Metryczka: MPD w postaci diplegia spastyczna lub porażenie czterokończynowe ze znaczną przewagą porażenia kończyn dolnych (zależy którego neurologa zapytać
), 2 stopień na pięciostopniowej skali GMFCS; wiek około 35 lat; największe miasto w Polsce; aktywna zawodowo w wolnym zawodzie, mieszkam samodzielnie.
Najpierw kwestia oczywista – ze względu na to, jak różny jest stopień zaburzeń w MPD i jak różne są pozostałe czynniki wpływające na realną sprawność, nie ma czegoś takiego jak statystyczny dorosły z MPD. To się po prostu nie da uśrednić. Mój przypadek ma się nijak do stanu osoby, która porusza się wyłącznie na wózku i nie jest się w stanie sama ubrać, a nawet gdyby ograniczyć się do porównań z innymi osobami w tej samej klasie GMFCS to i tak okazałoby się, że gigantyczną rolę odgrywa dostosowanie ogólne otoczenia, zasoby finansowe rodziny itd.
szukam informacji nt. funkcjonowania dorosłych osób z MPD w społeczeństwie. Jeśli jest tu taka osoba lub jej opiekun, to proszę, opowiedz mi o napotykanych trudnościach, przypadkach wykluczenia, potrzebnych dostosowaniach architektonicznych i innych tego typu problemach.
Zacznijmy od tego, że nie uważam siebie za osobę „wykluczoną” ale musiałam swoje życie w wielu aspektach „zaadaptować” (dostosować) do niepełnosprawności. Stosuję takie rozróżnienie, bo dla mnie wykluczenie to sytuacja, w której społeczeństwo mogłoby komfortowo uwzględnić osobę z ograniczeniami, a tego nie robi, natomiast jeśli niepełnosprawność tworzy realne i nieusuwalne trudności, to mówię raczej o potrzebie adaptacji ze strony ON. Przykład:
W Warszawie w tej chwili właściwie wszystkie autobusy są niskopodłogowe, znaczna cześć chodników jest dostosowania, więc „wykluczenie” na własnym terenie odczuwam rzadko. Ale zimą muszę się liczyć z tym, że świeże opady śniegu mogą znacznie utrudnić poruszanie się po mieście, w tym np. dojazd do pracy i dlatego zawsze wykonywałam pracę zdalną, głównie jako tłumacz pisemny, nie szukając stanowisk na klasyczny etat (in-house, jak się mówi w tej branży) – bo nie jestem w stanie zagwarantować pracodawcy że do tej pracy dotrę, a oczekiwanie że to on weźmie na siebie konsekwencje tego ryzyka jest nierealistyczne.
W zakresie rzeczy, które są realnie usuwalnymi barierami (obszarami wykluczenia), wymieniłabym:
- bariery architektoniczno-przestrzenne tam, gdzie jeszcze występują: w mojej sytuacji np. schody bez poręczy, śliskie posadzki budynków, w niektórych miejscach wąskie wysepki przejść dla pieszych i krótkie zielone światła na przejściach, w zimie nieodśnieżanie części chodników do których nie „przyznaje się” żaden dozorca.
- coraz większe utrudnienia prawne w wykonywaniu elastycznie wolnego zawodu: jeszcze kilka lat temu praca na podstawie umów cywilnoprawnych była normą dla całej mojej branży (czyli mój wybór formy pracy różnił się w zasadzie tylko tym ile jej brałam, nikt mi łaski nie robił że uwzględnia moją potrzebę nie chodzenia do biura), dziś po najnowszych zaostrzeniach prawa stoję przed niemal koniecznością założenia działalności gospodarczej – co będzie m.in. oznaczało zapłatę składek na działalność nawet jeśli w danym miesiącu np. wyjadę na turnus rehabilitacyjny i nie będę pracować
- słaby dostęp do dobrej rehabilitacji ambulatoryjnej w ramach NFZ (średnio wychodzi mi 10 zabiegów raz na rok). W moim przypadku to wprawdzie bardziej niedogodność niż wielki problem, bo na co dzień sprawność utrzymuję przez rehabilitację samodzielną w domu, ale wiem że osoby o nawet nieznacznie mocniejszych objawach po prostu muszą wydawać pieniądze z własnej kieszeni na utrzymanie sprawności.
Oprócz tego marzyłaby mi się swobodna możliwość wynajmowania asystenta osobistego na godziny – tj. tak, jak w tej chwili jestem w stanie bez problemu zamówić taksówkę, jeśli mnie na to stać. Tego typu programy działają w niektórych częściach Polski m.in. na podstawie grantów z UE, ale zwykle występuje większe zapotrzebowanie niż dostępność, dlatego z nich nie korzystam nawet, kiedy w Warszawie się pojawiają. Gdyby były znacznie powszechniejsze, z przyjemnością zapłaciłabym np. za to, żeby mieć gwarancję że dotrę na zajęcia w szkole językowej zimą (i zaczęłabym się dla czystej przyjemności porządnie uczyć trzeciego języka obcego
).
W dużo dłuższej perspektywie pojawia się pytanie o to, jak długo będę w stanie funkcjonować w całości samodzielnie i jakie będę mieć opcje opieki, kiedy nie będę już w stanie tego robić, jeśli nie założę własnej rodziny (a się nie zanosi). To jest cały, dużo większy temat o opiece nad starzejącym się społeczeństwem ludzi małodzietnych...
Inne problemy strukturalne, których ja nie mam, ale inne dorosłe osoby z MPD raczej mają:
- niskie świadczenia rentowe + trudności z zatrudnieniem = brak niezależności finansowej: z renty da się wyżyć tylko, jeśli umarł nam co najmniej jeden rodzic i zostawił swoje świadczenie emerytalno-rentowe, czyli pobieramy łącznie renty socjalną i rodzinną. Przed śmiercią odpowiednio uposażonego rodzica samodzielność finansowa jest możliwa dla osób niepełnosprawnych od dzieciństwa tylko, jeśli się pracuje.
- małe możliwości samodzielnego zamieszkania: raty kredytów hipotecznych są za wysokie, żeby zwykle mogli sobie na nie pozwolić ludzie z chwiejną sytuacją zawodową (tylko niewielką część niepełnosprawnych będzie stać na zakup mieszkania nawet, jeśli nie potrzebują specjalnych dostosowań), a budownictwo socjalne generalnie bardzo ograniczone. Ja jestem w tej szczególnej sytuacji, że dzięki połączeniu dobrych decyzji życiowych i szczęścia mogłam po prostu kupić mieszkanie, ale gdyby tak nie było, właściwie nie mogłabym liczyć na żadne wsparcie w tym zakresie.
To tyle ogólników, do których mogę przyznać się na forum publicznie.
Jeśli masz jakieś szczególne pytania, daj znać.
Użytkownik Boginka edytował ten post 27 styczeń 2021 - 18:59