bo o zdrowe dziewsczyny to zupelnie nie warto sie starac.
Poprawnie skonstruowane zdanie powinno brzmieć:
W moim przypadku zupełnie nie warto starać się o zdrowe dziewczyny.
Nie generalizuj, proszę. Że tobie się nie udaje, nie oznacza, że znalazłeś prawidłowość tyczącą całej reszty. I receptę na wygodne życie. Istna filozofia Ferdka Kiepskiego w praktyce:
Najlepszym działaniem jest brak działania
Moim zdaniem warto jak najbardziej, tylko do cholery,
trzeba się mieć czym wykazać, jeśli nie atutami wrodzonymi, to nabytymi i wyćwiczonymi, bo miłość to handel oparty na wzajemnym porównaniu oczekiwań, atutów, wad i innych czynników. Gdybyśmy kochali za nic, kochalibyśmy ( namiętnie, bo mówię głównie o miłości partnerskiej) każdego napotkanego na ulicy osobnika preferowanej płci. Ale jednak tak nie jest.
Postawa roszczeniowa w niczym nie pomoże. Wiadomo, że ON ma na starcie trudniej, to fakt bezdyskusyjny. Że zdrowe dziewczyny wymagają więcej? Oczywiście, gdybyś był na ich miejscu, też prezentowałbyś podobną postawę. Kwestia tylko czego wymagają, jakie cechy imponują, co pociąga, intryguje. Fizyczności nie oszukasz, ale możesz się podreperować innymi atutami, o ile masz wystarczająco wiele samozaparcia, talentu. Przecież nawet poczciwa muskulatura i sylwetka wymagają ćwiczeń i pracy.
Na Boga, zazwyczaj bez odpowiednich kwalifikacji ( a czasem i pleców) nie znajdzie się nawet odpowiedniej pracy, nie mówiąc już o wysoko pretiżowych i tak samo płatnych. I jakoś wszyscy zdają się to rozumieć. Natomiast gdy przychodzi do poszukiwań partnera, niejeden chce, by te same prawa w magiczny sposób zostały zniesione. To absurd.
Oczywiście, z ON łatwiej się związać ( co nie znaczy egzystować). Im wyższy stopień kalectwa, tym mniejsze oczekiwania wobec potencjalnego partnera ( oczywiście nie zawsze, i tylko moim zdaniem, żeby nie było że uogólniam, ale i tak mam rację). Podobnie jest z pozycją społeczną, majątkową, intelektualną itp. Im wyższą posiadasz tym większe masz pole manewru.
Ps. Nienawidzę obłudnej teorii miłości romantycznej, tzw. "kochania za nic"
. Moim zdaniem przeszkadza dotkliwie w zrozumieniu istoty tego uczucia. Najłatwiej jest wmówić, że nie musisz o siebie dbać, niczego nie reprezentować, niczego nie potrafić, a i tak prędzej czy później pod dom zajedzie książę na białym rumaku ( tudzież królewna). To sprzeczne z całą posiadaną człowiekowi wiedzą: historią, biologią, filozofią, wszystkim. Poza tym, jeśli kochalibyśmy za nic, to kochalibyśmy też pomimo wszystkiego, a wtedy nasza miłość byłaby naprawdę niewiele warta.