Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

Temat dla kobiet - brak dzieci


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
5 odpowiedzi w tym temacie

#1 anamaja34

anamaja34

    Widz

  • Użytkownik
  • Pip
  • 2 postów

Napisano 01 luty 2018 - 20:26

Cześć, jestem tu nowa i chciałabym poruszyć temat niepłodności lub innych problemów zdrowotnych, które skutecznie utrudniają posiadanie dziecka. Czy są tu takie kobiety? Jak to wpływa na waszą psychikę? Ja mam 35 lat i nie radzę sobie z tym. Ze względu na kręgosłup nie mogę być w ciąży.

Nie chce tu poruszać kwestii adopcji, chodzi o naturalne posiadanie dziecka.Czy można się w ogóle z tym pogodzić?


  • 0

#2 Gość_Hircyn_*

Gość_Hircyn_*
  • Gość

Napisano 01 luty 2018 - 21:18

Jestem mężczyzną, a z założenia temat ma być dla kobiet, ale spróbuję się wypowiedzieć. Zarówno ja, jak i moja partnerka jesteśmy niepełnosprawni. Rozważamy tutaj tą wspomnianą adopcję. Bez naturalnie poczętego dziecka też da się żyć. My jesteśmy właściwie pogodzeni. ;) Ale w życiu różnie bywa i może dzieciątko się trafi. :)


  • 0

#3 Valeska

Valeska

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 376 postów

Napisano 03 luty 2018 - 02:10

Czy są tu takie kobiety? Jak to wpływa na waszą psychikę?

 

Ja właśnie jestem taką osobą, chociaż moja sytuacja jest trochę inna, bo poprzez chorobę genetyczną obawiam się mieć dzieci, ponieważ ryzyko przekazania choroby wynosi 50% w każdej ciąży. A to niestety dużo. Jestem w podobnym wieku co Ty, więc już od wielu lat zmagam się z tym smutkiem patrząc jak dorastają dzieci znajomych, jak rodzą im się następne...itp. Mam nawet kuzynkę z mojego rocznika, która już od 2 lat jest babcią! :rumieniec: . Przez moją "bezdzietność" straciłam sens życia, bo wydaje mi się że mój czas zatrzymał się w miejscu a ja coraz bardziej się cofam. Wiele osób namawia mnie żebym jednak spróbowała, bo przecież jest szansa na urodzenie zdrowego. Ja jednak jestem zdania że życie ludzkie to nie jest gra w totolotka że albo się uda, albo nie, bo przez moją ciekawość mogę zniszczyć komuś życie. Poza tym zauważyłam że wokół dzieci praktycznie obraca się świat, szczególnie ten kobiecy, bo albo mówi się o dzieciach, albo o wnukach a ja po prostu nie mam o czym...Czuję się jak element nie pasujący do żadnej układanki. Wydaje mi się że wciąż jestem dziewczynką, tylko znacznie podstarzałą, coś na kształt kwiatu, któremu nie dano rozkwitnąć a już zaczyna więdnąć. Dochodzi do tego jeszcze jakiś nieuzasadniony żal, że w mojej obecności koleżanki "przesadnie" zajmują się swoimi pociechami ignorując moją osobę. to tak jakby chciały zakomunikować: "Ja mam lalkę a ty nie...", lub "zobacz co tracisz !"  Wiem że to chore, ale niestety psychika mi się trochę powyginała na tym punkcie. Często cofam się w marzeniach do czasów liceum, wtedy nikt jeszcze nie miał dzieci a więc i ja nie czułam się aż tak bardzo wyobcowana. i miałam nadzieję że to co najlepsze jest jeszcze przede mną. Ale jak widać nadzieją matką głupich.


  • 0

#4 Boginka

Boginka

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 375 postów
  • Skąd:Warszawa

Napisano 03 luty 2018 - 20:31

Czy można się w ogóle z tym pogodzić?

 

Technicznie rzecz biorąc moja niepełnosprawność (prawdopodobnie) nie uniemożliwia posiadania dzieci. Natomiast mój bieżący plan na życie zakłada, że mogę pozostać bezdzietna:

 

- Żyję samodzielnie, ale zajmowanie się tą samodzielnością „zżera” tyle mojego czasu i energii, że jednoosobowa opieka nad małym dzieckiem byłaby niezwykle trudna.

- Nie mam w zasadzie bliskich, z którymi mogłabym się opieką nad takim brzdącem podzielić długoterminowo, w razie czego. Kiedyś miałabym taką możliwość, teraz jej nie widzę. Pakowanie się w dzieci tylko dlatego, że „ja chcę” byłoby w tej sytuacji nie fair wobec dziecka, bo jeśli mi się – nie daj Boże – coś więcej stanie, problem może być poważny.

- Uważam, że dzieci mają prawo mieć dom z dwojgiem zaangażowanych rodziców i do takiego modelu rodziny należy dążyć, chyba że wydarzy się nieprzewidziany wypadek. Czyli nawet, gdybym ja mogła dziecko mieć i wychować, to nie wchodzi dla mnie w grę bez stabilnego, dojrzałego związku rodzicielskiego (tj. takiego, w którym mężczyzna ma takie samo założenie i chce taki dom razem ze mną zbudować). Szanse na bycie w takim właśnie związku oceniam raczej nisko, z kilku różnych powodów.

 

Mogę się mylić, bo nie jestem wszechwiedząca i nie znam przyszłości, a biologicznie jeszcze mogłabym dziecko mieć – jestem lekko po trzydziestce. Ale szczera odpowiedź na pytanie, jak widzę siebie za dziesięć albo piętnaście lat, brzmi: „Jako osobę nadal bezdzietną”.

 

Taka możliwość zaczęła mi się krystalizować już dość dawno, kiedy byłam nastolatką. Dosyć szybko skonstatowałam, że dobór partnera ma dużo wspólnego z atrakcyjnością fizyczną i że ja mam w tym zakresie po prostu mniejsze szanse, po pierwsze. A po drugie, że nie powinnam oczekiwać, że moje życie będzie „normalnie” czy typowe, bo przeciętni ludzie w moim wieku np. nie zadają sobie pytania czy w ogóle dadzą radę żyć samodzielnie bez pomocy rodziny, a ja muszę to sprawdzić (bo to wcale nie jest oczywiste).

 

Potem miałam szczęście spotkać kilka bardzo aktywnych, ale też znacznie starszych ode mnie osób niepełnosprawnych i szczerze z nimi porozmawiać. Wśród moich ówczesnych znajomych był ktoś z problemem podobnym do Valeski – mężczyzna, który wiedział, że przekazałby dzieciom gen odpowiedzialny za swoją chorobę (i będą albo utajonymi nosicielami, albo tak samo staną się poważnie niepełnosprawne – w jego przypadku jedna z tych dwóch rzeczy wydarzyłaby się na pewno, zależnie od płci dzieci). Porozmawialiśmy sobie kiedyś szczerze o tym, że on z tego powodu nigdy nie zamierza mieć rodziny i musiał sobie ułożyć życie z taką świadomością. To było pomocne, bo widziałam jak można mieć sensowne życie, z korzyścią dla innych, będąc świadomie (choć niechętnie) bezdzietnym.

 

Na szczęście nie mam bardzo silnego instynktu macierzyńskiego. Potrzebę sprawowania nad innymi opieki i wspierania ich rozwoju zaspokaja mi uczestnictwo w działalności charytatywnej, satysfakcjonująca praca i relacje z bliskimi, w tym przyjaciółmi. Co ważne, nie traktuję tego jako jakiegoś gorszego wariantu, którym się muszę zaspokoić z braku laku. Dla bezdzietnych jest funkcjonalne i niepowtarzalne miejsce w społeczeństwie: rodzice zajmują się przede wszystkim swoimi biologicznymi dziećmi – i tak powinno być. Ja należę do tej grupy ludzi, którzy w wolnym czasie pomagają cudzym dzieciom albo dorosłym (bo to też są czyjeś dzieci, tylko trochę starsze :)). Gdybym miała własne, mogłoby mnie na to nie być już „stać” – fizycznie, psychicznie albo finansowo.

 

W przemyśleniu sobie tego wszystkiego i ułożeniu sobie takiej filozofii życia, która koncentruje się nie na tym, czego nie mam – i być może mieć nie mogę – a na tym, co mam do zrobienia, kilka lat później pomogła mi też książka… napisana przez psychologa, który przeżył obóz koncentracyjny: http://lubimyczytac....zukiwaniu-sensu

 

W sytuacji, w której jakieś moje własne niespełnione ambicje lub potrzeby (np. dotyczące posiadania dzieci) poważnie przeszkadzałyby mi w kontaktach z innymi ludźmi, szczerze zastanawiałabym się nad psychoterapią. Bo w takiej sytuacji – moim zdaniem – prawidłowe pytanie nie brzmi „Czy z tym da się pogodzić?” tylko „Jak się z tym pogodzić”: żeby żyć sensownie, z korzyścią dla siebie i innych, pogodzić się czasem po prostu trzeba.


Użytkownik Boginka edytował ten post 03 luty 2018 - 20:34

  • 5

boginka (rzecz. mit.) – duch opiekuńczy lub wiedźma; jakże to ludzkie. :)


#5 Martusiek

Martusiek

    Statysta

  • Użytkownik
  • PipPip
  • 18 postów

Napisano 08 marzec 2018 - 09:18

Piękna ta powyższa wypowiedź. To, że nie można mieć wszystkiego, nie oznacza, że nie można z siebie dawać naprawdę wiele :) Kwestia poukładania sobie wszystkiego w głowie...


  • 0

#6 alwil7

alwil7

    Widz

  • Użytkownik
  • Pip
  • 2 postów

Napisano 01 marzec 2020 - 18:09

jestem przed 40 i rowniez nie mam dzieci. tak postanowilam w chwili w ktorej stalam sie niepelnosprawna. jak pomysle sobie ze moglabym przekazac mojemu dziecku moja chorobe to mi sie slabo robi. wiem ile to jest cierpienia. nie mozemy byc w zyciu egoistami. moj ojciec mial ciezki wylew krwi do mozgu kiedy mialam 12 lat. kiedy wrocil do domu ze szpitala to zmienil sie o 180stopni. od tego czasu w naszym domu zapanowala bieda wieczna awantura wyzwiska ponizanie obrazanie sie na nas. po prostu koszmar. choroba zmienia ludzi i nie zawsze jest to od nich zalezne. ja choruje na schizofrenie paranoidalna. biore leki i tylko raz na poczatku choroby bylam hospitalizowana. ale ryzyko nawrotu zawsze jest i co by wtedy dzialo sie z moim dzieckiem? mimo wszystko jest mi przykro ze ominelo mnie macierzynstwo malzenstwo tego wszystkiego nie doswiadczylam.jest bardzo ciezko na dodatek jedyna bliska mi osoba moja mama zachorowala na bialaczke i teraz czeka na przeszczep. nie wiem co by bylo gdyby jej zabraklo


  • 1


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych