No name
Pożar przed oczyma zabiera mnie do gwiazd
W przestrzenie, w których mogę błądzić po omacku
To nie jest pierwszy wyskok, to nie jest pierwszy raz
Każdy oddech prowadzi z cienia w świat jaskrawych blasków
Zagłuszam głos sumienia, które mówi, że czas wiać
Zmienić przyzwyczajenia i uciekać z tonącego statku
Kamień na kamieniu budulcem, który trwa
Dlatego we krwi potrzeba mi tych dodatków
Angażować myśli, które błądzą gdzie się da
To najtrudniejszy projekt podpisany własną ręką
Choć tak bardzo pragnę, to nie mam więcej, choćbym chciał
Tamuję odpływ funduszu, gdy nie ma ich pod ręką
Smak rywalizacji bębni 0-1, 0-2
Zadyszka na półmetku zadaje wierze kłam
Stawiać czoła problemom do skutku raz po raz
Dlatego brnę w to G., bo kto jak nie ja
A anulowany przelew znowu mówi: „Nie masz szans”
Brak pieniędzy na życie, gasi w oczach blask
Trzask, prask i tak znowu lecisz z roboty
Masz drogi kolego zbyt duże z głową kłopoty
Praca daję kasę, kasa życiem rządzi
I błądzi ten kto sądzi, że tak sądzić równe błądzić
I znów chwytam się w nieformalny motyw
Napiszę dla Ciebie za stawkę ledwie 8 złotych
Może w taki sposób dotnę nieco prostoty
Stałe z pieniędzmi kłopoty, to dla mnie całkiem zwykły motyw
A już dawno powinienem się ścigać
Po ulicach Monako śmigać
A ja wciąż buduje pre pre pre prototyp
Zasilany paliwem na rakietowy trotyl
Co ma ostre zęby jak Dundee Krokodyl
Lecz w kieszeniach wciąż zero złotych
I czy wyjdzie coś z niego, gdy wciąż zmieniam plan
Z nowym planem sam na sam, każdego dnia
Z nową siłą, z nową mocą, z mocnym wiatrem w żaglu
Zmieniam swe oblicze jak diabelskie Diablo
Zmieniam image na koszuli i wskakuje w nowe spodnie
Więc nie ma już nic z tego, co było tu pierwotnie
I choć nie raz się potknę, nieraz Słońca dotknę tarczy
Wciąż będę walczył, wciąż będę walczył, wciąż będę walczył
Niestety to nie wystarczy
Trzeba czasem z życiem pójść na kompromis
Niezależnie co robisz
Czy wiarę nową głosisz, czy stale o coś prosisz
Czy po prostu idziesz, byle dojść dalej
A może za karę, byle tylko nie obejść się smakiem
Uczepiony jednej ścieżki, jak pospolity Klakier
Podążać można zawsze jedną drogą z rabatem
Byle tylko nie skończyć gry pieprzonym patem
Gdybyś tylko tak naprawdę poszedł drogą swoją
Gdybyś to pojął, sam byłbyś swoją najlepszą zbroją
Bez potrzeby spoglądania w jaskrawe blaski
Które za trochę kaski imitują świat ludzi odważnych
Rzeczywisty i własny, tak całkiem osobisty
Jak Ty w czasie przyszłym
Czy go pokochasz, czy znienawidzisz
Czy chciałbyś się sobą brzydzić
Z samego siebie szydzić
Czy będzie może lepiej – myślisz?
Drżysz i śnisz. O! Królu złoty
Nie taki znowu złoty ten król biedoty