Czy uważacie, że faktycznie mogę przesadzać, a moja rodzina ma rację i powinnam schudnąć?
Jestem po 30, mam MPD i w tej chwili znaczną nadwagę. W tej chwili nie ma ona wpływu na moje stawy, ma pewien wpływ na np. zdolność do długich wycieczek pieszych, jeszcze nie ma konsekwencji ogólnych (nadciśnienie, cukrzyca). Ale tylko „jeszcze”, bo jeśli nic się nie zmieni, kiedyś mieć będzie. Należy zaznaczyć, że od zawsze chodzę bez kul, balkonika itd., więc osoba z cięższym ode mnie MPD miałaby przy mojej wadze już poważny problem.
Nadwaga zaczęła się od połączenia długotrwałej kontuzji z procesem żałoby po kimś. Kontuzja oznaczała, że bardzo mało chodziłam, żałoba że miałam w nosie większość normalnego funkcjonowania: nawet wstanie z łóżka było kwestią filozoficzną („po co to robię i komu na tym zależy?”), o gotowaniu sobie jedzenia nie mówiąc. Łatwiej było jeść słodycze i chipsy, bo nawet gotowiec z mikrofali wymagał za dużo przekonania, że warto coś robić. Potem waga się ustabilizowała – czyli już nie rosła – ale bardzo wolno i nierówno spada. Dużo łatwiej było utyć niż od-tyć.
Przy okazji na zlecenie pewnego polskiego uniwersytetu aktualnie tłumaczę kurs dla studentów dotyczący m.in. psychologii związanej z jedzeniem, więc siedzę w temacie.
To tak tytułem wstępu, żeby było wiadomo czemu się odzywam. A teraz ad rem:
1. Przy tej wadze i wzroście masz tzw. wskaźnik BMI jeszcze w normie, czyli na tej podstawie nie zostałabyś nawet uznana za osobę z nadwagą.
2. Ale BMI jest uproszczoną metodą oceny wagi wymyśloną dla typowych osób sprawnych – zakłada ono pewną normalną ilość masy mięśniowej, której Ty prawdopodobnie masz mniej z natury, bo tak działa porażenie. W tym sensie wynik „wysoko w normie” to niekoniecznie sukces. O szczegóły tego, jak Twoja waga może wpływać na stawy (czy to już w Twojej sytuacji za dużo), pytałabym pewnie raczej rehabilitanta niż Internet. Bo rehabilitant może np. ocenić, jak rozkładasz obciążenia w ciele przy chodzeniu.
3. Problem z takimi rzeczami jak stawy albo pewnymi ogólnymi aspektami zdrowia (np. rozwój nadciśnienia) jest taki, że zwykle jak je zauważamy to jest już poniekąd kłopot. Takimi rzeczami lepiej zajmować się na zasadzie „nie mam problemów i pilnuję, żeby ich nie mieć” a nie „jeszcze nie mam problemów, więc jest okej.” I z tej perspektywy...
Jesteś bardzo młodą dorosłą i już kiedyś pojawił się problem z tym, że MPD spowodowało tymczasowe unieruchomienie, co spowodowało przyrost wagi. Załóżmy, że w ciągu 10 najbliższych lat trafi Ci się jeden czy dwa kryzysy, kiedy znów będziesz bardzo smutna – jest szansa, że Twój mózg znów podpowie Ci, że pocieszyć się możesz słodyczami, a to może prowadzić do wzrostu wagi i problemów z mobilnością. I w tym widziałabym chyba największy problem. Nie w tym, czy zjesz w życiu jedną czekoladę więcej, ale czy w następnym kryzysie (gwarantuję, że kiedyś jakiś będzie...), to czekolada znów cię będzie ratować.
Jak się ludziom stawia takie pytanie, to oczywiście mówią często że nie dopuściliby do czegoś takiego i gdyby to był realny problem, to natychmiast pozbyliby się niekorzystnych nawyków. Ale nawyki ani w jeden dzień nie powstają ani w ten jeden dzień nie znikną (poza bardzo rzadkimi wyjątkami). Lepiej więc – tak samo jak z dbaniem o stawy – zacząć zmieniać złe nawyki zanim zmiana będzie absolutnie konieczna.
Powiedziałabym więc, że w Twojej sytuacji racja jest „na ukos”: ani Twoja, ani rodziny. Jeśli rodzina urządza śledztwo o każdą czekoladę, to robią coś bardzo typowego ale mało skutecznego, bo to jest plan w rodzaju „przyciśniemy ją, a jak schudnie to popuścimy”... i to zwykle albo nie działa (bo ludzie właśnie jedzą po kryjomu) albo kończy się tym, że po przepisowym okresie zakazów człowiek sobie „popuszcza” i znów ma problem później.
Z drugiej zaś strony Twoja sytuacja też nie jest optymalna – bo zaczęły się pojawiać tendencje, które mogą kiedyś stać się poważnym problemem, a wcale niekoniecznie będzie je wtedy łatwiej zwalczyć.
I co ważne, nie chodzi tak naprawdę o to, żeby rodzina przestała komentować Twoją figurę. Tj. fajnie by było, ale nie to jest oznaką sukcesu – bo zwykle niestety jest tak, że ludzie najpierw jakiś czas sobie tylko po cichu myślą, dopiero potem komentują... więc jak zaczynamy się zmieniać, to zamiast nas nagradzać mogą nadal narzekać (zmiana widoczna za zewnątrz jest jeszcze za mała, żeby uzyskać aprobatę).
Chodzi o to, żebyś Ty tak ustawiła siebie, żeby Ci było naprawdę fajnie ze sobą, jak będziesz mieć trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt itd. Innymi słowy – nawet czekoladę można jeść, ale warto tak sobie ukształtować stosunek do niej, żeby nie trzeba się było targować z nią o Twoje stawy ani teraz, ani jak będziesz mieć 30+.
Użytkownik Boginka edytował ten post 28 luty 2021 - 21:50