Cieszę się, że zgadzamy się co do różnicy w terminologii (jedne mieszkania są stałe, drugie tymczasowe). Nie ma więc nieporozumienia – a tego się obawiałam. A co do sedna:
Myślę, że ludzie powinni być rzucani na głęboką wodę i wpuszczani od razu do tych chronionych albo TBSowskich. Nie da się żyć na próbę.
No to ja jestem chodzącym dowodem, że się „da” i nawet czasem przydaje. Tyle, że nie robiłam próby w mieszkaniu treningowym prowadzonym społecznie. Jak się okazało, że mam krótki termin do wyprowadzki z domu rodzinnego, na dwa miesiące wakacji zamieszkałam w obcym miejsce na drugim końcu Warszawy. Dokładnie po to, żeby zobaczyć na własnej skórze, jak mi pójdzie: co potrzebuję przećwiczyć, jak muszę dostosować sobie w przyszłości własne mieszkanie, z jakimi awariami sobie radzę lub nie radzę, jak szybko nabywam orientacji w zupełnie obcej części miasta, itd.
Potem kupując naprawdę własne mieszkanie (za ciężkie pieniądze) nie zastanawiałam się już, czy dobrze wybrałam pod względem adaptacyjnym. Między innymi mogłam stolarzowi z doświadczenia powiedzieć, jak mają wyglądać meble dla mnie, a ekipie remontowej, co musi być zrobione tak, a nie inaczej: np. muszę (bezdyskusyjnie) mieć w każdej części mieszkania kilka oddzielnych źródeł światła (bo wiem, że nie zmienię sama żarówki i bez zapasowej lampy będę kiedyś w łazience siedzieć w egipskich ciemnościach ). Że kupując glazurę do łazienki należy przetestować, jak śliska jest po polaniu wodą... itd.
Odciążyło mnie to też w tym sensie, że zaczynając życie całkiem na swój rachunek nie musiałam się już uczyć najprostszych rzeczy i mogłam przejść do nauki na żywo innych aspektów, np. do zarządzania budżetem. Bo z istnieniem jako takim wiedziałam już, że sobie poradzę.
Oczywiście to, że ja to sobie chwalę, nie znaczy, że wszyscy by z tego skorzystali – ludzie są różni. Ale z mojego punktu widzenia świadoma decyzja, że najpierw trenuje się coś na sucho, tymczasowo albo połowicznie może być korzystna, bo w ten sposób rozkłada się trudny problem „na raty” (tak, jak niekiedy robi się to w fizjoterapii - ćwicząc stopniowo coraz bardziej obciążające lub skomplikowane rzeczy, a nie wszystko od razu).
Oczywiście też to niekoniecznie ma zastosowanie do osób głęboko niesamodzielnych, co do których zakładamy że niczego nie są w stanie wartościowo przetrenować "na sucho". Natomiast jeśli w rozważaniach na chwilę uwzględnić wszystkich niepełnosprawnych, nie wyłącznie najgłębiej niesamodzielnych, to wydaje mi się że trening miewa sens. Czasem pływania warto się uczyć najpierw w płytszej wodzie.
Użytkownik Boginka edytował ten post 31 lipca 2020 - 14:24