Ok. Czas na kontynuację
. Z przyczyn zdrowotnych (problem z kolanem, który pociągnął za sobą szereg komplikacji, łącznie z dużymi zachwianiami równowagi i ogólnie kiepską koordynacją ruchową) w tym roku już jestem w stanie cieszyć się jazdą na rowerze, choć do mistrzostwa jest mi daleko.
Zaznaczam, że dopiero teraz, od czasu wczesnego dzieciństwa, mam kontakt z rowerem.
Każdy, kto po raz pierwszy wsiada na rower, czuje się niepewnie. Empedowiec tym bardziej. Problemy zaczęły się dla mnie już na etapie wsiadania na rower. Pierwsze usadowienie się na siodełku zajęło mi z 10 minut
. Potem nie było lepiej. Mój mózg wysyłał sygnały: "spadniesz!", "zlecisz z siodełka!", przewrócisz się!" - mimo że obiektywnie nie było takiego zagrożenia. Jednak zawzięłam się i chcę pokazać kto tu rządzi: ja, czy mózg?(choć obiektywnie rzecz ujmując jesteśmy jednością). Teraz wsiadanie na rower to już rutyna, na szczęście.
Z każdą jazdą odczuwam coraz większą frajdę, choć problemem jest lewa dłoń, która zbyt mocno ściska kierownicę. A jak ściska to boli, a jak boli to kiepsko się jedzie. Muszę stawać, by nią , tj, ręką pomachać, rozluźnić, co i tak na razie na niewiele się zdaje. No, nic, może niedługo i lewa ręka się dostosuje.
Ponadto mam problemy z manewrowaniem. Przede wszystkim z zjeżdżaniem i wjeżdżaniem na wyższe krawężniki (nie zawsze się da ich uniknąć). Przejechanie na drugą stronę ulicy do łatwych nie należy (trzeba się zatrzymać i ruszyć z miejsca w miarę szybko i sprawnie, gdy droga jest wolna).
Mimo tych małych perturbacji, które mam nadzieję z biegiem czasu pokonać, jazda na rowerze jest naprawdę fajna. Daje dużą frajdę. Poza tym o wiele szybciej i dalej można dotrzeć niż na piechotę
.
