Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

KRAINA (bajka dla moich dzieci)


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
46 odpowiedzi w tym temacie

#41 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 06 kwiecień 2006 - 09:41

29 BAL


Anetka z trudem podniosła ciężkie powieki i rozejrzała się wokół. Leżała w wygodnym łóżku, w różowej sypialni, w zamku Lucjusza. Na sąsiednich łóżkach smacznie spały Joanna, Małgosia i Krysia. Brzyd leżał przed kominkiem, w którym płonął ogień. Na nocnych szafkach i w kątach pokoju ktoś poustawiał bukiety świeżych, upojnie pachnących kwiatów.
Dziewczynka przeciągnęła się leniwie i sięgnęła po kryształową szklankę z coca - colowym napojem.
Widząc, że już nie śpi, Brzyd zerwał się ze swojego miejsca i z radosnym machaniem ogona oraz przyjaznym charczeniem wskoczył na jej łóżko.
Produkowane przez potwornie brzydkiego pupilka Lucjusza charczące odgłosy sprawiły, że pozostałe dziewczynki oraz śpiący na poduszce Joanny Zozo również się obudzili. Brzyd oblizawszy wszystkich skrupulatnie, umościł się na miękkiej kołdrze obok Małgosi i zapadł w przyjemną drzemkę.
- Ale miałam sen - odezwała się Anetka - strasznie długi i męczący. Śniło mi się, że przeszłyśmy całą Krainę wampirów, po wielu perypetiach dotarłyśmy do Przeklętego Źródła i próbowałyśmy sprowadzić Słoneczny Promień. Nie wiem tylko jak to się skończyło bo się obudziłam.
- Dziwne ! - wrzasnęła Krysia. - Mnie śniło się to samo !
- Mnie też - zawtórowała jej Małgosia częstując się grającymi przyjemne dla ucha melodie sześcianami z alabastrowej miseczki, stojącej na nocnej szafce obok jej łóżka.
- Miałyśmy też smoka, prawda ? - wtrąciła niepewnie Joanna.
Dziewczyny, coś mi się wydaje, że to nie był sen - dodała patrząc na łysego przylepka rozwalonego bezczelnie na jej poduszce.
W tym momencie drzwi otworzyły się na całą szerokość i do ich sypialni wkroczył dziwny orszak. Na jego przedzie kroczył Lucjusz, popychając przed sobą srebrny wózek przykryty wysadzaną brylantami tkaniną, spod której wydobywały się smakowite zapachy. Za nim weszły Lucynia i babcia Lucjusza niosąc przewieszone przez ręce, przepiękne balowe suknie. Dalej tłoczyła się grupa nieznanych dziewczynkom wampirów rodzaju żeńskiego, których głowy zdobiły wyjątkowo wymyślne fryzury, a twarze uśmiechały się sympatycznie.
Dzieci zamilkły i usiadły sztywno na łóżkach. Anetka nerwowo poprawiła włosy. Poczuła się głupio na myśl, że siedzi rozmemłana w łóżku naprzeciw tak dostojnie prezentującego się towarzystwa.
- Witam nasze bohaterki - zagaił Lucjusz uśmiechając się szeroko acz dość niepewnie.- Czy macie ochotę na małą przekąskę przed balem ?
Tu Lucjusz zręcznym ruchem ściągnął bogato zdobioną tkaninę ze srebrnego wózeczka, odsłaniając prześliczną blado - różową zastawę malowaną w muszle sercówki. Smakowity zapach sprawił, ze dzieciom aż zakręciło się w głowach. Dopiero teraz uświadomiły sobie jak bardzo są głodne.
Krysia, nie bacząc na licznie zgromadzone towarzystwo złapała jeszcze ciepłą babeczkę z przezroczystego ciasta wypełnioną różowym kremem i ozdobioną ametystową, cichutko brzęczącą kulką i bez ceregieli wepchnęła ją sobie do ust.
Joanna, Małgosia i Zozo również skorzystali z zaproszenia częstując się przepysznymi wypiekami.
Jedynie Anetka nie ruszyła się z miejsca groźnym wzrokiem spoglądając na Lucjusza.
Ty zdrajco - wysyczała , a jej blada cera nabrała nagle odcienia przecieru z buraków. - Jak mogłeś zostawić nas same na pastwę losu i narazić na takie niebezpieczeństwa, Ledwo uszłyśmy z życiem !
Z twarzy Lucjusza spełzł przyjazny uśmiech. Młody wampir spuścił głowę i schował się za swoją matkę. Stłoczone w drzwiach dostojne damy , w popłochu wycofały się na korytarz. Ciszę, która nastała po tym jak Anetka oskarżyła Lucjusza o zdradę mąciło jedynie mlaskanie pochłaniającej sterty babeczek Krysi i pochrapywanie uśpionego Brzyda.
- Nie gniewaj się na mojego syna - poprosiła łagodnie Lucynia. - Nie mógł postąpić inaczej. By uzyskać potrzebną do sprowadzenia Słonecznego Promienia moc , konieczne było abyście same przemierzyły całą Krainę i bez niczyjej pomocy pokonały wszystkie przeszkody.
- No i jak nam poszło ? - włączyła się do rozmowy Małgosia.
- Wspaniale, znakomicie ! Jesteście cudowne, piękne i dzielne ! Uratowałyście naszą Krainę, uratowałyście nas ! - krzyknęła Lucynia obejmując dziewczynkę.
- A tu macie wodę z Przeklętego Źródła, które dzięki wam nie jest już przeklęte - odezwał się nieśmiało Lucjusz i wyjąwszy z kieszeni niewielką, ametystową buteleczkę postawił ja na brzegu srebrnego stolika.
Joanna ostrożnie wzięła buteleczkę do ręki.
- To odczaruje naszych rodziców ? - zapytała z niedowierzaniem.
- Tak, oczywiście - odparł skwapliwie Lucjusz, który poczuł się pewniej widząc, ze twarz Anetki, zainteresowanej ametystowym cudem, straciła swój surowy wyraz.
- A więc warto było - westchnęła Joanna. - Zaraz, ale co z Lili , co z naszym smokiem ? - zaniepokoiła się nagle.
- Wszystko w porządku - uspokoiła ja Lucynia. - Lili bawi się w ogrodzie, uwielbia pływać w basenie. Myślę, że jest szczęśliwa. Zaprzyjaźniła się już z Brzydem i lwiaroniami. Z resztą same zobaczycie.
- To lwiaronie wróciły !? - ucieszyła się Małgosia. - Tak się o nie bałyśmy.
-Oczywiście, że wróciły. Całe i zdrowe - Lucynia przysiadła na chwilę na stołeczku przed toaletką. - Ale dość już tych pytań. Ubierzcie się w nowe suknie i zejdźcie na dół. Za chwilę rozpocznie się bal zorganizowany specjalnie na waszą cześć. Wszyscy chcą was poznać, podziękować wam.-
Lucynia wyjęła z rąk teściowej suknie i ułożyła je na łóżku Anetki. - Później dowiecie się wszystkiego, a teraz zostawiamy was same.
To mówiąc wyszła z sypialni, przepuściwszy przed sobą syna oraz milczącą teściową, która milczała głównie dlatego, że zapodziała gdzieś swoją trąbkę co znacznie utrudniało jej śledzenie toku rozmowy.
- A więc udało się ! - krzyknęła Krysia gdy za Lucynią zamknęły się drzwi. - Do tej pory nie chce mi się wierzyć, że to prawda !
- Idę się wykapać - oznajmiła, mniej od siostry spontaniczna Anetka. - Wam radzę zrobić to samo. Jeżeli już zorganizowali na naszą cześć jakiś bal , musimy się godnie zaprezentować.
Chwilę później dzieci pławiły się w pachnącej wodzie wypełniającej wannę - muszlę w prześlicznej łazience. Po kąpieli ubrały się w piękne balowe suknie.
Joanna dostała ciemno - niebieską, jak wieczorne niebo po słonecznym dniu, wysadzaną brylancikami, Małgosia liliową zdobioną ametystami, Krysia żółtą w złote cętki, a Anetka oczywiście różową wyszywaną różyczkami z masy perłowej.
Wszystkie dziewczynki wyglądały tak cudownie, jak jeszcze nigdy żadna z nich nie wyglądała w całym swoim życiu. Joanna posadziła sobie Zozo, który w błyskawicznym tempie porósł nowym futerkiem na ramieniu, gwizdnęła na Brzyda, po czym nasze bohaterki zeszły na dół po schodach i wyszły do ogrodu gdzie już czekali licznie zgromadzeni, odświętnie ubrani goście.
Wypingwiniony Lucjusz, w swoim żałobnym ubranku skłonił się nisko przed dziewczynkami jakby były głowami bogatego państwa przybywającymi do obcego, biednego kraju w celu udzielenia jego obywatelom kredytu na zakup melasy, a on sam usłużnym Azjatą i poprzez szpaler utworzony z imprezujących wampirów poprowadził je do czterech tronów ustawionych pod srebrzystym baldachimem. Joanna zasiadła na tronie wykutym w szafirze, Małgosia na ametystowym, Anetka na tronie zrobionym z różowego agatu, a Krysia zajęła tron z cytrynu.
Dziewczynki czekały, niepewne co będzie działo się dalej. Dopiero teraz miały okazję przyjrzeć się niesamowicie udekorowanemu ogrodowi.
Na rozległych, niebieskich trawnikach gdzie porozstawiano pięknie nakryte stoły, rosły srebrne i różowe kwiaty, nad którymi krążyły całe roje świecących, kolorowych istotek. Malutkich chłopców i dziewczynek, które tak bardzo zachwyciły dziewczynki, a zwłaszcza Anetkę na samym początku ich podróży. Między gałęziami drzew porozwieszano kryształowe lampiony, fantazyjna, pięknie podświetlona fontanna w kształcie srebrnego koziorożca tryskała coca - colowym napojem, a nocne niebo rozświetlały setki migoczących gwiazd. Między tym wszystkim kręciło się chyba z tysiąc wampirów. Panie poubierane w bogate toalety i panowie, przeważnie w smokingach oraz odświętnie odziane , wampirze dzieci. By być całkiem uczciwym trzeba przyznać, że nie wszyscy goście byli piękni, można się nawet pokusić o stwierdzenie iż większość z nich miała dość szkaradne pyski ale w końcu bal wampirów to nie konkurs piękności.
Nagle ucichła łagodna , niebiańska muzyka i na ustawioną na wprost czterech tronów srebrną mównicę wszedł dostojnie wyglądający wampir o szlachetnej twarzy - ojciec Lucjusza. Wszystkie rozmowy ucichły , a on skłonił się w stronę speszonych całym tym zamieszaniem dziewczynek.
- O nie - szepnęła Krysia nachylając się dyskretnie do ucha Anetki. - On ma zamiar przemawiać. Nie znoszę przemówień.
Anetka tylko wywróciła oczami. Ona również, jak każdy normalny człowiek nienawidziła długich, nudnych przemówień.
Galacjusz spojrzał Krysi prosto w oczy. Dziewczynka zadrżała zastanawiając się czy rzeczywiście wygłosiła swoją ostatnią uwagę tak cicho jak jej się wydawało.
- Przygotowałem sobie mowę dziękczynną na waszą cześć - zaczął Galacjusz cały czas patrząc na coraz bardziej zmieszaną Krysię - lecz teraz doszedłem do wniosku, że nie ma sensu was zanudzać. Powiem więc tylko „ dziękuję „. Dziękuję wam z całego serca za uratowanie Krainy, za to, że byłyście tak dzielne, dzielniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Bawcie się dobrze, a gdy nadejdzie dzień odeślemy was do domu, mimo iż najchętniej zatrzymalibyśmy was na zawsze. Wiem jednak, jak bardzo tęsknicie za waszymi rodzicami. Za parę godzin zobaczycie ich całych i zdrowych. Jeszcze raz wielkie dzięki.
Zakończywszy przemówienie ojciec Lucjusza zszedł z mównicy i uścisnąwszy po kolei ręce każdej z dziewczynek wzniósł toast za ich zdrowie. Pozostałe wampiry również spełniły toast i znowu rozbrzmiała się muzyka. Krysia odetchnęła z ulgą gdy Galacjusz wmieszał się w tłum gości, by pełnić obowiązki gospodarza. Ledwo zdążył się oddalić, gdzieś w głębi ogrodu rozległ się rumor i dziewczynki dostrzegły ogromne , fioletowe cielsko przeciskające się pomiędzy stolikami. To Lili beztrosko wymachując potężnym ogonem sunęła w ich stronę, nie bacząc na przeszkody w postaci sprzętów i gości. Na jej grzbiecie siedział Lucjusz, za nimi w podskokach biegł uradowany Brzyd..
- To niemożliwe żeby ona tak urosła przez jedną noc - wrzasnęła Krysia kiedy Lili oblizała na powitanie twarze swoich przyjaciółek. - Jest chyba pięć razy większa niż słoń !
Lucjusz zeskoczył ze smoczego grzbietu.
- Idźcie popływać w jeziorze zanim zdemolujecie wszystkie dekoracje - polecił rozbawionym zwierzakom.
Lili i Brzydowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Uradowane pogalopowały w stronę niewielkiego, szmaragdowego jeziorka, ukrytego za kępą granatowych drzew w głębi rozległego ogrodu. Najwyraźniej świetnie się razem bawili.
- Mylicie się myśląc, że Lili urosła tak w ciągu jednej nocy - zwrócił się Lucjusz do zachwyconych widokiem ulubienicy dzieci. - Sprowadzenie Słonecznego promienia wymagało wielkiej mocy i zaangażowania z waszej strony, a także oddania znacznej części waszej energii, więc kiedy niebo nad Krainą rozbłysło złotym światłem, straciłyście przytomność i trwałyście w tym stanie przez całe dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie - powtórzyła z niedowierzaniem Joanna. - Kolejne dwa tygodnie. Aż się boję pomyśleć w jakim stanie znajdują się nasi rodzice. Jeśli nie zjadły ich komary to z pewnością wykończyły ich mrówki albo inne drapieżniki.
- Nie martwcie się - roześmiał się Lucjusz. - Ja i mój kumpel Anioł , potrafimy robić różne śmieszne rzeczy z czasem.
- Z waszymi staruszkami wszystko w porządku - dodał prowadząc honorowych gości w kierunku coca - colowej fontanny.
Uspokojone jego zapewnieniami, a zwłaszcza wspomnieniem o Aniele dzieci usiadły przy niewielkim stoliczku, ustawionym pod oświetlonym lampionami drzewem.
- Częstujcie się - zaprosił Lucjusz podając im wysokie szklaneczki napełnione boskim, musującym napojem z fontanny.
Małgosia sięgnęła po nóż, by z bólem serca i świadomością, że niszczy dzieło sztuki odkroić kawałek tortu będącego dokładną repliką zamku Lucjusza.
- Opowiedz nam co się działo po tym jak już straciłyśmy przytomność - poprosiła Joanna częstując się ulepioną z kolorowych, cukrowych kryształków obrączką.
Lucjusz przysiadł na krześle, ruchem ręki dając znak tłoczącym się wokół gościom, z których każdy chciał osobiście uścisnąć dłoń i złożyć wyrazy szacunku bohaterkom wieczoru, by na razie zostawili ich samych, po czym opowiedział o tym jak wszyscy w napięciu obserwowali znaki na niebie i jak w końcu, kiedy wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei na uratowanie Krainy pojawiła się złota błyskawica.
Dziewczynki śmiały się gdy opowiedział jak został zaatakowany przez Lili i ocalony przez przylepka. Mówił o dwóch długich tygodniach kiedy to wszyscy mieszkańcy Krainy z niecierpliwością oczekiwali, aż Joanna , Małgosia, Krysia i Anetka obudzą się z długiego , regenerującego snu.
Zaspokoiwszy własną ciekawość , dzieci odwdzięczyły się Lucjuszowi opowieścią o wszystkich szczegółach podróży. Słuchając ich relacji, Lucjusz śmiał się lub zastygał z wrażenia, w zależności od rozwoju sytuacji. Okazał się, być bardzo wdzięcznym słuchaczem.
Zatopione w rozmowie dziewczynki nie zauważyły nawet kiedy ktoś postawił przed nimi wielkie porcje bajecznych lodów. W srebrnych, gładkich pucharkach, wampiry- specjaliści od lodów poukładały warstwami przezroczyste, lodowe kule. Wewnątrz każdej z nich znajdował się mały czekoladowy lub marcepanowy domek. Z malutkich kominków tych miniaturowych domostw strzelały snopy kolorowych iskier, po czym opadały rozświetlając wnętrza lodowych kul. To był najpiękniejszy deser jaki dzieci kiedykolwiek miały okazję jeść, a smakował wprost niebiańsko.
- Powiedz mi - wrzasnęła Krysia wyskrobując resztki lodów z pucharka - co się stało ze złymi wampirami ?
- Spójrzcie w górę - zachichotał Lucjusz - nareszcie się na coś przydadzą.
Dzieci uniosły głowy , z zachwytem patrząc w rozświetlone gwiazdami niebo.
- To na prawdę oni ? - nie dowierzała Anetka.
- Tak - Lucjusz rozparł się na krzesełku dyskretnie popuszczając pasek na wydętym brzuchu. - Nieźle się prezentują, prawda ?
- Mam dla was jeszcze kilka nowinek, które powinny was zainteresować - sapnął z ulgą.
- Mów wreszcie ! - krzyknęła Krysia gdy Lucjusz zawiesiwszy głos, po krótkim namyśle poczęstował się musującym, kryształowym paluszkiem.
- Po pierwsze Papilloni - zaczął Luś chrupiąc zbyt głośno jak na gust wytresowanej przez mamę, babcię i ciocię Zosię, Joanny. - Został pozbawiony swojej mocy , lecz nadal mieszka na łące. Jest teraz ogrodnikiem , musi pielęgnować kwiaty by motyle ( te prawdziwe, a nie zaczarowane ) mogły spijać z nich nektar.
Anetka zachichotała złośliwie.
- Po drugie rodzina i goście tych wstrętnych , sadystycznych pożeraczy smoków, państwa Soleio. Keno, Barbina, ich dzieci i goście , rzecz jasna tylko ci którzy byli zwolennikami starego porządku, pracują na plantacji jako zwykli robotnicy. Chociaż, z tego co wiem nie są zbyt nieszczęśliwi, ponieważ nauczyli się robić skręty z omaminy i od tej pory mają rzadki kontakt z rzeczywistością. Natomiast miniaturowy smok Barbiny uciekł i zamieszkał z sorseriami. Ponoć świetnie się czuje na bagnach. Za to Grylicja, służąca państwa Soleio sprawia pewne kłopoty. Uzbrojona w swój złoty odkurzacz, pustoszy domostwa okolicznych mieszkańców, po czym znika w lesie i nikt nie może jej odnaleźć. -Aha, jeszcze Drakulina.
- Co z nią ? Była taka miła - zainteresowała się Małgosia.
- Wyobraźcie sobie - ciągnął Lucjusz zadowolony z tego , że najważniejsi goście na balu poświęcają mu całą swoją uwagę - wyobraźcie sobie, że jej matka wróciła z zakupami do domu i nawet zaakceptowała fakt iż jej córka zakwaterowała w nim kilka robaczych rodzin.
- No dobrze, ale gdzie była, kiedy jej nie było ? - chciała wiedzieć Joanna.
- Ach, to długa historia - machnął ręką Lucjusz. - Powiem wam tylko, że kiedy po wyjściu z domu nie natrafiła na żaden sklep spożywczy, bardzo się zmartwiła i za pieniądze przeznaczone na zakupy postanowiła sama otworzyć sklep, po to by móc w nim kupić coś do jedzenia. - Lucjusz przegryzł skrzydlaty pierniczek, ponieważ nagle zgłodniał na samą myśl o dobrze zaopatrzonym sklepie spożywczym, przełknął i mówił dalej. - Niestety matka Drakuliny splajtowala i straciła wszystko. Udała się więc na poszukiwanie skarbów. Po wielu latach bezowocnego rycia ziemi, natknęła się wreszcie na szkatułkę pełną zielonych kamieni. Sprzedała je sosreriom i za uzyskane w ten sposób pieniądze znowu otworzyła sklep, a kiedy interes się rozkręcił i uzbierała już dość pieniędzy, sama zrobiła w nim zakupy i wróciła do domu z pełną siatką.
- To chyba niezbyt racjonalne podejście do życia - zauważyła Małgosia.
- Może i masz rację - zgodził się Lucjusz - ale wszystko dobrze się skończyło i Drakulina jest teraz bardzo szczęśliwa. Myślą nawet z matką o otwarciu hotelu i restauracji dla piaskożerców.
- Jeszcze jedno pytanie - Joannę najwyraźniej coś dręczyło. - Wytłumacz w jaki sposób jajo, z którego wylęgła się Lili, znalazło się na dnie jeziorka.
- Lucjusz spojrzał na nią spode łba i ciężko westchnął.
- To bardzo delikatna sprawa. Powiem wam ale nie zdradźcie się przed Lili, mogłoby to jej sprawić przykrość.
Zaintrygowane dziewczynki nachyliły się w stronę Lucjusza, który zniżył glos do szeptu.
- Dowiedziałem się, że matka Lili pochodzi z królewskiego rodu. Rodzice zawsze byli z niej dumni i marzyli, że kiedyś wyjdzie za mąż za kogoś równego sobie. Niestety matka Lili, bardzo młoda smoczyca , na drodze swojego życia spotkała smoka podlejszego pochodzenia i zakochała się w nim. Kiedy zorientowała się, że będzie miała jajko, powiedziała o tym swojemu ukochanemu, który okazał się jeszcze bardziej podły niż jego pochodzenie i zwiał. Zrozpaczona smoczyca ze wstydu i strachu przed swoimi rodzicami , zniosła jajko daleko od swojego domu, w małym jeziorku na pustyni w nadziei, że nikt go nigdy nie znajdzie.
- Co za potwór ! - krzyknęła oburzona Joanna. - Jak ona mogła to zrobić !
- Nie wiń jej za to - Lucjusz starał się uspokoić wzburzoną dziewczynkę. - Była na prawdę bardzo młoda i zagubiona, a dzięki tobie wszystko dobrze się skończyło. Lili zamieszka z nami. Sama widzisz jak jej tu dobrze.
Joanna spojrzała na trawnik, po którym szalała Lili w towarzystwie Brzyda oraz czterech zaprzyjaźnionych lwiaroni, siejąc popłoch wśród gości i uśmiechnęła się zadowolona. Może po prostu tak miało być.
Do ich stolika podeszła piękna Lucynia wsparta na ramieniu swojego męża.
- Już czas na pożegnalny korowód - powiedziała wskazując na gasnące w świetle poranka gwiazdy.
Lucjusz posłusznie zeskoczył z krzesełka, beknął, przeprosił, złapał Małgosie za rękę i pociągnął za sobą.
- Chodźcie za mną - krzyknął do pozostałych dziewczynek.
Anetka i Krysia pobiegły za Lucjuszem i Małgosią.
Joanna pogłaskała Zozo śpiącego obok talerza złotych, wycinanych na kształt słoneczek ciastek i pobiegła za nimi.
Na największym trawniku wszystkie wampiry utworzyły ogromny, kolorowy krąg wpuszczając do środka oszołomione dziewczynki. Muzyka zabrzmiała głośniej. Krąg wampirów zaczął wirować. Najpierw powoli, potem coraz szybciej i szybciej, aż kolory zlały się w jedno. Ni stąd ni zowąd zerwał się wiatr, wszystko poszarzało, dzieciom zakręciło się w głowach, poczuły, że one również wirują w szaleńczym tempie, a jakaś siła unosi je w górę. Dźwięki muzyki ucichły, a z oddali dobiegł ich niewyraźny, jakby przytłumiony grubym kocem głos Lucjusza „ Nawet gdyby nie udało wam się wykonać zadania, wasi rodzice zostaliby odczarowani. Do zobaczenia „.
  • 0
algaem

#42 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 06 kwiecień 2006 - 10:53

No popatrz... zbliżamy się do końca... Szkoda :cry: Masz jeszcze jakąś powieść :oops:
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#43 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 07 kwiecień 2006 - 12:03

Witaj Ewita:),
faktycznie już finiszujemy z tym przydługim opowiadaniem.
Zaczełam wprawdzie drugą część, ale nie wim kiedy i czy skończę.
Jakiś leń mnie ogarnął (brak weny??;)) i trochę brakuje czasu.
Ale jakby co (tzn gdyby leń odpuścił), chętnie prześlę kolejne rozdziały:)

30 ODCZAROWANI


Kiedy Joanna się ocknęła, dostrzegła, że siedzi z głową opartą o stary , kamienny ołtarz na straszyńskim cmentarzu. Obok, równie jak ona oszołomione siedziały Małgosia, Anetka i Krysia w swoich normalnych, „ ziemskich „ ciuchach. Na ołtarzu , w równym rządku leżały cztery woreczki z lumami, pognieciona, magiczna gazeta, mała ametystowa buteleczka i kilka turkusowych pestek. Było bardzo ciemno, gwiazdy i księżyc schowały się za chmurami, a nad głowami dziewczynek jarzył się niewielki, czerwony punkcik.
No, wstawajcie wreszcie - zniecierpliwił się Anioł wydmuchując kłęby dymu - Drętwa rodzinka czeka.
Dzieci zerwały się na równe nogi.
- A ty ciągle palisz - zganiła go Anetka - wiesz przecież czym to grozi.
- Moje płuca to moja sprawa, ty bezczelna smarkulo - mruknął Anioł zapalając kolejnego papierosa głównie po to, by dmuchnąć Anetce dymem prosto w oczy.
Najwyraźniej był nie w humorze.
- Idźcie już. Komary i mrówki szykują się do natarcia.
Nie wdając się w dalsze dyskusje z gburowatym wysłannikiem niebios, dziewczyny zgarnęły z ołtarza swoje rzeczy i pobiegły alejką ku cmentarnej bramie.
- Hej ty, Joanna - krzyknął Anioł.
Joanna zatrzymała się w pól kroku.
- Pamiętaj, nawet jeśli nie widzisz tak dobrze jak inni, i tak zawsze będziesz widziała więcej. Wszystko jest w twojej głowie i nigdy stamtąd nie zniknie, - - Możesz mi wierzyć, - dodał celując papierosem w zachmurzone niebo - wiem to od szefa. Aha, jak tu jeszcze kiedyś przyjedziesz, podrzuć mi z łaski swojej paczkę fajek. Ci miejscowi frajerzy tak się boją chodzić na cmentarz, że mogę liczyć tylko na turystów. A teraz biegnij.
Joanna, pomachawszy ręką boskiemu nałogowcowi, dołączyła do czekających przed bramą siostry i koleżanek.
- Co ci powiedział ? - zapytała zaciekawiona Małgosia.
- Ee, nic takiego. Prosił żebym mu przyniosła papierosy.- Joanna nie miała ochoty wdawać się w dłuższe dyskusje. Chciała jak najszybciej zobaczyć rodziców, Cukierka, ciocie, wujków, a nawet Rysia - juniora.
Już po chwili dziewczynki znalazły się przed domem. Otworzyły furtkę i weszły do ogrodu, niepewne co tam zastaną.
Okazało się, że nie było powodu do obaw. Ogród i cała , skupiona wokół ogniska grupa wyglądali tak, że dziewczynkom ,przez jeden, krótki moment wydawało się, że opuściły dom tylko na minutę, by wyjrzeć co się dzieje na ulicy i zaraz wróciły z powrotem.. Tak jakby czas zatrzymał się w miejscu. Kiełbaski, które spadły z patyków trzymanych przez Marka i Zbyszka skwierczały w dopalającym się ognisku. Ciocia Nina spała zwinięta w kłębek na materacu, Olga i Rysio - senior kucali w niewygodnych pozycjach przy magnetofonie, a Cukierek stał pod drzewem, czyhając na pantofel siedzącej na konarze Marysi.
Joanna wyjęła z kieszeni ametystową buteleczkę z zamiarem użycia jej zawartości.
- Zaczekaj - powstrzymała ją Anetka.
- Oddajcie mi woreczki z lumami i gazetę - zażądała.
Pozbierawszy wszystkie magiczne przedmioty wcisnęła je do foliowego worka po kiełbasie, który poniewierał się na kwiatowych grządkach, zawiązała go szczelnie i zakopała pod pochyloną gruszą w kącie ogrodu.
- Tu będą bezpieczne , a jednocześnie nie będą stanowiły niebezpieczeństwa - sapnęła zadowolona ze swojego dzieła.
- Nawet nie próbujcie ich wykopywać - zagroziła. Dość już miałyśmy kłopotów przez te głupie czary.
- No dobrze, niech ci będzie - zgodziła się po chwili namysłu Małgosia. A wy co o tym sadzicie?
Joanna i Krysia skinieniem głowy dały znać, że zgadzają się na takie rozwiązanie.
- A teraz do dzieła - powiedziała Joanna odkręcając buteleczkę z życiodajna wodą.
Do tej pory zarówno ona sama jak i pozostałe dziewczynki nie zdawały sobie sprawy z tego, jak bardzo są spięte i zdenerwowane i jak bardzo boją się, że woda nie zdejmie czaru z ich bliskich.
- Zrób to wreszcie - krzyknęła Krysia widząc wahanie starszej koleżanki.
Rzeczywiście Joanna, w obawie , że coś może się nie udać zastygła w bezruchu z buteleczką nad głową swojej mamy.
- No już, tylko uważaj żeby dla wszystkich starczyło - Krysia nie podzielała obaw Joanny.
Joanna odetchnęła głęboko, przechyliła buteleczkę, po czym skropiła wodą głowę Olgi, a potem głowy Marka, Cukierka, głowy cioć i wujków oraz głowę Rysia - juniora, chociaż przy tym ostatnim zawahała się na moment, myśląc, że dla jego własnego bezpieczeństwa lepiej byłoby, gdyby pozostał nieruchomy.
Przez straszną, długą chwilę nikt się nie poruszył, gdy nagle Olga otworzyła oczy i wrzasnęła tak głośno, że dziewczynki aż podskoczyły, wystraszone nagłym dźwiękiem .
- Odczep się wreszcie od magnetofonu. Zamęczysz nas tym głupim łomotem !
- Zobaczcie co narobiliście, fajtłapy - krzyknęła w tym samym momencie Marysia wypuszczając z ręki szarego słonika, którym natychmiast zajął się Cukierek, podczas gdy Marek i Zbyszek wygrzebywali z ogniska zwęglone kiełbaski.
- Spadaj ! - mruknęła przez sen ciocia Nina przewracając się na drugi bok.
Najwyraźniej przyśniło się biedaczce, że ktoś ją budzi , a tego bardzo nie lubiła.
Rysio - junior zerwał się na równe nogi rozcinając sobie łuk brwiowy o gałąź rosnącego obok studni drzewa. Lekko zdezorientowany ale zawsze czujny, przycisnął do rany zmiętą chusteczkę do nosa i starając się nie rzucać ojcu w oczy, ruszył chyłkiem w stronę domu skąd po chwili rozległ się łomot spadającej ze ściany stacjonarnej apteczki Marysi.
- O , jesteście nareszcie - ucieszyła się Olga na widok stojących w półmroku dziewczynek, które siłą powstrzymywały się, by nie tańczyć z radości. - Macie ochotę na pieczony chlebek ? Co tak stoicie jak skamieniałe ?
- Nie, dzięki mamo - odparła Małgosia wzdrygając się na dźwięk słowa „ skamieniałe „. - Chciałyśmy tylko powiedzieć wam dobranoc.
To mówiąc złapała za rękę siostrę i pociągnęła ja za sobą, prowadząc alejką w stronę domu. Za nimi pobiegły siostry Piątkowskie. Dopiero teraz dzieci poczuły jak straszliwie są zmęczone.
Kiedy znalazły się w przytulnej sypialni, zamknęły za sobą drzwi, przebrały się szybko w piżamy i odpuszczając sobie mycie, zakopały się w miękkiej pościeli.
Małgosia, zasypiając pomyślała, że dobrze by było zamknąć okno ponieważ dochodzący z ogrodu zapach maciejki wywoływał u niej nieprzyjemne skojarzenia.
  • 0
algaem

#44 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 07 kwiecień 2006 - 20:03

Dziękuję Ci Algem!
Dokonałaś cudu... Zmobilizowałaś mnie do regularnego czytania tekstu na komputerze :lol:
I - przyznaję - sprawiło mi to dużą frajdę! Pozdrawiam! Niechże Ci ten "leń" minie, co?
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#45 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 10 kwiecień 2006 - 10:05

Ewita,
to ja Tobie dziękuję:)
Za wytrwałość :oops:
No, a co do tego cudu........czuję się podbudowana :D
Lenia postaram sie wypędzić, chociaż to nie jest łatwe (E)

31 BOHATERSKI CZYN PIĄTEJ DZIEWCZYNKI

Joannę obudziły znajome odgłosy i swojskie zapachy. W kuchni jej mama i ciocia kłóciły się zawzięcie przygotowując jajecznicę z trzydziestu jaj. Z ogrodu dobiegało szczekanie Cukierka drażniącego niezwykłe kury sąsiada.
Coś połaskotało ją w policzek. Joanna odwróciła głowę i szafirowym okiem spojrzała prosto w przyjazne oczy kudłatego przylepka.
Zozo - szepnęła jak się tu dostałeś ?
Zozo podskoczył dwa razy, w ten sposób wyrażając swoje uczucia, mrugnąwszy zawadiacko lewym okiem znieruchomiał, przytulony do jej policzka.
Tak pokochał swoją przyjaciółkę, że postanowił zostać z nią na zawsze udając pluszową zabawkę.
Joanna , wzruszona zachowaniem przylepka , przygarnęła przyjaciela i szepnęła cichutko - Zawsze będę cię kochała i nigdy cię nie zgubię.
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do sypialni wkroczył wujek Zbyszek odziany w strój pożegnalny zakupiony rzecz jasna, w sklepie firmowym „ Aktywnego Włóczykija „.
Sprytni projektanci owej znamienitej firmy, doszli do wniosku, że jeśli ktoś wędruje, uprawia sporty ekstremalne i odwiedza najdziksze zakątki naszego globu, zmuszony jest rozstawać się ze swoimi bliskimi stosunkowo często. Wyciągając z tego logiczne wnioski, stworzyli pomysłowy strój, bardzo odpowiedni na tego typu okazje. Strój pożegnalny składał się z czarnego T - shirta podszytego gąbką świetnie wchłaniającą łzy, czarnych , wielofunkcyjnych spodni ( można w nich było również ćwiczyć aerobik ) i przytroczonej do nadgarstka białej, haftowanej chusteczki. Najważniejszą częścią tego szczególnego stroju były jednak buty, czarne, nabijane od środka metalowymi, ostrymi ćwiekami, które sprawiały, że noszący je delikwent wyglądał na bardzo nieszczęśliwego, a czasem nawet popłakiwał.
- Pobudka wstać, koniom wody dać - krzyknął Zbyszek, mniej dziarsko niż zwykle.
- Zbudźcie się śpiące królewny, śniadanie na stole - chlipnął. - Jaka szkoda, że wszyscy nas dzisiaj opuszczają - załkał wycierając głośno nos w przeznaczoną do tego celu chusteczkę po czym wyszedł z pokoju starając się stąpać jak najostrożniej.
- Na prawdę musicie wyjechać już dzisiaj ? - zasmuciła się Anetka.
- Też o tym zapomniałam zmarkotniała nagle Małgosia wciskając sobie pod pachę czyste ubranie, by udać się do łazienki.
Po porannej toalecie dziewczynki zasiadły przy kuchennym stole. Z wiadomych względów zrezygnowały z jajecznicy i wędlin , zadowalając się grzankami.
- Łokcie ze stołu, nie mlaskać, co to za paskudztwo !? - krzyknęła Olga, która była zwykle bardzo nerwowa przed pakowaniem rzeczy.
- Nic takiego, mamusiu - pisnęła potulnie Joanna chowając do kieszeni Zozo, którego wcześniej posadziła przy swoim talerzu w nadziei, ze skusi się na okruchy.
Po śniadaniu, kiedy po obowiązkowej awanturze wszystkie bagaże spoczęły bezpiecznie w bagażnikach samochodów, a Marysia opatrzyła poparzone gorącą herbatą udo Rysia - juniora nastąpiło pożegnanie. Wujek Zbyszek ryczał jak bawół, Cukierek szalał z radości, że pojedzie samochodem ( uwielbiał przejażdżki ), a dziewczynki obiecały sobie solennie spotkanie zaraz po wakacjach, kiedy już wszystkie wrócą do miasta, w celu szczegółowego omówienia niezwykłych przygód, po czym Joanna z Małgosią, poganiane przez rodziców, zajęły swoje miejsca na tylnym siedzeniu ich combi.
Jako pierwszy, podwórko gościnnego domu państwa Piątkowskich opuścił samochód wujka Ryśka, uwożąc w dal śpiącą na fotelu pasażera ciocię Ninę i okaleczonego Rysia - juniora, który zwijał się z bólu, po wypadku z tylnymi drzwiczkami auta, które złośliwie i boleśnie przytrzasnęły mu palce.
W ślad za nimi wyjechało combi państwa Mall, którzy jechali na wieś by dziewczynki mogły spędzić ostatnie dni letnich wakacji w drewnianym domku z babcią i ciocią Zosią.
Na ganku domu w Straszynie pozostali : opuchnięty od płaczu wujek Zbyszek, ciocia Marysia uzbrojona w szare słonie oraz smutne Anetka i Krysia.
Joanna z Małgosią machały koleżankom na pożegnanie dopóki nie straciły ich z oczu.
Podróż powrotna minęła im bardzo przyjemnie. Marek zatrzymał się nawet w przydrożnym sklepiku, by kupić dzieciom lody, które Małgosia zwróciła, pół godziny później, ponieważ Olga zapomniała o zaaplikowaniu młodszej córce tabletki przeciwwymiotnej.
Na ganku drewnianego domku czekały już babcia i ciocia Zosia, które wiedzione nieomylnym przeczuciem, ustawiły na stole świeżo upieczony placek ze śliwkami i sześć talerzyków.
Cukierek wyskoczył z bagażnika, przykrywszy uprzednio starannie, kraciastym kocykiem swój skarb - wykopaną spod gruszy plastikową torbę mocno zalatującą kiełbasą, po czym już na spokojnie, zajął się obsikiwaniem znajomych krzaczków w ogrodzie.
- No i co słychać ? - zapytała babcia po powitalnych uściskach i pocałunkach.
- Nuda - odparł Marek, który ściskając pod pachą nowy egzemplarz „ Wielbiciela zużytych trampek „, przemykał się chyłkiem w kierunku ustronnego miejsca, by tam w ciszy i spokoju, zagłębiwszy się w lekturze prasy sportowej, oddać naturze spalone kiełbaski.
- Siadajcie, siadajcie - zachęcała ciocia Zosia, krojąc apetycznie pachnące ciasto. - Pimpuś nie kręć się pod nogami ! - krzyknęła potknąwszy się o sznaucerka.- Co tam robiłyście, dziewczynki ?
Małgosia otworzyła buzię by odpowiedzieć na pytanie, lecz ciocia nie dała jej dojść do słowa.
- Nie wyobrażacie sobie nawet jaką przygodę przeżyła Lalusia Chlipkowska - Monstro - szczebiotała zachwycona ciocia.
Joanna z Małgosią wymieniły znaczące spojrzenia.
Lalusia była niekwestionowaną ulubienicą cioci Zosi. Dwunastoletnia arystokratka, inteligentna, piękna, wspaniała, osiągająca znakomite wyniki w szkole. Dziewczynka, która dodatkowo uczyła się czterech języków obcych jednocześnie, jeździła konno i na nartach, uczęszczała na kursy dziergania i haftowania, lekcje rysunku śpiewu i gry na pianinie, a w każdej z tych dziedzin nie miała sobie równych. Ponad to była świetnie wychowana, ale to rozumie się samo przez się.
Kiedy ciocia Zosia opowiadała o Lalusi, Joanna z Małgosią zaczynały się czuć jak brzydkie i głupie kaczątka, z których na dodatek nigdy nie wyrosną piękne łabędzie.
- Nie dalej jak wczoraj dzwoniła do mnie Dziunia, mama Lalusi - ciągnęła rozanielona ciocia - i opowiedziała mi ,( nie żeby lubiła się chwalić własnym dzieckiem, wiecie jaka Dziunia jest skromna ) , jak to Lalusia uratowała małe dziecko .
Joanna z Małgosią, mimo iż zwykle niezbyt chętnie słuchały peanów pianych przez ciocię na cześć jej idolki, nadstawiły uszu. Uratowanie dziecka, to było coś, o czym warto posłuchać.
- A więc - rozkręciła się ciocia, zapominając, ze sama często strofowała dziewczynki kiedy te zaczynały zdanie od „ a więc „ - w czwartek po południu, nasza bohaterka, bo tak muszę ją nazwać, wracając z lekcji gry na harfie połączonej z nauką pieczenia kruchych ciasteczek z wisienką, natknęła się na dwóch chłopaków w zaawansowanym wieku przedszkolnym. Jeden z nich, większy wyrywał drugiemu, mniejszemu lizaka z ręki. Działo się to w biały dzień, na pełnej ludzi ulicy lecz nikt nie zareagował na brutalne zachowanie napastnika. A co zrobiła Lalusia ?! - tu ciocia Zosia zawiesiła głos by zwiększyć napięcie. - Nasza bohaterka bez wahania podeszła do dużego chłopaka, wyrwała mu z ręki lizaka i ze słowami „ ty brzydki chłopcze, jak ci nie wstyd zabierać słodycze młodszemu dziecku „, oddała lizaka poszkodowanemu malcowi. I co wy na to ? !Musicie przyznać, że zrobiła to w wielkim stylu !- Oczywiście ciociu - potwierdziła grzecznie Małgosia, krztusząc się kawałkiem ciasta - myślę, że żadna z nas nigdy nie zdobyła by się na podobne bohaterstwo.
W czasie kiedy biedna Małgosia za wszelką cenę starała się zachować powagę, by nie urazić uczuć cioci, Joanna spokojnie tarzała się po podłodze, trzymając się za obolały ze śmiechu brzuch.
- A tobie co się stało ? - spytała ciocia Zosia, z niesmakiem obserwując dziewczynkę. - To nieelegancko wić się po ziemi, rechocząc bez powodu, zwłaszcza, gdy nie powiedziało się „ dziękuję „, wstając od stołu, czy też raczej spadając ze stołka, jak to miało miejsce w twoim przypadku.
Joanna znalazła się w nie lada kłopocie. Nie bardzo wiedziała jak wytłumaczyć cioci, nie raniąc jej jednocześnie, co sprowokowało ja do spontanicznego polerowania podłogi własnym ciałem.
Na szczęście w tej chwili zadzwonił telefon komórkowy mamy. Olga, po dłuższych poszukiwaniach, wygrzebała go z torby.
- Słuchajcie, dostałam SMS- a od Zbyszka - krzyknęła by wszyscy usłyszeli. - Pisze, że zawaliła się ta stara grusza w ogrodzie i spadła prosto na kurnik sąsiada. Pan Zniesławicki jest zrozpaczony, gdyż jego niezwykłe kury tak się zdenerwowały, że zaczęły gdakać non - stop, nie zważając na porę dnia - zachichotała, puszczając oko do swoich córek. - A turkusowe kolczyki macie u mnie jak w banku.

KONIEC
  • 0
algaem

#46 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 10 kwiecień 2006 - 18:25

Nie lubię słowa "koniec" :evil:
Ale... dziękuję! (cmok)
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#47 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 11 kwiecień 2006 - 08:29

Ewita,
no przecież wiesz, że to ja Tobie dziękuję :-D
I niech tak zostanie;)
Mam nadzieję, że czasem jeszcze pogadamy (H)

Added after 1 minutes:

Ewita,
no przecież wiesz, że to ja Tobie dziękuję :-D
I niech tak zostanie;)
Mam nadzieję, że czasem jeszcze pogadamy (H)
  • 0
algaem


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych