W tym jednak momencie trzeba pamiętać że on został uznany za świętego, za człowieka który został natchniony przez ducha świętego.
Trochę Ci się chyba fakty pomyliły. W takim razie zadam pytanie: JP II świętym został za życia, czy po śmierci?! Sama wiedza nie czyni JP II winnym. Powtórzę się: sama wiedza to za mało na ostateczne wyroki. Skazanie to proces i musi się opierać na czymś konkretnym, a nie tylko na poszlakach, bądź prowadzenia do konkretnej osoby i nic poza tym. Doskonale wszyscy kojarzymy, jak miliony ludzi wołało na placu Świętego Piotra "santo subito", tu nie tylko sama beatyfikacja i kanonizacja ma znaczenie. Tutaj potrzebni są świadkowie. Ludzie chcieli ogłosić Go świętym, ponieważ widzieli w nim Świętego. A na świętość ma wpływ różne rzeczy - od gorliwości wiary po przemiany jakie miały miejsce za czasów panowania papieża. To nie jest tak proste, jak Ci się wydaje, to wiele czynników ma swoją wartość w końcowym rozrachunku. Poza tym ogłoszono i potwierdzoną kilkanaście cudów za Jego wstawiennictwem. Zostało to dokładnie spisane i udokumentowane. Nie licz na to, że przestanie być świętym, ale na pewno jakieś głowy polecą, bo muszą. Tylko z czasem, nie tak od razu. Im się nie spieszy z niczym.
Na końcu najważniejsze - podważanie świętości miałoby tragiczne skutki. Wszystkich Świętych można by było obalić. Wiara przestałaby być wiarą. Taka sytuacja nie może mieć miejsca. Dlaczego, że ona miałaby dalsze konsekwencje społeczne dla ludzi wierzących na całym świecie. Należy pamiętać, że człowiek potrzebuje wiary. Wielu ludzie, którzy walczą z chorobą, potrzebują wiary w powodzenie, by móc wygrać z chorobą. Człowiek w takim momencie i stresie potrzebuje poczucia, że jest siła wyższa, tam u góry, która może go uratować od najgorszego - od śmierci, na którą jeszcze nie czas i cierpienia, bo ono nigdy łatwe nie jest dla nikogo. W tym wszystkim nie może być bezwzględnego przechylenia tylko w jedną stronę, bo wszystko, co dotychczas tak pieczołowicie zbudowano, nie miałoby sensu i potwierdzenia w czymkolwiek oraz w kimkolwiek.
To rodzi następne pytanie: czy w takim razie to duch święty był łajdakiem że nie wspomniał mu o tym, czy też może nie ma żadnego ducha świętego?
Jak czytam, coś takiego to przestaje wierzyć w człowieka jako istotę myślącą. Bardzo szanuje ludzi niewierzących, jak i wierzących innych religii. Człowiek ma prawo wybrać, jak chce żyć, w co wierzyć lub nie i kim być przez całe swoje życie. Jednak nigdy nie zrozumiem pogardy dla tej drugiej strony, która "uczepiła się" wiary i w niej tkwi. Nikt z nas nie jest trędowaty, po prostu dokonał takiego, a nie innego wyboru i to wszystko. Ażeby nazwać kogokolwiek łajdakiem to trzeba mieć tupet.