Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

KODEKS PRAWNY A TOLERANCJA


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 sonia

sonia

    Sufler

  • Użytkownik
  • PipPipPipPipPipPip
  • 356 postów

Napisano 08 listopad 2002 - 00:59

KODEKS PRAWNY A TOLERANCJA

"Gdy ustaje tolerancja dla tolerancji, nastaje tolerancja dla przemocy." - Tadeusz Kotarbiński

Co może mieć kodeks prawny do tolerancji? Właściwie nic, tolerancja jest przecież tylko czyimś nastawieniem, postawą. Choć z drugiej strony, właśnie prawo jest tolerancji potrzebne, a może nawet niezbędne. Jest jej, o ile nie gwarantem, to sprzymierzeńcem. Tak sprzymierzeńcem na pewno.

Ustawodawstwo ma bronić praw człowieka. Człowieka z problemem szczególnie. Jeśli każdy mógłby lekceważyć prawo i samemu "diagnozować" drugiego - ten stracony alkoholik, tamten
niebezpieczny wariat, inny pedał prowokujący na odległość,
itp., itd. - i w zależności od "diagnozy" tak, a nie inaczej z
tym drugim postępować, bardzo łatwo o sytuacje stanowiące
zagrożenie praw przynależnych każdemu.

Psychiatrzy narzekają na kodeks, który pomija wiele
przypadków z pogranicza patologii. Przestępstwo ludzi chorych
psychicznie pozostaje wciąż wieloznaczne i problematyczne w
obliczu prawa. Zdarza się, że zapadają wyroki bez sensu, rodzą
się precedensowe skandale.

Kodeks karny jest tworem człowieka, nic więc dziwnego, że
daleko mu do doskonałości ideału. Jest może nie tyle
bezsensowny co niewystarczający, niekompletny, nie nadążający
za ewolucją psychiatrii, jej diagnostyką. Stąd rodzą się
precedensy. Jak w przypadku głośnej ostatnio historii szaleńca
dojrzewającego do krwawych morderstw w samotności, w izolacji,
pozostawionemu samemu sobie, a raczej chorobie, która w końcu
zawładnęła nim bez reszty. Aż zaczął zabijać. Dopiero wtedy
"aparat prawa" położył na nim łapę. Areszt, sprawa sadowa i
wyrok - jak dla każdego, jak dla "normalnego", a był to
człowiek chory. No tak, ale kto miał do niego dotrzeć i
zdiagnozować, że to potencjalnie niebezpieczny psychotyk? Zanim
chory wypadnie ze społeczności, żyje w rodzinie, w szkole, w
pracy, zawsze łatwiej o kogoś, kto zaalarmuje "niepokojący
przypadek", inaczej alarmem jest niestety jedynie dokonane zło.

Jak powie kabarecista: życie przerasta kabaret. Wcale nie
kabaretowe życie przerasta prawne ramki, zbyt sztywne i zbyt
ogólnikowe. Dobrze jednak, że są chociaż takie. Muszą jakieś
być! Problem, by ewoluowały wraz ze spektaklem życiowego
kabaretu. Wszystkie precedensy prawne powinny być odczytywane
jako alarm co do konieczności adaptacji, zmian. Jak to wygląda
w praktyce, do tego tak rożnej w prawodawstwie rożnych krajów,
obserwujemy na co dzień. Co możemy? Ubolewać nad jego
niedoskonałością i wierzyć, że się coś zmieni...

Tak czy inaczej, jakie moglibyśmy przyjąć inne kryteria
niż ten przykładowy kodeks karny? Niby z jakiej racji lub, jak
kto woli, z czyjego upoważnienia ma być ta beztroska dowolność
w interpretowaniu, w ocenie czyichś zachowań. Jest prawo i ono
obowiązuje - starczy. Nie możemy uzurpować sobie prawa do
określania kryteriów czy limitów w postępowaniu innych ludzi,
gdyż dopiero to może zaprowadzić nas na prawdziwe manowce.

Zobrazujmy to jakimiś przykładami. Dyrektor szkoły zwolni
nauczyciela, o którym mu doniesiono, że jest homoseksualistą. A
on akurat homo nie lubi. Bo lubić nie musi. Zgodnie jednak z
prawem, może dać nauczycielowi wypowiedzenie jedynie w
przypadku tzw. poważnego błędu profesjonalnego, a nie z racji
jego rasy, przynależności do takiej czy innej partii albo
orientacji seksualnej. I prawo stoi tu niejako na straży takiej
zbytniej dowolności opinii i ocen.

Taksówkarz zatrzaśnie drzwiczki swego wehikułu przed nosem
Azjaty, bo "żółtek" mu nie pasuje. Jego taksówka, on ocenia i
on decyduje - niech "wietnamski" zasuwa swoją rikszą albo na
piechotę.

Weźmy jeszcze fryzjera, akurat z tym specjalistą mam
szczególnie niemiłe skojarzenia. Zaraz po studiach pracowałam z
dziećmi głęboko upośledzonymi w Domu Opieki Społecznej w
Warszawie. Dzieci były bardzo upośledzone, kalekie, włosy rosły
im jednak jak wszystkim innym dzieciom, postanowiono więc
wezwać do ośrodka fryzjera.

Fryzjerką była kobieta, pani w średnim wieku, pewna
siebie, swoich zawodowych umiejętności, jak to się dawniej
mówiło, z pretensjami. Wzięła się za strzyżenie ustawionych w
składną kolejkę dzieciaków - na wózkach inwalidzkich,
podpórkach, fotelikach - jak tam kto mógł. Ale praca coś nie
szła. Pani fryzjerka fukała, sarkała, wreszcie rzuciła o
podłogę nożyczkami i warknęła - no nie, na takim materiale nie
mogę pracować! Tak się wyraziła - "materiał"! A wskazywała
właśnie z niekłamaną odrazą biedną, straszliwie zdeformowaną
głowę dziecka z zaawansowanym wodogłowiem. Pamiętam, że z
odrazą spojrzałam i ja na nią, nic jednak nie byłam w stanie
zrobić. Jej opinia, ocena, jej decyzja - jej prawo.

Profesjonalistka zafajdana! Wzięła tyłek w troki i tyle ją
widział. Poszła pracować na "lepszym materiale", a chore dzieci
strzygliśmy już potem sami. Nikt jej jednak nie ścigał, nie
pociągnął do odpowiedzialności za dokonanie selekcji klientów,
a przecież, co tu dużo mówić, była to dyskryminacja. Mała,
prywatna dyskryminacja. Zapewniam Cię, że taki numer by w
dzisiejszej Francji nie przeszedł. Profesjonalista może mieć
opory, trudność w zajmowaniu się człowiekiem specjalnej troski.
Powinien o tym uprzedzić, niejako się z tego wytłumaczyć
(czytaj: przeprosić), nie odważyłby się jednak nigdy, by wobec
osoby niepełnosprawnej zrobić krzywy ryj, co polska
"profesjonalistka" zrobiła bez żenady.

Jeszcze z innej beczki. Często jestem pytana przez tych
węszących za pozorną tolerancją, czy słyszałam we Francji o
homoseksualistach wykonujących nauczycielski zawód. Słyszałam,
jak najbardziej. Wiadomo o nich, jacy są, oczywiście jedynie z
przytłumionego szu-szu-szu. Nikt tu nie odważy się zapytać
wprost. Francuska dyskrecja posunięta jest niemal do
niepisanego zakazu - czyjeś życie prywatne jest tylko i
wyłącznie jego sprawą.

Pracuję nawet z ludźmi zorientowanymi "seksualnie
inaczej". Mówię - ludzie, bo znam nie tylko mężczyzn, ale i
kobiety, a że są to ludzie młodzi wcale się ze swoją "innością"
nie kryją. Są cenieni w ekipach (gdyby nie byli cenieni, dawno
by już wylecieli w podskokach) za miły sposób bycia, gotowość
do współpracy, za solidność, rzetelność i zawodowe kompetencje.
I to już jest wszystko jako kryterium oceny pracownika przez
dyrekcję i kolegów z ekipy. Nie ma nic ponadto, bo być nie
powinno. Sprawy łóżkowe nie wchodzą w zakres obowiązków
pracownika, a więc nie one mają wpływać na jego ocenę czy
opinie o nim.

Kolejne pytanie: czy powinien być nacisk prawny na
przymusowe leczenie osoby psychicznie chorej, potencjalnie
niebezpiecznej lub przymusowy odwyk alkoholika? Według mnie,
tak. Inna rzecz, jaka takiego przymusu skuteczność. Widziałam
zatwardziałych alkoholików wyrywających sobie wszczepiony
óantabus czy óesperal zębami, teraz medyki wzięły się na
sposób i nie od parady wszczepiają "odwykowca" z tyłu na szyi.

We Francji, z tego co wiem, nie ma przymusu, jest opcja:
albo siedzisz w pierdlu, albo się leczysz. Na przykład,
hormonalne leczenie dewiacji seksualnych. Jest to jeszcze
jednak na etapie początkowych eksperymentów, stąd pewnie ta
dowolność.

Tolerować nie znaczy zrezygnować z wszelkich limitów, tu
łatwo o nieporozumienie. Każda społeczność może, potrzebuje
stawiać ludziom limity. Jedno jest tu jednak szczególnie ważne:
by były one równe dla wszystkich. Kodeks prawny jest jedynie
koniecznym minimum, dopiero potem możemy liczyć na humanitarną
świadomość innych: ich dobrą wolę, ludzką wrażliwość, tzw.
sumienie... Tę tolerancję - nie obłudną, bo gołosłowną, ale
tolerancję w pełnym tego słowa znaczeniu. Której daj nam
Boże...

Magdalena Nawrocka
www.geocities.com/magdanawrocka

Publikacja za zgodą autorki.
  • 0
Dar Życia Pozdrawiam, Sonia


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych