Ludzie po śmierci idą do nieba.
Każdy niesie swój krzyż. Idzie ich masa, a wśród nich człowiek bardzo strudzony i przygnieciony. Rozgląda się dookoła i widzi, że inni mają krzyże: jedni do ramion, drudzy do pół pleców, a najdłuższy sięga im do bioder. Patrzy na swój, a jego, aż się w ziemie wrył.
Myśli sobie WEZMĘ I GO SKRÓCĘ PO CO MAM TAK DUŻY NIEŚĆ. Jak postanowił tak i uczynił. Już teraz ma taki jak inni, niesie mu się lekko. Dochodzą do bram nieba .
Ale przed bramą jest głęboka przepaść - nie ma tam ani schodów, ani mostu. "Nasz" człowiek zastanawia się jak ma tam wejść i odpocząć. Rozgląda się po innych, a oni kładą krzyże na przepaść, a przepaść się zmiejsza i tak wchodzą. Położył swój krzyż - przepaść mu się zmiejszyła (ale do rozmiarów krzyża przed skróceniem) niestety krzyż mu spadł w przepaść i do raju się nie dostał.
Wiesz jaki jest morał?
NIEŚMY TAKI KRZYŻ JAKI BÓG NAM DAŁ.
NIE SKRACAJMY GO, NIEŚMY DUMNIE Z WIARĄ I NADZIEJA, BO BÓG NIE DA NIGDY
WIĘKSZEGO CIERPIENIA NIŻ DALIBYŚMY RADĘ UDŹWIGNĄĆ.
Użytkownik CZARNYANIOL edytował ten post 09 marzec 2013 - 23:29