Skocz do zawartości

A- A A+
A A A A
Zdjęcie

KRAINA (bajka dla moich dzieci)


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
46 odpowiedzi w tym temacie

#1 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 22 luty 2006 - 11:09

Witajcie,
jestem mamą szesnastoletniej, w tej chwili dziewczynki, chorej na jaskrę wrodzoną.
Marta (tak ma na imie moja córka), cierpi z powodu ogranieczeń spowodowanych chorobą, a także, a może przede wszystkim, z powodu "inności".
Żeby przekonać Martę, że ta "inność" czyni z niej kogoś wyjątkowego, postanowiłam napisać książkę, w której jej wada fizyczna będzie czymś, co pozwoli jej uratować, współistniejący obok naszego, świat.
Głównymi bohaterkami książki są moje dwie córki (druga, Ewa, na szczęście zdrowa), ich przyjaciółki oraz my - rodzice i nasi znajomi.
Tak powstała "Kraina", kórej akcja toczy się częściowo w świecie realnym, częściowo jest to fantazy.
Dzisiaj wkleję pierwszy rozdział. Jeżeli będziecie zainteresowani, w następnych dniach wyślę kolejne fragmenty.
Pozdrawiam wszystkich.

KRAINA

1 DZiWNY PREZENT


Joanna z Małgorzatą siedziały na tarasie drewnianego domku i wpatrywały się uparcie w polną dróżkę za furtką.
- Ciekawe kiedy przyjadą- Joasia po raz tysięczny zadała sobie i siostrze to samo pytanie.
- Też nie mogę się doczekać- westchnęła Małgosia potrząsając z rezygnacją swoją blond fryzurką.
Była chudą 10-cioletnią dziewczynką o drobnej, delikatnej buzi elfa i niebieskich oczach. Joasia nerwowo szarpała swoje długie, kręcone włosy. Jej subtelna, miła twarz i piękne, dwukolorowe oczy (jedno szafirowe, a drugie błękitne ) wyrażała niepokój. Joasia miała już12 lat i zawsze bardzo denerwowała się czekając na rodziców, którzy, podczas gdy dziewczynki spędzały wakacje z babcią, ciocią oraz z psami na wsi, pracowali w oddalonym o wiele kilometrów mieście i odwiedzali je tylko w weekendy. Dziewczynki zawsze z utęsknieniem czekały na mamę i tatę ale w ten piątek były wyjątkowo niecierpliwe. Rodzice mają tydzień urlopu więc będą mogli spędzić z nimi więcej czasu. Dłuższą chwilę siedziały w milczeniu obserwując psa, pięknego, wielkiego owczarka, który równie niecierpliwie jak dzieci czekał na swoich państwa, warując już od 2 godzin z nosem przy furtce.
- Ciekawe co nam przywiozą w prezencie - przerwała milczenie Małgosia.
Rodzice zwykle przywozili im jakieś drobiazgi : malutkie pluszaczki, spinki do włosów, książki, a wszystko po to, aby trochę osłodzić gorycz rozstania. Ale podczas tych wakacji było inaczej.
- Głupia jesteś -- Joasia z ukosa spojrzała na młodszą siostrę. Przecież wiesz, że nie mają pieniędzy.
Obie ciężko westchnęły. „ Pieniądze” - znienawidzony temat. Zbyt wiele od nich zależało. Obydwie wiedziały, że kłopoty finansowe nie kończą się na braku małych prezencików.
- Nie mówmy już o tym tylko mocno czekajmy, jeśli będziemy czekały bardzo mocno to oni szybko przyjadą - Małgosia wygłosiła kolejną mądrość życiową.
Tego typu dziwnie sformułowane myśli zdarzało jej się wypowiadać dość często.
Joasia była do tego przyzwyczajona. -
- Czekajmy mocno- powtórzyła, po czym dodała cicho - mam nadzieję, że przywiozą chociaż coś dla Cukierka. My rozumiemy co to jest brak „cholernych pieniędzy”, a on nie i byłby bardzo zawiedziony gdyby nic nie dostał.
Miała rację. Owczarek o imieniu Cukierek ( mama nazwała go tak bo był „ taki słodki „) przywiązywał ogromną wagę do prezentów. Trzeba dodać iż te „ prezenty „ , czymkolwiek by nie były, musiały być starannie opakowane w kolorowy papier i ozdobione wstążeczką. W innym przypadku w ogóle się nie liczyły.
- Słyszałam, ze któraś z was powiedziała „ cholernych”. To bardzo brzydkie słowo. Chodźcie na kolację.
Dziewczynki aż podskoczyły wyrwane ze swojego „mocnego czekania” głosem babci.
Babcia - drobna pani o czerwonych włosach i młodej twarzy stała tuż za ich plecami. Babcia bardzo nie lubiła kiedy ktoś wyrażał się niecenzuralnie i chociaż jej wnuczki doskonale wiedziały o istnieniu o wiele gorszych wyrażeń ( one oczywiście nigdy ich nie używały, a przynajmniej bardzo się starały tego nie robić) ,postanowiły z babcią na ten temat nie dyskutować. Grzecznie podążyły za starszą panią opuszczając swój posterunek.
Joasia krzyknęła jeszcze do Cukierka - Ty czekaj teraz, a my zjemy kolację. Później będzie zmiana.
Weszły z tarasu prosto do pokoju i usiadły przy stole.
Cały dom zbudowany był z drewnianych, grubych bali w związku z czym ściany pokoju oraz kuchni, które oddzielono od siebie tylko niską , również drewnianą przegrodą wyglądały tak samo jego jak ściany zewnętrzne. W kamiennym kominku, mimo letniej pory, palił się ogień, z kuchni dochodziły przyjemne zapachy, a na ścianach porozwieszane były bukiety ziół, patchworki, wieńce z zasuszonych kwiatów oraz inne ozdoby zrobione własnoręcznie przez mamę, ciocię i dziewczynki, a także podarowane przez gości, którzy czasem spędzali tu razem z nimi wakacje.
-Zaczynamy jeść kolację- zakomenderowała raźno ciocia Zosia . Jeśli zaczniemy , rodzice na pewno zaraz przyjadą. Zawsze tak jest.
Ciocia jest siostrą babci , zupełnie do niej niepodobną. Wysoka, elegancko rzecz ujmując, puszysta, ma kunsztownie zaczesane w kok, brązowe włosy i zaskakująco szczupłą twarz. Ciocia pochodzi z bardzo arystokratycznej rodziny i ma na tym punkcie lekkiego hopla ale poza tym jest świetna. Ma duszę artystki i zręczne ręce. Potrafi z dosłownie byle czego wyczarować różne fajne rzeczy. Jest również szczęśliwą posiadaczką psa Pimpusia - wiekowego, miniaturowego sznaucerka. Pimpuś jest bardzo chudy i trzeba go ciągle nakłaniać do jedzenia. Na tym tle między babcią , a ciocią powstają konflikty ponieważ ciocia czasem zapomina nakarmić Pimpusia,a babcię to strasznie denerwuje. Uważa, że o karmieniu psa należy pamiętać i, że trzeba dawać Pimpusiowi takie jedzenie, jakie najbardziej mu odpowiada i, że jeżeli pupilek cioci chce jeść razem ze wszystkimi szynkę podczas kolacji, to należy mu na to pozwolić. Ciocia jest innego zdania.
- Jedzcie , jedzcie - ponagliła dziewczynki Zosia.
Rzeczywiście, dzisiaj Joasia z Małgosią strasznie się guzdrzą z jedzeniem, co jest naturalne w przypadku Małgosi ale zupełnie niezwykle w wykonaniu Joasi.
- W naszym majątku, w Zajeziorzu, kolacje zawsze były wystawne. Przeciągały się zwykle do północy lub jeszcze dłużej, ale dzieci zjadały wszystko szybko, a przy tym elegancko, oczywiście i nigdy nie grymasiły, a później grzecznie szły do swoich pokoi gdzie oddawały się cichym i pożytecznym zajęciom pod czujnym okiem guwernantek - rozmarzyła się nagle ciocia.
Babcia spojrzała na nią zdziwiona. Będąc sporo młodszą od swojej siostry, albo nie pamiętała już, jakimi aniołami były w dzieciństwie, albo widzi te sprawy inaczej.
- Po kolacji panie przechodziły do saloniku, a panowie, przy kieliszku wybornego porto, palili doskonałej jakości cygara w bibliotece - kontynuowała ciocia nie zrażona reakcją babci. Później panie i panowie wychodzili na przechadzkę po ogrodzie latem, a zimą....
W tym momencie radosne szczekanie Cukierka, które rozległo się przed domem przerwało błogie wspomnienia cioci
- Przyjechali! - wrzasnęły jednocześnie dziewczyny zrywając się od stołu i przewracając w pośpiechu krzesełka. Jak szalone wybiegły przed dom gdzie zaatakowały rodziców, nękanych już i tak niezbyt subtelnymi powitaniami 70-ciokilogramowego psiska.
Najpierw dopadły ojca. Tato, wysoki, atletycznie zbudowany blondyn przytulił je obydwie i podniósł wysoko do góry, podczas gdy mama nadal broniła się przed opętaną radością psa . Dla osoby postronnej , wyglądało to jak atak wielkiej czarnej bestii o świecących oczach i biało połyskujących kłach na bezbronną, słabą kobietę.
W chwilę potem nastąpiła wymiana, to znaczy dzieci przypuściły atak na mamę, a pies w tym czasie napadł na ojca.
Jeszcze tylko powitanie z babcią, która jak zwykle, odetchnęła z ulgą kiedy już uzyskała pewność iż rodzice dziewczynek bezpiecznie dotarli do celu, oraz z ciocią Zosią, która jak istota z innej bajki, zwykle bez niepokoju oczekiwała gości zapominając chyba iż ludzie od jakiegoś czasu , nie przemieszczają się z miejsca na miejsce przy pomocy karet lub powozów, ciągniętych przez posłuszne konie i powożonych pewną ręką wiernego woźnicy, używając w tym celu szybkich i niebezpiecznych samochodów.
Chodźcie na kolację, właśnie zaczęłyśmy jeść - babcia szerokim gestem ręki zaprosiła wszystkich do domu
Rodzice wyzwoliwszy się z objęć dzieci, weszli do wnętrza i zasiedli do stołu gdzie czekały na nich , przygotowane wcześniej nakrycia.
Joasia z Małgosią koniecznie chciały się dowiedzieć jakie atrakcje zostały zaplanowane na nadchodzący tydzień i już otworzyły buzie aby zacząć zadawać pytania ale babcia była szybsza.
- Co tam słychać ?- zapytała konwencjonalnie.
- Nuda - odpowiedział tato. Zwykle odpowiadał „ nuda „ kiedy ktoś zadawał mu to pytanie. A zdarzało się to stosunkowo często.
Babcia chyba niewiele się dowiedziała ale może rzeczywiście nie było o czym mówić.
- Słuchajcie dziewczyny - zwróciła się do dzieci mama, sięgając do torebki powieszonej na oparciu krzesła - mam coś dla was . O psach też nie zapomniałam.
Dzieci zamarły w oczekiwaniu, a Cukierek porzucił swojego ulubionego, pluszowego misia, zerkając na torbę z wyraźnym zainteresowaniem.
Mama zaczęła grzebać w torebce, a trzeba dodać, że nie była to zwykła damska torebka lecz przepastny, skórzany worek, w którym mama gromadziła duże ilości dziwnych rzeczy, jakich z kolei normalne damy nie noszą przy sobie na co dzień.
-Pimpuś- spróbowała przywołać pieska cioci zwiniętego w kłębek, w fotelu, przy kominku. Pimpuś nawet nie drgnął więc mama przekazała cioci niewielkie pudełeczko pełne wykwintnych , psich ciasteczek, których rozpieszczony sznaucerek , najprawdopodobniej nie zaszczyci nigdy nawet jednym, arystokratycznym spojrzeniem.
-Cukierek, to dla ciebie.
Teraz mama trzymała w ręce sporych rozmiarów przedmiot, opakowany w kwiecisty papier i przewiązany niebieską wstążeczką.
Cukierek przyjął prezent i szybko rozdarł opakowanie. Z postrzępionego papieru wyłoniła się wielka, wędzona kość.
Pies wziął ją do pyska i rzucił z hukiem na drewnianą podłogę, jednocześnie spoglądając na swoją panią z wyrzutem.
Tato prychnął oburzony, a mama ciężko westchnęła.
- To moja wina , wiedziałam przecież, że on woli pluszowe zabawki - mruknęła, spoglądając za psem, który, bardzo obrażony, dumnym krokiem, wychodził właśnie na taras.
- A teraz coś dla moich córeczek - uśmiechnęła się do wiercących się niecierpliwie dzieci.
Dziewczynki wyciągnęły szyje tak mocno, że wyglądały jak dwie duże gęsi.
A mama wyjęła z torby ..... gazetę, zwykłe, ilustrowane czasopismo.
Dziecięce szyje gwałtownie się skurczyły, a na dziecięcych buziach zastygł nieszczery uśmiech, zwany przez ich ojca „ tężcowym „.
Joasia i Małgosia nie chciały sprawić mamie przykrości swoim rozczarowaniem, przyjęły więc „ podarunek „, z tym samym , sztucznym uśmiechem na ustach.
- To nie jest taka sobie zwykła gazeta - powiedziała mama widząc ich rozczarowanie. W tej gazecie są czary i tajemnice, na prawdę.
Joasia chrząknęła z niedowierzaniem, ale Małgosia z ciekawością spojrzała na trzymane w rękach , nieznane czasopismo.
Otwórz na siódmej stronie - ponagliła ja nie wiadomo z czego zadowolona mama. Przeczytaj co tam jest napisane..
„ Czarodziejskie kamienie. i ty możesz czarować „
Tato westchnął ciężko spojrzawszy na mamę z politowaniem, babcia zaczęła sprzątać ze stołu po kolacji, Pimpuś ciągle spał na swoim fotelu, a Cukierek nadal obrażał się na tarasie. Tylko ciocia, Joasia i Małgosia wydawały się być zainteresowane tematem.
- Powiem wam o co chodzi - mamę czasem trudno było zbić z tropu. Te czarodziejskie kamienie to „ lumy „. Jeżeli interesują was sprawy, o których zwykli ludzie nie mają zielonego pojęcia, musicie iść nocą na rozstajne drogi. Tam, przy świetle księżyca nazbieracie po trzynaście podobnej wielkości oraz kształtu kamieni. Później na tych kamieniach wymalujecie magiczne znaki, dokładnie takie same jakie pokazano w waszej gazecie. Myślę, że możecie do tego celu użyć lakieru do paznokci. Kupiłam biały , zielony, niebieski i różowy , do wyboru.
Na wzmiankę o kolorowych lakierach do paznokci, humor dziewczynek wyraźnie się poprawił.
- Tak przygotowane lumy należy przechowywać w lnianych woreczkach. Jeżeli zechcecie użyć swoich magicznych kamieni, musicie znaleźć spokojne miejsce , tam samotnie lub w kręgu osób wtajemniczonych, potrząsnąć trzy razy lnianym woreczkiem i wysypać z niego lumy, które przemówią do was , a także pokażą wam rzeczy niezwykłe. Pamiętajcie również, że każdy wtajemniczony musi mieć własne lumy i nikt postronny nie może ich dotykać.
Dziewczynki spojrzały po sobie niepewnie. Nie wiedziały czy mama stroi sobie z nich żarty (co zdarzało jej się dość często) , czy mówi poważnie.
- Ja wam uszyję śliczne woreczki - zaoferowała swoje usługi ciocia, widząc ich wahanie.
- To jak będzie ? Może teraz nazbieracie kamieni. Leży ich mnóstwo, tu na rozdrożu, tuż za furtką, a księżyc tak pięknie świeci.- ponagliła dziwnie rozentuzjazmowana mama.
Małgosia już stała obok drzwi gotowa do wyjścia ale Joasia wyraźnie się ociągała. Nie lubiła w nocy wychodzić nawet za próg domu nie mówiąc już o dalszych eskapadach.
- Idźcie , na pewno tego nie pożałujecie - mama nie dawała za wygraną. Ta gazeta na prawdę nie jest zwyczajnym, kupionym w kiosku, za rogiem czasopismem. Nie ma nawet tytułu. Wyobraźcie sobie, że , nie dalej jak wczoraj wieczorem, nad balkonem naszego domu przeleciało wielkie stado nietoperzy - opowiadała nadal mama, zwracając się w szczególności do swojej starszej córki . Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Jeśli
mi nie wierzycie , zapytajcie Marka . On też je widział- dodała czując na sobie niedowierzający wzrok całej rodziny.
Babcia ciocia i Małgosia spojrzały pytająco na jej męża
- Tato ? - Joasia domagała się odpowiedzi.
Marek oderwał wzrok od telewizora, w którym nadawano właśnie „ Wydłużony skrót wiadomości sportowych z gminy Psina Opuszczona „ i mruknął niewyraźnie - nietoperze - głutoperze.
- No właśnie - kontynuowała mama - jak tylko wyszłam na ten balkon to nietoperze znikły, a na podłodze leżało to czasopismo z dołączoną karteczką o następującej treści : „ jeśli chcesz uniknąć kłopotów , oddaj mnie swoim dzieciom- zakończyła triumfalnie .
Ostatecznie przekonane jej argumentacją dziewczynki, nie zwlekając ani chwili dłużej, wybiegły na taras, a z tarasu do ogrodu ciągnąc za sobą , jeszcze obrażonego Cukierka którego postanowiły zabrać na poszukiwanie kamieni, w celu obrony przed bliżej nieokreślonymi, nocnymi strachami, czającymi się niewątpliwie za każdym drzewem i krzakiem w odległości nie większej niż dwa metry od domu.
Olga - mama Joasi i Małgosi - odetchnęła z ulgą, opadając na fotel.
- Może dziewczyny będą miały na jakiś czas zajęcie - odezwała się zadowolona z siebie.
Aha, ciociu, mam do cioci prośbę . Czy mogłaby ciocia uszyć dodatkowe dwa woreczki dla koleżanek Joanny i Małgorzaty ? Jutro jedziemy do Straszyna, wie ciocia , tam gdzie moja przyjaciółka Marysia odziedziczyła dom po swojej cioci - staruszce. Marysia też ma dwie córeczki i wydaje mi się, że one również zechcą zrobić dla siebie lumy, a tylko ciocia potrafi tak pięknie szyć.
- Oczywiście - odparła ciocia Zosia, z zadowoleniem siadając w fotelu przed telewizorem. „ Sportowe wiadomości z Psiny Opuszczonej „ na szczęście się skończyły a w zamian rozpoczął się ulubiony program cioci pt. „Uduchowione występy ludzi śpiewających cienkimi głosami” poprzedzony pompatyczną przedmową nad wyraz elokwentnego znawcy tego typu talentów.
Ciocia Zosia przysunęła do siebie pudełko z przyborami do szycia oraz koszyk ze skrawkami materiałów i zabrała się do pracy. Babcia korzystając z chwilowej nieuwagi swojej siostry przyciszyła wyjący cienko telewizor, a Marek udał się w wiadome miejsce by w spokoju zagłębić się w lekturze „ Tygodnika kulturalnego kibica wszystkich dyscyplin sportowych „.
Olga, zapaliwszy papierosa, rozciągnęła się na własnoręcznie wykonanej z kilku materacy i starych poduszek kanapce. Zapalony papieros wywołał natychmiastową reakcję obydwóch starszych pań.
Ciocia Zosia, tradycyjnie, dostała ataku teatralnego kaszlu. Olga w wyniku wielu przeprowadzanych przez siebie eksperymentów, doszła do konkluzji, iż ciocia spontanicznie reaguje kaszlem nawet na sam dźwięk zapalanej zapałki.
Babcia Ania natomiast , zgodnie ze swoim zwyczajem , wygłosiła długi wykład na temat szkodliwości palenia papierosów, a na poparcie swoich słów podsunęła swojej córce pod nos około piętnastu artykułów na temat szkodliwości palenia , ze szczególnym uwzględnieniem szkodliwości palenia biernego. Olga oczywiście zdawała sobie sprawę iż
jej matka ma całkowita rację tępiąc w ten sposób palaczy niemniej jednak nadal pozostawała w szponach paskudnego nałogu i nie znosiła uwag na ten temat. Kłótnia wisiała w powietrzu.
Na szczęście w tej samej chwili zadudniły kroki na drewnianym ganku i do pokoju wpadł , szczerząc kły w psim uśmiechu, najwyraźniej już pogodzony z losem Cukierek. Za nim wbiegły dziewczyny z rozwianymi włosami i upapranymi ziemią rękami, w których mocno ściskały zebrane na rozstajnych drogach kamienie. Miny miały niepewne.
- Natychmiast idźcie się umyć - krzyknęła babcia zwykle bardzo dbająca o czystość.
- Dlaczego macie takie dziwne miny? -zapytała w tej samej chwili Olga
- Już idziemy babciu - odparła Małgosia opanowując zadyszkę.
- Mamo, latały nad nami nietoperze - Joasia też już odzyskała głos . Były bardzo duże i miały świecące , żółte oczy. To wszystko prawda - dodała czując na sobie ciężar spojrzeń członków zgromadzonej wokół rodziny.
-To wszystko prawda - poparła siostrę Małgosia. Tak się przestraszyłyśmy....
- Jasne, a mnie nawiedził w toalecie duch konika morskiego - zakpił Marek, który zakończywszy lekturę Tygodnika, stanął właśnie w drzwiach pokoju. idźcie się myć i szybko do łóżek. Jutro jedziemy do cioci Marysi do Straszyna i zostaniemy tam parę dni.
To była wiadomość! Dziewczyny zamarły w bezruchu na trzy sekundy, a później zaczęły skakać jak opętane, wrzeszcząc z radości na cały głos.
Jedziemy ! Będziemy się bawiły z Anetką i z Krysią ! - krzyczały kręcąc się w kółko
Jeżeli się w tej chwili nie uspokoicie to nici z wyjazdu - starał się opanować swoje latorośle Marek.
- Oczywiście tatusiu, już nas nie ma - krzyknęła nieco ciszej Małgosia ciągnąc swoją siostrę w stronę łazienki.
Po pięciu minutach umyte , przebrane w piżamy leżały w swoich łóżkach, w pokoiku na poddaszu, snując po cichu plany zabaw z koleżankami. Zmęczone długim oczekiwaniem a także późniejszymi emocjami, szybko zasnęły i nie mogły już zauważyć cienia, który przemknął przez ich pokój, zatrzymując się tyko na chwilę nad nocną szafką. Na jej blacie leżały starannie oczyszczone , połyskujące matowo w świetle księżyca magiczne kamienie.
  • 0
algaem

#2 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 24 luty 2006 - 10:41

2 CZTERY LNIANE WORECZKI


Rankiem , następnego dnia Małgosia obudziła się pierwsza. Wychyliła się ze swojego , piętrowego łóżka i spojrzała w dół. Rodzice spali kamiennym snem na dużym łożu pod oknem, a Joasia pod nią, na dolnym poziomie.
Joanna, wstawaj - szepnęła cicho Małgosia.
Joasia natychmiast otworzyła oczy i uśmiechnęła się radośnie. Przypomniała sobie wydarzenia dnia poprzedniego oraz czekający je wyjazd do Straszyna.
Obydwie dziewczynki wyskoczyły z łóżek, cicho, na paluszkach , żeby nie obudzić mamy i taty wyszły z sypialni i zbiegły w dół po schodach.
Cukierek też już się obudził i cicho popiskując domagał się otwarcia drzwi na taras.
Joanna spełniła jego prośbę. Poranek był piękny , ciepły, słoneczny i pachnący. Krople rosy błyszczały na pajęczynach rozpiętych pomiędzy gałązkami bluszczu oplatającego balustradę tarasu, ptaki śpiewały, a liczna populacja świerszczy, zamieszkująca okoliczną łąkę zaczynała stroić swoje smyczki.
W pokoju jadalno - kuchenno - wypoczynkowym, na kanapce Olgi, leżała ciocia Zosia, lekko pochrapując przez sen, a obok niej, a niskim stoliku stały w rządku , wypchane czekoladowymi pieniążkami, cztery lniane woreczki.
Woreczki były ozdobione mereżkami i zawiązane kunsztownie wykonanymi sznureczkami.
Najważniejsze jednak było to, że na każdym z nich , ciocia Zosia wyhaftowała inicjały dziewczynek :
JM - Joanna Mall
MM - Małgorzata Mall
AP - Aneta Piątkowska
KP - Krystyna Piatkowska
Obie dziewczynki z zachwytem wpatrywały się w dzieło cioci, która chrapnęła głośniej, poruszyła się gwałtownie zrzucając na podłogę śpiącego obok niej Pimpusia i otworzyła oczy.
- Dziękujemy , ciociu, dziękujemy, są przepiękne- dzieci rzuciły się ciotce na szyję.
- Ależ nie ma za co , to drobiazg - broniła się ciocia mile połechtana , jedną ręką lekko je odpychając, a drugą sięgając po pilota .Nagle włączony telewizor ryknął głośno. W tym samym momencie do pokoju weszła babcia, zajmująca sąsiadującą z nim sypialnię. Z dezaprobatą spojrzała na swoja siostrę, wyrwała jej z ręki pilota, po czym przyciszyła wyjący przyciszyła telewizor.
- Cały dom pobudzisz, dzień dobry - przywitała się marszcząc brwi.
Ciocia , nieco urażona, delikatnie ale stanowczo zwiększyła poziom dźwięku używając w tym celu pokrętła w telewizorze. Teraz jest bardzo ciekawy program pod tytułem „Modlitwy poranne dla chcących zostać świętymi w przyszłym dziesięcioleciu „ Ty też powinnaś go obejrzeć, Aniu - pouczyła młodszą siostrę.
Babcia ,bez komentarza, odwróciła się tyłem do telewizora i ruszyła prosto do łazienki, po drodze potykając się o leżącego w przejściu między fotelami Pimpusia.
Joanna i Małgosia złapały swoje woreczki po czym wróciły do sypialni na poddaszu. Program „ Modlitwy poranne „ nie należał do ich ulubionych, a poza tym żadna z nich nie miała ambicji zostania Świętą w przyszłym dziesięcioleciu.
Co prawda w tym samym czasie , na innym programie nadawano świetną bajkę pod tytułem „Skośnookie super-dzieci likwidujące swoich przeciwników przy pomocy kosmicznych baniek mydlanych „ ale niestety, jeżeli chodzi o wybór programów ciocia była nieprzejednana.
Tego dnia jednak, nic nie mogło popsuć im humorów zwłaszcza, że rodzice też już się obudzili co stwarzałlo nadzieję na szybki wyjazd.
- Kiedy jedziemy ? - spytała Joasia niecierpliwie.
Mama nie odezwała się zajęta wciąganiem obcisłych, czarnych spodni ( mama przeważnie ubierała się na czarno ). Była szczupła wysoka i najczęściej rozczochrana. Jej gęste, rude
włosy nie dawały się zbyt łatwo opanować więc najczęściej wiązała je w koński ogon lub nosiła rozpuszczone.
- Pakujcie swoje szpargały, jemy śniadanie i spadamy -odpowiedział na pytanie córki tata przewracając się w łóżku na drugi bok. Wyglądał niezbyt przytomnie.
Dziewczynkom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zwykle niezbyt chętne , jeżeli chodziło o tego typu zajęcia, teraz żwawo zabrały się do pracy.
W pierwszej kolejności upchnęły w torbie magiczną gazetę oraz lniane woreczki z inicjałami ; dwa wypełnione mieszanką czekoladowych monet i kamieni, dwa następne zawierające same monety. Wrzuciły do torby niezbędne pluszaki, książki, płyty kompaktowe z nagraniami przeraźliwie młodych i kiepsko wykształconych muzycznie wykonawców, którą to muzykę ich ojciec traktował dość lekceważąco. Znalazło się też miejsce dla sporej ilości ciuchów oraz kosmetyków, które dziewczynki bardzo sobie ceniły ,a których mogły używać tylko podczas wakacji
- Śniadanie gotowe - rozległ się z dołu głos babci.
Joasia z Małgosią szybko zbiegły po schodach. Za nimi, trochę się ociągając zeszli rodzice. Chyba się nie wyspali.
Babcia jest wspaniała. Zdążyła już wszystko przygotować. Stół był pięknie nakryty, a na nim same pyszności. Biały, wiejski ser sałatka z jajek, domowe, najlepsze na świecie kiszone ogórki, przywiezione przez ciocię wykwintne sery oraz talerz z wędlinami - zmora mamy, która jest wegetarianką. No i oczywiście, co najważniejsze, ciepłe, pachnące pieczywo, a także kamionkowe kubeczki z parującą, owocową herbatą.
Dziewczynki rzuciły się na jedzenie jak gdyby głodowały co najmniej od tygodnia.
- Joanna, wyprostuj się, Małgosia nie pakuj tyle do buzi, łokcie ze stołu, jedzcie wolniej - szybko zareagowała zawsze czujna babcia.
Siostry spojrzały znad talerzy trochę nerwowo. Spieszyło im się bardzo. Niestety okazało się, że reszta rodziny spożywa posiłek wyjątkowo powoli, a na dokładkę ciocia Zosia znowu zaczęła snuć swoje wielkopańskie wspomnienia
- W naszym majątku, w Zajeziorzu - opowiadała - dzieci zawsze siedziały przy stole wyprostowane jak komunijne świece, jadły elegancko, w odpowiednim tempie , nie pytane nigdy nie zabierały głosu , a po skończonym posiłku grzecznie udawały się do swoich pokoi aby tam uczyć się pożytecznych rzeczy pod czujnym okiem wykwalifikowanych, surowych prywatnych nauczycieli, którzy nigdy im nie pobłażali czekając z linijkami w dłoniach , gotowi wymierzyć niesfornym uczniom dotkliwą karę cielesną za każde najdrobniejsze nawet przewinienie. Dzięki temu dzieci były szczęśliwe i wdzięczne swoim rodzicom za troskę o ich dobre maniery oraz edukację. Po skończonych lekcjach , dzieci odwiedzały swoje dystyngowane matki w ich buduarach oraz ojców siedzących za masywnymi biurkami w surowo acz wygodnie urządzonych gabinetach aby z należytym szacunkiem ucałować dłonie swoich rodzicieli. Później dzieci - anioły udawały się do ogrodu gdzie statecznie spacerowały po wysypanych białym żwirkiem alejach. Po tych rozrywkach, zawsze czyste i ładnie uczesane, wracały do domu, bez protestów zmieniały stroje rekreacyjno - naukowe na stroje obiadowo - popołudniowe po czym zasiadały do stołu po uprzednim, obowiązkowym ucałowaniu
wypielęgnowanych dłoni rodziców oraz dziadków ( jeżeli takowych posiadały ). Niegdysiejsze dziecięce ideały spożywały obiad z zachowaniem wszelkich, obowiązujących zasad savoire - vivre’u ,po czym ponownie całowały to co pocałować należało i cicho udawały się na popołudniowe zajęcia. Dziewczynki przeważnie haftowały, a chłopcy pobierali lekcje fechtunku lub jazdy konnej nadzorowani przez doborową kadrę instruktorów.
- Za to Joasia pięknie rysuje , a Małgosia ślicznie śpiewa i obydwie też są właściwie bardzo grzeczne - babcia niezbyt uprzejmie przerwała wywody swojej siostry. Nie lubiła kiedy ktoś czynił aluzje do wychowania jej wnuczek nie mówiąc już o bezpośredniej krytyce.
Ciocia trochę się opamiętała i spojrzała na dziewczynki serdecznie. W gruncie rzeczy bardzo je kochała.
Śniadanie szczęśliwie dobiegło końca, wszyscy wstali i zaczęli sprzątać ze stołu. Olga, korzystając z zamieszania oraz chwilowej nieuwagi swojej mamy umyła naczynia wykorzystując w tym celu pełny strumień wody z kranu oraz pół butelki płynu do mycia naczyń.
Nareszcie, pożegnalne całusy , ostatnie przestrogi babci i cała rodzina Mall czyli tato , mama, dwie córeczki oraz Cukierek upchnęła się w samochodzie.
- Myślałam, że już nigdy nie wyjedziemy - odetchnęła Joasia, a Małgosia szybko połknęła tabletkę przeciwwymiotną żeby nie sprawić sobie i innym przykrej niespodzianki podczas podróży.
  • 0
algaem

#3 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 24 luty 2006 - 11:37

Nienawidzę czytania z komputera! :evil: Męczy mi się wzrok, bolą plecy, no i odpada przyjemność trzymania w ręku książki-kumpla, książki-przyjaciela...
A tu ciągle ktoś zmusza mnie do tego, żebym ślęczała przy ekaranie :lol:
Najpierw Liwia z Dagą, teraz Ty... Ale to jest zbyt ciekawe, żebym sobie odpuściła! :P To jest dobre! Ja "chciem" jeszcze! Poproszę!
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#4 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 27 luty 2006 - 11:31

Dzięki Ewita:),
ja tez nienawidze czytać z komputera. Ale czasem nie da się inaczej.
Posyłam dalszy ciąg z najwiekszą przyjemnością.

3 SPOTKANiE W STRASZYNiE

Było na prawdę pięknie. Słońce świeciło , ptaki śpiewały, a mijane po drodze wiejskie okolice wyglądały sielsko i uroczo. Podróż mijała im szybko i wesoło. Trochę nawet śpiewali, a raz zatrzymali się by kupić lody w sympatycznym, przydrożnym sklepiku, by po półtorej godzinie jazdy dotrzeć do wsi Wyjec nad rzeką Strachynką. W Wyjcu należało wjechać samochodem na prom by przepłynąć rzekę. Na drugim jej brzegu, na wysokiej, piaszczystej skarpie rozpościerał się Straszyn, niewielka ,malownicza miejscowość gdzie czas od wieków płynął tym samym leniwym rytmem.
Prom nadpłynął po pięciu minutach i już za chwilę Marek parkował samochód na jego deskach. Prom był stary , drewniany i przeciągało się go za pomocą stalowej liny rozciągniętej pomiędzy jednym, a drugim brzegiem rzeki. Wszyscy wysiedli z samochodu ponieważ tak należy postępować podczas przeprawy promowej. Joasia i Małgosia grzecznie powiedziały „ dzień dobry „ panu przewoźnikowi , lecz ten ledwie spojrzawszy w ich stronę odmruknął coś niewyraźnie.
Joanna spojrzała na niego zaskoczona.
- Słyszałaś Gośka ?- szepnęła do siostry . Co on dzisiaj taki mrukliwy ?
Rzeczywiście było w tym coś niezwykłego ponieważ sympatyczny staruszek miał zwyczaj serdecznie i wylewnie witać pasażerów swojego promu.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami Małgosia wpatrując się uporczywie w zbliżający się brzeg.
- Już niedaleko - poinformowała siostrę. Zaraz będziemy u cioci Marysi.
Po chwili prom przybił do brzegu. Cała rodzina , łącznie z wyrywającym się na wolność, zniecierpliwionym Cukierkiem wsiadła do samochodu. Dziewczynki, podobnie jak pies , wierciły się i podskakiwały na tylnym siedzeniu.
- Cicho tam, bachornia - krzyknął, udając złość Marek zerknąwszy jednocześnie we wsteczne lusterko by przez moment popatrzeć na rozjaśnione radością buzie swoich dzieci.
- Już dojeżdżamy - dodała Olga, która generalnie lubiła spokój w samochodzie
W tym właśnie momencie zza zakrętu wyłonił się dom cioci Marysi odziedziczony przez nią po cioci - staruszce.
Był to długi parterowy budynek zwieńczony spadzistym dachem pokrytym ceramiczną dachówką w kolorze leśnego mchu. Ramy okienne oraz drzwi pomalowano tego samego koloru matową farbą. Dom usytuowany był wzdłuż drogi, od której oddzielał go tylko wąski pas zieleni prawie w całości zarośnięty kwiatami troskliwie pielęgnowanymi kiedyś przez ciocię - staruszkę, a obecnie przez jej spadkobierczynię. Tam też znajdowało się obecnie nie używane , główne wejście. Teraz wjeżdżało się przez boczną bramę i wchodziło drugim wejściem od strony ogrodu i sadu położonych na tyłach domu. Sad i ogród były równie stare jak dom. Pośrodku ogrodu stała obrośnięta bluszczem nadal czynna studnia, a nieopodal niej rósł ogromny orzech, największe drzewo w sadzie. Można się było po nim wspinać lub huśtać na zwisającej z jednego z konarów huśtawce. Pod orzechem przygotowano miejsce na ognisko., wokół stały wygodne meble ogrodowe, a w głębi sadu dostrzec można było starą kuchnię letnią wykorzystywaną przez wujka Zbyszka - męża cioci Marysi na magazyn. Dzieci miały zakaz wchodzenia do magazynu ze względu na niebezpieczeństwo, które stwarzał lekko już załamany dach. Tylne wejście „po trzech schodkach osłaniał drewniany daszek. Zaraz za drzwiami znajdował się mały przedpokój , w nim wieszaki na ubrania i troje drzwi. Te po prawej stronie prowadziły do małego pomieszczenia zaanektowanego przez Zbyszka na warsztat stolarski, te na wprost skrywały schody na strych, a przez drzwi po lewej stronie wejść można było do przytulnej kuchni, w której królowały : zabytkowy, wypełniony ozdobnymi serwisami kredens , pięknie, własnoręcznie przez Zbyszka wykonane, meble kuchenne, wygodny fotel oraz masywny stół z sześcioma krzesłami.
Z kuchni wchodziło się do dziecięcej sypialni , a także do jadalni przez , która przechodziło się do dalszych pomieszczeń.
Dom zbudowany był w taki sposób , że przechodząc przez kuchnie , jadalnię i następne pokoje można było wrócić do punktu wyjścia . Wszędzie stały piękne piece kaflowe, meble z epoki cioci - staruszki, nawet autentyczny, kościelny klęcznik. Na ścianach wisiało mnóstwo obrazów, a na komodach i toaletkach Marysia porozstawiała , powyciągane z lamusa, naczynia i sprzęty domowe, których przeznaczenia nie pamiętali nawet najstarsi Straszynianie oraz duże ilości suszonych bukietów. Panował tu niesamowity nastrój. Ciocia Marysia twierdziła nawet, że parę razy widziała swoją nieżyjącą ciocię - staruszkę spacerującą po ogrodzie.
Joasia i Małgosia miały nadzieję, że to nieprawda. Osobiście nie miały nic przeciwko poprzedniej właścicielce tajemniczego domostwa ale wolałyby nie spotkać jej w postaci ducha.
W tej chwili wjechali w szeroko otwartą, ogrodową bramę. Samochód zatrzymał się na podjeździe, i dziewczynki zręcznie wyskoczyły na ocienioną krzakami jaśminu dróżkę. Olga też wysiadła wypuszczając z bagażnika ich combi Cukierka , który natychmiast zaczął szaleć po ogrodzie.
- Mam nadzieję ,że nasze słoneczko nie stratuje zabytkowych kwiatów bo będziemy zmuszeni skrócić nasz pobyt do około trzech minut - odezwała się do Marka wypakowującego bagaże.
Oczywiście żartowała. Marysia ze Zbyszkiem bardzo lubili Cukierka , a ponad to będąc wyjątkowo gościnnymi i serdecznymi ludźmi nigdy nie wyrzuciliby z własnego domu przyjaciół tylko z powodu źle przez ich psa potraktowanych, zabytkowych roślin.
Joasia już padła w objęcia swojej rówieśnicy, Anetki, ładnej blondynki o poważnej buzi i niebieskich oczach, a jej siostra robiła „ misia „ z dziewięcioletnią Krysią, ruchliwą, wesołą brunetką, której zielonkawe oczy rzucały figlarne błyski. Krysia w niczym nie przypominała swojej poważnej siostry. W ślad za córkami pojawiła się ich mama, czarnooka brunetka o posturze dziewczynki. Ciocia Marysia niedawno mocno zeszczuplała więc korzystając z tego dobrodziejstwa losu ubrała się w obcisłą bluzeczkę i mini - spódniczkę. Obrazu dopełniały kapcie, wielkie, błękitne w kształcie psów z różowymi kokardami na uszach. Nosiła je z wyraźnym upodobaniem, mimo iż jej mąż odważył się stwierdzić, że nie są one zbyt seksowne.
A oto i wujek Zbyszek w całej okazałości, sympatyczny szatyn od stóp do głów ubrany w odzież znanej na naszym rynku firmy „ Aktywny włóczykij „ produkującej sprzęt sportowy. Odkąd wujek odkrył tę firmę, bardzo polubił piesze wędrówki w ekstremalnych warunkach. Na wędrówki te wyciąga całą swoją rodzinę równie dobrze jak on sam wyposażoną w e wszelkie nowinki „Aktywnego włóczykija „.
- Nareszcie jesteście - zawołała ciocia Marysia witając przyjaciół.
-Witamy i zapraszamy - Wujek też wygląda na zadowolonego. Przygotowałem dla nas na obiad suflet ze szczawiu peklowanego osiemnaście dni w winie domowej roboty, a także pieczeń z dziczyzny nadziewaną kaparami oraz kiszoną marchwią !
- Dla ciebie są pieczarki dodał pośpiesznie widząc przerażenie w oczach Olgi.
Nie wiadomo z jakiego powodu wszyscy tłoczyli się teraz w maleńkim przedsionku.
- Wejdźmy do kuchni, a wy dziewczynki zdążycie się jeszcze pobawić przed obiadem - opanowała sytuację ciocia po czym pierwsza ruszyła we wskazanym przez siebie kierunku energicznie szurając błękitnymi pieskami. Za nią posłusznie podążyła reszta dorosłych.
Dzieci zamknęły się w sypialni zajmowanej przez Anetkę i Krysię, podczas gdy Cukierek z uporem maniaka, zawzięcie tratował historyczną roślinność w ogrodzie państwa Piątkowskich. W zaciszu dziecięcego pokoju każda z dziewczynek zajęła się swoimi sprawami.
Anetka wyciągnęła z szuflady toaletki dużą ilość kosmetyków w odcieniach różowo - fioletowych i patrząc uważnie w kryształowe lustro zaczęła się malować.
Krysia natomiast pokazała gościom puste półki na ubrania i cała trójka zabrała się do rozpakowywania bagażu.
Po wyładowaniu z torby podróżnej wszystkich kosmetyków, ciuchów oraz pluszaków natrafiły na leżącą na samym dnie lekko zmiętą gazetę i cztery woreczki.
- Jakie to śliczne ! Co to jest ? -zawołała Krysia biorąc jeden z nich do ręki.
- Ach, zapomniałabym - olśniło nagle Joasię. Te dwa są dla was - powiedziała podając przyjaciółkom lniane woreczki wypełnione czekoladowymi monetami i oznaczone ich inicjałami.
Krysia oglądała swój dziwny prezent ze wszystkich stron, natomiast Aneta ,ledwie rzuciwszy okiem wróciła do swoich zajęć co chwilę zerkając na zdjęcia piętnastolatek postarzonych ekscentrycznym makijażem o mniej więcej czterdzieści lat spoglądających zalotnie z okładki młodzieżowego magazynu pod tytułem „ Tygodnik dla dziewcząt nakładających na twarz ośmiowarstwowy, różowy makijaż w piątkowe popołudnie „ .
- Chyba nie chcesz się do nich upodobnić ? - Joanna z mieszaniną fascynacji i obrzydzenia wpatrywała się w przyjaciółkę.
- Coś ty - oburzyła się Aneta . Sprawdzam tylko czy można nałożyć osiem warstw na twarz, a później wyryć w tym dłutkiem wzorek w serduszka.
- Z resztą podaj mi , proszę mój woreczek z czekoladkami. Na pewno są pyszne i tak oryginalnie opakowane.
- Czekoladki oczywiście są do zjedzenia - Joanna spełniła prośbę koleżanki- ale te woreczki nie są tylko opakowaniem na słodycze.
- To do czego one służą ? - chciała się dowiedzieć Krysia
- To są woreczki na lumy - zaczęła opowiadać Małgosia, powtarzając słowo w słowo to, czego dowiedziała się od mamy i o czym przeczytała w dziwnej gazecie.
....... i dlatego właśnie musimy wymknąć się z domu dzisiaj w nocy - zakończyła swoje wyjaśnienia.
- Nie wierzę w takie bzdury - krzyknęła znienacka Krysia.
- Co tak wrzeszczysz ? -Joasia aż podskoczyła do góry zatykając uszy palcami.
- Ona przeważnie wrzeszczy. Zapomniałaś już ? - przypomniała jej Aneta starając się nie poruszać ustami aby nie zdewastować swojego makijażu. Poza tym uważam ,że zabawa w czary może być świetna . Ja w to wchodzę.
- Sama wrzeszczysz !- krzyknęła piskliwie jej siostra . -Ja też idę z wami mimo ,iż nadal uważam to za głupotę.
Aneta tylko wzruszyła ramionami co miało oznaczać „rób co chcesz nic mnie to nie obchodzi „. , ponieważ pomimo starań , z jej twarzy odpadło kilka płatków różowego podkładu.
- Dziewczynki, proszę na obiad. Jemy w ogrodzie - pani Piątkowska , jakby przeczuwając zbliżającą się awanturę, wsunęła głowę do pokoju.
Przy stole siedzieli już rodzice Joasi i Małgosi oraz wujek Zbyszek. Młodzież usadowiła się razem na końcu stołu.
Ciocia Marysia potykając się o różowe wstążeczki niebieskich piesków, zaserwowała danie główne - suflet ze szczawiu peklowanego osiemnaście dni faszerowany różnymi rzeczami. Olga odsunęła się jak najdalej od pieczeni z dziczyzny i zaczęła skubać pieczarki
- Wiecie na co miałabym ochotę ? - zapytała nie zwracając się do nikogo w szczególności.
- Na co, kochanie ? -udał zainteresowanie jej mąż.
Na takiego drinka z szampana, kruszonego lodu i świeżych pomarańczy - określiło się kochanie.
- Mamy szampana, lód możemy w każdej chwili pokruszyć ale pomarańcze są fatalne. Kupiłam wczoraj kilogram w sklepie na przeciwko , a dzisiaj rano stwierdziłam , że są jakieś sflaczałe i podziurawione - odezwała się Marysia wyrywając Cukierkowi z pyska jeden ze swoich kapci.
- Nie szkodzi - Olga nie dała się łatwo zniechęcić. Po obiedzie pójdę na rynek. Tam z pewnością dostanę ładne owoce.
i bardzo słusznie - wtrącił się wujek . Drink, o którym mówisz jest ponoć rewelacyjny. Nazywa się „ ambrozja „.Wiem , bo czytałem o nim w książce pod tytułem ‘Przegląd drinków dla ludzi lubiących leczyć kaca po wykwintnych alkoholach „. Podarował mi to dzieło kolega z wojska, Olaf Beksiński. Teraz już magister Beksiński, wybitny autorytet w dziedzinie nauk traktujących o odkręcaniu butelek z wodą gazowaną przez ludzi z usztywnionym palcem serdecznym. W tamtych jednak czasach , gdy nic jeszcze nie zapowiadało jego błyskotliwej kariery naukowej, siadywaliśmy razem w wojskowym namiocie , zmarznięci i ubłoceni - wiecie jak to w wojsku...
- Nie wiemy - przerwała mu niezbyt taktownie żona.
Wujek Zbyszek spojrzał na nią zaskoczony - Ukochana Marysia zwykle nie reagowała aż tak gwałtownie.
- No, i co tak patrzysz ? - spytała nadal nieuprzejmie. Nie wiemy jak to w wojsku . Nikt z nas tam nie był, pamiętasz ?
- Dziewczynki sprzątnijcie naczynia ze stołu - Marek postanowił nie dopuścić do małżeńskiej sprzeczki. Obiad był wyśmienity, dziękujemy bardzo, jesteśmy wzruszeni.
- To ja pójdę po te pomarańcze - odezwała się Olga wstając z krzesła. Ktoś jeszcze chce iść do miasta ?
Cukierek podskokami i machaniem ogona wyraził chęć towarzyszenia swojej pani’ jednakże szybko przekonał się, że propozycja niestety go nie dotyczy.. Niepocieszony wrócił więc do podkopywania osiemdziesięcioletniej gruszy rosnącej tuż przy płocie , na samym końcu sadu, od dawna już pochylonej w stronę sąsiedniej posesji.
Za to dziewczynki, które po zaniesieniu brudnych naczyń do kuchni wróciły z powrotem ,postanowiły skorzystać z zaproszenia i przy okazji wyprawy na rynek, rozejrzeć się za dogodnym do zbierania kamieni miejscem.
- Kupcie jeszcze 2 litrową Coca - Colę- krzyknął za nimi Zbyszek - ukradkiem zsuwając z nóg niedawno zakupione buty „ Aktywnego włóczykija „, przewidziane do użytku na
wysokości 8000 metrów nad poziomem morza, w temperaturze poniżej 56stopni Celsjusza. ,ponoć świetnie się w tych warunkach sprawdzających.
Obaj z Markiem byli fanami Coca - Coli zgodnie określając ją mianem „ boskiego napoju ‘ i zazdrośnie strzegąc przed podzielającymi ich upodobania dziećmi.
  • 0
algaem

#5 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 28 luty 2006 - 10:51

4 POMARAŃCZOWA AFERA


Olga energicznym krokiem przemierzała uliczki starego miasteczka, kierując się w stronę równie starego rynku. W ślad za nią podążały cztery rozglądające się uważnie wokół siebie dziewczynki . Już na najbliższy skrzyżowani, tuż pod wiekowym, kamiennym krzyżem dostrzegły rozsypane po ziemi kamienie. To miejsce wprost znakomicie nadawało się do ich celów. Skrzyżowanie to właściwie rozstajne drogi, no i co bardzo istotne, blisko domu.
Anetka szturchnęła Joasię w bok.
-Te będą odpowiednie ? -zapytała , celując w podnóże krzyża palcem zakończonym jaskrawo - różowym paznokciem.
- Jasne , że odpowiednie - odparła Joanna , która już wcześniej przyjrzała się kamieniom.
- No ,to nasza sprawa załatwiona - wtrąciła się Krysia . W takim razie nie musimy chyba iść na rynek.
- Nie musimy, ale chodźmy z naszą mamą - zadecydowała Marysia
Miała w tym swój ukryty cel. Wykombinowała sobie sprytnie, że uda jej się naciągnąć mamę na coś słodkiego. Mogły by być lody. Nie była jeszcze całkowicie zdecydowana.
Właśnie weszły na rynek. Straszyński rynek., a właściwie ryneczek wybrukowano „ kocimi łbami „, a w samym jego centrum stała piękna , zabytkowa studnia zwieńczona daszkiem z miedzianej blachy. Dach odbijał promienie słońca i wydawało się, że w centrum miasteczka płonie potężne ognisko. Wokół studni porozstawiano stragany, a całość otaczały wysokie, rzucające chłodny cień drzewa.
Olga zdążyła już odwiedzić trzy stragany z owocami. Teraz stała przy czwartym zawzięcie dyskutując z przekupką, ubraną, mimo panującego upału, w trzy szerokie spódnice założone warstwowo, jedna na drugą z głową zakutaną w grubą , kwiecistą chustę. Przekupka też wyglądała na grubą. Nie wiadomo tylko czy z powodu odzienia czy też była to otyłość naturalna, tak w końcu dla przekupek charakterystyczna.
Dziewczynki podeszły bliżej i udało im się usłyszeć o czym rozmawiano przy straganie, nad stosem wyjątkowo nieapetycznie wyglądających pomarańczy.
- Co tu się dzieje ? - marudziła Olga. Odwiedzam już czwarte stoisko i na każdym z nich widzę kupę sflaczałych pomarańczy zamiast świeżych owoców. Czy wy tutaj żyjecie w epoce króla Ćwieczka, nie znacie chłodni, lodówek ?
Straganiarka spojrzała nieprzychylnie na rudą, „ miastową „ kobietę.
- Pani, te pomarańcze przywiózł mi wczoraj wieczorem syn z hurtowni w Krakowie. Całkiem dobre były , a teraz, patrz pani jakie zmarnowane. Przez noc tak się porobiło. Dziwne rzeczy się tu dzieją ostatnio.
- A co w tym dziwnego - oburzyła się Olga. Nie przechowujecie produktów spożywczych w odpowiednich warunkach. Sami jesteście sobie winni.
- A z resztą, proszę sobie to przeczytać - Olga ze swojej przepastnej torby wyciągnęła lekko zgniecioną broszurkę pod tytułem ; „Jak na długo zachować apetyczny wygląd większości produktów spożywczych przy użyciu rewelacyjnych chłodziarko - dojarko - mielarek firmy PULPA „,.którą ktoś wetknął jej w rękę podczas wizyty w sklepie ze specjalistycznym sprzętem dla kur domowych , biorąc ją ,nie wiadomo dlaczego za jedną z tych, które lubią chłodzić, doić oraz mielić.
- Pani, co mi tu pani pokazuje- oburzyła się ciepłolubna baba. Na siły nadprzyrodzone żadna pulpa nie pomoże.
Dziewczynki zaintrygowane wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Zaczynało być ciekawie.
Niestety Olga straciła ochotę do dalszej dyskusji szczególnie w sytuacji gdy w grę wchodziły jakieś żarłoczne siły nadprzyrodzone. Odwróciła się tyłem do kupy pomarańczowego paskudztwa i w tym momencie wzrok jej padł na mały , rozkładany stoliczek, skromnie schowany w cieniu studni.
Z okrzykiem radości rzuciła się w jego kierunku, pociągając za sobą swoją czteroosobowa świtę.
Na blacie stolika leżał stosik pięknych, pomarańczowych owoców.
Świeże pomarańcze !
Olga już stała obok stoliczka i rozmawiała z młodym, może siedemnastoletnim, pryszczatym chłopakiem będącym właścicielem pożądanych przez nią cytrusów.
- Po ile pan sprzedaje ? -zapytała nerwowo.
- Piętnaście złotych za kilogram - odpowiedział arogancko chłopak.
Olga skrzywiła się niezadowolona.
- Bierze pani albo nie ? - odezwał się bezczelnie. i tak gdzie indziej pani nie kupi.. Przywożę je codziennie z Tarnowa. Wstaje o trzeciej nad ranem. Coś mi się chyba za to należy
- Dobra - skapitulowała Olga . Zważ mmi dwa kilogramy.
Wredny , kapitalistyczny , pryszczaty potwór - mruknęła pod nosem, podając chłopakowi pieniądze.
Stojące tuż obok niej dziewczynki zachichotały, - one również były oburzone takim zdzierstwem, zwłaszcza iż mogło to skutkować brakiem słodyczy w ciągu paru najbliższych dni.
Olga oddaliła się od stolika przyciskając do piersi papierową torbę pełną upragnionych owoców. Nawet nie spojrzała na dzieci.
- A więc nici z lodów - domyśliła się Małgosia.
- W takim razie możemy iść do domu - Krysia nie wyglądała na zmartwioną. Zaraz będzie w telewizji „ Niekończąca się historia krótkotrwałej i zaborczej miłości brazylijskiego potentata w handlu końcówkami do mopów, do biednej ale pięknej i uczciwej córki ciężko pracującego hodowcy muszek owocowych „.Muszę to zobaczyć.
Uradowane na myśl o czekającej je niebawem uczcie duchowej dziewczyny ruszyły w drogę powrotną.
Zanim dotarły do domu, Olga zdążyła rozpakować zakupy i opowiedzieć przyjaciołom oraz udającemu uprzejme zainteresowanie mężowi co zdarzyło się na targu.
_ A w ogóle to dziwni ludzie tu mieszkają. Bajdurzą o jakichś, niszczących owoce cytrusowe ze szczególnym uwzględnieniem pomarańczy siłach nadprzyrodzonych zakończyła zbulwersowana głupotą tubylców.
- Masz rację , coś im w tym roku odbiło, o nienormalnym flaczeniu żywności też słyszałem - potwierdził jej opinie wujek Zbyszek. Nawet pan Zniesławicki, wiecie, ten, który jako jedyny w Polsce hoduje szare kury gdaczące tylko od 13.00 do 13.47 , nie dalej jak wczoraj opowiadał mi różne podobne idiotyzmy.
- Jakie idiotyzmy tato ? -zainteresowała się żywo Anetka
Wszystkie dziewczynki tłoczyły się w drzwiach kuchni zaciekawione tymi rewelacjami. Kompletnie zapomniały o telewizji.
Widząc ,że skupił na sobie uwagę dzieci, Zbyszek rozparł się wygodnie w fotelu pod oknem lekko popuszczając pasek sportowy swojej ulubionej firmy , który oprócz tego, że pięknie zdobił właściciela, masować miał jego pępek oraz prawą nerkę co z kolei wpływało bardzo korzystnie na wzrost paznokcia u dużego palca lewej stopy. Podobnież poprawiało to efektywność wspinaczy skałkowych, którym taki zdrowy, dobrze wyrośnięty pazur bywa niekiedy bardzo przydatny.
- Siadajcie przy stole - polecił.
- Nie siadajcie przy stole- natychmiast wydała sprzeczne polecenie Marysia. Muszę przygotować kolację. Zaraz potem idziemy spać bo na jutro mamy zaplanowane żeglowanie i musimy wstać dosyć wcześnie.
- Dlaczego wcześnie ? - zapytała zaniepokojona Joasia.
- Ponieważ twój ukochany wujek zarezerwował żaglówkę na 6,15 rano - udzieliła jej odpowiedzi ciocia spoglądając niezbyt przychylnie w stronę męża.
- O tej porze ma wiać - uciął dyskusję Zbyszek. Siadajcie na podłodze obok fotela.
Dziewczynki usiadły w ciasnym kręgu.
- Jak już mówiłem, magister Zniesławicki, ten sąsiad od kur mówił mi, ze niektórzy Straszynianie parokrotnie widzieli na tutejszym cmentarzu skrzydlatego potwora z czerwonym okiem. Zawsze działo się to późnym wieczorem lub nocą.
- Z jednym okiem ? - nie wytrzymała Marysia.
- Z jednym, na dodatek mrugającym - potwierdził Zbyszek.
Pan magister Zniesławicki przyznał się, że przechodząc pewnego wieczoru obok cmentarza, sam zauważył w ciemności zapalający się i gasnący czerwony punkt. Dodał, że mimo iż jest człowiekiem światłym i wykształconym, a kury hoduje jedynie dla przyjemności, poczuł przebiegający po krzyżu dreszcz strachu w związku z czym oddalił się od cmentarnego muru szybkim krokiem.
- Kolacja na stole - przerwała opowieść o przygodach sąsiada Marysia potykając się jednocześnie o Prawusia ( takie imię nadała jednemu ze swoich słynnych kapci , drugi nazywał się Lewuś ).
Wszyscy zasiedli do stołu i w milczeniu spożywali kolację, przerażeni perspektywą wstawania o świcie
Nawet Olga zapomniała zwrócić dzieciom uwagę i poinstruować je, aby nie garbiły się, nie trzymały łokci na stole , a co najważniejsze nie mlaskały przy jedzeniu. Mlaskanie zwykle doprowadzało ją do szału jednak dzisiaj zbyt była przybita koniecznością wstania o godzinie piątej rano w niedzielny, wakacyjny poranek. Nie odezwała się więc ani słowem.
Dzieci , natomiast od razu pojęły, ze taka okazja nieprędko się powtórzy. Dorośli pójdą wcześnie spać, a one bez przeszkód wymkną się na rozstajne drogi czyli na najbliższe skrzyżowanie. Jutro, po powrocie z wycieczki/ pomalują magiczne kamienie i będą mogły zacząć wróżyć oraz przewidywać przyszłość.
Wstały więc jednocześnie od stołu, podziękowały za kolację i zgodnie zaczęły sprzątać nakrycia.
Rodzice przerwali prowadzoną przyciszonymi głosami , nieciekawą dyskusję na temat ujawnionej ostatnio, światowej afery dotyczącej trwającego od dziesięciu lat, przestępczego procederu, polegającego na odzyskiwaniu zużytych wykałaczek w celu wykorzystywania ich do produkcji szpatułek do czyszczenia nosków pigmejskich niemowląt i z zaskoczeniem obserwowali krzątające się żwawo pociechy.
- Naczynia posprzątane i umyte - oznajmiła po chwili Aneta. Teraz się wykąpiemy , a później od razu kładziemy się spać. Chcemy być na jutro wypoczęte.
- Za nic nie chciałybyśmy opóźniać wyjazdu . Ta wycieczka żaglówka to wspaniały pomysł. Dziękujemy ci wujku - przymiliła się Małgosia, mająca w tym spore doświadczenie.
To powiedziawszy dziewczynki wyszły z kuchni zostawiając swoich rodziców w stanie lekkiego zamroczenia umysłowego.
- Czy one na pewno są zdrowe ? - ocknął się Marek.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć - odpowiedziała mu Olga.
- My też chodźmy już spać, bo jutro wstajemy o piątej zupełnie niepotrzebnie przypomniała Marysia zjadliwie zerkając w stronę męża.
- Nie przejmujcie się nakręcaniem budzików. Ja was obudzę -Zbyszek był pełen entuzjazmu.
- Nie wątpię - mruknęła pod nosem Olga, która i tak wyrzucała z sypialni wszystkie zegarki ponieważ ich monotonne tykanie nie pozwalało jej zasnąć.
- Dobranoc wszystkim. Śpijcie szybko - Marysia pożegnała wszystkich i wyszła z kuchni, po drodze wyrwawszy Cukierkowi z pyska kokardkę Lewusia.
Niedługo później pogasły wszystkie światła i cały dom ogarnęła cisza.
  • 0
algaem

#6 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 01 marzec 2006 - 10:15

5 KRZYŻ NA ROZSTAJNYCH DROGACH


-Chyba możemy już iść - krzyknęła Krysia odrzucając kołdrę, pod którą leżała całkowicie ubrana.
- Nie wrzeszcz tak, cały wszystkich pobudzisz - uciszyła ja Aneta.
Dziewczynki szybko wstały z łóżek.
Małgosia powolutku uchyliła drzwi, które skrzypnęły złośliwie. Na chwilę zamarły w bezruchu, w przedsionku coś się poruszyło i rozległo się głuche dudnienie.
Na szczęście to tylko nagle obudzony Cukierek radośnie machał ogonem uderzając nim o drewnianą szafkę na buty.
- Przestań się cieszyć - syknęła na niego Joasia.
Pies przestał machać ogonem, obrażony wszedł do kuchni i ułożył się obok fotela.
Tym czasem nocne konspiratorki pokonawszy opór starego, trochę zardzewiałego zamka zdołały otworzyć drzwi wejściowe.
Noc była cicha ,pachniała maciejką rosnącą obok schodków. Księżyc oświetlał wykładana kamieniami, alejkę.
- Pośpieszmy się - Joasia chciałaby mieć już tę wyprawę za sobą.
Cicho przebiegły przez ogród , wydostały się przez bramę na uliczkę i rozglądając się czujnie na boki, szybkim krokiem ruszyły w stronę rozstajnych dróg
Po paru minutach marszu dotarły do celu.
- Zbierajcie szybko te wasze kamienie i wracamy do domu -ponagliła koleżanki Małgosia.
Wszystkie czuły się dość nieswojo.
- Pomóżcie nam ,to będzie szybciej - głos Anety drżał lekko.
- Zapomniałaś, że każdy sam musi zbierać swoje magiczne kamienie ?-przypomniała coraz bardziej zdenerwowana Joasia.
Siostry Piątkowskie posłusznie kucnęły u podnóża krzyża w błyskawicznym tempie napychając kamieniami kieszenie.
- Ja już mam trzynaście - Krysia podniosła się z ziemi, wzdychając z ulgą.
- Ja też . Możemy wracać do domu - Anetka otrzepała zakurzone ręce.
Nagły podmuch wiatru szarpnął ich włosami, rozszumiały się rosnące wokół wiekowe dęby, chmury przysłoniły księżyc,, a nad głowami dzieci rozległ się dziwny szum oraz odgłos przypominający skrobanie pazurów o kamień
Dziewczynki zadrżały z zimna i strachu. Przerażone spojrzały w stronę krzyża skąd dochodziły niepokojące odgłosy. Na samym jego szczycie siedziało coś, co wyglądało jak ciemna postać odziana w luźną pelerynę. Jej głowę zwieńczał rodzaj rogów. Błyszczały żółte oczy.
- Wiejemy - Joasia jako pierwsza odzyskała zdolność podejmowania jakichkolwiek decyzji i pociągając za sobą siostrę, którą cały czas trzymała za rękę rzuciła się do ucieczki.
Za nimi, nie oszczędzając nóg, biegły Anetka i Krysia.
Po dwóch minutach były w domu, błyskawicznie zatrzasnęły za sobą drzwi i nie zważając na czyniony przez siebie hałas wbiegły do swojego pokoju.
- Zamknij okno - krzyknęła do Joasi Anetka.
Joasia szybko wykonała polecenie dodatkowo zaciągając kwiecistą zasłonę.
Dzięki temu żadna z nich nie mogła zauważyć, ze w chwilę później coś dużego i czarnego przeleciało nad sadem, okrążyło dom i na moment przysiadło na parapecie zamkniętego okna ich pokoju usiłując, jak się wydawało zajrzeć do środka. po czym bezszelestnie odleciało w kierunku cmentarza.
Przyjaciółki siedziały w jednym łóżku patrząc na siebie rozszerzonymi strachem oczyma.
- Co to było ?- odważyła się wyszeptać Marysia.
-Nie wiem ale było straszne. Widziałyście jakie miało oczy ? -odszepnęła Joasia jeszcze drżąca z emocji.
-A te rogi !Widziałyście? - Aneta na chwilę powstrzymała się od szczękania zębami.
-Może to była sowa - krzyknęła ciszej niż zwykle Krysia.
idiotka ! - Anetka zdenerwowana głupotą swojej młodszej siostry, chwilowo zapominając o szczękaniu .
- Widziałaś kiedyś sowę z nosem i ustami zamiast dzioba ?
- Nie mów o tej twarzy - zaprotestowała Joasia wzdrygając się na samo jej wspomnienie.
- Jedno jest pewne . Nie możemy powiedzieć o tym rodzicom. Pewnie wymyśliliby dla nas jakąś okrutną karę za wychodzenie z domu bez pozwolenia , a co gorsza w nocy.
Co do tego wszystkie były zgodne należało zachować ścisłą tajemnicę.
-Nigdy sama nie zasnę -poskarżyła się Marysia. -
- Zostańmy w tym samym łóżku i przykryjmy się wszystkimi kołdrami. Tak będzie bezpieczniej - postanowiła Anetka.
Żadna z nich nie miała zamiaru protestować przeciwko tak rozsądnej propozycji.
Ściśnięte jak szprotki w puszce, przykryte stosem kołder, kompletnie ubrane dziewczynki, dusząc się z gorąca usiłowały szybko zasnąć i zapomnieć o straszliwej, nocnej przygodzie.
Na swoje szczęście były tak zmęczone, że mimo niewygody oraz panującego w szczelnie zamknięty pomieszczeniu upału, jedna po drugiej, zapadły w sen.
  • 0
algaem

#7 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 01 marzec 2006 - 10:24

No, no! Robi się coraz straszniej i... coraz ciekawiej ;)
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#8 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 02 marzec 2006 - 10:40

Ewita,
jak fajnie, że ktoś chce to czytać:)

6 MIŁA PODRÓŻ ŁÓDKĄ


- Pobudka wstać, koniom wody dać - Zbyszek energicznym krokiem wkroczył do sypialni.
Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie
- Dlaczego śpicie razem, a w dodatku w ubraniach ?- spytał zaskoczony widząc dzieci tłoczące się w jednym łóżku na stosie rozgrzebanej pościeli.
-Chciałyśmy być gotowe do wyjścia jak tylko nas obudzisz, wujku - odparła przytomnie Małgosia.
-Dzięki temu, że spałyśmy razem mamy do pościelenia tylko jedno łóżko - poparła ją Aneta.
- No dobrze. W takim razie wstawajcie szybko, zaraz będzie śniadanie.
W kuchni Olga z Marysią przygotowywały jajecznicę starając się nie wchodzić sobie w drogę..
Na kuchennym blacie stały trzy miseczki. Olga w skupieniu rozbijała skorupki wyjmowanych po kolei z koszyczka jajek o brzeg największej z nich i wlewała do niej
białka. Skorupka lądowała w koszu na śmieci, a Olga małą łyżeczką oddzielała precyzyjnie tak zwane gluty od żółtka, umieszczonego uprzednio w średniej miseczce. Gluty wrzucała do najmniejszej miseczki, a uwolnione żółtka łączyła z białkami w największej . Taka procedura przyrządzania jajecznicy była dość skomplikowana i długotrwała , niemniej jednak Olga postanowiła poświęcić się dla ogółu. Tak na prawdę poświęcała się głównie dla siebie ponieważ tylko ona z całego towarzystwa nie była w stanie przełknąć gluta. Pozostali jakoś sobie z tym problemem radzili.
Marysia odwrócona tyłem do koleżanki kroiła w drobną kosteczkę pomidory. Ze wszystkich sił starała się nie zauważać jej działań . i bez tego była dostatecznie wytrącona z równowagi. Prawuś zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Wieczorem stał sobie spokojnie przed łóżkiem w towarzystwie Lewusia, a rano już go nie było. Co najgorsze nie było też czasu na zorganizowanie dokładnych poszukiwań ponieważ Zbyszek wszystkich poganiał. Marysia była niepocieszona
- Kupiłem świeży chleb - krzyknął od progu Marek, który właśnie wrócił ze sklepu naprzeciwko, dokąd po krótkim namyśle, pojechał samochodem. Gdyby to było możliwe wjechałby nim do kuchni. Niestety warunki techniczne , czyli zbyt wąskie drzwi, małe pomieszczenia oraz schody uniemożliwiały przemieszczanie się po mieszkaniu jego ulubionym pojazdem mechanicznym. Marek bolał nad tym od dawna, lecz nie będąc w stanie w tej chwili zmienić ponurej rzeczywistości ,zabrał się do krojenia pieczywa.
Zbyszek nerwowo zerkając na wodoodporny zegarek , krążył wokół stołu kompletnie ubrany w zakupiony podczas ostatniej wizyty w sklepie „ Aktywnego włóczykija „ strój żeglarza profesjonalisty.’ Składający się z : dziwnie szeleszczącej, nie przepuszczającej wilgoci bluzy, dokładnie uszczelnionej gumowymi opaskami z atestem wytrzymałości na słoną wodę, obcisłych, wiatroodpornych spodni fasonem przywodzących na myśl trykoty chłopców z baletu oraz jaskrawo-żółte buty w kształcie płetw od spodu zaopatrzone w silne przyssawki. Przyssawki miały zapobiec zsunięciu się z pokładu podczas silnego sztormu. Bardzo przydatny wynalazek. Na szyi Zbyszka dyndał imponujący aparat fotograficzny w wodoszczelnej, odpornej na wysokie ciśnienia obudowie , przewidziany do robienia zdjęć na głębokościach poniżej 400 metrów,. skonstruowany specjalnie dla ważących mniej niż 51 kilogramów polinezyjskich nurków.
Zbyszek nie zamierzał co prawda nurkować i niejasno zdawał sobie sprawę z faktu, iż zakup tego aparatu może się okazać zakupem chybionym, niemniej jednak czuł się zobligowany do uzupełnienia swojego stroju godnym zamiennikiem żeglarskiej lornetki, której nieszczęśliwie zabrakło w sprzedaży.
Żółte płetwy, ciężko odrywając się od podłogi wydawały mlaszczący odgłos.
- Skończ tak łazić - warknęła Olga, która , jak wiadomo nie znosiła mlaskania. Nie mogę się skupić. Przez ciebie wyrzuciłam do kosza żółtko, a gluty wymieszałam z tym co miało zostać usmażone.
Zbyszek przystanął posłusznie i wytknął głowę przez otwarte okno.
-Zaraz zacznie wiać - oznajmił z satysfakcją.
- Podano do stołu - poinformowała w Marysia, która po wypadku z glutami sama postanowiła dokończyć dzieła. Po niedługim czasie jajecznica znikła z talerzy. Olga zadowoliła się kromką świeżego chleba z pomidorem.
- Najwyższy czas ruszać w drogę -powiedział Zbyszek wstając od stołu
Nie zwlekając wyszli więc z domu i wsiedli do samochodów.
Zawiedziony Cukierek, który został sam na gospodarstwie, zajął się zakopywaniem podstępnie ukradzionego Prawusia pod coraz bardziej pochyłą gruszą.
Po krótkiej, półgodzinnej podróży oba samochody zaparkowały obok małej, pomalowanej białą, łuszczącą się farbą budki. Nieopodal, przy drewnianej przystani kołysały się na wodzie przycumowane żaglówki z oklapłymi żaglami.
Poranek był rześki i słoneczny. Nawet najlżejszy wietrzyk nie zakołysał gałęziami rosnących wokół drzew. Trzciny porastające brzegi stały nieruchomo wyprostowane, a powierzchnia jeziora wyglądała jak gładka, lustrzana tafla.
Dorośli wysiadłszy z samochodów , pozbierali niezbędne bagaże i skierowali się w stronę pomostu, po którym spacerował postawny, siwowłosy mężczyzna. Najprawdopodobniej właściciel łódek.
Dzieci, które od samego rana nie miały okazji zamienić ani słowa na osobności zatrzymały się w pewnej odległości od swoich rodziców.
- Słuchajcie, czy to było na prawdę ? Czy my to widziałyśmy, czy tylko nam się zdawało ? - zwróciła się do reszty gromadki Joanna.
- A co właściwie widziałyśmy ? - nie dowierzając własnej pamięci chciała się upewnić Anetka.
- Widziałyśmy potwora ze świecącymi oczami - Krysia nie miała żadnych wątpliwości.
- Mów trochę ciszej upomniała ją Małgosia nerwowo zerkając w stronę rodziców.
Ci jednak, całkowicie pochłonięci pertraktacjami z żaglówkowym potentatem nie zwracali uwagi na swoje pociechy.
- Zaraz się przekonamy czy to nie był sen - wpadła na pomysł Joasia. -
- Pokażcie , co macie w kieszeniach - zwróciła się do przyjaciółek.
Siostry Piątkowskie jednocześnie wsadziły ręce do kieszeni nie zmienianych od wczoraj spodni. Coś zagrzechotało i dziewczynki wyjęły na światło dzienne po garści kamieni.
- Teraz nie ma już najmniejszych wątpliwości. - Joasia straciła resztki nadziei.
- To nie był sen, a potwór istnieje na prawdę ..
- Dzieci, wypływamy - przerwał ich dochodzenie Marek.
- Wskakujcie na łódkę i ubierajcie kapoki.
Dziewczyny jedna, po drugiej weszły na pokład.. Anetka zrobiła to jako ostatnia wyraźnie się ociągając.- Nie lubiła wody w nadmiernych ilościach i już zaczynała odczuwać niepokojące skurcze żołądka.
- Co to za paskudztwo - marudziła Małgosia mocując się z poplątanymi tasiemkami sztywnego ,pomarańczowego wdzianka.
- Ale ciężkie - krzyczała Krysia. -
-Jeśli wpadniemy do wody , to od razu pójdziemy na dno , oplączą nas wodorosty, a drapieżne ryby wygryzą nam oczy i języki. Żadnej nadziei na ratunek.
Anetka przerażona spojrzała na swoją, roztaczającą katastroficzne wizje siostrę.
- Przestań głupio wrzeszczeć - ofuknęła córkę Marysia, uderzając boleśnie kolanem o rozkołysaną burtę-
-A jeśli już mowa o językach, to nie miałabym nic przeciwko wygryzieniu twojego - dorzuciła bezlitośnie.
Krysia spojrzała na matkę zdumiona ale nic nie powiedziała. Bardzo rzadko zdarzało się aby ona , domowa pieszczoszka i ukochana córeczka mamusi była tak ostro strofowana.
Marysia nie zaszczyciła jej jednak nawet jednym pocieszającym spojrzeniem, z wielkim wysiłkiem wciągając na pokład torbę, której główną zawartość stanowiła pokaźnych rozmiarów podręczna apteczka. Zapobiegliwa kobieta była przygotowana do walki z ewentualnymi dolegliwościami mogącymi w każdym momencie dopaść kogoś z rodziny lub znajomych. Przysięgła sobie zwalczać wszystkie paskudne choróbska zaopatrzywszy się w tym celu we wszelkiego autoramentu pigułki, maści oraz opatrunki , ze szczególnym uwzględnieniem swoich ulubionych plastrów ozdobionych wizerunkami stepujących pietruszek.
Zaraz za nią na pokład wkroczyła Olga ciągnąc za jedno ucho wyładowaną prowiantem torbę. Do drugiego uch przyczepiony był beztrosko pogwizdujący Marek.
- Nie wolno gwizdać na statku. To przynosi pecha ! - skarcił go ostro Zbyszek, z wysiłkiem odrywając stopy od desek przystani.
Przyssawki jego wysoce specjalistycznych butów spełniały znakomicie swe zadanie.
- Odcumować, szot, grot , prawa na burt, albo coś w tym rodzaju - rzucił polecenie załodze.
Załoga , która właśnie zdołała się w miarę wygodnie usadowić nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.. Westchnąwszy ciężko, Zbyszek sam wciągnął żagiel na maszt i odcumował wynajętą przed chwilą jednostkę o wdzięcznym imieniu „ Flak jeziorny „. wymalowanym na prawej burcie musztardową farbą. Później, z namaszczeniem wyjął z foliowego worka autentyczną czapkę kapitańską i wcisnął ją sobie na głowę. Postanowił, bardzo słusznie sam mianować się kapitanem, ponieważ jako jedyny z całej załogi posiadał patent żeglarski zdobyty jeszcze w czasach gdy jako młody , odbywający obowiązkową służbę wojskową rekrut, stacjonował ze swoją jednostką nad jeziorem Podogonie w okolicach Wszyny Wielkiej.
- Która to godzina ? - zapytał niespokojnie.
- 6,15 i 52 sekundy - odpowiedziała dość precyzyjnie Marysia.
Zbyszek poślinił wskazujący palec prawej ręki i podniósł go celując w bezchmurne niebo.
Dosłownie w tej samej chwili potężnie dmuchnęło..
- Ma się to żeglarskie wyczucie - ucieszył się zerkając chytrze w stronę żony, która ze stoickim spokojem porządkowała zawartość swojej apteczki.
- Ster lewa na burt ! - krzyknął w stronę Marka siedzącego w okolicach steru..
- Wypływamy !
Żaglówką zakołysało. Anetka poczuła kolejny skurcz żołądka i w panice przytuliła do piersi torbę z prowiantem.
- Lewy szot grota wybieraj - Zbyszek wydał kolejną, niezrozumiałą komendę, po czym, nauczony wcześniejszym doświadczeniem , nie czekając na reakcję załogi sam rzucił się ją wykonać.
Przyssawki jego butów wydały wyjątkowo głośne mlaśnięcie i kapitan runął na pokład.
Żaglówka rozkołysała się jeszcze mocniej.
Anetka poczuła pierwsze śniadanie w gardle.
Na szczęście po chwili sytuacja została opanowana. Żaglówka gładko pruła zielonkawo połyskującą taflę jeziora, a Marek , wetknąwszy w uszy słuchawki walkmana podrygiwał rytmicznie dzierżąc ster pewną dłonią.
Nieszczęśliwa Anetka kontemplowała swoje zielone trampki w serduszka, a reszta dziewczynek obserwowała oddalający się szybko brzeg i malejącą w oddali sylwetkę właściciela „ Flaka jeziornego „, który stał na pomoście życzliwie machając im ręką na pożegnanie.
Uszczęśliwiony Zbyszek, solidnie przyssany do pokładu zaintonował szantę o dzielnym żeglarzu, który przez osiemnaście lat bez przerwy, pływał w kółko po stawie rybnym swojego szwagra popijając rum prosto z butelki.
Było na prawdę sielsko. No, może Anetka była nieco odmiennego zdania ale dzielnie zachowała je dla siebie.
Znajdowali się prawie na środku jeziora gdy wiatr nagle ucichł. Nastała martwa cisza. Żagle oklapły żałośnie.
Zbyszek, przezornie wysunąwszy nogi z płetw mocno do podłoża przyssanych do podłoża przysiadł obok żony.
- To tylko chwilowa przerwa w podróży - zapewnił zaniepokojona załogę. Zaraz odnajdziemy wiatr.
-Rozejrzyjcie się wokół ,. Czyż nie jest pięknie ?
Rzeczywiście, z samego środka jeziora, gdzie się teraz znajdowali roztaczał się imponujący widok. W oddali dostrzec można było cale obrzeże jeziora częściowo porośnięte lasem. Gdzie niegdzie połyskiwały kolorowe dachy domków letniskowych lub całe wioski rozrzucone wśród okolicznych wzgórz.
Małgosia wypatrzyła nawet mały punkcik drewnianej przystani będącej ich portem macierzystym.
Lekko kołysali się na wodzie.
Marek pochłonięty słuchaniem muzyki nadal utrzymywał ster w jednej pozycji.
Olga i Marysia wystawiły twarze do słońca, a Zbyszek - kapitan wstał wyciągając w górę pośliniony fachowo palec.
Po dziesięciu minutach dziewczynki zaczęły się niecierpliwić.
- Kiedy popłyniemy ? - krzyknęła w stronę ojca Krysia.
Zbyszek, wyrwany z zadumy drgnął gwałtownie.
- Widzicie ja szybko płyną tamte żaglówki ? - wycelował poślinionym palcem przed siebie.
- Zaraz powieje i tutaj.
Faktycznie, w oddali dostrzec można było trójkątne, białe żagle zbliżające się w szybkim tempie w stronę środka jeziora.
Minęło znowu trochę czasu. -
- Nudzi nam się -przerwała ciszę Małgosia.
- Musicie być cierpliwe - zgromił dzieci Zbyszek.
- Żeglowanie nie polega tylko i wyłącznie na pływaniu ale również na czekaniu na sprzyjające wiatry. Zapamiętajcie to sobie na przyszłość.
Białe żagle zbliżały się coraz szybciej. Słońce ostro przypiekało. Olga otworzyła torbę z prowiantem i rozdała dzieciom kanapki oraz niewielkie butelki z napojami. Tylko Anetka odmówiła poczęstunku.
Marysia , natomiast podskoczyła gwałtownie i klepnęła się otwartą dłonią w lekko przypieczone czoło.
- Ala ze mnie idiotka - oceniła się nad wyraz surowo, grzebiąc nerwowo w apteczce. Wyciągnęła z niej tubę jakiegoś specyfiku i podsunęła najbliżej siedzącej Anetce.
- Nasmarujcie tym wszystkie odsłonięte części ciała -poleciła.
Anetka odważywszy się oderwać wzrok od trampek spojrzała na tubkę.
Mamo, przecież to jest maść na rozstępy - zaprotestowała.
- Niemożliwe - Marysia była załamana.
Natychmiast wysypała całą zawartość apteczki na pokład. Czego tam nie było; syrop na kaszel, plastry w pietruszki, bandaże do przybandażowywania oderwanych części ciała, tabletki przeciwświeżbowe, szampon złuszczający zrogowaciały naskórek na łokciach, butelka eliksiru na pobudzenie działalności cebulek włosowych, nitrogliceryna w czopkach. Niestety żaden z tych specyfików nie był przeciwsłonecznym kremem z filtrem.
Cóż, w takim razie użyjcie maści na rozstępy - poleciła Marysia. Musicie się jakoś zabezpieczyć przed poparzeniami.
- Kiedy wracamy ? - zwróciła się do męża.
Zbyszek nie odpowiedział z rozmarzeniem obserwując przepływające obok łódki. Żagle wydymał im wiatr, a załogę stanowiły młode roześmiane dziewczyny ubrane w skąpe kostiumy kąpielowe. Zauroczony tym widokiem zapomniał o całym świecie.
Na jeziorze pojawiło się jeszcze więcej żaglówek. Każda z nich ,popychana lekkim wietrzykiem swobodnie przemierzała połyskującą taflę wody. Tylko ich łódka kołysała się w miejscu, a żagiel zwisał smętnie.
-Kiedy wracamy ? - powtórzyła pytanie Marysia.
- Zaraz się ruszymy - wyrwany brutalnie z miłego zamyślenia Zbyszek poczerwieniał na twarzy. Na dłoniach i na czole wystąpiły mu żyły. Wyglądało na to ,że gumowe opaski oraz kapitańska czapka zaczęły go nagle uwierać.
- Słuchajcie, jak tylko wrócimy do domu natychmiast zabieramy się do malowania kamieni- wyszeptała otoczona koleżankami Joanna. Musimy to zrobić szybko bo już jest dosyć późno, a ja chciałabym się nareszcie nauczyć sztuki wróżenia i przepowiadania przyszłości. Ponadto nie mam zamiaru wychodzić z domu po zmroku, a jedyne , dogodne do tej zabawy miejsce znajduje się w waszym ogrodzie, w tej wyciętej w bluszczu porastającym studnię „ pieczarze”.
Małgosia z Krysią zgodnie przyznały jej rację, natomiast Anetka nie odezwała się wcale.
Siedziała z opuszczoną głową, z minuty na minutę coraz bledsza na twarzy.
- Co ci jest ? - zainteresowała się Joanna. -
-Nic , dajcie mi święty spokój - burknęła niegrzecznie.
- Chyba cierpi na morską chorobę - domyśliła się Małgosia. Ja ją rozumiem. W takim przypadku rzeczywiście trzeba ją zostawić w spokoju.
Dziewczynki ,łącząc się w cierpieniu z Anetką zamilkły
Niewzruszony Marek zmienił kasetę w swoim walkmanie, Olga zapaliła kolejnego papierosa.
Czas mijał. Słońce powoli lecz nieubłaganie wędrowało po niebie. Dawno minęło południe. inne żaglówki pływały sobie beztrosko. Wszystkie, z wyjątkiem „ Flaka jeziornego „.
Wreszcie Marek wyjął z uszu słuchawki.
-Zbyszek, - odezwał się do kolegi - nie można by jakoś ruszyć tej łajby ? Kasety mi się skończyły.
- Pagajować można tylko w ostateczności - odparł nieprzychylnie Zbyszek.
- Zdajecie sobie sprawę jaki to wstyd wrócić na pagajach do brzegu ?
- Nie możemy się tak zhańbić.
- Owszem, możemy, a nawet musimy -wtrąciła stanowczo Marysia, która od dłuższej chwili słuchała szeptanych jej do ucha skarg swojej doprowadzonej do granic rozpaczy starszej córki.-
- To jest właśnie ostateczność, a zhańbimy się jeszcze bardziej jeśli Anetka nie zdąży do toalety. Poza tym nie mamy już nic do jedzenia i do picia, jesteśmy spieczeni jak raki i bolą nas kręgosłupy - wyrecytowała jednym tchem wyrażając niezadowolenie całej , dość już znudzonej załogi.
- No, już chłopcy, kije w dłoń i wracamy do brzegu - Olga nagle przypomniała sobie o swoich obolałych plecach.
- Marek dość chętnie, Zbyszek z ociąganiem złapali za pagaje. Nareszcie ruszyli z miejsca. Wśród załogi zapanowało radosne poruszenie. Nawet Anetka lekko się ożywiła. Marysia i Olga chcąc uatrakcyjnić dzieciom podróż powrotną wpadły na genialny pomysł. Wyciągnęły z torby dwie krwisto - czerwone , plastikowe żaby, nadmuchały je, przywiązały do nich kolorowe sznurki i spuściły na wodę. Uwięzione na linkach żaby, płynęły dumnie w ślad za łódką. ich jaskrawy kolor pięknie kontrastował ze spokojną zielenią wody. Fajnie wyglądały kołysząc się dostojnie na powierzchni, a co najważniejsze były widoczne z daleka. Dzieci były zachwycone. Nareszcie coś się działo.
Tę sielankę brutalnie przerwał wściekły wrzask. Wszyscy aż podskoczyli na swoich miejscach, a Olga z Marysią o mały włos nie wypuściły z rąk zakończonych sympatycznymi płazami sznurków .
- Co wy robicie, idiotki - darł się Zbyszek, który wyglądał jakby miał w tej chwili eksplodować. Jego ściągnięta gumową taśmą bluza lekko się wybrzuszyła, a w środku cos chlupotało.
- Wujku, nie jest ci przypadkiem za gorąco ? - zapytała troskliwie Joasia. Wygląda na to, że się spociłeś. -
Zbyszek, ignorując troskę dziecka nadal wyżywał się słownie na kobietach z żabami.
- Nie dość , że zmusiłyście mnie do pagajowania przez połowę jeziora tylko dlatego, że Aneta zawsze musi załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w najmniej odpowiednich momentach to jeszcze dodatkowo nas ośmieszacie wlokąc za poważna jednostką pływającą jaką niewątpliwie jest nasz „ Flak jeziorny „ te uwłaczające godności każdego żeglarza obrzydlistwa. -
- Natychmiast wciągnijcie to na pokład i schowajcie gdzieś. To jest rozkaz.!
Olga z Marysią zaczęły chichotać, ale widząc w jakim stanie znajduje się Zbyszek, dodatkowo wkurzony faktem iż akurat w tym momencie przepłynął obok, na pełnych żaglach, elegancki jachcik ‘Gracja „ prowadzony wymanikirowaną dłonią wyjątkowo pięknej dziewczyny, wciągnęły żaby na pokład.
Marysia miała właściwie ochotę przedyskutować z mężem na temat ciągnięcia różnych rzeczy za łódką i gapienia się na obce kobiety w obecności własnej żony, ale Olga przejrzawszy zamiary koleżanki , machnęła uspokajająco ręką.
- Daj spokój, już prawie dobijamy do brzegu . Nie ma o co się kłócić.
Faktycznie , byli oddalony niecałe 100 metrów od brzegu. Z tej odległości można już było dostrzec łuszczącą się farbę na ściankach białej budki. Nagle, zupełnie niespodziewanie żagle „ Flaka jeziornego wydął podmuch wiatru. W ten sposób do portu zawinęli z fasonem.
Marek zręcznie przycumował łódkę, Anetka wyskoczyła na pomost i jak gazela pomknęła w stronę najbliższych zarośli. Za nią zszedł na ląd Zbyszek i nie czekając na resztę rozbawionego towarzystwa pomknął prosto do samochodu, gdzie opadł na fotel kierowcy, gwałtownie zatrzaskując drzwiczki. Na żaglówce pozostały tylko zapomniane, mocno przyssane do desek pokładu jaskrawożółte buty - płetwy.
  • 0
algaem

#9 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 03 marzec 2006 - 11:06

7 MAGICZNE KAMIENIE


Wróciwszy do domu Zbyszek z niemałym trudem zdjął z siebie specjalistyczny żeglarski ubiór. Wylał pot z firmowej bluzy, odłożył niewykorzystany aparat fotograficzny na kuchenny kredens i wachlując się „ Miesięcznikiem dla krwiożerczych komorników sądowych „ usiadł zrezygnowany w fotelu.
Marysia rzuciwszy na męża okiem westchnęła ciężko, wygrzebała ze swojej ulubionej apteczki maść na potówki i nasmarowała mu plecy po czym obie z Olgą zabrały się do przygotowywania kolacji ponieważ wszyscy byli mocno wygłodzeni.
Marek oddalił się chyłkiem z „ Gazetą sprinterską „ pod pachą.
W sypialni , dziewczynki wyjęły swoje kamienie i bez zbędnych dyskusji podzieliły między siebie kolorowe lakiery do paznokci.
Joasia wybrała swój ulubiony , niebieski kolor, Marysia wzięła biały, Anetka oczywiście różowy, a dla Krysi został zielony. -
- Skąd będziemy wiedziały co mamy tu namalować ? - zapytała Aneta.
- Tu muszą być jakieś wzory - Malgosia wzięła do ręki gazetę, która sama otworzyła się na siódmej stronie. Widniał tam rząd dziwnych znaków .
- Ciekawe - Małgosia wyglądała na zaskoczona.
- Wydawało mi się, że na siódmej stronie był opis zbierania kamieni - mruknęła.
-Musiałaś się pomylić. Pokaż te wzory - zniecierpliwiona Joanna wyrwała siostrze gazetę.
-Jeśli będziemy się tak guzdrać, to nie uda nam się skończyć przed północą.
Otwarte na stronie siódmej czasopismo zostało rozłożone na podłodze, a wokół rozsiadły się dziewczynki uzbrojone w lakiery do paznokci. Każda z nich ułozyła przed sobą po trzynaście kamieni.
- Jesteście gotowe ? Zaczynamy od pierwszego znaku - Joanna bardzo lubiła malować.
- Tylko patrzcie uważnie żeby nie przegapić żadnego szczegółu.
Dzieci zabrały się do pracy. Z wysuniętymi językami co jak ogólnie wiadomo bardzo ułatwia wykonywanie skomplikowanych , wymagających skupienia czynności, malowały w milczeniu. Tylko zabłąkana ,gruba mucha mąciła panującą w pokoju ciszę . Niedługo potem wszystko było gotowe. Każda z dziewczynek miała swój własny komplet lumów.
Czy ktoś wie o czym mówią te znaki ? - krzyknęła Krysia , dla której półgodzinne, precyzyjne malowanie wzorów na kamieniach było katorgą..
Małgosia spojrzała na nią niepewnie.
- Nie wiemy . Myślałam, że będą jakieś wyjaśnienia w gazecie ale muszę wam powiedzieć, że pozostałe strony zapisane są jakimś dziwnym pismem. Nic z tego nie rozumiem. Czytałam przecież jak zdobyć kamienie na lumy, a teraz nie mogę znaleźć nawet tej informacji chociaż dałabym głowę, że na pewno widziałam ja na siódmej stronie , tam gdzie teraz są znaki.
Wszystkie cztery jednocześnie spojrzały na leżące na podłodze czasopismo i aż krzyknęły ze zdumienia.
Na siódmej stronie, która z białej zmieniła się w ciemnogranatową nie było już znaków.
W zamian za to pojawiły się srebrzyście połyskujące litery tworzące następujący napis : „ Kiedy przyjdzie czas, magiczne kamienie do was przemówią „.
Trwało to krótką chwilę, po czym napis znikł, a zaraz potem granatowy kolor zaczął blednąć aż nie pozostał po nim najmniejszy ślad na czystej, białej kartce.
Co to było ? - Joanna patrzyła szeroko otwartymi oczami na dziwne zjawisko.
Małgosia dość odważnie wzięła do ręki dziwną gazetę i zaczęła przerzucać jej kartki.
Wszystkie, oprócz pustej siódmej strony pokryte były przypominającym rysunki pismem.
Żadna z dziewczynek nie potrafiła tego zrozumieć. Siedziały więc w milczeniu zastanawiając się nad tym fenomenem.
Po chwili do drzwi ich pokoju zapukał Zbyszek. Zdążył już odzyskać dobry humor, a potówki, zeszły z jego pleców nie pozostawiając żadnych śladów. Ponadto żona oraz przyjaciele zgodnie zapewnili go , że wycieczka , którą dla nich zorganizował była świetna, i że wszyscy doskonale się bawili, co , biorąc pod uwagę incydent z żabami nie odbiegało zbyt daleko od prawdy.
- Kolacja gotowa. Dlaczego siedzicie po ciemku ?
Zajęte rozmyślaniami dzieci nie zauważyły, że zapadł zmrok.
- Już idziemy tatusiu - odpowiedziała mu Aneta. Oszczędzamy elektryczność. Pani w szkole mówiła, że należy oszczędzać.
-Ach tak. Cóż wydaje mi się to lekką przesadą z waszej strony. . Nie jestem pewien czy zwracając uwagę na oszczędność pani miała na myśli całkowitą rezygnację z oświetlenia.
To mówiąc Zbyszek wycofał się do kuchni, a dziewczynki wstały z dywanu prostując zdrętwiałe nogi.
- No i gdzie będziemy wróżyć - zapytała zmartwiona Joasia.
- Po ciemku nie wyjdę do ogrodu, a tutaj w każdej chwili może ktoś wejść.
- Mam świetny pomysł, nie martw się - krzyknęła Krysia.
- Poproszę mamę o klucz od strychu. Tam jest spokojnie, no i nie trzeba wychodzić z domu, a teraz chodźmy na tę kolacje bo rodzice się zdenerwują i nie pozwolą nam się tam bawić.
Na kolację były grzanki z serem oraz sałatki wegetariańskie. Dla każdego spora porcja przygotowana na oddzielnym talerzyku. Najwyraźniej tego wieczoru Olga rządziła w kuchni.
Anetka z Krysią spojrzały po sobie niezadowolone. Grzanki są w porządku ale za sałatkami, delikatnie rzecz ujmując nie przepadały. Zdając sobie jednak sprawę, że dzisiaj nie mogą marudzić, postanowiły jak najszybciej zjeść wstrętną zieleninę, tym samym oszczędzając sobie długich męczarni. Nie namyślając się dłużej wcieliły swoje postanowienia w czyn.
Joasia i Małgosia nie cierpiały zbytnio z powodu wieczornego menu. Mając roślinożerną matkę można się do takich dań przyzwyczaić. Właściwie nie było to najgorsze jedzenie.
- Olga, musisz mi dać przepisy na te sałatki - zwróciła się do przyjaciółki Marysia, która od dłuższej chwili z niedowierzaniem obserwowała swoje, zwykle mięsożerne pociechy w dzikim tempie pożerające swoje porcje.
- Może mała dokładeczka ? -zaproponował, widząc to Zbyszek.
-Nie, dziękujemy - zaprotestowała gwałtownie Aneta z trudem przełykając ostatni liść sałaty z sosem czosnkowym.
- Wszystko było pyszne ale nie możemy się tak objadać przed snem. Sami mówiliście, ze to niezdrowo- poparła ją Joanna używając argumentu trafiającego do wyobraźni rodziców, po czym wszystkie dziewczynki wstały od stołu, grzecznie powiedziały „dziękuję „ i bez żadnej zachęty zabrały się do zmywania naczyń.
Dorośli, dumni ze swoich córek pozostali przy stole dopijając herbatę.
-Może napijemy się dzisiaj ambrozji - zaproponowała Olga.
- Zostawmy to sobie na jutrzejszy wieczór. Zapomniałem wam powiedzieć, że Nina i Rysiek zapowiedzieli swój przyjazd - zreflektował się Zbyszek.
-Mają zjawić się jutro wieczorem. Wtedy rozpalimy ognisko i przygotujemy dobre drinki, a dzisiaj posiedzimy sobie przy kieliszku wina. Co wy na to?
Jestem jak najbardziej za- Marka bardzo ucieszyła wiadomość o wizycie wspólnych przyjaciół.
- Mamusiu, tatusiu - wszystko posprzątałyśmy - wtrąciła się do rozmowy dorosłych Anetka.
- Czy mogłybyśmy pobawić się trochę na strychu?
- Nie chcemy wam przeszkadzać - wrzasnęła Krysia tuż koło ucha Olgi.
Wiesz, Marysiu, wydaje mi się, że to całkiem niezły pomysł poparła prośbę dzieci Olga, pocierając obolałe ucho.
Dobrze, tylko bądźcie ostrożne - zgodził się Zbyszek wręczając Anetce klucz.
-Pamiętajcie, że schody są strome no i musicie używać świeczek bo nie zdążyłem jeszcze zamontować na górze lamp.
- Jeszcze raz was uczulam, z ogniem nie ma żartów.
- Będziemy bardzo ostrożne - zapewniły go chórem.
Nie zwlekając dłużej, Joasia z Małgosią wyjęły z kredensu dwa srebrne, trójramienne świeczniki i korzystając z zapalniczki mamy zapaliły granatowe świece. Krysia wzięła koc żeby było na czym siedzieć. Woreczki upchnęły w kieszeniach. Tak uzbrojone wspięły się po schodkach zostawiając na dole kręcącego się niespokojnie Cukierka. Pies nie mógł im towarzyszyć ponieważ schody przypominające raczej drabinę były dla niego zbyt strome.
Strych był ogromny. Rozciągał się nad całym domem. Nie podzielony na mniejsze pomieszczenia, wysoki i mroczny sprawiał imponujące wrażenie. Po całym dniu panował tu potworny upał więc Aneta otworzyła jedno z zamontowanych w dachu okien żeby wpuścić trochę świeżego powietrza.
Krysia rozścieliła koc na drewnianej podłodze, a Joasia i Małgosia ustawiły świeczniki.
Wątłe płomienie świec rozświetlały tylko niewielki krąg wokół różowego koca, na którym usiadły dziewczynki.
Każda z nich trzymała w rękach swój woreczek z kamieniami.
- Ja zacznę pierwsza - powiedziała Aneta potrząsając woreczkiem i wysypując lumy na koc.
Chwilę czekały w napięciu. Ale nic się nie stało.
- Teraz ty spróbuj- szturchnęła siedzącą obok siostrę.
Krysia wysypała swoje lumy na koc. Nic się nie zmieniło.
W jej ślady poszła Małgosia i wreszcie Joanna.
i nagle coś zaczęło się dziać.
Kamienie poruszyły się ustawiając się w równym rządku.
Dziewczynki czekały w napięciu na dalszy ciąg wydarzeń. Niestety składający się z 52 kamieni wąż nie poruszył się więcej.
- i co dalej ? - Krysia była wyraźnie zawiedziona.
-Nie wiem - Anetka też wyglądała na rozczarowaną.
- Mam pomysł - ucieszyła się Małgosia wyjmując z bocznej kieszeni bluzy gazetę, którą zapobiegliwie zabrała ze sobą. Położyła ją na kocu obok kamieni. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki czasopismo otworzyło się na siódmej stronie błyskając bielą pustej kartki.
Po chwili biel zmieniła się w szmaragdowa zieleń, a na jej tle zabłysły opalizujące litery układając się w napis : Czekajcie cierpliwie, patrzcie uważnie, a nauczycie się odczytywać przesłanie magicznych kamieni. „.
Ledwie się pojawiwszy, napis znikł, a zielona strona siódma znów stała się biała.
- To fantastyczne - szepnęła Joasia.
- Ale jak długo mamy czekać ? - Krysia nie lubiła zbyt długo przebywać w jednym miejscu. Tu jest nudno.
- Uspokój się na chwilę, siedź spokojnie i patrz- zgromiła ją starsza siostra.
Siedziały więc w ciszy gapiąc się w rządek niemych kamieni. Znaki namalowane kolorowymi lakierami połyskiwały w blasku świec. Przez dłuższą chwilę nie działo się nic ciekawego.
Joasia, z nudów zamknęła swoja ciemnoniebieskie oko, a błękitnym patrzyła na migocące płomyki. Lubiła się tak bawić. Normalnie nie najlepiej widziała błękitnym okiem ale patrząc nim na światła mogła zaobserwować kolory i kształty, których nikt inny nigdy nie dostrzegał.
Przesunęła wzrok w dół , ciekawa czy uda jej się zobaczyć połyskujące na powierzchni kamieni znaki.
Właśnie wtedy usłyszała cichy szept. Głos przypominał srebrny dzwoneczek lub mały, górski potoczek. Zupełnie spokojna wsłuchała się w jego brzmienie i zaczęła rozróżniać poszczególne słowa.
-„Jeżeli chcecie uratować swoich rodziców - szeptał głosik - jutro po zachodzie słońca idźcie na cmentarz, rozsypcie magiczne kamienie na starym ołtarzu i postępujcie zgodnie ze wskazówkami, które , będą wam dane”.
To powiedziawszy głos umilkł i nie odezwał się więcej mimo iż Joanna zastygła w oczekiwaniu.
Nie doczekawszy się jednak dalszych informacji otworzyła drugie oko spoglądając wyczekująco na siostrę i koleżanki.
One jednak siedziały ze wzrokiem wbitym w koc , jak gdyby nic się nie wydarzyło.
W tym momencie lumy znowu się poruszyły. Równy rządek wygiął się jak wąż, a kamienie ułożyły się w cztery kopczyki.
Małgosia drgnęła gwałtownie - nic z tego nie rozumiem.
- Na prawdę nic nie słyszalyście ? - zapytała zdziwiona Joasia.
- A co niby miałyśmy słyszeć ? - Krysia była wyraźnie znudzona.
Ruchliwe kamienie i pojawiające się w gazecie napisy nie na długo mogły ją zainteresować.
Joanna powtórzyła co powiedział jej tajemniczy głos.
- Nie kłamiesz ? - nie dowierzała jaj Małgosia.
- Przysięgam na mamę i tatę -słyszałam bardzo wyraźnie.
- W takim razie wierzę ci - obie siostry bardzo kochały swoich rodziców więc Małgosia wiedziała, ze przysięgając na nich Joanna nie mogłaby skłamać.
- Ale niby przed czym mamy ich ratować- zastanawiała się Anetka.
- Wyglądają całkiem zdrowo, siedzą teraz spokojnie na dole , popijają wino i w ogóle..
Nie dokończone zdanie zawisło w powietrzu.
Nagły podmuch zimnego powietrza wdarł się na poddasze, płomienie świec zamigotały i zgasły. Coś stuknęło we framugę otwartego okna. Dziewczynki odwróciły głowy i z przerażeniem ujrzały wpatrujące się w nie żółte ,świecące oczy. Trwało to krótko. Po chwili rozległ się znajomy szum, ciemny granat nocnego nieba przeciął złowrogi, czarny kształt, po czym wszystko znikło..
Dzieci , bojąc się poruszyć siedziały jeszcze jakiś czas w ciemnościach, a później, nie odzywając się ani słowem, ostrożnie pozbierały przyniesione na strych rzeczy i zbiegły po stromych schodach.
Dopiero w zamkniętej sypialni, przy zapalonej , nocnej lampce odważyły się głębiej odetchnąć .
Aneta postanowiła wziąć sprawę we własne ręce.
- Teraz to już nie są żarty ani przywidzenia - mówiła przyciszonym głosem.
-Na pewno nie możemy zwrócić się o pomoc do rodziców bo i tak nam nie uwierzą. Wynika z tego, że musimy same się pilnować. Od tej pory ściśle przestrzegamy zakazu wychodzenia za próg domu po zachodzie słońca, pilnujemy żeby okna w nocy były pozamykane, lumy i gazetę chowamy do szuflady i nie będziemy próbowały żadnych wróżb. A teraz kładziemy się do łóżek, zasypiamy i zapominamy o całym zdarzeniu.
Aneta w trakcie tego przemówienia zdążyła przebrać się w piżamę i teraz szybko wsunęła się pod kołdrę.
Za jej przykładem poszły inne dziewczynki.
- Ale co będzie z naszymi rodzicami - Joasia poprawiła sobie poduszkę.
- Pamiętacie chyba co mówił glos.
- Nasi rodzice świetnie sobie radzą i nic nie wskazuje na to , żeby groziło im jakiekolwiek niebezpieczeństwo - Anetka była nieubłagana.
- Poza tym nie mam zamiaru iść w nocy na cmentarz mając świadomość, że mogę być śledzona przez jakiegoś skrzydlatego potwora.
- A jeżeli coś się stanie naszym rodzicom - Małgosia nie dawała za wygrana.
- Jak coś się stanie, w co osobiście bardzo wątpię, później będziemy się tym martwic. - -- Nie wierzę w żadne głosy. Ja nic nie słyszałam - Krysia postanowiła trzymać stronę swojej siostry.
Zdając sobie sprawę, że dalsza dyskusja nie ma sensu zamilkły, a po jakimś czasie w sypialni słychać było tylko równomierne oddechy śpiących dzieci.
Nie zgaszona lampka paliła się przez całą noc.

Added after 1 minutes:

8 DZIEŃ PO PRZEPOWIEDNI


Dzień następny minął całkiem zwyczajnie. Rano, po śniadaniu dziewczynki bawiły się pluszaczkami w ogrodzie. Z patyków i kawałków desek zbudowały małe ZOO. Później rodzice zabrali je na obiad do pobliskiej restauracyjki. Po powrocie poszły odwiedzić szare kury sąsiada. Niestety było już dość późno wiec nie mogły usłyszeć ich piania. Po jakimś czasie wróciły więc do domu i zasiadły przy stole w kuchni, obserwując postępy w przygotowywaniu przyjęcia na cześć zapowiedzianych na dzisiaj gości.
Przez cały dzień nawet słowem nie wspomniały nawet słowem ani o wróżeniu ani o skrzydlatym potworze jak gdyby chciały wymazać te wspomnienia ze swojej pamięci.
Nagle zadzwonił telefon.
Zbyszek podniósł słuchawkę, powiedział „ świetnie „ i odłożył ja z powrotem na widełki.
- Rysiek dzwonił z komórki, zaraz tu będą - poinformował zgromadzone w kuchni towarzystwo.
- Musimy się pospieszyć żeby wszystko było gotowe na ich przyjazd.
-Marek, chodźmy na zewnątrz. Już czas rozpalić ognisko.
Marek z dwulitrową butlą Coca-Coli pod pachą skierował się w stronę wyjścia. W przedsionku zatrzymał się na moment.
- Może macie ochotę pójść razem z nami ? - zawołał w stronę siedzących bezczynnie dzieci.
- Mogłybyście pozbierać patyki na podpałkę.
- Dzięki tato - odkrzyknęła Joanna. Zostaniemy w domu. Chcemy pomóc mamie i cioci.
Zaczynało już szarzeć mimo iż czerwone słońce nie zaszło jeszcze za horyzont. W tych okolicznościach dziewczynki wolały nie opuszczać przytulnej, bezpiecznej kuchni.
Nie zastanawiając się dłużej nad nietypowym zachowaniem dzieci, które zwykle chętnie uczestniczyły w rozpalaniu ognia Marek i Zbyszek w towarzystwie podskakującego z radości Cukierka wyszli na zewnątrz.
W kuchni Marysia przygotowywała sałatkę z pomidorów. Jako, że Prawuś nie został do tej pory odnaleziony mimo intensywnych, zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań podczas, których przetrząśnięto cały dom oraz ogród, na nogi założyła kapcie w kształcie słoni. Szare słoniki miały sympatycznie uśmiechnięte pyszczki, uniesione w górę trąby, wlokące się po podłodze uszy i zalotnie podkręcone rzęsy. Na ogonach zawiązano im żółte kokardki. Jednego z nich nazwała Fifi, drugiemu nadała imię Mimi ponieważ wyglądały na osobniki płci żeńskiej.
Olga wyciskała sok owoców. Na stole przed nią piętrzył się pokaźnych rozmiarów stosik pomarańczowych skórek, obok nich stal szklany dzbanek do polowy wypełniony sokiem.
Olga wzięła do ręki kolejna pomarańczę i przyjrzała się jej badawczo. Gładką skórkę owocu szpeciły cztery czarne plamki.
- Jak myślisz, wyrzucić ją czy jeszcze się nadaje ? - zapytała podtykając pod nos koleżanki podejrzany owoc.
Marysia rzuciła w jej stronę lekko załzawionym okiem. Właśnie kroiła cebulę.
- Przekrój na pół i zobacz jak wygląda w środku - poradziła, wierzchem dłoni ocierając łzy z policzków.
Olga poszła za jej radą. Wnętrze pomarańczy wyglądało zdrowo i apetycznie więc nie zastanawiając się dłużej, wycisnęła z niej sok i przelała go do dzbanka sięgając po następną.
Joasia , aby uzasadnić swoją bytność w zatłoczonym dość poważnie pomieszczeniu , kroiła chleb na niezbyt równe kromki, które Anetka układała w wyściełanym haftowaną serwetką wiklinowym koszyczku.
Małgosia z Krysią wyjmowały z dużego słoja kiszone ogórki i przekładały je do zabytkowej, malowanej w drobne kwiatuszki salaterki.
- Może miałybyście ochotę na sok ? - zaproponowała im Olga z nadzieją w glosie.
- Dzięki mamo, może później - podziękowała w imieniu swoim i innych dzieci Małgosia.
Olga nie była zaskoczona odmową. Dziewczyny wolały chemię z kartonu ponieważ, jak twierdziły, w soku ze świeżych owoców pływały tak zwane „ flyje „ co czyniło go niemożliwym do przełknięcia.
W tej chwili ciszę letniego wieczoru rozdarło radosne szczekanie Cukierka po czym ogród zalało ostre światło samochodowych reflektorów. Dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiczek i odgłosy powitania. Nie upłynęło wiele czasu, a do kuchni wpadli pies i wujek Rysiek, za nimi , nie spiesząc się dostojnie kroczyła ciocia Nina.
- Cześć chłopaki ! - wujek Rysiek, swoim zwyczajem przywitał dziewczynki.
- Cześć ciociu Rysiu odpowiedziały zgodnym chórem.
Wujek Rysiek był średniego wzrostu krępym brunetem aktualnie przefarbowanym na specyficzny żółto - jajeczny blond. Końcowy efekt farbowania nie całkiem odpowiadał jego oczekiwaniom niemniej jednak Rysiek wydawał się być zadowolony z nowego image’u. Swój wizerunek brawurowo uzupełnił szerokimi szortami oraz wielką koszulą dyskretnie skrywającą lekko zaokrąglony brzuszek. Na nogach miał adidasy, a potylicę zdobiły mu w fikuśny sposób noszone przeciwsłoneczne okulary. Wyglądało na to, że postanowił upodobnić się do swojego trzynastoletniego syna.
- Dobry wieczór ciociu - to powitanie skierowane było do cioci Niny.
Nina, solidnie zbudowana, wysoka kobieta powiodła wokół siebie nieprzytomnym wzrokiem. Z pewnością spała w samochodzie.
- Cześć, jak się macie ? - przywitała wszystkich zgromadzonych.
Nagle jej blado - zielone oczy rozbłysły zainteresowaniem, a ładną twarz rozjaśnił błogi uśmiech.
O, sałatki - ucieszyła się. i cebulka.
-Uwielbiam cebulkę - oznajmiła biorąc do ręki leżącą na desce do krojenia obraną cebulę i zatapiając w niej zęby.
- Postanowiłam sobie , że będę jadła tylko warzywa i owoce - wyjaśniła widząc przerażenie w oczach Marysi. Mam w domu psa i myszki, bardzo je kocham . Doszłam do wniosku, że kochanie jednych zwierząt i jednoczesne pożeranie innych to hipokryzja
Trochę empatii ludzie !- zakończyła mrugając do Olgi.
- Siadaj i opowiadaj co się dzieje w wielkim świecie - ucieszona postawą koleżanki Olga wskazała jej fotel pod oknem.
- Dlaczego nie przywieźliście ze sobą dzieci ?
- Rysio - junior przyjechał z nami. Został z Markiem i Zbyszkiem w ogrodzie, pomaga przy ognisku.
Olga przeraziła się nie na żarty.
- Jesteś pewna , że nic mu się nie stanie ? - zapytała ostrożnie. Znając nie od dziś najmłodszą latorośl przyjaciół miała prawo żywić pewne obawy.
- Rozpalanie ogniska, zdobywanie pożywienia, obrona przed nieprzyjacielem kobiet i dzieci to męskie zajęcia - w imieniu żony odpowiedział Rysiek. Niech się chłopak uczy.
- Tu nie ma zbyt wielu nieprzyjaciół, a pożywienie kupujemy w sklepie -uświadomiła go Marysia.
- Mimo wszystko mój syn na pewno jest tam niezbędny. Podczas ostatnich wakacji, na obozie tenisowym, zdobył tytuł najlepszego strugacza patyków do smażenia kiełbasek w swojej grupie wiekowej.
- Agdzie zostawiliście Danusię ? - zmieniła temat Marysia.
- Danka z koleżanką pojechały do babci. W jej wieku nie podróżuje się już z rodzicami. To żadna atrakcja. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze, Straszyn to straszna dziura, a Danka lubi mieć publikę. Wiecie przecież jaka z niej „ laska „, wszyscy chłopcy z osiedla się w niej kochają, tutaj zanudziłaby się na śmierć. - zaśmiał się Rysiek.
Faktycznie, jego piętnastoletnia córka, w chwilach wolnych uwielbiała przechadzać się po ulicach epatując okoliczną młodzież odsłoniętym, przekłutym pępkiem i diabolicznym makijażem, lub przesiadywać w ciemnych klubach muzycznych, które mnożyły się jak grzyby po deszczu by jeszcze szybciej zniknąć z powierzchni ziemi na skutek interwencji zdenerwowanych dudniącą muzyką okolicznych mieszkańców - starych zgredów, którzy wracając do domów po całym dniu ciężkiej pracy chyba tylko z wrodzonej czy też z wiekiem nabytej złośliwości oczekiwali ciszy i spokoju.
- Mamo, mogę plaster ? - do kuchni wszedł Rysio - junior chowając za plecami lewą rękę.
Młody Rysio był sympatycznym, mocno wyrośniętym trzynastolatkiem.
Dzisiaj ubrał się w modne spodnie z krokiem w kolanach , luźny T - shirt ozdobiony wizerunkiem jakiegoś zespołu oraz ogromne, podobne do ojcowskich adidasy. Na szyi dyndała mu kultowa smycz zakończona sporym pękiem kluczy.
Spod grzywy zmierzwionych włosów rzucał w stronę ojca niespokojne spojrzenia.
- To jest znamienne -stwierdził ze stoickim spokojem wujek Rysiek.
- Mój syn to ofiara losu. W przyszłości na pewno zostanie stłamszony przez silniejszych osobników swojego gatunku i nigdy nie zrobi kariery, a co za tym idzie nie zapewni nam spokojnej starości.
- Drogi synu, - zwrócił się bezpośrednio do swojego potomka. ileż to razy pokazywałem ci jak należy się obchodzić z ostrymi przedmiotami. Jeśli sobie nie radzisz, zostaw męskie zajęcia prawdziwym mężczyznom.
Stłamszony psychicznie ostrą reprymendą junior nie wiedział co ze sobą począć.
Obrażony przestępował z nogi na nogę popatrując błagalnie na matkę.
- Zawsze się go czepiasz. Daj mu wreszcie święty spokój - przysypiająca w fotelu ciocia Nina, słysząc co się dzieje otworzyła szerzej oczy.
- Chodź, pokaż co się stało.
Tak zachęcony Rysio - junior wyciągnął rękę zza pleców. Z głęboko rozciętego palca lała się krew.
- Macie tu jakieś opatrunki ? - zapytała całkiem tym widokiem rozbudzona Nina.
Marysia już grzebała w swojej apteczce.
- Ależ Ninuś - tłumaczył żonie Rysiek - chłopak musi sobie radzić w życiu. W przyszłym roku wyślemy go na obóz przetrwania.
- Spadaj ! - zakończyła dyskusję Ninuś, która bardzo nie lubiła krytycznych uwag na temat swoich dzieci, nawet jeśli krytykującym był ich własny ojciec.
Zamiast go dołować lepiej byś z nim popracował. Taki kontakt ojca z synem jest bardzo ważny i będzie procentował w przyszłości.
- Dobrze, w taki razie chodź ze mną i ucz się - zwrócił się Rysio do syna.
Junior, pomimo iż nadal czul się obrażony pomaszerował posłusznie za ojcem, troskliwie poprawiając założony przez Marysię opatrunek. Po drodze tylko raz potknął się o wystający próg i niezbyt mocno uderzył kolanem w róg szafki na buty.
Uspokojona Ninuś poprawiła się w fotelu i pogryzając uratowanego spod noża Marysi pomidorka zaczęła opowiadać koleżankom o nowym przepisie kulinarnym ściągniętym ostatnio z internetu.
Był to bardzo ciekawy przepis na kotlet z ziemniaków a la królik w potrawce, sałatkę z ziemniaków a la bukiet świeżych jarzyn z ziemniakami. Do tego podać można było budyń ziemniaczany przybrany kłączami ziemniaków i posypany tartą, gorzką czekoladą.
W czasie gdy Nina snuła swoją smakowitą opowieść, Olga skończyła wyciskanie soku, pozbierała pomarańczowe skórki i wyrzuciła je do kosza. Marysia dokonywała ostatnich poprawek przy udekorowanych pięknie sałatkach, a dziewczynki poukładały brudne sztućce i deseczki do krojenia w zlewozmywaku.
- Macie może jakiś środek przeciwko komarom ? - Rysio - senior wrócił z ogrodu i stał w otwartych drzwiach chowając za plecami lewą rękę.
- Znajdziesz coś w apteczce. Leży w pokoju obok - poinformowała go Marysia ustawiając na tacy miseczki z sałatkami.
- Poza tym w warsztacie Zbyszka są pochodnie antykomarowe. Możecie powbijać je w ziemię naokoło ogniska.
Ryszard, przyjąwszy te informacje do wiadomości wszedł do pokoju obok by po chwili wrócić do kuchni z obandażowaną ręką i tubą maści na komary powodującej długotrwałe skręcenie ich łebków w prawą stronę co z kolei zmuszało nieszczęsne insekty do latania w kółko, uniemożliwiając im precyzyjne lądowanie .
- Co ci się stało ?- zainteresowała się Olga widząc gruby opatrunek.
- A, nic takiego. Komar mnie uciął - odparł Rysio znowu chowając rękę za plecami.
- To musiała być jakaś wielka bestia, wujku - zauważyła złośliwie Joasia.
- Krew już przesiąka przez bandaże.
- Przy okazji tego ukąszenia otworzyła mi się stara rana - wyjaśnił Rysiek i , aby uniknąć dalszych dyskusji poszedł po pochodnie.
- Nina, obudź się, dzieci, ubierzcie bluzy, idziemy do ogrodu - Marysia, krocząc ostrożnie by nie deptać po uszach słoników, zwoływała wszystkich, pozostałych jeszcze w kuchni maruderów.
Nina uchyliła powieki, przeciągając się wstała z fotela i ruszyła w ślad za nią.
- Mamo, pozwól nam zostać w domu - poprosiła Anetka pamiętając o wczorajszych postanowieniach
- Boimy się komarów, a poza tym wymyśliłyśmy sobie bardzo fajna zabawę - krzyknęła Krysia.
-W takim razie przyjdźcie później na kiełbaski i postarajcie się nie zrobić bałaganu - odkrzyknęła Marysia, której udało się bez szwanku zejść po schodkach na kamienną ścieżkę.
Nina też już wyszła ciągnąc za sobą dmuchany materac.
Olga zatrzymała się na moment by nalać soku pomarańczowego do miski Cukierka, który usłyszawszy, że ktoś majstruje przy jego zastawie, wbiegł do kuchni, w błyskawicznym tempie wychłeptał ulubiony napój i machnąwszy z zadowolenia ogonem, wybiegł z powrotem aby przypilnować pieczenia kiełłbasek.
Dzieci zostały same w domu. Było im trochę przykro ponieważ bardzo chciałyby posiedzieć razem ze wszystkimi przy ognisku. Jednak obawa przed potworem byla zbyt wielka by chciały ryzykować ponowne z nim spotkanie.
Dla zabicia czasu wyjęły z szuflady chińczyka i niewiele ze sobą rozmawiając oddały się tej przynudnawej grze..
Tym czasem ognisko płonęło pięknie.
Rysio - senior przyniósł magnetofon i teraz kłócili się z Olgą o to , którą kasetę włączyć.
Olga, mając całkowite poparcie ze strony Marysi i jej męża zażądała nastrojowych, przyjemnych dla ucha, nie przeszkadzających w rozmowie irlandzkich ballad, natomiast Rysiek z Markiem skłaniali się ku ciężkiemu metalowi.
Nina, rozsądnie nie biorąc udziału w tego typu szczeniackich kłótniach, mościła sobie wygodne legowisko z dmuchanego materaca i wywleczonego z samochodu kraciastego koca.
Kiełbaski skwierczały apetycznie na trzymanych przez Marka i Zbyszka patykach, a Rysio - junior, ukrywszy się przed ojcem za studnią, moczył w kubeczku z wodą poparzona rękę.
Biedak bardzo chciał się wykazać przy pieczeniu kiełbasek, niestety złośliwe bestie zsunęły mu się z patyka prosto w najgorętszy żar. W obawie przed kolejnym ojcowskim kazaniem zaczął je szybko wyjmować z ognia, ratując przed całkowitym zwęgleniem. Nie mając jednak czasu do namysłu zrobił to gołymi rękoma.
Olga wygrawszy batalię o muzykę, zadowolona z siebie, przyrządziła sześć „ ambrozji „i rozdała je dorosłym uczestnikom imprezy.
Młody Rysio dostał sok pomarańczowy z pokruszonym lodem i zdążył nawet wypić dwa łyki napoju zanim podstępna szklanka, wysunąwszy się z poparzonej ręki nie rozbiła się o cembrowinę kalecząc , na szczęście niezbyt głęboko jego prawą stopę.W tej sytuacji, Rysio - junior osunął się w dół i oparty plecami o rosnące w pobliżu drzewo postanowił dotrwać w tej, wydawało by się bezpiecznej pozycji do końca ogniskowej imprezy.
Marysia, w przypływie fantazji wlazła na orzech i siedząc bezpiecznie na jednym z jego potężnych konarów, drażniła Cukierka zdjętą z nogi Mimi.
Nina zasypiała na swoim materacyku, a Olga, Zbyszek, Marek i Rysio - senior wdali się w zażartą dyskusje na temat wyższości prawdziwej muzyki nad tak zwanymi lulajami, przy czym zdecydowanym zwolennikiem tych ostatnich był Zbyszek.
Wieczór upływał w przyjemnej, swojskiej atmosferze.
  • 0
algaem

#10 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 03 marzec 2006 - 21:15

No i... czekam... Oczy mnie pieką ;) , ale czekam na ciąg dalszy... Przeczuwam intrygę z plamkami na pomarańczy. Mylę się? Zobaczymy :lol:
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#11 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 06 marzec 2006 - 14:08

Ewita:)
zgadłaś co dalej?

9 SPOTKANIE NA CMENTARZU


- Głodna jestem ! - krzyknęła Krysia, odsuwając zniecierpliwionym ruchem planszę do chińczyka.
Dziewczynki skończyły dziesiątą kolejkę gry. Były bardzo znudzone i miały wrażenie, że wszyscy o nich zapomnieli.
- Troskliwi z nich rodzice, nie ma co - oburzyła się Małgosia . Nie przynieśli nam nawet odrobiny pieczonego chleba.
- Zerknij co się tam dzieje - zwróciła się do siostry.
Joasia, siedząca najbliżej okna odsunęła firankę i wyjrzała na zewnątrz.
- No, i co oni tam robią ? - ponagliła zniecierpliwiona Anetka.
Nic nie robią - odparła Joasia. W ogóle się nie ruszają.
- Wszyscy zasnęli ? - chciała wiedzieć Anetka.
- Nie wiem czy zasnęli. Nie ruszają się, nie rozmawiają, kaseta się skończyła. Jakoś podejrzanie to wygląda.
Teraz wszystkie zgromadziły się przy oknie, z przerażeniem patrząc na zastygłą w bezruchu grupę, oświetloną blaskiem dogasającego ogniska.
Wrażenie było niesamowite. Marysia ze słonikiem w wyciągniętej dłoni siedziała na orzechu, pod spodem, z zadartą do góry głową stał nieruchomy Cukierek. Marek i Zbyszek siedzieli na pieńkach trzymając w dłoniach nadpalone patyki, z których zsunęły się kiełbaski., Rysiek z Olgą zastygli w kucki przy magnetofonie, a Rysio - junior siedział oparty plecami o drzewo . Tylko Nina, zwinięta w kłębek na materacu wyglądała w miarę naturalnie.
- Co teraz zrobimy? - szepnęła Anetka Oni wyglądają jak zaczarowani.
- Dobrze wiecie , co musimy teraz zrobić. Powiedziały nam to lumy - Joasia przypomniała wczorajszą przepowiednię
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że musimy iść na cmentarz ? - glos Krysi wyraźnie stracił swoją moc.
- A widzisz jakieś inne wyjście ? - chlipnęła Małgosia. Przecież ich tak nie zostawimy.
Wszystkie czuły, że wykonanie danego im przez lumy polecenia jest w tej sytuacji jedyną słuszna decyzją.
Bez dalszych dyskusji ubrały się ciepło, do kieszeni wsunęły woreczki z magicznymi kamieniami. Anetka złapała latarkę, a Małgosia przytomnie wsunęła pod kurtkę złożoną we czworo gazetę.
Tak przygotowane przeżegnały się na wszelki wypadek i wyszły z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Przystanęły jeszcze na chwilę w ogrodzie, ucałowały na pożegnanie nieruchomych jak posągi rodziców , minęły furtkę i znalazły się na pustej ulicy.
Do cmentarza nie było daleko więc za chwilę dotarły do celu. Opanowując strach wkroczyły między nagrobki i przyświecając sobie latarką odnalazły stary ołtarz. Każda z dziewczynek wyciągnęła ukryty w kieszeni lniany woreczek i potrząsnąwszy nim jednocześnie wysypały lumy na omszałą, kamienną płytę.
W milczeniu czekały na dalsze wydarzenia.
Księżyc świecił mocno. Wydawało się, że magiczne znaki płoną tajemniczym blaskiem. Joanna, z przyzwyczajenia przymknęła ciemne oko , by swoim zwyczajem spojrzeć na błyszczący przedmiot błękitnym. Wtedy usłyszała znajomy głos.
-„ Anioł przedstawi wam przewodnika. idźcie za nim, a dowiecie się jak zdjąć czary z tych, którzy zostali zaczarowani „
To powiedziawszy głos umilkł.
Joanna szeroko otworzyła oboje oczu i powtórzyła usłyszane przed chwilą słowa, zgromadzonym wokół ołtarza koleżankom.
Krysia chciała o coś zapytać lecz nagle zamarła z szeroko otwartymi ustami, wpatrując się z przerażeniem w jakiś punkt nad głową swojej siostry.
Pozostałe dziewczynki podążyły wzrokiem za jej spojrzeniem.
Na szczycie ogromnego grobowca, parę metrów dalej stała jakaś postać. Nie można było jej się dokładnie przyjrzeć ponieważ księżyc przysłoniła chmura. Najbardziej przerażające wrażenie sprawiało płonące czerwonym ogniem pojedyncze oko.
Postać poruszyła gwałtownie ręką i czerwone oko znikło gdzieś za jej plecami.
Dziewczynkom zaparło dech w piersiach. Właśnie stały naprzeciwko potwora z czerwonym okiem, a co gorsza było to oko wyjmowane.
W tym momencie księżyc wychynął zza chmury i zrobiło się jasno jak w dzień. W jego świetle okazało się, że tajemniczą postacią był zdobiący nagrobek anioł, który spoglądał w ich kierunku z wyraźnym zakłopotaniem .
- No , i co się tak gapicie ? -odezwał się zaczepnie . Anioła nie widziałyście ?
- Widziałyśmy ale nie żywego - zdobyła się na odwagę Małgosia.
- Martwego widziałyście ? - zaniepokoił się Anioł.
- Chciałam powiedzieć, że na ogół widuje się anioły na obrazach albo takie rzeźbione - poprawiła się szybko Małgosia. Poza tym żaden z nami nigdy nie rozmawiał.
- A to co innego - uspokoił się Anioł.
- Gdzie twoje czerwone oko - Krysia chciwie wpatrywała się w białe, anielskie czoło.
- Jakie oko? - zdziwił się nieszczerze.
-Wiesz przecież o czym mówię - Krysia nie dała za wygraną.
- A, o to ci chodzi - Anioł zarumienił się lekko wyciągając spod skrzydła wypalonego do połowy papierosa.
To wy palicie ? - Joanna była zaszokowana. Przecież powinnyście dawać dobry przykład, a poza tym to niezdrowo; można od tego zachorować, a nawet umrzeć.
-Anioł spojrzał na nią z pogardą.
-Jesteśmy nieśmiertelne, nie wiesz o tym ?
- Ach, tak ,przepraszam - wycofała się Joasia. Ale powiedz mi skąd masz papierosy ?
- Ludzie czasem zostawiają. Ja tu stoję już ponad dwieście lat. Z nudów wpadłem w nałóg.
- Skoro ci to nie odpowiada to po co tak długo tu stoisz ? Może mógłbyś postać w innym miejscu - drążyła temat Joasia.
inne dzieci też wydawały się być zainteresowane.-
-Prawdę mówiąc trochę narozrabiałem w niebie. Nie zrobiłem nic strasznego. Poszalałem sobie na błyskawicy, no i szef - tu Anioł znacząco spojrzał w górę - skazał mnie na trzysta lat zdobienia nagrobka. Czyli, że jeszcze około stu lat muszę tu kiblować, a potem słodka wolność. Wyścigi na chmurach, zjazdy po tęczy, codzienne koncerty trąb anielskich - rozmarzył się. Od błyskawic będę się trzymał z daleka. Celowanie nimi w śmiertelników jest nielegalne . Szef twierdzi, że to sport ekstremalny mimo iż nam w tym przypadku nic nie grozi.
Głośne, niekulturalne beknięcie przerwało wywody rozmarzonego Anioła.
Anetka z dezaprobatą spojrzała na swoją siostrę.
- Jak możesz bekać w obecności świętej osoby - skarciła ją.
- To nie ja - płaczliwie broniła się rozżalona Krysia- zawsze wszystko co złe jest na mnie.
- Kto w takim razie beknął ? - Anetka nie dawała za wygraną.
- To on - odpowiedział na jej pytanie Anioł- palcem wskazując na drobną, kulącą się w cieniu nagrobka postać. Wasz przewodnik.
- Przedstaw się damom - polecił.
Postać wyszła na zalaną blaskiem księżyca cmentarną alejkę.
Dziewczynki cofnęły się o krok.
Przed nimi stało to coś, co widziały już dwa razy ; po raz pierwszy na szczycie krzyża przy rozstajnych drogach, za drugim razem w otwartym oknie strychu i co tak bardzo je przeraziło.
Wyglądało jak potworni brzydkie dziecko z nietoperzowymi skrzydłami. Miało pucołowatą, sinawą twarz. Nad spiczastymi, odstającymi uszami sterczały kępki rzadkich włosów czy też futerka. To samo owłosienie pokrywało widoczne spod bezkształtnej , powłóczystej szaty krótkie , krzywe nóżki zakończone brudnymi pazurami. Rączki tego dziwoląga też były owłosione , pazurzaste i bardzo brudne. Zza nastroszonej zawadiacko grzywki patrzyły nieśmiało żółte, świecące oczy.
- Za dużo soku z pomarańczy. Najmocniej przepraszam - odezwało się paskudztwo . Jestem Lucjusz, dla przyjaciół Luś.
Tu Luś rozciągnął wąskie fioletowe wargi w grymasie mającym chyba oznaczać uśmiech. Błysnęły ostre kły.
Dziewczynki cofnęły się jeszcze dalej.
- Nie bójcie się , nie zrobię wam krzywdy - uspokoił je Luś. Chodźcie ze mną, a dowiecie się jak odczarować waszych rodziców. i koniecznie zabierzcie wasze lumy, to bardzo ważne.
- Czy my na prawdę musimy z nim iść ? - Małgosia błagalnie spojrzała na Anioła. - Może ktoś inny mógłby na pomóc ?
- Musicie, musicie - Anioł zaciągnął się kolejnym papierosem niedbale machając ręką. im szybciej, tym lepiej.
Dziewczynki w milczeniu pozbierały swoje kamienie i stanęły naprzeciw swojego niesamowitego przewodnika trzymając się za ręce.
- Piękne panie pozwolą, tędy proszę - Luś zapraszającym gestem wskazał rozsuwające się z głuchym chrzęstem wejście do wielkiego, starego grobowca.
- Dziewczynki spojrzały po sobie niepewne co zrobić. Jednak ich wahanie trwało nie dłużej niż parę sekund.
- Idziemy - zadecydowała Joanna, po czym wszystkie cztery odważnie wkroczyły w zatęchłą ciemność.
W tym samym momencie poczuły, że chwyta je i unosi coś w rodzaju trąby powietrznej. Ze strachu zacisnęły mocno powieki. Wciąż trzymając się za ręce wirowały spadając gdzieś głęboko w dół. Wydawało im się, że trwa to całą wieczność aż w końcu poczuły gwałtowne uderzenie i przewracając się pod wpływem gwałtownego wstrząsu wylądowały na twardym gruncie.
  • 0
algaem

#12 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 07 marzec 2006 - 10:09

10 NIESAMOWITY ZAMEK


Małgosia otworzyła ostrożnie oczy.
- Dziewczyny, nic wam się nie stało ? -spytała zaniepokojona podnosząc się na nogi.
- Wszystko w porządku, jeśli można tak powiedzieć w tej sytuacji -odparła stając obok niej Joanna.
Siostry Piątkowskie otrzepywał zakurzone spodnie. Nad ich głowami coś zaszumiało. Dziewczynki spojrzały w górę gdzie zobaczyły swojego przewodnika spokojnie kołującego na tle sinego nieba.
Po chwili Luś wylądował przed nimi na wysypanej gładkimi , rubinowo połyskującymi kamieniami drodze.
-Jak wam się leciało ? - zapytał krzywiąc twarz w uśmiechu.
Jego mały, przypominający pyszczek francuskiego buldożka nosek zmarszczył się bardziej niż zwykle.
- Mogłeś nas uprzedzić z wyrzutem odpowiedziała Anetka. - O mało nie umarłyśmy ze strachu.
- Przepraszam - Luś wyglądał na skruszonego. Dla nas latanie to normalka, nie sądziłem, że tak was przestraszy.
- Już dobrze - Małgosia nie potrafiła się długo gniewać. Powiedz lepiej co mamy teraz zrobić. Odczarujemy rodziców i wracamy z powrotem do domu.
- Ależ oczywiście - zgodził się chętnie - Ale najpierw zapraszam was do siebie na mały poczęstunek. Zjecie coś, odpoczniecie i dowiecie się wszystkiego co was interesuje. Przy okazji chciałbym przedstawić wam moją rodzinę, są cudowni.
- Dziękujemy, ale czy to konieczne ? - zapytała Joanna. - My naprawdę bardzo się spieszymy.
- Absolutnie konieczne. Chodźcie ze mną, to niedaleko - Luś ruszył przodem kołysząc się jak kaczka na krótkich, grubych nóżkach.
Chcąc nie chcąc dziewczynki poszły za nim rozglądając się ciekawie po okolicy.
Szły stąpając po kamiennej ścieżce. Jej pobocza porastały nie znane im rośliny. Ogromne kwiaty; wszystkie w odcieniach fioletu i błękitu wystrzelały z niebieskiej trawy, a gdzie niegdzie rosły w kępach potężne drzewa o ciemno - różowej korze i granatowych liściach.
Ścieżka prowadziła dalej przez coś, co wyglądało jak winnice. Rosły tam wsparte na różowych tyczkach wężowato poskręcane rośliny, a z pomiędzy gałązek zwisały kiście opalizujących , niewielkich owoców.
Różne, ledwie dostrzegalne stworzonka latały w powietrzu, coś poruszało się w trawie ale wokół panowała cisza. Nie słychać było wydawanych zwykle przez owady dźwięków. Po sinawym niebie przepływały ciemno - różowe obłoki lecz nie dało się dostrzec żadnej, podobnej do słońca gwiazdy.
Właściwie nie wiadomo było czy to południe, ranek czy też wieczór. Mimo iż było dość widno, wszędzie zalegały cienie.
Minąwszy winnice wyszli na otwartą przestrzeń. Droga przed nimi pięła się w gorę , na porośniętą drzewami szaro - błękitną skałę. Spomiędzy wierzchołków granatowych drzew wyłaniał się dach jakiegoś domostwa ozdobiony czterema strzelistymi wieżyczkami.
- Już widać mój dom - Lucjusz spojrzał przez ramię mrugając radośnie żółtym okiem.
- Całkiem ładny - krzyknęła uprzejmie Krysia.
- Zaczekajcie aż podejdziemy bliżej.
Po niedługim spacerze przez lasek, który okazał się być szczególnym sadem owocowym; wszystkie rosnące w nim owoce wyglądały jak różnej wielkości i kształtów opale porozwieszane na gałęziach przez jakiegoś szalonego jubilera, weszli na szeroki podjazd skąd podziwiać można było okazałe domostwo , kształtem przypominające niewielki zamek, żywcem jakby wyjęty z disneyowskich kreskówek.
Plac przed zamkiem wybrukowano szmaragdowo - zielonymi kamieniami, porośniętymi kępkami niebieskawego mchu. Cała budowla wykonana była z porowatego, niebieskiego kamienia, dachy pokrywała ciemniejsza o ton dachówka. Rynny zakończono rzeźbami twarzy wyglądającymi jak odlewy buldożego pyszczka Lucjusza.
Gotyckie, wysokie okna płonęły ciepłym, złotawym blaskiem. Gzie niegdzie , po ścianach piął się liliowy bluszcz obsypany pękami srebrzystych, pięknie pachnących kwiatów.
Cała piątka minąwszy klomb czarnych róż wspięła się po szerokich schodach i stanęła przed olbrzymimi, kutymi w srebrze drzwiami, zwieńczonymi bogato zdobionym portalem.
Lucjusz ująwszy w dłoń kółko odlanej w srebrze kołatki w kształcie nietoperza z rubinowymi oczami zastukał lekko trzy razy.
Oczy nietoperza błysnęły czerwono , a drzwi uchyliły się bezszelestnie zapraszając do środka.
Wewnątrz również przeważały błękity oraz fiolety z niewielkimi dodatkami srebra, różu i zieleni.
Podłogę wyłożono mozaiką z gładkich kamieni, na ścianach wisiały srebrne kinkiety z granatowymi świecami oświetlającymi galerię obrazów przedstawiających jakieś mroczne postaci. Ze środka holu pięły się w górę kamienne schody zabezpieczone rzeźbionymi balustradami. Tu i ówdzie porozstawiano ciężkie rzeźby . Każda z nich wyglądała jak postać z bajki. Były tam jednorożce, nietoperze , węże ze smoczymi głowami oraz figury skrzydlatych ludzi, w najmniejszym stopniu nie przypominających aniołów.
Dziewczynki chłonęły ten niezwykły widok zachwycone i przestraszone jednocześnie.
ich przewodnik stal obok zadowolony z wrażenia jakie wywarła na gościach jego rezydencja.
Nagle z delikatnym skrzypieniem otworzyły się jedne z rzeźbionych w granatowym drewnie drzwi i stanęła w nich jakaś smukła postać.
Dziewczynki drgnęły gwałtownie cofając się o krok w stronę drzwi.
- Przedstawiam wam moją drogą matkę , Lucynię - odezwał się Lucjusz.
- Mamo , oto dziewczynki, które wybawią nas z kłopotów.
Lucynia, równie sina jak jej syn, była w przeciwieństwie do niego zdecydowanie piękna. Miała szczupłą, szlachetną twarz. Zielonkawo- szare, jak u Olgi oczy spoglądały łagodnie spod długich , czarnych rzęs. Włosy też miała czarne i długie, lśniącą fala opadające na ramiona. Ubrana w powłóczystą, czarną suknię wyglądała bardzo dostojnie. Szare , skórzaste skrzydła złożyła elegancko na plecach.
Wyciągnęła w stronę gości szczupłą dłoń, pomalowane na srebrno paznokcie błysnęły jak klejnoty.
Witam i zapraszam na skromny poczęstunek - odezwała się śpiewnym głosem.
- Dzień dobry, albo raczej dobry wieczór - Małgosia pierwsza zdobyła się na odwagę podając rękę pięknej pani domu.
-Bardzo nam miło ale wydaje mi się, że bierze nas pani za kogoś innego. Jeśli dobrze zrozumiałam, oczekujecie od nas pomocy , a my zjawiłyśmy się tutaj nie po to aby komuś pomagać, lecz żeby uzyskać pomoc w odczarowaniu naszych rodziców.
Lucynia uśmiechnęła się, ukazując na chwilę białe kły.
- Ależ oczywiście kochanie, że wam pomożemy, a wy w zamian pomożecie nam. Obie sprawy ściśle się ze sobą łączą. - A teraz proszę, chodźcie za mną.
Gospodyni odwróciła się szeleszcząc delikatnie skrzydłami i poprowadziła dziewczynki oraz depczącego im po piętach Lucjusza do wielkiej jadalni wskazując im miejsca przy stole. Sala jadalna była tak wysoka, że mimo iż z sufitu zwieszał się olbrzymi, rubinowy żyrandol rozsiewający wokół blask niezliczonej ilości świec, cala góra pomieszczenia oraz odległe kąty tonęły w mroku. Kamienna, mozaikowa podłoga przypominała tę w holu. Ściany pokrywała wytłaczana, smaragdowo - fioletowa materia, na niej , z dużym wyczuciem dobrego smaku porozwieszano obrazy w srebrnych ramach przedstawiające piękne lecz ponure krajobrazy. Wielki , wspierający się na rzeźbionych w drewnie smoczych łapach stół przykryto granatowym obrusem haftowanym w srebrne gwiazdki. Zastawa też była srebrna, a przed każdym nakryciem stał kielich ze szmaragdowego kryształu.
Przy stole siedziała stara, skrzydlata kobieta odziana w suknię podobną do tej, którą nosiła Lucynia. Jej sina , okolona gęstymi, siwymi włosami twarz była dokładnym odwzorowaniem twarzy Lucjusza. Z pewnością nie dorównywała urodą Lucynii.
- Dzień dobry pani - przywitały się dziewczynki zajmując wskazane im miejsca.
Starsza kobieta przyłożyła do ucha srebrną trąbkę.
- Co mówicie, kochaniutkie ?
- Babciu , to nasi goście - wyjaśnił głośno Lucjusz - Joanna , Małgosia, Anetka i Krysia - przedstawił każdą z nich.
- To moja ukochana babcia, matka mojego ojca - zakończył prezentację.
- Witajcie skarbeńki - babcia rozciągnęła w uśmiechu wąskie usta ukazując nadspodziewanie okazałe i ostre kły..
- Częstujcie się, czym chata bogata - zachęciła Lucynia pstrykając palcami.
Na pustych do tej pory , srebrnych półmiskach pojawiły się różne potrawy.
Lucjusz sięgnął po pierwszy z brzegu podsuwając go uprzejmie siedzącej obok Krysi. - Co to jest ? - wrzasnęła Krysia patrząc z niesmakiem na serwowaną potrawę , konsystencją i kształtem przypominającą kupę gnijących wodorostów.
Babcia gwałtownie odsunęła od ucha swoją srebrną trąbkę.
- Z tobą chętnie porozmawiam, dziecinko - uśmiechnęła się do Krysi . Podobasz mi się , nie szepczesz tak jak inni. Przez to szeptanie wydaje mi się, że wszyscy coś przede mną ukrywają.
- A ta potrawa to tradycyjne spagetti vampirese, jeśli polejesz je sosem z przygłupków na pewno będzie ci smakowało -.
Dziewczynki nie chcąc sprawić swoim gospodarzom przykrości, nałożyły na swoje talerze po łyżce zielonkawej brei, którą polały niebieskawym sosem zaczerpniętym filigranową, drogocenną chochelką z kryształowej sosjerki.
Potrawa , mimo iż nie wyglądała zbyt apetycznie okazała się bardzo smaczna.
Przez chwilę słychać było tylko szczękanie sztućców.
Nagle Anetka z głośnym okrzykiem podciągnęła nogi na krzesło.
- Coś przebiegło po mojej stopie - wyszeptała dygocząc na całym ciele.
Zaintrygowane dziewczynki zerknęły pod stół i idąc za jej przykładem szybko podciągnęły nogi.
Po kamiennej posadzce biegało mnóstwo ogromnych szmaragdowo - niebieskich , włochatych pająków. Kiedy zatrzymywały się w miejscu, stawały się zupełnie niewidoczne na tle wykładanej mozaiką podłogi.
- Nie boicie się chyba przylepków ? - Lucjusz wyglądał jak gdyby za chwilę miał wybuchnąć śmiechem. - Nie są groźne. Wiedzą, że zaraz będzie deser i przyszły po pestki z arnali.
- Co to są arnale ? - zapytała, odzyskując rezon Joanna.
- Masz je przed sobą - Lucynia wskazała na rzeźbioną, kamienną paterę, po brzegi wypełnioną połyskującymi gronami owoców, znanych dziewczynkom z plantacji, którą mijały w drodze do zamku.
- Są pyszne. Częstujcie się , a pestki możecie rzucać pod stół. Przylepki wszystko pozbierają.
Małgosia wzięła kiść owoców, włożyła do ust. jedną opalizującą kulkę i uśmiechnęła się błogo.
- Smakują trochę jak winogrona i melony , są znakomite - oznajmiła.
Ośmielone dzieci jadły owoce rzucając pod stół małe, przypominające ametysty pestki.
Zwinne pająki chwytały je w locie i zjadały w okamgnieniu.
Joasia odważyła się nawet pogłaskać jednego z nich, a wdzięczny, puszysty przylepek natychmiast przylgnął do jej dłoni. Przestraszona, szybko cofnęła rękę. Stworzonko odskoczyło i znieruchomiało ukryte za stołową nogą, ostrożnie zerkając małymi, błyszczącymi oczkami.
- Trzeba postępować z nimi bardzo łagodnie - wyjaśniła Lucynia. Uwielbiają się przytulać, ale są bardzo nieśmiałe i pod wpływem stresu mogą nawet wyłysieć.
- Przepraszam, nie chciałam go skrzywdzić - zawstydzona swoim zachowaniem Joanna po raz kolejny wyciągnęła w stronę przerażonego przylepka ułożone na otwartej dłoni pestki arnali.
Ośmielone zwierzątko podeszło z wahaniem, przyjęło poczęstunek i po raz wtóry ufnie przylgnęło do jej ręki.
Tym razem Joanna nie cofnęła się. Podniosła przylepka i posadziła go sobie na kolanach głaszcząc miękkie futerko. Przylepek przeciągnął się i ułożył wygodnie w fałdach jej bluzy. Miał około 30 centymetrów długości. Bardzo okazały pająk.
- Chyba cię polubił ale ja nie mam zamiaru zaprzyjaźniać się z tymi stworzeniami - zastrzegła Anetka obserwując poczynania koleżanki.
Lucynia klasnęła w dłonie . Ze stołu znikły puste naczynia, a w zamian za to pojawił się dzban z kutego srebra, z którego Lucjusz rozlał do szmaragdowych kielichów krwisto - czerwony napój. Pozostałe na podłodze przylepki rozbiegły się po kątach.
- Dziękujemy za pyszną kolacje. Było nam bardzo miło ale musimy już wracać do domu - zwróciła się do gospodarzy Małgosia. Czy ktoś mógłby nam powiedzieć jak odczarować naszych rodziców ?
- Wasi rodzice zostaną odczarowani kiedy wypełnicie swoje zadanie i uratujecie nasz świat od zagłady - wyjaśniła piękna Lucynia . Grozi nam wszystkim wielkie niebezpieczeństwo. Jeżeli nie zniszczycie trucizny, którą zatrute zostało Przeklęte Źródło, cale nasze plemię zginie lub będziemy musieli się podporządkować władzy złych, co i dla was, ludzi będzie bardzo niebezpieczne. Źli, którzy chcą przywrócić dawne zwyczaje, zatruli najważniejsze źródło w naszej krainie, po to aby, chcąc nas zmusić do uległości, zniszczyć wszystkie nasze uprawy. Tylko wy możecie się temu przeciwstawić sprowadzając promień słońca i odtruwając źródło.
Kiedy wykonacie swoje zadanie nasza kraina będzie uratowana, a wy nabierzecie czystej źródlanej wody i pokropicie nią swoich rodziców. Wtedy się obudzą.
- Ale dlaczego właśnie my ? -zapytała Anetka. Czy ktoś inny nie mógłby tego zrobić ?
- Niestety to niemożliwe - Lucynia potrząsnęła przecząco głową. Długie włosy zalśniły czarnym blaskiem.
- To właśnie wy macie właściwą magiczną moc, a błękitne oko Joanny pozwala jej rozumieć mowę lumów. Właśnie one , w odpowiednim momencie powiedzą wam jak sprowadzić słoneczny promień.
- Więc może my wróciłybyśmy do domu, a Joasia sama sprowadziłaby ten promień, jeśli to konieczne - zaproponowała Krysia.
- Jak już mówiłam, każda z was posiada magiczną moc, ale jedynie łącząc siły zdołacie odwrócić zło.
- No, ale dlaczego nikt z was nie może sprowadzić tego promienia, i kim wy w ogóle jesteście ? -nie dawała za wygraną Anetka. Nie rozumiem po co wciągacie nas w to wszystko.
- Nie mamy innego wyjścia. Rzucając czar na waszych rodziców zmusiliśmy was do przyjścia tutaj, bo sami nie damy sobie rady . Światło słoneczne nas zabija. Jesteśmy wampirami.
Słysząc to wyznanie dziewczynki aż podskoczyły na krzesłach. Teraz przeraziły się na prawdę.
Widząc ich reakcję Lucjusz wykrzywił twarz w uspokajającym uśmiechu. Wywołało to odwrotną do oczekiwanej reakcję, ponieważ uśmiechając się, odsłonił równocześnie ostre kły
Anetka poczuła znajome skurcze żołądka, Krysia chciała krzyknąć ale, chyba po raz pierwszy w życiu głos odmówił jej posłuszeństwa, Małgosia zaczęła szczękać zębami, a Joasia trzęsła się tak mocno, że obudziła przylepka, który, zdezorientowany, zaczął nerwowo przebierać łapkami, a co gorsza zgubił trzy niebieskie włoski.
- Nie bójcie się - Lucynia starała się uspokoić gości. Wiele lat temu wszyscy przeszliśmy na wegetarianizm . Nie zrobimy wam krzywdy. Tylko złe wampiry z rodu Helmonlów nadal są żądne ludzkiej krwi. To właśnie one chcą zniszczyć naszą ziemię by nie rodziła owoców . Jeśli tak się stanie będziemy musieli znowu zacząć pić ludzką krew lub zginiemy z głodu.
- Picie czyjejś krwi to ohyda - wrzasnęła odzyskanym głosem Krysia. Może teraz jesteście wegetarianami ale kiedyś zabijaliście ludzi. Potwory!.
Milcząca podczas kolacji wampirza babcia groźnie zmarszczyła brwi.
- A wy , ludzie , uważacie się za lepszych- wysyczała przez zaciśnięte zęby. Jej twarz pobladła, na czoło wystąpiły kropelki potu.
- Nazywasz nas potworami - żółte oczy utkwiła w nieszczęsnej Krysi. Przypomnij sobie co jadłaś dziś na śniadanie. Odpowiadaj kiedy pytam!
- Bułkę z szynką - odpowiedziała cicho dziewczynka kuląc się na krześle.
- Nie jesteś już małym dzieckiem, doskonale wiesz skąd się bierze szynkę, kiełbaskę i inne przysmaki, którymi obżeracie się codziennie bez umiaru.
Hodujecie zwierzęta, często w straszliwych warunkach i zabijacie je bestialsko tylko dla przyjemności zjedzenia kawałka mięsa, lub też dla zabawy urządzacie polowania. Nie przyjmujecie do wiadomości, ze te niewinne stworzenia, tak samo jak wy odczuwają strach radość i cierpienie. Nie są od was gorsze pod żadnym względem. Przeciwnie, są dużo lepsze , nie ma w nich podłości i obłudy.
- My też jesteśmy od was lepsi , bo nawet w czasach, kiedy żywiliśmy się ludzką krwią nie narażaliśmy nikogo na zbędne cierpienia . W kłach każdego wampira są zbiorniczki z eliksirem usypiającym. W momencie ugryzienia ofiara zasypiała i nie czuła już bólu . Mogę wam powiedzieć ,że tym właśnie eliksirem, mój wnuk Lucjusz zatruł pomarańcze by uśpić waszych rodziców i sprowadzić was tutaj.
-Wracając do tematu - staruszka drżącą ręką odgarnęła z czoła kosmyk włosów- mimo, że uśmiercaliśmy ludzi w tak łagodny sposób , było nam ich żal i kiedy tylko znaleźliśmy naszą Krainę gdzie rosną rośliny mogące nam zastąpić poprzednie pożywienie dokonaliśmy wyboru i przestaliśmy zabijać. Wy zawsze mogliście wybierać, a mimo to ciągle mordujecie.
-Jak już wiecie - mówiła dalej, stukając o blat stołu srebrną trąbką- niektórzy pragną by nasze plemię powróciło do dawnych zwyczajów. Jednak większość się temu sprzeciwia i z wasza pomocą czy też bez , będziemy walczyć przeciwko złu.
- Czy teraz któraś z was będzie miała czelność, patrząc prosto w oczy nazwać mnie potworem !?
Podniosła kielich i wypiła łyk rubinowego napoju.
Dzieci siedziały ze spuszczonymi głowami. Czuły się okropnie, zwłaszcza, że nie mogły odmówić starszej pani racji .
- Już dobrze, mamo. Nie denerwuj się - Lucynia czule pogładziła pomarszczoną rękę staruszki.
- Ona jest jeszcze bardzo młoda - skinęła głową w stronę skruszonej Krysi. Nie zdawała sobie sprawy z tego co powiedziała.
- W porządku, przepraszam - stara wampirzyca uśmiechnęła się z przymusem.
- Jestem zmęczona, pójdę się położyć - dodała chowając do rękawa nieodłączną trąbkę.
- Dobranoc wszystkim - pożegnała zgromadzone przy stole towarzystwo i wyszła z jadalni.
- Dobranoc pani - szepnęła cicho Małgosia.
- Wy też idźcie się położyć - Lucynia wstała od stołu. Jutro dowiecie się co robić dalej. Lucjusz zaprowadzi was do sypialni. Przygotowałam świeżą pościel. Śpijcie dobrze.
- Aha , nie martwcie się o rodziców, są dobrze strzeżeni, nic im się nie stanie - to mówiąc wyszła w ślad za teściową.
Lucjusz zeskoczył z wysokiego krzesła dając dziewczynkom znak, by poszły za nim.
Joanna przez chwilę zastanawiała się co zrobić ze śpiącym słodko przylepkiem. Po krótkim namyśle postanowiła go zabrać ze sobą do sypialni bo żal jej było go budzić. Polubiła go nawet i nie odczuwała już lęku na widok ośmiu poruszających się , kosmatych łapek.
Z jadalni weszli do głównego holu i wspięli się po szerokich schodach mijając po drodze rzeźbione wizerunki dziwacznych postaci. Weszli na piętro i przemierzyli długi, wyłożony miękkim chodnikiem korytarz. Na jego końcu dostrzec można było małe, kręte schodki. Pokonawszy je stanęli na niewielkim podeście przed drzwiami z różowego drewna, które pchnięte przez Lucjusza otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- A oto i wasza sypialnia - powiedział przepuszczając dziewczynki przodem.
- Jeżeli będziecie czegoś potrzebowały, zadzwońcie - dodał wskazując haftowaną taśmę zawieszonego na ścianie dzwonka.
Dzieci stanęły w progu w zachwycie patrząc na swoją nową siedzibę.
Sypialnię urządzono w odcieniach różu i fioletu. Podłogę pokrywał puszysty, liliowy dywan. Cztery rzeźbione w różowym drewnie łóżka zaścielono delikatnie opalizująca pościelą. Z tego samego rzeźbionego drewna wykonano komody , toaletki z kryształowymi lustrami i wyściełane fioletowym aksamitem krzesełka na krzywych nóżkach. Na ścianach wisiały obrazy w srebrnych ramach.
Całość oświetlały dziesiątki blado - różowych świec umieszczonych w kryształowych świecznikach.
- Tu jest pięknie ! - westchnęła Aneta. Właśnie zobaczyła pokój swoich marzeń.
Luś uśmiechnął się zadowolony.
- W komodach znajdziecie koszule nocne, a na toaletkach stoją odpowiednie dla panienek w waszym wieku kosmetyki.
- To wy nie sypiacie w trumnach ? -zapytała ciekawska Krysia.
- Trumny to przeżytek - odpowiedział gospodarz. Kiedyś, zanim odkryliśmy wejście do naszej Krainy i musieliśmy chronić się przed zabójczym dla nas światłem słonecznym, trumny były w powszechnym użytku ale teraz możemy spać w wygodnych łóżkach.
- Macie piękny dom, prawie pałac i mieszkacie tu tylko we trójkę ? - koniecznie chciała wiedzieć Małgosia.
- Skądże znowu - wyjaśnił cierpliwie Luś - zwykle mieszkają tu z nami mój dziadek, ojciec i pięciu moich braci. Często przyjmowaliśmy gości. Niestety , w tych ciężkich czasach wszyscy dorośli mężczyźni przebywają w Wielkim Zamku obmyślając alternatywne plany ratowania naszej krainy przed zalaniem wodami Przeklętego Żródła.
- A teraz żegnam was. Musicie się dobrze wyspać bo jutro czeka was ciężki dzień. Łazienka jest za tamtymi drzwiami - wskazał na przeciwległą ścianę, od której odcinał się delikatnie ciemno - różowy prostokąt. Znajdziecie tam wszystkie potrzebne przybory toaletowe.
W tym momencie pościel na jednym z łóżek poruszyła się i spod kołdry wychynął obrzydliwy łeb jakiegoś stworzenia.
Dziewczynki, nie wiadomo po raz który w dniu dzisiejszym krzyknęły przestraszone.
-Brzyd, co ty tutaj robisz, nie wolno! - skarcił potwora Lucjusz.
Pokryte łuską stworzenie zeskoczyło niezgrabnie na dywan i stanęło przed swoim panem kuląc spiczaste uszy.
Przypominało trochę wielką , czarną jaszczurkę na krótkich, psich łapach. Łeb miało płaski, zielonkawo połyskujące ślepia i jaszczurczy, lekko się poruszający ogon.
- Nie bójcie się - Lucjusz znowu musiał uspokajać swoich gości. Nie zrobi wam krzywdy. Musiał się tu zakraść podczas ścielenia łóżek. Uwielbia spać w świeżej pościeli.
- Brzydziu, przywitaj się grzecznie - polecił.
Ogon potwora zaczął się poruszać w zawrotnym tempie, stworzenie podbiegło do stłoczonych pod drzwiami dziewczynek i stanęło na tylnych łapach opierając się o zastygłą w bez ruchu Małgosię . Liznęło ją po twarzy czerwonym ozorem. Tak samo przywitało się z usiłującą wepchnąć przylepka do kieszeni Joasią , Krysią i Anetką, po czym otarło się o nogi Lusia i zwinęło w kłębek przed marmurowym kominkiem.
- Czy mogę go tu zostawić ?- zapytał Luś. Jest bardzo towarzyski, a teraz rzadko miewamy gości.
- Oczywiście - zgodziła się bez przekonania Małgosia.
- Świetnie - ucieszył się Lucjusz
-A o przylepka się nie martw - dodał patrząc na tulącą nowego przyjaciela Joannę. Brzyd jest dobrze wychowany, nigdy nie krzywdzi małych stworzeń . Atakuje tylko wrogów. Śpijcie dobrze.
To powiedziawszy zamknął za sobą skrzypiące, różowe drzwi.
-No , nieźle - odezwała się Krysia. mamy spędzić noc w pałacu wampirów , w jednym pokoju z potworem. Nie podoba mi się to wcale.
Joanna wzruszyła ramionami i delikatnie ułożyła swojego pająka na poduszce najbliżej stojącego łóżka. Zrobiwszy to , podeszła do leżącego Brzyda , kucnęła obok i uśmiechając się wyciągnęła do niego rękę .
Brzyd w oka mgnieniu przewrócił się na plecy by machając jaszczurczym ogonem pokazać sinawy brzuszek.
Joanna bez wahania poskrobała go pod pachą.
Brzyd ucieszył się jeszcze bardziej i wywalił w uśmiechu czerwony jęzor ukazując rząd ostrych jak brzytwa zębów. Mimo to nie wyglądał groźnie, zachowując się jak rozbawiony szczeniak co napawało pewnym optymizmem i pozwalało mieć nadzieję, że jest przyjacielsko nastawiony.
Małgosia przykucnęła obok siostry i połaskotała potworka po wydętym podgardlu. Sprawiło mu to wyraźną przyjemność. Nie było czego się bać więc i Krysia dołączyła do koleżanek.
Natomiast Anetka, zwykle dość nieufna, szerokim łukiem ominęła zalegającą przed kominkiem rozbawioną grupę i otworzywszy drzwi do łazienki stanęła zdumiona na progu.
Zachwyciła się po raz drugi w ciągu kilku minut.
Łazienka wyglądała jak wnętrze różowej muszli. Wszystko błyszczało jak masa perłowa, centralne miejsce zajmowała wanna w kształcie olbrzymiej sercówki, a na jej obrzeżu stały dziesiątki kryształowych pojemników wypełnionych solami zapachowymi, szamponami i małymi mydełkami w kształcie nietoperzy.
Na mniejszej sercówce - umywalce ustawiono cztery srebrne, wysadzane perłami kubeczki z nowymi szczoteczkami do zębów i białą pastą w przezroczystej tubie.
- Chodźcie to zobaczyć - krzyknęła odrywając się na chwile od wspaniałego widoku.
Dziewczynki, zostawiwszy nowego przyjaciela przed kominkiem, weszły do łazienki.
Zachwycone, postanowiły nie zwlekać z kąpielą.
Małgosia odkręciła srebrny kran i wsypała do wody upajająco pachnące kryształki soli kąpielowej.
Jako, że żadna nie chciała czekać, a wanna okazała się wystarczająco duża, wszystkie razem wskoczyły do wody i zanurzyły się po szyje w wonnej pianie.
Siedziały tak długo, rozkoszując się przyjemnym ciepłem szmaragdowej wody aż zrobiły się senne.
Wyszły więc z wanny, wytarły się miękkimi, aksamitnymi ręcznikami, ubrały jedwabne koszule nocne i w końcu wsunęły się w miękką pościel.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pogasły wszystkie świece, a ciemność rozjaśniał tylko płonący na kominku ogień.
Brzyd mlasnął przez sen i zwinął się ciaśniej w kłębek.
Joanna bojąc się przygnieść przylepka przesunęła go na koniec poduszki i pomyślała ,ze powinna mu nadać jakieś imię. Pająk przez sen wrócił na dawne miejsce i przylgnął ciasno do jej policzka.
Po chwili Małgosia, Joasia i Krysia zapadły w zdrowy, pokrzepiający sen.
Tylko nieufna Anetka wzięła z szafki nocnej leżącą tam książkę postanowiwszy czuwać cała noc nad bezpieczeństwem śpiących beztrosko dziewczynek.
Natychmiast zapaliły się świece w świeczniku stojącym obok jej łóżka.
Anetka ucieszyła się , przy świetle mogła poczytać , a w ten sposób nie zaśnie. i bardzo dobrze. Nigdy nie wiadomo jakie niebezpieczeństwa mogą czyhać na śpiące w obcym domu dzieci.
Otworzyła obciągniętą białą skórą, wysadzaną szmaragdami okładkę trzymanej w ręce książki i przeczytała tytuł „ Jak unikać niebezpieczeństw i chronić przed nimi innych nie narażając na szwank własnego zdrowia oraz reputacji”- najnowszy poradnik dla rozsądnych i schludnych dziewczynek, które sytuacja życiowa zmusiła do wzięcia odpowiedzialności za pakujące się w kłopoty dziewczynki nierozsądne i mniej schludne”.
- To coś dla mnie - zdążyła pomyśleć Anetka zapadając w głęboki sen.
  • 0
algaem

#13 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 08 marzec 2006 - 10:41

11 LWIARONiE


Następnego dnia Joanna obudziła się pierwsza. Coś łaskotało ją w nos .
Otworzyła oczy zastanawiając się gdzie się znajduje. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że spędziła noc w zamku wampirów.
Znowu poczuła łaskotanie, tym razem coś otarło się o jej policzek. Kątem oka dostrzegła na poduszce, obok swojej twarzy niebieski kształt. Przylepek też już się obudził i zerkał na nią bystrymi oczkami bardzo, jak się wydawało zadowolony.
- Nie mam pojęcia czy jesteś chłopcem czy dziewczynką więc nazwę cię Zozo - szepnęła z uśmiechem Joanna.
- Cześć Zozo.
Stworzonko, jak gdyby rozumiejąc, że właśnie przestało być anonimowym pająkiem, podskoczyło trzy razy i przytuliło się do szyi Joanny.
W tej chwili zadzwonił srebrny dzwonek nad drzwiami.
Pozostałe dziewczynki otworzyły zaspane oczy i przez jakiś czas leżały w bezruchu usiłując zrozumieć jak trafiły do obcej, różowej sypialni.
Widząc ,że nikt już nie śpi, Brzyd opuścił swoje miejsce przed wygasłym kominkiem, machnął ogonem i wskoczywszy na łóżko Małgosi polizał ją po twarzy.
- Myślałam, że to wszystko mi się śniło - Krzyknęła Krysia. Nie wiem co prawda która może być godzina ale lepiej wstańmy i ubierzmy się zanim ktoś po nas przyjdzie.
Nie zwlekając dłużej dzieci wyskoczyły z łóżek i stłoczyły się w perłowej łazience.
Wymyte i uczesane wróciły do pokoju.
Jakimś cudem łóżka już były zaścielone, a na haftowanych srebrną nitką , różowych narzutach leżały złożone w kostkę nowe ubrania, świeża bielizna i niewielkie plecaczki.
Obok czyjaś ręka umieściła woreczki z lumami oraz czarodziejską gazetę.
- To nie moje ciuchy. Nigdy tego nie włożę - zbuntowała się Krysia rozkładając powłóczystą szatę, podobną do tych, które nosiły Lucynia oraz jej teściowa i patrząc krzywo na wysokie, sznurowane buty stojące obok jej łóżka.
Wszystkie ubrania były szare.
- Nie marudź tylko się ubieraj. i tak nie masz innego wyboru , chyba że wolisz chodzić w nocnej koszuli - powiedziała Małgosia, która zdążyła już włożyć długą suknię i właśnie skupiła się na sznurowaniu wyjątkowo wygodnych butów.
Ubrane stanęły pośrodku pokoju nie wiedząc co począć dalej. Brzyd łasił się im do nóg, a do ramienia Joasi przykleił się wierny Zozo.
- 1 co teraz ? Schodzimy na dół czekamy aż ktoś po nas przyjdzie ? - niecierpliwiła się Krysia.
W odpowiedzi na pytanie, rozległo się ciche pukanie do drzwi i do pokoju wkroczył ubrany w czarny garniturek Luś.
- Umarł ktoś ? - wystraszyła się Joanna patrzą podejrzliwie na jego żałobne wdzianko.
Sina twarz Lucjusza lekko poczerwieniała .
- Po prostu chciałem być elegancki - mruknął zawstydzony.
- Wyglądasz na prawdę szałowo - uratowała sytuację Małgosia.
Luś rozpromienił się cały posyłając jej wdzięczny uśmiech.
- Zapraszam na śniadanie - powiedział. Weźcie ze sobą plecaki, zaraz po śniadaniu ruszamy w drogę.
- Później wszystko wam wyjaśnię - dodał uprzedzając jakiekolwiek pytania.
Dziewczynki pozbierały zadziwiająco lekkie plecaczki włożywszy do nich uprzednio woreczki z lumami. Małgosia schowała też gazetę.
Anetka ukradkiem wsunęła do swojego plecaka białą, wysadzaną szmaragdami książkę. Tak na wszelki wypadek.
Zeszli po kręconych schodkach, przemierzyli korytarz, później pokonali duże schody i poprzedzani przez podskakującego radośnie Brzyda, weszli do jadalni
Na stole stało pięć talerzy z parującą, niebieską zupą. Nie wyglądała zachęcająco ale tak pięknie pachniała, że dziewczynki od razu poczuły głód.
- Siadajcie, proszę - Luś szerokim gestem wskazał puste krzesła. - Mama i babcia nie będą nam towarzyszyć. Są bardzo zajęte zbieraniem owoców rubinowca na konfitury. Owoce rubinowca dojrzewają tylko jeden raz w roku podczas nocy, a niedługo po rozjaśnieniu nieba opadają i znikają. Trzeba się bardzo spieszyć, żeby nazbierać jak najwięcej.
- Dziewczynki usiadły i zanurzyły w zupie srebrne łyżki. Potrawa była wyśmienita i bardzo pożywna.
Joanna posadziła przylepka na stole obok talerza, a ten , chętnie korzystając z zaproszenia wysunął z pyszczka coś w rodzaju ruchliwej trąbki zasysał zupę z wdzięcznością spoglądając na swoja dobrodziejkę.
Po śniadaniu Lucjusz poprosił dziewczyny o wyjście przed dom.
Małgosia , Anetka i Krysia pozbierały więc swoje plecaki i nie ociągając się opuściły jadalnię.
Joanna pogłaskała miękkie futerko przylepka.
- Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy, mój kochany Zozo -szepnęła zasmucona.
Zarzuciła na ramię szary plecak, ostatni raz rzuciła okiem na jadalnię i dołączyła do zgromadzonych na schodach wejściowych Lucjusza , Małgosi, Anetki i Krysi.
Oczom zaskoczonych dziewczynek ukazał się niezwykły widok.
Na podjeździe stały cztery dziwne , zielonkawe stworzenia. ich szlachetne , kołyszące się na smukłych szyjach głowy przypominały końskie łby. Natomiast reszta ciała oraz łapy wyglądały jak gdyby należały do jakichś olbrzymich drapieżników z gatunku kotów. Długie , końskie grzywy i ogony zwierząt zwisały prawie do ziemi, a potężne pazury zgrzytały po szmaragdowo - zielonych kamieniach dziedzińca.
Bajkowe stwory stały spokojnie skubiąc czarne róże z klombu.
-Oto wasze wierzchowce - poinformował Luś wskazując na dziwaczne monstra.
- Jak powiedziałeś ? - Anetka nie dowierzała własnym uszom. Wierzchowce ? !
- Owszem - Lucjusz wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. Lwiaronie są bardzo szybkie i doskonale nadają się pod wierzch. My jeździmy na nich tylko dla rozrywki ponieważ potrafimy przemieszczać się z miejsca na miejsce za pomocą skrzydeł, a muszę wam powiedzieć, że jeśli chcemy, latamy bardzo szybko, ale w waszej sytuacji będą niezastąpione. Siedzi się na nich wygodnie jak na kanapie, prawie wcale nie trzęsą.
- Jeżeli sądzisz, że którakolwiek z nas zbliży się do tych potworów, nie mówiąc już o wsiadaniu na ich grzbiety, to grubo się mylisz - głos Anetki dygotał ze strachu i oburzenia. - Czuję się odpowiedzialna za moją siostrę i koleżanki i nie pozwolę żeby te bestie je pożarły. Natychmiast odprowadź nas do naszego domu, jestem pewna, że rodzice już dawno się obudzili, a teraz umierają z niepokoju o nas.
- A wy co robicie ? Wracajcie tu natychmiast, nieodpowiedzialne idiotki ! - krzyknęła widząc, że podczas gdy ona starała się ze wszystkich sił wymusić na Lucjuszu zwolnienie z obowiązku ratowania jakiegoś obcego, nieważnego kraju, Joanna, Małgosia oraz Krysia zeszły ze schodów i zbliżyły się do monstrualnych stworzeń.
Lwiaronie odwróciły swoje piękne łby patrząc na zbite w gromadkę dzieci pięknymi, łagodnymi oczyma.
Małgosia zerwała z klombu jedną z czarnych róż i wyciągnęła ja w stronę najbliżej stojącego zwierzęcia.
Anetka zamarła z przerażenia.
Lwiaroń delikatnie wyjął kwiat z jej ręki i zjadł, wdzięcznie wachlując długimi, srebrnymi rzęsami.
Idąc za przykładem Małgosi, Joanna i Krysia również zerwały z klombu róże. Dwa następne zwierzęta kocimi ruchami zbliżyły się do nich by przyjąć poczęstunek.
- Anetka, chodź do nas, one są piękne - krzyknęła rozpromieniona Krysia, jedną ręką gładząc jedwabistą grzywę swojego lwiaronia, drugą przyzywając siostrę.
- Nie mam zamiaru...- Anetka nie dokończyła swojej wypowiedzi ponieważ przerwał jej Lucjusz.
- Wierz mi, że wykonanie powierzonego wam zadania jest jedyną szansą na odczarowanie waszych rodziców. Nie istnieją inne możliwości.
Zrezygnowana Anetka z opuszczoną głową zeszła powoli ze schodów dołączając do swoich wciąż nie zjedzonych towarzyszek. Krysia podała jej czarną różę więc nie wahając się dłużej, podała ją czwartemu lwiaroniowi. Ten przyjął ją chętnie, a kiedy róża znikła w jego pysku przyklęknął patrząc na Anetkę wyczekująco. To samo zrobiły pozostałe zwierzęta.
- Wskakujcie im na grzbiety i ruszamy w drogę - ponaglił przyglądający się uważnie całej scenie Lucjusz sam wzbijając się w powietrze i z szumem skrzydeł kołując nad zamkiem.
- Ja będę prowadził - krzyknął szybując nad ścieżkę prowadzącą przez owocowy sad.
Dzieci wskoczyły na grzbiety dziwnych rumaków, które bez wahania podążyły w ślad za przewodnikiem.
Od strony zamku rozległo się przeraźliwe, żałosne wycie. To Brzyd żegnał swojego pana oraz miłych gości.
Lwiaronie okazały się świetnymi wierzchowcami. Nie trzeba było nimi kierować, same doskonale wiedziały dokąd iść. Poruszały się miękko i cicho na swoich kocich łapach. Czasem tylko ostry pazur zgrzytnął o kamień.
Dziewczynki siedziały na ich grzbietach na oklep trzymając się dla bezpieczeństwa jedwabistych grzyw.
Anetka podczas pierwszych minut jazdy odczuwała co prawda delikatne mdłości, jednak po jakimś czasie wszystko wróciło do normy.
W międzyczasie zeszli z porośniętej drzewami skały, nad którą górował szczyt zamku wampirów i wydostali się na otwartą przestrzeń po przeciwnej stronie góry.
Przed nimi rozciągały się niezmierzone, niebieskie łąki. Otwartą, ciągnącą się aż po horyzont przestrzeń przecinała rubinowa wstęga kamiennej drogi.
Joanna zwróciła uwagę na dziwne zjawisko. Szare, do tej pory ubrania dziewczynek oraz zielonkawe lwiaronie przybrały ciemno - czerwony odcień . Nawet z niewielkiej odległości podróżni byli prawie niewidoczni na tle rubinowej drogi.
- Lucjuszu, co się dzieje z kolorami ? - Krzyknęła w stronę szybującego po sinym niebie wampira.
- Zapomniałem wam o tym powiedzieć - Lucjusz obniżył trochę lot kołując tuż nad głowami zaciekawionych dziewczynek - Wasze ubrania i rumaki zawsze przybierają odcień otoczenia jeśli się jest poza domem. To pozwala uniknąć wielu niebezpieczeństw.
- Jakich niebezpieczeństw ? - zainteresowała się żywo Anetka.
- No, różnych niebezpiecznych niebezpieczeństw, a właściwie bezpiecznych niebezpieczeństw - Lucjusz wyraźnie zaplątał się w swoich wywodach
- A w ogóle, kto tu mówi o niebezpieczeństwach, jest bardzo bezpiecznie - kręcił coraz bardziej skonfundowany wampir.
-Ty sam wspomniałeś o unikaniu niebezpieczeństw - przypomniała Małgosia usiłując spojrzeć mu w oczy.
- Musiałem się przejęzyczyć, tak na prawdę miałem na myśli unikanie niespodzianek. Całkiem przyjemnych niespodzianek gdyby ktoś akurat nie miał na nie ochoty - dorzucił prędko czując na sobie badawczy wzrok czterech podróżniczek
- Natychmiast wytłumacz nam o co tutaj chodzi !- denerwowała się Anetka
- Właśnie, wytłumacz nam ! - poparła ją siostra - inaczej nigdzie nie jedziemy.
- Ahalla ! - krzyknął przeraźliwym głosem Lucjusz wzbijając się wyżej i prując powietrze lotem błyskawicy.
Usłyszawszy jego okrzyk , lwiaronie położyły po sobie uszy, wyciągnęły długie szyje i ruszyły galopem w ślad za znikającą w oddali sylwetka wampira.
Zaskoczone nagłą zmianą tempa jazdy dziewczyny, ledwo zdążyły mocniej uchwycić rozwiane grzywy rozpędzonych zwierząt i przytulić się do ich naprężonych karków w obawie przed upadkiem.
W szalonym pędzie mijali zmieniające się szybko okolice, a kolory sukien i sierść wierzchowców mieniły się jak w kalejdoskopie.
Przemknąwszy przez niebieskie łąki dotarli do uprawnych pól, przemierzyli winnice, przebiegali obok osiedli małych domków i paru zamków, okrążali jeziora, których wody połyskiwały jak brylanty.
Sine niebo zaczęło przybierać coraz ciemniejszy odcień. Dzieci domyśliły się, że zbliża się noc.
Jechali teraz przez skaliste pustkowie porośnięte lichą, czerwonawą roślinnością. Wreszcie lwiaronie zwolniły tempa, zatrzymały się na skraju ciemno - granatowego lasu, nad brzegiem kryształowo czystego strumienia i od razu zaczęły skubać porastające jego brzegi , srebrzyste kwiaty.
Dziewczynki zsunęły się z ich grzbietów i na drżących nogach stanęły u stóp wysokiego drzewa. Na jednej z jego gałęzi siedział Luś.
koniec podróży na dzisiaj. W plecakach znajdziecie wszystko co będzie wam potrzebne. Jutro przyleci birdak i wskaże wam dalszą drogę. Nie mogę dłużej wam towarzyszyć, do zobaczenia - wyrzucił z siebie jednym tchem i zanim którakolwiek z dziewczynek zdołało wykrztusić choćby jedno słowo, zerwał się do lotu by zniknąć na tle nieba, które tym czasem przybrało barwę ciemnego siniaka.
  • 0
algaem

#14 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 08 marzec 2006 - 13:03

No i... jak możesz przerywać w takim momencie??? :evil:
Tak się nie robi, naprawdę! Ja poproszę grzecznie o dalszy ciąg, co?
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#15 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 09 marzec 2006 - 09:38

Ewita,
mówisz i masz:)

12 BIWAK W KRAINIE


-Zostawił nas same, to nieprawdopodobna bezczelność - Anetka aż dławiła się z oburzenia - wstrętny, skrzydlaty, podstępny potwór.
- Porzucił nas na pastwę złego losu i dzikich bestii, które z pewnością pożrą nas w ciągu najbliższej godziny - zawyrokowała beztrosko Krysia.
- A propos pożerania, głodna jestem - westchnęła Małgosia gładząc się po zapadniętym brzuchu.
Tym czasem najedzone do syta kwiatami lwiaronie , napiły się czystej wody ze strumyka i przytulone jeden do drugiego ułożyły się do snu na dużej kępie czerwonawego mchu natychmiast, przybierając równie czerwony kolor.
- Co teraz zrobimy ? - Joanna także poczuła głód.
Ściemniało się coraz bardziej i zerwał się wiatr. Drzewa zaszumiały niepokojąco. Dziewczynki poczuły przebiegający im po plecach dreszcz strachu.
Pobliski las skąpany w resztkach sinawego światła wyglądał bardzo złowrogo.
Anetka pierwsza otrząsnęła się z przykrego wrażenia.
- Mam pomysł- powiedziała zanurzając rękę w plecaku i wyjmując z niego biały poradnik dla rozsądnych dziewczynek. Przejrzawszy spis treści odnalazła rozdział pod tytułem : „ jak zachowywać się powinna rozsądna i schludna dziewczynka zmuszona spędzić noc w niecodziennych okolicznościach. „
- Przeczytam wam co piszą w tej mądrej książce - oznajmiła skupionym wokół towarzyszkom niedoli.
„ Jeżeli kiedykolwiek w życiu będziesz musiała nocować w obcym miejscu, pamiętaj o następujących zasadach :
1. Nawet jeśli sytuacja , w której się znalazłaś jest wyjątkowo niesprzyjająca, nie zapomnij o dokładnym zmyciu makijażu.
2. Na twarz nałóż odżywczy krem przeciwzmarszczkowy z mielonych, wymieszanych z mleczkiem vibrozji pietruchów.
3. Koniecznie zmyj z paznokci jaskrawy lakier ( w razie potrzeby możesz zastąpić go jakimś spokojniejszym odcieniem )
4. Załóż jedwabną koszulę nocną ( koronki mile widziane )
5. Na stopy wciągnij grube, szorstkie skarpety ( uchronią cię przed złymi snami )
6. Włosy nawiń ...
- Wydaje mi się, ze mam lepszy pomysł - przerwała jej niecierpliwie Małgosia wyjmując z plecaka czarodziejską gazetę, która natychmiast otworzyła się na żółtej tym razem, siódmej stronie i przeczytała granatowy napis : „ Wyjmijcie z plecaków namioty, śpiwory i jedzenie. P.S. Birdak to beznogi ptak - przewodnik. Żywi się smugami cienia, w nocy odpoczywa w chmurach gdzie raz na dziesięć lat składa jedno jajo, z którego w sprzyjających okolicznościach wylęga się całkowicie ukształtowany młody birdak. Przewodnictwo ma we krwi, jest pod tym względem nieomylny i zawsze wie dokąd kogo poprowadzić „
Po chwili napis zbladł, a gazeta zamknęła się z cichym szelestem.
Joanna z niedowierzaniem spojrzała na swój lekki, niewielki plecaczek po czym zanurzyła w nim rękę i prawie natychmiast wyciągnęła ją z okrzykiem przestrachu.
- Co ci się stało ? - jednocześnie zapytały trzy pozostałe dziewczynki mimowolnie odsuwając się od krzyczącej i wymachującej gwałtownie rękami Joanny.W szybko zapadających ciemnościach dostrzegły przyczepioną do jej prawej dłoni, szmaragdowo - niebieską puszystą kulkę.
- Zozo, ale mnie wystraszyłeś ! Co ty tu robisz ? - krzyknęła trochę już ciszej Joanna rozpoznając w puszystej kulce swojego małego przyjaciela.
Pająk zeskoczył na ziemię, okręcił się parę razy wokół własnej osi i wskoczył jej na kolana. Gdyby miał ogon pewnie by nim machał.
- No to mamy dodatkowy kłopot - Anetka nigdy nie darzyła sympatia włochatego pupilka koleżanki.
Małgosia roześmiała się i bez wahania sięgnęła do swojego plecaka. Dłonią namacała coś miękkiego więc nie namyślając się długo pociągnęła mocno. Na ziemie wypadła kupka zmiętego, sinawego materiału. Przez jakiś czas nic się nie działo po czym kupka zaczęła rosnąc zmieniając się na oczach osłupiałych ze zdziwienia dziewczynek w sporych rozmiarów namiot. Teraz już wszystkie sięgnęły do swoich plecaków wyjmując z nich po kolei : materace, śpiwory , piżamy, szczotki do zębów, a nawet niski stoliczek, pełne jedzenia półmiski, talerzyki, kieliszki i pięcioramienny świecznik z płonącymi świecami.
To był prawie cud. Od razu poczuły się trochę mniej samotne i opuszczone. Zyskały pewność, że ktoś o nich myśli i czuwa nad nimi. To było bardzo pocieszające ponieważ mimo iż na ten temat nie rozmawiały, w momencie gdy Lucjusz zostawił je same na tym pustkowiu, poczuły się zdradzone i załadowane w butelkę, a to nie było mile.
Bez zwłoki wniosły więc do namiotu materace, a kiedy ustawiły po środku pięknie zastawiony stół oświetlając całość ciepłym blaskiem świec wydało im się, że znajdują się blisko własnego domu, że tylko na jedną noc rozbiły sobie dla zabawy namiot w straszyńskim ogródku. Małgosia odważyła się nawet zerwać bukiet świecących własnym światłem srebrnych kwiatów, dzięki którym brzeg strumienia był dobrze widoczny, a woda mieniła się jak posypana brokatem i przystroiła nimi stół.
Na dworze , w pewnej odległości od pięknie iluminowanego strumienia było bardzo ciemno. Na niewidocznym teraz niebie nie było gwiazd ani księżyca. Absolutne ciemności rozjaśniały jedynie świecące rośliny oraz bezszelestnie tnące powietrze fosforyzujące owady.
Anetka z uczuciem ulgi zamknęła wejście do namiotu odcinając się tym samym od wrogiego świata zewnętrznego.
- Ciekawe co dostałyśmy na kolację - zawołała Krysia , unosząc srebrną pokrywę wielkiego półmiska.
- Co tam znalazłaś ? - Małgosia wyciągnęła szyję ciekawie zerkając jej przez ramię.
- Spójrzcie jakie śliczne - zachwyciła się Joanna z błogim wyrazem twarzy wpatrując się w zawartość półmiska- a jak pięknie pachną.
Na kutym w srebrze półmisku pysznił się ułożony równiutko stos nadziewanych bułeczek. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że każda z nich zrobiona była z innego koloru, przezroczystego ciasta, przez które prześwitywały błyszczące nadzienia.
Niecierpliwa Krysia wyciągnęła rękę po pierwszą z brzegu, żółtą bułeczkę i już miała zatopić w niej zęby, kiedy jej własna siostra , z głośnym okrzykiem „ stój „ brutalnie sprzątnęła jej sprzed nosa apetycznie pachnące arcydzieło sztuki kulinarnej.
- Jesteś straszliwie nierozsądna. - skarciła zawiedzioną Krysię- Nie zdajesz sobie sprawy, że to może być zatrute ?
Małgosia z powątpiewaniem spojrzała na podejrzliwą koleżankę.
- No coś ty, przecież gdyby chcieli nas otruć lub w inny sposób pozbawic nas życia, mieli do tego okazję gdy gościłyśmy w ich zamku. Nikt by się o tym nie dowiedział.
- W każdym razie musimy się jakoś upewnić, że te biżuteryjne bułki nadają się do jedzenia - Anetka dla zasady postanowiła pozostać nieufną. - Aśka, daj no tutaj swojego pająka, on jest zdaje się wszystkożerny. Niech spróbuje tych bułeczek. Jeśli jemu nic się nie stanie, sądzę, że my również będziemy mogły je zjeść bez obaw.
Joanna obronnym gestem przygarnęła siedzącego jej na kolanach przylepka.
- Absolutnie się nie zgadzam - sapnęła oburzona. - Jestem w stu procentach pewna, że nikt nie zatruł naszego jedzenia ale stanowczo sprzeciwiam się dokonywaniu jakichkolwiek eksperymentów na Zozo. - To niehumanitarne - zakończyła, drapiąc ulubieńca po brzuszku.
- To co robimy ? Jestem strasznie głodna - wrzasnęła Krysia.
- Jeżeli nie chcesz ze mną współpracować, spróbuję znaleźć jakąś radę w mojej książce - zadecydowała Anetka rzucając Joannie nieprzychylne spojrzenie.
Postanowiła nie dawać za wygraną i za wszelką cenę chronić nierozsądne panienki przed popełnianiem brzemiennych w skutki błędów.
Wysupławszy z plecaka białą księgę odnalazła wydawałoby się adekwatną do sytuacji instrukcję :
-„ Jak dobrze wychowana, rozsądna dziewczynka zachować się powinna na proszonej kolacji „ - przeczytała.
- Słuchajcie uważnie - poleciła, surowo spoglądając na wygłodniałe nierozsądne dziewczynki, które oczyma pożerały aromatyczne, kuszące specjały.
„ Rozsądna i dobrze wychowana dziewczynka uczestnicząc w proszonej kolacji powinna zachowywać się następująco :
1. Usiąść grzecznie na wskazanym przez gospodarza miejscu ; plecy proste, nogi złączone w kostkach, łokcie przy sobie
2. Wypada skosztować każdej potrawy po odrobince, a przy pierwszej nadarzającej się okazji pochwalić kunszt kulinarny gospodarza nawet jeśli ogólnie wiadomo, że nie kiwnął on palcem w kuchni lub jeśli potrawy są wyjątkowo niesmaczne
3. Wskazana jest uprzejma konwersacja z najbliżej siedzącymi osobami ( uwaga ! nie mówimy z pełnymi ustami )
4.Nie bierzemy do ust. i nie przełykamy zbyt dużych kęsów
5. Usta delikatnie wycieramy serwetką
6. Pijemy małymi łykami ( siorbanie jest wykluczone )
7. Zabronione jest sięganie przez całą długość stołu po upatrzony smakołyk
8. Zbrodnią jest chowanie jedzenia do kieszeni i wynoszenie go do domu w celu nakarmienia młodszego rodzeństwa lub , co gorsza zwierząt domowych
9.jeżeli przychodzisz na przyjęcie w towarzystwie osoby, za którą czujesz się odpowiedzialna, obserwuj ją uważnie i jeśli zajdzie taka potrzeba, dyskretnie kopnij ją w kostkę co z pewnością przywróci ją do porządku
10. Po skończonym posiłku............
- Lepiej skończ czytać te bzdury i zjedz coś - przerwała jej znudzona Krysia wpychając do ust. kolejną, tym razem amarantową bułeczkę.
Skupiona na przyswajaniu książkowej wiedzy Anetka nie zwróciła uwagi na to, że inne dziewczynki w tym samym czasie, beztrosko trzebiły zawartość półmiska. Dzięki ich apetytom pozostało już tylko kilka niewielkich bułeczek w nieciekawych kolorach.
Postanowiwszy wrócić później do pasjonującej lektury wygłodniała Anetka , zapomniawszy na chwilę o ostrożności, siadła po turecku przy niskim stoliku krytycznym wzrokiem oceniając resztki kolacji.
- Były jakieś różowe ? - zapytała zawiedziona tym co dostrzegła na spustoszonym półmisku.
- Ja wzięłam ostatnią - z satysfakcją odpowiedziała Joanna, bezczelnie przełamując piękną bułeczkę i dzieląc się nią z zachwyconym Zozo. - Zostały jeszcze brązowa, zgniło - zielona i buraczkowa - dodała złośliwie - a muszę ci powiedzieć, że smakują adekwatnie do kolorów.
Anetkę korciło żeby powiedzieć coś brzydkiego ale postanowiła zachować się z godnością i zignorować chichoczące głupawo siostrę i koleżanki.
W milczeniu zjadła resztki kolacji. Nawet nie było to takie najgorsze. Jeśli się jest bardzo głodnym nie należy zbytnio wybrzydzać.
Po kolacji dziewczynki przebrały się w piżamy i ułożyły na materacach. Bez mycia. Jakoś żadna z nich nie miała ochoty wychodzić na zewnątrz by zaczerpnąć wody ze strumienia.
Świece w świeczniku pogasły. Zrobiło się przeraźliwie ciemno i cicho. Od czasu do czasu szumiały okoliczne drzewa, dwa albo trzy razy coś usiadło na dachu namiotu. Słychać wtedy było skrobanie drobnych łapek o materiał. Dziewczynki wolały się nie domyślać jakie nocne stwory żyją w tej dziwnej, obcej krainie.

Added after 17 hours 32 minutes:

13 LAS SORSERII


Potworne odgłosy będące połączeniem ryku lwa z końskim rżeniem wyrwały dziewczynki z ciężkiego, niespokojnego snu. Gwałtownie przebudzone usiadły na materacach. Serca biły im w piersiach jak oszalałe.
Słyszałyście ? - zachrypłym z emocji głosem zapytała Anetka.
- To potworne - odszepnęła Joanna tuląc do siebie nie do końca rozbudzonego Zozo.
- Zaraz coś nas pożre i będzie święty spokój - Krysia poprawiła zrolowany śpiwór . Podobnie jak inne dziewczynki nie spała zbyt dobrze tej nocy, czuła się zmęczona i zniechęcona więc postanowiła bez protestów pozwolić się zjeść ryczącej okropnie bestii.
Przerażona Małgosia, wbrew samej sobie i zdrowemu rozsądkowi uchyliła wejście do namiotu pragnąc spojrzeć niebezpieczeństwu prosto w oczy.
- Zgłupiałaś ! - syknęła Joanna widząc , że jej siostra zamiast wskoczyć z powrotem do śpiwora i przywarować w nadziei , ze rycząca bestia nie jest głodna i nie zainteresuje się czterema najprawdopodobniej niesmacznymi dziewczynkami, na oścież otworzyła szmaciane drzwi i wyszła na zewnątrz.
- Uspokójcie się - krzyknęła jeszcze nie zjedzona Małgosia - To tylko lwiaronie, właśnie się obudziły.
Zaufawszy jej zapewnieniu, ośmielone dzieci wyjrzały z namiotu. Cztery potężne stworzenia podniósłszy się ze swojego legowiska , przeciągały się jak koty, a od czasu do czasu wyciągały ku jaśniejącemu niebu długie szyje i potrząsając grzywami , porykiwały radośnie. Po chwili dostojnie podeszły do strumienia, napiły się wody i zaczęły skubać srebrne kwiaty.
- Jakoś udało mi się przyzwyczaić do ich wyglądu, nawet wydają mi się dość sympatyczne ale głosy mają niewyjściowe - mówiąc to Anetka, której serce nareszcieodzyskało swój zwykły, spokojny rytm zanurkowała w głąb namiotu w poszukiwaniu szczoteczki do zębów.
Woda w strumieniu była kryształowo czysta ale i bardzo zimna więc dziewczynki umyły się dość pobieżnie po czym szybko wróciły do namiotu gdzie zastały nakryty do śniadania stół. Stały na nim kryształowe talerzyki, szklaneczki wypełnione amarantowym napojem oraz srebrna patera, na której pyszniły się liliowe, oblewane różowym lukrem rogaliki.
Jak większość potraw , których dziewczynki miały okazję spróbować podczas pobytu w krainie wampirów, rogaliki oraz dziwaczny sok okazały się bardzo dobre chociaż trudno byłoby ich smak porównać z którymś z wcześniej im znanych.
Syte i ubrane w swoje podróżne suknie wyszły przed namiot w oczekiwaniu na zapowiedzianego przez Lucjusza przewodnika. Ledwo uszły parę kroków kierując się w stronę przeczesujących wspaniałe grzywy i ogony lwiaroni, namiot oraz cała jego zawartość zwinęły się kulki pomarszczonego materiału i same schowały się do plecaków.
- A wiecie, że to bardzo wygodne - zauważyła Małgosia - odnoszę wrażenie , że nikt w krainie wampirów nie musi sobie zawracać głowy sprzątaniem.
- Pamiętacie to codzienne ścielenie łóżek, zmywanie naczyń, składanie ubrań w kostkę i inne, wstrętne obowiązki- przypomniała Krysia jak gdyby od czasu gdy opuściły dom minęły lata, szarpiąc ametystowym grzebieniem splątane włosy, których najchętniej w ogóle by nie czesała gdyby nie fakt, że widziała pielęgnujące troskliwie swoje owłosienie lwiaronie, a nie chciała aby ktoś powiedział, że jest bardziej zaniedbana od zwierzęcia.
- Właściwie chętnie pościeliłabym jakieś łóżko, może nawet kilka - westchnęła smutno Joanna myśląc z tęsknotą o rodzicach i o własnym domu.
inne dziewczynki też posmutniały.
Wtem, na horyzoncie pojawił się jakiś srebrzysty kształt, przenikliwy świst wyrwał dzieci z zadumy. Kształt zbliżał się szybko zmieniając się w birdaka - oczekiwanego przewodnika. Ptak kołował na tle sinego nieba poświstując nagląco. Dzieci w mig zrozumiały jego wezwanie i pobiegły po swoje plecaki. Po drodze Małgosia podniósłszy
leżącą na różowym mchu gazetę usiłowała wepchnąć ją do rękawa swojej szaty. Gazeta jednak rozłożyła się w jej rękach. Siódma strona błysnęła czerwienią.
Małgosia odczytała zgniło - zielony napis : „ Musicie przejść przez las zanim zapadnie zmrok. Strzeżcie się sorserii.
P.S. - Sorseria - zielona czarownica leśna, bardzo złośliwa. Zdenerwowana może być groźna. Chętnie zamienia swoich wrogów w szlachetne kamienie by później zrobić z nich biżuterię. „
Małgosia poskładała gazetę, wcisnęła ją do szerokiego rękawa i idąc w ślady towarzyszek, wskoczyła na grzbiet klęczącego cierpliwie lwiaronia.
- Dziewczyny! - krzyknęła zwracając się do zniecierpliwionych jej opóźnieniem Joanny, Anetki i Krysi. - Musimy się bardzo spieszyć, w tym lesie mieszkają jakieś jędze, które, jeśli nie zdążymy go opuścić przed nocą przerobią nas na kolczyki.
- Cóż to za nowe rewelacje ? - zaniepokoiła się Anetka.
- Nie wiem dokładnie, gazeta się otworzyła i przeczytałam taką informację. Myślę, że nie możemy tego lekceważyć - odparła Małgosia chwytając mocno grzywę swojego lwiaronia.
Nie dając im chwili do namysłu birdak świsnął głośno i wleciał do lasu. Za nim ruszyły lwiaronie. Nie biegły szybko ponieważ las był dość gęsty, a jego podłoże zarośnięte jakimś bluszczem. Przenikające przez korony olbrzymich drzew światło miało zielonkawy kolor. Właściwie wszystko w tym lesie było zgniło - zielone ; wijący się po ziemi bluszcz, pnie drzew oraz ich liście.
Sierść lwiaroni oraz ubrania podróżniczek również zzieleniały, dostosowując się do otoczenia. Tylko srebrny birdak odcinał się od monotonnego tła.
W lesie panowała głucha cisza i kompletny bezruch. Nie dało się dostrzec żadnej żywej istoty ; najmniejszego owada czy ptaka. Zamiast balsamicznych, leśnych woni w powietrzu unosił się zapach zgnilizny, tym silniejszy im bardziej zagłębiali się między drzewa.
- Nie podoba mi się tutaj - szepnęła Joanna, jakby bojąc się zmącić ciszę. - Zozo się trzęsie i zaczął gubić włoski. To zły znak.
- Po cośmy się w to wpakowały - biadoliła Anetka - czuję się jak w koszmarnym śnie.
- A może to rzeczywiście sen, zaraz się obudzę i wszystko będzie po staremu - usiłowała pocieszyć samą siebie.
- Cicho ! - Małgosia ostrzegawczo podniosła rękę. Słyszałyście ten szelest ?
Nic nie słyszałam i nie chcę słyszeć ! - krzyknęła zdenerwowana Krysia.
Jej głos odbił się od pni drzew i powrócił głuchym echem.
- Uspokój się natychmiast - syknęła Anetka przerażona brzmieniem jej głosu.
Znowu coś zaszeleściło, jak gdyby jakiś ogromny wąż przesuwał się między liśćmi bluszczu. Teraz wszyscy już to usłyszeli.
Lwiaronie przyspieszyły kroku, prawie biegły. Siedzące na ich grzbietach dziewczynki wyczuły, że podłoże staje się coraz bardziej bagniste. Nad ziemią pojawiły się fosforyzujące opary, zapach zgnilizny stał się prawie namacalny. Szli tak parę godzin. Jeśli tylko było to możliwe dzielne lwiaronie przyspieszały kroku. Od czasu do czasu birdak poświstywał nerwowo. Widocznie również i on pragnął jak najszybciej opuścić to paskudne miejsce.
Dziewczynki nie rozmawiały ze sobą, bojąc się brzmienia swoich zwielokrotnionych okropnym echem głosów. Żadna z nich nie miała zegarka, a poza tym nie wiedziały jak płynie czas w tej dziwnej krainie. To było paskudne uczucie. Nie miały pojęcia kiedy zapadnie zmrok ani jak daleko muszą jeszcze iść.
Mgliste opary gęstniały coraz bardziej, zgniło - zielone światło wyraźnie pociemniało i niedługo nie można już było dostrzec pni najbliżej rosnących drzew. Srebrny birdak co chwile znikał im z oczu.
Nagle idący przodem lwiaroń stanął w miejscu.
- Ruszaj, to już na pewno nie daleko - poprosiła Małgosia, której wydawało się , że dostrzega prześwitującą między drzewami otwartą przestrzeń i promienie słabego, sinawego światła wdzierające się pomiędzy liście.
Niestety, mimo wysiłków , biedne zwierzę nie mogło ruszyć z miejsca. Jego silne lwie lapy szczelnie oplątał zgniło- zielony bluszcz. To samo spotkało pozostałe wierzchowce. Złapane w pułapkę, szamotały się gwałtownie lecz uparte zielsko omotało również ich grzbiety i szyje. Dziewczynki zeskoczywszy na ziemię z pasją rwały giętkie gałązki chcąc uwolnić lwiaronie.Niestety, przyniosło to odwrotny do oczekiwanego efekt, gdyż w miejsce jednego zniszczonego pędu natychmiast wyrastały dwa następne. Na domiar złego zniknął gdzieś birdak. Nie słychać było nawet jego charakterystycznych poświstywań.
- To na nic - zrozpaczona Anetka otarła pot z czoła. - Nie wygramy z tymi roślinami.
Zaprzestawszy bezowocnych wysiłków, dziewczynki skupiły się w ciasną gromadkę i ze łzami w oczach patrzyły na lwiaronie, które wyczerpane beznadziejną walką znieruchomiały zwieszając do ziemi piękne łby. Wyglądały teraz jak kamienne, pokryte patyną i obrośnięte bluszczem rzeźby. Gdyby nie wydobywająca się z ich rozdętych nozdrzy para można by pomyśleć, że nie żyją.
Wtem wszechobecną ciszę przerwał przypominający syk węża głos - Witamy szanownych gości.
Z najbliższego oparu mgły wyłoniła się wiotka , fosforyzująca , kobieca postać, której zielonkawą, pociągłą twarz o wąskich ustach zniekształcał paskudny uśmiech ukazujący złote zęby. Blado - zielone oczy zjawy były do połowy ukryte pod ciężkimi, opadającymi powiekami. W miejscu nosa, po środku twarzy ziały dwie czarne dziury. Jej włosy przypominały zwisające z drzew porosty, a ubrana była w długą, jakby ze zgniło- zielonej mgły uszytą suknię miękko falującą przy każdym ruchu. W uszach, na szyi i na przegubach przeraźliwie chudych dłoni mdło połyskiwały oprawione w złoto zielone kamienie. W ręce trzymała różdżkę. Za nią pojawiła się druga, prawie identyczna zjawa.
- Jesteśmy sorserie, władczynie lasu, a wy zakłóciłyście nasz spokój. Wypadałoby się przynajmniej przywitać - wysyczała.
Zdrętwiałe ze strachu dziewczynki nie potrafiły wykrztusić z siebie słowa. Stały więc w milczeniu, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w przerażające postacie.
- Nie jesteście zbyt dobrze wychowane - zachichotała złośliwie pierwsza wiedźma. - W takim razie zostaniecie ukarane. Nasza królowa zdecyduje co z wami zrobić.
Tu sorseria machnęła różdżką. Coś syknęło, zaszumiało, cuchnący opar zgęstniał tak mocno, że dzieci nie były w stanie dostrzec się nawzajem, mimo iż stały jedna obok drugiej trzymając się kurczowo za ręce.
Kiedy mgła opadła, ze strachem i zdziwieniem spostrzegły iż znajdują się w ogromnej, wykutej w złotej skale komnacie, oświetlonej upiornym zielonkawym światłem umocowanych w ścianach pochodni. Otaczał je cały tłum sorserii. Jedne były stare, inne młode, a jeszcze inne całkiem małe. Wszystkie obwieszone wykonaną ze złota i zielonych kamieni biżuterią. Syczącymi, przyciszonymi głosami rozmawiały między sobą, wpatrując się w przybyszów okrutnymi, bladymi oczyma.
Nagle rozległo się skrzypienie przypominające odgłos drapania pazurem o szybę.
Zwarty tłum czarownic rozstąpił się tworząc szpaler, na którego końcu dostrzec można było olbrzymi, złoty tron. Na tronie zasiadała najpotworniejsza i najstarsza wiedźma. Jej skołtunione, długie włosy zdobił złoty diadem z pojedynczym, zielonym kamieniem pośrodku.
Zbliżcie się - przemówiła głosem zza grobu.
Dziewczynki na drżących nogach, nadal trzymając się za ręce podeszły i stanęły u podnóża tronu.
- Wdarłyście się na nasz teren i zakłóciłyście nasz spokój - mówiła królowa już gdy wykonały jej polecenie - Nie odpowiedziałyście na powitania moich sióstr, a ty - jej wzrok spoczął na kulącej się ze strachu Krysi - odważyłaś się krzyczeć w moim lesie.
Za karę zamienię was w kamienie i każę z nich zrobić kolię, a wasze paskudne zwierzęta staną się pożywieniem dla mojego bluszczu.
1 sorseria wyciągnęła różdżkę w stronę bezbronnych dzieci.
W tym momencie Anetkę zwalił z nóg najsilniejszy z dotychczasowych skurcz żołądka. Padła na kolana pociągając za sobą towarzyszki niedoli. Wywołany upadkiem wstrząs otrzeźwił ją na tyle, że odzyskała mowę i zdając sobie sprawę, że nie ma już nic do stracenia postanowiła prosić o łaskę.
- O pani - odezwała się, wbijając wzrok w kościste, zakończone pazurami stopy czarownicy. - O, wielka królowo, racz wybaczyć nasze niecne postępki i brak wychowania. Nie zamieniaj nas w kamienie. Nie z własnej woli zakłóciłyśmy twój spokój, a na powitanie twoich sióstr nie odpowiedziałyśmy ponieważ poraziło nas ich nieziemskie piękno, a ty o pani jesteś najpiękniejsza.
Zakończywszy swoje krotkie, lizusowskie przemówienie, Anetka podniosła wzrok, ostrożnie zerkając w twarz obrzydliwej wiedźmy.
O dziwo, królowa wyglądała na zadowoloną. Jej zmarszczki wygładziły się nieco, uśmiechając się lekko poprawiła mech na głowie i odłożyła na kolana groźną różdżkę.
Anetka, zebrawszy cała swoją odwagę, postanowiła kuć żelazo póki gorące.
- O, najwspanialsza - płaszczyła się sprytnie - mamy do wykonania bardzo ważna dla całej Krainy misję, może mogłybyśmy zrobić coś, co zmazałoby nasze winy, a ty, o wielka, uwolniłabyś nas dając tym samym dowód swojej wspaniałomyślności.
Zmiękczona miłymi komplementami wiedźma w zamyśleniu szarpała włoski wyrastające z wielkiej brodawki na brodzie.
- Właściwie mam jeszcze w skarbcu spory zapas kamieni - zastanawiała się głośno. Co by tu wymyślić ?
- Już wiem. Dawno nikt nie dostarczył nam żadnej rozrywki. Jeżeli uda wam się powiedzieć historię, która nas przestraszy, a musicie wiedzieć, że uwielbiamy się bać, będziecie wolne.
- Co wy na to siostry ?- zwróciła się do czarownic.
Paskudny tłum zafalował, rozległy się oklaski, zadźwięczały bransolety, setki twarzy wyszczerzyły się w ohydnych uśmiechach. Błyszczały złote zęby, a panujący wszędzie odór zgnilizny znacznie się nasilił.
- Moje siostry się zgadzają. Tylko nas nie zawiedźcie.
Dzieci odetchnęły z ulgą. Niebezpieczeństwo zostało na jakiś czas zażegnane.
Królowa machnęła różdżką. W oka mgnieniu sala tronowa zmieniła się w teatr. Sorserie posykując zajmowały miejsca w amfiteatralnie ustawionych złotych ławkach i wygodnych lożach. Pogasły prawie wszystkie pochodnie. Tylko kilka z nich rzucało światło na potężną scenę, na której stały cztery drobne postacie. Najbliższą sceny lożę zajęła królowa.
Zaczynajcie - władczo skinęła upierścienioną dłonią.
- To może opowiemy wam , o piękne panie bajkę o czerwonym kapturku i złym wilku - zaproponowała Małgosia sprytnie naśladując dworny styl wypowiedzi Anetki.
Królowa ziewnęła ostentacyjnie.
- A może o duchach albo o Babie Jadze ? - pisnęła Krysia.
Tłum na widowni zasyczał złowieszczo, najważniejsza sorseria groźnie zmarszczyła brwi.
- W takim razie może coś o smokach - Małgosia gorączkowo usiłowała przypomnieć sobie jakąś straszna historię.
- Tracę cierpliwość - królowa bębniła pazurami lewej ręki w złotą poręcz, w drugiej ręce ściskając różdżkę.
Zgrzytliwy dźwięk rozszedł się po całym teatrze. Akustyka była doskonała . Później zaległa złowroga cisza .
- Zawiodłyście nas - stara sorseria z groźnym wyrazem twarzy uniosła w górę różdżkę.
Nim jednak zdołała wypowiedzieć zaklęcie odezwała się Joanna.
- Opowiem wam historię o rurze Rufii i Wielkim Rurarzu - w ostatniej chwili udało jej się wyłowić z mroków pamięci dawno zapomnianą bajkę. - Rodzice opowiadali tę historię mnie i mojej siostrze kiedy jeszcze byłyśmy małe. Twierdzili , że jest ona autentyczna. Pokazywali nam nawet Rufię oraz Rurarza, który wyglądem przypominał wielki , fabryczny komin. Ale, jeśli pozwolicie, mam jeszcze jedna prośbę ; jeśli spodoba się wam moja historia i zdecydujecie się nas uwolnić, błagam, ocalcie też nasze lwiaronie.
- Zgoda, jeśli uda ci się nas wystraszyć - padło z wielkiej loży.
Wszyscy zastygli w oczekiwaniu, tylko Małgosia nie mogła spokojnie ustać w miejscu, pot zrosił jej czoło, przeczuwała nieszczęście. Ona również przypomniała sobie tę historię i wcale nie uważała jej za straszną, zwłaszcza teraz, kiedy była już dużą dziewczynką.
Tym czasem jej siostra odchrząknęła i zaczęła opowiadać.
„ Jako dzieci bardzo lubiłyśmy się kąpać”- głos Joanny brzmiał donośnie i czysto, docierając do najdalszych zakątków sali. „ Długo wysiadywałyśmy w wannie i płakałyśmy kiedy rodzice nas stamtąd wyjmowali, nawet kiedy spływ był już odetkany, a wanna szybko się opróżniała. Wtedy tato powiedział nam , że do wanny podłączona jest rura Rufia, która współpracuje z Wielkim Rurarzem i wsysa niegrzeczne dzieci.
Wessane dzieci, razem ze ściekami długo płyną całym systemem rur. Dzieci jest dużo ponieważ do każdej wanny w każdym domu podłączona jest jakaś współpracująca z Wielkim Rurarzem rura.
Płynące rurami, niegrzeczne dzieci bardzo cierpią obijając się o ich ścianki, a czasem na całe dnie więzną w przewężeniach i kolankach na próżno wzywając pomocy.
Kiedy już dopłyną do celu, czyli do Wielkiego Rurarza, w zależności od rodzaju popełnionej winy zostają podzielone na grupy.
Te dzieci, które ciągle płakały, Wielki Rurarz zamienia w policyjne koguty lub w telefony. inne, brzydko mówiące w słuchawki telefoniczne w urzędach skarbowych. Te , które nie chciały wychodzić z wanny na zawsze zostają w rurach, a inne, nie lubiące spać stają się budzikami.
Ale najgorsza kara spotyka dzieci - tu Joanna groźnie spojrzała w oczy siedzącej w pierwszym rzędzie , małej sorserii, która nerwowo szarpała ogon pluszowego smoka - niszczące zabawki lub, co najgorsze znęcające się nad zwierzętami.
Wielki Rurarz zamienia je w pluszaki i umieszcza w domach dzieci - sadystów, które naturalną koleją rzeczy również trafiają do niego po rozerwaniu na strzępy przemienionych wcześniej w zabawki małych sadystów.
Dlatego też, aby nie trafić w okrutne łapy Wielkiego Rurarza musicie być bardzo grzeczne - mawiali nasi rodzice - Rufia - donosicielka tylko czeka na wasze złe postępki.”- zakończyła opowiadanie Joanna i rozejrzała się wokół.
Mała sorseria z pierwszego rzędu puściła smoczy ogon i przykrywszy głowę sukienką cicho popłakiwała. Jędze na widowni siedziały nieruchomo z wyrazem przerażenia zastygłym na ich prawie białych teraz twarzach. Królowa otarła łzę z policzka.
- Biedne dzieci - rozczuliła się - to najstraszniejsza historia jaka kiedykolwiek w swoim życiu słyszałam. Musiałyście mieć okropne dzieciństwo. Wasi rodzice to potwory.
- Potwory! - zasyczała widownia.
- Jesteście wolne - oznajmiła królowa.
- 1 wasze zwierzęta także - dodała czują cna sobie błagalny wzrok Joanny - Wielka Królowa zawsze dotrzymuje obietnic.
Zaszumiało, zasyczało , dziewczynki otuliła mgła i już po chwili znalazły się z powrotem w lesie.
Przez krótki czas obserwowały jak oplatające ciasno ich wierzchowce gałązki rozluźniają swój chwyt, jak węże spełzając z powrotem na ziemię i uwalniając nieszczęsne, wymęczone zwierzęta. Nie wiadomo skąd nadleciał birdak głośnym świstem dając znak do odjazdu.
Dziewczynki nie zwlekając ani chwili dłużej, wskoczyły na grzbiety lwiaroni, które mimo zmęczenia ochoczo ruszyły za przewodnikiem. Niedługo potem las zaczął się przerzedzać i wyszli na otwartą przestrzeń. Właśnie zaczynał się wampirzy dzień.
Dzieci ze zdziwieniem stwierdziły, że całą noc spędziły na zamku sorserii. Były bardzo zmęczone, a wyczerpane do granic możliwości lwiaronie ledwo powłóczyły łapami.
- Tutaj się zatrzymamy - oznajmiła Anetka wypatrzywszy bijące z ziemi szmaragdowe źródełko i kępę przyjemnie wyglądających , różowych drzew.
Lwiaronie, pozbywszy się ciężaru w postaci jeźdźców, natychmiast ułożyły się w wysokiej , niebieskiej trawie i zasnęły.
Dzielne podróżniczki wyjęły z plecaków namiot oraz inne potrzebne rzeczy i już po chwili mościły się na materacach.
Joanna przytuliła do siebie Zozo. W wyniku spotkania z sorseriami stracił tak dużo włosków, że koniec jego odwłoka stał się prawie całkiem łysy.
Przez otwarte wejście, do namiotu wleciał birdak zawisając na chwilę w powietrzu.
- Trochę się prześpimy i ruszamy w dalszą drogę - wymamrotała sennie Anetka, która zwykle zasypiała jako ostatnia.
Birdak świsnął wyrozumiale i wyleciał na zewnątrz, szybko znikając w chmurach.
  • 0
algaem

#16 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 09 marzec 2006 - 12:30

A ja czytam i... czekam :lol:
Serca nie masz? Ja chcę dalej! :evil:
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#17 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 09 marzec 2006 - 14:35

Ewita, cieszę się, że Ci się podoba:):):)

14 KOSMETYCZNA PRZYGODA ANETKI


- Ale się wyspałam ! - krzyk Krysi obudził pozostałe dziewczynki.
Małgosia przeciągnęła się i wyjrzała przez otwarte wejście namiotu.
- Przespałyśmy cały dzień - oznajmiła z zaskoczeniem, patrząc w ciemniejące niebo. Anetka podniosła się z materaca.
- Chyba będziemy musiały tu zostać do jutra - zawyrokowała szeroko ziewając.
Właściwie nią było innego wyjścia. Nocą w krainie wampirów panowały nieprzeniknione ciemności. Poza tym musiały cos zjeść. Od wczorajszego śniadania nie miały nic w ustach. Wygłodniały Zozo biegał po wszystkich zakamarkach w poszukiwaniu zapomnianych okruchów.
Widząc to Małgosia sięgnęła do plecaka i wyjęła niewielką, zmiętą kulkę, która natychmiast rozwinęła się w pięknie zastawiony stolik. Krysia wyjęła dwa świeczniki. Od razu zrobiło się miło.
Na stole stała waza parującej zupy .Dziewczynki napełniły talerze, znalazł się nawet mały spodeczek dla Zozo. Ku radości Anetki zupa była różowa. Pływały w niej przezroczyste kulki wypełnione malutkimi, fosforyzującymi gwiazdkami. Kiedy się je nagryzało rozlegał się leciutki, przyjemny dla ucha trzask. Na drugie danie podano jakieś nie znane im kolorowe warzywa panierowane w brokacie, a na deser sałatkę z opalizujących owoców z błękitną pianką. Zaspokoiwszy głód, dzieci wypiły po szklance zielonego soku o lekkim, orzeźwiającym posmaku cytrusów. Zozo najadł się tak bardzo, że teraz leżał na plecach bezwstydnie prezentując wydęty, okrągły brzuszek.
- Zabierz ze stołu tego paskudnego pająka - zwróciła się do Joanny Anetka ze wstrętem patrząc na odpoczywające w nieeleganckiej pozycji stworzonko.
Mimo starań nie potrafiła się przekonać do Zozo, po prostu brzydziła się pająkami.
Joanna bez protestu zdjęła ze stołu pupilka i ułożyła go w zagłębieniu swojego śpiwora. Zozo wydawał się być całkiem zadowolony z takiego rozwoju sytuacji. Zasnął prawie natychmiast.
Natomiast dziewczynki nie mogły nawet marzyć o śnie. Wypoczywały przez cały dzień i teraz rozpierała je energia. Wyszły więc przed namiot by zaczerpnąć świeżego powietrza. W ciemnościach dostrzegły drobne, poruszające się tuż nad ziemią, fosforyzujące punkciki.
- Co to może być ? - zastanowiła się Krysia.
Kilka świetlistych plamek podleciało bliżej.
- To chyba jakieś owady, może ćmy ? - Anetka cofnęła się ze wstrętem.
Ćmy też nie należały do jej ulubieńców.
- To skrzydlate ludziki - wykrzyknęła podniecona Krysia w skupieniu obserwując przelatujące na wysokości jej kolan stworzonko.
Po chwili nadleciały następne. Całe chmary skrzydlatych istotek krążyły wokół zachwyconych dzieci . Rzeczywiście widok był przepiękny. Każde z maleńkich chłopców i dziewczynek świeciło innym kolorem; seledynowym, niebieskim, zielonym, fioletowym, różowymi żółtym we wszystkich możliwych tonacjach.
Anetka jak zaczarowana nie mogła oderwać wzroku od filigranowej różowej dziewczynki o długich, lokach, która z wdziękiem wirowała w rytmie niesłyszalnej dla ludzkiego ucha muzyki. Po jakimś czasie, dziewczynka ocknęła się i weszła do namiotu opuszczając Joannę, Małgosię i Krysię, które nie chciały rezygnować z pięknego widowiska. Zamknąwszy za sobą szmaciane wejście nerwowo rozejrzała się wokół ogarnięta nagłą, nieprzepartą chęcią zadbania o swoją urodę. Chciała zrobić sobie maseczkę, nakręcić włosy na wałki. Pozazdrościła skrzydlatej dziewczynce różanej, delikatnej cery i wspaniałych loków. Niestety, nie miała nawet lusterka nie mówiąc już o wałkach do włosów czy też kosmetykach.
Zrezygnowana opadła na swój materac, niechcący siadając na porzuconym tam plecaku.
Ku swojemu zaskoczeniu, przez materiał wyczuła jakiś twardy kształt. Zaintrygowana sięgnęła ręką i wyjęła małą drewnianą skrzyneczkę z różowego drzewa. Skrzyneczka zaczęła rosnąć przemieniając się w wyrafinowaną, różową toaletkę z kryształowym lustrem. Na jej białym, kamiennym blacie stały rzędem flakony, słoiczki oraz buteleczki z tajemniczą zawartością. Obok w atłasowym pudełku leżały wałki do włosów.
Anetka sięgnęła po jedną z kryształowych buteleczek i odczytała umieszczony na niej napis : „ Cudowny balsam do włosów „, oraz wypisaną drobnym maczkiem instrukcję :
„ Nasmaruj głowę cudownym balsamem i nakręć włosy na magiczne wałki. Policz do 2163 i zdejmij wałki. Nowa fryzura na pewno cię zachwyci „.
Anetka bez namysłu nakręciła włosy zgodnie z podaną instrukcją. Kiedy skończyła rozsiadła się wygodnie i zaczęła odliczanie jednocześnie oglądając pozostałe naczyńka; „ Krople na porost siekaczy”, „ Pasta do polerowania łusek”, „ Emulsja na porost włosów na dłoniach i stopach „. Nagle jej wzrok padł na malutkie, wysadzane brylancikami pudełeczko z napisem „ Rewelacyjna różana maseczka”. Przerwawszy na chwilę liczenie odczytała instrukcję : „ Nałóż na twarz cienką warstwę maseczki, zetrzyj ją watką zanim naliczysz do 1264. Twoja skóra na długo zachowa świeżość i odcień płatków róży „.
Anetka nasmarowała twarz i nie zawracając sobie głowy liczeniem sięgnęła po kolejną buteleczkę, na której widniał napis: „ Czarodziejski lakier do paznokci - pomaluj paznokcie lakierem, pomyśl o ulubionym kolorze, policz do 4658 po czym dokładnie wypoleruj płytki paznokci aksamitną szmatką. Twoje paznokcie będą rosły szybko, a ich kolor zawsze będzie odpowiadał twoim oczekiwaniom „.
Oszołomiona nieoczekiwanym darem losu elegantka, odkręciła buteleczkę i starannie pomalowała zaniedbane w ostatnim czasie paznokcie miniaturowym pędzelkiem, zanurzając go raz po raz w bezbarwnym lakierze. Przez głowę przemknęła jej myśl, że cieszyłaby się bardzo gdyby lakier miał ciemno - różowy głęboki kolor. Jak pomyślała , tak się stało. Jej paznokcie zabłysły wymarzonym odcieniem.
Zadowolona z siebie dziewczynka przelotnie spojrzała w lustro skąd patrzyła na nią własna, wysmarowana maseczką twarz. To przypomniało jej o liczeniu. Mozolnie podsumowała wszystkie wypisane na pojemnikach z zastosowanymi kosmetykami liczby. Wyszło 8085. Wyciągnąwszy się wygodnie na posłaniu rozpoczęła odliczanie. W tym czasie toaletka zmniejszyła się do poprzednich rozmiarów i wróciła do plecaka.
Kiedy pozostałe dziewczynki wróciły do namiotu, Anetka spała szczelnie owinięta śpiworem.
Miniaturowe, świecące istotki zakończyły swój występ i odleciały nie było więc co robić na dworze. Ponad to znacznie się ochłodziło.
- Chyba się położę, - oznajmiła Małgosia .-
-Nie wiadomo co czeka nas jutro więc rozsądnie byłoby się przespać - dodała zrzucając suknię i wskakując do śpiwora.
Joanna i Krysia poszły za jej przykładem. Świece pogasły i zapanowała cisza.
  • 0
algaem

#18 ewita

ewita

    Gawędziarz

  • R.I.P.
  • PipPipPipPipPipPipPip
  • 1156 postów

Napisano 10 marzec 2006 - 18:13

Kochana autorko! Ociągasz się! Udzielam Ci nagany ;)
  • 0
Myślę, więc jestem... (Kartezjusz)

#19 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 13 marzec 2006 - 10:05

Czuję się zganiona ;)
Już się poprawiam :)

15 PAPILLONI


Anetka obudziła się z bólem głowy. Nie spała dobrze, było jej niewygodnie i zimno bo w nocy, kręcąc się niespokojnie skopała z siebie okrycie. Usiadła by poprawić stłamszony śpiwór. Wyciągnęła rękę i zamarła z przerażenia. Jej dłoń zakończona była dziesięcio centymetrowymi, jaskrawo - różowymi szponami. Natychmiast przypomniała sobie wczorajszy wieczór i wszystkie zabiegi pielęgnacyjne.
Niespokojnie rozejrzała się wokół siebie. Na szczęście inne dziewczynki jeszcze spały. Tylko siedzący na poduszce Joanny Zozo wyciągał ze swojego odwłoka srebrną nić plotąc z niej dość gruby sznurek.
Jeszcze tylko pajęczyn nam tu brakuje - mruknęła niezadowolona i pokazała mu język.
Zozo spojrzał na nią i natychmiast schował się do śpiwora.
Anetka po cichu wstała z materaca i przez chwilę męczyła się z rozsznurowywaniem wejścia do namiotu. Długie szpony wcale nie ułatwiały jej zadania. Nie dawała jednak za wygraną. Postanowiła więc wyjść na dwór by umyć się w źródełku. Na twarzy czuła nieprzyjemną skorupę, zaschnięta na kamień maseczka przyprawiała ją o dyskomfort.
Musiało być jeszcze wcześnie. Niebo ledwo pojaśniało.
Dziewczynka minęła śpiące lwiaronie i doszła do miejsca, w którym źródełko rozlewało się w pokaźnych rozmiarów kałużę.
Kucnąwszy na jej brzegu, pochyliła się by zaczerpnąć wody i zaraz cofnęła się gwałtownie. Zebrawszy całą swoją odwagę, pochyliła się raz jeszcze.
W gładkiej tafli odbijała się twarz jakiegoś straszydła. Straszydło miało popękaną jak spalona słońcem ziemia skórę, a zamiast włosów górę różowych papilotów.
Anetka ze zgrozą uświadomiła sobie, że to jej własny wizerunek. Zasnęła zanim udało jej się doliczyć do 8085. Chcąc jakoś ratować sytuację, zaczęła gorączkowo wyszarpywać z włosów wałki, a zważywszy na długość jej nowych, zdawało by się nieustannie rosnących paznokci było to wyjątkowo trudne zadanie. Poradziwszy sobie z wałkami, dokładnie umyła twarz źródlaną wodą cudem tylko nie raniąc się ostrymi pazurami. Kiedy zmącona powierzchnia kałuży wygładziła się na powrót ujrzała swoje odbicie.
Skóra nieszczęsnej ofiary zabiegów kosmetycznych co prawda nie przypominała już popękanej skorupy ale w zamian przybrała ostry, malinowy kolor. Poskręcane w ciasne sprężynki włosy sterczały na wszystkie strony. Anetka z niedowierzaniem ujęła palcami jedną jaskrawo - różową sprężynkę, rozprostowała ją i puściła. Uwolnione pasmo włosów natychmiast skręciło się z powrotem podrygując filuternie nad malinowym czołem.
Zrozpaczona Anetka chciałaby się zapaść pod ziemię ze wstydu ale nie wiedziała jak to zrobić, chciała uciekać lecz nie miała dokąd. Załamana stała więc nieruchomo nad brzegiem kałuży, od czasu do czasu zerkając na swoje odbicie co z kolei wpędzało ją w jeszcze większą rozpacz. Jej przerażone, niebieskie oczy wyglądały jak dwa guziki przez pomyłkę zatopione w malinowym kisielu.
Nagle za jej plecami rozległ się potworny ryk.
Anetka błyskawicznie odwróciła się by stawić czoła niebezpieczeństwu w tym samym momencie uświadamiając sobie, że te straszne odgłłosy wydają rozbudzone lwiaronie.
Z wyrzutem spojrzała na zwierzęta. One spojrzały na nią, na chwilę znieruchomiały po czym wszystkie cztery stanęły na tylnych łapach, przednie podnosząc do góry i drapiąc pazurami powietrze. ich oczy rzucały iskry, a ryki stały się donośniejsze i jakieś rozpaczliwe.
- Głupie bydlęta - wrzasnęła urażona do żywego Anetka.
Usłyszawszy jej głos lwiaronie uspokoiły się w mgnieniu oka, opadły na przednie łapy i zaczęły skubać niebieską trawę.
Wyrwane ze spokojnego snu strasznymi odgłosami, Joanna, Małgosia i Krysia wyszły z namiotu.
- Dlaczego one tak dziwnie ryczą ?- krzyknęła Krysia.
- Myślę, że to różowe je wystraszyło - Małgosia wycelowała drżący palec w brzuch nadchodzącej Anetki, cofając się przy tym o parę kroków.
- Nie poznajecie mnie, idiotki ? - wysyczała przez zaciśnięte zęby nieszczęsna elegantka - jesteście tak samo głupie jak te zwierzaki.
- Ale coś ty ....- zaczęła Joasia.
Anetka nie pozwoliła jej dokończyć.
- Żadnych komentarzy !Po prostu mam nową fryzurę i tipsy. Jestem bardzo zadowolona- różowa dama weszła do namiotu zasłaniając wejście.
Z zewnątrz dobiegły ją paskudne chichoty.
Anetka rzuciła się na swoje posłanie i dość długo leżała w bezruchu. Później, tknięta nagła myślą wyjęła z plecaka swój poradnik. Niecierpliwie zajrzała na stronę ze spisem treści w nadziei, że znajdzie tam tytuł rozdziału, który mógłby być pomocny w rozwiązaniu jej różowego, pokręconego problemu.
Niestety w miejscu spisu treści znalazła wielki napis : „ Swoim bezmyślnym postępkiem udowodniłaś, że nie jesteś rozsądną i schludną dziewczynką ( kto nakłada maseczkę na nie oczyszczoną wcześniej twarz !? ) . Znikam „. i poradnik znikł.
Doprowadzona do skrajnej rozpaczy Anetka złapała się za głowę. W bezsilnej wściekłości zaczęła tupać nogami, z oczu spływały jej łzy. Nie płakała, stojąc oko w oko z królową sorserii ani wtedy , gdy dowiedziała się ,że jej gospodarze są wampirami, znosiła jakoś kontakty z dziwacznymi stworzeniami, które zdawały się mnożyć na każdym kroku w tej dziwnej krainie, ale to, co się teraz stało było ponad jej siły.
Do namiotu wpadł promień światła. Zdruzgotana dziewczynka ukryła twarz w dłoniach.
Joanna , Małgosia i Krysia stanęły wokół niej. Właściwie miały ochotę jeszcze się pośmiać ale gdy dostrzegły rozpacz biedaczki, serca im zmiękły.
Krysia przytuliła siostrę - Nie płacz, nie jest tak źle. To na pewno zejdzie.
Zrezygnowana Anetka tylko machnęła ręką.
Małgosia poszperała w plecaku i znalazła w nim małe nożyczki.
- Pomogę ci obciąć paznokcie - zaproponowała.
Przesadnie upiększona dziewczynka wyciągnęła w jej stronę rękę. Szpony osiągnęły imponującą długość dwudziestu centymetrów i ciągle rosły.
Małgosia nie zwlekając zabrała się do pracy. Sprawnie skróciła paznokcie, a kiedy Anetka spojrzała aby ocenić efekt zabiegów koleżanki myśląc, że fajnie byłoby gdyby paznokcie odzyskały swój naturalny kolor, jaskrawy odcień zbladł, a później znikł bez śladu. Ręce znowu wyglądały normalnie.
Małgosia ponownie sięgnęła do plecaka. Znalazła tam małą , alabastrową puderniczkę wypełnioną sypkim , jasnym pudrem, którym oprószyła jej twarz .
W tym czasie Joanna i Zozo pletli coś ze srebrnych nici.
Kiedy Małgosia zakończyła swoje działania, Joanna przykryła różowe sprężynki na głowie Anetki utkaną ze srebrnej pajęczyny chusteczką.
Krysia z zachwytem spojrzała na siostrę. -
- Chodź do źródła , musisz to zobaczyć- zawołała ciągnąc ją za rękę.
Anetka posłusznie dała się zaprowadzić nad wodę, z obawą zerknęła na swoje odbicie i uśmiechnęła się z ulgą.
W gładkiej tafli odbijała się jej delikatnie zaróżowiona twarz, niebieskie oczy błyszczały jeszcze od łez, a spod srebrnej chusteczki wysunął się jeden, różowy, skręcony kosmyk, który tylko dodawał jej uroku.
- Dzięki - Anetka z wdzięcznością spojrzała na siostrę i koleżanki - uratowałyście mi życie. A ten twój Zozo jest całkiem w porządku - zwróciła się do Joanny. - Może nie pokocham go od razu całym sercem ale na pewno postaram się być dla niego miła.
Joanna, Małgosia i Krysia zakłopotane takimi podziękowaniami przestępowały niepewnie z nogi na nogę nie wiedząc jak się zachować.
Niezręczne milczenie przerwał birdak ,który zjawił się w odpowiednim momencie głośnym świstem dając znak do odjazdu.
Dziewczyny pędem pobiegły do namiotu, złapały swoje plecaki, porwały ze stołu po jednej bordowej bułeczce, spakowały ekwipunek i wsiadły na grzbiety gotowych do drogi lwiaroni.
Jechali dość szybko. Dziewczyny zjadły swoje śniadanie i teraz napawały się urokami mijanych krajobrazów. Po przebyciu niebieskich łąk dotarli do pasma niewysokich błękitnych pagórków porośniętych niskopienną, żółtawą roślinnością. Przeszli przez niewielki , sympatyczny lasek, w którym drzewa uginały się pod ciężarem opalowych owoców aż wreszcie dotarli nad brzeg rzeczki, a właściwie niezbyt głębokiego strumienia.
Lwiaronie bez wahania weszły do wody i przepłynęły na drugi brzeg. Przed nimi rozpościerały się rozległe łąki dla odmiany porośnięte nie trawą lecz blado - błękitnymi kwiatami, nad którymi uwijały się chmary wielkich motyli. Motyle były srebrne, a wzory na ich skrzydłach połyskiwały czystym złotem. Wyglądało to przepięknie. Nad całą łąką unosił się przyjemny, upajający zapach. Nie mogąc się oprzeć pokusie, Małgosia raz po raz sięgała z wysokości grzbietu swojego wierzchowca po kwiaty plotąc z nich wianek. Nagle lwiaronie zatrzymały się w miejscu i zaczęły węszyć czujnie nastawiając uszu.
Gąszcz kwiatów rozchylił się, a z pomiędzy nich wyszedł niewielki człowieczek ubrany w coś, co przypominało niebieskie, bardzo poplamione śpiochy. Jego łysą głowę zdobiła przekrzywiona korona, z pleców sterczały motyle skrzydła.
Dziewczynki zeskoczyły na ziemię, a dziwaczny człowieczek skłonił im się dwornie przy czym luźna korona spadła mu między kwiaty. Podniósł ją, popluł, przepolerował rękawem i wsadził z powrotem na łysa głowę.
- Witam miłych gości - uśmiechnął się szeroko ukazując szczerbate zęby. Nazywam się Papilloni i jestem królem tej łąki.
- Dzień dobry - przywitały się grzecznie dziewczynki.
- Ja mam na imię Małgosia, to moja siostra Joasia i koleżanki, Anetka oraz Krysia - pamiętając o dobrym wychowaniu i przykrych doświadczeniach z sorseriami Małgosia dokonała prezentacji.
- Jestem zaszczycony - rozpromienił się Papilloni. Na dzisiejszy wieczór zaplanowałem wielki bal ale brak mi gości honorowych. Zjawiłyście się w samą porę, zapraszam do mojego zamku.
- Bardzo dziękujemy za zaproszenie, wasza wysokość ale nie możemy z niego skorzystać - powiedziała Joanna kłaniając się królowi. Mamy do wykonania ważne zadanie i bardzo nam się spieszy.
- Właśnie nasz przewodnik daje znak do odjazdu - dodała słysząc świst krążącego nad łąką birdaka.
- Och, zdążycie wykonać swoje zadanie. Nie odmawiajcie mi, proszę. Co to za bal bez gości honorowych - chlipnął, otarł błękitne jak kwiaty na łące oczy w dość brudną chusteczkę wyciągniętą z kieszeni śpiochów i głośno wydmuchał nos.
- Poza tym tylko ja mogę wam pomóc przejść następny etap podróży. Ale dopiero po balu - dodał uśmiechając się chytrze.
- Ja chcę iść na bal ! - wrzasnęła Krysia - w końcu należy nam się trochę rozrywki.
- Niech ci będzie, pójdziemy - zgodziła się Anetka - ale nie na długo.
- Cudownie - ucieszył się król. Chodźcie ze mną. Zwierzęta zostawcie tutaj, niech się pasą.
i ruszył przed siebie rozgarniając wysokie, niebieskie łodygi. Dziewczynki poszły za nim, a lwiaronie, ucieszone nieoczekiwaną przerwą w podróży zaczęły skubać błękitne kwiaty.
Wtem rozległ się rozpaczliwy świst birdaka. Dzieci spojrzały w górę. Ptak gwałtownie machał skrzydłami gwiżdżąc jak oszalały. Słysząc to król machnął ręką. Na ten znak zewsząd nadleciały tysiące motyli, utworzyły z własnych ciał grubą zasłonę oddzielając ich od birdaka.
- Dlaczego wasza wysokość to zrobił ? - zapytała zaniepokojona Joanna. Schowany do tej pory w jej plecaku Zozo wyjrzał po czym szybko ukrył się ponownie.
- Muszę wam powiedzieć, że birdaki to straszni nudziarze, wręcz nienawidzą bali. Ten wasz chciał wam po prostu przeszkodzić w zabawie. Nie przejmujcie się nim, to tylko głupie ptaszysko.
Joanna chciała jeszcze coś powiedzieć ponieważ nie spodobało jej się nazywanie doskonałego, wiernego przewodnika „ głupim ptaszyskiem „ lecz właśnie w tym momencie zatrzymali się przed drzwiami małej, prawie całkowicie zarośniętej kwiatami chatki.
- Oto i mój zamek - Papilloni dumnym gestem otworzył skrzypiące drzwi zapraszając gości do środka.
Starając się ukryć rozczarowanie wyglądem „ zamku „ dziewczynki po kolei przekroczyły próg by znalażć się w potwornie brudnym i zaśmieconym pomieszczeniu. Pośrodku, na zmurszałej drewnianej podłodze stał kulawy stół z czterema krzesłami ; każde z innej parafii, pod jedną z okopconych ścian wybudowano piec. Na nim stały sterty brudnych naczyń. Pod przeciwną ścianą stało rozbebeszone łóżko , a paskudna pościel wyglądała na nie zmienianą od co najmniej roku. Spróchniała podłoga aż kleiła się od brudu, a w kątach zalegały sterty gnijących owoców. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu.
Dziewczynki stanęły oniemiałe. Nie spodziewały się ujrzeć czegoś tak odrażającego.
- Ale tu brudno - nie wytrzymała słynąca z zamiłowania do porządku Anetka.
- Coś się panience nie podoba ? - odezwał się zjadliwie król zamykając na klucz drzwi wejściowe.
Teraz nie przypominał już poczciwego staruszka. Jego wykrzywiona w złośliwym grymasie twarz wyglądała jak oblicze starej, paskudnej wiedźmy.
Zdjął z głowy koronę i położył ją na stole. Stękając odpiął swoje srebrne skrzydła i powiesił na sterczącym ze ściany kołku.
- Na co jeszcze czekacie ? -zapytał nieprzyjemnym, skrzekliwym głosem. Bierzcie się do roboty. Zapomniałyście już, że wydaję dzisiaj przyjęcie ?
- Myślałam, że jesteśmy zaproszone na przyjęcie , a nie , że mamy je same przygotować - zaprotestowała oburzona takim traktowaniem Anetka.
Papilloni rozsiadł się na krześle, zgarnął kupkę śmieci na podłogę i zmrużył złośliwie oczy.
- Jeśli w tej chwili nie zaczniecie sprzątać nigdy was stąd nie wypuszczę - wycedził przez szczerbate zęby. Zmienię was w motyle i na wieki będziecie mi służyć. Jak myślicie, skąd wzięło się tyle motyli na jednej łące ? To wszystko moi goście, którzy tak jak wy oczekiwali, że król wszystko za nich zrobi.
Anetka chciała jeszcze protestować ale Małgosia mrugnęła do nie ostrzegawczo dając znak by nie drażniła króla.
- Wasza Wysokość - skłoniła się nisko - Bardzo chętnie posprzątamy i przygotujemy przyjęcie ale racz nam powiedzieć gdzie mogłybyśmy znaleźć jakieś szczotki i szmaty.
- Ty głupia dziewucho - zaskrzeczał Papilloni. Nie pamiętasz do czego służą wasze plecaki ?
- Przepraszam Waszą Wysokość - powiedziała Małgosia.- Wredny staruch -mruknęła pod nosem zanurzając rękę w plecaku.
To samo uczyniły inne dziewczynki. Po chwili miały już do dyspozycji szczotki, szmaty, wiadra, a nawet foliowe worki na śmiecie, które miały tę niewątpliwą zaletę, że napełnione odpadkami znikały. Ze wstrętem zaczęły usuwać grube warstwy kurzu i wszelkiego rodzaju paskudztwa zalegającego wszystkie kąty wstrętnego pomieszczenia.
Po jakimś czasie Joanna odstawiła wiadro z brudną wodą pod ścianę.
- Gotowe Wasza Wysokość - oznajmiła odgarniając kosmyk włosów ze spoconego czoła .Wszystkie były zmęczone i spocone ale najgorzej wyglądała biedna Anetka. Biały puder spłynął z jej twarzy płonącej malinowym rumieńcem, chustka zsunęła się z włosów, które sterczały na wszystkie strony rozsiewając różowy blask, a paznokcie znowu osiągnęły długość dziesięciu centymetrów.
Papilloni spojrzał na nią i zachichotał złośliwie.
Anetka siła opanowała złość i spłonęła mocniejszym rumieńcem, co z kolei wywołało kolejne wybuchy śmiechu złośliwego staruszka.
Widząc , że zanosi się na awanturę, Joanna pośpiesznie się ukłoniła .
- Jakie są dalsze rozkazy Waszej Wysokości ?
- Teraz dekoracje i uczta - rozkazał nie spuszczając wzroku z coraz bardziej czerwonej Anetki.
Joanna pośpiesznie wyjęła z plecaka girlandy uplecione z błękitnych kwiatów i srebrnych liści. Anetka znalazłszy wieńce wykonane z drobniutkich, różowych owocków wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Dawniej ulubiony kolor zdawał się ją prześladować. Małgosia oraz Krysia, każda z paczuszką drobniutkich złotych gwoździków i złotym młoteczkiem w ręce , nie zwlekając zabrały się do obwieszania odrapanych ścian chatki girlandami i wieńcami.
Leniwy, brudny król cały czas siedział na krześle iskając rzadkie włosy zrogowaciałymi pazurami.
Kiedy rozwieszono już dekoracje, dziewczynki wyjęły z plecaków haftowany w motyle obrus, kryształowe patery wypełnione różnokolorowymi kwiatami oraz świeczniki w kształcie lilii. Wszystko to ustawiły na stole. Obskurne wnętrze nabrało zupełnie innego charakteru, a zapach kwiatów przytłumił wszechobecny smród gnijących odpadków. Zrobiło się prawie miło.
Papilloni wstał, odchrząknął i splunął na podłogę.
-Teraz siadajcie - rozkazał ustawiając pod jedną ze ścian cztery krzesła.
Zmęczone dziewczynki chętnie skorzystały z zaproszenia.
Król otworzył drzwi wejściowe i klasnął w dłonie. W mgnieniu oka zaroiło się od tysięcy mieniących się w gasnącym świetle dnia motyli. Całe ich chmary wlatywały przez szeroko otwarte drzwi. Motyle siadały na wieńcach, girlandach i paterach chciwie spijając kwiatowy nektar. Było ich tak wiele, że siedzące obok siebie dzieci ledwo mogły się nawzajem dostrzec poprzez gąszcz malutkich odwłoków i drgających skrzydełek.
Nagle Małgosia dostrzegła szansę ucieczki. Poruszając się bezszelestnie zarzuciła na plecy stojący obok jej krzesła plecak i szturchnęła siedzącą obok Joasię. Ta w mig zrozumiawszy o co chodzi dała znak Krysi i Anetce.
Prawie niewidoczny przez tłum skrzydlatych gości Papilloni stał obok stołu i dłubiąc w nosie wpatrywał się w ucztujące motyle. Dzieci powoli wstały ze swoich miejsc by skierować się w stronę wciąż otwartych drzwi. Prawie osiągnęły swój cel kiedy za ich plecami rozległo się głośne klaśnięcie. Drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem, a przestraszone owady skupiły się w kątach pomieszczenia.
Dziewczynki zostały same na środku pokoju.
Obleśny człowieczek roześmiał się chrapliwie.
- Mam was - krzyknął. Chciałyście bez pożegnania wyjść z królewskiej uczty, na którą w swojej łaskawości was zaprosiłem. Teraz już was nie wypuszczę, nawiasem mówiąc i tak bym tego nie zrobił bo dotrzymywanie danego słowa uważam za bzdurę. Swoim głupim postępkiem przyspieszyłyście tylko moment wielkiej przemiany.
Papilloni pstryknął palcami i dzieci poczuły, że ich nogi robią się ciężkie jak wykute w kamieniu. Nie mogąc ruszyć się z miejsca, wodziły tylko za staruchem przerażonymi oczyma z obawą obserwując jego poczynania.
Król zdjął z kołka skrzydła i przypiął je sobie do pleców, założył też koronę. Ze stojącej w rogu pokoju szafki wyjął karafkę wypełniona połyskującym srebrzyście płynem, który wlał do złotej czary. Wydawało się, że wszystkie motyle zadrżały, zaszeleściły tysiące skrzydełek.
Papilloni rozejrzał się wokół błyskając groźnie oczyma. Motyle znieruchomiały, a on podniósłszy w górę ręce, zamknął oczy zaczął mamrotać jakieś zaklęcia wykonując nad czarą trzepoczące ruchy dłońmi.
W tym momencie Joanna poczuła, że jej plecak się porusza, a później cos wskoczyło jej na ramie i delikatnie połaskotało po policzku.
Zozo błyskawicznie zeskoczył na podłogę i zaczął snuć srebrną nić plotąc z niej rozpięta miedzy podłoga a sufitem pajęczynę i oddzielając nią mamroczącego Papilloniego od jego ofiar, które z wrażenia przestały oddychać. Zozo poruszał się jak niebieska błyskawica. W ciągu, dosłownie paru sekund jego dzieło było gotowe, a on sam zjechał z sufitu na stół po srebrnej nici. Tam podskoczył trzy razy i trzy razy potarł łapkami krótkie czułki. Pajęczyna jak by ożyła. Zafalowała, oderwała się od sufitu i opadła oplatając mamroczącego złe zaklęcia króla, który gwałtownie wyrwany z transu zaczął się miotać jak szalony chcąc uwolnić się z więzów. Szarpiąc wściekle srebrne nici przewrócił stojąca przed nim czarę. Tajemnicza ciecz rozlała się po blacie stołu, a parę drobnych kropli prysło na stojącą najbliżej Małgosię, która od razu poczuła dziwne swędzenie miedzy łopatkami.
Tym czasem Papilloni osłabł. Starając uwolnić się z pajęczyny jeszcze mocniej zacisnął więzy. Zmęczony upadł na podłogę ciężko dysząc. Z jego ust. wydobył się chrapliwy wrzask.
- Zabierzcie stad tego potwora !- ryknął patrząc ze strachem na Zozo, który znów usadowił się na ramieniu Joanny.
- Uwolnimy cię jeśli puścisz nas wolno, obrzydliwy podstępny padalcu - krzyknęła Małgosia drapiąc się zawzięcie po plecach.
- Sam jesteś ohydnym potworem - dodała z satysfakcją Anetka. -Ty kurduplowaty, kłamliwy flejtuchu.
- Wypuść nas natychmiast bo zawołamy jeszcze więcej pająków- postraszyła go Joanna doskonale zdając sobie sprawę z tego iż nie jest w stanie spełnić swojej groźby ponieważ jedyne pająki z jakimi się tutaj spotkała to byli bracia i siostry Zozo. - i odczaruj wszystkie motyle !
Papilloni zgrzytnął zębami ale wydawał się być nie na żarty przestraszony. Pstryknął palcami i dziewczynki poczuły, że wraca im czucie w nogach.
- Krysia, przyprowadź lwiaronie - poleciła Anetka i Krysia wybiegła na łąkę w poszukiwaniu wierzchowców.
- Czekamy ! - przypomniała Joanna- odczaruj innych.
Król był tak wściekły, że z wykrzywionych ust. pociekła mu na brodę strużka lepkiej śliny. Wymamrotał jakieś zaklęcie czujnie obserwując Zozo. W tym samym momencie zastępy motyli zaczęły drgać i poruszać gwałtownie skrzydłami. Przez pokój przeszła niewielka trąba powietrzna ..
Kiedy wszystko ucichło oczom oszołomionych dzieci ukazał się niezwykły widok. Cała podłoga pokryta była grubą warstwą motylich skrzydeł, a przez otwarte drzwi chatki uciekały na wolność setki przeróżnych stworzeń. Były tam jakieś jaszczurki, ptaki , fosforyzujące, skrzydlate istotki, nietoperze oraz inne, nie znane im stworzenia. Przez moment wydawało im się , że dostrzegły w tłumie parę niewielkich wampirów. Ale nie były tego pewne.
W oddali rozległy się porykiwania lwiaroni oraz pokrzykiwania poganiającej je Krysi. Joasia, Małgosia i Anetka zbierały się do wyjścia.
- Jesteś cudowny, Zozo, uratowałeś nas - szepnęła Joanna tuląc wiernego przyjaciela.
- A co będzie ze mną ? - błagalny głos Papilloniego zatrzymał je w miejscu. - Pozbawiłyście mnie wszystkich poddanych, nikt mi nie pomoże. Nie zostawiajcie mnie tu związanego, nie dam sobie rady.
Anetka obojętnie wzruszyła ramionami. Nie obchodził jej los tego okropnego, samozwańczego króla, a w dodatku nadal miała w pamięci złośliwe uwagi dotyczące jej, może trochę zbyt rumianej cery i różowych włosów. Joasia też nie kwapiła się aby go rozwiązać ale litościwa Małgosia wyjąwsz z plecaka mały, złoty noży, rzuciła go na podłogę, obok skrępowanego pajęczyną nieszczęśnika.
- Sam sobie musisz poradzić - prychnęła z pogardą. - Nie mam ochoty cię dotykać. To mówiąc wyszła zatrzaskując za sobą skrzypiące drzwi nędznej chatki.
Pozostałe dziewczynki już usadowiły się na lwiaroniach, Małgosia dołączyła do nich niezwłocznie, a ponieważ nigdzie nie dostrzegły birdaka i zrobiło się prawie całkiem ciemno postanowiły jechać w kierunku przeciwnym do tego , z którego przybyły by jak najszybciej opuścić kwiecistą łąkę. Wypoczęte i najedzone lwiaronie ruszyły szybkim galopem. Wkrótce zapadła noc lecz dzielne zwierzęta, kierując się węchem niezmordowanie parły do przodu. Dziewczynki prawie zasypiały na ich grzbietach. Były bardzo zmęczone i łaknęły wypoczynku. Po paru godzinach jazdy poczuły, że weszli na twardy grunt. Pazury lwiaroni zgrzytały o kamienie krzesząc niewielkie , czerwone iskierki. W oddali słychać było jakiś szum, a im bardziej zbliżali się do jego źródła, tym mocniej dziewczynki utwierdzały się w przekonaniu, że drogę przecina im jakaś potężna rzeka.
- Zatrzymujemy się - dała sygnał Małgosia, którą tak bardzo swędziały plecy, że nie zmrużyła nawet oka podczas jazdy.
Lwiaronie stanęły i przyklękły. Nieprzytomne ze zmęczenia dzieci zsunęły się z ich grzbietów, wypakowały namiot, śpiwory i materace po czym nie zwlekając położyły się na swoich posłaniach i zapadły w głęboki sen. Tylko Małgosia, której nadal dokuczał nieznośny świąd , długo przewracała się z boku na bok , raz po raz budząc się z płytkiej drzemki.
Kiedy obudziła się po raz kolejny było już jasno. Leżała na brzuchu. Poczuła na sobie czyjś wzrok, uniosła głowę i zobaczyła nad sobą pochylone postacie siostry i koleżanek.
- Na co się tak gapicie ? - zapytała jeszcze oszołomiona snem.
Joanna uklękła na ziemi i pogłaskała siostrę po głowie, w jej oczach błyszczały łzy.
- Małgosiu, moja kochana - odezwała się drżącym głosem - nie denerwuj się ale muszę cię poinformować, że wyrósł ci garb.
Małgosia zdenerwowała się natychmiast, skoczyła na równe nogi sięgając ręką do tyłu. Namacała na plecach spore wybrzuszenie i przerażona tym odkryciem zaczęła zdzierać z siebie piżamę, spod której wyłoniły się olbrzymie, srebrne, złoto nakrapiane, motyle skrzydła.
- Wyrosły ci skrzydła - krzyknęła zachwycona Krysia - Cieszysz się ?
Ale Małgosia nie wyglądała na zachwyconą. Obracając się wokół własnej osi usiłowała dojrzeć co stało się z jej plecami.
- To ten cholerny płyn Papilloniego - jęczała zrozpaczona. Kiedy czara się przewróciła poczułam, że opryskało mnie parę kropli. Co ja teraz zrobię, jak ja się ubiorę ?
Joanna podniósłszy z materaca szatę swojej siostry, rozciągnęła ją w rękach. Nie dało się ukryć, że jest zbyt wąska aby pomieścić zarówno Małgosię jak i jej wielkie skrzydła.
- Może je obetniemy ? - zaproponowała Krysia wyjmując z plecaka wysadzane brylancikami nożyczki.
- Tnij - zgodziła się Małgosia - muszę się jakoś pozbyć tego paskudztwa.
Krysia z namaszczeniem przyłożyła błyszczące ostrze do nasady prawego skrzydła koleżanki i lekko nacisnęła.
- Przestań, to boli - wrzasnęła Małgosia , a po jej policzkach popłynęły łzy. Przestraszona Krysia szybko cofnęła nożyczki. Małgosia płakała jak bóbr, z bólu i rozczarowania.
- Nie martw się, znajdziemy jakąś radę - Joanna przytuliła płaczącą siostrę po czym, wyjąwszy nożyczki z rąk Krysi wycięła nimi dziurę na plecach sukni i podała ją Małgosi.
-Ubierz się - powiedziała, później postaramy sięwymyślić coś mądrzejszego.
Śniadanie minęło w ponurym nastroju mimo iż tym razem dzieci znalazły w miseczkach jakieś kolorowe, brzęczące kulki, które jak napędzane miniaturowymi silniczkami uciekały im po całym stole, co w normalnych okolicznościach z pewnością uznałyby za znakomitą zabawę, a do picia dostały napój bardzo przypominający w smaku ich ulubioną Coca - colę. Jedynie Zozo świetnie się bawił goniąc za kulkami po całym namiocie i zarzucając na nie malutkie srebrne lassa z pajęczyny.
Po śniadaniu wszyscy wyszli na dwór , a dziewczynki schowały sprzęt do plecaków. ich wczorajsze przypuszczenia potwierdziły się. Spędziły noc nad brzegiem szerokiej rzeki. W przeciwieństwie do dotychczas spotykanych brylantowych potoczków i szmaragdowych źródełek, jej wody były mętne i gęste jak budyń. Widząc, że Lwiaronie nie podeszły aby się napić, dziewczynki postanowiły zachować czujność. Ostrożnie schodziły z niewielkiego pagórka zbliżając się do brzegu. Małgosia wlokła się na końcu, a za nią wlokły się jej skrzydła. Kiedy dzieci były nie dalej niż dwa metry od brzegu, brudną powierzchnię szerokiej na co najmniej pól kilometra rzeki przeciął trójkątny kształt i z wody wypełzło potworne stworzenie. Dziewczynki cofnęły się szybko z obawą obserwując bestię. Potwór wyglądał jak skrzyżowanie krokodyla, rekina i foki. Miał szpiczasty , rekini pysk i paszczę pełną ostrych zębów. Przednie łapy wyglądały jak focze płetwy zakończone pazurami, cielsko z grubsza przypominało pokryte gruzłowatą skórą ciało krokodyla. Z pleców wyrastała mu trójkątna jak u rekina płetwa. Zwierzę najwyraźniej nie potrafiło poruszać się po lądzie ponieważ spojrzawszy na pozostające poza jego zasięgiem dziewczynki kłapnęło tylko zębami, zsunęło się z powrotem do wody znikając w budyniowych odmętach.
- Mam tego dosyć, chcę wracać do domu ! - krzyknęła Małgosia opadając na najbliższy głaz.- Co teraz zrobimy ? Z jednej strony ta głupia Łąka, z drugiej rzeka i potwory, które tylko czekają na odpowiedni moment aby nas pożreć, ty - tu spojrzała na Anetkę - ty wyglądasz jak deser malinowy, mnie wyrosły skrzydła, a birdak, zdrajca gdzieś odleciał - histeryzowała zupełnie załamana.
- Nie możemy się teraz poddać - przerwała jej biadolenia Joanna. Zostawmy birdaka jego birdaczym sprawom, wsiadajmy na lwiaronie i poszukajmy mostu. Jeśli jest rzeka to musi być też most.
- Chyba nie mamy innego wyjścia - zgodziła się Anetka gestem przywołując posłuszne wierzchowce. - Ja z Krysią pojedziemy w lewo, a ty i Małgosia w prawo. Ta para, która pierwsza znajdzie most wraca tutaj i czeka na drugą parę. Jeżeli nie natkniemy się na most, wracamy przed zmrokiem, a później zastanowimy się co robić dalej. Może w międzyczasie pojawi się birdak i problem sam się rozwiąże.
Ustaliwszy zasady działania pożegnały się i ruszyły w drogę.
  • 0
algaem

#20 algaem

algaem

    Mruk

  • Użytkownik
  • PipPipPipPip
  • 96 postów

Napisano 15 marzec 2006 - 11:01

16 RZEKA KROLONÓW


Joanna z Małgosią pierwsze wróciły na umówione miejsce. Były zrezygnowane i zmęczone. Przez cały dzień wędrowały wzdłuż brzegu paskudnej rzeki. Co prawda natknęły się po drodze na jakiś most ale pozostało z niego zaledwie kilka zbutwiałych, chwiejących się przęseł. Reszta została zniszczona i najprawdopodobniej zatonęła. W zamian za to zaobserwowały mnóstwo trójkątnych płetw, które zdawały się śledzić ich wędrówkę, a kiedy nieopatrznie zbliżyły się do wody, kilka pancernych potworów natychmiast wyciągnęło w ich stronę drapieżne pyski. Na domiar złego Małgosia, nadal wściekła na swoje skrzydła nie odzywała się prawie wcale i od czasu do czasu wybuchała rozpaczliwym płaczem.
Niedługo potem z przeciwnej strony nadjechały równie zmęczone siostry Piątkowskie. One też miały niewesołe miny.
- Znalazłyście most ?- zapytała Joanna gdy tylko zsiadły z lwiaroni.
- Nie - Anetka smutno potrząsnęła różowymi sprężynkami. Tylko te potwory, wszędzie ich pełno.
Cóż - westchnęła Joanna. - W takim razie zostaniemy tu na noc. Może jutro uda nam się znaleźć jakieś rozwiązanie.
Kolacja minęła w nastroju równie ponurym jak śniadanie. Obrażona na cały świat Małgosia postanowiwszy wcześnie położyć się spać sięgnęła po piżamę. Zamiast niej natrafiła na gazetę, która zgodnie ze swoim zwyczajem otworzyła się na siódmej stronie. Tym razem kartka była czarna, a napis biały. „ Nie czekajcie na birdaka, właśnie znosi jajo. Wróci w odpowiednim czasie. Wykorzystajcie to co zostało wam dane. Musicie się spieszyć. P.S. Uważajcie na krolony, to bardzo niebezpieczne i ciągle głodne stworzenia. Jeśli wpadniecie do wody rozszarpią was na strzępy „
- Świetnie - mruknęła Małgosia przeczytawszy na głos tę informację.
- Co niby mamy wykorzystać ? Nikt nam niczego nie dał - oburzyła się Krysia wpychając do ust. ostatnią kryształową babeczkę z budyniem waniliowym.
- Dostałyśmy przecież plecaki - ucieszyła się Anetka łapiąc za swój i usiłując coś z niego wytrząsnąć. Jednak z plecaka nic nie wypadło . Wyglądało na to, że jest pusty.
- Teraz wy spróbujcie- zachęciła swoje towarzyszki.
Niestety, pozostałe plecaki również okazały się puste.
- To na nic - westchnęła Małgosia. Lepiej by było gdyby ten wstrętny staruch przemienił nas w motyle. Fruwałybyśmy sobie teraz beztrosko po łące i spijały nektar z kwiatów.
- Może masz rację- przytaknęła zamyślona Joanna niebieskim okiem obserwując migocące w blasku świec skrzydła siostry.
Dzień był męczący więc dziewczynki szybko zasnęły.
Po jakimś czasie obudził je krzyk Joanny.
- Gośka, wstawaj - darła się wniebogłosy - potrafisz nimi ruszać ?
- Odczep się. O co ci chodzi ? - Zaspana Małgosia otworzyła na chwilę lewe oko, a zobaczywszy, że jest jeszcze całkiem ciemno zamknęła je z powrotem.
Joanna nie dawała za wygraną.
- Natychmiast wstawajcie, mam pomysł. Jeżeli dobrze myślę, uda nam się przejść na drugi brzeg !
Słysząc to ,całkiem rozbudzone Anetka i Krysia usiadły na swoich posłaniach z zaciekawieniem patrząc na szalejącą po namiocie Joannę.
- Wyskakuj z łóżka - rozkazała siostrze szarpiąc ją gwałtownie za ramię.
Małgosia wstała niechętnie.
- Spróbuj poruszyć skrzydłami - poleciła Joanna.
Małgosia wzruszywszy ramionami napięła mięśnie i poczerwieniała na twarzy.
Pozostałe dziewczynki czekały w napięciu.
-Nie da się - wydyszała Małgosia wypuszczając powietrze z płuc.
- Skup się i spróbuj jeszcze raz - zachęciła ja Joanna.
Małgosia znowu poczerwieniała. Skrzydła drgnęły nieznacznie.
- Udało ci się ! - krzyknęła podniecona Krysia. Widziałyście, ona umie ruszać skrzydłami ! Małgosia skoncentrowała się ponownie. Skrzydła zafalowały raz i drugi.
- Świetnie ! - dopingowały ja dziewczynki - coraz lepiej ci idzie!
Podbudowana Małgosia wykonała jeszcze parę prób. Niedługo bez wysiłku potrafiła machać swoimi skrzydłami.
- Fajnie, ale co nam to daje ? - zapytała lekko zarumieniona.
- Nie rozumiesz ? Zostały nam dane twoje skrzydła - tłumaczyła Joanna. Z pewnością nauczysz się latać.- No i mamy Zozo. Przywiążemy jego nić do drzewa po tej stronie rzeki. Polecisz z nim na druga stronę, zaczepisz nić i wrócisz, a on zbuduje dla nas most.
-Tak narzekałaś na te skrzydła , a teraz bardzo nam się przydadzą. Poza tym są piękne i bardzo ci w nich do twarzy - dodała widząc, że twarz Małgosi znowu krzywi się do płaczu.
W międzyczasie pojaśniało. Zaczynał się dzień. Lwiaronie głośno ryczały na powitanie światła.
Dziewczynki ubrały się szybko, zjadły śniadanie i spakowały rzeczy. Na dworze Małgosia ponowiła swoje próby i niedługo potem potrafiła wznieść się w powietrze na wysokość około dwóch metrów. Ćwiczyła parę godzin pod czujnym okiem siostry i koleżanek, które udzielały jej niezliczonych rad, jak gdyby same potrafiły latać i miały w tej dziedzinie bogate doświadczenia.
Męczące ćwiczenia przyniosły jednak oczekiwane rezultaty. Małgosia umiała już wzlatywać na dowolną wysokość, skręcać w każdym kierunku oraz miękko lądować.
- Wystarczy - zadecydowała Joanna. - Teraz odpocznij, zjedz coś, a później zabieramy się do budowania mostu.
Pożywiły się znalezionymi w niezastąpionych plecakach, przypominającymi granaty owocami, których mięsiste pestki wyglądały jak szafiry. Zozo dostał potężną porcję pestek, po czym Joanna wzięła go na ręce, pocałowała w kudłatą główkę i mocno przytuliła.
- Pomóż nam - poprosiła cichutko.
Jakby tylko czekał na zachętę, Zozo wysnuł mocną , srebrną nić, którą Joanna przywiązała do rosnącego nieopodal drzewa po czym podała Zozo swojej siostrze.
- Uważajcie na siebie - szepnęła czule.
Tuląc do piersi szmaragdowo - niebieskiego pająka, produkującego całe metry nici, Małgosia wzbiła się w powietrze i skierowała nad rzekę. Leciała na wysokości około trzech metrów nad jej powierzchnią. W dole aż się zakotłowało. Dziesiątki szczerzących zęby paszczy wynurzyły się z brudnej, gęstej wody, a złośliwe, żądne krwi oczka utkwione były w podobnej do motyla dziewczynce.
Zauważywszy to Małgosia postanowiła nie patrzeć więcej w dół i szybciej zamachała skrzydłami. Joanna, Anetka i Krysia w napięciu obserwowały jej lot.
- Jest na drugim brzegu - krzyknęła Krysia widząc Małgosię zgrabnie lądującą przy kępie różowych drzew.
Małgosia nie zwlekając okręciła srebrną nić wokół pnia jednego z drzew, uspokoiła oddech i ponownie wzniosła się w górę. Czekała ją jeszcze droga powrotna ale teraz już się nie bała. Latanie nieoczekiwanie zaczęło sprawiać jej przyjemność, a wodne potwory oglądane z dużej wysokości nie wyglądały już tak groźnie.
- Wraca ! - wrzasnęła znowu Krysia, która, będąc obdarzona sokolim wzrokiem wzięła na siebie rolę komentatora trzymających w napięciu wydarzeń.- Coraz lepiej jej idzie.
Faktycznie, Małgosia gładko płynęła w powietrzu w wyciągniętych rękach trzymając przejętego swoją rolą Zozo. Była już bardzo blisko brzegu gdy nagły podmuch wiatru zakołysał nią gwałtownie strącając w dół. Czekające na jej powrót dziewczynki krzyknęły ostrzegawczo widząc błyskawicznie wyłaniającą się z wody rekinią paszczę. Zaskoczona Małgosia zamachała skrzydłami usiłując wznieść się wyżej lecz krolon zdążył zahaczyć zakrzywionymi zębami o jej but. Małgosia młóciła skrzydłami powietrze próbując się uwolnić lecz widać było, że słabnie z każdą sekundą. Oszalała ze strachu Joanna nie bacząc na grożące jej niebezpieczeństwo porwała z ziemi jakiś kamień i wbiegając do wody cisnęła nim w atakująca bestię. Trafiła między oczy potwora. Zaskoczony niespodziewanym atakiem krolon rozluźnił uścisk i uwolniona Małgosia wzbiła się w górę. Joanna błyskawicznie wyskoczyła z wody czując, że ta wciąga ja jak bagno i upadła na brzeg. Obok niej wylądowała zadyszana Małgosia. Siostry objęły się mocno wybuchając płaczem. Potem zaczęły się śmiać. Napięcie minęło. Joanna odebrała Małgosi mocno wyłysiałego Zozo - on też bardzo się wystraszył - i posadziła go na drzewie do którego wcześniej przyczepiła nić. Pająk przez jakiś czas siedział bez ruchu, najwyraźniej zbierając siły po czym z błyskawiczną szybkością zaczął pleść gęstą sieć rozpinając ja pomiędzy rozciągniętymi nad rzeką srebrnymi linkami. Wygłodniałe krolony obserwowały w napięciu jego poczynania czekając na najmniejszy błąd lecz Zozo już się nie bał. Wysoko, na swojej pajęczynie czuł się pewnie i bezpiecznie.
Przed upływem niespełna dwóch godzin most był gotowy. Połyskujący srebrem i bardzo mocny.
Dziewczynki wskoczyły na grzbiety lwiaroni usiłując skierować je na most. Te jednak za nic nie chciały się do niego zbliżyć. Zaryły się pazurami w ziemi i porykiwały żałośnie kręcąc łbami i rozdymając nozdrza. Widać było, że żadna siła nie zmusi ich do wejścia na tak niestabilne podłoże.
Musimy je tu zostawić - odezwała się Anetka. - Są zbyt duże i ciężkie, nie przejdą.
Niestety miała racje. Dzieci nie chciały się rozstawać ze swoimi wiernymi towarzyszami ale zdawały sobie sprawę, że nie mogą ich narażać na niechybną śmierć w paszczach rzecznych bestii, które krążyły w pobliżu w oczekiwaniu na łatwy łup. Poklepały więc smukłe szyje, ucałowały miękkie chrapy lwiaroni i weszły na chwiejący się mostek. Małgosia polatywała nad pozostałą trójką gotowa służyć pomocą w razie gdyby komuś omsknęła się noga. Czując na sobie okrutny wzrok krolonów, na chwiejących się nogach, dzieci przeszły na drugi brzeg. Obejrzawszy się za siebie ujrzały w oddali sylwetki swoich wierzchowców. Lwiaronie ryknęły na pożegnanie i pomknęły w stronę, z której przyszli.
- Mam nadzieję, że dadzą sobie radę - chlipnęła Małgosia.
- Z pewnością - pocieszyła ja Joanna podążając wzrokiem za malejącymi w oddali sylwetkami towarzyszy podróży.
Jak co wieczór rozbiły namiot, zjadły kolację ( strzelająca, żółta zupa ) i położyły się spać. Tylko Anetka siedziała jeszcze długo zawzięcie piłując nadal nadnaturalnie szybko rosnące paznokcie i rozprasowując znalezionym w plecaku, małym żelazkiem różowe loki.
  • 0
algaem


Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych