Wprost w dół
Nie szukam już spopielenia
Te pisajdła popisane, kiedyś w końcu zeżrą mnie
Wciąż zaprzeczam w mych przeczeniach
Ta zaleta wątpliwości tworzy z mojej jawy sen
Nie mówię już: “do widzenia”
I staram się, by każdy problem nie przemieniać w wielkie G.
Wymieniam znaczki od niechcenia
Patrzę wokół siebie, by na pierwsze miejsce nie wszedł cel
A potem lecę w dół
Jak kopalniany koń
I ślepo wierzę w to
Że jeszcze kiedyś
Wyjdę na powierzchnię
Pod zimną wodą
Przechodzą mnie dreszcze
Lecz wciąż pamiętam
Jak gorąco
Może być w mieście
I wreszcie, nareszcie
Czuję się jak Palma
W cieście
A ciepłe miasta tło
Tworzy pomarańczową
Tęczę
Tylko czemu już nie widzę
Jego piękna tak jak kiedyś
Czemu po mej głowie
Wciąż łażą kilometry podziemi
Czemu jednym słowem
Nie mogę ludzi zmienić