu ciszę przerwało donośne chrapnięcie oraz szelest słomy.
Dzieci zamarły w bezruchu wytężając wzrok. Na samym końcu wąskiego korytarzyka utworzonego przez ścianę frontową i pręty boksów, na posłaniu ze słomy spał wampir - strażnik w brudnym T - shircie i wymiętej spódniczce spiętej paskiem, do którego przyczepiono kółko z pojedynczym złotym kluczem. Nad głową strażnika wisiały groźnie wygladające narzędzia niewiadomego przeznaczenia, ostre noże oraz olbrzymie poczwórne kajdany połączone grubymi łańcuchami. Wokół niego walały się puste butelki, a w powietrzu unosił się odór alkoholu.
- Znieczulony - stwierdziła Krysia pewnie podchodząc do strażnika i odpinając kółko z kluczem od jego paska.
Wampir chrapnął jeszcze głośniej i przewrócił się na brzuch wydając przy tym brzydki odgłos i zatruwając powietrze kolejną porcją smrodu tym razem nie alkoholowego.
- Fuj ! - skrzywiła się Krysia beztrosko pobrzękując swoją zdobyczą.
Śpiący do tej pory spokojnie w drugim boksie smok poruszył się niespokojnie, podniósł głowę i otworzył czujne oczy.
-Lili, moja kochana - nie wytrzymała Joanna, która na pierwszy rzut oka rozpoznała swoją pupilkę mimo iż ta bardzo w ciągu minionych dni wyrosła przytyła.
Lili skoczyła na równe łapy wymachując ogonem i tłukąc nim o pręty klatki. Z nozdrzy wydobywały jej się obłoczki pary, z pyska tryskały snopy iskier, a oczy błyszczały szczęściem.
- Daj klucz, musimy ją uwolnić bo za chwilę będziemy miały na głowie całą straż - zawołała Małgosia przekrzykując hałas czyniony przez uszczęśliwioną Lili.
Wyciągnęła rękę by odebrać klucz od Krysi gdy z rękawa wypadła jej gazeta, której siódma strona zaświeciła jadowicie - zielonym blaskiem , a litery błysnęły krwistą czerwienią. „ Klucza można użyć tylko raz dziennie. Wybierajcie „.- przeczytała.
Małgosia powoli podniosła gazetę, złożyła ją pieczołowicie i powoli schowała do rękawa.
W smoczarni zaległa głucha cisza przerywana tylko rytmicznymi pochrapywaniami pijanego strażnika. Nawet Lili przestała machać ogonem i przysiadła na tylnych łapach patrząc na dziewczynki błagalnym wzrokiem psa zamkniętego w azylu.
- Wszystkie widziałyście - odezwała się Małgosia - musimy wybierać, Lili albo plecaki.
- Nie ma czasu na dyskusje - powiedziała pobladła Anetka. Będziemy losować. Kto jest za uwolnieniem Lili podnosi w górę lewą rękę, kto za odzyskaniem plecaków - prawą. Jeżeli będzie remis wezmę jeden z magicznych kamieni i podrzucę w górę. Jeśli spadnie znakiem do góry, Lili będzie wolna, jeśli odwrotnie - bierzemy plecaki. Liczę do dziesięciu, jeśli ktoś się spóźni, jego głos nie będzie brany pod uwagę. Raz, dwa trzy....
Lili jakby rozumiejąc, że ważą się jej losy przywarowała w klatce układając śliczną głowę na przednich łapach. Oczy miała przymknięte, skrzydła złożone. Cała jej sylwetka zdradzała wielkie napięcie. Kątem oka spoglądała na pierwszy boks gdzie na podłodze widoczne były ślady walki a do prętów przylgnęło kilka fioletowych łusek. Tylko ona wiedziała co stało się z mieszkającym tu do niedawna jej towarzyszem, pięknym dorodnym smokiem.
- Dziesięć ! - zakończyła liczenie Anetka.
W górę uniosły się cztery lewe ręce. Zgrzytnął klucz w zamku i prawie nie dowierzając własnemu szczęściu Lili wyszła na wolność. Dzieci przytuliły ją i ucałowały. Po pierwszym powitaniu smoczyca wyrwała się z ich objęć, podeszła do śpiącego w kącie strażnika po czym z wyraźną satysfakcją usiadła na nim, a ten , wydawszy z siebie ostatnie pierdnięcie zakończył swój wredny żywot nadwornego mordercy smoków.
Joanna, Małgosia oraz Anetka aż podskoczyły przerażone bezwzględnością ich zwykle delikatnej i milutkiej pupilki, natomiast Krysia, która wbrew zdrowemu rozsądkowi usiłowała otworzyć trzeci boks by wydostać plecaki , tylko wzruszyła obojętnie ramionami.
- Lili wie co robi - stwierdziła spokojnie - widocznie mu się należało.
- Właściwie masz rację - zgodziła się z nią chętnie Joanna. Jeżeli to on zamordował smoka na ucztę to bardzo sprawiedliwym jest, że sam został zabity przez innego smoka.
- Tym cholernym ( dobrze, że babcia nie słyszy ) Soleio i ich gościom też się coś należy - stwierdziła wojowniczo Małgosia. - W końcu to oni zlecili to morderstwo, a goście na ty skorzystali.
- O tym pomyślimy później, teraz musimy wiać - ponagliła Anetka wypychając wszystkich ze smoczarni rzuciwszy ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę trzeciego boksu i zamkniętych w nim niedostępnych plecaków. Zatrzymały dla siebie smoka więc musiały oddać coś cennego.
Zrobiło się już jasno, jednak nie spotkały nikogo po drodze i bez przeszkód dotarły pod mur. Małgosia mimo zranionego skrzydła przefrunęła na drugą stronę bez przeszkód. Lili, która była już duża i silna przeniosła na grzbiecie Krysię, Joannę i Anetkę. Co sił pędzili w stronę lasu. Małgosia leciała pierwsza, smoczyca brała na grzbiet po jednej z nie umiejących latać dziewczynek i przenosiła ja kawałek dalej po chwili wracając po następną. W ten sposób dotarły do rozstajnych dróg, a zanim całkowicie się rozwidniło przebyły najbardziej błotnisty odcinek leśnej ścieżki i dotarły do całkiem przyjemnej polanki porośniętej niewysokimi krzaczkami obwieszonymi gronami żółtych owoców.
Po nieprzespanej, pełnej wrażeń nocy dzieci były bardzo zmęczone. Natomiast Lili, która ostatnie dni spędziła zamknięta w klatce gdzie głównie spała i jadła rozsadzała energia. Bez namysłu skoczyła między krzaki i zaczęła pożerać żółte owoce plując naokoło turkusowymi pestkami, z których gdy tylko upadły na ziemię wyrastały następne krzaki.
Jeżeli ona to je, my chyba też możemy zastanowiła się Krysia ujmując w palce żółtą kulkę i wkładając ją do ust.
- Całkiem dobre - oznajmiła - smakuje jak jajecznica ze szczypiorkiem.
Joanna, Małgosia, a nawet nieufna w takich przypadkach Anetka opadły na kolana i zaczęły zrywać owoce pakując je do ust. całymi garściami. Gdy zaspokoiły pierwszy głód poczuły, że oczy kleją im się ze zmęczenia. Niestety nie miały już swoich czarodziejskich plecaków, z których w każdej chwili znaleźć można było to co potrzebne. Nie namyślając się długo Małgosia zerwała parę garści trawy, wymościła sobie posłanie w zagłębieniu pod drzewami, po czym zwinęła się na nim w kłębek, szykując się do snu. Ledwo przyłożyła głowę do ziemi zastygła w bezruchu.
- Wygodnie ci ? - zapytała Joanna, która nakarmiwszy Zozo pilnie obserwowała poczynania siostry.
- Cii.. - słyszę jakiś dziwny odgłos - coś jakby tętent koni. Małgosia przyłożyła palec do ust. mocniej przyciskając ucho do podłoża - Ktoś nadjeżdża.
- Prędko, musimy się ukryć ! - krzyknęła Anetka domyśliwszy się, że któryś ze służących, może Grylicja odkrywszy ich nieobecność wszczął alarm i państwo Soleio wysłali za nimi pogoń.
- Lili, chodź tu prędko - krzyknęła Joanna uświadomiwszy sobie, że najtrudniej będzie ukryć smoka.
ich cudowne, dopasowujące się do otoczenia szaty sprawiały, że nie ruszając się pozostawały niewidoczne lecz liliowy smok ze srebrnymi skrzydłami w każdej sytuacji rzucał się w oczy.
Przeczuwając grożące im wszystkim niebezpieczeństwo Lili posłusznie przywarowała pod dorodnym, gęstym krzakiem, a dziewczynki przykryły ją zerwanymi nieopodal gałązkami i trawą.
Ledwie zdążyły uporać się z tym zadaniem i kucnęły nieruchomo wokół smoka zarzuciwszy uprzednio kaptury na głowy, zarośla na wprost nich rozchyliły się i na polankę wjechało pięć wampirów na dorodnych, czarnych lwiaroniach. Tym razem nie byli to poprzebierani w śmieszne spódniczki służący, lecz groźne potwory, zakute w czarne pancerze i uzbrojone w nabijane czarnymi jak onyks ostrzami , metalowe pałki. Największy z nich, chyba dowódca , wjechał na środek polanki czujnie rozglądając się wokół. Jego lwiaroń niespokojnie zastrzygł uszami i zaczął węszyć wyciągając pysk w kierunku kryjówki uciekinierów.
Dzieci stały nieporuszone mimo, że serca w ich piersiach tłukły się niespokojnie. Starały się trzymać głowy pochylone by nie zdradził ich błysk oczu. Wydawało się, że wszystko już stracone ponieważ pozostałe Lwiaronie dołączywszy do swego towarzysza również zaczęły węszyć, krok po kroku zbliżając się do ich kryjówki. Opancerzone wampiry z wysokości grzbietów swoich wierzchowców bystrym wzrokiem przeczesywały okolicę. Napięcie sięgało zenitu.
Krysia czuła, ze nie da rady stać dłużej nieruchomo i czekać aż ktoś ją dopadnie, jej nogi same rwały się do ucieczki. Anetce z nerwów zaczęło burczeć w brzuchu i to tak głośno jak jeszcze nigdy w życiu. Małgosia, która już jakiś czas temu wstrzymała oddech pomyślała, że zaraz się udusi, a Joanna czyniła rozpaczliwe wysiłki by nie kichnąć, a było to o tyle trudne, że włoski gubione przez siedzącego na jej ramieniu Zozo wpadały jej wraz z oddechem prosto do nosa i łaskotały niemiłosiernie. Nieruchoma Lili napinając wszystkie mięśnie, gotowa do ataku, spod przymrużonych powiek obserwowała rozwój sytuacji. Nagle rozległ się głośny świst, a powietrze przecięła srebrna błyskawica. W najbardziej odpowiednim momencie pojawił się birdak, który zatoczywszy nad polaną koło, poleciał w głąb lasu. Za nim, jak przyciągane magnesem pognały czarne lwiaronie nie zważając na protesty dosiadających ich jeźdźców. Jeszcze przez parę minut słychać było oddalający się trzask łamanych gałęzi po czym wszystko ucichło.
Po jakimś czasie wrócił birdak dając znak do wymarszu.
Nowe emocje dodały dzieciom sił, a poza tym nie chcąc pozostawać zbyt blisko zamku bez protestów zagłębiły się w las napchawszy uprzednio kieszenie żółtymi owocami.
Wędrowały tak kilka następnych dni. Na szczęście olbrzymi las pełen był różnych jagód wiec nawet kiedy zjadły wszystkie, żółte owoce ( Małgosia zachowała kilka turkusowych pestek w nadziei, że po powrocie do domu mama, która od czasu do czasu zajmowała się wytwarzaniem biżuterii zrobi dla niej kolczyki ) nie cierpieli głodu. ich pragnienie zaspokajała woda z rozlicznych źródełek i strumyków, a spały przytulone do siebie w norach lub dziuplach potężnych drzew wyścielonych miękką trawą. Nigdzie nie natknęły się leśne zwierzęta. Doszły więc do wniosku, że albo mieszkają w innych okolicach, albo nie zbliżają się ze względu na obecność smoka. Lili nadal rosła osiągając rozmiary sporego nosorożca. Skrzydło Małgosi zagoiło się całkowicie, a Zozo porósł nową piękną szmaragdowo - niebieską sierścią. Birdak przylatywał każdego ranka dzięki czemu nie było obaw, że zmylą drogę. Nie było też żadnych śladów pogoni. J wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt, że las wydawał się nie mieć końca, a czas dłużył im się niemiłosiernie. Ponad to Lili wkroczyła w trudny, jak się wydawało, dla smoków wiek. Stała się teraz nad wyraz drażliwa, ciągle się obrażała, co manifestowała odwracając się tyłem do reszty towarzystwa i zastygając w bezruchu na całe godziny, z głową dumnie uniesioną do góry . Trzeba było ją długo chwalić, przepraszać i prawić jej komplementy ( najbardziej lubiła te o długich rzęsach i najpiękniejszych na świecie skrzydłach, przy czym Małgosia musiała przykrywać swoje wiązkami trawy ) by zechciała łaskawie ruszyć się z miejsca.
  • 0
algaem

#30 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 28 marzec 2006 - 12:04

No.... tak... Znowu mam ochotę na jeszcze... :oops:
Miał świętą rację Admin - nieprzeciętnie mądry człowiek jak widać - kiedy zlecał mi opiekę nad tym właśnie działem :lol:
Lat mam ile mam... Ale widać w każdym z nas pozostaje dużo z dziecka, bo... wciąga mnie ta powieść... :oops:
Algaem! Nie myślałaś nigdy, żeby to opublikować??? Żarty żartami - ale ja podobno mam wykształcenie polonistyczne... Pewnie, że nie jesteś nieomylna i trochę korekty by się zdało - ale to drobiażdżek, a rzecz jest fajna! :lol:
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#31 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 29 marzec 2006 - 10:03

Hej,
Ewita
Nawet nie wiesz jak mnie cieszy Twoja opinia i zainteresowanie.
A co do korekty, to oczywiście zdaję sobie sprawę, że porobiłam mnóstwo błędów. Polonistką niestety nie jestem. Tak naprawdę to właściwie nikim konkretnym. Skończyłam szkołę reklamy (pomaturalną), a potem napaliłam sie na bycie srebrnikiem. Czyli kimś takim jak złotnik, tyle, że od srebra (wyjaśniam, bo to średnio popularne). No i jestem sobie tym srebrnikiem w ramach hobby, od czasu do czasu, a zarabiam na życie zupełnie inaczej, bo takie czasy.
W każdym bądź razie, przygotowania profesjonalnego do pisania zero.
No i jeszcze na dodatek, w czasie kiedy pisałam moją powiastkę, miałam zepsuty monitor (zawęził się drań do 1/3 szerokości) więc literki cienkie jak nitka i na dodatek coś namieszałam w programie i nie wskakiwało mi duże "I". W związku z tym zniechęciłam się dokumentnie i nawet nie podchodziłam do dokonywania jakichkolwiek korekt. A z resztą i tak pewnie niewiele potrafiłabym sama zmienić.
A co do prób wydania moich wypocin, to owszem, podjęłam, wysłałam do kilku wydawnictw ale nikt nie był zainteresowany:(. Życie jest brutalne, rzeczywistość również;)
Co tam, trudno. I tak sobie piszę, do szuflady, a czasem wysyłam na jakieś forum.
W dziale "proza" jest jeszcze mój "pamiętnik psiej mamy".
Jak masz ochotę, zerknij.

23 DRAKULINA

Po dziesięciu dniach wędrówki przez las dziewczynki i ich menażeria wyszli na otwartą przestrzeń. Przed nimi widniała się łagodnie pofalowana, różowa dolina, w oddali, wiele kilometrów dalej ,czerniało górskie pasmo, a całkiem niedaleko stał przyjemny, zielony, kryty srebrzystym gontem domeczek, otoczony gęstwą rubinowych drzew.
Ponieważ dzień miał się ku końcowi, birdak opuścił już podróżnych. Dzieci często zastanawiały się czy młody birdak wylągł się już z jajka czy też cały czas czeka na dogodne okoliczności.
- Spójrzcie, jaka milutka chatka - krzyknęła Krysia tęsknym wzrokiem spoglądając na wydobywającą się z ozdobnego komina smużkę dymu. Może mieszka tu ktoś wyjątkowo miły, kto właśnie przygotowuje kolację i nie miałby nic przeciwko poczęstowaniu nią czterech dziewczynek, pająka oraz smoka. Zajrzyjmy do środka.
- Nie jestem pewna czy to dobry pomysł - sprzeciwiła się Anetka. Boję się, że może nam tu grozić jakieś niebezpieczeństwo. Niewykluczone, że mieszka tu jakiś kolejny zwariowany król, bandyta lub nie daj Boże stomatolog.
- Chyba możemy zaryzykować - wtrąciła się do rozmowy Joanna, która również marzyła o normalnym jedzeniu i miękkiej pościeli. - Nie sądzę aby w tak miłym miejscu mógł mieszkać jakiś złoczyńca. Wydaje mi się nawet, że czuję zapach pieczonego ciasta.
Anetka pociągnęła nosem. Upojna won szarlotki sprawiła, że zakręciło jej się w głowie, a żołądek zaczął gwałtownie domagać się swoich praw.
- Niech wam będzie - skapitulowała wreszcie najrozsądniejsza z podróżniczek. -Ale niech najpierw Małgosia poleci i zajrzy przez okno.
Małgosi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podskoczyła lekko i poszybowała w stronę tajemniczego domostwa. Obleciała dom dookoła, zajrzała w każde okno i wróciła wyraźnie zadowolona-
- Zauważyłam tylko jedną, małą wampirzycę - oznajmiła . Krząta się po kuchni. Reszta pomieszczeń jest całkiem pusta.
- - W takim razie nie mamy się czego obawiać - krzyknęła Krysia i pobiegła wysypaną drobniutkim złocistym piaseczkiem ścieżką, która prowadziła wprost do niewielkiej’ obrośniętej bluszczem bramki, poprzez zadbane podwórko aż do drzwi domku, pod którego oknami rosły piękne, kolorowe kwiaty charakteryzujące się tym, że kolor łodygi odpowiadał kolorowi kwiatowej główki. Tuż za domem rozciągał się pokaźnych rozmiarów sad. Gałęzie wysokich, starych drzew aż uginały się pod ciężarem różnorakich owoców.
Krysia przystanęła pod drzwiami z palcem na przycisku staromodnego dzwonka w oczekiwaniu na siostrę, koleżanki i wlokącą się na samym końcu, obrażoną na cały świat smoczycę z nieukrywaną zazdrością popatrującą na błyszczące pięknie skrzydła Małgosi.
Dzwonię - krzyknęła gdy reszta gromadki dotarła na miejsce.
- Dzwoń - zgodziła się Anetka . - Raz kozie śmierć.
Krysia odważnie wcisnęła guzik. Domem i najbliższą okolicą wstrząsnęło straszliwe wycie. Dziewczynki odskoczyły gwałtownie, a Lili zerwała się z miejsca i pogalopowała do sadu usiłując, bez powodzenia z resztą ukryć swoje potężne cielsko za pniem jednego z drzew.
Drzwi otworzyły się szeroko i na progu stanęła niewielka postać. Była to bardzo stara, wampirzyca o drobnej, pomarszczonej twarzyczce i naiwnych, ocienionych białymi rzęsami czerwonych oczach. W siwe, sterczące po obu stronach głowy warkoczyki wplecione miała zielone wstążeczki, a ubrana była w białą, krótką sukieneczkę w groszki z bufiastymi rękawami, spod której wystawały żółte pantalony. Na nogach nosiła zrolowane pończochy i zniszczone, czarne lakierki z kokardkami.
- Jestem Drakulina Zamordyska - Ciapka - przedstawiła się, dygając grzecznie.- Fajny mam dzwonek, nie ?
Dziewczynki również dygnęły i przedstawiły się.
- Bardzo się cieszę, że przyszłyście, od dawna nie odwiedziła mnie żadna koleżanka - trajkotała prowadząc je do połączonego z kuchnią małego saloniku zapchanego przykrytymi kwiecistymi pokrowcami meblami. - Siadajcie tutaj - zapraszała - usuwając z kanapy i foteli całe stosy haftowanych poduszek. Możecie do mnie mówić Drania, wszyscy przyjaciele tak mnie nazywają. Nie mam ich co prawda zbyt wielu, właściwie nie przypominam sobie żebym miała jakichkolwiek przyjaciół ale to przecież nie ma nic do rzeczy.
- Trochę głupio mówić „ draniu „ do starej kobiety, to jest wampirzycy - odezwała się Joanna gdy Drakulina przestała paplać by wziąć głębszy oddech.
Wyglądało na to, że kiedy mówiła zapominała o oddychaniu.
- Ależ nie musisz tak mówić do żadnej staruszki tylko do mnie, a poza tym nie widzę niczego zdrożnego w pieszczotliwych skrótach - żachnęła się Drakulina trzepocząc zalotnie białymi rzęsami.
- Czy ty masz w domu jakieś lustro ? - zapytała dyplomatycznie Małgosia dochodząc do wniosku , że niezbyt uprzejmie byłoby powiedzieć gospodyni prosto w oczy, że jest stara.
- Ach niestety, kochaniutka, nie mam żadnych luster. Miałam kiedyś dwa ale się zepsuły - odparła zawstydzona brakiem jednego z podstawowych sprzętów domowych Drakulina międląc w palcach rąbek sukienki.
- Chciałaś chyba powiedzieć, że się stłukły ? - poprawiła ją Małgosia.
- Nie, chciałam powiedzieć, że się zepsuły. Potłukłam je dopiero później.
- W jaki sposób mogły się zepsuć ? - zainteresowała się Anetka poprawiając poduszkę pod plecami.
- Ach to okropna historia - Drakulina przysiadła na brzeżku fotela, popluła palec i potarła nim lakierowany bucik.
Na jego powierzchni powstała mokra smuga.
- Fajnie, co ? - ucieszyła się Drakulina podziwiając własne dzieło.
Dziewczynki spojrzały po sobie skonsternowane.
- No ale miałam mówić o lusterkach - przypomniała sobie wampirzyca widząc, że goście nie wykazują zainteresowania jej oplutym butem. A więc miałam dwa , śliczne, w srebrnych, wysadzanych drogimi kamieniami ramkach. Dostałam je w prezencie od mamusi na moje piąte urodziny. Ponieważ były takie piękne i bałam się, że mogłyby się stłuc, schowałam je do kuferka i wyjmowałam tylko raz na jakiś czas żeby się przejrzeć.No i wyobraźcie sobie, pewnego dnia wyjmuję lusterko, spoglądam w nie, a tu, zamiast ślicznej, małej wampirzyczki patrzy na mnie jakaś starucha, brzydka i pomarszczona. Wyjmuję drugie, spoglądam. To samo. Doszłam więc do wniosku, że są zepsute, potłukłam je, a ramki zasadziłam w ogrodzie.
- J co się stało ? - chciała wiedzieć Krysia.
- Jeszcze nie wyrosły nowe . Ale nie tracę nadziei - zapewniła. No tak, ja wam tu opowiadam o lusterkach , a szarlotka mi się przypala ! - Drakulina zerwała się z fotela, otworzyła piekarnik i zręcznym ruchem wyjęła z niego blachę ciasta.
Po całym pomieszczeniu rozszedł się upojny zapach szarlotki. Odżywiającym się od wielu dni leśnymi owocami dzieciom ślinka nabiegła do ust.
Wampirzyca sprawnie rozłożyła na niskim stoliku malutkie talerzyki i widelczyki, które wyglądały jak pożyczone z zastawy dla lalek, a blachę z ciastem ustawiła na drewnianej podkładce.
- Podajcie talerzyki moje kochane - zachęciła . Nie chwaląc się piekę pyszne ciasta.
Krysia z impetem zaatakowała miniaturowym widelczykiem kawałek szarlotki.
- No i jak ci smakuje ? - gospodyni patrzyła na nią wyczekująco kręcąc się niecierpliwie w fotelu.
- Dosyć sypkie i jakby piaskowe. - wykrztusiła Krysia z trudem przełykając niewielki kęs.
- Przecież to sam piasek - krzyknęła Anetka wypluwając kawałek pseudo - szarlotki z powrotem na talerzyk.
Joanna i Małgosia nie próbowały nawet oceniać jakości ciasta.
- Oczywiście, że piaskowe - przyznała Drakulina pałaszując ze smakiem trzeci kawałek. - Musi takie być skoro zrobiłam je z piasku. Ale pachnie apetycznie, musicie przyznać.
- Jasne, zapach jest świetny - przyznała rozgoryczona Krysia , ukradkiem wydłubując ziarenka piasku spomiędzy zębów. - Jak tego dokonałaś Draniu ?
- Ach, to nic wielkiego - zadowolona z pochwały Drakulina zerwała się z krzesła i szeroko otworzyła drzwi dużego kredensu, którego zawartość stanowiła niezliczona ilość małych buteleczek.
- W każdej z nich mam inny zapach. Kiedy gotuję , dodaję zapachów do potraw.
- No dobrze , ale dlaczego jesz piasek ? - dopytywała się nic z tego nie rozumiejąc Joanna.
- No bo muszę jeść to co mam.
- A masz coś jeszcze ? - zagadnęła z nadzieją w głosie Krysia.
- Mam więcej piasku. W piaskownicy za domem. Wykopałam już sporą dziurę - pochwaliła się piaskowa kucharka.- Odkąd moja mamusia poszła na zakupy muszę sobie jakoś radzić.
- A kiedy mamusia wyszła ? - drążyła temat Joanna.
- Sto osiemdziesiąt pięć lat temu we wtorek - odparła spokojnie Drakulina. Może w sklepie jest remanent.
Zapadło niezręczne milczenie. Dziewczynki nie wiedziały co mogłyby w tej sytuacji powiedzieć. Spuściwszy oczy rozdłubywały bryłki piasku na talerzykach myśląc o tym jak źle by się czuły gdyby ich mamy wyszły na chwilę do sklepu i nie wracały przez sto osiemdziesiąt pięć lat. Przez tak długi okres czasu można się postarzeć chociażby ze zmartwienia.
- A owoce ?- wpadła nagle na pomysł Małgosia. Masz przecież piękny sad. Widziałam na drzewach mnóstwo owoców, z pewnością są smaczniejsze i bardziej pożywne niż piasek.
- Nie będę ich jadła - nabzdyczyła się Drakulina dziecinnym sposobem wydymając pomarszczone wargi. - W owocach mieszkają robaki. Wiem, bo kiedy raz nadgryzłam Litwinię natknęłam się na robaka. Nie macie nawet pojęcia jak na mnie spojrzał. Nie odezwał się co prawda ale czułam, że ma do mnie wielkie pretensje. Z drugiej strony nie można mu się dziwić - ciągnęła. - Przecież on tam mieszkał. Gdyby ktoś kiedyś zjadł mój dom również nie darzyłabym go sympatią.
- Ale chyba nie wszystkie owoce są zamieszkane - starała się ją przekonać Joanna czując, że żołądek skręca jej się z głodu. Może pozwoliłabyś nam to sprawdzić ?
- Róbcie jak chcecie - zgodziła się, po chwili namysłu Drakulina. Ale ja nie biorę odpowiedzialności za zniszczone mienie.
- Oczywiście, że nie bierzesz odpowiedzialności - zapewniły ją dziewczynki wychodząc tylnymi drzwiami do sadu.
Drakulina podreptała za nimi nerwowo obgryzając paznokcie.
-Co to za szkodnik ? - krzyknęła kiedy zauważyła Lili bez skrupułów obżerającą się owocami.
- Ach , to tylko nasz smok, bardzo łagodne stworzenie - Małgosia uspokajająco poklepała Drakulinę po plecach. - Na pewno nie zje zbyt dużo - dodała niepewnie.
- Byle tylko nie zniszczył zbyt wielu robaczych domków. Miałabym okropne wyrzuty sumienia, że na to pozwoliłam. Pomijając już fakt, że pozbawione mieszkań robaki pewnie chciałyby u mnie zamieszkać, a ja dysponuję tylko kilkoma malutkimi łóżeczkami dla lalek nie mówiąc już o braku dodatkowej zmiany pościeli - westchnęła siadając na drewnianej huśtawce.
Joanna, Małgosia, Krysia, a nawet Anetka nie przejmując się zbytnio jej obawami rwały soczyste owoce układając je w stosik na błękitnej trawie. Uznawszy, że nazbierały już wystarczającą ilość siadły w kręgu i zabrały się do jedzenia dokładnie sprawdzając czy owoce nie są robaczywe. Na szczęście okazało się, że większość z nich jest zdrowa, a co najlepsze każde drzewo oferowało inne kształty, kolory i smaki. Były między innymi owoce o smaku świeżych bułeczek i pizzy, pomidorowe, ciasteczkowe i normalne, gruszkowe pomarańczowe i bananowe.Zadowolony z takiego obrotu sprawy Zozo, wyszedł z kieszeni Joanny, by wziąć aktywny udział w uczcie.
Zaspokoiwszy pierwszy głód, Małgosia przypomniała sobie o siedzącej na uboczu właścicielce cudownego sadu. Wzięła do ręki różową kulę o smaku drożdżówki z marakują i podeszła do smutnej Drakuliny.
- Spróbuj Draniu - zachęciła zdziecinniałą staruszkę - to bardzo dobre. Możesz bez wyrzutów sumienia jeść owoce, sprawdzaj tylko czy mają nienaruszoną skórkę. Jeśli oglądając owoc, nie natkniesz się na dziurkę, uzyskasz pewność, że żaden robak nie urządził w sobie w nim mieszkania.
Drakulina niepewnie wzięła kulę do ręki, obejrzała ze wszystkich stron po czym, zamknąwszy oczy zatopiła w niej zęby i przełknęła pierwszy kęs.
- Pyszne - ucieszyła się. - Od lat jadłam tylko piasek i nie pamiętałam już jak smakują.
Z zapałem dokończyła jedzenie pierwszego owocu i sięgnęła po następny i jeszcze jeden każdy przed włożeniem do ust. wnikliwie badając pod kątem zarobaczenia.
Widząc jej rozanieloną minę Małgosia postanowiła poruszyć delikatną kwestię noclegu.
- Bardzo cię polubiłyśmy , kochana Draniu i żal byłoby nam opuszczać cię już dzisiaj - zaczęła dyplomatycznie. - Mamy przed sobą długą drogę, nie wiadomo kiedy i czy w ogóle uda nam się spotkać kogoś, równie jak ty sympatycznego. Dlatego ośmielam się prosić cię o udzielenie nam gościny na dzisiejszą noc.
Drakulina wypluła na trawę pasiastą pestkę niepewnie spoglądając na swoją rozmówczynię.
- Ja też was bardzo lubię - zaczęła niezdecydowanie - ale nie wiem czy będę mogła spełnić twoją prośbę. Mamusia zawsze ostrzegała mnie przed zawieraniem przygodnych znajomości , a szczególnie przed zapraszaniem podróżnych na noc do domu.. Twierdziła, że taki podróżny może tylko udawać, że podróżuje , a w rzeczywistości może okazać się oszustem, który chce zadomowić się na stałe pod dachem naiwnego gospodarza. A wiecie jak kłopotliwi są lokatorzy. Ponad to macie ze sobą to zwierzę - ruchem głowy wskazała na odpoczywającą po obfitym posiłku Lili - a ono jest zdecydowanie za duże by mogło zmieścić się w moim salonie.
- Nie obawiaj się - uspokoiła ją Małgosia. Nawet gdybyśmy bardzo chciały, nie mogłybyśmy zostać u ciebie dłużej. Chodzi tylko o jedną noc. Lili może spać w sadzie.
- No, nie wiem, a jeśli do jutra zmienią wam się plany ? - Drakulina ciągle się wahała. - Nie bierzcie tego do siebie ale muszę liczyć się ze zdaniem mamusi.
- Nie ma takiej możliwości, jutro musimy stąd odejść i nie jesteśmy oszustkami. Nawet do głowy by nam nie przyszło zająć twój dom.
- W takim razie zgoda - zdecydowała się naglę Drakulina zeskakując z huśtawki. - Chodźcie do środka. Przygotuję dla was sypialnię mamusi. Dzisiaj już pewnie nie wróci.
Zadowolona z wyniku negocjacji Małgosia przywołała siostrę oraz koleżanki po czym cała piątka znikła wewnątrz domku, zostawiając w sadzie śpiącą pod drzewem Lili.
W domu Drakulina zakrzątnęła się, z dużą wprawą zmieniając pościel na olbrzymim łoży w sypialni mamusi. Pokazała swoim gościom łazienkę, dała czyste ręczniki i nocne koszule. Dziewczynki z rozkoszą umyły się w ciepłej wodzie i przebrały w czyste rzeczy. Suknie podróżne wyprały w wodzie z dodatkiem pachnącego mydła i rozwiesiły na sznurkach rozciągniętych nad wanną w łazience.
Kiedy skończyły toaletę, Drakulina zaproponowała im piaskową sałatkę lecz grzecznie odmówiły przyjęcia poczęstunku starając się przy tym nie urazić uczuć gościnnej gospodyni. Zgodnym chórem powiedziały jej „ dobranoc „ i wskoczyły do wielkiego łoża. Najedzone i wykąpane zasnęły szczelnie otulone miękką kołdrą.
Drakulina również się wykąpała i z nadzieją na wieczorną pogawędkę zajrzała do sypialni mamusi lecz zauważywszy, że jej goście śpią już smacznie wycofała się cichutko do swojego pokoju i zwinęła w małym dziecięcym łóżeczku ze szczebelkami, tuląc do piersi ulubioną lalkę z połamanymi skrzydłami.
Rano wypoczęte dziewczynki zeszły do jadalni, a tam czekała na nie niespodzianka. Drakulina przygotowała dla wszystkich śniadanie. Z napełnionej mokrym piaskiem wazy wydobywał się zapach mlecznej zupy. Dzieci z wiadomych względów odmówiły spróbowania tego specjału zadowoliwszy się pięknie ułożonymi na półmisku owocami, dokładnie umytymi i sprawdzonymi pod kątem zarobaczenia.
Drakulina nie umiejąc wyzbyć się tak od razu starych nawyków zjadła cały talerz piaskowej zupy okrasiwszy ją uprzednio kilkoma zielonymi graniastosłupami zerwanymi z rosnących pod płotem krzaków.
- Szkoda, że musicie już iść - odezwała się smutno kiedy dziewczynki objuczone workami pełnymi owoców stanęły w progu jej domu gotowe do drogi. - Myślałam trochę w nocy i doszłam do wniosku, że nie miałabym nic przeciwko temu abyście zajęły wolny pokój na piętrze i zostały u mnie na dłużej.
-Dziękujemy ci, Draniu - Małgosia pochyliła się i ucałowała czubek siwej głowy sympatycznej staruszki. - Nam też było u ciebie bardzo dobrze i chętnie skorzystałybyśmy z zaproszenia ale mamy do wykonania bardzo ważne zadanie, chodzi o uratowanie naszych rodziców więc sama rozumiesz, że nie możemy u ciebie zostać.
- Rozumiem, rodzice są najważniejsi - westchnęła Drakulina przypomniawszy sobie mamusię i ukradkiem otarła płynącą po policzku łzę. - Może zakwateruję jakąś robaczą rodzinę w domku dla lalek, przynajmniej do czasu kiedy mama nie wróci ze sklepu. To czekanie strasznie mi się dłuży. Potrzebuję towarzystwa.
- To znakomity pomysł - pochwaliła Joanna.- W ten sposób za jednym zamachem poczujesz się mniej samotna i spełnisz dobry uczynek.
Po tych słowach przyszła kolej na pożegnania czułe i łzawe po czym dziewczynki oraz Lili, która o dziwo nie obraziła się z powodu pozostawienia jej na noc w ogrodzie wyszły za furtkę z żalem opuszczając gościnny domeczek i jego uroczą właścicielkę.
Postępując śladem birdaka szły w stronę widniejących w oddali gór od czasu do czasu oglądając się za siebie, gdzie w drzwiach chatki stała Drakulina Zamordyska - Ciapka machając im na pożegnanie mokrą od łez, białą chusteczką.
  • 0
algaem

#32 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 29 marzec 2006 - 10:49

No, to już teraz przepadło - muszę Cię lubić i już! :lol:
Ja jestem pies na srebro! Masz rację, że mało kto chce się nim zajmować, bo... zarobić na tym procederze podobno raczej niełatwo. Przez lata uzbierało mi się sporo złomu srebrnego... Mam zdolności plastyczne, wykonałam wzory przywieszek, bransoletek, pierścionków i... zaczęłam szukać kogoś, kto mi to wykona. Niestety... Kiedy już jakiś złotnik skłonny był zająć się srebrem (baaardzo niechętnie) - ceny przekraczały moje możliwości finansowe :cry: Przeszło rok temu zmarł mój ukochany mąż. I znowu odbyłam rajd po pracowniach i sklepikach. Chciałam, żeby mi zrobiono otwierany medalion, w którym mogłabym nosić obrączkę ślubną... Gotowa byłam zapłacić, wykonać wzór... Bez skutku, jak dotychczas :evil:
A Ty jesteś - jak widać - "tej samej krwi"... To fantastyczne! :lol:

A wracając do Twojego pisania. Nie zniechęcaj się niepowodzeniami - dzisiaj niełatwo znaleźć wydawcę! Myślałam raczej o czasopismach dziecięco - młodzieżowych, gdzie mogłaby się ta powieść ukazywać w odcinkach. I - jeśli potrzebowałabyś pomocy przy "wygładzeniu tekstu" - służę z ochotą! Mam doświadczenie jako korektor, jako redaktor gazetki osiedlowej... Jesteśmy tu na Iponie po to, żeby sobie pomagać... Niedościgłym mistrzem w redakcji tekstów jest niejaka Daga - ale zapracowana teraz, bidula okrutnie! Do pomocy, rozwiązywania problemów i dylematów językowo-znaczeniowo-logicznych jednak - chętna! A ja cieszę się, że rodzinka literacka nam się powiększa... Może pomyślimy wkrótce o jakiejś wymianie doświadczeń? Ale nie teraz! Bo i Liwia - Baba nad Babami - mądra, inteligentna, wrażliwa i... upierdliwa, hi,hi - jest w trakcie przeprowadzki, więc...

Do "Pamiętnika..." oczywiście zaglądałam. Kocham zwierzęta i nawet teraz mam na wychowaniu strrrraszną kundlicę - Kropkę... Ale... nie odpowiada mi konwencja "uczłowieczania" psów. Dlatego nie ma w tamtej powieści moich komentarzy :oops:
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#33 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 29 marzec 2006 - 14:20

Ewita,
bardzo mi przykro z powodu Twojego męża:(
To tyle, bo co jeszcze można dodać.......

A co do srebra i wyrobów, to postaram Ci sie wyjaśnić o co chodzi z tą "niechecią" do realizowania Twoich projektów oraz astronomicznymi cenami.
Z projektami to jest tak, że papier wszystko przyjmie, mogą być wspaniałe i piękne, ale przerastają mozliwości techniczne danego wykonawcy.
Nie wszystko da się wykonać tradycyjną, najbardziej dostępną metodą, czyli przy użyciu blachy i drutu srebrnego oraz palnika.
A jeśli już, wymaga to wielkich umiejętności oraz wielu godzin mrówczej pracy, co oczywiście nie pozostaje bez wpływu na cenę.
Często potrzebny jest odlew, oraz specjalistyczne urządzenia, dzięki kórym można uzyskać pożądany efekt.
Po pierwsze nie każdy posiada odpowiednie zaplecze (ja np. nie, bo mnie nie stać), po drugie, aby wykonać odlew, najpierw trzeba stworzyć model.
I tak oczywiście się robi, ale jeśli model robiony jest tylko dla odlania jednego przedmiotu, to jest to b. kosztowny interes.
Zwylke odlewane są serie, duże serie wyrobów, w związku z powyższym koszt wykonania w przeliczeniu na jedną sztukę biżuterii, nie ma praktycznie wpływu na cenę wyrobu. Powiem więcej, znacznie ją obniża, ponieważ odlanie tysięcy identycznych przedmiotów (z jednej formy), jest znacznie mniej kosztowne i czasochłonne niż przy wykorzystaniu tradycyjnych metod.
No ale w takim przypadku mamy masówkę.
A co do ceny złomu srebrnego (materiału, który zgromadziłaś w celu wykorzystania dla realizacji Twoich projektów) i jej wpływu na końcową cenę za wykonaną biżuterię, to jest ona zupełnie nieporównywalna z ceną złomu złotego czy też platyny.
Złom srebrny (bo tak traktuje się oddaną do przerobienia czy też przetopienia biżuterię), kosztuje ok. 0,50 złotego za gram.
Czyli, jeśli np. pierścionek waży np. 10 gramów, to wytwórca odejmuje, 5 zł od ceny wyrobu.
Może również kupić od Ciebie złom srebrny i wtedy, w zależności od ilości (wagi), obniża cenę wykonanej biżuterii.
Ale tak naprawdę, są to grosze (chyba, że rzucisz toną srebra;)).

No, a jeśli chodzi o moje pisanie....
Bardzo byłabym wdzięczna za pomoc w korygowaniu różnorakich błędów, ale myślę, że najpierw, należałoby się zorientować czy to ma sens. Czy znajdzie sie ktoś, kto po korekcie, zechciałby wydać opowiadanie.
Bo jeśli nie, to szkoda zachodu i Twojego czasu.
Pomysł z odcinkami w czsopismach dla dzieci jest świetny, ale kto chciałby przyjąć książeczkę do druku....?
Nie mam pojęcia. Nie wiem do kogo uderzyć, jak się za to zabrać. Do kogo się zwrócić i w jakiej formie.
Taki ze , mnie Czerwony Kapturek (czytaj "niemota, niezguła, cimajda, życiowy nieudacznik" i co tam jeszcze) :oops: .

A co do mojego pamiętnika.....no, jest w nim trochę ironii w przedstawieniu postaci "zwariowanej pańci".
Ale masz rację, tylko trochę, bo tak naprawdę, to mam dwie córeczki - ludzkie (najczęściej;)), i synusia - psiego (przeważnie;)).
I wcale się tego nie wstydzę :D .
  • 0
algaem

#34 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 30 marzec 2006 - 09:04

24 WROGOWIE


Wędrówka przez różową dolinę okazała się być miłą odmianą po kilkudniowej przeprawie przez las. Dziewczynki szły przez dwa dni żywiąc się owocami, którymi hojnie obdarowała je poczciwa Drakulina, a pragnienie gasiły wodą z licznych potoków tworzących połyskującą niebiesko sieć na leciutko pofałdowanym terenie. Trzeciego dnia krajobraz zaczął się nieznacznie zmieniać. Krysia jako pierwsza zauważyła, że delikatny, różowy kolor porastającej pagórki roślinności wyraźnie poszarzał, a niektóre ze strumyków straciły swą krystaliczną przejrzystość. Zaobserwowała również, że Lili nie pije z nich wody.
- Wydaje mi się, że ona wie coś więcej - stwierdziła Małgosia przypatrując się smoczycy, która, całkiem zziajana nachyliła się nad mętną rzeczką po czym z wyraźnym wstrętem potrząsnęła głową, przeskoczyła rzeczkę uważając by nie zamoczyć w niej łap i dopiero natknąwszy się na czyste źródło ugasiła pragnienie.
- Ta woda może być zatruta - doszła do wniosku Joanna, która kucnąwszy nad brzegiem podejrzanej rzeczki zerwała kilka kwiatów i skruszyła je w palcach na popiół. - Rośliny są zupełnie suche, wyglądają jak wypalone od środka - oznajmiła. Od tej pory musimy zwracać baczną uwagę na zachowania Lili. Jej przodkowie od tysiącleci zamieszkują Krainę więc z pewnością odziedziczyła po nich odpowiedni do panujących tu warunków instynkt samozachowawczy.
im bliżej gór tym okolica stawała się bardziej jałowa i szara, a ilość czystych źródełek znacznie zmalała. Coraz trudniej było o wodę i pożywienie dla Lili, która do tej pory chętnie jadła różową trawę i drobniutkie, rosnące w niewielkich kępach amarantowe kwiatuszki. Zdrową roślinność można było znaleźć tylko nad brzegami czystych źródeł i potoczków, a tych, jak już wiadomo było bardzo niewiele.
Przez ostatnie dni smoczyca znowu urosła, a z braku dostatecznej ilości pożywienia wyraźnie zeszczuplała co, biorąc pod uwagę jej poprzednie gabaryty wyszło jej na dobre.
Wieczorem, trzeciego dnia wędrówki przez dolinę dzielni wędrowcy dotarli do podnóża czarnych, niegościnnie wyglądających gór. Z bliska widać było, że wszystkie ich płaskie powierzchnie pokrywały grube warstwy szarego, przywodzącego na myśl popiół pyłu.
Sprytna Krysia wynalazła dość przestronną grotę, w której z powodzeniem zmieścili się smok, czwórka dzieci oraz jeden pająk. W grocie co prawda panowała potworna wilgoć, a po jej ścianach spływały cienkie strużki wody zbierając się w zagłębieniach gdzie tworzyły miniaturowe jeziorka obrośnięte brunatnym mchem lecz dziewczynki nie narzekały. Usadowiwszy się możliwie wygodnie na płaskich kamieniach oszczędnie rozdzieliły między siebie owoce odkładając trochę na następne, niepewne dni. Przede wszystkim nakarmiły pestkami Zozo przewidując, że jego srebrne nici, do produkcji których potrzebował mnóstwo energii i budulca, przydadzą się podczas przeprawy przez groźnie wyglądające góry. Lili sama zadbała o swoją kolację, a ogołociwszy całą grotę z mchu ułożyła się na kamieniach i zasnęła.
Tknięta jakimś dziwnym przeczuciem Krysia wyszła na chwilę na zewnątrz po czym wróciła obładowana nazbieranymi w rosnącym nieopodal rachitycznym lasku gałęziami po czym starannie zamaskowała nimi wejście. Nie mając nic lepszego do roboty dziewczynki ułożyły się jak najwygodniej, przytulone do ciepłego brzucha Lili i , ukołysane jednostajnym szumem spływających po skalnych ścianach kropli zasnęły niespokojnym, pełnym obaw o jutro snem.
W samym środku nocy obudziły Krysię dobiegające spoza maskujących wejście gałęzi odgłosy. Cichutko podczołgała się do wejścia i wyjrzała na zewnątrz. Przyzwyczajony do panujących w grocie ciemności wzrok dziewczynki pozwolił jej dojrzeć bez trudu, długi rząd ciemnych postaci znikających w wąskim przesmyku pomiędzy skałami. Powodowana ciekawością rozsunęła nieco zasłaniające wejście gałęzie i odczekawszy chwilę podążyła ich śladem. Szybko przeszła przez przesmyk i jakież było jej zdziwienie gdy okazało się, że po drugiej stronie znajduje się olbrzymi , otoczony ze wszystkich stron górami dziedziniec po środku którego wznosi się olbrzymi, ponury wykuty w skale zamek. Surowa budowla zwieńczona dwiema potężnymi wieżami wyglądała na wymarłą. W żadnym z nielicznych, małych okienek nie można było dostrzec światła, nigdzie nie było ani śladu jakiejkolwiek roślinności. Dziewczynka domyśliła się od razu, że jest to siedziba złych wampirów, Helmonolów. Tym czasem czarne postacie znikły jakby ich nigdy nie było. Wokół zapanowała upiorna cisza. Krysia zawahała się. Miała ogromną ochotę dowiedzieć się jacy są na prawdę i co knują mieszkańcy czarnego zamku , a jednocześnie bała się bardzo i chętnie wróciłaby do zapewniającej względne bezpieczeństwo groty; do siostry, przyjaciółek i przyjaznych zwierzaków. Już miała się cofnąć gdy jej wzrok padł na ukryte pod prowadzącymi do głównego wejścia schodami małe, zapraszająco uchylone drzwiczki. To przeważyło szalę. Kryjąc się w załomach skalnych Krysia bezpiecznie dotarła pod zamkowe mury i wśliznęła się do środka. Helmonole musieli czuć się bezpiecznie na swoim terenie skoro nie wystawili straży. Spocona z emocji dziewczynka oparła się o ścianę i bacznie zlustrowała otoczenie. Znajdowała się w niskim łukowato sklepionym korytarzu skąpo oświetlonym sinym blaskiem pochodni. Pusty korytarz prowadził gdzieś w głąb zamku .
Przezwyciężywszy chęć ucieczki z tego ponurego miejsca Krysia ruszyła do przodu. Nie napotkawszy na swojej drodze żywego ducha minęła kilka zakrętów gdy nagle wydało jej się, że słyszy odgłos kroków. Przestraszona nie na żarty przywarła do ściany wstrzymując oddech. Słuch jej nie mylił. Kroki zbliżały się szybko, dudniące i groźne. Na ucieczkę było już za późno. Dziewczynka w panice rozejrzała się szukając jakiegoś schronienia. Jak na złość nie było tu żadnych bocznych korytarzy czy choćby wnęki, w której, korzystając z dobrodziejstwa swojej ochronnej szaty mogłaby się ukryć. Bez większej nadziei omiotła wzrokiem ściany i sufit. Wtem po przeciwnej stronie korytarza, na wysokości około dwóch metrów nad podłogą dostrzegła niewielki, owalny otwór. To była jej jedyna szansa. Kroki i szuranie kilku par stóp rozbrzmiewały wyraźnie tuż za najbliższym zakrętem.
Krysia przebiegła na druga stronę, wykorzystując sprytnie nierówności wspięła się po murze i znikła w otworze dosłownie na sekundę wcześniej nim złożona z trzech potężnych zakutych w zbroje wampirów grupa wyłoniła się zza zakrętu. Jeden z wampirów zatrzymawszy się tuż obok jej kryjówki podniósł do góry głowę i zaczął węszyć. Zmartwiała ze strachu dziewczynka słyszała wyraźnie świst jego oddechu.
- Czuję jakiś obcy zapach - odezwał się do swoich towarzyszy.
Teraz Krysia usłyszała potrójny złowieszczy świst.
- Już po mnie - pomyślała gdy nagle rozległo się głośne dudnienie jak gdyby ktoś walił w kotły.
- Zaraz zacznie się zebranie - dobiegło do jej uszu - nie możemy się spóźnić..
1 wampiry odeszły
Dziewczynka odczekała jeszcze parę chwil, które wydały jej się wiecznością by upewnić się, że niebezpieczeństwo już minęło. Postanowiła sobie, że gdy tylko będzie to możliwe wyjdzie z ukrycia i ucieknie z zamku, nie próbując zgrywać się na doświadczonego szpiega. Podjąwszy tę decyzję policzyła do trzech, po czym wytknęła głowę z ciasnego tunelu . Wszędzie panowała cisza, korytarz był pusty. Uspokojona Krysia już szykowała się by zeskoczyć na ziemię gdy znowu usłyszała głosy. Szybko cofnęła głowę. Głosy stały się wyraźniejsze. Okazało się, że nie dobiegają, jak w pierwszej chwili pomyślała z głównego korytarza lecz płyną gdzieś z głębi jej schronienia. Zaintrygowana tym odkryciem spojrzała w tamtą stronę i na samym końcu tunelu dostrzegła jasny owal. Zapominając o swoim postanowieniu poczołgała się w jego kierunku starając się nie zwracać uwagi na łaskoczące ją po twarzy pajęczyny i przebiegające między jej palcami niezidentyfikowane drobne stworzenia, uciekające w panice przed naruszającym ich spokój intruzem. Pokonując wstręt, dotarła do końca tunelu i przylgnęła twarzą do zamykającej go kraty, , przez którą sączyło się światło. Jej oczom ukazał się niezwykły i straszny widok.
W ogromnej, otoczonej kamienną kolumnadą komnacie zgromadziły się dziesiątki zakutych w czarne zbroje wampirów. Ich twarze przykrywały stalowe maski z otworami na oczy. Na końcach skrzydeł błyszczały złote ostrza. Przyjrzawszy się dokładniej, dostrzegła między nimi zarówno potężnie zbudowanych jak i całkiem małych wojowników. Niewykluczone, że w tajnym zgromadzeniu brały udział całe wampirze rodziny; ojcowie, matki oraz dzieci. Całe to towarzystwo skupione było wokół rzeźbionej w granicie mównicy, na której stał ubrany w purpurową szatę starzec.
Mimo, iż pochylony wiekiem, budził respekt i od razu widać było , że jest tu przywódcą. Miał białą brodę i spływające do ramion siwe włosy. Postrzępione, skórzaste skrzydła zadrżały mu lekko, gdy gestem uniesionej w górę, żylastej dłoni, o palcach zakończonych zakrzywionymi, żółtawymi szponami, uciszył zgromadzonych. Kiedy zapadła cisza odezwał się głosem, od którego nieszczęsnej Krysi zjeżyły się włosy na głowie. Mówił szeleszczącym, głuchym szeptem, jak wąż wślizgującym się w uszy, świdrującym mózg i pozostającym na długo w świadomości słuchacza.
„ Drodzy krewni, wyznawcy starego porządku chcę wam powierzyć ważne zadanie. Wiecie jak niewiele czasu brakuje by Przeklęte Źródło mogło uwolnić swe wody by zatruć nimi wszystkie rzeki, potoki i jeziora w Krainie. Gdy to się stanie, wszystkie wstrętne kreatury, zdrajcy starego porządku, którzy do tej pory sprawowali władzę broniąc nam, prawdziwym wampirom opuszczania tych gór i wstępu na ziemię, zabraniając nam picia ludzkiej krwi wymrą lub będą musieli do nas przystać. Jest jednak coś, co może przeszkodzić w osiągnięciu naszego celu.
Galacjusz, mąż Lucynii, ojciec tego głupiego pokurcza Lucjusza, za pomocą swoich szpiegów dowiedział się o naszych planach, a wiedząc, że jedynie Słoneczny Promień, którego blask zabija wampiry jest w stanie unicestwić Przeklęte Źródło, polecił swojemu synowi odnaleźć i zwabić do Krainy ludzkie dzieci, obdarzone mocą zdolną sprowadzić Promień.
Lucjusz wykonał zadanie i nakłonił dzieci do podjęcia misji. Największą trudność stanowił fakt, ze dzieci , by przygotować się należycie do sprowadzenia Słonecznego Promienia musiały same , bez niczyjej pomocy przejść przez całą Krainę i dotrzeć do źródła. Byłem pewien, że nie dadzą rady toteż nie chciałem was bez potrzeby niepokoić, zwłaszcza, że nie mam możliwości działania poza Górami. Niestety okazało się, że pokonując wiele trudności, dzieci dotarły aż do zamku moich dalekich krewnych i tam zostały uwięzione by służyć jako zabawki dzieciom Keno i Barbiny Soleio. Gdy się o tym dowiedziałem natychmiast wysłałem tam swoich wojów , którzy z narażeniem życia, dotarli do zamku. Niestety, przybyli za późno. Dzieci uciekły. Moi dzielni rycerze, nie bacząc na własne bezpieczeństwo podążyli ich śladem lecz prowadzący dzieci ptak przewodnik wywiódł ich na bagna skąd wydostali się dopiero po kilku dniach. Wysłałem więc szpiegów by przeczesali las lecz i oni wrócili dziś po zmroku nie natrafiwszy na żaden ślad. Jakkolwiek wydaje się to nieprawdopodobne, mogło się zdarzyć, że dzieci są już w Górach. Dlatego rozkazuję wam podzielić się na dwie grupy. Pierwsza grupa uda się wprost do Groty Przeklętego Źródła i otoczy ją kręgiem tak ścisłym, by nawet najmniejszy przylepek się nie prześliznął. Pozostali niech rozproszą się po Górach i szukają dzieci. Nie powinno to być trudne gdyż dzieci bojąc się ciemności podróżują tylko w dzień, a co najważniejsze, wystarczy unicestwić tylko jedno z nich by misja zniszczenia Przeklętego Źródła się nie powiodła. „
Starzec zakończył swoją przemowę i zszedł z mównicy.
Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, Krysia przeczołgała się przez tunel, przebiegła korytarz i wydostała się na dziedziniec. Tam, nie zauważona przez nikogo, odszukała przejście miedzy skałami ‘ dotarła do jaskini i zamaskowała wejście gałęziami. Zanim skończyła układać ostatnie gałązki ze szczeliny w skale wyłoniły się pierwsze oddziały uzbrojonych wampirów dosiadających czarnych lwiaroni.
- Ciekawe dlaczego nie latają ? - zastanowiła się Krysia - Byłoby szybciej i skuteczniej.
Głowiła się jeszcze jakiś czas nad tym zagadnieniem aż w końcu doszła do wniosku, że zbroje, w które odziani byli wszyscy bez wyjątku zwolennicy starego porządku muszą być po prostu zbyt ciężkie i niewygodne by można było w nich latać.
- Zapytam Małgosię co o tym sądzi - postanowiła - dziewczyna ma w końcu jakieś doświadczenie w dziedzinie latania.
Czując się bardzo zmęczoną nocną wyprawą, Krysia ułożyła się obok siostry, oparła głowę na smoczej łapie i zasnęła zanim zdążyła pomyśleć, że powinna uprzedzić swoje towarzyszki by miały się na baczności i pod żadnym pozorem nie opuszczały jaskini za dnia.
Śniła, że wędruje labiryntem wąskich , kamiennych korytarzy gorączkowo szukając wyjścia. Od czasu do czasu dostrzegała jakieś drzwi lecz w momencie gdy naciskała na klamkę, drzwi znikały. Było jej coraz zimniej, a korytarze stawały się coraz ciaśniejsze aż w końcu musiała się przez nie przeciskać . Wreszcie natrafiła na drzwi, które nie znikły. Otworzyła je więc i znalazła się w szkolnej klasie. W kamiennych ławkach siedzieli zakapturzeni uczniowie, a przy tablicy stał stary, odziany w czerwoną szatę nauczyciel.
- Znowu spóźniłaś się na matematykę, pokaż zeszyt - krzyknął spoglądając ze złością na skuloną pod drzwiami dziewczynkę.
Krysia z przerażeniem uświadomiła sobie, że nie odrobiła zadania domowego.
- Zapomniałam zeszytu - wydukała i wsunęła się do pierwszej ławki siadając na wolnym miejscu.
Rozwścieczony nauczyciel skoczył ku niej szponiastą dłonią łapiąc ją za ramię.
Wstawaj - wrzasnął wściekle - wstawaj !
Krysia ocknęła się ze snu.
Upiorna twarz nauczyciela znikła lecz nadal ktoś krzyczał „ wstawaj ! „ szarpiąc ją za rękę.
Krysia przetarła zaspane oczy usiłując zrozumieć dlaczego tak się dzieje.
- No, wreszcie się obudziłaś - powiedziała Anetka - Nie wiem co się stało, okropnie się niepokoimy. Już całkiem jasno, a birdak się nie pojawił. To do niego niepodobne. Zupełnie nie wiem co robić.
- Gdzie Joanna, Małgosia i Lili ? - zapytała zaniepokojona Krysia zupełnie ignorując informację o nieobecności przewodnika.
- Wyszły na chwilę poszukać czegoś do jedzenia - odparła Anetka kompletnie zaskoczona nagłą troską siostry o pozostałych członków ich małej drużyny.
- Zawołaj je, niech natychmiast wracają i trzeba zamaskować wejście do jaskini!
- A tobie co odbiło ? - zdziwiła się Anetka.
- Nie pytaj, tylko rób co mówię - Krysia zerwała się na równe nogi i zaczęła zbierać porozrzucane wokół wejścia gałęzie - Prędko !
Anetka nie wdając się w dalsze dyskusje wyskoczyła na zewnątrz i odnalazłszy myszkujące po okolicy , smoczycę i koleżanki zagoniła je do jaskini nie zważając na głośne protesty.
Kiedy tylko wszyscy znaleźli się w bezpiecznym miejscu Krysia starannie zamaskowała wejście i przysiadła na kamieniu by zrelacjonować zaintrygowanym jej tajemniczym zachowaniem uczestniczkom wydarzenia ostatniej nocy.
-„ ... i dlatego myślę, że birdak nie pojawił się dzisiejszego ranka by nie zdradzić naszej kryjówki „ - wysnuła na koniec logiczny wniosek.
Gdy Krysia skończyła mówić w jaskini zapadła pełna przygnębienia cisza, przerywana jedynie stukaniem połączonych srebrną nicią kamyczków tworzących nieskomplikowaną grzechotkę, którą Zozo zrobił kiedyś dla Lili w przypływie braterskich uczuć.
- Ty głupia smarkulo ! - wybuchła nagle Anetka. - Kto pozwolił ci się oddalać od grupy ! Mogło ci się przytrafić coś złego. Mogli cię złapać, uwięzić lub jeszcze coś gorszego ! Jesteś wyjątkowo lekkomyślna !
- Może i jestem lekkomyślna - przerwała jej Krysia - ale dzięki tej mojej lekkomyślności wiemy, że nas szukają i będą starali się nam przeszkodzić w wypełnieniu zadania. i to jest zła wiadomość. Lecz jest także i dobra.
- Ciekawe jaka ? - prychnęła Anetka spoglądając spode łba na swoją nierozsądną siostrę.
- Jak to jaka ? Nie rozumiesz ? Teraz mamy pewność , że Przeklęte Źródło jest już blisko. Musi znajdować się gdzieś w tych górach. Odnajdziemy je, sprowadzimy ten promień i będziemy mogły wrócić do domu - zniecierpliwiła się Krysia.
- Ach, jakież to proste - zadrwiła Anetka - trzeba tylko przeszukać ogromne pasmo stromych gór, odnaleźć jakieś tam źródło, przedostać się do niego przez kordon uzbrojonych po kły wampirów, sprowadzić Promień ( może któraś z was wie w jaki sposób tego dokonać ? ), a wszystko to musimy robić nocą, by zmylić krwiożercze bestie włóczące się po okolicy w celu pozbawienia nas życia. Właściwie to pestka !
- Mimo wszystko powinnyśmy być wdzięczne Krysi za to, że odważyła się wejść do siedziby wroga i zdobyła dla nas te cenne, aczkolwiek niezbyt pocieszające informacje - ujęła się za koleżanką Małgosia rozdzielając na sześć porcji resztki przywiędłych owoców z sadu Drakuliny. - Gdyby nie ona wyruszyłybyśmy w drogę jak co rano i pewnie już by nas schwytano.
- Musimy podjąć wędrówkę jak tylko się ściemni - odezwała się milcząca do tej pory Joanna. - Ciężko będzie wspinać się nocą po górach ale nie mamy innego wyjścia. Lili dość dobrze widzi w ciemnościach więc mogłaby nas prowadzić. Największy kłopot polega na tym, że birdaki latają tylko w dzień, a my nie wiemy, w którą stronę się skierować. Lecz nie wolno nam upadać na duchu. Doszłyśmy już tak daleko i pokonałyśmy tyle przeszkód, że z pewnością damy sobie radę i teraz - dodała widząc malującą się na twarzach towarzyszek rezygnację.
-Zamiast siedzieć tu bezczynnie z nosami zwieszonymi na kwintę, zajmijmy się przygotowaniami do wymarszu. Pomyślcie sobie, że już niedługo zobaczymy naszych rodziców.
- Co w takim razie mamy robić ? - zapytała Anetka niechętnie podnosząc się z kamienia i otrzepując suknię z pyłu.
Małgosia i Krysia też podniosły się na nogi wyczekująco patrząc na Joannę.
- Najpierw poprosimy Zozo by uplótł dla nas liny - zadecydowała Joanna czując na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za odbudowanie morale zniechęconej załogi. - Później zrobimy z nich uprzęże, po jednej dla każdej z nas ze smoczycą włącznie. Następnie pozbieramy porozrzucane po ziemi gałązki i zrobimy z nich miotełki. Przydadzą się do zacierania śladów, a na koniec musimy znaleźć jakiś sposób na zamaskowanie Lili. My , w naszych sukniach będziemy całkowicie niewidoczne, ale fioletowego smoka ze srebrnymi skrzydłami nie trudno będzie zauważyć nawet w ciemnościach.
- A teraz bierzmy się do pracy.
Dzieci spędziły resztę dnia pilnie realizując plan Joanny. Nim zapadł zmierzch wszystkie uprzęże były gotowe. Dodatkowo każda z dziewczynek przytroczyła sobie do pasa zwój mocnej, srebrnej liny. Cierpliwa Małgosia skrupulatnie wyzbierała wszystkie małe gałązki walające się po podłodze ich schronienia i zrobiła z nich cztery zgrabne miotełki. Nie znalazły co prawda niczego do zamaskowania smoka ale Joanna wpadła na niezły pomysł. Lili , zaraz po wyjściu z jaskini miała wytarzać się w pokrywającym wszystko wokół szarym pyle by stłumić intensywny kolor swoich łusek i zgasić blask srebrnych skrzydeł.
Po całym dniu wytężonej pracy dzieci i zwierzęta bardzo zgłodniały lecz nie zostało już nic do zjedzenia. Mimo to nikt się tym zbytnio nie przejmował, licząc, że za parę godzin źródło zostanie odnalezione, promień sprowadzony, a zaraz potem ktoś da im coś do jedzenia. Co prawda żaden z uczestników wyprawy nie wyobrażał sobie nawet kto ewentualnie mógłby dostarczyć im jedzenie, lecz podnieceni perspektywą szybkiego i szczęśliwego zakończenia misji postanowili nie zawracać sobie głowy domysłami.
Skończywszy swoją ciężką , całodzienną pracę, wyczerpany snuciem kilometrów pajęczej nici Zozo zasnął bezpiecznie ukryty w kieszeni Joanny.
Dziewczynki nałożyły srebrne uprzęże i używając całego swojego sprytu oraz dyplomacji, namówiły Lili by i ona pozwoliła włożyć sobie uprząż. Po długich namowach i milionach komplementów smoczyca uległa . Małgosia zręcznie zapięła jej uprząż mocując do niej parę metrów liny , którą z kolei przywiązała do swoich szelek oraz do szelek Joanny, Anetki i Krysi. Nauczone przykrym doświadczeniem dziewczyny postanowiły zabezpieczyć się w ten sposób na wypadek gdyby któraś z nich zboczyła ze ścieżki lub nie daj Boże osunęła się w przepaść co zdarzyło się już raz w przypadku Joanny podczas przeprawy przez ametystowe skały.
- Gotowe do drogi ? - Zapytała Krysia ustawiając się obok wyjścia, by w dogodnym momencie rozgarnąć zabezpieczające je gałęzie.
- Zaczekajcie jeszcze chwilkę ! - Małgosia schyliła się by podnieść z ziemi gazetę, która wypadła jej z rękawa podczas gdy dziewczynka dopinała uprząż Lili. - Mamy jakąś wiadomość!
Trzymając w ręce gazetę przeczytała spływającą kryształowymi kroplami po czarnej kartce informację : „ Kierujcie się węchem. Przeklęte Źródło pachnie maciejką. Musicie zdążyć przed piątym fajerwerkiem. Kiedy uda wam się dotrzeć do celu przeczytajcie ostatnią informację „
- To już wszystko ? - zapytała zawiedziona Anetka widząc, że koleżanka wpycha do rękawa złożoną na czworo gazetę.
- Niestety tak - westchnęła Małgosia - skąd u licha mam wiedzieć jak pachnie maciejka ?
- Nie pamiętasz ? - oburzyła się Krysia. - Przecież maciejka rośnie przed naszym domem w Straszynie. To te małe, fioletowe kwiatuszki. Po zachodzie słońca ich zapach roznosi się po całym ogrodzie.
- Jasne, teraz sobie przypominam - ucieszyła się Joanna, która podobnie jak siostra niezbyt dokładnie kojarzyła zapach z nazwą kwiatów. - idę przodem. Mam węch jak pies tropiący.
To mówiąc przedostała się przez maskujące wejście gałęzie i wyszła na zewnątrz. Noc , jak zwykle była bardzo ciemna ale ponieważ dzieci całe dwa dni spędziły w mrocznej jaskini, ich wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, że były w stanie dostrzec otaczające je kształty. Joanna stanęła nieruchomo i zaczęła węszyć powoli obracając się wokół własnej osi. W tym czasie Lili idąc za przykładem Małgosi, która również chciała stłumić blask swoich skrzydeł wytarzała się w pyle co nawet sprawiło jej nieoczekiwaną przyjemność.
- Tędy - zadecydowała Joanna wskazując na strome podejście ledwie majaczące w ciemnościach. - Stamtąd dochodzi najsilniejszy zapach.
Rozplątawszy zamotane wokół nóg linki całe towarzystwo ruszyło we wskazanym przez obdarzoną nadludzkim węchem przewodniczkę kierunku. Początkowo Joanna szła na czele całej grupy, później jednak , zorientowawszy się o jaki zapach chodzi , dowodzenie objęła Lili jako najsilniejsza i obdarzona równie wspaniałym jak Joanna węchem narzucając mordercze tempo marszu i nieomalże wlokąc za sobą spięte liną dziewczyny.
Z jednej strony było to bardzo męczące, z drugiej zaś dosyć wygodne ponieważ Lili całkiem dobrze widziała w ciemnościach, dzięki czemu mogła wybierać najdogodniejsza drogę i omijać skalne rozpadliny. Jednak po paru godzinach intensywnej wspinaczki dziewczynki były wykończone. Szary pył wdzierał im się do oczu i gardeł powodując okropna suchość w ustach. Nogi i ręce krwawiły im od licznych ran i otarć powstałych na skutek częstych upadków. Tylko niezmordowana Lili parła do przodu wydawało by się bez zmęczenia, podwoiwszy jeszcze tempo marszruty. Nagle zatrzymała się gwałtownie i przywarowała za skalnym występem zamierając w bezruchu. Jej pokryte pyłem cielsko upodobniło się do jednego z wielu potężnych głazów. Zaniepokojone jej zachowaniem dzieci również padły na ziemię wciągając na głowę kaptury. Joanna przełożyła śpiącego słodko Zozo do kieszeni. Spoza grupy przypominających palisadę kamiennych bloków dobiegły ich jakieś odgłosy. Rozległo się szuranie i metaliczne zgrzyty. Ciekawska Krysia podczołgawszy się pod palisadę przyłożyła oko do szczeliny między kamieniami próbując zlokalizować źródło dźwięku. Ponieważ nadchodził świt i zrobiło się trochę jaśniej, bez trudu dostrzegła trzy wampiry w zbrojach, które posługując się ostrymi biczykami poganiały swoje lwiaronie pnąc się w górę po przeciwnej stronie wąskiej przełęczy. Pazury zwierząt zgrzytały w kontakcie z twardym podłożem, z ich pysków wydobywała się para. Wyglądały jak przepracowane konie.
Krysia odwróciła się , dając towarzyszkom znak by pozostały w ukryciu cały czas czujnie śledząc poczynania wroga. Na szczęście wampiry posuwały się w przeciwnym kierunku oddalając się w szybkim tempie. Zanim nastał świt znikły jej z oczu za kolejnym szczytem.
- Możecie się ruszyć - wyszeptała obserwatorka rozsądnie opanowując siłę swojego głosu.
Pozostałe dziewczynki odetchnęły z ulgą. Lili podniosła się rozprostowując zdrętwiałe łapy.
- Udało się ! - wyskrzeczała Joanna schrypniętym głosem. Gardło miała tak wysuszone, że ledwo wydobywała z siebie głos lecz na jej umorusanej niemiłosiernie buzi zakwitł uśmiech.
- Nie ma się z czego cieszyć - Anetka wolała sapać niż chrypieć jak jej koleżanka. - Jest już prawie całkiem jasno, a my nie mamy schronienia, ani kropli wody do picia, nic do jedzenia i nie udało nam się wpaść na najmniejszy ślad Źródła nie mówiąc już o jego odnalezieniu. Co my teraz....
Przerwała gdyż gwałtowne szarpnięcie prawie zbiło ją z nóg. Lili ,zwęszywszy coś wdrapywała się po prawie pionowej, czarnej skale pociągając za sobą powiązane lina dzieci.
- Stój, wariatko, zabijesz nas ! - krzyknęła Anetka oburzona zachowaniem smoka.
Ale zwykle posłuszna i delikatna Lil,i wcale jej nie słuchała . Z uporem parła do góry z akrobatyczną zręcznością pokonując skalny nawis.
By nie pokaleczyć się o kamienie, bezwładnie dyndając na sznurku, dziewczynki podążyły jej śladem jak zawodowi alpiniści. Kiedy wspięły się na nawis, napięcie srebrnej linki zelżało i dostrzegły Lili, która wcisnąwszy się w głęboką wykutą przez naturę w skale niszę, spokojnie chłeptała wodę z maleńkiego, wypływającego spomiędzy kamieni strumyczka.
- Jesteś cudowna, najpiękniejsza i najmądrzejsza ! - Joanna objęła szyję fioletowego gada i ucałowała go prosto w mokry nos. - Ratujesz nam życie !
Zadowolona Lili załopotała uwodzicielsko rzęsami po czym z ukosa spojrzała na Anetkę.
- No dobra, jesteś najwspanialszym smokiem na świecie - przyznała Anetka czując na sobie ciężar spojrzenia urażonej Lili.
Smoczyca pisnęła radośnie, buchnęła parą, wypuściła mały płomyczek ognia i przysiadła z boku robiąc swoim przyjaciółkom miejsce przy wodopoju.
Zaspokoiwszy pragnienie dzieci rozsiadły się wygodnie na wyściełającym wnętrze niszy miękkim piaseczku. Teraz, gdy nie chciało im się już pić poczuły głód. Każda z nich nie jeden raz w swoim życiu bywała głodna. Znały mały głodek, który dopadał je podstępnie w drodze ze szkoły do domu zaraz po zjedzeniu drugiego śniadania i tuż, tuz przed obiadem. Joanna doświadczyła również większego głodu kiedy zabraniano jej jeść w szpitalu przed i po operacjach okulistycznych, których przeszła sporo w swoim, niezbyt w końcu długim życiu. Ale takiego, szarpiącego pazurami wnętrzności uczucia, żadna z nich jeszcze nigdy nie doświadczyła. Z początku dzielnie starały się ignorować natrętne burczenie domagających się swoich praw żołądków, jednak po jakimś czasie męka stała się prawie nie do zniesienia, a uczucie głodu było tak dojmujące, że mimo wielkiego zmęczenia dzieci nie potrafiły zasnąć. Najbardziej ze wszystkich niecierpliwa Krysia zerwała się ze swojego wymoszczonego w piasku legowiska nerwowo przeszukując kieszenie sukni w nadziei na znalezienie tam jakiegoś zapomnianego owocu. Za jej przykładem poszła reszta dziewczynek. Niestety siostry Piątkowskie natknęły się jedynie na trochę szarego pyłu i teraz nerwowo przegrzebywały go palcami w poszukiwaniu okruchów. Zawartość kieszeni Joanny, oprócz wszechobecnego pyłu stanowił dodatkowo równie jak ona głodny przylepek, a Małgosia znalazła kilka turkusowych pestek leśnych, jajecznicowych owoców, które wieki, jak jej się wydawało, temu zabrała ze sobą w nadziei, że mamusia zrobi z nich piękne kolczyki. Zniechęcona usiadła nad strumyczkiem bezmyślnie przesypując pestki między palcami. Nie zauważyła nawet, że jedno z turkusowych ziarenek wysunęło jej się z rąk i utkwiło w wilgotnym piasku. Zmęczona i głodna zamknęła i oczy wyobraziła sobie cudowny smak tych owoców tak wyraźnie, że nawet poczuła ich zapach przebijający przez wszechobecny, całkiem już teraz wyraźny aromat maciejki. Zaintrygowana tak niecodziennym zjawiskiem otworzyła oczy, a jej wzrok padł na dorodny niebieski krzak, który w błyskawicznym tempie rozkwitł na różowo, a kiedy , jak na przyspieszonym filmie opadły płatki jego kwiatów, pokrył się zielonkawymi kuleczkami, które w mgnieniu oka przemieniły się w kiście żółtych, okrągłych owoców.
- Mam omamy z głodu - pomyślała wystraszona Małgosia.
- Joanna, ratuj - krzyknęła -mam zwidy. Wydaje mi się, że widzę krzak owocowy.
Zaniepokojona Joanna zerwała się ze swojego piaskowego legowiska i kucnęła obok siostry wybałuszając oczy na nieświadomy wrażenia jakie wywołał, beztrosko sobie rosnący krzaczek.
- Małgosiu - wychrypiała uroczyście gdy już zdołała wydobyć z siebie głos - albo obie mamy omamy albo wyczarowałaś krzak. Przekonajmy się.
To mówiąc zerwała żółtą kulkę i wsadziła ją sobie do ust. Zamknąwszy oczy żuła owoc podczas gdy Małgosia wpatrywała się w nią w napięciu.
- No i co ?- zapytała zniecierpliwiona przedłużającym się milczeniem.
- Jesteś wielka - stwierdziła Joanna nie mniej niż poprzednio uroczyście. - Nie mam pojęcia jak ci się udało tego dokonać ale krzak jest prawdziwy, a owoce wyśmienite.
- Dziewczyny, Lili , Zozo mamy jedzenie - wrzasnęła.
Radość była wielka, a kiedy całe towarzystwo zaspokoiło pierwszy głód, wszyscy, łącznie ze zwierzętami usiedli w kręgu wokół bohaterki dnia, Małgosi.
- A teraz przyznaj się jak to zrobiłaś - zażądała Anetka karmiąc Zozo pestkami.
- Właściwie nie wiem - odparła skromnie Małgosia. -Siedziałam tutaj, nad strumykiem i bawiłam się znalezionymi w kieszeni pestkami. Później zamknęłam oczy i myślałam o tym jak pyszne były owoce, z których pochodzą. Nagle poczułam zapach, to było bardzo realne wiec otworzyłam oczy, a krzak już tu był.
-No jasne ! - ucieszyła się Joanna - Pestki ! Pamiętacie jak szybko rosły krzaki w lesie ? Kiedy wyrzucałyśmy pestki na ziemię natychmiast wyrastały z nich nowe krzaki. Anetka, dawaj jedną ! - podniecona swoim odkryciem Joanna wyrwała koleżance z ręki kilka turkusowych nasion ratując je w ostatniej chwili przed zakusami Zozo, wetknęła w mokry piasek i przysiadła w kucki czekając na efekt swoich zabiegów. Nic się jednak nie zdarzyło.
- Może trzeba pomyśleć o owocach, tak jak to zrobiła Małgosia wpadła na pomysł Krysia, po czym zachwycona niebywałą przenikliwością swojego umysłu, zamknęła oczy i zmarszczyła brwi co miało oznaczać, że myśli bardzo intensywnie.
Joanna, Małgosia, Anetka , a nawet Lili również zamknęły oczy i zmarszczyły brwi wyobrażając sobie jajecznicowe owoce.
Jednak i tym razem nic się nie wydarzyło. Dziewczynki starały się nie okazywać po sobie rozczarowania lecz nie przyszło im to łatwo.
- Masz jeszcze jakieś pestki z lasu? - zapytała po chwili Joanna. Daj mi jedną - poprosiła gdy siostra skinęła twierdząco głową.
Małgosia wysupłała z kieszeni garść pestek, wybrała najmniejszą i podała siostrze. Joanna wydłubała w piasku dziurkę i pieczołowicie umieściła w niej nasionko przysypując je leciutko. Ledwo skończyła swoje zabiegi z piachu wystrzelił piękny , niebieski krzak, zakwitł i zaowocował w mgnieniu oka.
- A więc to tak - domyśliła się Anetka. - Rośliny wyrastają tylko z nasion zebranych w lesie. Ciekawe dlaczego ?
- Nie mam pojęcia - odparła Joanna. - Wiem tylko jedno, musimy strzec pozostałych nasion jak oka w głowie. Dzięki nim nie zaznamy głodu, przynajmniej w najbliższym czasie.
Szepnęła coś do Zozo i już po chwili trzymała w ręce utkaną z pajęczyny sakiewkę, którą podała siostrze.
- Policz nasiona, schowaj je do sakiewki i pilnuj dobrze. Nie wiadomo na jak długo będą nam musiały wystarczyć, więc proponuję sadzić po jednym dziennie, oczywiście jeśli nie znajdziemy nic innego do jedzenia.
- - Siedem - przerwała jej Małgosia - mamy siedem pestek.
- Dobrze - Joanna przywołała na twarz uspokajający uśmiech. -Z pewnością nam wystarczy. A teraz zjedzmy owoce z drugiego krzaka bo obawiam się, że mogą równie szybko jak wyrosły, opaść i zgnić. Później musimy się trochę przespać. Jak tylko się ściemni idziemy dalej. Czuję, że cel jest bliski.
Po posiłku dzieci ułożyły się do snu. Spały spokojnie , przytulone do ciepłego, smoczego brzucha nie wiedząc nawet, że ich wierny przewodnik, birdak unikając zręcznie strzał uzbrojonych w łuki wampirów kołuje nad górami by zmylić wścibskie patrole .
  • 0
algaem

#35 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 30 marzec 2006 - 11:28

Wiesz... robią się to już regularne pogawędki :lol: , które zresztą bardzo lubię! Doskonale dawkujesz napięcie w tych fragmentach... Zaczynam być ciekawa kulminacji! :shock:
Potwierdziłaś, kochana, to wszystko odnośnie srebra - o czym już wiedziałam, niestety... Ja... myślałam o wykuciu ręcznym z blachy (bo to nie musiałoby być nawet otwierane), albo o upleceniu z drucików... Ale widzę, że muszę poszukać gotowych wyrobów. Może wiesz, gdzie?
I... czekam, czekam na dalszy ciąg! :lol:
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#36 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 31 marzec 2006 - 10:41

Niestety, co do srebra, tj. gotowych wyrobów, niewiele moge pomóc.
Z pewnością masz jakąś swoją koncepcję, więc nie ma innego wyjścia, jak tylko uzbroić się w cierpliwość i zacząć nawiedzać sklepy ze srebrem lub galerie (drogo, ale fajnie, przeważnie).
Ja nie mam rozeznania. Omijam tego typu przybytki, jak z resztą wiele innych sklepów, szerokim łukiem.
Bo jak się napatrzę, to mnie potem serce boli, że właściwie na nic mnie nie stać :( , a też nie wszystko potrafię zrobić, nie chcę powielać cudzych wzorów, bo to bez sensu, no i czasem fajnie byłoby ponosić coś co wykombinował ktoś inny.
Więc wolę unikać, profilaktycznie, nieosiągalnych pokus. Po co mi jeszcze jeden powód do wpadania w deprechę??

Ale mam powody do radości:), bo czytasz moje wypociny i jeszcze na dodatek lubisz ze mną rozmawiać, a to cieszy.
No to jedziemy z tym koksem:

25 PRZEŁĘCZ SZCZĘKACZY KAMIENNYCH


Joanna obudziła się drżąc z zimna. Nie zwlekając wstała i wykonała parę przysiadów dla rozgrzewki po czym delikatnie potrząsnęła ramieniem śpiącej siostry.
- Wstawaj - szepnęła - już całkiem ciemno.
Małgosia otworzyła niebieskie oczy, podniosła się na nogi, z szelestem rozprostowując zdrętwiałe skrzydła i podeszła do strumyka by napić się wody i przemyć twarz.
Chlupot wody obudził siostry Piątkowskie oraz Lili.
- Ale zimno - wzdrygnęła się Anetka chowając dłonie w szerokich rękawach sukni.
- Marsz nas rozgrzeje - rzekła dziarsko Joanna rozdając uprzęże. Podobnie jak poprzedniego wieczoru dzieci przymocowały do nich linę, której koniec przyczepiły do uprzęży smoka. Prowadząca wyprawę Lili wysunęła się z niszy i przystanęła na skalnej półce węsząc w skupieniu. Gdy uznała, że jest bezpiecznie, zsunęła się w dół z łatwością odnajdując wąską ścieżkę. Dziewczynki zlazły za nią i cała piątka ruszyła stromym podejściem wspinając się na majaczący na tle ciemnego nieba szczyt. Woń maciejki wydawała się być wiele wyraźniejsza niż ubiegłej nocy.
Wtem ciszę przerwał głośny świst i wysoko nad głowami zaskoczonych wędrowców rozbłysło światło. Zielona smuga przecięła ciemności rozpadając się na tysiące migotliwych gwiazdek tworzących wizerunek źródła.
- Pierwszy fajerwerk szepnęła Joanna , a dreszcz przebiegł jej po krzyżu.
A więc zaczęło się. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że nie wiadomo było w jakich odstępach czasu pojawią się następne , zwiastujące nieszczęście sztuczne ognie. Dzieci wiedziały tylko jedno, że nie pozostało im wiele czasu, przyspieszyły więc kroku, ponaglając idącą przodem Lili. W morderczym tempie wspinały się pod górę nie zważając na poranione ręce i nogi. Gdyby musiały podjąć taki wysiłek na samym początku swojej wyprawy nie dałyby sobie rady. Jednak długotrwała wędrówka przez nieznana krainę oraz fakt, że udało im się pokonać tak wiele przeciwności zahartowały i wzmocniły dzieci. Szły więc naprzód niezmordowanie, dzielnie dotrzymując kroku Lili.
Nagle smoczyca zatrzymała się tak gwałtownie, że idąca tuż za nią Joanna wlazła na jej ogon.
- Stójcie, Lili coś wyczuła - ostrzegła podążające za nią siostrę i koleżanki.
- Co się stało, Lili ? - zapytała śledząc wzrokiem spojrzenie jej świecących w ciemności oczu.
U ich stóp ziała groźna przepaść, tak szeroka, że nie można było dostrzec przeciwległej krawędzi.
- Musimy się jakoś przedostać na drugą stronę - powiedziała zatroskana Anetka, stając za plecami koleżanki w bezpiecznej odległości od czarnej, przerażającej czeluści. - Zróbmy to, co zrobiłyśmy nad rzeką krolonów. Niech Małgosia poleci z Zozo na drugą stronę i niech Zozo zbuduje dla nas most, tylko żeby był solidny.
- Jestem do usług - Małgosia rozprostowała skrzydła. - Daj mi pająka i już lecę.
Nie zgadzam się, to zbyt niebezpieczne - zaoponowała Joanna. Nic nie widać w tych ciemnościach, jeszcze się rozbijesz o skały. Ponadto wątpię czy Zozo zdoła wyprodukować tyle nici by z nich zbudować bezpieczny most. Jest niedożywiony. Wydaje mi się, że lepiej będzie jeśli poleci Lili.
- Tylko ostrożnie - dodała klepiąc smoka po smukłej szyi - i musisz sprawdzić czy nie czeka tam na nas jakiś nocny patrol. Jeżeli okaże się, że teren jest czysty Lili przeniesie nas po kolei na grzbiecie. Małgosia może przelecieć sama trzymając się w pobliżu. Co prawda samej mi się nie podoba ten pomysł z lataniem bo z dołu, jeśli ta przepaść ma jakiś „ dół „, nietrudno będzie nas dostrzec, ale i tak myślę, że to najlepsze wyjście - zakończyła rozplątując łączącą je linę.
- Świetnie- ucieszyła się Krysia - to mi się podoba. Pamiętam, byłyśmy kiedyś z rodzicami na sportowym lotnisku i leciałyśmy takim małym samolotem przeznaczonym do lotów widokowych ale wydaje mi się, że przelot smokiem to musi być zupełny odjazd. Pamiętasz Anetka, jak wtedy wrzeszczałaś i rzygałaś? - szturchnęła starszą siostrę.
- Co ty tam wiesz - burknęła Anetka. - Właśnie, że bardzo mi się podobało, a rzygałam po miętówkach. Właściwie uwielbiam latać i wcale się nie boję, mogę być pierwsza - powiedziała i natychmiast pożałowała swojej decyzji, czując , że jej żołądek zaczyna się buntować na samo wspomnienie tamtej eskapady.
Tym czasem Lili wystartowała odbijając się od ziemi tuż nad skrajem przepaści. Dzieci popatrzyły w ślad za nią, lecz szybko znikła im z oczu.
- Przynajmniej nie rzuca się w oczy - stwierdziła Joanna, siadając na płaskim kamieniu. Anetka z Krysią przysiadły obok, a uskrzydlona Małgosia balansowała na skraju przepaści niecierpliwie oczekując powrotu smoka.
- Wraca ! - krzyknęła po chwili dostrzegłszy delikatny blask srebrnych skrzydeł pupilki.
Sekundę później smok wylądował obok grupki zniecierpliwionych podróżniczek i przysiadł na zadzie, by ułatwić ociągającej się nieco Anetce wejście na swój grzbiet, dając tym samym do zrozumienia, że po drugiej stronie nie czai się żadne niebezpieczeństwo. Kiedy dziewczynka usadowiła się w miarę wygodnie Lili odleciała. W ślad za nią poszybowała Małgosia asekurując koleżankę, która, mimo iż niewiele było widać w ciemności, na wszelki wypadek zamknęła oczy. Okazało się jednak, że lot przebiegł bez zakłóceń i po niedługim czasie , dumna z siebie Anetka , stanęła na pewnym gruncie, po drugiej stronie przepaści.
W ten sam sposób przetransportowane zostały Krysia i Joanna. Ta ostatnia miała co prawda pewne problemy gdyż musiała mocno trzymać wyrywającego się Zozo przez co o mały włos nie zsunęła się z gładkiego, liliowego grzbietu wprost w ciemną pustkę. Mimo tych drobnych przeszkód, operacja zakończyła się pomyślnie i cała grupa ruszyła w dalszą drogę. Po tej stronie przepaści, gdzie się teraz znajdowali teren był dość płaski, a zapach maciejki tak silny, że Anetka zdecydowała się iść pierwsza by narzucić rozsądne tempo, bez obawy, że zmyli drogę. Dla dobra pozostałych podróżniczek musiała trochę ostudzić zapał Lili, która, rozochocona lataniem parła naprzód jak lokomotywa. Wędrowały teraz równym krokiem, idąc gęsiego dość wygodną dróżką. Za Anetką szła Krysia, później Małgosia, Joanna, a na końcu wlokła się obrażona zwolnieniem jej z funkcji prowadzącego Lili.
- Spójrzcie, tam rosną jakieś drzewa - szepnęła Anetka wyciągając przed siebie rękę. - To świetne miejsce na wypoczynek, może nawet znajdziemy coś do jedzenia. Muszę przyznać, że mam już po wyżej uszu smaku jajecznicy.
Dzieci spojrzały w kierunku wskazanym przez przewodniczkę. Rzeczywiście, zupełnie blisko, u stóp poszarpanej skały, dostrzec można było sporą grupę przypominających palmy roślin. Wokół nich rosło coś, co wyglądało jak kuliste kępy pierzastej trawy. Ucieszona swoim odkryciem dziewczynka przyspieszyła kroku, by jak najszybciej dotrzeć do oazy, tak niespodziewanie odnalezionej wśród kamiennej pustyni.
Nagle niebo rozbłysło zielonym blaskiem. Wybuchł kolejny, drugi fajerwerk. Tak jak poprzednio, przedstawiał on źródło, lecz tym razem dostrzec można było iż z jego wnętrza sączą się cieniutkie jak babie lato, świetlne strumyczki.
Dzieci stanęły, z zadartymi głowami gapiąc się w niebo. Tylko Lili zupełnie nie zainteresowana fajerwerkiem, błyszczącymi oczyma wpatrywała się w to, co dziewczyny wzięły za oazę. Bezbłędnie wyczuwając niebezpieczeństwo napięła mięśnie i postawiła grzebień na grzbiecie. Z jej gardła wydobył się głuchy pomruk. Zaintrygowana zachowaniem smoczycy Joanna, oderwawszy wzrok od nieba, spojrzała w kierunku oazy i w niewyraźnym świetle gasnących powoli zielonych gwiazdek ujrzała przerażający widok. To , co dziewczynki wzięły za grupę pierzastych palm, w rzeczywistości okazało się być kikutami obumarłych, skamieniałych drzew, których czubki obsiadły całe masy wielkich jak dłoń dorosłego człowieka, czarnych pająków. Pełno ich było również wokół straszliwych drzew, gdzie siedziały przyczajone imitując kępy traw. Teraz, gdy wiedziały już, że ich sprytny kamuflaż na nic się nie zda i ofiary nie podejdą bliżej, zaczęły się poruszać. Te, które uprzednio siedziały na drzewach dołączyły do swoich towarzyszy na ziemi tworząc pełzający, czarny dywan. Podeszły już tak blisko, że można było usłyszeć szuranie tysięcy giętkich odnóży i rytmiczne trzaskanie połyskujących metalicznie szczęk, gdy zmartwiała z przerażenia Anetka ocknęła się z szoku wywołanego tym strasznym, odrażającym widokiem . Jak powszechnie wiadomo bardzo bała się pająków i bardzo długo trwało zanim przekonała się do sympatycznego i zupełnie nieszkodliwego Zozo, a to co teraz zobaczyła, grozą przerastało jej najgorsze senne koszmary. Wydawać by się mogło, że dziewczynka nie będzie w stanie wykonać najmniejszego ruchu, nie wspominając już o logicznym rozumowaniu. . Okazało się jednak, że strach pobudził jej rozum do działania.
- Wyjmijcie miotełki, prędko ! - krzyknęła do oniemiałych towarzyszek, wysupłując pojedyncze gałązki ze swojej, sporządzonej w celu zacierania śladów miotły. - Chodźcie tutaj i róbcie to co ja - wrzeszczała nie zwracając uwagi na to, że mogą ją usłyszeć wampirze patrole, układając wokół siebie okrąg z gałęzi.
Szelest i trzaskanie przybrały na sile . Nieopodal, w ciemnościach jarzyły się tysiące czerwonych oczek. Pająki były wszędzie. Pierwsze czarne bestie zatrzymały się na chwilę wokół szańca , wewnątrz którego stały zbite w ciasną gromadkę podróżniczki.
- Lili, ogień ! - zarządziła Anetka - A potem zabierz nas stąd, byle szybko !
Smoczyca od razu pojęła w czym rzecz i zionęła ogniem, od którego zajęły się suche gałązki, po czym wystartowała w stronę najbliższego szczytu, unosząc ze sobą zdezorientowana błyskawicznym tempem wydarzeń Krysię.
Pająki zatrzymały się wystraszone ogniem. Teren wokół płonącego kręgu, pośrodku którego stały teraz trzy dziewczynki ( Małgosia postanowiła zostać z siostrą i Anetką ), na przestrzeni setek metrów kwadratowych pokrywał falujący złowróżbnie , czarny dywan złożony z jadowitych stworzeń widocznych teraz dobrze w blasku ognia i szarości budzącego się dnia. Na szczęście niebezpieczeństwo zostało częściowo zażegnane. Pająki trzymały się z dala od ognia. Parę chwil później nadleciała smoczyca.
- Teraz twoja kolej - zadecydowała Joanna widząc, że Anetka, która do tej pory dzielnie się trzymała, pobladła na twarzy i zaczyna słaniać się na nogach. - Zabierzcie ze sobą Zozo - poprosiła , sadzając na grzbiecie Lili szybko łysiejącego przylepka - jest śmiertelnie przerażony.
Smok i jego pasażerowie odlecieli. Małgosia i Joanna, oparłszy się o siebie plecami z obawą spoglądały na dopadające się gałązki.
- Lili nie zdąży cię zabrać - krzyknęła przerażona Małgosia, widząc, że w niektórych miejscach ogień wygasł już całkowicie, a drapieżne stworzenia podchodzą coraz bliżej, ostrożnie badając teren kosmatymi odnóżami.
- Obejmij mnie w pasie, spróbuję cię stąd wynieść.
Joanna objęła siostrę wpół, Małgosia rozłożyła skrzydła i z wielkim trudem uniosła się na niewielką wysokość. Niestety, osłabiona długą wędrówką, wygłodniała dziewczynka nie miała dość sił by udźwignąć podwójny ciężar i obie dziewczynki runęły w dół.
- Ratuj się ! - Krzyknęła rozpaczliwie Joanna puszczając siostrę.
Małgosia bez obciążenia z łatwością wzbiła się w powietrze lecz nie miała zamiaru pozostawić siostry na pastwę atakujących bestii. Wyjąwszy z rękawa magiczną gazetę, zwinęła ją ciasno i tak uzyskaną bronią tłukła bezlitośnie czarne pająki, które coraz bardziej zacieśniały swoje szeregi wokół bezbronnej Joanny. Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Ciosy zadawane zrolowaną gazetą nie były zbyt dokuczliwe i tylko na moment powstrzymywały napastników nie czyniąc im większej szkody. Gdy wydawało się, że już wszystko stracone, nadleciała Lili, przednimi łapami złapała Joannę za ramiona i uniosła w górę . W ostatniej chwili jeden z pająków zdołał jednak dopaść dziewczynkę, ostrymi szczękami wczepiając się w jej łydkę po czym , trzaśnięty gazetą, spadł wprost w kłębowisko czarnych pobratymców.
Ukąszona Joanna krzyknęła z bólu i straciła przytomność. Gdy tylko wylądowały na szczycie, gdzie czekały siostry Piątkowskie, Lili złożyła zemdloną Joannę u stóp koleżanek. Po chwili zjawiła się Małgosia i teraz wszystkie dziewczynki, wszelkimi możliwymi sposobami starały się docucić ofiarę ataku jadowitych bestii. Anetka próbowała nawet zastosować sztuczne oddychanie i masaż serca, które to umiejętności posiadła podczas lekcji „ reanimacji zemdlonych na skutek szoku wywołanego otrzymaniem złego stopnia” w swojej szkole.
Niestety wszystkie ich wysiłki spełzły na niczym. Joanna leżała nieruchoma i zimna, a jej twarz przybrała odcień pokrywającego wszystko wokół, szarego pyłu. Wydawało się nawet, że przestała oddychać.
Anetka z Krysią odsunęły się na bok i widząc, że nic już nie można zrobić popłakiwały cichutko. Tylko Lili, nie tracąc nadziei uparcie stała nad biedną dziewczynką, ogrzewając ją swym oddechem, a nieszczęsny, całkiem łysy i bardzo nieciekawie z tego powodu wyglądający Zozo, przytulił się do policzka Joanny delikatnie gładząc łapkami jej buzię.
- Zróbcie coś ! - krzyknęła zrozpaczona Małgosia - Ona nie może umrzeć !
Jej żałosny, przenikliwy głos odbił się echem po całych górach, docierając do czujnych uszu dowódcy jednego z wampirzych patroli.
- Mamy je ! - wysyczał Hanson, potężny wampir blisko spokrewniony z głową rodu Helmonolów, uśmiechając się okrutnie. - Są gdzieś w pobliżu Przełęczy Szczękaczy Kamiennych. Już nam nie uciekną. Ruszamy ! - rzucił rozkaz swojej, składającej się z dziesięciu dobrze uzbrojonych wampirów drużynie.
- No już ! - ponaglił widząc wahanie swoich towarzyszy.
- Hansonie, wiesz, że to bardzo niebezpieczne - odważył się odezwać, wyrażając obawy całej grupy Johanon, jego siostrzeniec. - Jeśli natkniemy się na szczękacze nie uda nam się wyjść z tego cało. Nikt nie zna lekarstwa na ich jad. Każdy, kogo dosięgnie ich trucizna zmieni się nieuchronnie w kamienny posąg.
- Jak już skamieniejesz postawię cię w przedsionku i będę wieszał na tobie pelerynę, - zarechotał Hanson- a teraz ruszamy i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Jeśli któryś z was jeszcze raz spróbuje poddać pod dyskusję moje rozkazy, pożałuje, że jakiś litościwy pająk nie zamienił go wcześniej w kamień.
To mówiąc dźgnął ostrogami swojego lwiaronia kierując go w stronę przełęczy. Zranione zwierzę ryknęło z bólu i popędziło przed siebie.
  • 0
algaem

#37 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 03 kwiecień 2006 - 14:36

26 LEKARSTWO DLA JOANNY


Tym czasem, na szczycie służącym obecnie za schronienie dzielnym podróżniczkom zapanowała rozpacz. Zapłakane i przerażone siostry Piątkowskie bezskutecznie próbowały uspokoić szlochającą rozpaczliwie przyjaciółkę.
Może ona po prostu odpoczywa - odezwała się niepewnie Anetka głaszcząc koleżankę po ramieniu.
Małgosia z wściekłością odtrąciła współczującą dłoń.
- Nie udało mi się uratować mojej siostry - łkała - jak ja spojrzę rodzicom w oczy !?
- Jeśli chodzi o rodziców, to możesz się przestać martwić - pocieszyła ją , trzeźwo w każdej sytuacji myśląca Krysia. - Śpią jak zabici, a jeśli nie zdołamy wykonać zadania to i tak nigdy się nie obudzą, więc problem patrzenia im prosto w oczy nasz z głowy.
Wspomnienie o zaczarowanych rodzicach nie polepszyło wcale nastroju Małgosi. Wręcz przeciwnie, zapłakała jeszcze rozpaczliwiej z wściekłością ciskając o ziemię zrolowana gazetą, którą przez cały czas bezwiednie ściskała w spoconej dłoni.
Gazeta rozwinęła się i otworzyła na świecącej niezdrowym, żółtawym blaskiem stronie. Napis był szary jak pył, pojedyncze litery dygotały, jak gdyby wstrząsane drgawkami. Zaciekawiona Krysia podeszła bliżej i przetarła załzawione oczy. „ Zanim nastanie noc, posypcie Joannę popiołem z motylich skrzydeł , wtedy się obudzi „- przeczytała.
Dziewczyny, jest szansa - krzyknęła uradowana, podając Małgosi gazetę. - Możemy uratować Joannę. Z pewnością znajdziemy w okolicy jakieś niepotrzebne skrzydła motyla. Zaraz wyruszam na poszukiwania.
Małgosia i Anetka nie podzielały jej entuzjazmu.
Małgosia przestała co prawda płakać lecz nadal siedziała nieruchomo na kamieniu patrząc przed siebie niewidzącym, pustym wzrokiem. Anetka z ciężkim sercem spojrzała na koleżankę. Wiedziała doskonale, że znalezienie skrzydeł motyla w tej okolicy graniczyłoby z cudem.
- Nigdzie nie pójdziesz - łamiącym się głosem odezwała się do siostry, która obwiązawszy się w pasie srebrną liną, szykowała się do zejścia ze stromego szczytu, gdzie dzieci znalazły chwilowe schronienie. - Nawet jeśli uda ci się zejść ze szczytu nie skręciwszy karku, na dole dopadną cię pająki, a jeśli jakimś cudem udało by ci się uniknąć ich ukąszeń wpadniesz w łapy pierwszego, lepszego patrolu. Ponad to jestem pewna, że w promieniu wielu kilometrów nie mieszka żaden motyl, a zwłaszcza taki, który pozostawiłby swoje skrzydła gdzieś w pobliżu po to tylko , abyś ty mogła je znaleźć. Lepiej zostańmy na miejscu. Myślę, że poplecznicy ojca Lucjusza, zauważywszy fajerwerki domyślą się, że nie udało nam się wykonać zadania, wyślą swoje wojska do walki z bandami Helmonolów i na pewno nas uratują. Proszę cię nie idź. Nic już nie można zrobić.
Wysłuchawszy tego co miała do powiedzenia Anetka, Krysia zatrzymała się na skraju niewielkiej, płaskiej przestrzeni ściętego szczytu i spojrzała w dół oceniając swoje szanse na dotarcie do jej podnóża. U jej stóp ziało prawie czterystumetrowe urwisko, a w dole kłębiła się czarna , złowieszcza masa.
Zrezygnowana Krysia cofnęła się i usiadła obok siostry. Przez myśl przemknęła jej jeszcze myśl o przelocie smokiem ale szybko ją zarzuciła. Zdawała sobie sprawę, że natychmiast zostałyby zauważone.
- To okropne, że nie możemy pomóc Joasi i wstyd się przyznać ale jestem strasznie głodna - szepnęła jej do ucha.
Anetce również dokuczał głód, lecz żadna z sióstr Piątkowskich nie miała odwagi podejść do Małgosi pochylonej nad przypominającym strąconą z postumentu figurę, ciałem siostry, rozpaczliwie wypatrującej jakichkolwiek oznak życia na jej poszarzałej buzi.
W tym czasie oddział Hansona dotarł na skraj płaskowyżu zamieszkałego przez szczękacze i mimo wysiłków młodego birdaka, który ostrymi poświstywaniami usiłował zmusić lwiaronie do zmiany kierunku, nieuchronnie zbliżały się do podnóża góry, na której schronili się nasi podróżnicy. Poganiane dźgnięciami ostróg i smagnięciami ostro zakończonych biczyków poruszały się bardzo szybko. Nagle wierzchowce zwolniły tempa, a po chwili stanęły w miejscu. Zdenerwowane taką niesubordynacją wampiry, krzycząc i bezlitośnie kalecząc boki biednych zwierząt ostrogami próbowały, zmusić je do posłuszeństwa. Jednak tym razem wysiłki wściekłych wampirów nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Najpotężniejszy z lwiaroni zbuntował się i stanąwszy dęba zrzucił na ziemię dosiadającego go Hansona. Już po chwili towarzysze dowódcy również znaleźli się obok niego, na ziemi, a uwolnione od ciężaru jeźdźców zwierzęta znikły w oddali , głośnym rykiem ogłaszając swój triumf.
Oprzytomniawszy po upadku, obciążony zbroją Hanson niezgrabnie podniósł się na nogi. W mgnieniu oka, on i jego towarzysze zostali otoczeni przez tysiące krwiożerczych pająków, które, rozwścieczone nieudanym polowaniem na dziewczynki zaatakowały ze zdwojoną siłą. Rozgorzała zawzięta walka, lecz jej wynik był z góry przesądzony. Wampiry nie mogąc latać w swoim ciężkim rynsztunku, dzielnie broniły się na ziemi, lecz już po paru minutach znieruchomiały, dosłownie oblepione szczękaczami, które wykorzystując najmniejsze szczeliny w ich zbrojach, wbiły w ciała swoich ofiar mordercze szczęki wysysając z nich życie i wpuszczając zabójczy jad. Najdłużej bronił się silny Hanson lecz i on musiał ulec przeważającej sile wroga. Znieruchomiał z uniesionym do góry ramieniem, zaciskając w skamieniałej dłoni krótki, zakrzywiony miecz, którym, zanim zamienił się w kamień, poważnie przerzedził szeregi włochatych bestii. Usatysfakcjonowane spektakularnym zwycięstwem szczękacze wróciły na miejsce swojego stałego pobytu by, wcieliwszy się w kuszącą oazę, czatować na kolejne ofiary. Na opustoszałym placu boju pozostało tylko dziesięć szarych, zakutych w zbroje posągów i dziesiątki niewielkich kupek popiołu, w które przemieniły się poległe szczękacze. Lekki wietrzyk unosił drobinki popiołu, a ten docierając do najodleglejszych zakątków gór , miał leżeć tam całymi latami , by w odpowiedniej chwili dać początek następnym pokoleniom czarnych pająków.
  • 0
algaem

#38 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 03 kwiecień 2006 - 15:30

Powiało grozą.... brrrrr...
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#39 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 04 kwiecień 2006 - 09:01

Spokojnie Ewita;),
wszystko będzie OK.
To tylko bajka, a nie prawdziwe życie, więc musi być happy end:)

27 SŁONECZNY PROMIEŃ


Światło dnia przygasało, kiedy nieświadoma rozgrywających się u stóp góry wydarzeń, Małgosia puściła zimną dłoń siostry i z nikłym cieniem nadziei na wymęczonej, pobladłej buzi, podniosła się na nogi i nie zwracając uwagi na skulone między kamieniami siostry Piątkowskie, podeszła do smutnej grupy, którą tworzyli :leżąca nieruchomo, jakby uszło z niej powietrze Lili i wtulony w zagłębienie jej szyi łysy przylepek.
Małgosi właśnie zaświtał w głowie pewien pomysł, który jak miała nadzieję, mógł uratować życie Joannie więc postanowiła niezwłocznie go wypróbować.
- Spal moje skrzydła zażądała - zwracając się do smoczycy.
Lili powoli uniosła głowę i spojrzała pytająco na dziewczynkę.
Anetka i Krysia, zaintrygowane dziwnym żądaniem Małgosi powstały ze swoich miejsc gotowe w każdej chwili pocieszać koleżankę, która niewątpliwie oszalała z rozpaczy.
- Rób co mówię - powtórzyła stanowczo Małgosia. - Nie pozostało nam wiele czasu, już prawie ciemno.
Nagle Lili pojęła o co chodzi i gdy Małgosia odwróciła się do niej tyłem, zionęła fioletowym ogniem.
Małgosia skurczyła się w sobie zaciskając zęby. Mając w pamięci ten moment, gdy Krysia próbowała obciąć jej skrzydła nożyczkami, spodziewała się okropnego bólu. Przygotowała się jednak na ten ból i postanowiła znieść go dzielnie myśląc tylko o tym, że jej poświęcenie może wrócić życie Joannie.
Jednak nie poczuła bólu. Usłyszała za plecami cichy syk, zaswędziało ją między łopatkami i już było po wszystkim. Dziewczynka padła na kolana, zebrała z ziemi garść srebrnego popiołu i w ostatnich sekundach dogorywającego dnia, posypała nim ciało siostry.
Teraz wszyscy, dzieci i zwierzęta skupili się wokół Joanny. Z początku nic się nie wydarzyło i Małgosia przeżyła pełne grozy sekundy myśląc, że jej pomysł spalił na panewce. Jednak po chwili ciało Joanny zaczęło nabierać normalnego koloru. Jej policzki zaróżowiły się delikatnie, a pobladłe usta odzyskały swój śliczny, poziomkowy odcień. Pierś dziewczynki uniosła się w głębokim oddechu, westchnęła parę razy i otworzyła oczy, w sam raz by zobaczyć, rozkwitające na niebie zielone źródło, wylewające swe zatrute wody na oświetlone upiornym blaskiem chmury.
- Trzeci fajerwerk - szepnęła i dopiero teraz zwróciła uwagę na pochylone nad sobą trzy dziecięce i jedną smocza postać, a także poczuła na policzku dotyk gołego brzuszka uszczęśliwionego jej zmartwychwstaniem Zozo. Zerwała się energicznie sadzając sobie przylepka na ramieniu.
- A wy co macie takie przerażone miny ? - zapytała zdziwiona. - Mnie też zaskoczył ten fajerwerk ale nie martwię się tym bardzo bo wiem, że źródło jest gdzieś blisko. Czujecie jak wyraźny jest zapach maciejki ?
- Boże, a tobie co się stało ? - Joanna dopiero teraz zauważyła brak skrzydeł u swojej siostry.
Małgosia nie odpowiedziała, tylko padła w jej ramiona wybuchając głośnym płaczem.
- Nie przejmuj się - pocieszała ją nieświadoma grozy jaka przeżyli jej towarzysze Joanna. - Może odrosną - przekonywała. - A jeśli nawet nie, to trudno. Kiedyś nie miałaś skrzydeł i jakoś z tym żyłaś. Powiedz w końcu, jak to się stało !
- Skrzydła nieważne - wychlipała Małgosia - nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś z nami.
-Przecież nigdzie się nie wybierałam - mruknęła zaskoczona zachowaniem siostry Joanna. - Ale mam wrażenie, że coś przespałam. Może ktoś mi łaskawie wyjaśni co się tutaj dzieje - Zwróciła się do pociągających nosami koleżanek widząc, że Małgosia nie jest zdolna do udzielania logicznych informacji.
- Ugryzł cię ten wstrętny pająk i ... - zaczęła Krysia.
- Jak już zrobimy co do nas należy będzie mnóstwo czasu na opowiadanie - przerwała jej Małgosia, która zdołała wreszcie opanować wzruszenie. - Teraz musimy coś zjeść i w drogę !- nie chciała mówić swojej siostrze jak bliska była zamienienia się w kamień, by nie psuć jej radosnego nastroju, który udzielał się i podtrzymywał na duchu ich małą drużynę.
By zająć dziewczynki czym innym, sprawnie umieściła turkusowe nasionko w resztkach swoich spopielonych skrzydeł, a gdy wyrósł z niego piękny , jajecznicowy krzak, wszyscy najedli się do syta.
Gdy się posilili , smoczyca przeniosła dziewczynki i przylepka na drugą stronę góry skąd wyruszyli w kierunku, z którego dochodził słodki, duszący zapach.
Smok znowu prowadził, świetnie dając sobie radę w ciemnościach i po paru godzinach marszu nasi podróżnicy wspięli się na kolejną górę. Jej szczyt był równie płaski jak ten, na którym spędzili poprzedni dzień lecz jego powierzchnia okazała się być ogromna. Mierząca około dwóch kilometrów średnicy, prawie idealnie okrągła, pokryta szarym pyłem płaszczyzna wydawała się całkiem pusta jeśli nie liczyć, usytuowanego w jej centrum, wielkiego, onyksowego stożka otoczonego gęstwą drzew, spomiędzy których prześwitywało niewyraźne , złotawe światło. Zapach maciejki był tu tak intensywny, że niemal zatykał płuca.
- To Grota Przeklętego Źródła - szepnęła Joanna instynktownie przypadając do ziemi. - Musimy być bardzo ostrożne.
Małgosia, Krysia i Anetka przywarowały obok niej, nie śmiąc odezwać się nawet słowem, by nie obudzić czujności wampirów, które niewątpliwie czaiły się pośród drzew pilnując Źródła. Lili rozsądnie wytarzała się w pyle poprawiając kamuflaż i cała grupa zaczęła się czołgać, w stronę odcinającego się głęboką czernią na tle nocnego nieba stożka.
Dzieci i smok poruszali się bezszelestnie pełznąc po grubych pokładach pyłu. Łysy przylepek przylgnął do ramienia Joanny, czujnymi oczkami wypatrując wroga, by w razie potrzeby ostrzec przyjaciół przed niebezpieczeństwem. Nikt ich jednak nie zatrzymał i po jakimś czasie dotarli do pierwszych drzew. Zapach maciejki był tu jeszcze silniejszy, aż kręciło im się w głowach. Anetka spojrzała w górę i w nikłym świetle płonących wokół stożka ognisk, które delikatnie rozjaśniało gładkie pnie drzew, dostrzegła że ich gałęzie pokryte są gęsto pięknymi, przypominającymi orchidee, zielono - żółtymi kwiatami, które wydzielały ową,. do przesady upojną woń.
Podczołgawszy się jeszcze kilkanaście metrów dzieci, Lili i Zozo dotarli do końca wąskiego pasma drzew otaczających niewielką, kolistą przestrzeń po środku której wznosił się czarny obelisk. Wokół niego płonęły ogniska, a przy nich siedziały grupy uzbrojonych wampirów. Groźnie wyglądający strażnicy bronili szczeliny, prowadzącej najprawdopodobniej do wnętrza onyksowego obelisku. Dopiero z bliska dostrzec można było, iż jego czarne, grube ściany są w jakimś stopniu przejrzyste i przepuszczają promienie bladego, zielonkawego światła, kładącego się upiorną poświatą na krępych postaciach strażników. Ogólnie wyglądało to niewesoło.
Oceniwszy sytuację dziewczynki, razem z Lili i Zozo wycofały się w głąb lasku, by omówić strategię działania i choć na krótki czas odwlec moment decyzji o przedarciu się przez pierścień wroga.
- No, to jesteśmy w malinach - sapnęła Anetka, kuląc się pod osłoną gęstych, ciernistych krzaków, rosnących u stóp wielkich drzew, kiedy już wszyscy uczestnicy wyprawy znaleźli się we względnie bezpiecznej odległości od nieprzyjaciół. Cały nasz wysiłek pójdzie na marne, nigdy nie uda nam się dostać do Źródła. Ich jest zbyt wielu.
- A może by tak z nimi pogadać - zaproponowała niepewnie Małgosia. - Powiemy im o co nam chodzi i po co tu jesteśmy. Może nie są tacy źli. Jeśli im wszystko wytłumaczymy, z pewnością zmienią swoje nastawienie do życia. Ponoć w każdym, nawet najbardziej zatwardziałym złoczyńcy tkwią pokłady dobra, tylko trzeba umieć do nich dotrzeć.
Anetka prychnęła i spojrzała na koleżankę w taki sposób, że ta od razu umilkła i opuściwszy głowę zaczęła pilnie studiować wzór na podeszwach butów siedzącej naprzeciwko Joanny.
- Ja uważam, że należy podpalić las - krzyknęła Krysia, zupełnie zapominając o ostrożności. - Wampiry zajmą się gaszeniem pożaru, a my w tym czasie wślizgniemy się do groty !
- Cicho bądź - syknęła Anetka. -To idiotyczny pomysł. W ten sposób ujawnimy tylko nasze pozycje, a poza tym podpalenie jest przestępstwem. Powinnaś o tym wiedzieć.
- Uspokójcie się - szepnęła Joanna przykładając palec do ust. - Coś słyszałam.
Siostry zamilkły wytężając słuch. Od strony, z której przyszły dały się słyszeć charakterystyczne odgłosy szczękania broni i zgrzytania pazurów o kamienne podłoże. Joanna rozchyliła leciutko gałęzie kolczastych krzaków zerkając w stronę płaskowyżu. Z różnych stron, kierując się ku czarnemu stożkowi, nadjeżdżały na swoich niesamowitych wierzchowcach liczne grupy wampirów.
- Musimy się spieszyć, już czas - szepnęła zdenerwowana Joanna. Nie wiem jak, ale musimy się dostać do źródła. Wracają wszystkie patrole, jestem pewna, że jeszcze tej nocy źródło uwolni swoje zatrute wody, a wtedy nie będzie można już nic zrobić.
Nie zwracając uwagi na czyniony przez siebie hałas, dzieci poprzedzane przez Lili, na grzbiecie której ulokował się przylepek pobiegły przez las w stronę centrum płaskowyżu. Chroniąc się za pniami okalających go drzew przystanęły na chwilę, by zaczerpnąć oddechu przed ostateczną rozgrywką.
Strażnicy i wampiry skupione wokół ognisk wydawały się być czymś zaniepokojone. Nastawiwszy uszu i wytężywszy wzrok usiłowały dostrzec cos poza kręgiem oświetlonym blaskiem ognia. Kilka z nich, z bronią gotową do ataku , zbliżyło się do krawędzi lasu. Podeszły na taką odległość, że dzieci, które opuściła nagle cała odwaga, widziały wyraźnie ich jarzące się w ciemności, żółte oczy i połyskujące groźnie kły. Wydawało im się nawet, że czują cuchnące oddechy wrogów przebijające się natrętnie przez wszechobecny zapach maciejki.
Krysia obejrzała się za siebie , gotowa rzucić się do ucieczki lecz nie było już dokąd uciekać. Cały las zaroił się od czarnych lwiaroni noszących na swych grzbietach członków górskich patroli. Wydawało się, że już wszystko stracone, że dzieci zaraz zostaną schwytane gdy wtem rozległ się charakterystyczny świst i z czubka czarnego obelisku, prosto w nocne niebo wystrzeliła raca. Tym razem zielonkawe strumienie objęły prawie całą powierzchnię nieba. Na ten widok wszystkie wampiry zatrzymały się w miejscu i z zadartymi głowami obserwowały fajerwerki zapominając o całym świecie. Z ich gardeł wydobył się ochrypły , triumfalny okrzyk, który trwał dopóki nie zgasła ostatnia zielona gwiazdka. Dzieci stały jak sparaliżowane przytłoczone okrutną radością brzmiącą w tym krzyku.
W tej sytuacji Lili, jako jedyna zachowała przytomność umysłu i przejęła sprawę, jeśli tak rzec można , w swoje ręce.
Kiedy zgasł ostatni fajerwerk, najeżyła zdobiący jej grzbiet grzebień, rozwinęła skrzydła i plując wokół liliowym ogniem wzleciała w powietrze, by za moment zapikować wprost w zaskoczone nagłym atakiem oddziały nieprzyjaciół. W tym czasie Zozo, który już wcześniej zeskoczył na ziemię, dwoił się i troił plotąc między drzewami mocne pajęczyny i zarzucał je na spieszące swoim pobratymcom z pomocą patrole.
- Teraz ! - krzyknęła Anetka rzucając się w stronę wąskiego przejścia prowadzącego w głąb czarnego obelisku. W ślad za nią pobiegły Joanna, Małgosia i Krysia. Wykorzystując panujący wokół chaos dziewczynki wślizgnęły się do środka, przez nikogo nie zauważone.
Były teraz się w samym sercu Krainy. Wnętrze groty przypominało pusty od środka stożek o gładkich, szklistych ścianach. Pośrodku tej dziwnej, czystej w formie komnaty znajdował się przezroczysty, wydrążony w środku, kryształowy walec o grubych ściankach, wypełniony zielonym płynem. Płyn bulgotał i parował, a od czasu do czasu, cienkie, zielonkawe strumyczki przelewały się ponad brzegiem kryształu dosięgając czarnej, gładkiej jak ściany posadzki. W miejscach zetknięcia zabójczej trucizny z podłożem powstawały szare, wypalone plamy.
-Dawaj gazetę ! - krzyknęła Joanna szarpiąc Małgosię za ramię.
Małgosia błyskawicznie wydobyła czasopismo z rękawa i otworzyła na siódmej stronie. Kartka była błękitna jak letnie niebo, a litery świeciły słonecznym blaskiem.
„ Ułóżcie lumy na obrzeżu kryształowego ołtarza, stańcie wokół niego i złapcie się za ręce by połączyć wasze siły. Niech Joanna posłucha mowy kamieni „ - przeczytała przejęta powagą chwili dziewczynka.
W czasie gdy dzieci układały kamienie na ołtarzu, na zewnątrz toczyła się zawzięta walka. Lili, fioletowa jak śliwka z wysiłku i emocji, ziejąc ogniem tak intensywnie, że momentami traciła oddech, broniła wejścia do źródlanej groty, zasłaniając je własnym ciałem. Zozo, który wyczerpał już swoje zasoby srebrnych nici wspomagał ją jak mógł najlepiej, ostrymi szczękami kąsając kosmate kostki wrogów. Dwa srebrne birdaki, ojciec lub matka ( nie ma pewności, bo birdaki są obojniakami ) i syn lub córka ( z podobnych przyczyn ),krążyły w powietrzu, raz po raz raniąc twarze wampirów ostrymi dziobami. Lecz, mimo iż zwierzęta wkładały w tę walkę całe swoje serca i wszystkie siły, w końcu musiały ulec. Potężny wampir, wyglądający jak klon Hansona, zdjął z siodła zwój grubej liny i utworzywszy z niej lasso zarzucił na szyję Lili. Żołnierze z jego oddziału, podobnymi arkanami oplątali jej łapy i unieruchomili ogon, którym smoczyca unieszkodliwiła niejednego przeciwnika. Teraz i inne wampiry dołączyły do nich i ciągnąc z całych sił za sznury, zwaliły z nóg Lili, która upadając, przygniotła skutecznie kilku napastników. Zwycięskie wampiry skrępowały wijącego się wściekle smoka mocnymi powrozami obiecując sobie wrócić później by zabić go i upiec nad ogniskiem. Teraz gdy pokonały najgroźniejszego przeciwnika sprawy potoczyły się szybko. Zozo utknął w miejscu, złapany w pułapkę z czyjegoś hełmu, a birdaki, widząc, że w żaden sposób nie mogą już pomóc przyjaciołom odleciały, by żałosnym krzykiem ogłosić swą klęskę. Droga do groty stanęła otworem. Wampiry utworzyły szpaler przepuszczając odzianego w szkarłaty, siwego przywódcę, seniora rodu Helmonolów - Udona. Stary wampir nie spiesząc się , dostojnie wkroczył do groty. Za nim podążał jego nadworny alchemik i wróżbita, najlepszy z tych, którzy opracowywali plan zatrucia Krainy oraz świta złożona z sześciu strażników.
Ponieważ w zamieszaniu, którego narobiły sprzymierzone z naszymi bohaterkami zwierzęta nikt nie zauważył, że dzieci dostały się do wnętrza obelisku, wampiry stanęły zdumione na widok czterech dziewczynek stojących nad przeklętym Źródłem z zamkniętymi oczami trzymając się za ręce. Tylko Joanna, błękitnym okiem wpatrywała się w falujący wężowym ruchem szereg magicznych kamieni.
- Pomyślcie o swoich rodzicach, o małych zwierzątkach, różowych lodach ze sklepu na rogu ulicy i swoich przyjaciołach. Pomyślcie o plaży, muszlach i morzu. Myślcie o słońcu. Skupcie się i wyciągnijcie nad zatrutą wodą złączone dłonie, unieście je do góry i proście o Słoneczny Promień - mówiła Joanna monotonnym, spokojnym głosem ,powtarzając to, co powiedziały jej magiczne kamienie.
Ledwo skończyła mówić, gdy alchemik, otrząsnąwszy się ze zdumienia podbiegł do ołtarza i wrzucił do bulgoczącej wody zgniło - zielony kryształ
Woda spieniła się i zasyczała, w górę wystrzeliła zielona raca, lecz w tym samym momencie dzieci, które jak w transie , nie widząc i nie słysząc co dzieje się wokół, skupiły w jedną swoje dobre myśli i siły, uniosły złączone dłonie ponad syczącym złowieszczo Źródłem. Ściany stożka zarysowały się i rozpękły na czworo, wypuszczając piąty fajerwerk w chwili gdy z nieba spadła złota, słoneczna błyskawica oślepiającym blaskiem odbijając się od ścian kryształowego ołtarza by z niespotykaną siłą rozjaśnić wnętrze czarnej groty i cały płaskowyż. Z gardeł dziesiątków zgromadzonych tu wampirów wyrwał się okrzyk zawodu i przerażenia. Dzieci padły zemdlone kamienną posadzkę, a wszystkie wampiry, które dosięgła siła Słonecznego Promienia zamieniły się w gwiazdy i wzleciały w górę , by od tej pory rozświetlać mroki nocy nad Krainą.
  • 0
algaem

#40 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 05 kwiecień 2006 - 08:44

28 OCZEKIWANIE


Gdy zgasła słoneczna błyskawica, w innej części Krainy , z dziesiątków wampirzych gardeł również wyrwał się okrzyk. Lecz tym razem był to okrzyk triumfu, którym poplecznicy Galacjusza uczcili swoje zwycięstwo.
Od momentu, kiedy na niebie pojawił się pierwszy , zielony fajerwerk, zwolennicy dobra i wegetarianizmu nadciągali tłumnie ze wszystkich stron do zamku będącego punktem zbornym przeciwników krwiopijców.
Na szczycie najwyższej zamkowej wieży wystawiono warty, których zadaniem była nieustanna obserwacja nieba. W tym czasie ojcowie najznamienitszych rodów pod wodzą Galacjusza, zajęci byli opracowywaniem strategii działania na wypadek niepowodzenia misji ocalenia Krainy, którą, jak się teraz wydawało, zbyt pochopnie powierzono czterem słabym dziewczynkom. Dowództwo, by uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi postanowiło, w momencie gdy wybuchnie piąty fajerwerk, wysłać w stronę Czarnych Gór liczne oddziały obładowanych kamieniami wampirów. Kamienie miałyby posłużyć do budowania tam na zatrutych rzekach i potokach by jak najbardziej opóźnić rozprzestrzenianie się zabójczej substancji co z kolei pozwoliłoby na uzyskanie czasu, potrzebnego alchemikom dniami i nocami pracującym nad opracowaniem potrzebnego antidotum. Pozostali, niezależnie od wieku i pozycji społecznej pracowali ciężko gromadząc potrzebny budulec, starając się nie tracić nadziei na to, że dzieci spełnią powierzone im zadanie i budowanie tam nie będzie konieczne. Na razie jednak na dziedzińcu rosły sterty kamieni, a wyznaczone do transportu wampiry ćwiczyły loty z obciążeniem.
Mimo iż wszyscy byli bardzo zdyscyplinowani i starali się myśleć pozytywnie, w miarę upływu czasu ich zapał i nadzieja malały za każdym razem, gdy wartownicy donosili o pojawieniu się kolejnego fajerwerku.
Kiedy po raz czwarty niebo nad Krainą przecięły zielone strumienie, wartownicy opuścili swoje stanowiska dołączając do zbieraczy kamieni. Teraz nawet Galacjusz, który do tej pory swoim optymizmem i wiarą potrafił podtrzymać na duchu swoich ziomków stracił nadzieję na pomyślne zakończenie całej sprawy. Jedynie Lucjusz nie schodził z wieży, wbrew zdrowemu rozsądkowi, uparcie czekając na pojawienie się Słonecznego Promienia. Jak wszyscy, również i on miewał chwile zwątpienia ale odsuwał od siebie smutne myśli i nie poddawał się im wierząc , że uda się uratować Krainę, mimo iż nie dalej jak dwie godziny wcześniej , alchemicy, po przeprowadzeniu wszystkich możliwych doświadczeń uzyskali pewność, że nie istnieje antidotum na truciznę, którą zatruto Przeklęte Źródło. Młody wampir wyglądał teraz gorzej niż zwykle. Był wychudzony, pod jego żółtymi oczami kładły się głębokie cienie. Od wielu godzin nie jadł i nie spał. Czekał, zmęczonymi oczyma wpatrując się w niebo. Nie usłyszał nawet, kiedy podeszła do niego Lucynia i nie odwrócił głowy gdy położyła mu na ramieniu swoją piękną, smukłą dłoń.
- Daj już spokój - szepnęła ze smutkiem. - Nie udało się, musisz się z tym pogodzić. Zjedz coś i prześpij się. Czekają nas ciężkie chwile.
- Nie, mamo - krzyknął Lucjusz. - Wierzę...
Nie dokończył zaczętego zdania, głos zamarł mu w gardle. Ze zgrozą patrzył na zieloną racę, która wzbiła się w sino - czarne niebo. Z jękiem odwrócił wzrok przytulając się do matki jak małe dziecko. Nie chciał widzieć jak rozkwita zielony symbol zła.
W tej trudnej chwili Lucynia okazała więcej odwagi niż jej syn. Nie zamknęła oczu i dzięki temu mogła zobaczyć jak czerń nocy przecina złota błyskawica rozbijając w proch złowieszczy fajerwerk, a kiedy przygasła w niebo wzlatują dziesiątki kolorowych gwiazd.. Na szczęście, widziane z tak dużej odległości, rozproszone przez unoszące się gdzie niegdzie mgliste opary światło słoneczne nie mogło jej zaszkodzić, więc Lucynia, nie odniósłszy najmniejszego uszczerbku na zdrowiu, ciągnąc za sobą syna, wybiegła na dziedziniec by ogłosić wszystkim tam zgromadzonym radosna nowinę. Na dole okazało się, ze nie ona jedna dostrzegła światło słoneczne i teraz wszystkie dobre wampiry śmiały się i płakały na przemian krzycząc z radości.
- Lucjuszu, opanuj się , to nieelegancko - Lucynia skarciła z uśmiechem syna, który głośno wydmuchał nos w rękaw swojej szaty.
Kiedy na dziedzińcu trwało radosne szaleństwo, z głównej wieży zamku startował już zastęp złożony z szesnastu najsilniejszych wampirów zaopatrzonych w cztery dyndające na mocnych łańcuchach kołyski. Zadaniem tej doborowej jednostki było jak najszybsze dotarcie do Czarnych Gór , odnalezienie dzieci i przyniesienie ich do zamku Galacjusza i Lucynii. Jak widać wampiry wegetarianie były bardzo przewidujące i przygotowane na każdą ewentualność.
Lucjusz szybko wytarł załzawione oczy i dołączył do ratowników. Chciał się jak najszybciej przekonać, że dziewczynkom nie grozi już żadne niebezpieczeństwo i pierwszy podziękować im za ocalenie ukochanej Krainy.
Kiedy ratownicy wraz z Lucjuszem dotarli nad płaskowyż, oczom ich ukazał się niezwykły widok. W samym jego centrum piętrzyła się góra onyksowych odłamków, spomiędzy nich wystawał kryształowy walec, z którego tryskała czysta, mieniąca się w świetle dnia woda, rozlewająca się w strumienie spływające po stokach góry. Pod ołtarzem leżały cztery nieprzytomne dziewczynki. Wokół, potrącając kocimi łapami porozrzucane wszędzie części uzbrojenia biegały czarne lwiaronie ciesząc się odzyskaną wolnością. Nieopodal leżał związany linami fioletowy smok, a obok niego kręcił się zdenerwowany, łysy przylepek, któremu, po wielu wysiłkach udało się wydostać spod hełmu. Przylepek najwyraźniej próbował uwolnić smoka z krępujących go więzów.
Wampiry wylądowały. Ratownicy sprawnie zapakowali dzieci do kołysek. Lucjusz dal im znak by zabrali je jak najszybciej do zamku jego rodziców, a sam ostrożnie podszedł do smoka.
Na widok zbliżającego się, obcego wampira Lili uniosła głowę gotowa spalić go swoim ogniem. Z jej gardła wydobył się syk, oczy błysnęły groźnie, a z nozdrzy poleciała para. Biedaczka była tak wycieńczona walką, że nie potrafiła wyprodukować nawet jednego szczeniackiego płomyczka. Przekonana, że mały wampir zjawił tu po to, by przerobić ją na kotlety, postanowiła drogo sprzedać swoją skórę. Naprężyła więc mięśnie potężnych łap, stęknęła z wysiłku i ku własnemu zdumieniu rozerwała nadgryzioną przez przylepka linę. Kiedy poczuła, że jest wolna, nie zważając na ból w zdrętwiałych kończynach zerwała się z miejsca i ruszyła na Lusia szczerząc ostre kły.
Przerażony Lucjusz cofnął się o krok i wylądował na pupie potknąwszy się o czyjąś dzidę. Nad nim kołysał się potężny łeb zakończony potworną paszcza.
- Już po mnie - przemknęło mu przez głowę. - Zostanę pożarty przez smoka.
Nie mogąc dłużej znieść spojrzenia wściekłych, fioletowych oczu potwora zacisnął powieki czekając na śmierć.
W momencie gdy rozjuszona smoczyca, przekonana iż każdy wampir to wróg, postanowiła zmieść z powierzchni ziemi biednego Lucjusza by zaraz potem ruszyć w pogoń za pozostałymi, którzy jak jej się wydawało porwali dziewczyny, na kolana małego wampira wdrapał się Zozo i podskakując zaczął wymachiwać w jej kierunku przednimi łapkami.
Zaskoczona jego dziwnym zachowaniem Lili zamknęła paszczę i opuściła łeb by bliżej przyjrzeć się przylepkowi, który najwyraźniej chciał jej powiedzieć coś ważnego.
Na szczęście dla Lusia, zwierzaki przebywając ze sobą tak długo nauczyły się miedzy sobą porozumiewać, więc Lili bez trudu pojęła co Zozo ma jej do zakomunikowania. Zrozumiała, że ten mały wampir jest przyjacielem, w związku z czym nie należy go zjadać i uspokojona polizała go po mopsowatym pyszczku.
Lucjusz zadrżał i jęknął.
Teraz mnie pożre, - pomyślał zrezygnowany - a rodzice zapowiedzieli taki piękny bal dla uczczenia zwycięstwa.
Ale nic podobnego się nie stało i kiedy Lucjusz, nie mogąc znieść czekania otworzył oczy, okazało się, że wciąż jest żywy. Co prawda fioletowa bestia nadal nad nim stała , ale nie szczerzyła już zębów tylko uwodzicielsko mrugała długimi rzęsami, a łysy przylepek ufnie przcupnąl za jej uchem.
Zorientowawszy się, że nic mu już nie grozi, Lucjusz odetchnął z ulgą i podniósł się na nogi, usiłując zachować resztki utraconej godności.
Lili spojrzała mu w oczy, pisnęła cicho i wyciągnęła szyję w stronę gdzie zniknął oddział ratowników wraz z dziewczynkami, nieświadomie dyndającymi w kołyskach.
Lucjusz od razu domyślił się o co jej chodzi.
- Leć za mną - zawołał ze śmiechem. - Zapraszam cię do mojego zamku. Twoje przyjaciółki też tam będą. Jak tylko się obudzą urządzimy na ich cześć wielki bal. Razem będziemy świętować zwycięstwo. Jeśli się nie mylę ty też przyczyniłaś się do naszego sukcesu.
To powiedziawszy Lucjusz pochylił się nad ołtarzem by zaczerpnąć czystej wody do ametystowej buteleczki, po czym schowawszy do kieszeni przylepka wzbił się w powietrze. W ślad za nim wystartował fioletowy smok. Niedługo potem dogonili obciążoną kołyskami ekipę ratunkową i po jakimś czasie dotarli do zamku Lucjusza, gdzie licznie zgromadzeni krewni i znajomi zajęli się nimi troskliwie.
W czarnych Górach pozostało tylko kilka złych wampirów, którym udało się schronić przed słonecznym blaskiem w skalnych rozpadlinach.
  • 0
algaem


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych