Myślałam, że dyskusja o filmie rozgrzeje forum do czerwoności, a tu bida . Zatem ja napiszę swoje spostrzeżenia i aby łatwiej było czytać, wypunktuję je.
1. Temat nie jest mi obcy. Sporo czytałam na ten temat. Głównie były to reportaże, począwszy od "Dużego Formatu", a skończywszy na "Wściekłym psie" W. Tochmana, gdzie jeden z tekstów dotyczy dorosłej kobiety, matki siedmiorga dzieci, która w dzieciństwie była wykorzystywana przez księdza.
2. Mimo lektur i już pewnego "oswojenia się" z tematem (nie procederem, który, chcę to mocno podkreślić, należy bezwzględnie wykorzeniać, zbrodniarzy eliminować z życia społecznego i karać z całą surowością), to film zrobił na mnie duże wrażenie. Co innego czytać, a co innego zobaczyć ofiary i zwyrodnialców, którzy je niesamowicie skrzywdzili. Jestem pełna szacunku i podziwu dla osób, które zdecydowały się przed kamerą opowiedzieć swoją historię. Nie mam złudzeń, że znajdą się tacy, którzy ich oplują, shejtują i odsądzą od czci i wiary. Myślę, że decydując się na udział w dokumencie, mieli tego pełną świadomość. Film jest na tyle mocny, że nie byłam w stanie obejrzeć go za jednym razem.
3. Problem pedofilii będzie dotąd zżerał polski kościół, dopóki jego wierchuszka będzie kryła zboczeńców. Zgadzam się też z tezą prof. M. Środy, którą zaprezentowała w felietonie sprzed kilkunastu dni: nie będzie normalnie w polskim kościele dopóty, dopóki nie zreformuje się programu nauczania i zasad przyjmowania do seminariów. Nikt mi nie wmówi, że młody 19-letni, 20-letni chłopak, przekraczając próg seminarium nagle przestaje odczuwać popęd seksualny i staje się uduchowiony niczym święci na obrazach. Oczywistym jest, że tak nie jest. Jednak zewsząd bombardują go informacjami o grzechu, mówią co wolno, a czego nie wolno. To może powodować frustrację, a przez lata poskramiany popęd wcześniej, czy później daje znać o sobie. Nie jest to żadne tłumaczenie pedofilii, bo jej się po prostu wytłumaczyć nie da i tym samym wziąć w obronę sprawców. Raczej próba znalezienia przyczyn i odpowiedzi na pytanie, dlaczego w środowisku duchownym ta patologia tak przybrała tak ogromne rozmiary? Być może testy psychologiczne, przez które musieliby przejść kandydaci na księży, wyeliminowałyby tych, którzy nie powinni zostać duchownymi ze względu na swoje skłonności.
4. Podobno kropla drąży skałę, kamyk potrafi ruszyć lawinę. Niechaj tak będzie w tym przypadku. Albo się coś zmieni albo religia katolicka umrze śmiercią naturalną. Dobije ją arogancja jej własnych kapłanów. Jak uczy historia: religia też ma swój koniec. Być może żyjemy w schyłkowym okresie chrześcijaństwa, które nie wygaśnie za naszego życia, ale kiedyś na pewno tak.